Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/411

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

chwycił obiema rękami młodą dziewczynę, ażeby ją wepchnąć wewnątrz karetki.
Róża pojęła nareszcie straszne niebezpieczeństwo, które jej groziło, i głosem przerywanym zaczęła wołać:
— Na pomoc! Na pomoc!
Krzyki te przeszkodziły Anatolowi usłyszeć odgłos zbliżających się kroków. W chwili stanowczej gdy już otwierał drzwiczki karety, uczuł iż silna ręka spada mu na ramię.
W tymże samym czasie dwóch ludzi stanęło z obu stron jego.
— Panie Anatol — rzekł jeden z nich cicho lecz wyraźnie — jesteś ostatnim z ludzi. Być może, iż wątpiłeś o tem dotąd, teraz jednak ja cię przekonam o tem.
Róża wydała nowy okrzyk, tym razem okrzyk radości.
Poznała Renego de Lorbac, który przybywał z vice-hrabią de Tourbey, i który trzymał już Anatola za kołnierz.
Ten wyrywał się z całej siły, lecz napróżno.
— Cóż wyrabiasz złociutki, uważaj przecie, dajże pokój. Jeszcze mnie udusisz!
— Zasługiwałbyś pan na to — wtrącił vice-hrabia.
— A więc to tak — podjął Rene — urządziłeś na panią niecną zasadzkę?
— Zasadzkę? — spytała Róża.
— Tak jest, ten nędznik oczekiwał panią na