Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/410

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

może. Gdy się zbliżyła na odległość kilku kroków, odezwał się:
— Drogi aniele, nakoniec to ty jesteś!
Róża, nie domyślając się niczego, zatrzymała się.
Anatol postąpił ku niej dwa kroki, a gdy zaczepiony poznawszy głos swego prześladowcy, wydała okrzyk pełen przestrachu, pochwycił za rękę młodą dziewczynę, która daremnie starała się uwolnić, ponieważ przestrach paraliżował jej siły.
— Panie — zaczęła — proszę cię, błagam, pozwól mi przejść. Puść mnie pan!
Puścić cię?... byłbym chyba głupcem. Ubóstwiam cię tak, że przez ciebie ani jeść ani pić nie mogę, że głupieję. Ty wiesz o tem dobrze. Z twojej strony zrozumiałaś mnie także, ponieważ umiałem czytać w twoich oczach, tak samo jak ty umiałaś czytać w moich... Jednem słowem czujemy coś do siebie. Teraz nadszedł czas, bym uczynił cię szczęśliwą. Aniele mój, chodź ze mną.
— Panie — przerwała mu młoda dziewczyna — na imię nieba zaklinam cię raz jeszcze, pozwól mi przejść. To niegodnie ze strony pańskie zatrzymywać mnie szczególniej teraz, gdy chora, a może umierająca oczekuje mnie.
— Turlututu — rzekł Anatol. — pomówimy o tem potem, mój aniołku. Już kwadrans kramarzymy się o to, żebyś weszła do powozu, wejdź więc z dobrej woli.
I Anatol chcąc już raz z tem skończyć, po-