Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/415

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jąc rączki od zapłakanej twarzy, rzekł wzruszonym głosem...
— Kocham ciebie!
Róża zadrżała.
— Czy myślisz, że nie wiem o tem?
— A więc czemu płaczesz?
— Róża nie odpowiadała.
— Czyżby zniewaga, jaką ci wyrządzono, była tych łez przyczyną?
— Cóż mnie obchodzić może zniewaga ze strony takiego człowieka? On nie może mnie obrazić, ja nim pogardzam tylko... Nie idzie tu jednak o mnie, tylko o ciebie.
— O mnie? — powtórzył Rene zdziwiony.
— Tak jest, ponieważ chcesz się bić z mojej przyczyny. Nie powinno przyjść do tego, ja nie chcę. Odrzuć ten pojedynek, Błagam cię o to, zaklinam! Igrać ze swoiem życiem dla mnie... czyż to możliwe? Nie i sto razy nie! Pan się nie będsiesz bił?
— Czyżbyś się obawiała skandalu? Bądź spokojną imienia twojego nikt wymówić się nie ośmieli...
— Ach, gdyby tu szło tylko o mnie. Ale ten nędznik może cię zabić, a ja nie chcę, żeby cię zabił!
— A więc i ty mnie kochasz, Różo — zawołał Rene z twarzą zarumienioną z radości, cisnąc do ust ręce młodej dziewczyny.
Ta usunęła je przed pieszczotą.
— Panie Rene — szeptała głosem zaledwie