Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/427

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

sobie krzesło, by mogła słuchać wygodniej.
— Więc to rzecz zupełnie serjo mój drogi — zaczął pan de Lorbac.
— Nie śmiałbym w takich razach żartować...
— Któż więc jest tą, której oddałeś twoje serce?
— Czyż Reginka nie wymieniła ci jej, ojcze?
— Siostra twoja nie wymieniła nikogo.
— A więc znasz ją dobrze, mój ojcze. To Róża!
Pan de Lorbac wydał okrzyk zadziwienia, który zagłuszył inny okrzyk pani Daumont z sąsiedniego pokoju.
Macocha, usłyszawszy wieść tak niespodzianą, zatrzęsła się ze strachu, i blada jak marmur słuchała da szych wyrazów.
Z najmniejszym niepokojem patrzył się i Rene na ojca, który ze swej strony zachowywał milczenie.
— Dlaczego nie odpowiadasz mi ojcze? — zaczął wreszcie. — Czy ci przykro, że kocham to dziewczę? Czyżbym się mylił myśląc, że i ty także ją lubisz i szacujesz, jak na to zasługuje?
— Nie, nie mylisz się wcale.
— I nie masz jej ojcze nic do zarzucenia?
— Nic.
— I uznajesz to za naturalne, że ją kocham?