Krawczyk królem
Dane tekstu | ||
Autor | ||
Tytuł | Krawczyk królem | |
Podtytuł | Baśń fantastyczna | |
Pochodzenie | Księgozbiorek Dziecięcy Nr 35 | |
Wydawca | „Nowe Wydawnictwo” | |
Data wyd. | 1932 | |
Druk | „Bristol” | |
Miejsce wyd. | Warszawa | |
Ilustrator | anonimowy | |
Źródło | Skany na Commons | |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI | |
| ||
Indeks stron |
Druk. „BRISTOL“ Warszawa, Elektoralna 31, telef. 761-56.
|
Był piękny letni poranek, słońce świeciło jasno, promieniami swemi dotykając okien ubogiego krawca, przy którem usadowił się on właśnie, krając zamówione dla kogoś ubranie.
W tym czasie przechodziła handlarka, wołając doniosłym głosem, że ma dobre konfitury do sprzedania.
Krawiec był w dobrym humorze i przy dobrym apetycie, zawołał więc przekupki, a kupiwszy od niej ćwierć funta przysmaku, posmarował nim kawałek chleba i nie mogąc jeść odrazu, położył go na krześle, wykończając pośpiesznie robotę.
Zapach konfitur przynęcił całą gromadkę much, które rzuciły się na chleb krawca, zapominając o zwyczajach towarzyskich, każących czekać zaproszenia.
— Hola! — wykrzyknął krawiec, przystępując do krzesła — nie zapraszałem was przecie... Ale muchy nie zrozumiały — przeciwnie, z większą jeszcze energją rzuciły się na chleb krawca, gotowe go zjeść natychmiast.
— Co to, to już zawiele! — rzekł krawiec — i złapawszy ścierkę uderzać nią zaczął na wszystkie strony, gdzie popadło.
Gdy się tem machaniem już znużył, spojrzał na podłogę i cóż ujrzał?
Oto siedm much, zabitych jego ręką, leżało bez życia i ruchu, parę zaś, widząc śmierć towarzyszek, umknęło przez otwarty lufcik na podwórze.
Ho! ho! a tom bohater! niczem rycerz średniowiecznych czasów!.. Siedmiu za jednem uderzeniem!
Nie, stanowczo nie będę już krawcem! Nie jestem takim sobkiem, aby korzystać samemu ze swej bohaterskiej odwagi i siły... Wszyscy wiedzieć muszą, kogo w swym kraju posiadają!
To mówiąc, wyciął krawiec z sukna pas szeroki, na którym wypisał zdanie: „Siedmiu od jednego uderzenia“. Poczem włożył go na siebie, a zabrawszy kawałek sera do jednej kieszeni, a młodego wróbla do drugiej, puścił się w drogę.
Idąc ulicami, myślał jak go wszędzie podziwiać będą i z tego powodu biło mu serce gwałtownie i drżały nerwy, jak nie przymierzając, ogonek barani...
Droga, prowadząca do miasta, ciągnęła się wzdłuż olbrzymich skał i gór wysokich. Gdy dosiągnął wierzchołka jednej z gór, znalazł się niespodzianie wobec niezwykłej wielkości olbrzyma, który siedząc na trawie, przyjaźnie mu się przyglądał.
Odważny krawiec podszedł do niego i przemówił: — Dzień dobry, przyjacielu, masz tu piękny widok przed sobą... Co do mnie, zamiast siedzieć bezczynnie, wolę szukać przygód po świecie... Chodź ze mną, przyjacielu!
Olbrzym spojrzał z pogardą na młodego człowieka i zawołał ze złością:
— Jak śmiesz mówić coś podobnego? pyszałku! nędzne stworzenie!
— Wstrzymaj potok słów nierozsądnych! zawołał krawiec. — Spójrz wpierw na ten napis na moim pasie... powie ci on wyraźnie, z jakiego rodzaju człowiekiem masz tu do czynienia!..
Olbrzym wyczytał: “Siedmiu za jednem uderzeniem“, i myśląc, że tu idzie o ludzi przez krawca zabitych, nabrał do niego szacunku i zaproponował mu zakład.
Wziął kamień u stóp jego leżący i ścisnąwszy go w dłoni, doprowadził do tego, że wytrysnęła z niego woda.
Krawiec wziął ser z kieszeni, ścisnął go w dłoni aż serwatka zeń wytrysnęła i zdziwił tem ogromnie olbrzyma.
— No, no, zobaczymy, czy wytrzymasz tę próbę — rzekł olbrzym — bardzo wątpię...
Przy tych słowach rzucił kamień w powietrze tak wysoko, że widać go wcale nie było.
Krawiec wyjął wróbla z kieszeni i podrzucił go w górę. Oswobodzony ptaszek puścił się czemprędzej w powietrze, aby nie być poraz drugi złapanym. Kamień po jakimś czasie spadł na murawę, ptak nie powrócił do swego wybawcy.
Krawiec wygrał zakład i tym razem.
— Cóż powiesz na to, olbrzymie? — zapytał krawczyk.
— Doskonale rzucasz, mój drogi, — odrzekł olbrzym, ale zrobimy jeszcze jedną próbę... Chciałbym wiedzieć, czy potrafisz dźwigać ciężary.
I wyrwawszy dąb z korzeniem wziął go na plecy i niósł do zamierzonej mety.
Krawiec uczepił się zręcznie konaru niesionego drzewa i zawisłszy na nim niesiony był w ten sposób przez niewiedzącego o niczem olbrzyma.
Ciężar drzewa wymiarkowany był na jego siłę, ale waga ciała krawca przechodziła miarę sił wielkoluda.
Nie mogąc donieść drzewa do oznaczonej mety, olbrzym przystanął, rzucił dąb na ziemię, krawiec zeskoczył zręcznie, wołając:
— Cóżto? za ciężki dąbek dla pana?.. Nie myślałem, że tak mało masz siły!..
— Nie będę dźwigał! — odrzekł zmęczony wielkolud, chodźmy na wisieńki!..
I dosięgnąwszy najwyższej, obciążonej owocem gałęzi, podał ją spragnionemu krawcowi. Krawiec za mało miał siły, aby utrzymać podaną przez siebie gałąź, padł więc, gdy ją olbrzym upuścił, na drugą stronę ścieżki, szczęściem jednak wyszedł bez szwanku.
— Aha! takiś to mocny, że gałęzi utrzymać nie jesteś wstanie! — zaśmiał się olbrzym.
— Przeciwnie, siły mam dosyć, spostrzegłem tylko strzelców w bliskości strzelających, uciekłem więc na przeciwną stronę. Ciekawym, czy do skoku takiego jesteś zdolnym?..
Okazało się, że olbrzym nie mógł tego dokonać, za duży był i za ciężki. I tym razem więc wygrana była po stronie krawca.
Wtedy olbrzym powiedział:
— Ponieważ jesteś tak bardzo zręcznym i sprytnym, zapraszam cię do naszej siedziby, prześpisz się u nas i wypoczniesz.
Krawiec zgodził się chętnie i wszedł ze swym olbrzymem do jaskini, gdzie przy rozłożonem ognisku dwóch olbrzymów zajadało upieczone w całości jagnięta.
Na noc dał mu olbrzym usłane, bardzo duże łóżko, ale krawiec nie mogąc na niem usnąć, zeszedł z niego i ułożył się w kącie izby, gdzie usnął natychmiast.
O północy olbrzym wstał z posłania i dużym żelaznym drągiem rozbił łóżko w kawały, ciesząc się, że wraz z łóżkiem zabity został i krawiec. Nie chciał bowiem mieć tak sprytnego rywala.
Jakież było zdziwienie trzech okrutnych olbrzymów, gdy będąc w lesie ujrzeli zbliżającego się ku nim zdrowego i całego krawczyka.
Przerażeni widokiem zmartwychwstałego w ich sumieniu człowieka i zarazem przestraszeni napisem na jego pasie, iż zabija siedmiu za jednym zamachem, z całej siły uciekać poczęli.
Krawczyk puścił się w dalszą drogę, aż doszedł do wielkiego miasta, gdzie wznosiły się wieżyce królewskiego zamku.
Znużony położył się niedaleko od siedziby królewskiej i zasnął smacznie.
A tymczasem, przed uśpionym krawczykiem zbierały się tłumy ludzi, wyczytując z podziwem napis umieszczony na jego pasie.
— Ho! ho! siedmiu za jednym zamachem!.. Cóżto być musi za siłacz i za bohater!
Wyruszono do króla, opowiadając o uśpionym na granicy jego państwa człowieku i radząc, aby go przyjął do swojej armji.
Król wysłał po mniemanego rycerza, którego zbudzono i postawiono przed królem.
Wkrótce potem wcielono go do królewskiej armji i przeznaczono dlań wspaniałe apartamenty.
Ale oficerowie królewskiego dworu zazdrościli krawcowi dostojeństw, bali się również, iż człowiek, który zabija siedmiu za jednym zamachem prześcignie ich w zwycięstwach, zresztą i ich, gdyby się z nim posprzeczano, zabije.
Poszli więc do króla i poprosili go o dymisję, motywując ją tem, że z człowiekiem zabijającym siedmiu za jednym zamachem, żyć niebezpiecznie.
Zmartwił się król i postanowił pozbyć się krawczyka.
Wystawił go na próbę, podczas której mógł być zabity, sam bowiem nie odważył się odbierać mu życia, bojąc się jego męstwa.
Wysłał go więc do dwóch okrutnych olbrzymów, aby się z nimi potykał i rozprawił, dając mu do pomocy stu najdzielniejszych rycerzy.
Krawiec miał obiecaną jedyną córkę króla za żonę i połowę królestwa, jeśliby uwolnił kraj od tych bandytów.
Uszczęśliwiony taką obietnicą poszedł krawczyk do lasu, zostawiając na jego brzegu stu przydanych żołnierzy.
Przybywszy do miejsca, gdzie leżeli uśpieni olbrzymi, wlazł na drzewo i coraz to rzucając na nich kamykami, rozdraźnił ich do siebie do tego stopnia, że zerwali się do bójki, sądząc, że jeden drugiemu takie płatał figle i spać nie dawał.
Powyrywano drzewa, bijąc się niemi zawzięcie, szczęściem ominięto topolę, na której siedział nasz krawczyk, tarzano się po murawie, bito się i szarpano dotąd, dopóki dwa ciała martwe nie ułożyły się tuż pod drzewem, na którem ukrywał się nasz bohater.
Nie chciano mu wierzyć, dopiero ujrzawszy martwe ciała olbrzymów, z podziwem nań spoglądać poczęli.
Król nie chciał dotrzymać danej krawcowi obietnicy, chciał się go koniecznie pozbyć.
Wystawił go więc znów na próbę.
Kazał iść do lasu i ujarzmić rumaka jednoroga, który dużo szkody wyrządził wszędzie, gdzie się tylko znajdował.
Dał mu znowu stu przybocznych rycerzy i obiecał córkę za żonę i połowę królestwa, jeśliby to zwierzę ujarzmił.
Poszedł krawiec z grubą liną i siekierą w ręku, otoczony stu dzielnymi rycerzami, którym kazał stanąć u brzegu lasu i czekać.
Zaledwie wszedł do lasu, ukazał mu się dziki rogowiec, biegnący wcwał ku krawcowi. Stał przy drzewie i czekał.
Jak tylko rozjuszony rumak znalazł się o kilka kroków od niego, wskoczył krawczyk na drzewo.
Dzikie zwierzę uderzyło w zapędzie ostrym swym rogiem w stojącą tuż topolę i wbiło się głęboko, ruszyć głową nie mogąc.
Zlazł z drzewa nasz bohater, uwiązał grubą linę na szyi zwierzęcia, odciął róg siekierą i jak baranka zawiódł rumaka dzikiego przed króla.
Ale król i teraz wykręcić się pragnął od spełnienia danej obietnicy, chcąc zguby biednego krawca.
— Jeśli chcesz otrzymać królewnę za żonę, musisz na to zasłużyć...
A zasługę mieć będziesz wielką, jeśli zabijesz dzika, który straszne w polach robi spustoszenia.
Zabijesz go — otrzymasz królewnę i wiano, nie zabijesz — odejdziesz stąd nazawsze.
Wybrał się krawczyna do lasu na dzika, nie mając nawet przy sobie broni.
Szedł otoczony setką rycerzy, którym kazał się rozejść u brzegu lasu, czem byli mocno zachwyceni, wiedząc z doświadczenia, jak niebezpieczną była ta wyprawa.
Zaledwie ukazał się krawiec, straszliwy dzik wybiegł na jego spotkanie, chcąc się rzucić z zaciekłością na niebywałego śmiałka.
Ale krawiec puścił się ku drzwiom otwartej naoścież kapliczki, podbiegł ku oknu i oknem przeskoczył na drugą stronę.
Dzik popędził do kapliczki, ale oknem wyskoczyć nie umiał, zawrócił więc ku drzwiom, ale krawiec zabiegłszy mu drogę, zdołał zamknąć na rygle i w ten sposób uwięził zwierzę.
Nie pomogły uderzenia łbem o drzwi kapliczki, ani kopania nogami, musiał siedzieć i czekać końca.
Krawczyk zawołał rycerzy, ukazał dzika, poczem ofiarował go królowi, przypominając o danej mu obietnicy.
Król tym razem nie był w możności odmówić krawcowi swej córki i ofiarował mu połowę królestwa.
Gdyby był wiedział kim był z zawodu ów zięć mu nieznany, zapewne nie oddałby mu swej ukochanej jedynaczki.
Wesele odbyło się z wielką okazałością, bawiono się i tańczono przez tydzień, rozdano ubogim dużo jałmużny i zastawiono stoły z jedzeniem przed zamkiem, aby każdy był tego dnia syty i zadowolony.
Prawdziwej jednak radości i przeświadczenia, że królewnę los dobry spotyka nie było...
Coś, jakby cień zamraczał wszystkich i zdawało się wciąż stawać pomiędzy małżeństwem.
Razu pewnego podczas nocy, młoda małżonka usłyszała, jak jej mąż mówił:
— Do pracy, do pracy, chłopcze! musimy dziś skończyć tę kamizelkę, poreperować ubranie... W przeciwnym razie dostaniesz za uszy!
Przez parę nocy powtarzał mąż królewny podobne zdania, aż doszła biedaczka do przekonania, że mąż jej nieznany z pochodzenia, zanim tu przybył, zajmował się krawiectwem.
W najwyższej rozpaczy postanowiła udać się do króla i całą mu rzecz przedstawić.
Toć ulitować się winien nad swem biednem dzieckiem i oddalić tego krawczyka od jej boku.
Wzburzona zajechała przed zamek i kazała się zameldować królowi.
Król wysłuchał cierpliwie tych sennych majaczeń krawczyka i uspokoił ją, że potrafi krawca uwięzić, a ją od niego uwolnić.
Długo namyślano się nad tem, jak to uskutecznić, wreszcie postanowiono tegoż wieczoru jeszcze urządzić na krawca zasadzkę.
Drzwi pokoju sypialnego nie miały być tej nocy zamykane na klucz, królewna czuwać miała nad tem, aby je cichutko otworzyć i gdy mąż uśnie dać znak, że działać już można.
Miano go związać i unieść na okręt, któryby go w dalekie wywiózł kraje, a temsamem żonę jego od takiego mezaljansu uwolnił.
Projekt ten napełnił młodą kobietę wielką radością! Pozbędzie się raz przecie niemiłego sobie męża i pod jednym dachem żyć z nim nie będzie zmuszona.
Ale stajenny króla posłyszał pod drzwiami rozmowę i o zamiarach tych opowiedział krawczykowi, lubił go bowiem bardzo i wyczuwał, że jest z nizkiej jak i on sfery.
— Już ja ich urządzę! — powiedział mu krawczyk — nic mi nie zrobią, pozostanę, jak byłem... Nadaremne ich usiłowania!
I najspokojniej w świecie dzień cały na rozrywkach spędził, niczem nie dając poznać po sobie, że wie o całym na niego spisku.
Gdy wieczór nadszedł bawiono się wyśmienicie, wreszcie udano się na spoczynek.
Jak tylko zdawało się żonie krawca, iż mąż jej na dobre usnął, natychmiast otworzyła z klucza drzwi sypialnej komnaty, tem samem pozwalając wejść spiskowcom.
Gdy stanęli na progu, krawiec, udający tylko sen, wołać zaczął silnym głosem:
— Prędzej, prędzej, do roboty! młody człowieku i ty chłopcze, musicie skończyć dziś kamizelkę i uszyć marynarkę! Jeśli nie uszyjecie, dostaniecie za uszy!.. Zabiłem siedmiu za jednym zamachem, zamordowałem dwóch olbrzymów, upolowałem dzikiego rumaka, uwięziłem dzika... Czyż mogę się bać tych, co stoją u drzwi mojej komnaty?! Nigdy!..
Zaledwie spiskowcy posłyszeli te słowa, uciekli czemprędzej, pozostawiając w przerażeniu broń, kapelusze, nawet pantofle na posadzce.
Od tej pory nikt nie śmiał powstawać przeciw krawczykowi, który do końca życia spokojnie królował wraz z żoną.