Przejdź do zawartości

Izabella królowa Hiszpanii/X

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Izabella królowa Hiszpanii
Podtytuł Powieść historyczna
Wydawca Wydaw. "Powieść Zeszytowa"
Data wyd. 1939
Druk Drukarnia "Feniks"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Isabella, Spaniens verjagte Königin oder Die Geheimnisse des Hofes von Madrid
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział X.
NAPAD.

Wieczorem tego samego dnia, w którym cyganie o świcie opuścili Madryt — Serrano, Prim i Olozaga, w towarzystwie trzech służących, jechali jako przednia straż oddziału wojska, naprzeciw zbliżającym się do stolicy bandom generała karlistów Carbery. Gdy w świetnych swoich mundurach, na zamkowym dziedzińcu, dosiedli parskających andaluzyjskich ogierów, na balkonie zamkowym stały przypatrując się młoda królowa i margrabina de Beville; trzej jeźdźcy na wspinających się koniach salutowali, a Serrano wspominał o amulecie, który przyjął z rąk Izabelli i który wisiał na jego piersi.
Domingo i dwaj młodzi słudzy Prima i Olozagi, jechali za nimi z bronią, amunicją i starannie zapakowanążywnością, którą na wszelki przypadek przezorny Olozaga zabrać kazał.
Trzej oficerowie gwardji królowej, Prim dzielny żołnierz, Olozaga wyrachowana głowa i oddany im dla towarzystwa jako ochotnik Serrano mieli rozkaz, rozpoznać stanowiska i siły karlistowskich band i zrekognoskować grunt. Szpiegi wojsk królewskich utrzymywali, że przednia straż Cabrery w blizkości stolicy leży w zasadzce, bo widziano włóczących się po różnych miejscach jego źle umundurowanych i uzbrojonych żołnierzy; według innych wiadomości, właściwy korpus wojsk straszliwego, okrutnego generała karlistów, miał jeszcze być o czterdzieści mil od stolicy oddalony.
Chodziło więc o to, aby podczas przygotowywania się pułków królewskich do wymarszu, z pewnością o tem wszystkiem wywiedzieć się. Do tak niebezpiecznej a zarazem tajemniczej wyprawy użyto trzch naszych przyjaciół, i zaiste większej przysługi im wyświadczyć nie można było.
Barczysty i zarazem wysmukły Prim, z zarosłą oliwkową twarzą, promieniał radością; Serrano, któremu wprawny w tem Domingo należycie wyostrzył pałasz, miał nadto u siodła dwa podwójne, nabite pistolety, pałał żądzą i niecierpliwością; a zaś Olozaga jechał obok nich równie spokojny i elegancki, jakby paradował przed oknami jakiej czarnookiej Donny.
Tak wyruszyli, aby najprzód zbadać przyleglości stolicy a potem już rankiem jadąc w kierunku Segowii, zamierzali wywiedzieć się o pozycjach przedniej straży nieprzyjacielskiej i o sile nadciągającego wojska.
Jeszcze nim dzień nastał, banda cyganów spotkała swojego króla przed bramą na ulicy Toledo, który tam na nią czekał, aby ją zaprowadzić do lasu bukowego, ciągnącego się przez kilka mil, aż do równin Sierra Guadarama.
Azzo szedł obok ojca, za nimi szli w nieładzie cygani razem z cygankami. Henryka postępowała obok starej Zyrry, która chociaż chromając kijem się podpierała, jednak dowodziła wielkiej wytrwałości w pieszej wędrówce; Aja szła wraz z kilku cygankami, niosącemi swoje dzieci, a opakowane muły zamykały orszak. Tak idąc pustą jeszcze drogą wiejską, zbliżali się ku lasowi; przed gęstwiną leżało kilku ludzi oszarpanych i dziko wyglądających, którzy z po za ukrywających ich wyniosłości tylko kiedy niekiedy wystawiali głowy; przechodzący go cygani nie postrzegli ich, ale jeden z ukrytych, wyglądający na przywódcę, dostrzegł cygański orszak i poznał Henrykę; nie wierzył własnym oczom, więc je rozwarł szeroko i spojrzał jeszcze raz; wtedy po jego bladej twarzy z rudą brodą, przebiegł radosny uśmiech. Józef, który był przeszedł do karlistów, pomiędzy przeciągającymi cyganami poznał Henrykę, i jej dziecię, których tyle dni szukał i które mu teraz szczęśliwy traf sam w ręce oddawał, podczas gdy jak szpieg na czatach leżał.
Czoło Józefa zachmurzyło się, bo rozważał, co mu czynić wypada. Policzył przeto zostających pod jego rozkazami karlistów, było ich ośmiu; a liczba zdolnych do boju cyganów, jak to zaraz zmiarkował, wynosiła przeszło dwa razy tyle. Spojrzał na nich i w duszy jego dojrzał zamiar, który go miał doprowadzić do posiadania pożądanej Henryki. A więc Franciszek nie znalazł także wydartej mu i straconej kochanki! myśl ta tak błogo działała na czarną duszę Józefa, że się głośno roześmiał, a karliści ze zdziwieniem spojrzeli na swojego czarno ubranego przywódcę.
— Rozdzielcie się tam na drodze w zaroślach tego wzgórza, rozkazał. Roza niech zaprowadzi konie w gąszcz lasu, aby nikt w dzień nie natrafił na nasz ślad. Za nadejściem wieczoru znowu do was wrócę: wtedy będziecie mieli robotę, a Don Józef nieźle wam zapłaci.
Obrzydłe postaci na znak gotowości wydały wrzaskliwy okrzyk i powiały kapeluszami.
— Nasz przywódca, Don Józef, to człowiek honoru, niech żyje Don Józef! zawołali, a tymczasem butelka pilniej między nimi krążyła.
— Nie wrzeszczeć, kruki, i nie upić się, bo na noc potrzebna odwaga i rozum! mówił do nich Józef i czekał, aż spełnią jego rozkazy; potem znikł w gęstym, prastarym lesie, w kierunku, w którym udali się cygani, dla palącego gorąca, szukający orzeźwiającego głębokiego cienia. Tylko raz krótki wypoczęli, aby przyjąć ubogi posiłek, t. j. chleb z czystą wodą ze źródła, przy którem obozowali, potem ruszyli w dalszą drogę. Dostali się nad brzeg wąskiej, bystro z góry spadającej rzeki Manzanares, która, jak wiemy, w spokojniejszym już biegu, przepływała także i Madryt. Wędrowali po jej dziko drzewami zarosłem wybrzeżu, już to tuż przy szumiącej, tu i ówdzie z góry spadającej i błotnisto rozlewającej się wodzie, już nieprzejrzaną gęstwiną od niej oddzieloną.
Za nadejściem wieczoru, król cyganów kazał zatrzymać się w jaśniejszem miejscu lasu i przygotować na noc obozowisko, a podczas gdy kobiety rozpalały ogień, dla ugotowania przy nim wieczerzy, niektórzy członkowie bandy udali się w głąb lasu dla przyniesienia zwierzyny. W dali kilka razy głucho strzelili i wrócili do obozu, przynosząc dostateczną ilość dzikiego ptactwa, znanego sobie z dobrego smaku. Przygotowania nie długo trwały. Cyganie nie są to wcale smakosze, ale zadowalają się byle czem i są w jedzeniu umiarkowani. Stara Zyrra pamiętała, aby białej kobiecie, którą Azzo kocha, przy wieczerzy na niczem nie zbywało, a Henryka dziękowała jej za to pełnem miłości spojrzeniem i uściśnięciem ręki. Gdy każdy, w wyznaczonej na obóz przestrzeni, wybrał sobie miejsce, które uważał dla siebie za najdogodniejsze, i po całodziennej wędrówce przyrządzał według upodobania wygodne legowisko na bujającym mchu pod kotarą z zielonych drzew. Azzo jakby chcąc swoją pieśnią ukołysać do snu Henrykę i jej dziecię, wydobył stosowne tony ze swoich skrzypiec, lecz widząc że wszyscy śpią, usiadł w pobliżu białej kobiety, i aby według przyrzeczenia gotów był do jej obrony, za obciskającym go pasem utkwił puginał ze starą bogato zdobną srebrną rękojeścią, obok zaś siebie na miękkim do snu zapraszającym mchu położył strzelbę. Ukradkiem pozdrowił strudzoną Henrykę, a potem jeszcze raz spojrzał po obozie. Wszystko spało; trzeszczący ogień już prawie gasł, i ostatni niepewny blask rzucał na spoczywających ludzi; nic się więcej nie ruszało, więc i Azzo zamknął oczy, a pałającej jego duszy objawiły się obrazy pełne ułudy. — Henryka spoczywała na jego piersi, z radością ujrzał spełnianie się gorących życzeń jego serca, a śpiąca jego twarz promieniała błogim zachwytem.
Wszystko śpi, tylko jedna istota przechadza się niespokojna między drzewami. To Aja, owa pulchna kobieta z cygańskiej bandy; wykradła się z obozu, w którym snu znaleźć nie mogła, i powodowana dzikiemi namiętnościami, krąży w głębokim cieniu drzew, przez które tylko kiedy niekiedy i gdzie niegdzie księżyc przyświeca. W około głęboka cisza, tylko w dali, w długich przerwach daje się słyszeć krzyk wodnego ptaka, który na gęsto liściem zarosłych brzegach Manzanaresu gniazdo swoje zbudował, oraz daleki szmer rzeki; na nisko zwisłych gałęziach zaledwie się liść porusza, a jednak Aja stoi i słucha, jednak ucha jej dolatuje jakiś szelest, coś nakształt przeciskania się człowieka lub zwierza przez zarośla; patrzy nieprzerwanie w stronę, z której coś coraz bliżej przychodzi. Aja, kobieta stanowcza, gotowa do czynu, nie zna żadnej bojaźni, żadnej trwogi, i nagle postrzega wyglądającą z po za bliskiego drzewa głowę człowieka — ta blada, czyhająca twarz z rudą brodą swojem straszliwie świecącem okiem spotyka jej spojrzenie i przerażona w tył odskakuje.
Ale Aja stoi nieulękniona i spokojna.
— Czego szukasz, obcy człowieku, po nocy w cygańskim obozie? śmiało, lecz półgłosem spytała.
— Na Najświętszą Pannę żadnemu z was włosa z głowy zdjąć nie chcę! ale czy jest u was jeszcze obca kobieta, z dzieckiem na ręku? przybliżając się i badawczo patrząc na Aję, spytał Don Józef.
— Czy jesteś ojcem dziecka? szyderczo zagadnęła.
— Nie, bękart należy do mojego brata; przekleństwo na nią i na niego!
— Wkrótce do tego przyjdzie, bo owa kobieta kocha cygana Azza! powiedziała Aja, pojmując, że obcy, przejęty nienawiścią, pragnął zbliżyć się do śpiącej Henryki.
— Ha, ha, ha! wszetecznica! półgłosem roześmiał się Don Józef; a jednak musi być moją, ona i jej dziecię! dodał tak cicho, że Aja tego nie dosłyszała.
— Dopóki ja żyję, cygan Azzo tej kobiety posiadać nie będzie! poszepnęła straszliwa głosem tak nienawistnym, że aż to Don Józefa uderzyło. Poznał, że ta nieznajoma, do jednego z nim celu zdążająca kobieta, stanęła przed nim jak jedna z bajecznych postaci, jak owa krwi pragnąca Brunhilda. Twarz jego rozjaśniła się; należało zawrzeć z nią traktat.
— Kto jesteś kobieto? spytał.
— Cygani nazywają mnie Ają; wiedz, że gdybyś nie był przyszedł, wiedziona nienawiścią, byłabym obcą o śmierć własną ręką przyprawiła; ale zdaje się, że ty masz do niej dawniejsze prawa, czyń więc z nią co postanowiłeś, mojej pomocy możesz być pewien!
— Dziękuję, a jeżeli kiedy będziesz potrzebowała pewnej ręki, przypomnij sobie Don Józefa Serranę, który ci chętnie wzajemną usługę wyświadczy!
W tej chwili nieco się rozwidniło i w gęstych krzakach pokazały się ukryte jego czatujące kreatury.
— Przyprowadziłeś z sobą pomoc, Józefie Serrano, to dobre było wyrachowanie, bo Henryka śpi obok matki cyganów, a bardzo blizko spoczywa strzegący jej Azzo, którego ja kocham i którego za wszelką cenę oszczędzać musisz. Dlatego możesz tylko dostać się do Henryki, gdy na śpiących napadniesz, ale oni się obudzą, jeżeli z pośrodka ich tę znienawidzoną porwać zechcesz! — powiedziała Aja, spoglądając ku obozowi, który teraz, po wygaśnięciu ostatniego żarzącego się węgielka, w ciemnej nocy pogrążony, przy świetle księżyca o sto kroków przed nim się ukazał.
— A więc weźmiemy ją przemocą! — odpowiedział Józef, ze stanowczością wskazującą zdrajczyni, jaka żądza i niecierpliwość napełniała czarnego szlachcica, z którym dopiero co zawarła przymierze.
Wyraz zadowolenia przebiegł po jej twarzy zimnej, jak marmur; zdawało się, że usta jej powiedzieć pragną: „Ciebie jeszcze raz może potrzebować będę, nie lękasz się żadnego czynu, to mi się podoba!“
Odeszła, ujrzawszy zbliżających się ludzi Don Józefa. Przystąpili oni, skradając się z nabitemi strzelbami w pogotowiu i z nożami u boków, żądali od przywódcy pieniędzy i rozkazów.
Józef uczynił zadość ich żądaniu. Zamiarem jego było z dwóch stron napaść na śpiących cyganów i podczas zamieszania porwać upragnioną. W tym celu czterej jego ludzie, zakreślając łuk, udali się w stronę rzeki, a czterej drudzy, których Józef przy sobie zatrzymał, musieli czekać, aż tamci dadzą znak napadu; on sam, pełzając jak kot, zbliżył się ku drzewom, pod któremi, jak mu powiedziała Aja, leżała Henryka, a obok niej dobrze przykryte jej dziecię. Nakoniec dostał się na miejsce, z którego mógł przejrzeć cały obóz, niestrzeżony przez żadnego czuwającego człowieka. Po tamtej stronie leżały kobiety i dziewczęta, w pobliżu wygasłego ognia, wokoło nich, w niejakiem oddaleniu mężczyźni, tu najbliżej niego silny muskularny król cyganów, a tuż przy nim stara matka, której jedna ręka spoczywała na śpiącem dziecku Henryki. Ta znowu leżała obok dziecka; Józef mógł przypatrzyć się jej pięknej, bez troski, snem opanowanej twarzy; łono jej pod ciemnem przykryciem regularnie się wznosiło, oczy miała mocno zamknięte. Dalej, ów osobno leżący, musiał to być Azzo, o którym mówiła mu niedawno Aja! on się tu położył, aby będąc blisko, tem rychlej mógł stanąć w obronie ukochanej.
— Jeszcze jeden współzawodnik, Don Franciszku, cześć twojemu gustowi! — z szyderczym uśmiechem szepnął Józef, a tak był bliski upragnionej zdobyczy, że za dwoma poskokami mógł się znaleźć tuż przy niej.
— Cierpliwości, to podwyższa powab i smak! — powiedział sobie gorącą żądzą przejęty rozkosznik.
Wtem po drugiej stronie dano hasło, rozległ się doskonale naśladowany niemiły krzyk puszczyka; z obu stron wypadli z krzaków z przygotowaną bronią ludzie czatującego. Rozległ się pierwszy strzał. Z dzikim wrzaskiem, zerwali się na nogi przerażeni cyganie, powstając ze snu głębokiego; w pierwszej chwili biegali wokoło jak szaleni i bili się sami z sobą, podczas gdy kobiety i dzieci przeraźliwie wrzeszcząc, śpieszyły do miejsca, w którem powstał król cyganów i ich do siebie przywoływał. Odwiedziono kurki starej broni i szły coraz gęściejsze strzały — wszystko to było dziełem jednej chwili.
Podczas gdy po drugiej stronie większa część cyganów rzuca się na napastników, z tej strony z czterema ludźmi Józefa miał walczyć sam tylko Azzo, któremu właśnie ojciec na pomoc pośpieszył. Wypalił ze swojej strzelby do jednego z nieprzyjaciół, który natychmiast padł, potem chwycił lufę swojej broni, broniąc się kolbą jak maczugą, i uderzył na trzech pozostałych nacierających na Azza.
Tej właśnie chwili oczekiwał Józef. Obok starej głośno wyrzekającej Zyrry stała Henryka, ogłuszona nagłym hukiem i wokoło rozwiniętą krwawą walką. Twarz Józefa blada i przerażająca zabłysła tryumfującym uśmiechem, szybkim krokiem pośpieszył on do prawie bezprzytomnej — objął ją ramionami — wtedy Henryka odwróciła się i z przeraźliwym krzykiem ujrzała obok skrępowanych ramion swoich, pożądliwie wpatrującą się w nią twarz Józefa, śmiertelnego jej wroga. Bronić się nie mogła, bo szkaradnik ścisnął ją w ramionach jak w żelaznych kleszczach, chciał ją podnieść i z sobą uprowadzić.
Stara Zyrra ze strachu i przerażenia oniemiała, Henryka miała się .za zgubioną; dobywając zatem całej siły swojego głosu, zawołała: „Azzo na pomoc!“
I Azzo spojrzał także i usłyszał rozlegający się krzyk. Dostrzegł, że chcą mu porwać białą kobietę, i to dodało mu olbrzymiej siły. Podczas gdy ojciec bronił się dwom napastnikom, pchnął on swojego przeciwnika sztyletem, i grożąc zbroczoną stalą, pośpieszył przeciw spostrzegającemu go Józefowi.
Ten z okrutnem przekleństwem wypuścił zdobycz, której już był tak pewien, i podążył na pomoc swoim ludziom znajdującym się w gwałtownych zapasach z cyganami, pragnąc pierwej pokonać obozujących, a potem wspólnie ze swojemi kreaturami wydrzeć pożądaną wściekłemu Azzowi.
— Odwagi, wy tchórze! — zawołał, — dwadzieścia dublonów w złocie każdemu z was, który żabije czarnego psa! Dalej, naprzód!
Z głośnym krzykiem rzucił się Józef ze świeżo zachęconymi pomocnikami na cyganów, po części wcale nie uzbrojonych, a po części przelękłych.
Zyrra załamując ręce, torowała sobie drogę do ucieczki pomiędzy klnącymi i umierającymi nieprzyjaciółmi i cyganami.
Ale Azzo żylastem ramieniem dźwignął ocaloną, która blada i drżąca z przerażenia i niebezpieczeństwa, jakie jej zagrażało, nie wiedziała wcale, co się dzieje. Widziała tylko, że Azzo odparł straszliwego Józefa, który chciał ją ścigać aż do krańców świata, że stając w jej obronie, wziął ją w ramiona i uciekał, unosząc ją w bezpieczne miejsce.
— Powierz mi twoje życie, biała kobieto! — szepnął jej zgrzany i wzruszony walką. Azzo dla ciebie poświęci wszystko, on ciebie zaniesie do pewnej kryjówki, a potem wróci znowu braciom na pomoc!
Syn królewski z drogim swoim ciężarem skierował się w krzaki i znikł w gęstwinie, dla ukrycia Henryki w pewnem miejscu do czasu ukończenia się walki. Wtem nagle z ust ocalonej wyrwał się krzyk trwogi, który nawet przejął duszę dźwigającego ją Azza.
— Moje dziecię! zostawiłam moje dziecię w obozie! — zawołała biała kobieta i wymknęła się z rąk cygana. — Muszę mieć moje dziecię!
— Zostań tu, ja je przyniosę! — stanowczo rzekł Azzo, gotów do każdej usługi dla gorąco ukochanej.
— Puść mnie, ustąp, muszę mieć moje dziecię! — w największej rozpaczy zawołała Henryka, i z całą siłą rzuciła się na wstrzymującego ją Azza, aby pędem do obozu pobiedz i przynieść dziecię, jej życie, jej szczęście!
Ach, a może już jest zamordowane, stratowane, porwane.
Ta myśl straszliwa napełniała duszę udręczonej matki, podczas gdy zaledwie wyprzedzała szybko za nią biegnącego Azza; wzrok jej szukał już w dali.
Jeszcze rozlegała się dzika wrzawa, rzężenie konających, przekleństwa walczących. Cyganie cofnęli się, mimo to odważny i silny król, naprzeciw którego stało pięciu nieprzyjaciół, wszystkich powstrzymać pragnął! Jego ludzie padali jeden po drugim, inni zaś w ucieczce szukali ocalenia, a tak, z osłabioną siłą, którą przy coraz gwałtowniejszym nacisku ze strony nieprzyjaciela wkrótce miał postradać, walczył sam przeciw radującym się, pewnym zwycięstwa stronnikom Józefa.
W tej chwili pozbawiona tchu Henryka uchyliła gałęzie dzielące ją od miejsca, na którem złożyła dziecię, wydała radosny okrzyk, bo ładna dziewczynka leżała przed nią nietknięta, z całym zachwytem zatem rzuciła się ku niej, aby ją do swoich piersi przycisnąć, aby ją ocalić, lub z nią razem umrzeć.
Józef widzi uratowaną matkę!
Azzo spostrzega ojca walczącego ze śmiercią, ojca, którego ocalić może, jeżeli mu na pomoc pośpieszy, ojca, którego ocalić musi; nie widzi, że czarny, krwią splamiony śmiertelny nieprzyjaciel Henryki walkę z królem cyganów pozostawia swoim ludziom, a sam zręcznie i niepostrzeżenie dalej się przeciska. — Azzo śpieszy na pomoc silnie napastowanemu i bez niego zgubionemu ojcu; pragnie świetnej zemsty za braci cyganów, leżących wokoło z powybijanemi oczami, bystrym wzrokiem poznał, że ma przed sobą resztki nieprzyjaciela i przekonany jest, że dla tego ani Henryce, ani jej dziecku żadne już niebezpieczeństwo nie grozi. Rzuca się między napastujących łotrów a strudzonego ojca, i żylastą pięścią rozpoczyna straszliwą walkę wśród leśnej ciemności, która zaledwie cokolwiek rozjaśnia przez korony drzew zaczynająca przeciskać się ranna poświata.
Wtedy po raz drugi, i jeszcze ostrożniej przeciskający się przez krzaki Józef, zbliża się do Henryki, trzymającej dziecię przy piersiach. Jej piękne oblicze, blade z powodu niewypowiedzianej trwogi, jaśnieje radością, bo znalazła nietkniętym swój skarb najdroższy, i właśnie z cicha zanosi dziękczynną modlitwę do Matki Bożej; oczy, w których skupiła się cała jej dusza, pełne łez wzniosła w niebo, a niewinne dziecię, nie domyślając się wokoło rozsianej zgrozy, z uśmiechem wyciąga do niej drobne rączęta.
— Bez przytułku i przeklęta! — mówi z bijącem sercem. O mój Franciszku, kiedyż cię znowu znajdę! kiedyż po dniach trwogi, w której możliwość nie wierzyłam, wybije godzina naszego spotkania!
Wtem nagle spostrzega pojawiającą się w ciemności szatańską postać Józefa, ten pierwej nim się spostrzegła, zręcznym zamachem wydziera jej dziecię z rąk i śpieszy z niem w gęstwinę. Henryka w pierwszej chwili osłupiała z przerażenia i zgrozy, nie wie, co począć. Co ten okrutnik zamierza z jej dzieckiem uczynić?
Uzbrojona w siłę, jaką daje matce rozpacz w chwilach największego niebezpieczeństwa, śpieszy za Józefem przeciskającym się zręcznie pomiędzy drzewami. Zmęczona i przestraszona zaledwie dysze — już mu na pięty następuje — już prawie chwyta uciekającego — oburącz porywa za płaszcz jego porannym wiatrem rozwiany — ale urywa się zapinka podtrzymująca go pod szyją — nakoniec Józef dziko śmiejąc się, staje i podnosi rękę, w której trzyma dziecię Henryki.
— A widzisz, gołąbeczko, że teraz przylatujesz sama do mojej piersi! — woła zdyszany, i obejmuje na wpół umarłą kobietę, która rzeczywiście, aby mu wydrzeć dziecko, rzuciła się w jego ramiona.
Bądź-no tylko cierpliwa i posłuszna, miła gołąbeczko; Józef ma was teraz w swojej mocy!
Henryka zdumiewa się. Okrutnik odprowadził ją daleko od placu walki; ona teraz od niego zależna.
— Zlituj się, panie i oddaj mi dziecię! Czyż w tobie okrutniku niema śladu ludzkiego serca? — jęczy, padając przed Józefem na kolana i ręce do niego wyciągając. Połóż koniec moim cierpieniom, zabij mnie i dziecię moje, tylko mnie dłużej nie katuj!
— Jak możesz myśleć, że cię zabiję, piękna Henryko, kiedy ja ciebie kochać i posiadać pragnę? — drżącym głosem mówi Józef, spoglądając na piękną, klęczącą przed nim kobietę. Nie, nie, moja gołąbko, odtąd należysz do mnie, a wkrótce będziesz mnie tak kochać, jak mojego brata, wróbelka, który nawet nie pyta o ciebie. Dziwisz się? Głupiutka, jak możesz przypuszczać, aby w wirze Madrytu, przerzucany z jednej pięknej piersi na drugą, Don Franciszek jeszcze myślał o tobie, kiedy twoją miłością aż do nadmiaru się nasycił!
— Przestań, niegodziwy, ty kłamiesz! — wstając wyniośle, zawołała Henryka. — Twój brat, to jest bożek, ale ty jesteś wyrzutek z piekła! oddaj mi moje dziecię! — I do najwyższego stopnia oburzona i rozdrażniona matka, rzuca się na szyderczo poglądającego rozpustnika, pragnąc mu wydrzeć jęczące i głośno krzyczące dziecię. Krzyk ten do głębi przejmuje jej serce i nadludzką uzbraja ją siłą!
W pośród porannej pomroki rozpoczyna się nierówna walka. Józef bronić się musi od rozpaczliwych usiłowań Henryki, odebrania mu jej klejnotu; ona z bohaterską wytrwałością idzie z nim w zapasy, ale naostatek siły ją opuszczają; czyni ostatnie wysilenie, aby zwyciężyć zwinnego nieprzyjaciela, wreszcie z jękiem upada.
To wszystko nie wzrusza szatańskiej duszy Józefa; schyla on się szybko, z pełnym nadziei i pożądliwości uśmiechem dobywa wszelkich sił, podnosi z ziemi matkę i dziecię i znika wraz z niemi w okolicy szumiącego Manzanaresu.
Ale w oddaleniu stała nieporuszona, jak widmo falującej mgły i nocy, którego widok przejmuje nas dreszczem, wysoka postać tajemniczą przeszłością owianej Ai. Zimne jak marmur oblicze, raz uwodzące, drugi raz szatańsko połyskujące oczy zwróciła w stronę, w której odbywała się owa straszliwa scena, a spojrzenie jej z lodowatą spokojnością ścigały każde poruszenie. Jej pełne usta zadrżały zadowoleniem; jej znienawidzona rywalka wpadła w moc owego niegodziwego zbójcy, który pod zasłoną nocy zawarł z nią dzisiaj krwawe przymierze. „Azzo jest mój,“ — szepnęła.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: George Füllborn i tłumacza: anonimowy.