Przejdź do zawartości

Izabella królowa Hiszpanii/XI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Izabella królowa Hiszpanii
Podtytuł Powieść historyczna
Wydawca Wydaw. "Powieść Zeszytowa"
Data wyd. 1939
Druk Drukarnia "Feniks"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Isabella, Spaniens verjagte Königin oder Die Geheimnisse des Hofes von Madrid
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział XI.
POMOC W POTRZEBIE.

Gdy trzej przyjaciele z gwardji królowej, wraź z ich służącymi około północy przejechali i obejrzeli okolice Madrytu, nie natrafiwszy na nic uderzającego i nie spotkawszy podejrzanych osób, — zamierzając udać się w kierunku Segowii, zbliżyli się do gęstego bukowego lasu, przez który unikali publicznej drogi, jechali nad brzegiem Manzanaresu i nie mogli zabłądzić. Cyganie tego samego dnia prawym brzegiem rzeki tenże las przeszli.
Serrano, Prim i Olozaga ze służącymi przeszli na lewy brzeg Manzanaresu, który jak widzieliśmy, im dalej jechali, stawał się coraz bystrzejszy i szerszy.
Już była noc głęboka, którą, od czasu do czasu rozświecał księżyc bladym promieniem, gdy mała kawalkada gości jezdnych wstąpiła w gęsty cień lasu, tak, że nakoniec Olozaga zaprojektował przyjaciołom, że, aby koni o drzewa nie porozbijać, lepiej będzie zatrzymać się, rozbić obóz i czekać do rana.
— Dobrze! — zawołał Serrano, ale podczas gdy wy spokojnie spać będziecie, niech mi wolno będzie czuwać i baczyć, aby nam nic nie zginęło i aby nas nic nie spotkało. Domingo wraz ze mną straż odbywać będzie!
— Pod jednym tylko warunkiem przyjmujemy twój wniosek, Serrano! — mówił Don Juan Prim, ściskając rękę przyjaciela.
— Ciekawym pod jakim?
— Że straż odbywać będziemy kolejno, że ja podczas drugiej nocy będę pełnił służbę, a ty, Olozago podczas trzeciej. Tylko pod takim warunkiem zgadzam się!
— Z pewnością, moi panowie, każdy z nas po kolei pełnić będzie służbę; jest to wniosek równie sprawiedliwy, jak uspokajający, na który zgadzam się w zupełności! Serrano rozpoczyna kolej, a stary dzielny Domingo będzie mu pomagał; a więc przykrywam się moim żołnierskim płaszczem tak spokojny, jakbym sam siebie pilnował, owszem nawet spokojniejszy, bo dowiedzioną jest rzeczą, że Serrano równie jak jego służący są to wzory punktualności i porządku! — wychwalał Olozaga, podczas gdy urządzał wyborne legowisko dla siebie i Prima, kładąc wojłoki na mchu.
Dwaj pozostali służący leżeli prawie tuż przy swoich panach, aby w razie potrzeby byli zaraz pod ręką, a w kilka minut później panowie spali równie twardo, jak ich chrapiący słudzy.
Franciszek usiadł na pniu i myślał o Delmonte i o swojej Henryce, podczas gdy Domingo, trzymając oba osiodłane konie, już od niejakiego czasu nasłuchiwał, bo zdawało mu się, że z dala dolatuje go jakiś zgiełk.
Nagle dał im się wyraźnie słyszeć wystrzał, za którym po krótkiej przerwie nastąpiło szybko kilka innych.
Były to strzały zamieniane przez karlistowskich szpiegów pod Józefem z cyganami.
Serrano podskoczył i słuchał wytężywszy całą uwagę, aby poznać kierunek, z którego pochodziły ciągle ponawiające się strzały, świadczące o jakiejś walce.
— Domingo — zawołał — nie ma co czekać! Hej, wstawajmy panowie! Jesteśmy na krwawym śladzie! Czy słyszycie?
Prim i Olozaga natychmiast powstali ze snu.
— Trochę za krótko odpoczywaliśmy, — rzekł ostatni, — co tam nowego? Ach! strzelają! Spieszmy się! Na koń!
— Kiedy te łajdaki śpią jak susły! — zawołał Prim na służących, którzy dopiero zaczęli przecierać oczy, i sam pośpieszył do drzewa, pod którem stały konie. Przebiegniemy wszystkie kierunki na odległość strzału, aby się przekonać, gdzie wre walka; z powodu gęstwiny i echa niewiadomo na pewno skąd głos idzie, ale jeżeli się zbliżymy, to się spotkamy na właściwem miejscu.
W kilka sekund później wszyscy siedzieli na koniach i pośpieszali w miarę możności w pośród pomroką okrytego lasu, przebiegając w różnych kierunkach okolicę, z której pochodziły strzały, całkiem naprzód pochyleni i z nabitemi pistoletami w ręku.
Serrano i Domingo pozostali w pobliżu szerokiej i szumiącej rzeki. Domingo wkrótce wyprzedził swojego nadsłuchującego pana, i zaledwie mogąc utrzymać zniecierpliwionego konia, pędził pomiędzy nieco teraz rzadszemi drzewami, przez które wkrótce przebiło się pierwsze poranne światło. Strzały ucichły, ale stary Domingo z prawdziwą radością przekonał się, że kierunek, w którym się udał, przybliża go coraz bardziej do placu boju. Jego pana, Don Franciszka Serrany, nie było widać; być może, iż udał się więcej w głąb lasu.
Tak pędząc, coraz dalej nad brzegiem Manzanaresu, stary Domingo ujrzał nagle w niewielkiem oddaleniu otwarte miejsce lasu, które jako nieco wyżej leżące mogło zapewniać jakiś widok. Wskoczył więc na pagórek, leżący tuż nad korytem bystrej rzeki, i rzucił wzrokiem na drugi jej brzeg.
Z ust jego wyrwał się krzyk. Dostrzegł w krzakach po drugiej stronie jakąś czającą się postać, która go trwogą przejęła: jakiś człowiek z dziką żądzą odbijającą się na pożeranej namiętnością twarzy, rzucał się na bezbronną ofiarę. Człowiekiem tym był Józef: ruda broda i blade lica z szatańsko błyszczącym wzrokiem nie pozostawiały żadnej pod tym względem wątpliwości. Józef nachylił się do jakiejś istoty, która obok niego na mchu leżała; była to kobieta. Domingo widział to wyraźnie przy jasnem świetle porannem, a przy niej dziecię.
Przeraźliwie krzyknął, straszny domysł wstrząsnął nim całym, podskoczył aż na sam stromy brzeg, a oczy słupem mu stanęły. Ofiarą, na którą czyhał Józef, jak dziki do śmiertelnego skoku szykujący się zwierz, była Henryka i jej dziecko.
Okrutnik spojrzał, spostrzegł, że go ktoś śledzi i że mu przeszkadza. Poznał Dominga i z przekleństwem przyłożył strzelbę do twarzy, proch błysł, strzał wypadł. Domingo uczuł kulę w piersi.
Wszystko to było dziełem jednej chwili.
Koń wspiął się i wraz z ranionym cofnął się w głąb lasu; donośny śmiech rozległ się po tamtym brzegu rzeki.
Wtedy strzałem przywołany Serrano, pośpieszył naprzeciw chwiejącemu się Domingowi. Widział, że czerwona krew płynie z piersi jego starego wiernego sługi, i powstrzymał dziko spinającego się jego konia; tymczasem zbliżyli się Prim i Olozaga.
Bezwładny Domingo zsunął się z siodła.
— Po tamtej stronie, tam — powiedział szybko zaledwie dosłyszalnym głosem — Józef — morduje!
Strumień krwi buchnął mu z ust i przerwał słowa; nadbiegli słudzy, trzymali na ręku umierającego.
Śmiertelną trwogą przejęty Serrano pośpieszył na pagórek; Prim i Olozaga w największem wzburzeniu udali się za nim.
Po tamtej stronie czaił się Józef tuż obok Henryki i jej dziecka.
Okropny widok dla Franciszka, którego bystra rzeka oddzielała od ukochanej, pozostającej w największem niebezpieczeństwie! Z jego oczu posypały się iskry; dał ostrogi swojemu ogierowi lękającemu się szumiącej przepaści, chciał rzucić się w nurty i tym sposobem na drugi brzeg się dostać.
— Co czynisz, przez wszystkich Świętych! — zawołał Prim siłą wstrzymując szaleńca. — Lecisz na śmierć! nurt porwie cię i twojego konia i bez ratunku uniesie!
Wtedy od tak okropnego widoku prawie oszalały Franciszek, schwycił za pistolet, wymierzył go na Józefa pochylonego tuż nad Henryką i jej dzieckiem. Zaślepiony nienawiścią i żądzą zemsty, strzelił do niegodziwca.
Kogo trafił z trojga, jakby jeden węzeł tworzących? Straszliwa myśl! gdyby zamiast owego szatańskiego łotra, który się mianował jego bratem, trafił swoją ukochaną, albo swoje własne ciało i krew! Lodowaty dreszcz wstrząsnął jego ciałem, o mało nie oszalał z rozpaczy.
— Tam dalej jest bród! —.zawołał Olozaga, dając koniowi ostrogi; znam miejsce, którem przez rzekę na tamten brzeg dostać się będziemy mogli, prędko ruszajcie za mną.
Trzej jeźdźcy pośpieszyli co tchu do oddalonego miejsca, które Olozaga wskazywał: był to jedyny punkt, w którym rzeka po obu stronach miała płaskie brzegi i tak była łatwa do przebycia, że szumiąca woda koniom, które po piaszczystym gruncie śmiało stąpać mogły, zaledwie do brzuchów dostawała, kiedy tymczasem w miejscu, w którem przejęty gniewem, obawą i niepokojem Serrano chciał się rzucić, i koń i jeździec byliby odrazu utonęli.
Józef wiedział, jak daleko mieli trzej, którzy mu śmierć przysięgli, do brodu Manzanaresu, ku któremu całym pędem pośpieszyli, a gdy kula Franciszka tuż obok niego w drzewo trafiła, dziko się roześmiał, widząc ubezwładnioną wściekłość swojego brata. Miał dosyć czasu, by wykonać swoje haniebne plany, a potem uciec z dzieckiem, z jękiem wołającem do matki, z dzieckiem, bo milutka niewinna dziewczynka, mająca równie wielkie, piękne oczy jak Henryka, zupełnie inny miała dla niego wrzący powab. Teraz zaledwie miała dwa lata, ale kiedy w dobrych rękach i zdala od matki wychowana zostanie, wtedy — Józefa myśli i wyrachowanie były tak okropne, tak nienaturalne, a przytem tak jego zmysły podburzające, że aż wszystkie muskuły jego ciała zadrgały.
Już chciał się pochylić ku omdlałej, już przykładał swoje obmierzłe, ze wzruszenia zimne usta do ofiary swojej namiętności, aby ją obudzić.
W tem silna pięść schwyciła kołnierz, otaczający jego szyję i cisnęła precz od tak strasznie zagrożonej. Z okropnem przekleństwem usiłował on powstać z ziemi i wystąpić przeciw nieprzyjacielowi, który mu gardło skrępował, a którego wzroku dojrzeć nie mógł. Zabrakło mu powietrza, jego twarz dawniej tak blada, namiętnościami napiętnowana, teraz zarumieniła się jak purpura; byłże to Franciszek, który go odrzucił? Niepodobieństwo!
Spostrzegł, że nad nim błyszczy goły sztylet, i dobywszy wszelkich sił, zręcznie usunął się z pod pięści nieprzyjaciela; jeszcze jedna minuta takiego położenia, a ziemia byłaby na zawsze uwolniona od takiego potwora.
Ze wściekłym tryumfującym uśmiechem i silnie oddychając odskoczył wtył i ujrzał przed sobą chwytającego za strzelbę Azza, syna króla cyganów, który resztki swojej bandy znowu w lesie zgromadził. Teraz Azzo o wszystkiem innem zapominając, szukał Henryki z ową śmiertelną trwogą, jaką rodzi gorąca, ognista miłość, którą właśnie uczuwał syn króla pustyni. Znalazł ją pod ramionami Józefa, i zanim tenże z często podziwianą zręcznością zdołał sztylet swój obrócić przeciwko piersi nowego nieprzyjaciela, już Azzo schwycił kolbę strzelby, która z gwiżdżącym zamachem spadła mu na głowę.
Józef padł, ale Azzo stał tam jak bożek zemsty ze starych powieści, jego oczy świeciły z pośród dziko na twarz opadających włosów, po twarzy przebiegł wyraz najwyższego gniewu, a z pomiędzy cokolwiek otwartych ust ujrzano białe zgrzytające zęby; rękami chciał zmiażdżyć śmiertelnego wroga białej kobiety.
Przybliżył się do Henryki, którą straszliwa trwoga i wysilenie pozbawiły przytomności. Twarz jego rozjaśniła się, nieprzerwane poszukiwania tej, którą już miał za straconą, teraz uwieńczone zostały jej ocaleniem; zapomniał o leżącym obok niej Józefie, zapomniał o całej nocnej przygodzie, i podniósł ukochaną; przed chwilą jeszcze tak srodze groźny rys jego od słońca ogorzałej twarzy, teraz ustąpił miejsca wyrazowi troskliwości i rozkoszy. Ostrożnie, a jednak szybko, jakby mu kto zawsze jeszcze mógł wydrzeć odnaleziony skarb, wziął bezprzytomną na swoje ręce i uniósł przez gąszcz do odległego obozu, w którym oczekiwała go mimo wszelkich niebezpieczeństw nocnych, tylko o Henryce myśląca Zyrra, i w którym ojciec, oraz ocaleni ludzie i kobiety znowu się zgromadzili.
Azzo oddał białą kobietę starej matce cyganów, aby jej udzieliła pomocy i do przytomności przywróciła, sam zaś słuchał słów ojca.
— Pozostańcie tu wszyscy aż do nocy, — mówił król, któremu z rany w ręku jeszcze krew ciekła, abyśmy o świętej godzinie naszych zmarłych braci w niezgruntowanej toni jeziora Ouadarama zanurzyć mogli. Leży ono stąd zaledwie o milę.
— Biada! — zawołały żony poległych, które zgięte we dwoje i bolejące na boku siedziały.
Tymczasem szpiegująca Aja przyczołgała się do miejsca nad rzeką Manzanares, z którego tylko co Azzo uratował białą kobietę i na którem leżał Józef. Widziała ona z daleka, że pożądany syn króla nieprzyjaciela Henryki zwyciężył, a ją samą do nowego obozu zaniósł; ale dostrzegła także z uśmiechem, który tylko na ustach głowy Meduzy mógł osiąść, że Azzo zapomniał o dziecku białej kobiety, a pierś jej zawrzała nadzieją, że po nie przybędzie.
Gdy znikł z Henryką w krzakach, szybko się obejrzała, potem pobiegła ku brzegowi, na którym leżało dziecko, wyciągające do niej rączęta, jakby się spodziewało, że je do matki zaniesie, i porwała je w ramiona.
W lesie dał się słyszeć daleki szelest, a Józef, który wprawdzie od straszliwego uderzenia kolbą miał głowę krwią zbroczoną i był ogłuszony, zaczął się teraz poruszać.
Ale szybko jak błyskawica zniknęła ze swoim łupem niewidziana i nieścigana przez nikogo w ukrywającej ją gęstwinie, silnie trzymała w ręku dziecię Henryki i szeptała mu do ucha Bóg wie co, byle tylko jej nie zdradziło i nie zniweczyło planów, które przypadkowo tak szczęśliwie się powiodły.
Józef podniósł się, powiódł ręką po czole i otarł czerwoną krew z rany, która go ogłuszyła; powoli wróciła pamięć do jego od straszliwego uderzenia jeszcze mocno rozbolałej głowy, podniósł się i poszedł nad brzeg Manzanaresu, ażeby czoło i ranę świeżą wodą ochłodzić. Wydarto mu Henrykę i jej dziecię, a widział z głośno objawioną dziką wściekłością, że mu je wydarł ów cygan, którego on na żądanie oszczędził!
— Przekleństwo! — mruknął, — gdybym był nie słuchał tej obcej kobiety, ale wpakował chłopu sztylet w piersi, tobym nakoniec oboje miał w mojej mocy... o błogosławiona myśli: oboje, piękną Henrykę i jej klejnot! Jednak bądź co bądź oni muszą być moi, i choćbym miał świat przeszukać i morze przepłynąć, muszą być moi choćby ich broniły całe wojska i bohaterowie... Słuchaj, — szepnął Józef, odstępując od brzegu i wchodząc w krzaki, — jesteś ścigany, to są trzej z gwardji królewskiej! Jeżeli twój brat dostanie cię w swoje ręce, to w każdym razie zgasnąć może dla ciebie światło dzienne; dla tego nie pozwalaj, aby do tego przyszło, tylko zmykaj stąd jak możesz najprędzej... Może mi się uda, z pozostałymi jeszcze trzema szpiegami, którzy na mnie w wąwozie czekają, tych panów tak daleko odprowadzić, że dostaną się w ręce naszej przedniej straży, wtenczas rzeczy przybiorą wcale inną postać, a Don Franciszek ze swoimi przyjaciółmi będzie w mojej mocy, ha!
Józef wyraźnie usłyszał nadciągających; przysunął się do drzewa, u którego był uwiązany jego arabski ogier, odwiązał cugle i wsiadł na niego.
W tej chwili po pełnej niebezpieczeństwa jeździe Prim, Serrano i Olozaga z jednym sługą, przybyli do miejsca, w którem z tamtego brzegu dostrzegli czołgającego się djabła; a drugiego służącego wraz z umierającym Domingiem odesłali do Madrytu dla udzielenia ranionemu lekarskiej pomocy. Serrano zsiadł z konia i pośpieszył nad brzeg rzeki, gorączkowo wysilonym wzrokiem szukając Henryki i jej dziecięcia, oraz okrutnika, który obok niej klęczał.
Nakoniec dostał się na właściwe miejsce, widział z niego, przeciwległy pagórek, z którego strzelał, poznał je po zdeptanym mchu i po ponaginanych gałęziach; ale miejsce było próżne, Henryka i jej dziecko zniknęli, zniknął także z niemi Józef, poszukiwania Franciszka były nadaremne, ów okrutnik uniósł je z sobą.
Rozpacz opanowała pogrążonego w myślach Franciszka! przypuszczał on, że Józef już teraz nie znajdzie przeszkody w nasyceniu swojej żądzy. Przejęty zgrozą załamał ręce i twarz w nich ukrył.
— O czemuż lepiej tu nie skoczyłem! jęknął, dla czego wstrzymaliście mnie? Miejsce puste, przybywamy za późno!
Prim i Olozaga, dowiedziawszy się od jednego z włóczęgów cygańskich, że ów Józef i jego kreatury są to szpiegi i stronnicy wojska karlistów, tem bardziej zapragnęli pochwycić go, i w tym celu na wspomniane miejsce przybyli, ale zawiedzeni, klęli po cichu.
— A jednak inaczej postąpić nie wypadało! serjo rzekł Olozaga.
— Patrzcie, czy widzicie tam pędzącego po dolinie jeźdźca? nagle zawołał Serrano; to on, to Józef ze swoim łupem, niknie on w rogu lasu i pędzi ku płaszczyźnie ciągnącej się aż do Sierry. Dalej panowie, na konie, dopędźmy go i odbierzemy mu zdobycz! A chociażby mnie i mojemu Platonowi, który pod mojem okiem i dla mnie wyrósł, którego lubię jako niezrównanego bieguna, przyszło zginąć, przysięgam wam panowie, że ten zdrajca mi nie ujdzie.
— Weźmiemy udział w twojem polowaniu na tak szczególnego zwierza, zawołali Prim i Olozaga, śpiesząc wraz z Franciszkiem do koni, bo ów uciekający zbójca musi mieć przy sobie szpiegów i przygotowuje jakąś zasadzkę!
Powsiadali na swoich śmiało ziemię kopiących ogierów, i w towarzystwie sług, puścili się ku otwartej dolinie, przez którą uciekał Józef.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: George Füllborn i tłumacza: anonimowy.