Przejdź do zawartości

Eneida (Wergiliusz, tłum. Wężyk, 1882)/Księga II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Wergiliusz
Tytuł Wergilego Eneida
Wydawca Nakładem rodziny tłómacza
Data wyd. 1882
Druk Wł. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Franciszek Wężyk
Tytuł orygin. Aeneis
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Księga II.

Umilkli; wszystkich usta natężenie ścina.
Wtem z wyniosłego łoża Enej tak poczyna:
O królowo! chcąc wiedzieć, jak z Danajców dzieła
Cała Troi potęga i świetność runęła,
Wzbudzasz żal niewysłowny wspomnieniem niemiłem
Nieszczęść, których sam świadkiem i sam częścią byłem.
Któryż Dolop, Myrmidon, któryż na te dzieje
Łez twardego Ulissa żołdak nie wyleje?
Już i ziemie noc czarna swą ogarnia władzą
I znikające gwiazdy we śnie spocząć radzą;
Lecz jeźli chęć niezbędną w tobie zaspokoi
Obraz krótki klęsk naszych i skonania Troi,
Choć serce na ich wzmiankę wstręt okropny czuje,
Choć w boleści i płaczu pamięć odstępuje,
Pocznę. Bojem ugięci i przez los nękani
Tyle czasu strwoniwszy, greckich wojsk hetmani
Konia, pomoc Pallady zyskawszy przez modły,
Budują na kształt góry z tarcic rżniętej jodły.

Że w nim tkwi za ich powrót ofiara wzniesiona,
Wieść biega. Potem wielu z pierwszych mężów grona
Ciemnym lochom potwory wybór losu zwierza;
Wstępuje w kadłub mnóstwo zbrojnego żołnierza.
Jest blisko wyspa Tened; ta z bogactw i chwały
Słynęła, póki grody Priama jaśniały;
Dziś zatoka co nawy utrudzone myli:
Tam się za pustym brzegiem zdrajcy przyczaili.
Już sądzim, że do Myceu drogę przedsięwzięli,
Już wybawiona z trwogi Troja się weseli.
Otwierają się bramy, błogo biedz w te strony,
Gdzie był obóz Danajców, gdzie brzeg opuszczony;
Tu leżał pułk Dolopów, ówdzie Achil krwawy,
Tu plac srogich zapasów, a tam stały nawy.
Część ludu dar Minerwy spostrzegłszy zgubliwy,
Nad ogromem potwory okazuje dziwy.
Pierwszy Tymet wieść radzi w zamkowe przestrzenie,
Czy z zdrady, czy tak chciało Troi przeznaczenie;
Lecz Kapis, a z nim zdrową składający radę
I w samych darach Greków przeciekając zdradę,
Radzą ogień podłożyć lub wepchnąć do morza,
Lub przewiercić i przejrzeć kadłuba przestworza.
Dzieli się lud wątpliwy na dwie sprzeczne strony.
Wtem najpierwszy Laokon, rzeszą otoczony,
Woła w zapale, z zamku spiesznym dążąc pędem:
Nędzne ziomki! jak srogim zwodzicie się błędem!
Czy mniemacie że nasze wróg opuścił brzegi?
Obceż wam dary Greków, Ulissa przebiegi?
Lub się kryje w tem drzewie zastęp mężów zbrójny,
Lub w niem srogiej narzędzie upatruję wojny,
Które, przeszpiegowawszy mury nasze zdradnie,
I te wały rozsypie i na miasto spadnie,

Lub w tem fałsz jest, którego rozum nie docieka;
Ja nawet w samych darach obawiam się Greka.
Rzekł, i dziryt ogromny z całej wzniósłszy siły,
Cisnął w konia, gdzie żebra z brzuchem się łączyły;
Jęknął hydny dziwotwór i zachwiał się cały,
A dźwiękiem przeraźliwym jaskinie zagrzmiały.
Gdyby nie lekkomyślność z przeznaczeń nakazem,
Gdyby Greków kryjówki zgłębiono żelazem,
O priamowy zamku, grodzie okazały!
O Trojo! mury twoje dotąd by jaśniały.
Wtem pasterzy trojańskich z wielką wrzawą rzesza
Do króla z skrępowanym młodzieńcem pospiesza,
Który się sam, nieznany, poświecił z ochoty
Wpuścić Greków do Troi otwartemi wroty.
Śmiały i pełen wszelkich do zdrady przymiotów,
Albo podstąp wykonać, albo umrzeć gotów.
Ze wszech stron młodzież Troi skora i ciekawa
Biegnie i na wyścigi z jeńca się najgrawa.
Teraz słuchaj zdrad wątku, a z tego zdarzenia
Poznasz chytrość całego Danajców plemienia.
Gdy drżący stanął, wielkim okrążony tłokiem,
I frygijskie zastępy bacznem przejrzał okiem:
Przebóg! jakież mię przyjmą morza, jakie kraje?
Cóż mi, rzecze, nędznemu na świecie zostaje?
Nie masz dla mnie wśród Greków przytułku schronienia,
A Trojanie wołają krwi mej udręczenia.
Płacz ten naszym zapędom silne kładzie tamy,
O ród jego, przygody, zmiękczeni pytamy,
Chcemy wiedzieć, w czem można zaufać więźniowi.
On z trwogi ochłonąwszy, tak do króla mówi:
O Panie! w tem co wyznam nie ma fałszu cienia,
Ani ja taić będę, żem Grek z urodzenia,
A chociaż Synon z losu dni swe pędzi w biedzie,

Do wybiegów lub kłamstwa nędza go nie zwiedzie.
Może kiedy twych uszu, królu doleciała
Belidy Palameda potęga i chwała.
Tego Grecy, myśl sprzeczną wojnie mieniąc zdradą,
Zabili, a dziś płaczą nad jego zagładą.
Do niego, abym z dziecka w bój nawykał srogi,
Posłał mię jak krewnego ojciec mój ubogi.
Gdy kwitło państwo jego wspierane ramieniem,
I jam się niepośledniem zaszczycał imieniem.
Lecz gdy zawiść (wszak znane opowiadam dzieła)
Chytrego Ulissesa życie mu odjęła,
Odtąd dni me w ukryciu i łzach rzewnych wiodę,
Pomniąc na przyjaciela bezwinną przygodę.
Szalony! nie taiłem tych celów nikomu,
Że jeźli kiedy wrócę zwycięzcą do domu,
Zemstę mą we krwi niecnej zbrodniarza ukoję;
Ztąd poszła moja zguba, ztąd nieszczęścia moje.
Ztąd grożąc, Uliss nowej dodawał mi troski
I puszczał sprzeczne o mnie między lud pogłoski.
Ztąd różnej broni różnym używając czasem,
Nie spoczął, aż gdy na mnie spiknął się z Kalchasem.
Lecz pocóż rzecz niemiłą wywodzę zdaleka?
Jeźli słusznie każdego nie cierpicie Greka,
Dość na tem; dajcie karę i odbierzcie życie,
Wam Uliss, wam Atrydy zawdzięcza sowicie.
Tu każdy badać przyczyn z zapałem poczyna,
Nieświadomy podstępów i zbrodni Greczyna;
Ten z drżeniem tak zmyślonym mówi do nas głosem:
Często Grecy nękani długiej wojny losem
Troi murów nie jednej odstępując chwili
Chcieli odbiedz; dla czegóż tego nie spełnili?
Lecz pragnącym powrotu często Auster srogi
Z twardą zimą na morzu nie dopuszczał drogi.

Zwłaszcza, gdy stanął z drzewa koń ten równy górze,
W całą przestrzeń powietrza rozlały się burze.
Wstrzymani, Eurypila szlemy nieodwłocznie
Do Feba, ten nam srogie odnosi wyrocznie:
Krwią, rzekł, wiatry zbłagajcie; wszak dziewicę wprzódy
Poświęciwszy, trojańskie obiegliście grody.
Wyjednanie powrotu w greckiej krwi się mieści,
Grek niech zginie. Do ludu gdy te doszły wieści,
Dreszcz przejął wszystkich kości, serca bojaźń skryta,
Każdy się z troskliwością, kto ma zginąć, pyta?
Wtedy Uliss Kalchasa między ludu tłoki
Wyprowadza i bada o bogów wyroki.
Wnet mi wielu podstępy zdrajcy utajone
I okropną przyszłości odkrywa zasłonę.
Nic przez dni dziesięć z wieszcza wybadać nie mogą:
Dziesięć dni nie śmiał na śmierć wskazywać nikogo,
Lecz złamany natręctwem Itaki władacza
Niby z musu głos podniósł i śmierć mi przeznacza.
Tak ci, co o los własny wprzódy się trwożyli,
Na zagładę nędzarza wszyscy przyzwolili.
Już nadszedł dzień okropny, już chleby znoszono,
Już mi w zwykłe opaski skronie otoczono.
Wtem, wyznam, bo mym głosem włada prawda święta,
Wyrwałem się od więzów i stargałem pęta.
Czekając przez noc skryty wśród trzciny i błota
Póki, jeźli ma wracać, nie odpłynie flota.
Już i promyk nadziei nędznemu nie świeci,
Bym ujrzał kraj ojczysty i ojca i dzieci;
Pewnie od rozjątrzonych mej ucieczki winą
W najokropniejszych mękach nieszczęśni poginą.
O! jeźli czcicie bóstwa, które fałsz nie złudzi,
Jeźli jeszcze rzetelność świętą jest dla ludzi,

Żebrzę, niechaj was litość nad nędznym ogarnie,
Który bez żadnej winy takie zniósł męczarnie.
Na te łzy wszystkich dusza użaleniem zdjęta,
Sam Priam krępujące odjąć kazał pęta
I rzekł słowy pełnemi przychylnej opieki:
Ktośtykolwiek, stracone puść w niepamięć Greki;
Mów, a zaprawdę z tobą ojczyznę podzielim.
Kto tak wielkiego konia i jakim wzniósł celem?
Czyli on na cześć jaką komu poświęcony,
Czy jest wojny narzędziem? On, w zdradach ćwiczony,
I obfity w wybiegi przez Greków uknute,
Ręce z kajdan ku gwiazdom podnosząc wyzute:
Wieczne ognie, wy bóstwa nie zgwałcone! rzecze,
I wy od których zbiegłem, ołtarze i miecze!
Wy przepaski! w których mię śmierć czekała krwawa,
Wszak mi wolno pogwałcić święte Greków prawa,
Nienawidzieć, skrytości na świat wydać cały,
Gdy ojczyste ustawy wiązać mię przestały.
Lecz ty! jeźlić objawię wielką tajemnicę,
O Trojo wybawiona! spełń twą obietnicę.
Cała Greków nadzieja i los wojny cały
Od pomocy Minerwy zawsze zależały.
Gdy Diomed z Ulissem sprawcą wszelkiej zdrady,
Skradli posąg wyroczy z świątyni Pallady,
I gdy, w krwi straży zamku pomazawszy ręce,
Śmieli skalać bogini przepaski panięce,
Odtąd się wszystkie Greków nadzieje zwątliły,
Znikła pomoc Minerwy, złamały się siły.
Straszne znać dały zjawy o bogini grozie,
Bo ledwie stanął posąg Pallady w obozie,
Wnet ogniste płomienie wzrok jej roziskrzyły
I wszystkie słonym potem członki się okryły.
Trzykroć z ziemi (o dziwy!) wzbiły się jej nogi,

Trzykroć tarcza i włócznia dźwięk wydały srogi.
Natychmiast radzi Kalchas ucieczkę przez morze,
Bo dotąd, rzekł, miecz grecki Troi nie rozorze,
Póki w Argach wyrocznię nie zbadają wieszczą
I, zkąd wzięli na łodzie, posąg nie umieszczą.
Pewnie ich już w ojczyste wiatr zapędził progi;
Ztąd gdy ściągną posiłki, gdy ich wesprą bogi,
Po niedługiej żegludze wrócą niespodzianie.
Taka rada Kalchasa, takie było zdanie.
Więc za posąg porwany z Minerwy świątyni
Tę potworę w odpłacie wynieśli bogini;
Tę, drzewy wyniosłemi wzdymano z mozołem
By niebios, jak chciał Kalchas, dosięgała czołem,
By jej gród przez bram żadnych nie przyjął otwory,
By z niej za cześć nawykłą, nie miał lud podpory.
Bo jeźli (wróżył) dary zgwałcicie Pallady,
Strasznej państwo Priama nie ujdzie zagłady;
(Niech go raczej bogowie dotkną klęsk tych władzą).
Lecz jeźli ręce wasze konia w gród wprowadzą,
Wtedy Azya zniszczy greckie wojną ziemie
I grożących wam losów nasze dozna plemię.
Dano wiarę zaklęciom i zdradom Synona.
Tak, łzami tych potęga została zwalczona,
Których nie zmogły bitwy dziesięć lat trwające,
Ani Tydyd lub Achil, ani naw tysiące.
Tu w serca małobaczne wielki postrach ciska
Srogi dziw i straszliwszy nad inne zjawiska.
Padł los na Laokona, by wołu w ofiarze
Wielkiego przed Neptuna powalił ołtarze.
Wtem od wyspy Tenedu po morskiej głębinie
(Drżę jeszcze gdy to mówię) para wężów płynie;
Oba w kręgach ogromnych czołg ku brzegom wiodą;
Pierś ich tkwi pośród wody, krwawy pysk nad wodą,

A ogon w mnóstwo kłębów za niemi zwinięty
Pławił się przez spokojne słonych wód odmęty.
Krzyk powstaje, skłócone morze piany ciska.
Wchodzą na ląd: krew z ogniem z oczu ich wytryska,
A sycząc, ozorami liżą paszczę srogą.
Uciekamy wybledli; oni prostą drogą
Na Laokona pędy wymierzyli swoje,
I najpierwej spotkawszy dzieci jego dwoje,
Wpadli na nie obadwa, w kłęby opasali
I drobne ciała nędznych okropnie skąsali.
Bieży z mieczem na pomoc ojciec żalem zdjęty,
Wnet i jego krępują straszliwemi pęty;
Dwakroć ciało ściśnięte i barki i szyja,
Dwakroć gad hardym karkiem nad głowę się wzbija.
Czarnym jadem okryty i posoką zlany,
Oburącz targa z siebie dręczące kajdany;
A wyciśnięte bólem okropne jęczenia
Do gwiaździstego niebios dochodzą sklepienia:
Podobnie zbiegły cielec od ołtarzy ryczy,
Gdy z grzbietu strąci chybny topór ofiarniczy.
Wtem czołg swój ku świątyni obróciwszy gady,
Uciekają i w zamku kryją się Pallady.
Tu nowa trwoga w drżące przeciska się łona.
Wszyscy za grzech skaranym mienią Laokona,
Który na święte drzewo dłoń swoją wymierzył
I zbrodniczym pociskiem w bok konia uderzył.
Cały gmin błagać bóstwo domaga się w zgodzie,
Wiedźmy konia, wołają, i umieśćmy w grodzie.
Łamiemy mury miasta, rozkopujem wały,
Z skwapliwością do pracy lud się zaprzągł cały,
Suniem walce pod nogi, kładziem na kark sznury,
Brzemienny wrogiem potwór kraje nasze mury.
Nucą w kolo pieśń świętą chłopcy i dziewczyny,

Każdy, kto tylko zdoła, rad się chwyta liny.
Postępuje rumaka ogromna postawa
I grożąc srogim losem pośród miasta stawa.
O mury, które krwawa rozsławiła wojna!
O Trojo, samych bogów ojczyzno dostojna!
Czterykroć koń utyka nim progów dosięże;
Czterykroć w śród kadłuba zagrzmiały oręże.
Lecz oślepieni szałem, naglim prace skore
I mieścim w świętym zamku okropną potworę.
Srogą przyszłość Kassandra opiewać zaczyna;
Nigdy jej niesłuchano z woli Apollina.
Więc nędzni uroczyste bogom czynim śluby
W dniu tym, co miał być dla nas dniem ostatniej zguby.
Już noc kir swój po morzu rozciągnąwszy blady,
Skryła niebo i ziemię i Danajców zdrady.
Rozsypani wśród miasta umilkli Trojanie,
Więzi ich w śnie głębokim dzienne zmordowanie.
Wojsko greckie z Tenedu na łodziach odbija,
Dążącym w znane brzegi blady księżyc sprzyja.
Gdy ognie na królewskim wzniecono okręcie,
Synon, którego bogi wsparły przedsięwzięcie,
Otwarł Grekom kryjówki okropnego drzewa.
Już mnósto zbrojnych mężów z konia się rozlewa;
Spuszczają się po linie przejęci weselem
Srogi Uliss, toż wodze Tyssander z Stenelem,
Atam, Pyrrus, Menelaj i Machaon skory,
Toas i Epej sprawca zdradzieckiej potwory.
Spieszą w gród zagrzebany w spoczynku i winie;
Naprzód straż czuwająca od ich miecza ginie,
Puszczają wszystkich ziomków otwartemi wroty,
Łączą się wspólną zmową zgromadzone roty.
W pierwospy, gdy wytchnienia pierwszych chwil po trudzie

Z daru bogów zażywać poczynają ludzie,
Śni mi się uśpionemu, że przed mojem okiem
Stawa Hektor, łez rzewnych zalany potokiem.
Oszpecony kurzawą, cały we krwi tonie,
A za pokłute nogi szarpały go konie.
Niestety! jak czas krótki zmienił jego lica!
Jakaż w nim od owego Hektora różnica,
Gdy powracał przybrany w łup Achila krwawy,
Lub gdy ognie trojańskie w greckie ciskał nawy.
Dziś krwią spiekłą włos zlany, poszarpane blizny,
Których odniósł tak wiele w obronie ojczyzny.
O ty! rzekłem do niego tocząc łzy obficie,
O nadziejo twych ziomków i świetny zaszczycie,
Gdzieżeś dotąd przebywał i zkąd nam w tej porze
Pożądany od braci powracasz Hektorze?
Po zgonach i po klęskach zwalonych na Troję
Jakże nędzni wejrzenia znieść potrafim twoje?
Cóż do tej twarz pogodną przywiodło odmiany?
Za cóż mi tak okropne okazujesz rany?
Nic nie odrzekł na próżne z ust moich pytania,
Lecz ciężkie z głębi serca wydobywszy łkania:
Chroń się synu bogini z tych ogniów, powiada,
Nieprzyjaciel jest w murach i Troja upada.
Dość ma ofiar ojczyzna, dość Priam; to ramię
Pewnieby ocaliło twe mury Pergamie,
Gdyby mógł kto ocalić. Tobie swoje bogi,
Tobie Troja porucza zbiór świętości drogi;
Te weź z sobą, tym szukaj na mury przestworza,
Które dźwigniesz ku niebu, gdy przebędziesz morza.
To rzekłszy sam z tajnego wynosi siedliska
Westę i jej przepaski i święte ogniska.
Wtem odgłos srogich jęków z murów miasta słyszę,
A choć dom ojca mego chroniło zacisze,

Choć go mnóstwo drzew rosłych od zgiełku uchyla,
Krzyk, wrzawa i szczęk broni wzmaga się co chwila.
Zrywam się ze snu; pragnąc poznać co się dzieje
Wybiegam na szczyt domu, słucham i truchleję.
Tak ogień wiatrem dęty bujne trawi kłosy;
Tak potok, spadłszy z góry wzbitej pod niebiosy,
Niszczy role i lasy porywa zuchwale;
Słysząc łoskot, drży pasterz na wyniosłej skale
Już się na jaw wydała sroga Greków zdrada,
Płonie gmach Dejofoba i w gruzach upada;
Tuż gore Ukalegon, a łuna jaskrawa
Świeci brzegom; powstaje dźwięk trąb, mężów wrzawa.
Bezprzytomny broń chwytam, niewiedząc co działam
Zebrać ziomków, na zamek spieszyć z nimi pałam.
Gniew z zażartością miota sercem rozżalonem
I zgon z orężem w ręku pięknym zdał się zgonem.
Oto Pantej Otryjczyk przed orężem Greka
Chroniąc się, kapłan Feba, od zamku ucieka.
Wlecze bóstwa zwalczone, świętości i wnuka,
I bez duszy, przytułku u drzwi moich szuka.
Cóż się dzieje Panteju? w czyich zamek ręku?
On na to rzecze głosem przerwanym od jęku:
Przyszedł czas, przyszło dla nas okropne skonanie,
Była Troja, słynęła, byliśmy Trojanie;
Wszystko to z żelaznego Jowisza opieki
Wróg posiadł, w gorejącej Troi władną Greki.
Zbrojnych roty na miasto z konia się rozlały,
Synon zwycięzca, miesza do szyderstw podpały;
Liczniejsze niźli kiedy wyszły z Mycen roty,
Sypią się tysiącami otwartemi wroty.
Tych zastęp w ciasnych miejscach przejścia ulic broni,
Miecz do boju gotowy błyszczy w innych dłoni;

Zaledwie bram stróżowie do walk odważeni
Dają odpór wątpliwy pośród nocnych cieni.
Skoro Pantej Otryjczyk te słowa wyrzecze,
Biegną pchnięty od bogów na ognie i miecze,
Gdzie jedz piekielnych zapał unosi mię dziki,
Gdzie wrzask wzywa i wzbite aż do niebios krzyki.
Wnet Ifisa, Ryfeja, Dymasa, Hypana,
Łączy ze mną księżyca światłość pożądana.
Stawa Horeb, co przybył do Troi w tę porę
Z miłości, którą srodze do Kassandry gore,
Ojcu on Priamowi spieszył ku obronie;
Biedny, za cóż nie wierzył źle wróżącej żonie!
Gdym więc postrzegł, że wszyscy do boju pałali:
Za nic, rzekłem, pierś mężna, młodzieńcy wspaniali!
Jeźli ze mną was łączą zwycięztwa nadzieje;
Widzicie co się z nami, co się z miastem dzieje,
Bóstwa nasze ołtarze opuściły swoje,
Chcecież sami ratować gorejącą Troję?
Spieszmy w bój, spieszmy umrzeć gdzie nam los przeznaczy,
Zwyciężonych nadzieja spoczywa w rozpaczy.
Głos ten wściekłość wlał w młodzież, a jak wilków zgraje,
Którym czarna mgła zbójczej otuchy dodaje,
Gdy ich okropność głodu na mordy rozżarła,
A w gniazdach suche wilcząt oczekują gardła:
Tak z nas każdy, gdzie włóczni las się gęsty jeży
I gdzie wrogów najwięcej, na śmierć pewną bieży.
Dążym w gród, noc nas w czarne okryta zasłony.
Któż opisze tej nocy i kieski i zgony?
Kto, chcąc wszystkie opłakać, tyle łez posiada?
Władnące przez lat wiele dawne miasto pada,
Z porozwłóczonych trupów krew potokiem płynie
Przez ulice i domy i bogów świątynie;

Ani się z samych Trojan posoka rumieni,
Gdy męztwo w swoich sercach wzbudzą zwyciężeni,
Giną od ich oręża zwycięzcy Danaje.
Wszędy płacz, strach i śmierci tysiączne rodzaje.
Pierwszy z Greków Androgej otoczony rzeszą,
Widząc nas mniema biedny, że to Grecy spieszą.
Kwapcie się, rzeki, rycerze, przyjaznym wyrazem,
Cóż wam dotąd wzbraniało walczyć z nami razem?
Inni szarpią z pożaru Pergamu ostatki,
Gdyście ledwie wysokie opuścili statki.
Rzekł, lecz gdy odpowiedzi nikt mu nie udziela,
Poznał, że się znajduje wśród nieprzyjaciela.
Osłupiał i wstecz cofnął krok swój i wezwanie:
Tak gdy się komu zdarzy w cierniach niespodzianie
Zdeptać węża, ucieka strwożon widząc żmiję,
Jak ta w gniewie do góry modrą wznosi szyję.
Nieobeznanych z miejscem i trwogą przejętych
Zgładzamy, los nam sprzyja w pracach rozpoczętych.
Horeb uradowany skutkiem wydarzenia,
Oto jest, rzecze, bracia droga do zbawienia;
Pójdźmy za nią bez zwłoki w tak stanowczej dobie,
Zmieńmy zbroje, przywłaszczmy greckie znaki sobie,
Dość nam wkrótce ich trupy dostarczą oręża;
Jedno wrogom, czy zdrada, czy męztwo zwycięża.
Wnet szyszak Androgeja z pływającą kitą
Wdział na się i wziął tarczę z ozdób znakomitą,
Oręż grecki bez zwłoki do boku przypina;
Rytej, Dymas, toż z niemi cała młódź poczyna.
Idziemy uzbrojeni świeżemi łupami,
A wbrew bogom Danajcy mieszają się z nami.
Często walka wśród nocy toczy się zaciekła,
Wielu z Greków strącamy bronią naszą w piekła.
Jedni do naw pierzchają, a drudzy z przestrachu

Wdrapują się napowrót do końskiego gmachu,
I kryją się w znajomym kadłuba przestworze;
Lecz kto bogi niechętne siłą swą przemoże?
Wtem Kassandrę z miejsc świętych Minerwy opieką,
Córę Priama, z włosem rozpuszczonym wleką;
Próżno oczy ku niebu wznosi bólem zdjęta,
Oczy, bo miękkie ręce twarde gniotły pęta.
Nie mógł znieść wściekły Horeb tego widowiska
I wnet się wśród zastępów pewny śmierci ciska,
Za nim gęstym orężem natarł orszak cały.
Tu nas gromią z świątyni własnych ziomków strzały,
Najboleśniejsza walka natychmiast się wszczyna,
W greckich zbrojach i kitach omyłki przyczyna.
Gniewem zdjęci za mężne Kassandry wydarcie
Zewsząd Grecy zebrani natarli zażarcie.
Uderza w nas Ajaxa ramię zatwardziałe,
Atrydy i Dolopów biegnie wojsko całe.
Tak, gdy przeciwnych wiatrów siła się rozmiota,
Zefir Eura wschodniego, Eur pogramia Nota;
Chrząszczy las, Nerej wody swym trójzębem porze,
I głębi dna przewraca rozhukane morze.
Ci nawet, co przez podstęp pośród nocnych cieni
Byli po całem mieście od nas rozproszeni,
Wychodzą i z poznanej zbroi lub puklerza
Widzą zdradę, dźwięk obcy uszy ich uderza,
Ulegamy przemocy. Penel trupem kładzie
Horeba przy ołtarzu wzniesionym Palladzie.
Ten, od którego słuszność święcie była czczona,
Najsprawiedliwszy z Trojan zacny Ryfej kona.
Nie tak się zdało bogom. W jednej prawie chwili
Własne ziomki Dymasa z Hypanem zabili;
Ani twego, Panteju, zbawiła żywota
Świętość Feba tyjary, pobożność lub cnota!

Popioły Ilionu! ziomków mych ostatki,
Was ja z łona zagłady wyzywam na świadki,
Czym do ujścia rąk greckich jakich środków użył?
Ległbym gdyby nie losy, bom na śmierć zasłużył.
Ja więc, Ifit i Pelij inną dążym drogą,
Lecz obadwa mym krokom wydołać nie mogą:
Ów się późni dla rany, tego wiek przyciska.
Wtem nas wrzask w priamowe przyzywa siedliska;
Tam tak strasznie walczono, jakby Troja cała
Od bitw, mordów i zgonów swobodną została.
Już Marsem w krwi brodzącym wściekłość sroga miota
Drą się Grecy na domy podszedłszy pod wrota,
Prą ku murom drabiny i wstępują na nie,
A gdy lewą dłoń trudni ciosów odpieranie,
Prawą silą się wedrzeć na obronne gmachy.
Burzą wieże Trojanie, własne niszczą dachy,
Jeszcze w takim orężu ufność swoją kładą,
Gdy wszystko ostateczną grozi im zagładą,
Zrzucają z góry tramy przez przodków złocone;
Inni dają zaciętą przy wrotach obronę.
Wzmógł się zapał; do zamku drogę przedsiębiorę,
By sił dodać zwalczonym, walczącym podporę.
Były skryte drzwi między gmachami Priama,
Któremi w lepszych czasach Andromacha sama
Często teściów odwiedzać wychodziła rada;
Tędy Astyanaxa wodziła do dziada.
Ztamtąd na szczyt wychodzę, zkąd osłabłą dłonią
Nieszczęśliwi Trojanie czcze pociski ronią.
Tam wieżę nad urwiskiem z gwiazdy porównaną,
Zkąd cała Troja wkoło mogła być widzianą
I całego Danajców obozu przestworze
I rozpostarta flota szeroko przez morze,
Poczynamy obalać. Gdy obcięto wkoło

Głazy słabo łączące z podstawami czoło,
Wstrzęsła się i runęła okropnemi grzmoty
I swemi łomy greckie przywaliła roty.
Inni w miejsce poległych biegną rozjątrzeni;
Sypie się grad pocisków, włóczni i kamieni.
W miejscach, gdzie stała brama od przysionku bliska,
Pyrrus bronią miedzianą blask rażącj ciska;
Jak padalec wypasły zioły zatrutemi,
Którego mroźna zima ukrywała w ziemi,
Dziś odmłodzon, grzbiet śliski wystawia na słońce
A trójżądłe języka wzrusza w paszczy końce.
Za nim spieszy Peryfas co go wzrost zaszczyca
I Automed, Achila giermek i woźnica.
Z wyspy Scyru młodzieży dalej orszak cały
Wdrapuje się na dachy i miota podpały.
Pyrrus topór porwawszy twardy próg gruchota
I wywala miedziane z tęgich zawias wrota.
Już przebił wstrzymujące z silnych dębów belki,
Już w obszernym przestworze otwór wykuł wielki;
Jawi się wnętrze domu w całej swej osnowie,
Gdzie Priam i gdzie dawni mieszkali królowie.
W pierwszych progach zastępy uzbrojone stały.
Wtem wrzaskiem dom wewnętrzny napełnił się cały,
Brzmią okropnie w przybytkach niewieście jęczenia,
Płacz przebija gwiazd złotych wyniosłe sklepienia.
Matki po pustych gmachach błądzą z pomieszania,
Tuląc się w progach, dają drzwiom pocałowania.
Dzielnością rodzicielską srogi Pyrrus pała;
Ani go siła zapór, ani straż wstrzymała.
Rozbite drzwi taranem, opuszczają ścianę,
Runęły z mocnych zawias wrota wydostane.
Przemoc drogę otwiera. W krwi pierwszych zbroczeni
Sypią się hurmem Grecy wśród gmachów przestrzeni.

Tak, gdy z swych brzegów rzeka wystąpi szumliwa
I gdy wzdęta falami groble porozrywa;
W niepowściągnionym biegu pęd rozszerza skory,
Rwąc z sobą żyzne role, trzody i obory.
Zaciekłego Pyrrusa na Trojan zagubę,
Atrydów i z stem niewiast widziałem Hekubę,
Widziałem i Priama, gdy zbiegł przed ołtarze,
Rozlewając krew własną po święconym żarze;
Stracił łożnic pięćdziesiąt, prawnuków nadzieję,
I gmach pyszny, co wewnątrz od złota jaśnieje,
Którego barbarzyńskie dostarczyły kraje;
A czego nie tknął ogień, niszczyły Danaje.
Los Priama ciekawość wzbudzi może twoją:
Gdy ujrzał co się stało z pokonaną Troją,
Gdy widział domu swego pogwałcone progi
I postrzegł wśród przybytków pustoszące wrogi,
Porwał miecz nieprzydatny, a zbrojnej odzieży
Odwykły, w gęstwę Greków na śmierć pewną bieży.
W środku gmachów stał ołtarz pod nieba wzniesiony;
Tuż przy nim laur odwieczny. Ten swemi ramiony
Użyczał przyjaznego dla Penatów cienia;
Tam Hekuba z córkami szukała schronienia;
Jak trwożne gołębice burzą rozpłoszone,
Do bóstw swoich posągów dyszą przytulone.
Widząc, że letni Priam wdział młodzieńczą zbroję:
Cóż, rzecze, nędzny mężu zwiodło myśli twoje?
Poco miecz ten podniosłeś? gdzież twój zapęd mierzy?
Innych sił, innych czas ten wymaga rycerzy.
Jużby nic nam nie pomógł i mój Hektor drogi;
Chodź tu, razem zginiemy, lub nas zbawią bogi.
Te słowa rzekłszy, starca w późnej wieku dobie
Bierze i na ołtarzach umieszcza przy sobie.

Właśnie, morderczej Pyrra uniknąwszy dłoni,
Polites syn Priama w te się miejsca chroni;
Przez miecze i tłum wrogów ucieka raniony,
Przebiegając krużganków przestwór wyludniony.
Pędzi za nim Pyrrusa wściekłość mordów chciwa:
Ściga, dosięga ręką i włócznią przeszywa.
Gdy więc upadł, konając przed rodziców okiem,
I duszę wraz z krwi mnogiej wyzionął potokiem.
Wnet Priam, chociaż śmierć mu zagraża dokoła,
Wstrzymać gniewu nie może, zrywa się i woła:
O! jeżli jeszcze litość przemieszkuje w niebie,
Niech za to wywrą bogi zemstę swą na ciebie,
Że zgon syna przedemną zrządza dłoń zbójecka
I żeś skalał twarz ojca krwią własnego dziecka.
Nie tak się ze mną wrogiem obszedł Achil dzielny,
Za którego się syna udajesz bezczelny;
On czcząc prawa narodów, o które błagałem,
Odesłał mię do Troi wraz z Hektora ciałem,
Jego duszę ojcowskie poruszyły jęki.
To rzekłszy, wątły pocisk z drżącej cisnął ręki,
Ten odparty od miedzi, w której hart uderza,
Spełzł i zawisł bez skutku u szczytu puklerza.
Ty więc zanieś, rzekł Pyrrus, ojcu memu wieści,
Żem odrodny, że we mnie męztwo się nie mieści;
Umieraj. Wtem drżącego i w krwi hojnej syna
Spluskanego, wlec srodze przed ołtarz poczyna;
Ewie za włos lewą ręką, miecz straszliwy oku
Wzniósł prawą i utopił po rękojeść w boku.
Tak smutną śmiercią Priam dni zakończył swoje,
Gdy widział Pergam w gruzach i w perzynie Troję,
Tak poległ ów Azyi monarcha wspaniały,
Co go liczne narody władzcą uznawały.

Wielkie zwłoki zwycięzca na brzeg morza ciska;
Tu leży święta głowa, tam trup bez nazwiska.
Pierwszy raz wtedym uczuł całą siłę trwogi,
Struchlałem; stanął w myśli obraz ojca drogi,
Gdym ujrzał jak mu równy w latach Priam kona,
I Kreuza na pamięć przyszła opuszczona,
I dom może już wzięty i mój Julus mały.
Przeglądam jakie siły przy mnie pozostały;
Wszyscy mię odstąpili, widzę jak znużeni
Lub upadli, lub pastwą stali się płomieni.
Sam zostałem. Wtem córkę spostrzegam Tyndara.
Która w świątyni Westy utaić się stara.
Baczne na wszystkie strony wznoszącemu oko
Jasna łuna w obłędzie przyświeca szeroko.
Ta, gdy nas rozjątrzonych przez zagładę Troi,
I męża w ciężkim gniewie i Greków się boi,
Jędza nam jak i ziomkom w równej dana karze,
Przysiadła utajona za święte ołtarze.
Srogi zapał wraz z gniewem przejął serce moje,
Chcę ukarać zbrodniarkę, pomścić się za Troję.
Tażli się, rzekłem, jedna w całości zachowa.
I do Mycen w tryumfie wróci jak królowa?
Gdy ujrzy dom i męża, dzieci i rodzice,
Będąż ją otaczały frygskie niewolnice?
Wtedy gdy poległ Priam, gdy Troja w perzynie
I gdy po wszystkich brzegach krew trojańska płynie?
Nie. Chociaż nie ma chwały w skaraniu kobiety,
Chociaż takie zwycięztwo niegodne zalety,
Przecież będę się z tego wynosił i szczycił,
Żem wrzącą moją zemstę we krwi jej nasycił
Żem przez to uspokoił ziomków moich szczęty.
To mówiąc, biegłem oślep wściekłością przejęty.

Wtem postrzegam mej matki bogini zjawisko.
Nigdym jeszcze jej twarzy nie widział tak blisko.
Taką światłością w nocy błysła nadspodzianie,
W jakiej ją pośród siebie widują niebianie.
Porywa mię za rękę, wstrzymuje zapały,
A różane jej usta te słowa wydały:
Synu! gdzież się unosisz z żalu bezprzytomny?
Takżeśto jest na własne sprawy nasze pomny?
Myślałżeś, gdzie zgrzybiały ojciec się ukryje,
Czy twa żona Kreuza, czy syn Askań żyje?
Grek ich zewsząd otoczył; moja tylko piecza
Strzeże, iż nie zginęli od ognia lub miecza.
Ani twarz ci obmierzła Heleny Spartanki,
Ani Parys przez mylne oskarżany wzmianki,
Lecz gniew bogów władnących na ziemi i niebie
Troję z szczytu potęgi w rozwalinach grzebie.
Patrz, bo na me skinienia z przed twojego oka,
Pryśnie ćmiąca wzrok ludzki z grubych chmur pomroka.
Ty przecie niestrwożony matki twojej słowy,
Ku spełnieniu jej woli okaż się gotowy.
Gdzie z gmachów nie pozostał kamień na kamieniu,
Gdzie dym z kurzem w okropnem widzisz połączeniu,
Tam Neptun pod trójzębem mury nadwątlałe
Burzy i z samych zasad wzrusza miasto całe.
Scejską bramę zajęła dalej Juno mściwa
I, zbrojna mieczem, Greków z naw do mordów wzywa.
Pallas czelne zaległszy w zamku stanowiska,
Przeraża łbem Meduzy i obłokiem błyska;
Sam Jowisz wspiera Greków i w siłach i w radzie,
I sam bogów poduszcza ku Troi zagładzie.
Zrzecz się trudów, uciekaj, a przez moją władzę
Do ojczystej cię ziemi w całości sprowadzę.
Rzekłszy, znikła wśród nocy. Wtem spostrzegam zjawy

Bóstw nam sprzecznych i widma okropnej postawy.
Już widzę, jak Ilion w ogniach tonął cały,
Jak mury Troi z zasad najgłębszych pękały.
Tak, gdy w górach wieśniacy łożą natężenia,
By jawor z odwiecznego wywrócić korzenia,
Nastawają ciosami, wzmagają mozoły;
Długo on wzruszonemi potrząsa wierzchoły,
Aż zwalczony ran mnogich ciągiem zadawaniem
Jęknął, padł i wstrząsł góry okropnem skonaniem.
Spieszę, wiedzion od bóstwa nieprzyjaciół zgrają,
Miecze przejście mi czynią, ognie się cofają.
Lecz gdym wszedł w starożytne ojców moich progi,
Ten, dla któregom spieszył, Anchiz, ojciec drogi,
A któregom przedsięwziął w góry unieść skrycie,
Nie chce po zgonie Troi wieść wygnańcze życie.
Wy, rzekł, których wiek darzy w siły niezachwiane,
Ratujcie się ucieczką, ja tu pozostanę.
Gdybym miał dłuższe życie przewlec z bogów woli,
Ocaliliby dom ten. Dość klęsk i niedoli
Przeżyłem, gdy mi Troję przeżyć się dostało.
Odjedźcie pożegnawszy na pól martwe ciało;
Lub sam sobie śmierć pewną znajdę bez odwłoki,
Lub wróg zgładzi przez litość i obedrze zwłoki.
Mniejsza, że bez pogrzebu trupa porzucicie;
Wszak ja bogom obmierzłe próżno wiodę życie,
Odkąd gromem Jowisza zostałem rażony.
To mówiąc, w swym zamyśle trwał nieporuszony.
Na ten głos oczy nasze łzami się zalały,
Zaklina go Kreuza, Julus i dom cały,
By tą klęską nie zwiększał klęsk naszych zebrania;
Odmawia; nie chce zmienić ni miejsca, ni zdania.
Gdy więc były daremne i prośby i rady,
Biegnę znowu do boju i szukam zagłady.

Cóżem mógł nędzny począć w tak smutnej potrzebie?
Chciałżeś ojcze bym uszedł opuściwszy ciebie?
Tyżto mię do tej zbrodni w twej zachęcasz mowie?
Jeźli nic nie chcą z Troi ocalić bogowie.
Jeźli ciebie i twoich los ma dotknąć srogi,
Gińmy więc; wszak do śmierci liczne wiodą drogi,
Wnet tak Pyrrus przybędzie Priama zabójca,
Jak skłuł syna przed ojcem, u ołtarzów ojca.
Tymże końcem nędznego z twej wszechmocnej pieczy
Wyrwałaś mię o matko od ogniów i mieczy,
Bym widział jak się w dom mój srogie Greki zbiegną
Jak syn, ojciec i żona w krwi wzajemnej legną?
Za broń męże, kto zdoła niechaj broń porywa!
Rozpacz i dzień ostatni pokonanych wzywa.
Niech mię więc stawi Grekom walka odnowiona;
Zginiem: przecież z nas który bez pomsty nie skona.
Znowu miecz przypasując, a puklerz porwany
Niosąc w ręku, domowe chcę opuścić ściany.
Wtem żona do nóg moich w progu się przytula,
I podnosi do ojca maleńkiego Jula.
Jeźli, rzecze, pod greckiem zginąć chcesz żelazem,
I nas na wszelkie ciosy porwij z sobą razem.
Lecz jeźli ufasz męztwu, weź ten dom w obronę;
Komuż ojca poruczysz i syna i żonę?
Tak rzewliwym dom cały napełniała płaczem.
Aż znagła zadziwieni cud zjawiony baczym:
Wśród rąk tęsknych rodziców widzim jak wynika
Światło nad głową Jula na obraz promyka;
Blask jego skronie dziecka uwieńczył w obwody,
Wszystkie mu włosy ogniem okrywszy bez szkody.
My strwożeni, wstrząsamy gorejące włoski
I wodą gasić ogień poczynamy boski.
Lecz ztąd radość w mym ojcu obudzą się nowa,

Podnosi wzrok do niebios, ręce i te słowa:
Jowiszu wszechmogący! jeżeli modłami
Bywasz zmiękczon, wejrz na nas, opiekuj się nami,
A jeźliśmy łask godni utwierdź cud zjawiony.
Ledwie rzekł, wtem grzmot nagły z lewej słyszym strony
I widzim gwiazdę z niebios okrytych ciemnicą
Spadającą ku ziemi z jasną błyskawicą.
Tuż nad szczytami domów lot swój bystry niesie
I ginie znacząc ścieżki w górnej Idy lesie;
Ślad jej długą jasnością dokoła przyświeca,
A dymem siarki przeszła cała okolica.
Zwraca głos swój ku niebu ojciec zwyciężony,
Bogom i świętej gwiaździe składając pokłony.
Idę, rzekł, wskazanej nie odwlekam drogi,
Zbawcież dom mój i wnuka, ojców moich bogi;
Z was ta wieszczba, wy macie w mocy waszej Troję.
Za twą wodzą, o synu, niosę kroki moje.
Rzekł; już coraz okropniej ognie w mieście wrzały,
Z nieznośnemi się ku nam zbliżając upały.
Więc rzeknę: drogi ojcze, uchwyć mię za szyję,
Tak słodkie dla mnie brzemię sił mych nie pożyje;
Cóżkolwiek z nami niebu zdziałać się podoba,
Lub oba ocalejem, lub zginiemy oba.
Obok mnie pójdzie Julus, dalej za mną żona.
Słudzy, niechaj z was każdy rozkaz mój wykona.
Jest wzgórek, tam gdzie droga za miasto się bierze,
I pusta dziś świątynia wzniesiona Cererze.
Tuż stoi cyprys stary, w długich lat osnowie
Chowali go nietkniętym z wielką czcią przodkowie.
Tam w jedno z miejsc rozlicznych zejdziem się do drogi.
Ty, ojcze, weź świętości i ojczyste bogi,
Mnie cześć wyszłemu z bojów dotknąć się ich broni,
Póki z krwi w żywem źródle nie oczyszczę dłoni.

To gdym rzekł, wnet lwią skórą z szatami pospołem
Pokrywszy barki, ojca unosić począłem.
U prawicy mej Julus mały się zawiesza
I nierównymi kroki za ojcem pospiesza.
Dalej żona uchodzi, dążym przez ciemnoty.
A mnie, którego wprzódy nieprzyjaciół roty,
Ani greckich zastępów szczęk oręża srogi,
Nie przywiodły na chwilę do niemęzkiej trwogi,
Teraz każdy szmer straszy; każdy szelest słyszę,
Drżąc zarówno o ciężar jak o towarzysze.
Blisko wrót, gdy już wszystkie drogi pomijałem,
Zdało się, że nóg tentent z nagła dosłyszałem.
Ojciec się przez noc ciemną wpatrując dokoła,
O synu! uchodź spiesznie, oto są, zawoła;
Widzę tarcze i miecze błyskające srodze.
Tu mi bóg nieprzyjazny odjął rozum w trwodze,
Bo gdym zszedł z miejsc świadomych na bezdrożne niwy,
W zamieszaniu straciłem żonę nieszczęśliwy.
Zbłąkanej, czy znużonej zgon się stał udziałem?
Nie wiem, lecz już jej odtąd nigdy nie ujrzałem,
Anim dociekł tej straty, aż gdyśmy po chwili
Do wzgórka i świątyni Cerery przybyli.
Tu jej brakło, gdy cała zeszła się drużyna;
Tak zawiodła nadzieje sług, męża i syna.
Któryż bóg lub człek został z przekleństw mych wyjęty?
Mógłżem być w zgonie Troi czem srożej dotknięty?
Więc bóstwa nasze, drogie syna, ojca głowy
Poruczam towarzyszom i kryję w parowy;
Sam w niezłomnym zamiarze i w świecącej zbroi
Biegnę na nowe ciosy i wracam do Troi.
Już w te mury i bramy spieszę bez odwłoki,
Przez które w mym uchodzie pierwszem stawił kroki;
Zwiedzam ślady przez nocne oznaczone cienie:

Wszędy strach, wszędy samo przeraża milczenie.
Biegnę wreszcie do domu, czy tam nie wróciła.
Już go opanowała wojsk danajskich siła,
Już ogień wiatrem dęty, gmach ogarnął cały,
Bucha płomień, wrą straszne w powietrzu upały.
Więc do zamku Priama dążę niestrwożony.
I tam, w pustych przysionkach schronienia Junony
Fenix z srogim Ulissem obrani stróżami
Nad znoszonemi zewsząd czuwają łupami.
Tam z palących się domów bogactwa wyrwane,
Stoły bogów, i czary ze złota ulane,
Szaty i wszelkie Troi składano dostatki;
Dzieci i rzędem wkoło drżące stały matki.
Ośmielony głos wznoszę przez straszne ciemnice,
Wszystkie nim napełniając drogi i ulice,
A z jękiem i rozpaczą w sercu rozbolałem
Wołałem mej Kreuzy i znowu wołałem.
Gdym zbiegł miasto niesiony żałością daremną,
Wtem nieszczęsnej Kreuzy stawa cień przedemną.
Wyższym się od znanego zdał mi kształt jej cały.
Struchlałem; głos mój skonał i włosy powstały.
Wnet w te słowa trosk zbytnich próżność mi przekłada:
Cóż ci, o drogi mężu, próżna boleść nada?
Z woli bogów pochodzi, co zaszło w tej dobie,
Już ztąd twojej Kreuzy wziąć nie wolno tobie;
Tak chciał ten, co z Olimpu światu prawa daje.
Ty masz przebyć rozległe i morza i kraje,
Zajdziesz do Hesperii, gdzie Tybr ugłaskany
Wolniejszym wód swych nurtem żyzne skrapia łany;
Tam żonę z królów rodu, szczęście znajdziesz z tronem.
Uśmierz żal, nad Kreuzy lubej tobie zgonem;
Ni mię ztąd w pyszne grody Dolopy pochwycą,
Ani mię męże greccy nazwą niewolnicą,

Krew Dardana utrzyma świetność pierwiastkową
We mnie, co przez cię byłam Wenery synową.
Mnie z woli matki bogów wstrzyma ta kraina.
Bądź więc zdrów i wspólnego kochaj zawdy syna.
Tak rzekłszy, uleciała w napowietrzną drogę.
Płaczę łzami rzewnemi, chcę mówić, nie mogę;
Trzykroć szyjęm jej pragnął ująć w me uściski,
Trzykroć zapęd rąk moich cień oszukał śliski
I nareszcie w przestrzeniach zniknął niewidomych
Na kształt wiatru lekkiego, lub marzeń znikomych.
Tak do mych towarzyszów, noc przebywszy, spieszę,
Widzę nowo przybyłych z podziwieniem rzeszę:
I młodzież odważoną na wszelkie wypadki,
I lud nędzny spostrzegam i męże i matki.
Z wolą i całem mieniem idą pod mą władzę,
W jakikolwiek przez morza kraj ich zaprowadzę.
Już dzień wiodąc, na Idę zeszła zorza złota.
Już wszystkie wojskiem Grecy obsadzili wrota;
Znikła wsparcia nadzieja, więc bogów wyroki
Pełniąc, z ojcem na góry spieszę bez odwłoki.








Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Wergiliusz i tłumacza: Franciszek Wężyk.