Strona:PL Wergilego Eneida.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Cóżem mógł nędzny począć w tak smutnej potrzebie?
Chciałżeś ojcze bym uszedł opuściwszy ciebie?
Tyżto mię do tej zbrodni w twej zachęcasz mowie?
Jeźli nic nie chcą z Troi ocalić bogowie.
Jeźli ciebie i twoich los ma dotknąć srogi,
Gińmy więc; wszak do śmierci liczne wiodą drogi,
Wnet tak Pyrrus przybędzie Priama zabójca,
Jak skłuł syna przed ojcem, u ołtarzów ojca.
Tymże końcem nędznego z twej wszechmocnej pieczy
Wyrwałaś mię o matko od ogniów i mieczy,
Bym widział jak się w dom mój srogie Greki zbiegną
Jak syn, ojciec i żona w krwi wzajemnej legną?
Za broń męże, kto zdoła niechaj broń porywa!
Rozpacz i dzień ostatni pokonanych wzywa.
Niech mię wiec stawi Grekom walka odnowiona;
Zginiem: przecież z nas który bez pomsty nie skona.
Znowu miecz przypasując, a puklerz porwany
Niosąc w ręku, domowe chcę opuścić ściany.
Wtem żona do nóg moich w progu się przytula,
I podnosi do ojca maleńkiego Jula.
Jeźli, rzecze, pod greckiem zginąć chcesz żelazem,
I nas na wszelkie ciosy porwij z sobą razem.
Lecz jeźli ufasz męztwu, weź ten dom w obronę;
Komuż ojca poruczysz i syna i żonę?
Tak rzewliwym dom cały napełniała płaczem.
Aż znagła zadziwieni cud zjawiony baczym:
Wśród rąk tęsknych rodziców widzim jak wynika
Światło nad głową Jula na obraz promyka;
Blask jego skronie dziecka uwieńczył w obwody,
Wszystkie mu włosy ogniem okrywszy bez szkody.
My strwożeni, wstrząsamy gorejące włoski
I wodą gasić ogień poczynamy boski.
Lecz ztąd radość w mym ojcu obudzą się nowa,