Strona:PL Wergilego Eneida.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Lub w tem fałsz jest, którego rozum nie docieka;
Ja nawet w samych darach obawiam się Greka.
Rzekł, i dziryt ogromny z całej wzniósłszy siły,
Cisnął w konia, gdzie żebra z brzuchem się łączyły;
Jęknął hydny dziwotwór i zachwiał się cały,
A dźwiękiem przeraźliwym jaskinie zagrzmiały.
Gdyby nie lekkomyślność z przeznaczeń nakazem,
Gdyby Greków kryjówki zgłębiono żelazem,
O priamowy zamku, grodzie okazały!
O Trojo! mury twoje dotąd by jaśniały.
Wtem pasterzy trojańskich z wielką wrzawą rzesza
Do króla z skrępowanym młodzieńcem pospiesza,
Który się sam, nieznany, poświecił z ochoty
Wpuścić Greków do Troi otwartemi wroty.
Śmiały i pełen wszelkich do zdrady przymiotów,
Albo podstąp wykonać, albo umrzeć gotów.
Ze wszech stron młodzież Troi skora i ciekawa
Biegnie i na wyścigi z jeńca się najgrawa.
Teraz słuchaj zdrad wątku, a z tego zdarzenia
Poznasz chytrość całego Danajców plemienia.
Gdy drżący stanął, wielkim okrążony tłokiem,
I frygijskie zastępy bacznem przejrzał okiem:
Przebóg! jakież mię przyjmą morza, jakie kraje?
Cóż mi, rzecze, nędznemu na świecie zostaje?
Nie masz dla mnie wśród Greków przytułku schronienia,
A Trojanie wołają krwi mej udręczenia.
Płacz ten naszym zapędom silne kładzie tamy,
O ród jego, przygody, zmiękczeni pytamy,
Chcemy wiedzieć, w czem można zaufać więźniowi.
On z trwogi ochłonąwszy, tak do króla mówi:
O Panie! w tem co wyznam nie ma fałszu cienia,
Ani ja taić będę, żem Grek z urodzenia,
A chociaż Synon z losu dni swe pędzi w biedzie,