Eneida (Wergiliusz, tłum. Wężyk, 1882)/Księga III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Wergiliusz
Tytuł Wergilego Eneida
Wydawca Nakładem rodziny tłómacza
Data wyd. 1882
Druk Wł. L. Anczyca i Spółki
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Franciszek Wężyk
Tytuł orygin. Aeneis
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Księga III.

Gdy bogowie zagładą Priama dziedziny
Obalili przewagę Azyi bez winy,
Ody już runął Ilion, a trudy boskimi
Neptuna wzrosła Troja kurzy się po ziemi;
W puste brzegi, w rozliczne chronić się wygnania
Niezbędny wyrok niebios rozproszeńców skłania.
Sprawiwszy przeto flotę w atandryjskim lesie,
Mamy płynąć, nie wiedząc gdzie nas los poniesie.
Ledwie nam pierwsze lata błysnęły promienie,
Już Anchiz każe spieszyć na morskie przestrzenie.
Żegnam się z ojczystymi na zawdy brzegami,
Pola, gdzie była Troja opuszczam ze łzami.
Płynę dokąd wygnańca los unosi srogi,
Wiodąc lud mój i syna i ojczyste bogi.
Jest kraj Marsa, w nim Traki żyzne orzą łany;
Przez dzielnego Likurga niegdyś zarządzany.
Tam pewny gościnności Trojanin zawijał,
Tam wspólne były bóstwa póki los nam sprzyjał.

Tam pierwsze nad brzegami podnoszę siedliska
I tym mego wbrew losom użyczam nazwiska.
Składam matce Wenerze i bogom ofiary,
By szczęsną wieszczbą moje stwierdzili zamiary;
A dla niebian wszechwładzcy przez me własne ręce
W brzegach śnieżnego wołu z czcią pokorną święcę.
Był w bliskości grobowiec, po nim krzewy rosły,
Wkoło go cieniem gęstym okrył mirt wyniosły;
Zkąd gdym rwał na przykrycie gałęzie ołtarza
I gdym ziemię oczyszczał, dziw się straszny zdarza.
Bo gdym którą krzewinę wydobył z mogiły,
Wnet z niej czarne krwi krople ziemię posoczyły.
Strach mi mrozem przeniknął wszystkie członki ciała,
Zgromadzona pod sercem krew zlodowaciała.
Chcąc więc tego na innej doświadczyć krzewinie,
Zrywam drugą: i z drugiej krew podobnie płynie.
Więc do Marsa trackiego i Nimf wznoszę modły,
By, zmieniwszy zjawiska, złe wieszczby odwiodły.
Lecz gdy sparłszy na ziemie kolana, z mozołem
Trzecią gałęź z sił wszystkich naginać począłem, —
Mam-li rzec lub zamilczyć? — jęk srogiej boleści
Wyszedł z grobu i w takiej odezwał się treści.
Za cóż mię o Eneju w ciężkiej szarpiesz męce?
Przepuść mi i pobożne nie maż zbrodnią ręce.
Nie jestem ja ci obcy, choć mię grób tu więzi,
A krew ta która płynie, nie płynie z gałęzi.
Przebóg! rzuć brzeg łakomy i krwi chciwe kraje,
Z głębi grobu Polidor te przestrogi daje.
Tu poległem licznemi przeszyty strzałami,
Te wrósłszy w moje ciało stały się krzakami.
Zdjęty nagłą bojaźnią stawam osłupiały,
Głos skonał w uściech moich i włosy powstały.
Gdy poznał nędzny Priam niemożność obrony,

I gdy gród swój dokoła widział oblężony,
Wiec syna Polidora z skarbami wielkiemi
Wysłał skrycie do króla bliskiej Traków ziemi.
Ten ujrzawszy nas srogą obarczonych klęską,
Przerzuca się na stronę Atrydów zwycięzką,
Grabi skarby, młodzieńca wyzuwszy z żywota;
Do czegóż nie przywiedzie niecna chciwość złota?
Gdy mię trwoga odbiegła, wszystko opowiadam
Ojcu i pierwszym z Trojan i zdania ich badam;
Wszyscy porzucić ziemię skalaną przez zbrodnię,
Wszyscy z srogiej gościny chcą odpłynąć zgodnie.
By zgasłego obrzędy uczcić pogrzebnemi,
Przysypujem mogiłę wielkim zbiorem ziemi.
Wznosim cieniom ołtarze, tych smutne ozdoby
Składa cyprys ponury i wstęgi żałoby.
Niosąc wedle zwyczaju włosy rozpuszczone,
Stoją wkoło Trojanki. Czary napełnione
Krwią i mlekiem święcimy; tak w grób zawieramy
Ducha i wielkim głosem trzykroć go żegnamy.
Gdy więc morzu zaufać mogliśmy po burzy
I wietrzyk lekko szemrząc wzywał do podróży,
Wnet się brzegi trojańską okryły drużyną;
Płyniem, a ląd i miasta z oczu naszych giną.
Wdzięczna wyspa nad morskie wznosi się bałwany,
Tam jest z matką Nereid Neptun uwielbiany.
Z tą niegdyś pływającą przez odmęty słone
Spoił wiecznie Apollo Gyar i Mykone,
I kazał niewzruszonej wśród morskiej przestrzeni,
By gardziła falami; tam płyniem znużeni.
Już się nam port jej cichy otwierać poczyna,
Wchodzim na ląd i wielbim miasto Apollina.
Król i kapłan Anius w obrzędnej odzieży
Uwieńczony wawrzynem naprzeciw nam bieży.

Przyjaciela w Anchizie poznaje i ściska.
Łączym dłonie z dłoniami i wchodzim w siedliska,
Dziwiąc z głazów odwiecznych wzniesioną świątynię.
Daj nam mury i domy, rzekłem, Apollinie!
Zachowaj drugiej Troi w całości pamiątki,
Ocal uszłe rąk Greków i Achila szczątki;
Za kim, dokąd iść mamy i gdzie wznieść siedliska,
Daj wieszczbę i umysły nasze oświeć z bliska.
Ledwiem rzekł, aż widzimy wkoło pełni trwogi,
Jak się wstrząsł wawrzyn boga z odwiecznemi progi;
Drży góra, drży świątyni tajemna budowa,
Upadamy z pokorą i te słyszym słowa:
Zkąd wyszły wasze przodki, niezłomni Trojanie,
Ta wam ziemia powtórną ojczyzną się stanie,
Ta wasze na swem łonie przygarnie ostatki.
Z troskliwością więc dawnej wyszukujcie matki;
Z niej całą dom Eneja weźmie w rządy ziemię,
I wnuki jego wnuków i tych wnuków plemię.
To gdy wyrzekł Apollo, radość w nas powstała;
Każdy wiedzieć nazwisko miejsca tego pała,
Gdzie nam wracać błądzącym kazał bóg łaskawy.
Wtem mój ojciec na pamięć wiodąc dawne sprawy,
Słyszcie, rzekł, jakie losy przyszłość dla nas chowa:
Tkwi pośród morza Kreta, wyspa jowiszowa,
Tam jest Ida, tam rodu naszego ojczyzna,
Sto miast, i wszędy ziemia zaleca ją żyzna.
Ztamtąd, jeźli zaufać mej pamięci mogę,
Tencer w reckie wybrzeże pierwszą wwiódł załogę,
Jeszcze Pergam nie jaśniał w dziwiącej budowie
I w dolinach rozpierzchli mieszkali przodkowie.
Ztąd Cybele, ztąd kotły Korybantów wzięte,
Las Idy i obrzędów tajemnice święte,
Ztąd lwy, co sprzęgle w pary, ciągły wóz swej pani.

Idźmyż tam, gdzie jesteśmy od bogów wezwani,
Tylko wiatry zbłagajmy i w Krety siedliska.
Spieszmy; z miejsc tych, jest dla nas droga do niej bliska.
Jeźli Jowisz w żegludze wesprze nas łaskawy,
Dnia trzeciego jej brzegów dosiądz mogą nawy.
To gdy rzekł, wnet z rąk jego na ołtarze runie
Byk tobie, gładki Febie, i tobie, Neptunie.
Dla ujęcia burz srogich czarną owce bierze,
Białą względnym zefirom poświęca w ofierze.
Wieść niesie, że Idomen przez okropne zmiany
W Krecie z tronu swych przodków ustąpił wygnany
I że jego królestwa otwarte przestworze,
Więc port Delu rzucamy i spieszym na morze.
Brzeżemy Nax rozgłośny niewiast Bacha wrzawą
I zieloną Donizę i Paros białawą
I Cyklady po morskiej rozproszone wodzie
I wysp innych cieśniny w pospiesznym przechodzie.
Wzrasta okrzyk żeglarzy głosy rozlicznymi:
Dążmy bracia do Krety, do naddziadów ziemi!
Pchana z tyłu od wiatrów spiesznie flota płynie
I wnet w dawnej Kuretów stawamy krainie.
Pożądanego miasta wszczynam budowanie,
Nazywam je Pergamem, cieszą się Trojanie.
Chęcę ich, by myśleli o domach i grodzie.
Już wydobyte z wody stały w piaskach łodzie,
Już się młodzież do stadeł i do roli wzięła,
Jużem prawa stanowił i rozrządzał dzieła;
Wtem powietrze zatrute wyziewy zgniłymi
Niesie mór ludziom, drzewom i zasiewom ziemi.
Z wielu Trojan w męczarniach dusza uleciała,
Inni wlekli w chorobach wyniszczone ciała;
Bezpłodne niwy piekły okropne upały,
Nikły zboża w czczych kłosach, zioła wysychały.

Znów mi ojciec wstecz płynąć rozkazał niezwłocznie
I w Delu Apollina błagać o wyrocznie:
Jaki kres wytknie losom dręczącym zażarcie,
Gdzie bieg zwrócić rozkaże lub żebrać o wsparcie.
Noc była i zwierzęta przykuł sen do ziemi.
Wtem święte bóstw obrazy z penaty frygskiemi,
Którem przez gorejącą uniósł z sobą Troję,
Widzę we śnie zjawione przed oblicze moje;
Widzę, rzęsista jasność wkoło je oświeca,
Zkąd przez okna blask padał pełnego księżyca.
Wnet temi słowy niosą ulgę mej boleści:
Co miał w Delu Apollo, tu ci to obwieści,
Właśnie do twych w tym celu zsyła nas podwoi.
My z tobą wszędzie płyniem po zagładzie Troi,
My twych wnuków do niebios wzniesieni w blasku chwały
I pod ster twego miasta świat poddamy cały.
Ty gotuj wielkie mury dla wielkiego ludu;
I nie żałuj długiego w twej podróży trudu,
Zmienić trzeba siedlisko. Wszak Feb w Delu czczony
Nie radził zostać w Krecie, ni w te płynąć strony.
Jest zwana Hesperią od Greków ojczyzna,
Sławna broni potęgą i dawna i żyzna.
Enotry ją orały i ich potomkowie;
Dziś, słychać, Italią od wodza się zowie.
Tam jest dla nas właściwe miejsce, w tej krainie
Jaz i Dardan się zrodził, z nich zaś ród wasz płynie.
Wstań więc, niech letni ojciec z ust twoich otrzyma
Te słowa, w których treści wątpliwości nie ma.
Wyszukuj ziem auzońskich, wyszukuj Korytu;
W dyktejskich niwach Jowisz wzbrania ci pobytu.
Zdumiały tem zjawiskiem i boskiemi słowy,
(Nie była to czcza mara, bo w przepaskach głowy
I każdej jasnom widział oblicze istoty,

A mroźne po mem ciele rozlały się poty)
Więc się z łoża porywam, korne wznosząc ręce.
Czynię modły i dary w czystym ogniu święcę,
Potem umysł Anchiza utwierdzam troskliwy
I porządkiem zjawione opowiadam dziwy.
Przypomniał sobie Anchiz dwie w tym rodzie głowy,
Postrzegł, że w dawnych dziejach błąd popełnił nowy;
Synu, rzekł, losem Troi nękan bez wytchnienia!
Sama mi te Kassandra wróżyła zdarzenia,
A rozwodząc się dla nas z wieszczby prorockiemi,
Z Hesperią italskiej dotykała ziemi.
Któżby rzekł, że tam kiedyś przybiją Trojanie?
Kogóż tknęło Kassandry wieszcze objawianie?
Nie zbłądzim, gdy za Feba pójdziemy skinieniem.
Rzekł, i usłuchaliśmy wszyscy z uniesieniem,
A zostawiwszy kilku rodaków w tej ziemi,
Krajem morze rozległe sztabami krzywemi.
Gdyśmy już na bezdenne zabrnęli przestworza
I nic nie widzieliśmy prócz nieba i morza,
Wtem deszcz lunął i straszne opadły nas słoty
Rozciągnąwszy po wodach ogromne ciemnoty.
Dmą wiatry, góry wznosząc na morskiej przestrzeni,
Po rozległych otchłaniach błądzim rozproszeni.
Dzień i niebo zasłonił mrok nocy ponury,
Jaśnieją błyskawice przez rozdarte chmury.
Płyniem, gdzie nas unosi rozhukane morze;
Dnia od nocy Palinur rozpoznać nie może.
Trzy doby wśród ciemnoty burza nami ciska,
Trzy nocy żadnej gwiazdy światełko nie błyska;
Dnia dopiero czwartego ląd zdala widzimy
I powstające góry i wzniesione dymy.
Spadły żagle, do wioseł bierzem się w zawody,
Sieką pilni majtkowie pieniące się wody.

Wnet do Strofad przybijam ocalony z fali;
Takiem imieniem Grecy wyspy te nazwali.
Wielkiem morzem iońskiem brzeg ich się napawa;
Harpie tam mieszkają i Celeno krwawa,
Odkąd im Fineasa zawarły się progi
I odkąd dawne stoły opuściły z trwogi.
Sroższych plag nad te widma, z piekielnych otchłani
Nie zesłali bogowie na świat zagniewani.
Dziewic mają oblicza, odchód ich wszeteczny,
Ostre ręce, a twarze głód wyniszcza wieczny.
Tam ledwieśmy do portu przybili szczęśliwie,
Stado wołów opasłych widzimy na niwie,
Dalej w łąkach bez stróża buja kóz gromada.
Każdy więc z nas na łup ten z orężem napada,
Każdy bogów do działu i Jowisza wzywa.
Stawiamy w brzegach stoły, zjadamy mięsiwa;
Wtem wypada z gór bliskich tłum potwór obrzydły.
Szerząc świsty straszliwe niezmiernemi skrzydły,
Szarpią jadło, plugawią wszystko przez dotknienia:
Okropny jest ich odgłos, jadowite tchnienia.
Więc pod wklęsłą opokę ztamtąd uchyleni
Stawim stoły pod drzewa w nieprzenikłęj cieni
I wzniecamy przygasłe na ołtarzach żary.
Lecz znów z tajnych kryjówek sypią się poczwary,
Wszystko stopy krzywemi depce hydna rzesza,
I z plugastwem swych pysków strawy nasze miesza.
Natychmiast towarzyszom znak do broni daję
I wojną gromić każę hydnych potwór zgraję.
W okamgnieniu rozkazy wypełnili moje,
Mieczy w trawie dobyli i ukryli zbroje.
Gdy więc w brzegach Harpie jęły szerzyć wrzawy,
Trąbą Mizen z pagórka dał znak do rozprawy.
W nowe wałki Trojanów zapęd wiedzie skory,

Biegną gromić ohydne morskich wód potwory.
Lecz daremnym był w pióra każdy cios zadany,
Ani żadnej ich ciała nie przyjęły rany;
A wziąwszy w swym popłochu lot obłokom bliski
Zostawiły ślad szpetny i straw niedogryzki.
Jedna z potwór, Celeno szczyt zajęła skały,
I piersi krzywej wieszczki te słowa wydały:
Czyż i nam, o Trojanie! wojnę przynosicie,
Za trzód naszych wyrżnięcie i wołów wybicie?
Chcecież więc i Harpie z własnej wygnać ziemi?
Lecz zastanówcie baczność nad wieszczby mojemi.
To co mi Feb objawił, a Jowisz Febowi,
To wam z jędz najstraszliwsza natychmiast ponowi.
Płyniecie, pragnąc osiąść w italskiej krainie,
Tam flota wasza, wiatry zbłagawszy, zawinie.
Lecz dotąd przyszłych siedlisk mury nie opaszą,
Dopóki w strasznym głodzie za zniewagę naszą
Stoły nawet wam same pokarmem się staną.
To rzekłszy uleciała w gęstwę nieprzejrzaną.
Na te wieszczby krew Trojan zimna trwoga ścięła;
Upadły w nieb umysły, chęć walki zniknęła.
Wolą błagać o pokój modłami pokory,
Czy to są bóstwa jakie, czy ptaków potwory.
Anchiz z wyciągniętemi ku brzegom dłoniami
Temi do większych bogów ozwał się modłami:
O bogi! niech moc wasza gróźb tych nie dozwoli,
Zasłońcie lud pobożny od takiej niedoli!
Wnet kazał wszystkie liny oderwać od ziemi
I pchać nawy na morze wiosły rozpierzchłemi.
Wiatry żagle wzdymają, każda łódź umyka,
Gdzie ją wiodą bałwany, lub rządy sternika.
Już z morza leśny Zacynt jawi się przed nami,
Dulicha, Sam i Neryt podbity skałami;

Pomijamy Itakę w ostre skały żyzną,
Okrutnego Ulissa brzydząc się ojczyzną.
Szczyt Leukaty, nad którą stek się deszczów szarzy,
I strasznego Apolla widzim dla żeglarzy.
Tam znużeni podróżą wstępujem w gród mały —
Z tyłu naw lgną kotwice, przody w brzegach stały —
A dorwawszy się błogiej nadspodzianie ziemi,
Czcimy ołtarz Jowisza ofiary mnogiemi.
W Akcyum iliackie sprawujem igrzyska,
Tłuszcz w ojczystych zapasach z nagich Trojan pryska;
Cieszą się ztąd, że w ciągu spiesznego uchodu
Żadnego zmierzłych Greków nie dotknęli grodu.
Już słońce w zwykłym biegu rok spełniło cały,
Już wichry z rządów zimy wodami miotały,
Więc u bramy zewnętrznej me ręce przybiły
Tarcz z miedzi, którą dźwigał Abas wielkiej siły,
I ten napis wyryłem ku wiecznej pamięci:
„Enej z Greków zwycięzkich łup tym miejscom święci.“
Wkrótcem kazał wyjść z portu obsadziwszy łodzie:
Biją wiosłem na wyścig majtkowie po wodzie.
Już wyniosłe Feaków tracim z oczu grody,
Już i Epir myjące przepływamy wody,
Do chaońskiej nakoniec lądujem zatoki
I wkrótce w gród Butrytu wstępujem wysoki.
Wieść nam sława nad wiarę w tej rozgłasza ziemi:
Helen Trojańczyk włada miastami Greckiemi,
Po Pyrrusie z małżonką spadła nań korona;
Tak znowu Andromacha z ziomkiem jest złączona.
Zadziwiony nie taję mego uniesienia;
Bym z ust własnych Helena powziął te zdarzenia,
Rzucam port, towarzyszów i brzegi i łodzie.
Właśnie wtedy przy zwodnej Symeontu wodzie
Chcąc uczcić Andromacha męża swego szczęty,

W gaju za miastem obrzęd dopełniała święty.
Wzywa cienie na próżnym grobowcu z darniny,
Gdzie stoją dwa ołtarze, wieczne łez przyczyny.
Gdy mnie i na mnie znaki trojańskie postrzegła,
Od strwożonej tym dziwem przytomność odbiegła;
Pada, i w okamgnieniu duch uleciał z ciała,
I ledwie długo potem tak się odezwała:
Tyżeś to? tważ to postać? lub się marą pieszczę?
Zacny synu bogini żyjeszże to jeszcze?
Lub jeżeli przed sobą cień twój tylko baczę,
Gdzież mój Hektor?... to mówiąc i jęczy i płacze.
Na ten głos, przenikniony ogromem boleści,
Ledwiem tak w przerywanej odpowiedział treści:
Nie wątp, prawda istotna twym oczom się jawi,
Tak jest, żyję, lecz nędza życie moje trawi.
Po tak wielkim małżonku spadłszy na stan wdowi,
Jakiemuż uledz wreszcie musiałaś losowi?
Hektor-li, czy też Pyrrus w sercu twojem włada?
Na to spuściwszy oczy zcicha odpowiada:
Jak tej córy Priama dola była błoga,
Co poległa u Troi na mogile wroga!
Nie była na łup wstydny losem wyciągana,
Ni się w więzach dotknęła łoża swego pana.
My po zgonie ojczyzny przez niejedno morze,
Dumę rodu Achila unosząc w pokorze,
W pętach Pyrra dzikiego byłyśmy wleczone;
Lecz gdy on potem w Sparcie pojął Hermionę,
Mnie brankę na Helena spuścił niewolnika.
Wtem Orest, którym wściekłość pomiatała dzika,
Gdy wydarta małżonka zemstę w nim rozżarzy,
Zabija niebacznego u Feba ołtarzy.
Na Helena część kraju jemu poruczona
Spadła po zgonie Pyrra. Ten ziomka Chaona

Chcąc uczcić, Chaonią przezwał kraj nabyty:
Tu wzniósł Pergam i grodów iliońskich szczyty.
Lecz ty jakiemiż losy byłeś unoszony?
Jakiż wiatr, czy bóg jaki w nasze przywiódł strony?
Żyjeż-li Askań, wziąwszy w wojnach Troi życie?
Pomniż-li stratę matki nieszczęśliwe dziecię?
Czy się w nim do cnót męzkich żądza budzi skora
I z rodzica Eneja, i z wuja Hektora?
Gdy tak płacze, gdy jęk jej z ciężkim żalem wzrasta,
Wtem Helen syn Priama z służbą idzie z miasta;
Poznaje swoich ziomków, wiedzie w dom bez zwłoki
I do kilku wyrazów miesza łez potoki.
Idę, widzę w kształt wielkich małe Troi grody,
Ściskam progi wrót scejskich, baczę Ksant bez wody.
W bratniem mieście z radością gości młodzież nasza,
W rozległe ją przybytki król Helen zaprasza;
Tam spełniając dar Bacha ku lepszej ochocie
Dzierżą w rękach puchary i jedzą na złocie.
Już przemijał w uciechach dzień jeden i drugi,
Już żagiel wiatrem wzdęty wzywał do żeglugi.
Więc do wieszcza Helena rzekłem w tej osnowie:
O ziomku! w którym mają tłumacza bogowie,
Ty laur Feba z trójnogiem, ty gwiazd czujesz znaki,
Ty wiesz, co opiewają latające ptaki.
Mam ja drogę wytkniętą wieszczby pomyślnemi:
Wszystkie bóstwa mię naglą do italskiej ziemi;
Lecz Harpia Celeno przez wyrok straszliwy
Sprośny głód i okropne zwiastuje mi dziwy.
Mów, jakich niebezpieczeństw strzedz się nam wypada:
By znieść ogrom prac tylu, jakaż twoja rada?
Wtem Helen na zbłaganie nieśmiertelnych łaski
Zabiwszy kilku cielców, rozwalnia przepaski
Z poświęconej swej głowy i w twe, Febie, progi

Prowadzi mię drżącego z niepewności, z trwogi.
Potem kapłan z ust boskich rzecz w ten sposób czyni:
Nie tajno ci zapewne, o synu bogini,
Że z wyższej woli twoje pochodzą błądzenia,
Tak porządek, tak Jowisz, tak chcą przeznaczenia.
Byś przez morza bezpiecznie twoją odbył drogę,
I dosiągł Auzonii, krótką dam przestrogę;
Bo i Parki warują reszty dociekania,
I objawić wszystkiego Juno mi zabrania.
Ty italskie zatoki rozumiesz bliskiemi,
Lecz długa do nich podróż po morzach i ziemi.
Trzeba w toniach sykulskich nagiąć wioseł wprzódy
I wkoło Auzonii słone zwiedzić wody;
Trzeba przejść wyspą Cyrcy i piekieł głębiny,
Nim miasto wśród spokojnej założysz krainy.
Wskażęć znaki; ty strzeż je pamięcią przytomną.
Gdy na ustronnym brzegu maciorą ogromną
Ujrzysz, jak ponad wodą w cieniu jodeł leży
Z trzydziestu prosiąt na świat płód wydawszy świeży.
Gdy białą, takaż dziatwa piersi jej obsiądzie;[1]
Tam wznieś miasto, tam koniec trudów twoich będzie.
Niech cię okropne stołów nie trwoży jedzenie;
Wesprze Febus, zwrot inny weźmie przeznaczenie.
Lecz uchodź, a italski brzeg ztąd niedaleki
Mijaj, bo wkoło siedzą nieprzyjazne Greki.
Od Naryków Lokryńców tu gród zbudowany,
Dalej zajął Idomen saleńtyńskie łany,
Tam Petyl[2] przez Filokta murem osłonięty.
Lecz gdy morza przebywszy spoczną twe okręty,

Gdy spełnisz na ołtarzach śluby uczynione,
Pomnij okryć twe włosy w szkarłatną zasłonę,
By wróg jaki swym wzrokiem ofiar rozpoczętych
Nie przerwał i płomieni nie zbezcześcił świętych.
Ten zwyczaj ty z twym ludem w pilnym strzeż zachowie,
W tej czci niech wiecznie trwają pobożni wnukowie.
Gdy cię wiatr do sykulskiej przysunie krainy,
I rozszerzą się ważkie Peloru cieśniny,
Weź się w lewo, przydłuższej nie żałuj przeprawy,
A pomijaj zdaleka wody i brzeg prawy.
Jest wieść, że tam się zapadł ląd morzem zalany;
Tak wielkie siła czasu zdziałać może zmiany.
Gdy ten kraj w jedno ciało składał ziemie swoje,
Wdarłszy się w środek morze, rozpruło na dwoje.
Tak niwy sycylijskie szczupluchna cieśnina
Od miast i niw italskich na zawdy przecina.
W prawej Scylla, a w lewej jest Charybda stronie,
Ta w swej paszczy bezdennej trzykroć wody chłonie,
A połknięte buchając znowu na przemiany,
W gwiazdy same mokrymi szturmuje bałwany.
Scyllę w czarnych ciemnicach jaskinia zawarła,
Ta w roztwarte z skał ostrych ciągnie nawy gardła.
Z góry ją postać ludzkiej podobna zaszczyca,
Po pas z piersią powabną zda się być dziewica,
Dalej zaś ryba, której ogrom niezmierzony
Połączą z wilczym brzuchem delfinów ogony.
Lepiej będzie wziąć drogę marudną i długą,
I zwleklejszą Pachyny opłynąć żeglugą,
Niżbyś raz hydną Scyllę ujrzeć miał struchlały,
Albo słyszeć psim głosem szczekające skały.
Nadto, jeźli cokolwiek masz wiary w Helenie,
Jeźli mu istne zsyła Apollo natchnienie,
Jednoć, synu bogini, nad wszystko obwieszczę,

Raz i drugi opowiem i powtórzę jeszcze.
Najprzód uczcić masz bóstwo potężnej Junony,
Jej modły i ofiary nieść upokorzony;
Tak opuścisz Tynakrę[3], tak w italskiej ziemi
Wysiądziesz i zwycięztwy zasłyniesz głośnemi.
Gdy cię w miasto kumejskie podróż twa zaniesie
I usłyszysz jak szumi święty Awern w lesie,
Ujrzysz wieszczkę zaciekłą wśród ciemnej opoki,
Co skreślone na liściach opiewa wyroki.
Gdy wiersz jaki w ten sposób spisze prorokini,
Składa go i do ciemnej chroni się jaskini.
Liścia te na swych miejscach leżą niewzruszone.
Lecz gdy powiew ode drzwi porozprasza one,
Gdy raz młode gałązki zdmuchnie wiatru władza,
Nigdy już wieszczb rozpierzchłych w skale nie zgromadza,
Ani ich poraz drugi w porządek nie kładzie;
Brzydząc się wieszczki domem pierzchają w nieładzie.
Niech cię pobyt przydłuższy z owych miejsc nie nagli;
Choćbyś miał wiatr pomyślny dla rozpiętych żagli,
Choćbyś zniósł od twych ziomków wyrzuty z odwłoki,
Idź do wieszczki, zbłagaj ją i proś o wyroki;
Ta wojny, ta italskie opisze ci ludy,
Jak masz jednych uniknąć, drugie zwalczyć trudy;
I zjedna szczęście, pomna twojego uczczenia.
Te są, które ci miałem zdziałać napomnienia.
Idź i zmierzaj do celu, a przez dzieła twoje
Aż do gwiazd w blasku sławy wznieś potężną Troję.
Gdy w ten sposób życzliwe zamknął wieszczek słowa,
Dary, w których ze złotem walczy kość słoniowa,
Każe nieść na okręty i do nich przyczynia
Mnóstwo srebra, toż z miedzi dodońskiej naczynia,

Pancerz z łańcuszków, złotem trzykrotnie przeszyty,
Wierzch pięknego szyszaka i włosiste kity,
Z których Neoptolema zbroja się pyszniła;
Nadto oddzielne dary dla ojca przesyła.
Dodał wraz z przywódzcami znaczną ilość koni,
Opatrzył w sprzęt żeglarski i w zapasy broni.
Wtem Anchiz kazał w żagle przysposobić nawy,
By za wiatrem pomyślnym nie zwlekać wyprawy.
Temu cześć swą wieszcz Feba w taki sposób niesie:
Świetnym związkiem z Wenerą chlubny Anchizesie!
Dwakroć zbawion od bogów przez zdobytą Troję,
Oto ziemia auzońska, tam zwróć łodzie swoje,
Ale bliższego brzegu unikać potrzeba;
Dalszy ten, co ci wola oznaczyła Feba.
Idź szczęsny śmiertelniku pobożnością syna;
Dość bawić, gdy wiatr błogi już wam dąć poczyna.
Andromacha z naszego tęskna pożegnania,
Szaty z złotej osnowy niesie dla Askania,
I sajan odpowiedni jego zaszczytowi;
I inne szyte sprzęty dając mu tak mówi:
Przyjm dary, któreć składam z szczerej serca chęci,
Niech przez nie miłość moja utkwi w twej pamięci;
Przyjm od żony Hektora i ziomków drużyny,
Mego Astyanaxa obrazie jedyny!
Podobnym on był tobie twarzą, kształtem, wzrokiem
I dziś już równym z tobą dojrzewałby krokiem.
O wy! rzekłem natenczas lejąc łzy obficie,
Których dola u kresu, pędźcie szczęsne życie!
Nas z jednych przygód w drugie ciągnie los zawzięty;
Wy już walczyć nie macie z morskiemi odmęty,
Ni szukać Auzonii przez wieczyste znoje:
Wy żywy obraz Ksantu, wy widzicie Troję.
Ta jest dziełem rąk waszych, i ta, jak wam życzę,

Nie będzie narażona na Greków zdobycze.
Jeźli kiedy nad Tybrem los mię ustanowi
I ujrzę dane mury mojemu ludowi:
Pokrewne z italskiemi Epiru narody,
Których źródło z Dardana, jednakie przygody,
W jedną Troję złączymy sercami i duszą;
A późni potomkowie związków tych nie wzruszą.
Płyniem, już gór Ceraunu łańcuch w oczach stawa,
Zkąd morzem w kraj italski najbliższa przeprawa.
Wtem słońce spada z niebios, ciemność góry mroczy:
W upragnioną zatokę spieszymy ochoczy.
Lotem statki sprawiwszy do dalszego biegu,
Snu po trudach na suchym używamy brzegu.
Ledwie połowę drogi noc odbyła głucha,
W staje baczny Palinur i wszech wiatrów słucha,
Znaczy z nieba cichego wszystkich gwiazd opady,
Arktura i Triony i słotne Hyady,
I lśniącego od złotej zbroi Oriona.
A gdy wszystkie pogodę wróżyły znamiona,
Dał znak: cały się obóz do podróży nagli.
Płyniem i rozpinamy wszystkie skrzydła żagli,
Już gwiazd brakło, już twarz się jutrzenki rozpala,
Wtem pagórki italskie ujrzeliśmy zdala.
Italia! Achates wołać w głos poczyna,
Italia! wesoło powtarza drużyna.
Wnet Anchiz pełny puchar kwiatami obwodzi,
Modląc bogów w ten sposób z wyższej części łodzi:
Władzcy burz i nawałnic i morza i ziemi!
Ułatwcie nam żeglugę wiatry przyjaznemi.
Stało się; widok portu zbliżył się dla oka,
Gmach świątyni Minerwy uderza z wysoka.
Sterujemy ku brzegom i żagle zwijamy,
W łuk od wschodu portowe widzim zgięte tamy,

Pienią się słonym szumem skał przeciwnych szczyty;
Sam port, przed naszym wzrokiem zostaje ukryty.
Wznoszą się skał dwa rzędy w kształt murów, a z brzega
Bliska niegdyś świątynia daleko odbiega.
Tu pierwsząm ujrzał wróżbę. Przez rozlegle błonie
Pasły się razem cztery jak śnieg białe konie.
Błoga ziemio, rzekł Anchiz, nie będziesz spokojną,
Konie zbroją do bojów, konie grożą wojną.
Lecz toż bydle wóz ciągnie i wędzidła słucha
I w parze znosi jarzmo; ztąd miru otucha.
Wielbim bóstwo Pallady szczękającej bronią,
Frygijskie płaszcze w modłach głowy nasze słonią,
A napomnień Helena dopełniając szczerze,
Cześć argiwskiej Junonie składamy w ofierze.
Więc skorośmy porządnie ofiar dopełnili,
Krzyżownice masztowe odwracamy w chwili;
Mijamy kraj osiadły przez zdradzieckie Greki,
Zkąd jak wieść jest, Alcyda Tarent niedaleki.
Wprost Junony świątynia jawi się nam zbliska:
Gród kauloński, scyllackie widzim topieliska.
Dalej Etna sykulska śród wody powstaje,
Zkąd okropny ryk morza słyszeć nam się daje.
Wzmaga się z bitych opok łoskot przerywany,
Wrą piaski na dnie morza, tryskają bałwany.
Otóż Charybda, Anchiz woła bez odwłoki,
Te nam Helen opiewał straszliwe opoki.
Towarzysze do wioseł, dalej, wszyscy razem!
Rzekł, i każdy za danym postąpił rozkazem.
Pierwszy w lewo Palinur skręca przód swej łodzi;
Wnet cała flota w lewo za wiatrem uchodzi.
Aż do niebios na wzdętym sięgamy bałwanie;
Gdy się spłaszczy, w piekielne spadamy otchłanie.
Trzykroć wklęsłe ryknęły strasznym głosem skały,

Trzykroć wody spienione gwiazdy opłukały.
Znużonych wiatr opuszcza, słońce gaśnie w biegu
I błędni lądujemy na Cyklopów brzegu.
Port był wielki i pewny od wiatrów i słoty,
Lecz tuż Etna grzmi srodze strasznymi łoskoty,
A dym smolny z popiołem miotając do góry,
Całe niebo czarnemi przyodziewa chmury;
Liże gwiazdy w ogniste kłęby zamieniona
I bucha wnętrznościami z gór podartych łona;
Wyrzuca na świat lawy z ciekących kamieni,
Wre na dnie bez ustanku, tłucze się i pieni.
Jest wieść, że przywalone tą górą zostało
Niedogorzałe gromem Encelada ciało;
Ze wszech stron swym ogromem Etna go przyciska,
Sypiąc z pieców rozpadłych ogromne ogniska.
Ilekroć więc znużone chce poruszyć boki,
Wstrząsa się Sycylia, czernieją obłoki.
Całą noc dziw ten znosim utajeni w lasy,
Nie wiedząc zkąd okropne pochodzą hałasy,
Bo z posępnego nieba znikły gwiazd promienie
I księżyc czarnej chmury zasłoniły cienie.
Nazajutrz, gdy brzask pierwszy uderzył źrenice
I zorza rozpłoszyła wilgotne ciemnice,
Wtem z lasu jakiś człowiek, raczej cień zbłąkany,
Nędzą i wyniszczeniem idzie pomiatany.
Wyciąga dłoń ku brzegom, w których stoją łodzie,
Patrzym: pełno miał śmieci w rozczochranej brodzie,
Odzież spięta kolcami, wreszcie Grek z postawy
Wysłany do dzielenia zgubnej nam wyprawy.
Ten gdy ujrzał trojańską odzież i dziryty,
Wstrzymał się, zadrżał cały i stanął jak wryty.
Potem znagła ku brzegom bieżącego baczym;
Wreszcie takie błagania niesie do nas z płaczem:

O! przez gwiazdy i bóstwa władające światem
Weźcie mię ztąd, gdzie chcecie, a przestanę na tem.
Jestem jeden z tych Greków, co na wasze domy
Srogi bój i okropne ściągnęli pogromy.
Trzeba-li odnieść karę równą takiej winie,
Rzućcie mię i w bezdennej zatopcie głębinie;
Niech mi śmierć, gdy mam ginąć, ludzka zada ręka.
Rzekł, i ściska kolana i z pokorą klęka.
Natychmiast go badamy słowy zachętnemi,
Kto jest, jaki los jego, w której zrodzon ziemi?
Ojciec Anchiz prawicę daje w zakład święty,
By w umyśle młodzieńca uspokoić wstręty.
On z trwogi ochłonąwszy te nam słowa niesie:
W Itace mam ojczyznę, wodza w Ulisesie,
Achemenid me imię; wysłał mię pod Troję
Biedny ojciec (czemużem nędzę wzgardził moję!);
Ztąd Grecy ocalenia szukając w odwrocie,
W rozległej mnie Cyklopa zapomnieli grocie.
Tu w ciemnocie z krwią płyną potrawy surowe;
Sam Cyklop niezmierzony do gwiazd wznosi głowę,
(Ach odwróćcie kaźń taką od ziemi bogowie),
Okropny na wejrzenie, nieprzystępny w mowie,
Pije krew nędznych ofiar, tuczy się ich ciałem;
Jak dwóch z pośród nas pożarł, sam na to patrzałem.
Chwycił ich i zdruzgotał na twardej opoce,
A te progi w rzęsistej spłynęły posoce.
Widziałem jak z nich krwawe pożerał kawały,
A ciepłe jeszcze członki w zębach jego drgały.
Nie zapomniał się Uliss i nie uległ trwodze,
I tak okropną zbrodnię odpłacił mu srodze.
Bo gdy syty straw krwawych i pogrzeban w winie
Schylił szyję i runął w obszerną jaskinię,
Gdy chrapiąc, z paszczy strumień wyzionął plugawy

I oddał razem z winem obmierzłe potrawy;
Wezwawszy w pomoc bogów, rzucamy się razem
I ostrem wielkie oko świdrujem żelazem,
Co jedno w jamie czoła kryło się wszetecznej
Nakształt argiwskiej tarczy, lub gwiazdy słonecznej.
Tak został ziomków naszych srogi zgon pomszczony.
Lecz wy rzućcie co rychlej te obmierzłe strony,
Bo takich jak Polifem, gdy pod skał urwiska
Spędza wełniste owce i wymiona ściska,
Sto okropnych Cyklopów tych brzegów dokoła
Snuje się, lub zajmuje gór wyniosłych czoła.
Trzykroć księżyc blask srebrny w rogi swoje niesie,
Gdy pośród dzikich zwierząt w dzikim żyją lesie,
Gdy na straszne potwory poglądam ze skały
I na głos ich lub tentent drżą z przestrachu cały.
Tyle dni utrzymują żywot mój ubogi
Gałązki i korzenie, tarki albo głogi.
Pierwsząm flotę ztąd postrzegł; to miałem na względzie,
Bym biegł ku niej, nie bacząc czyjakolwiek będzie.
Dość mi, kiedym od potwór nie uległ zatracie;
Znośniejszą śmierć się stanie, gdy wy ją zadacie.
Ledwie rzekł, Polifema widzimy pasterza,
Jak z gór w brzegi znajome pośród trzody zmierza.
Idzie potwór ohydny, ciemny a wysoki,
Obciętą sosną w ręku swe utwierdzał kroki.
Fletnia zwisła mu z szyi; za nim owiec trzoda
Biegnie, w niej cała rozkosz i cierpień osłoda.
Gdy więc morza dosięgnął i webrnął głęboko,
Zgrzytał zębami, myjąc krwią zapiekłe oko.
Już wyszedł na wód słonych najgłębsze przestworze,
A jeszcze boków jego nie dotknęło morze.
Więc z miejsc tych uciekamy spiesznie pełni trwogi,
A z nami tak przydatny ów Greczyn ubogi;

Tniemy liny, wiosłami robim bez odwłoki.
Poczuł i na dźwięk głosu zwrócił olbrzym kroki;
Lecz gdy mu ramię wściąga siła nieodzowna,
A goniąc jońskim nurtom nigdy nie wyrówna,
Wrzasnął; i wnet mórz wszystkich zatrzęsły się wały,
Jękła Etna i kraje italskie zadrżały.
Zbudzona z gór i lasów hydnych potwór rzesza
Napełnia wszystkie brzegi, do portów pospiesza.
Jawi się próżno zbiegła Cyklopów potęga,
Każdy ma dzikość w oku, głową niebios sięga.
Tak dąb wielki, tak cyprys w szyszki przyodziany,
Takim jest gaj Jowisza, lub puszcza Diany.
Trwoga sporzy żeglugę i do wioseł nagli,
Spiesznie wiatrom pomyślnym nadstawujem żagli.
Groźnych przestróg Helena pomni w całej sile,
By minąć bliskie śmierci Charybdę i Scyllę,
Uradzamy do wstecznej zwrócić żagle drogi;
Wtem od cieśnin Pelora Borej zawiał srogi.
Pantag w ujściu swem z litej płynący opoki,
Taps niski i megarskie pomijam zatoki.
Wspiera nas Achemenid tych brzegów opisem,
Które wprzód z nieszczęśliwym okrążył Ulissem.
Wprost wodnego Plemyru i sykulskiej ściany
Leży wysep, od dawnych Ortygią zwany.
Tam to Alfej, jak wieść jest, aż z elidzkiej ziemi
Spławiał nurt swój pod morzem ścieżki tajemnemi.
Dziś więc do mórz sykulskich bystra jego rzeka
Łożem zdroju twojego, Aretuzo, ścieka.
Tu czcimy bóstwa miejsc tych pełniąc wyższą wolę;
Ztąd gnuśnego Heloru tłuste mijam role,
Ztąd opoki Pachynu i Kamaryu zdala,
Co go się wyrok bogów dotknąć nie dozwala.
Ztąd się jawi niw Geli widok niedaleki

I wielkie miasto Gela, nazwane od rzeki.
Dalej Akrag najwyższy dumne dźwiga szczyty
Z urodziwych rumaków niegdyś znamienity.
Mijam ciebie, Selinie, zarosły palmami,
I bród straszny Lelibu[4] tajnemi skałami.
Port Drepanu i smutne przyjmują mię strony;
Tam mnóstwem burz okropnych przez morza pędzony,
Tam tego, co był dla mnie chlubą, wsparciem całem,
Tam drogiego Anchiza, nędzny, postradałem!
Więc z tylu srogich przygód zbawion nadaremnie
Tu się, ojcze, na wieki wydzierasz odemnie!
Ani Helen w swych wróżbach nad mym przyszłym losem,
Ni Celeno tak strasznym zagroziła ciosem.
Tu prac moich i błądzeń długi ciąg ustaje;
Ztąd mię w wasze bogowie zapędzili kraje.
Tak pośród głębokiego wszystkich natężenia
Wielkich bogów wyroki i wszystkie błądzenia
I swe Enej przygody w tej określił treści;
W reszcie umilkł i z długiej odetchnął powieści.









  1. Sic; zapewne miało być: Gdy białej i t. d. lub: Gdy białe i t. d. P. W.
  2. Właściwie: Petelia. P. W.
  3. Zamiast: Trynakrię. P. W.
  4. Lilybaemn. P. W.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Wergiliusz i tłumacza: Franciszek Wężyk.