Deuteronomion/całość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Antoni Lange
Tytuł Deuteronomion
Podtytuł czyli Powtórzenie
Pochodzenie Rozmyślania
Wydawca Wacław Wiediger
Data wyd. 1906
Druk Drukarnia W. L. Anczyca i S-ki
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Deuteronomion
czyli
Powtórzenie



Prolog
Samemu sobie.

Poeta rzuca okiem wstecz
I własne czyny swoje waży —
Czy jeszcze ogień w nim się żarzy,
Czy nie pordzewiał jego miecz?

Czyli wykonał swoją rzecz,
Czy sięgnął w rdzeń swoich miraży?
Czy wiernie stał na duchów straży
I czy już może odejść precz?

Bo jeśli milczał niby głaz —
I stał od świata walk zdaleka,
To nie, że ogień jego zgasł,

Lecz że zamyślił się i czeka,
Czyli nadchodzi nowy czas,
Co zbudzi nową treść człowieka?



I   Płanetniki

Oto błądzą po ziemi senne płanetniki.
Wygnańce. Troska wieczna tkwi w głębi ich oczu,
A każdy inną marę ściga w zaobłoczu —
Sam w siebie zapatrzony, milczący i dziki...

Harmonii snów poszukiwacze, samotniki.
Każdy w swojej płanety zamknięty omroczu —
Czy znajdzie który brata na ziemskiem roztoczu,
Gdy każdy jeno własnej słyszy dźwięk muzyki?

Nieświadomi. Spełniają woli górnej fata —
Czy przejrzą? Czy się kiedy powiążą te duchy
W jedno słońce? Czy ruszą z posad bryłę świata?

Stanie się, co stać musi. Czas płynie. A przeto,
Wy, których Bóg tu zesłał na wielkie posłuchy —
Idźcie w świat — dumni — każdy sam ze swą płanetą!



II   Spowiedź

W pieczarach głuchych pustyń i na szczytach gór —
Kryją się płanetnicze duchy-astrologi,
Bacząc, jakie w ich sercu rozpaczają bogi —
I jaki w nich Erynij syczy wściekły chór.

Serce z bolejącego wydobywszy łona —
Sami w nie kładą ostry badań śledczych nóż,
Aż tryśnie krwawym ogniem purpurowych róż:
Dusza sama przed sobą wstaje obnażona —

I na dwoje rozdarta od upiornych mieczy,
A choć ją furje szarpią — nie cofa się blada —
Lecz, spragniona otchłannych i bezdennych rzeczy —

Oto sama przed sobą siebie opowiada —
Walcząc sama ze sobą, sama sobie przeczy —
I wiąże się w potęgę, co bogami włada.



III   Ul

Niema ta Spowiedź w tłumach brzmi tysiącem ech
I śród ludzi ogromną szerzy się zarazą —
Ludzki Ul sam ku sobie kieruje żelazo,
By złamać w swojej piersi nienawiści grzech.

Ludzki Ul się poznaje, że jest jako łąka,
Na której z braku miodu mrze tysiące pszczół —
Że jest jako młyn, pełny rdzą strawionych kół —
W którym ze zbóż się miele jadowita mąka.

Za spokojem tęskniąca dysze pierś człowieka,
Aby stanąć na skali nadzwierzęcej bytu.
Cudu chleba i cudu słowa ciżba czeka —

A społeczność, spragniona Edenów błękitu —
O jutrze promienistem marzy przecudownie —
A tymczasem w jej łonie huczą już prochownie!



IV   Artemis

A ta bogini lasów i przepastnych jarów
Co śmiercią ukarała niegdyś Akteona,
Że śmiał jej dziewiczego widzieć nagość łona —
W żałości — szuka dzisiaj ukojenia czarów.

Gdy godzina północnych nadchodzi oparów —
Artemis — tajemniczych uścisków spragniona —
Spływa milcząc na wzgórze — do Endymiona,
Budząc go pocałunkiem — pełnym słodkich żarów.

Endymionie! jam niegdyś na swój stos ofiarny
Łanię dała, porwawszy Ifigenię młodą —
Niech się już krew nie leje — niech szeroką wodą

Orest płynie po siostrę przez Hellespont czarny —
Niech krwawe Pelopidy od zabójstw odpoczną —
Niech Artemis w krainę uleci obłoczną!



V   Cor cordium[1]

Ave! Przeczysty ogień na skrzydłach powietrznych
Ulatuje ku słońcu, niosąc tam w wyżyny
Ducha, co widział złote południa godziny
W nieurodzonych czasach Atlantyd słonecznych.

Łuny pożarów, szczęki mieczów obosiecznych,
Gromy i łzy cierpiących — i zgrzyt gilotyny
W duszy tej się złączyły w jakiś hymn jedyny —
Bratni zieleni lasów i gwiazdom dróg mlecznych.

To też wszystkie żywioły natury widomej
I duchy nieśmiertelne, kochające gromy —
Przeistoczone w ciszę — stały nad tym stosem,

Co płonął nad brzegami Śródziemnego morza,
Jako wschodząca złota Missolungów zorza —
I płakały go ludzkim i nadludzkim głosem!



VI   Ewolucya

W indyjskich mędrców świętym rytuale,
Gdzie Prawda rzeką miodową się toczy:
Jest sutra jedna co w wieki jednoczy
Ewolucyjną człowieczeństwa skalę.

Tam Sakya-Muni w swoim wieszczym szale —
W niezapamiętną naprzód zwraca oczy
Przeszłość, a potem przyszłe dni proroczy,
Jak człowiek dąży wciąż ku wyższej chwale.

A jako siedem jest tęczy kolorów —
Jak siedem planet śród nieba przestworów,
Tak siedem stopni przejść ma duch człowieczy:

I od pierwotnej martwoty kamiennej
Ku strefie duchów iść będzie promiennej,
Aż na ich szczycie pozna treść wszechrzeczy.



VII   Logos

Duch ludzki bywa czasem jako wół roboczy —
I zwolna polem stąpa — i ciężko się trudzi —
Aż go naraz płomienna błyskawica zbudzi —
I orłem ulatuje w wyże duch proroczy.

I schodzi między tłumy ze swojej pustelni —
I w wielki Dzwon uderza — wielkie mówi Słowo —
W którem stulecia huczą — i w jedność tęczową
Łączą przeszłość i przyszłość globu. Nieśmiertelni!

Lecz nim to słowo zabrzmi — duch jest pełny lęku —
Bo słowo to już blizko — w niewyraźnym dźwięku
Żyje w nas, między nami, koło nas, w rozgwarze

Przeczuć — i choć to Słowo długo bezimienne —
Jużeśmy w jego mocy — i czynim jak każe —
Bo już powietrze czasu dawno niem brzemienne.



VIII   Nirwana

Są chwile tak ponure i tak bezpromienne,
I tak pełne rozpaczy — i tak pełne grozy —
I takiej zamogilnie stęsknionej newrozy,
Że grób milszy nad turmy życiowej Gehennę.

I śród ponurej mogił tej apoteozy
W mózgi nasze Nicestwa egoizmom lenne
I od trucizny zwątpień wieczystych bezsenne —
Zabijających pytań cisną się połozy.

Po co żyjem? i po co te płomienne globy
Uchodzą w nieskończoność jak kamienne groby
W grozie przed tą chorobą woli — przed istnieniem?

Jak zapomnieć te chwile, co w konwulsyach płyną?
Miłością — wiedzą — pieśnią — narghilem — morfiną,
Apatyą — samobójstwem — czy ubezpłciowieniem?



IX   Arfa

Otchłań ustąpi jeno przed otchłanią. —
— Nieskończoności przyrodnia siostrzyca,
Z łez, które gryzą i bólów, co ranią —
Wytryskająca rozkoszy krynica,

Pieśń — jest najwyższą królową i panią,
Co urągliwie cierpienie przesyca —
W nirwanę pędząc wszech gorycz nirwanią:
Pieśń — upojenie, wiosna, błyskawica.

Im piersi ludzkie boleściwiej jękną
Na widok bytu wciąż czarniejszych larw:

Tem nieśmiertelniej błyska żywe piękno,
Pełne lazurów i tęczowych barw!

Niechże się duchy — rozpaczy nie zlękną:
Potężniej zabrzmi muzyka ich arf!



X   Lilith

Dotąd jeszcze mnie twoje pocałunki palą!
Gra mi krew, gdy uściski twe wspomnę gorące —
I syrenich uśmiechów, utracone słońce —
Do dziś drżę pod twych źrenic niewidzialną stalą.

Widmo, co mi jak upiór krew wysysasz falą —
Niebo mych mąk, rozkoszy moich piekło wrzące,
Źródło żądz, wiekuiście w snach zmartwychwstające:
Po smutkach niepowrotnych noce me się żalą!

Krynico mej potęgi — i razem niemocy,
Córo bogów słonecznych i demonów nocy,
Święta królowo grzechu, łez moich władczyni:

Lękam się cię zapomnieć, lękam się wspominać.
Nie wiem, czy błogosławić czy cię mam przeklinać,
Bo sam skazałem siebie na żywot w pustyni.



XI   Lilla

O, szczęście! Śnie mój złoty, śnie mój bezpowrotny!
Mówiłaś mi w dzień owy o zachodzie słońca,
Kiedyś nad brzegiem rzeki siedziała marząca:
Z tobą ja, duch co błądzi śród toni zawrotnej —

Mówiłaś, żeś szczęśliwa... Lekki wiatr polotny
Kołysał oczerety — a śród fal bez końca
Drobna łódka rybacza sunęła się drżąca...
Cichy, cichy pamiątek bywa żal pieszczotny.

O, gdyby można wrócić dni minionych zorze —
Gdyby można glob ziemski powstrzymać w obiegu, —
Gdyby można!.. Czy prawda, tam — u rzeki brzegu?

Więc nigdy już tą pieśnią serca nie upieszczę?
Szczęśliwa — czy naprawdę? Bądź miłościw, Boże!
O, gdybyś mi to mogła powiedzieć raz jeszcze!



XII   Vaisseau-fantôme[2]

Senna — złocista wyspa. Na niej śród zieleni
Zamek. Na baszcie — jasna królewna — w okienku
Z oddali mię przyzywa białą chustą w ręku —
Pójdź — śpiewa — pójdź! tu ciszę znajdą potępieni.

Lecz morze wokół huczy, lecz morze się pieni.
Okręt mój opętany płynie w dzikim lęku.
Słyszę echa okropne wszechistnienia jęku —
Pędzę w dal, precz od wyspy, we mgły, po bezdeni.

Widma gonię nieznane, kresy bezpromienne.
Królewna mi zniknęła jak marzenie senne —
Którego więc już nigdy — nigdy nie zobaczę!

Okręt mknie: maszty czarne jak krzyże cmentarne,
A żagle ma z purpury niby krew. A gwarne
Szaleją dookoła morskich burz rozpacze.



XIII   Upojenie

A nigdy życia mrok i lód
Nie da ci, łowcze żywych snów,
Takich królewskich zjaw i złud,
Jak te, co idą z winnych krzów.

Jasnowidzenia jest w nich cud —
I cisza wielka jest — i ów
Potęgi nadczłowieczej nów —
I pieszczot ukojony głód.

Nimf niewidzialnych lekki tan,
Stolice pełne białych wież —
Złotem szumiący żyzny łan —

Moc — ponad nędzę ludzkich rzesz:
Da ci ognisty wina dzban,
Da ci perlisty wina kierz!



XIV   Las

Teraz, znużony duchu, porzuć miejskie rynki.
Uchodź! Oko się łzawi pośród ludzkich gwarów.
Lekarką jest ukojność pól i leśnych czarów.
W zieleni tam czekają ciebie odpoczynki.

Tam otoczą cię kołem snów leśnych boginki
I motyle, co z kwietnych sączą miód nektarów —
Tam milczeniem bezkreśnem szemrze cichy parów,
A śród pól już ci pląsem śpiewają dożynki.

Tam waż, jak sosny pachną, jak się chmury gonią,
Jak trzody marzą senne, jak skowronki dzwonią:
Niech jak we śnie — trosk próżny duch ściga marzenia!

Zatrać myśl, pamięć, wszystko. Rozpłyń się w żywioły —
Dzieckiem bądź, a ku tobie zejdą archanioły,
Śpiewając kołysankę raju odpocznienia.



XV   Jezioro

O czyste, przeźroczyste, o srebrzyste wody!
Kryształem w mej pamięci cud się wasz promieni.
Pomnę w borach Płużyńskich gromady jeleni —
I na falach spokojnych rybacze niewody.

Pomnę słońca ognisto-purpurowe wschody
I dzwony miast, drzemiących w głębi tych strumieni
I tanem kołujące pośród trzcin zieleni
W srebrnym księżyca blasku syren korowody.

Pomnę krzyk — pomnę echo — pomnę Świtezianki
Białą chatę u brzegu; pomnę śpiew jej dźwięczny,
Który dzwonił po falach w poświacie miesięcznej.

A nad te krzyki — widma — szumy — kołysanki
Ducha pomnę, co krąży tam wieczyście żywy —
Litewskiej pieśni wieszczy duch...



XVI   Wyrwidąb i Waligóra

Oto wstały duchy dwa mocarne,
Waligóra wstał i Wyrwidąb:
I na gór najwyższy idą zrąb —
Bacząc, żali miną dni cmentarne.

W łonie góry cienie wojów czarne
Śpią, czekając na żywy dźwięk trąb:
Wtedy sennej góry rzucą głąb
I na boje wyruszą pożarne.

A Wyrwidąb z Waligórą wraz
Nasłuchują, czy nie nadszedł czas —
I podchodzą ku tajemnej wancie

I nocami u ogniowych watr
Czujnie siedzą, czy im halny wiatr
Nie przyniesie echa krzyku: Wstańcie!



XVII   Napierski

Z dymem pożarów, z kurzem krwi bratniej
Krzyk przeraźliwy w niebo uderza...
Aż zdruzgotana wali się wieża —
Idzie straszliwy bój, bój ostatni!

Idą mocarze od krwi szkarłatni —
Tam gdzie się życie ze śmiercią zmierza.
Każdy pół boga a wraz pół zwierza,
Co chce się wyrwać z piekielnej matni.

Od ofiar groźny krwawi się stos —
Ku niebu płynie bluźnierczy głos.

I przerażony spogląda Bóg,
Jak się napręża zatruty łuk —

I jak się wali Bastylii zrąb
W czarnej przeszłości bezdenną głąb.



XVIII   Wenedzi

Sromota wieczna i nienagrodzona
Szkoda, Wenedzi! Pomiędzy narody
Wyście przespali wielki dzień pogody —
I sen was ujął w zbyt długie ramiona.

I była wszystka wasza rzecz spóźniona.
Śród was błądziły jako cień rapsody —
I próżno budził się czasem duch młody:
Wszystko pożarła ta przeszłość, co kona.

Ale się w grobach sen życia zataja.
Leszek wam niesie zwiastowanie maja.
Z nieba się patrzy bogini Chrobatów.

Brzmi róg Rolanda. Pęka łono góry.
Drży Palladyna. Słychać ludów chóry:
Wstańcie, Wenedy, w nowej zorzy światów!



XIX   Atylla

Straciłeś, o Atyllo, krwawy miecz Mundżuka.
Loreley cię uwiodła. Jej kuszący tren
Sprawił, żeś go opuścił w szmaragdowy Ren:
Pod strażą bogiń szatan już go nie odszuka.

Słyszysz śmiechy rusałek i krakanie kruka:
Twe wszechkrólestwo ziemi rozwiało się w sen —
Lecz w piersi twej, Atyllo, wciąż duch żywie ten,
Co panuje bez miecza i walczy bez łuka.

Wstań, mocarzu! Zaiste, miecz to był znikomy.
Znikomem jest zniszczenie. Innych trzeba zniszczeń —
Duch przełamuje siebie śród krwawych oczyszczeń.

Samego siebie zniszczyć masz — i nieświadomy
Wyższości swej — odstąpić od zagłady Romy —
I dla nowego miecza odrodzić się ziszczeń.



XX   Godzina

Z minionych dni objawień wieczystej nowiny —
Z marzeń Faustów, co patrzą w bytu kołowroty —
Z Manfredów nieugiętej za śmiercią tęsknoty —
Z upadających zamków gotyckich ruiny;

Z nienawiści, co woła na straszliwe czyny;
Z miłości, co prowadzi na jasne Golgoty;
Z krzyku tłumów, co rwą się w dal ku jutrzni złotej,
Z ognia, tęcz i krwi — płynie duch nowej Godziny.

Ku słońcu idzie łuna stosu Akteona —
Artemis nad kochankiem stoi rozmodlona
I dawne okrucieństwo w litość przeaniela.

Natura ludziom łono odkrywa miłosne
I ziemia się przemienia w wiekuistą wiosnę,
A zaś duch wyzwolony w etery się wciela.



XXI   Śmierć

Najgorętsze moje pienia —
O wielmożna, tajemnicza
Pani święta bez oblicza —
Tobiem składał, gwiazdo cienia!

Ty, aniele bez imienia,
Białoskrzydła mgło dziewicza,
Której szept mię rozsłodycza —
Srebrna rzeko zapomnienia!

Pani czysta, pani smutna —
Nieugięta — absolutna —
Cześć ci za twe białe płótna...

Cześć ci, pani, za tę ciszę,
Która słodko nas kołysze —
U twych stóp w bezmiarach wiszę...



XXII   Palingeneza

Śród piorunów, błysków, drgań
Nowym dysze byt porodem —
Życiem świeżem, życiem młodem:
Stań się, świecie, większy stań!

Mija chaos, mija noc —
Nowe idzie pokolenie —
Niesie kwiaty i promienie —
Winobrania nową moc.

Wszystkie dawne świata bole —
Krwawa siejba złotych dni,
W rozoranej ziemi śpi.

Już runieje nowe pole,
Już ci słońce woła nań:
Stań się, świecie, większy stań!



Epilog
Nieznanemu Bogu

Duszę swą, ciało, szczęście, rozkosz i kochanie
Ofiarowałem Tobie — i w oczekiwanie
Przetopiłem się cały — i ponad otchłanie
Zawiesiłem swą istność, nowych świtów Panie!

Przeczuwany w złocistej nieokreślnej zorzy —
Tajemniczy — nieznany — nowy kształcie boży:
Oto przed twym ołtarzem serce me się korzy,
Oto się już nad nami twoja Moc wielmoży.

Już przepełniona tobą wszystka pierś człowieka —
Już postać twoja blizka, choć jeszcze daleka —
Objawień i błyskawic wszelki żywioł czeka.

Zejdź i mów! Niechaj zagrzmią uroczyste gromy —
Niech runie, co ma runąć! Rozpierzchłe atomy
W jednę potęgę złącz, o Boże niewiadomy!

Kraków, 1902.






  1. Przypis własny Wikiźródeł Cor Cordium — (łac.) „serce serc”. Napis wyryty na grobie Percy’ego Bysshe Shelleya, a później na grobie Bolesława Prusa.
  2. Przypis własny Wikiźródeł Vaisseau-fantôme (franc.) — statek-widmo.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Antoni Lange.