Świat mówi, blady od wzruszeń:
«Chcesz skrzydeł? czy wolisz pletwypłetwy?
Żywioł wybierasz czy duszę?
Grzmot ryku? Głos ptasiej fletni?
Motylej pragniesz swobody?
Miłosnych toków na wiosnę?
Chcesz drobnym być a złowrogim,
Jak bakcyl, smok bezlitosny?
Chcesz cennym być? — Oto diament.
Chcesz w groźnych zjeżyć się linjach
I w leśnej czatować jamie?
Niewinność wolisz? — Jest lilja.
Dorastamy do twojej wiedzy,
Wysokiej wiedzy solarnej,
Kwiecie, który Słońce za wzór bierzesz!
Zdawna już, kręgiem nasion
Chóralnie szeptałeś
O ciemnem jądrze słonecznem,
A koroną złocistych płatków,
O fotosferze.
Dzikie, korzenne tchnienie
Zbliska cię osnuwa:
Może to zapach Słońca,
Który ty przeczuwasz?
Z nasępionych krużganków,
Z galeryj obronnych,
Skąd zieleń, ogniem prażąc
Wrogów upomina,
Wychylają się kwietne, półcalowe donny,
W mantylach fioletowych,
W różowych dominach —
I namiętnością gorsząc
Surową fortecę
Otwierają ramiona,
Tęskne i kobiece...
Przełożono na muzykę światło Vegi...
Był to jakby Szymanowski,
Zaświatowo dziki.
Miłość nasza, gwiazda nasza już odbiegła
W niebios manowce,
O miljony lat muzyki czy światła!
W mlecznej drogi zaszyła się atłas,
Zdążyła się już oprzeć o Kosmosu brzegi...
— Ach, ach, kiedy to było!
Zagrajcie najpierw gwiazdy,
A potem
Naszą miłość...
Dla jesiennej tęsknoty,
Czekającej smutnie,
Muchy szyją i szyją
Niewidzialne suknie.
Okrągłym ruchem ręki
Którą włada nicość,
Wznoszą się
Wdół i wgórę
Za słoneczną nicią...
Okrucieństwo Natury, ten zarzut surowy,
Lecz słuszny, choć go serce z rozpaczą odgania,
Ten błąd wieczny, tyrański, wyrodnej urody,
Niepokoi mnie nocą, aż się gwiazdy mącą,
Zmieniając konstelacje w znaki zapytania.
I nie cieszy mnie więcej róża, winogrono,
Rzewna zieleń majowa, czy jesienne złoto.
Smutna jestem jak córka, której dowiedziono,
Że jej matka, rodzona, kochana gorąco,
Jest czarnym charakterem, okrutną istotą.
Jest w Astralu kraj dżinnów, zwany Dżinnistanem,
Gdzie spotkasz czarodzieja i skrzydlatą wieszczkę
I szperających w kwiatach znachorów na łące...
Wiatr śmierci, ostry Sarfar, nigdy tam nie wieje,
Obce są tej krainie pogrzeby i deszcze...
W stolicy Dżinnistanu, pięknym Szadu-Kiamie
Wieczny jarmark szaleje w sklepów labiryntach.
Pachnie tam wonnościami jak wewnątrz hjacynta,
Klejnot leży pod nogą, a miłość nie kłamie
I wszystkie są tam dobra, wszystkie, prócz nadziei...
Oto portret, wiszący na gwieździe, nie gwoździu:
Ręce jej — białe słońca, promienistopalce.
Rzęsy — gwiazdy złociste. Łzy — uczuć planety,
Po elipsie policzków toczące się srebrnie...
Jest na ziemi jak promień, Gdy przez wieczność przebrnie,
A myśli jej — najszybszych meteorów gwizdy!
Widać się urodziła z nocy, nie z kobiety,
Pod wielkiem morskiem niebem, Rozpryskanem w gwiazdy...
Już Polacy patrzą w oczy kobiet,
Od hiszpanów w namiętnej Kordobie
Od nomadów pustyni
Radośniej...
Już obłoki,
Podobne wielbłądom,
Biegną kłusem
I nad miastem błądzą,
Już się bieli mur
Jak w Casablance...
Już miłosne, tajne termometry
Do czerwonej doskoczyły mety
I powrócił kochanek kochance.
A PIM wieści:
«Tropikalne zwały
Przeciągają nad Polską.
Upały.
Dmucha na nas
Zamorska przygoda.
Brama, zabita gwoździem,
Nie służy już więcej.
W rdzawych wiszą zawiasach
Gałganki pajęcze.
W ciemni szmatek, łzy rosy bieleją matowo. ................
Ta brama,
Choć zabita,
Lecz tęskni za tobą.
Zardzewiały pąk róży, fiołek purpurowy,
Ziarna maku z uciętej, niegdyś szumnej głowy,
Liść zatrzymany w biegu I płaczu pokusę
Zalejmy jak łza czystym, mocnym spirytusem.
Jeszcze garść pocałunków — Zwarzonych jarzębin
I niech butlę na słońcu wiatr jesienny ziębi,
Byśmy mieli, na tydzień krzyżami pocięty
«Zaduszkówkę» Bo innej nie widzę pociechy...
Namiętna ziemio!
Gdy wiosną, miljony
Zalotnych kształtów
Rozrodczej tęsknoty
W słońcu ujawniasz —
Świat, kłamstwem szalony,
Zwie je «kwiatkami»
I stroi w nie trumny,
Lub wieńczy niemi
Swoje smętne cnoty...
Rozgrzeszająca zmysły symboliko
Kwietnych organów,
Słupków i pylników!
Najodważniejsza
Płci apoteozo,
W różach, storczykach,
Liljach, tuberozach!
Bóg hołd z was składa
Kochankom i matkom —
Człowiek — «niewinnym»
Dziwuje się «kwiatkom»
I czar poezji
W skrzętne wziąwszy ręce,
Umniejsza, święci,
Ośmiesza, przekręca...
— Namiętna ziemio...
Czytelniku, żegnam cię z żalem!
Jeszcze chwila: — mnie z tobą — a miłość zapłonie!
Rozpostarte powoje
Przyklękły jak balet,
Biały balet w dziękczynnym pokłonie...
Kaśka, marmur krajowy,
Błękitem ocieka,
Głowę ma do słonecznej stworzoną pozłoty,
A dźwigać jej kazano
Mieszczańską brzydotę
Kamienicy swarliwej,
Spiętrzonego piekła....
Łatwiej podźwignąć balkon,
Niźli własne serce!
Marmur słabł,
At się w ciało miłosne rozkwasił...
Szydziły miotły, schody
Z Karjatydy-Kasi,
Gdy czyhała na stróża,
Grzęznąc w poniewierce. ............
W szpitalu,
Co ją przyjął
Biało i ozięble,
Tors niedawnej bogini
Wypręża w gorączce
I kona, ze słowami prawdziwej służącej:
«Ciemno mi...
Do piwnicy schodzę już...
— Po węgle?...»
Skrzyżowały się drogi lotnika i kaczek.
Zamęt powstał na ich loxodromie.
Między skrzydła bijące,
Wytężone szyje,
Między krzyki nadziei z pożegnania płaczem
Weszła rotacja śmigi,
Śmiertelna i blada.
Jak cepy w ziarnie i słomie,
Tak, skrwawiona,
Pracowała w mięsie kaczem.
Z chmury w chmurę leciało pierze...
Wdole nie wiedziano, dlaczego krew pada
I skąd się bierze.
Kto chce zdrowia i siły, niech stanie pod dębem
I wdycha rozrost mocy tego lwa drzewnego,
Atmosferę męskości, dębowej, odrębnej,
Którą wieki szanują, której wiosny strzegą...
A kto chce powodzenia, oklasku, pochwały,
Niech wdycha sukces kwiatów, które nie chybiają
Które w historję świata, w ludzkie sny, wplątały
Wieczne przeboje: różę, bzy i lilję białą...
«Tadż el Faher», «Abd el Niszan», Emirze tułaczy!
Coś chciał zawsze więcej, szczodrzej, gdzieindziej, inaczej —
Któryś gardził i pomiatał — czem? — Poeta zgadnie...
Piękność Abli królowała w legendzie Antara;
W twojej — szał wolności tylko i klacz, Muftaszara,
Kochejlanka, cwałująca z sercem twojem zgodniezgodnie.
Płyniesz w siodle, smętnie biały jak zły anioł moru —
Z twojej kopji wieje chmura piór strusia Tedmoru!
Nocą smutne składasz wiersze. O co życie winisz?
Białokrwawy,
Krwawobiały, lniany,
Opatrunku który zwiesz się: sztandar,
Coś się z wielkim krwotokiem uporał!
Wiatr rozwija ten dokument rany,
Wznosi w górę bohaterski bandaż,
Tę pamiątkę,
Ten dług
I ten morał.
Raz chiromantka,
W dłoniach lekkich jak dwie lilje
Dojrzała ciekawe linje...
«Gdyby nie wiek dwudziesty,
Ręczyłabym za to,
Że zetną paniom głowy, Benito,
Renato,
Gdyby nie wiek dwudziesty!» —
I śmiała się wieszczka,
Patrząc w liljowe garście, znaczone złowieszczo. .................
Słaniała się Benita,
Zemdlała Renata, —
Ocucone, świadomie poszły w ręce kata.
Stanął, z toporem,
Rzeźnik, mięśniami sękaty,
Odwalił się oburącz
I zarąbał kwiaty.
Choć wiotką jak łodyga
Jest szyja kobiety,
By w nią uderzyć — trzeba teutona, atlety!
Platynowa Renato, złocista Benito!
Natura klęła wichrem, kiedy was zabito,
Klęła wichrem,
Patrzących szarpała, jak matka,
Która niegodne córki wielbi doostatka...
Powiało świeżą grozą pośród nowin świata!
W oddal toczą się głowy:
Benita!... Renata!...
Kto je dojrzy, skrwawione, tego w gardle dławi!
Wstyd za ludzkość,
Jej sądy, powagę, nienawiść! .................
Wyrok wydali Niemcy,
W mętny dzień zimowy,
Na pniu tępej tyranji
Sami tracąc głowy...
Oto jaśnieje wieniec: galaktyka...
Oto zanosi się na śpiew słowika,
Na głos miłości, obcy ziemskim więzom...
W jaśminach — szelest... Kotka czarno-siwa
Czeka i myśli: «Śpiewające mięso
Da znać za chwilę gdzie go poszukiwać...»
Gwiaździsty, grzywą skrzydlaty,
Głową, ogonem, nogami sześciopromienny!
Oko żałobne!
Nozdrza rumiane
Jak dwa dotknięcia henny!
W czerwonej uzdy szagrynowym chrzęście
Wydzierasz się, szarpiesz,
Niby samo szczęście!
Była jak lilje, spragniona,
Aż się niebo ulitowało.
W miłosierdziu darzy ją swojem
Burzą deszczu, szumną i białą.
Wicher miota nią, jak w pokłonach,
A grzmot gromi ją, na całe miasto:
«Pij, jak lilja, skoroś spragniona!
Pij, powiadam, schnąca niewiasto!»