Agencja matrymonialna/całość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Kurt Matull, Matthias Blank
Tytuł Agencja matrymonialna
Pochodzenie
(Tygodnik Przygód Sensacyjnych)
Nr 14
Lord Lister
Tajemniczy Nieznajomy
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 10.2.1938
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin.
Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


KAŻDY ZESZYT STANOWI ODDZIELNĄ CAŁOŚĆ.  Nr. 14.  Cena 10 gr.
Lord Lister. Tajemniczy Nieznajomy
AGENCJA MATRYMONIALNA


Wydawca: Wydawnictwo „Republika" Spółka z ogr. odp. Stefan Pietrzak.             Redaktor odpowiedzialny: Stefan Pietrzak.
Odbito w drukarni własnej Łódź, ul. Piotrkowska Nr. 49 i 64.
Konto PKO 68.148, adres Administracji: Łódź, Piotrkowska 49, tel. 122-14.   Redakcji — tel. 136-56

SPIS TREŚCI


Agencja matrymonialna
Baxter chce się ożenić

Baxter, wszechwładny pan na Scotland Yardzie, znajdował się w swej sypialni. W rannych pantoflach i bez marynarki, z wściekłością spoglądał dokoła siebie.
— Goddam! — zaklął — Gdzież się podziały u licha te przeklęte spinki? Co rano powtarza się ta sama historia, muszę z tym skończyć... Inaczej oszaleję!
Nie namyślając się wyszedł na korytarz w kalesonach.
— Angeliko! — krzyknął w kierunku pokoju swej gospodyni.
Odpowiedziała mu cisza
— Angelikooooo... oooo!
Głos jego obudziłby umarłego.
Gospodyni jednak nie śpieszyła bynajmniej na to wezwanie. Baxter musiał powtórzyć jej imię jeszcze wiele razy, zanim jej niemiła sylwetka ukazała się w drzwiach kuchennych.
Inspektor policji odetchnął z ulgą.
— Angeliko! Do stu piorunów... Ochrypłem już z kretesem! Czy masz zatkane uszy, że nie słyszysz, kiedy cię wołam?
Gospodyni nie dała się zbić z tropu.
— Mógłby się pan przynajmniej ubrać, zanim pan zawoła kobietę. Chciałabym zobaczyć, jakąby pan zrobił minę, gdybym weszła w podobnym stroju?
Inspektor policji, przerażony na samą myśl o tym widoku, chwycił szybko jedwabny szlafrok i zarzucił go na siebie.
— Co się stało, panie inspektorze? — zapytała wreszcie — Czy się pali?
Baxter obciągnął jedwabny szlafrok i rozpoczął zdenerwowanym głosem:
— Słuchaj, Angeliko: od przeszło pół godziny szukam tych przeklętych spinek i nie mogę znaleźć. Przejrzałem już wszystkie szuflady i komody, pełzałem po ziemi jak wąż, opróżniłem wszystkie kieszenie. Nic nie znalazłem. Od schylania się krew uderza mi do głowy.
Spojrzał groźnie na korpulentną gospodynię, która nie przejęła się tym spojrzeniem zupełnie.
— Gdyby to był sporadyczny wypadek, nie powiedziałbym ani słowa, — ciągnął dalej — każdego ranka brak mi czegoś w mojej tualecie, i to czegoś, co mi jest konieczne. Czy słyszysz, Angeliko? Każdego ranka tracę w ten sposób trzydzieści minut, które winny być poświęcone służbie.
Angelika skrzyżowała swe krótkie ręce na grubym brzuchu.
— Aa... i znów ja jestem pewno wszystkiemu winna?
Jej spokój wytrącił z równowagi inspektora policji.
— Tak — wrzasnął — Gdybyś się zajęła lepiej prowadzeniem domu i wszystkim, co jest z tym związane, tego rodzaju historie nie mogłyby mieć miejsca.
Zapominając o tym, że jest tylko w koszuli i kalesonach, Baxter zerwał z siebie szlafrok, zwinął w kulkę i cisnął na kanapę. Krążył po pokoju dużymi krokami. Gospodyni śledziła go złym wzrokiem.
— Czy wie pan, kogo mi pan teraz przypomina? — rzekła, gdy Baxter wreszcie zatrzymał się przed nią. — Bociana brodzącego po łące. Gdyby pan patrzał uważnie, oddawna znalazłby pan swoje spinki.
Inspektor Scotland Yardu, wyglądał tak jak gdyby za chwilę miał skoczyć jej do gardła.
— To nie twoja sprawa! — krzyknął — Będę chodził po moim pokoju tak, jak mi się podoba.
Gosposia odwiązała błękitny fartuszek ze swego majestatycznego brzucha i wyciągnęła go ku niemu.
— Jeśli ma pan zamiar chodzić w tym stroju, niechże pan weźmie przynajmniej mój fartuch, żeby nie było zgorszenia.
— Angeliko — wrzasnął Baxter — Twoja bezczelność przekracza wszelkie granice. Jak śmiesz mówić tak do mnie, inspektora Baxtera ze Scotland Yardu? Czy nie wiesz, że mogę cię w każdej chwili zatrzymać, skazać i zamknąć w więzieniu?
Angelika wyruszyła ramionami.
— Co za blaga! Nie boję się pańskich gróźb! Zresztą dość już mam zajmowania się pańskimi spinkami.
Szef policji Scotland Yardu przybrał kamienny wyraz twarzy.
— Nie będziesz się tym już więcej zajmowała. Wymawiam ci miejsce.
Angelika złożyła ręce i spojrzała na niego ze zdziwieniem.
— Nareszcie, dzięki Bogu — odparła z westchnieniem ulgi — To pierwsze rozsądne słowo, jakie wypowiedział pan od kilku dni. Nareszcie będę mogła spać spokojnie w nocy. Z panem, niestety, nie było to możliwe...
Inspektor Scotland Yardu żachnął się obrażony.
— Nie gadałabyś lepiej głupstw — mruknął — Jeszczeby gotów ktoś pomyśleć że ja, szef londyńskiej policji, i ty...
Gruba Angelika spojrzała na niego z pogardą. Roześmiała się wesoło.
— Nie chciałam bynajmniej tego powiedzieć — dodała. — Wszyscy wiedzą, że ze mną ten numer nie przeszedłby. Mam zbyt mocne pięści. Mimo to nigdy nie byłam tutaj spokojna. Od szeregu miesięcy spędza pan większą część nocy na hulankach poza domem. Wraca pan nad ranem mocno zalany i z pustą portmonetką. Piekielny hałas, jaki pan wówczas robi, obudziłby umarłego...
— Kłamstwo! Wszystko kłamstwo! — zawył Baxter — Nigdy nie hulam po nocach. Nie piję i nie mam czasu na zabawę... Jeśli wychodzę w nocy i wracam nad ranem to tylko dlatego, że wówczas pełnię służbę.
— Bardzo możliwe — odparła Angelika z grymasem — Pełni pan służbę, ale nie wiadomo gdzie. W każdym razie nie w Scotland Yardzie! Od tego ma pan swych komisarzy. Nie jestem głupia. Zresztą nic mnie to już nie obchodzi... Może pan odbywać swą nocną służbę wszędzie, gdzie pan tylko zechce.
— Rozumie się — odparł Baxter — Nic mi tu nie masz do gadania. Zrozumiano?
Spojrzeli na siebie z hamowaną złością. Wreszcie Baxter, powoli ważąc każde słowo, rzekł:
— Żenię się!...
Ironiczny uśmiech wykrzywił okrągłe oblicze Angeliki.
— Cóż to za nowy pomysł, panie inspektorze policji?
— Nowy? Doprowadziłaś mnie do tego swoim niegodnym zachowaniem. Zarabiałaś koszykowe zaniedbywałaś gospodarstwo! Nic dziwnego, że nie mogę związać końca z końcem mimo mej wysokiej pensji. Żenię się, aby zaprowadzić wreszcie porządek w moim gospodarstwie.
Angelika zacisnęła pięści.
— Koszykowe? — wrzasnęła — Naturalnie... Co wieczora przed wyjściem pije pan sześć szklaneczek whisky... Zapomina pan o ilości cukru, którą pan do tego wsypuje, a po tym wszystko na mnie. Zgoda, żeń się pan. Być może, dostanie pan żonę, która pana upilnuje i nie pozwoli opowiadać sobie historyjek o nocnej służbie.
Odwróciła się z godnością i wyszła z pokoju.
— Przeklęta baba — krzyknął za nią w ślad rozwścieczony inspektor — Precz z moich oczu!
Zabrał się z powrotem do szukania spinek. Po upływie kwadransa znalazł je tkwiące w kołnierzyku koszuli. Zasiadł do śniadania, popijając ze złością zimną kawę i przegryzając przypalonymi grzankami.

Ogłoszenie matrymonialne

Tego ranka, gdy Baxter wszedł do biura, zastał swego sekretarza, detektywa Marholma, zwanego pospolicie „Pchłą“, pochłoniętego lekturą „Times‘a. Marholm z obrzydzeniem spoglądał na piętrzącą się przed nim stertę korespondencji. Nie znosił biurowej roboty, którą spełniał dopiero od pewnego czasu. Był to inteligenty i zdolny detektyw, z zamiłowaniem oddający się tropieniu przestępców. Stanowisko sekretarza Baxtera nie odpowiadało mu w zupełności.
Szef Scotland Yardu mruknął niewyraźnie dzień dobry, powiesił swe futro na wieszaku i usiadł za biurkiem. W ciągu kwadransa słyszało się jedynie skrzypienie pióra Marholma i szelest przekładanych kartek.
— Słuchajcie, Marholm, — odezwał się wreszcie Baxter — rzućcie na chwilkę swą robotę. Czy długo byliście kawalerem?
Detektyw spojrzał zdumiony na swego zwierzchnika.
— Czy długo byłem kawalerem?
— Tak.
— To cała historia — odparł..
— Jaka historia? — zainteresował się szef Scotland Yardu.
— Byłem kawalerem dokładnie aż do dnia, w którym się ożeniłem — odparł Marholm tajemniczym tonem.
Baxter spojrzał na niego, przez chwilę nic nie rozumiejąc:
— W jaki sposób można dawać tak głupie odpowiedzi?
— Głupie? — odparł ze zdumieniem Marholm — Daję panu słowo, panie inspektorze, że mówię szczerą prawdę. Dokładnie w tej samej sekundzie, w której zawarłem małżeństwo, przestałem być kawalerem. Jeśli nie chce mi pan wierzyć, przyniosę panu jutro mój akt ślubu.
Inspektor przerwał mu ruchem ręki. Zapalił cygaro. Skorzystał z tego Marholm, aby wyciągnąć z kieszeni swoją krótką fajkę. Marholm, palił jak komin fabryczny. Baxter, nie mogąc znieść zapachu taniego tytoniu, z obrzydzeniem odwracał głowę. Tego jednak ranka był w usposobieniu dziwnie łagodnym i nie czynił Marholmowi żadnych uwag na temat zanieczyszczania powietrza.
— Powiedzcie mi Marholm, ile macie dzieci?
Marholm machnął ręką zrezygnowanym ruchem.
— Nie mówmy o tym... Zawsze jest więcej tych, które mogą przyjść na świat, niż żyjących!
Baxter uśmiechnął się.
— Słusznie... A czy kochacie swą żonę?
Marholm z pomiędzy obłoków dymu fajczanego spojrzał podejrzliwie na swego zwierzchnika.
— Oczywiście — odparł — Czyżby się skarżyła przed panem?
Baxter potrząsnął przecząco głową.
— Jeszcze jedno pytanie, Marholm — rzekł — Jesteście żonaci od wielu lat i macie pod tym względem pewne doświadczenie. Czy znaleźliście w małżeństwie to czegoście szukali?
— Do diabła! — mruknął do siebie Marholm — Stary ma widocznie nowego konika. Musiał hulać przez całą noc.
— Wytłumaczę ci, czemu rozmawiam z tobą na ten temat — rzekł Baxter — Mam zamiar się ożenić.
Marholm wybuchnął śmiechem.
Szef policji Scotland Yardu zamyślił się. Nie rozumiał, dlaczego wszyscy wybuchają śmiechem na samo wspomnienie o tym, że Baxter się żeni.
— W jakim celu powziął pan to postanowienie?
Szef Scotland Yardu połknął haczyk i opowiedział Marholmowi swoje kłopoty gospodarskie z Angeliką i dzisiejszą poranną sceną.
— Rozumiem — odparł Marholm — Może pan to załatwić jak najszybciej.
Baxter potrząsnął głową.
— Gdybym tylko znalazł jakąś kobietę, któraby mi przypadła do gustu? Nie mam jednak znajomości i nie wiem w jaki sposób poznaje się przyzwoite kobiety.
Marholm wiedział, że jego zwierzchnik jest jednym z najgorętszych zwolenników nocnych zabaw. Otworzył szeroko oczy:
— Jakto? pan nie ma znajomości? Poznaje pan przecież co noc jakąś inną damę.
Baxter zmarszczył wściekle brwi.
— Nie opowiadajcie głupstw, Marholm. Nikt się z takimi damami nie żeni! Jestem przecież inspektorem policji. Muszę szukać kobiety o nienagannej przeszłości.
— Takich oczywiście pan nie zna — zaśmiał się Marholm. — Spotyka pana zasłużona kara. Do końca dni swoich zostanie pan kawalerem, skazanym na towarzystwo Angeliki.
Baxter chciał się na niego rzucić.
— To nie temat do żartów, idioto — huknął groźnym tonem.
— Do żartów? — powtórzył Marholm. — Widziałem waszą gospodynię. Jeśli idzie o kobietę o nienagannej przeszłości, dałbym sobie rękę uciąć, że Angelika jest jej ideałem. Kiedy jest się tak potwornie brzydką i w dodatku leniwą jak ona, można być pewnym zachowania swej cnoty aż do stu lat.
Ponieważ nie umiesz rozmawiać rozsądnie, zabierz się lepiej do swych sprawozdań.
— Momencik szefie: mam wrażenie, że zostałem źle zrozumiany. Mam zamiar zrobić panu pewną propozycję. Wskażę panu odpowiednią kobietę.
Rozparł się w krześle i spojrzał z góry na Baxtera.
— Jak chcesz to urządzić?
— Bardzo prosto — odparł Marholm niedbale. Ponieważ nie zna pan żadnej odpowiedniej kobiety, trzeba dać ogłoszenie matrymonialne do „Timesa“.
— Ogłoszenie? — powtórzył jak echo Baxter. — Boję się, że można tu grubo wpaść.
— Raz więcej, raz mniej, to już nie stanowi różnicy — odparł sekretarz drwiąco. Trzeba to urządzić w ten sposób, aby ogłoszenie wyglądało poważnie i nie zakrawało na studencki kawał. Na początek możemy wybrać coś takiego: szef policji jednego z największych miast angielskich i t. d. i t. d. W tytule napiszemy: „Okazja“. Z pewnością osiągniemy pożądany efekt!
Baxter nie dosłyszał ostatniej propozycji. Założył nogę na nogę i zapalił nowe cygaro.
— Nie potrafisz zdobyć się na szacunek, należny twym przełożonym, Marholm — rzekł. — Cóż to znaczy: „szef policji jednego z największych miast angielskich“? Jestem szefem policji londyńskiej i w konsekwencji posiadam stanowisko wyższe, niż szefowie policji w Manchester, Southampton i innych miastach. Inspektor generalnej policji Londynu... Jest tylko jeden taki w całym Imperium Brytyjskim, a tym jedynym człowiekiem jestem właśnie ja. Dlatego też w ogłoszeniu powinno być wyraźnie nadmienione, aby nikt nie miał wątpliwości co do kwalifikacji mojej osoby.
— Byłoby to skończoną głu... Przepraszam, chciałem powiedzieć nieostrożnością. Proszę pomyśleć o tysiącach ludzi, którzy pana nienawidzą i którzy skorzystaliby z nadarzającej się okazji, aby spłatać panu złośliwego figla.
Baxter nie dał jednak przekonać się swemu podwładnemu.
— Wszyscy ci ludzie nic nie mogą zrobić — rzekł z arogancją. — Zbyt bowiem silnie obawiają się, abym nie zajął się nimi.
Marholm wzruszył ramionami.
— Może ma pan rację... Choć zrobiłbym w każdym razie jeden wyjątek.
— Dla kogo? — Zapytał Baxter.
Marholm zamilkł po czym rzucił jedno słowo,
— Dla Rafflesa!
Szef Scotland Yardu skrzywił się, jakby mu ktoś nadepnął na odcisk.
— Powiedziałem już tysiąc razy, Marholm, aby w mojej obecności nie wymieniać nazwiska tego łotra, rozbójnika, włamywacza i łobuza... Mimo to korzystasz z każdej okazji, aby je wspomnieć z lubością.
Marholm spojrzał na swego szefa z niewinną minką:
— Zabiorę się do ułożenia ogłoszenia.
Pochylił się nad swym biurkiem i po dziesięciu minutach wręczył Baxterowi ogłoszenie:

Inspektor policji jednego z największych miast angielskich pragnie z powodu braku znajomości wśród kobiet znaleźć tą drogą panią, któraby potrafiła ocenić szczęście dzielenia życia z człowiekiem, obdarzonym wszelkimi zaszczytami oraz zaletami moralnymi, intelektualnymi i fizycznymi, a znajdującym się ponadto na wybitnym stanowisku społecznym. Warunki konieczne: bogactwo, młodość, piękność, niewinność i tytuł. Panie, odpowiadające powyższym warunkom, któreby uważały się za godne współżycia z wyjątkową jednostką, zechcą złożyć oferty wraz z dowodami spełnienia warunków w administracji dziennika dla Pchły. Należy załączyć znaczek na odpowiedź.

Baxter z prawdziwą przyjemnością odczytał kilka razy to ogłoszenie.
— Doskonale, Marholm — rzekł kładąc ogłoszenie na swym biurku. — Ustęp z załączeniem marki na odpowiedź zrobi z pewnością doskonałe wrażenie, ponieważ każdy zda sobie sprawę, że jestem człowiekiem oszczędnym a nie utracjuszem.
Marholm uśmiechnął się z zadowoleniem.
— Czy jednak „Pchła“ nie jest emblematem zbyt wulgarnym?
— Nie możemy podać cyfry, gdyż całe ogłoszenie będzie wyglądało na blagę.
— Czy nie mógłbyś naprzykład podać swego własnego nazwiska? — zapytał łagodnie Baxter.
Marholm podskoczył na swym krześle.
— Moje nazwisko w ogłoszeniu matrymonialnym? Nic z tego. Nie zna pan mojej żony? — Gdyby na nieszczęście przeczytała to, z pewnością poczęstowałaby mnie tak, że byłbym chory z pięć tygodni!
— A więc pozostawmy wszystko tak, jak jest, — zgodził się inspektor — A teraz zrobisz mi grzeczność i zaniesiesz to ogłoszenie do administracji „Timesa“, aby mogło się ukazać jeszcze w porannym wydaniu pisma.
Marholm nie dał sobie powtórzyć tego dwa razy. Zadowolony z nadarzającej mu się okazji rzucenia do diabła protokułów i akt, zdjął z wieszaka swoje palto, wsunął do kieszeni ogłoszenie i wyszedł.
— Cóżby się stało, gdyby Raffles przeczytał to ogłoszenie — pomyślał w drodze ze Scotland Yardu do redakcji „Timesa“.

John C. Raffles

Nazajutrz rano lord Lister — Tajemniczy Nieznajomy, — w swej pięknie urządzonej willi popijał herbatę ze swym przyjacielem Charley Brandem.
Wygodnie rozparci w szerokich skórzanych fotelach delektowali się aromatycznym napojem, palili papierosy i czytali poranne gazety. Lister miał zwyczaj kupowania podwójnych egzemplarzy tych samych gazet, aby w każdej chwili mógł wyciąć artykuł, który interesował go szczególnie. Nagle Raffles pogrążony w lekturze „Timesa“ rzucił niedopalonego papierosa. Charley Brand spojrzał na niego ze zdziwieniem.
— Co się stało, Edwardzie? — zapytał.
Musiał przeczekać dłuższą chwilę, zanim Lister wyśmiał się dowoli.
— Przeczytaj ogłoszenie na trzeciej stronicy „Timesa“, w drugiej kolumnie na dole.
Charley przebiegł oczyma wskazaną kolumnę.
— „Okazja“... — przeczytał półgłosem.
Na widok ogłoszenia, zredagowanego przez Marholma wybuchnął śmiechem.
— Założę się, Edwardzie, że, jakkolwiek ogłoszenie to jest zredagowane w idiotyczny sposób, znajdą się tacy, co na nie odpowiedzą. Biedne kobiety! Mieć do czynienia z takim idiotą!
— Ja również mam zamiar odpowiedzieć na tę ofertę — oświadczył Tajemniczy Nieznajomy.
— Ty? — zdziwił się jego przyjaciel. — Cóż ty masz wspólnego z tym kretyńskim ogłoszeniem? Czyżbyś chciał przypomnieć sobie studenckie czasy i zabawić się, jak kiedyś?
Raffles zapalił nowego papierosa.
— Kiedy się coś czyta, należy to robić z uwagą, drogi Charley — odparł lord Edward mentorskim tonem. — Gdybyś przeczytał uważnie ogłoszenie, zorientowałbyś się niewątpliwie o co idzie.
Charley był ciekawy jak kobieta.
— Ale kto mógł nadać to ogłoszenie? Prawdopodobnie wiesz o tym, Edwardzie?
— Mój drogi — rzekł półgłosem. — Od szeregu lat zajmujesz się redagowaniem mych pamiętników, w których wymieniasz większą część naszych wspólnych przygód. — Jesteś w tych sprawach równie dobrze poinformowany, jak ja sam. Dlatego też dziwię się, że ogłoszenie, którego nadawca ukrywa się pod nazwą „Pchły“, nie wzbudziło w tobie żadnych domysłów co do osoby autora?
Charley raz jeszcze rzucił okiem na trzecią stronicę „Timesa“. Nagle podskoczył i wybuchnął śmiechem
— Nie... To nie możliwe, Edwardzie! Toż to Baxter!
Lord Lister uśmiechnął się.
— Oczywiście: to Baxter. Jestem tego pewien tak jak tego, że teraz jest dzień.
— Nie twierdziłbym tego tak bezwzględnie — odparł Charley, potrząsając głową. Być może, że Marholm chciał mu wypłatać figla. Nagłówek „Okazja“ — jest prawdziwym arcydziełem.
— Przekonamy się o tym niezwłocznie — rzekł Tajemniczy Nieznajomy. — Trzymam zakład, że to sam Baxter.
Podniósł się z fotela i połączył telefonicznie z departamentem Tajnej Policji, podległej bezpośrednio Baxterowi. W momencie, gdy Lister telefonował, Marholm znajdował się sam w gabinecie.
— Hallo...
— Czy to wy, Marholm? — zapytał jakiś głos.
— We własnej osobie — odparł Marholm, który natychmiast poznał głos Rafflesa.
— Dzień dobry — rzekł Lister. — Słuchajcie! Dziś rano przeczytałem w „Timesie“ ogłoszenie podpisane przez Pchłę. Czy to wasze?
— Zaniosłem je sam do redakcji „Timesa“... Prawdopodobnie zna pan dobrze kandydata do stanu małżeńskiego?
— Oczywiście — odparł Lister. — Tylko jedno pytanie: czy pański przyjaciel Baxter wie o tym ogłoszeniu? Ponieważ znam pana, wiem, jakie lubi pan czasem płatać figle.
Marholm zapewnił Listera, że tekst ogłoszenia został przez Baxtera zaakceptowany.
— Pół dnia czasu strawiliśmy w Scotland Yardzie, łamiąc sobie głowę nad eleganckim ułożeniem tekstu.
— Pięknie. Poczciwy Baxter zasługuje na solidną nagrodę. Postaram się, aby ją otrzymał. Bardzo wam dziękuję Marholm.
— Miło mi pana słyszeć, lordzie Lister — odparł Marholm.
Na tym rozmowa się skończyła.
Raffles w milczeniu przechadzał się po swym gabinecie.
Charley Brand, wygodnie rozparty w fotelu, obserwował bacznie swego przyjaciela. Rozumiał, że myśli jego zaprzątnięte są nową sprawą.
— Powinieneś się ożenić, Charley — rzekł lord Lister, zatrzymując się przed swym przyjacielem.
Obrzucił go uważnym spojrzeniem.
— Co takiego? — rzekł Charley.
— Tak... Powinieneś się ożenić. Mam dla ciebie na widoku wspaniałą partię. Już czas, abyś założył swe własne ognisko domowe.
Na twarzy Charley’a malowało się zdumienie. Oczy jego zasępiły się.
— Nie, Edwardzie. Zostaw lepiej tę sprawę w spokoju. Wiesz dobrze, że kiedyś miałem narzeczoną, u boku której chciałem spędzić życie... Utraciłem ją i niekiedy zjawia się w mych marzeniach jak smutne widmo... I teraz chcesz abym poślubił inną kobietę? Kochałem kiedyś tak, jak się kocha tylko w młodości. Nie mogę i nie chcę się ożenić, nawet gdybym miał dzięki temu postradać twą przyjaźń. Chcę pozostać wierny czystemu wspomnieniu.
W oczach lorda Listera pojawiły się ogniki wesołości. Głos jego przybrał przyjazny, lecz poważny ton.
— Niekoniecznie musisz żenić się z kobietą.
Charley Brand zdumiony podniósł głowę.
— Mówisz zagadkami, Edwardzie. Jakże mam się ożenić, jeśli nie z kobietą?
Tajemniczy Nieznajomy strzepnął popiół z papierosa.
— Możesz przecież poślubić mężczyznę — rzekł niedbale.
Charley podskoczył
— Edwardzie!
Spojrzał na swego przyjaciela, który spokojnie palił papierosa.
— Edwardzie... Mam wrażenie, że przydałby ci się kilkutygodniowy wypoczynek w sanatorium. Uspokoiłbyś swe nerwy. Jesteś przemęczony, przepracowany. Walki z policją londyńską i życie gentlemana włamywacza musiały nadszarpnąć twoje siły.
Poczciwy Charley mówił z zapałem i tonem pełnym przekonania.
— Można przypuszczać, że otaczasz mnie ojcowską opieką... Bądź spokojny, mój mały. Nie jest mi potrzebny pobyt w sanatorium, przeciwnie — nigdy nie czułem się tak wypoczęty fizycznie i intelektualnie jak teraz. Dowiodę ci tego zresztą w ciągu najbliższych dni. Jeśli chodzi o moją propozycję, abyś poślubił mężczyznę, nie jest ona tak absurdalna, jak ci się to wydaje. Gdybyś pomyślał choć przez chwilę, zrozumiałbyś rolę, jaką ci wyznaczam. Nie mówmy o tym więcej. Wiesz, że nie leży w moich zwyczajach rozmawiać z kimkolwiek na temat mych przyszłych planów.
Nacisnął dwukrotnie guzik dzwonka. Stary lokaj wniósł wspaniałe futro i lśniący cylinder. W parą sekund później lord Lister rzekł do Charleya:
— W ciągu kilku godzin mam zamiar znaleźć „Okazję“. Jeśli nie masz żadnego poważniejszego zajęcia, idź, mój chłopcze, i zabaw się. Pieniędzy ci nie brak: jesteś przecież mym sekretarzem i skarbnikiem. Począwszy jednak od północy musisz być do mojej dyspozycji. Będziesz mi potrzebny. O projekcie małżeństwa pomówimy po moim powrocie. Wbiłem sobie w głowę myśl, aby cię uszczęśliwić więzami hymenu. Uda mi się to niezawodnie!
Charley Brand po jego wyjściu zabrał się poraz wtóry do czytania „Timesa“.
— Do diabła! — mruknął — Nigdy nie zrozumiem tego człowieka!
Na myśl o tym uczuł lekkie zdenerwowanie.

Mierzenie sukien

Była noc. W opactwie Westminsterskim zegar wydzwonił godzinę drugą. Po Strandzie posuwały się zwolna dwie sylwetki ludzkie, walcząc z niepogodą. Padał gęsty deszcz, zmieszany ze śniegiem.
Obydwaj mężczyźni z nastawionymi kołnierzami od płaszczy i z nasuniętymi na oczy czapkami szli szybkim krokiem.
— Bóg raczy wiedzieć, po coś mnie zabrał tutaj.. — rzekł młodszy z nich — Pogoda, że psa trudno wygnać... Gdybyś przynajmniej pozwolił mi się przebrać. Akurat wróciłem z teatru. Musiałem wyjść tak jak stałem. W smokingu i lakierkach, które są już do cna przemoczone... Brrr... co za wiatr... Całe szczęście, żeś pozwolił mi zmienić cylinder na cyklistówkę.
Wyraz ironii przemknął po twarzy drugiego mężczyzny.
— Wasza wysokość zechce mi wybaczyć, że ją śmiałem narazić na niewygody, ale ty, który znasz kobiety — dodał porzucając ceremonialny ton — wiesz, że nie należy nigdy zwlekać z przymierzaniem sukien. Rozumiesz, że trzeba być punktualnym, gdy wszystko już jest gotowe.
To mówiąc schronił się do wnęki bramy, wyciągnął złotą papierośnicę i zapalił tureckiego papierosa. W chwiejnym świetle zapałki można było rozpoznać w mówiącym lorda Edwarda Listera alias Johna C. Rafflesa — Tajemniczego Nieznajomego.
Charley Brand — bowiem on to był drugim z mężczyzn — sądził, że nie dosłyszał słów przyjaciela.
— Cóż mi tam opowiadasz o przymiarkach — rzekł — to absurd! Nikt przecież nie mierzy sukien po nocy.
— To bardzo proste, Charley. Muszę dokonać tej przymiarki po nocy, ponieważ właściciel strojów obecny jest w dzień i miałbym niezawodnie wiele trudności, gdybym chciał się z nim osobiście porozumieć. Godziny, podczas których świat śpi, można wykorzystać dla własnych celów z dużym sukcesem. A teraz odłóżmy resztę dyskusji na później. Pogoda nie sprzyja dyskusjom filozoficznym...
Charley wzruszył ramionami.
W ten sposób doszli do wielkiego magazynu mód, którego okna okratowane były jak okna więzienne. Raffles zatrzymał się i wciągnął Charley‘a do bramy wielkiej wozowni.
— Jesteśmy na miejscu — rzekł półgłosem. Będziemy jednak musieli zaczekać parę minut.
— Cóż to znaczy na miejscu? i czemu musimy czekać? — zapytał Charley — Nogi mi zmarzły z zimna.
Nastawił uszu. Z za rogu ulicy doszedł go odgłos miarowych kroków. Po chwili wyłoniła się postać nocnego dozorcy. Magazyn mód damskich Robinson słynął w całym Londynie z świetnie zorganizowanej służby dozorców nocnych.
Człowiek rozejrzał się dookoła, upewnił się, że główne wejście do magazynu jest zamknięte, sprawdził kraty w parterowych oknach i nakręcił zegar kontrolny. Następnie oddalił się tym samym równym, ciężkim krokiem.
— Tego rodzaju ludzie powinniby nie zabierać czasu ludziom, którzy jak my nie mają chwili do stracenia.
Charley Brand stłumił śmiech. Raffles wypowiedział to zdanie z niezmąconą powagą. Zapomniał przez chwilę o swym złym humorze. Przeszli na drugą stronę ulicy i skierowali się w stronę głównego wejścia do magazynu, które przed chwilą sprawdził dozorca. Charley stanął na czatach, podczas gdy Raffles ze zwykłą sobie wprawą począł otwierać drzwi wytrychem. Wytrych jednak zawiódł. Drzwi nie otwierały się. Raffles zaklął i zamyślił się. Z pęka kluczy, które miał przy sobie, wyjął jeden, własnego wynalazku. Nadawał się on do wszelkich form zamków, należało jednak obchodzić się z nim niezwykle delikatnie. W pół godziny później drzwi zostały otwarte.
— Nareszcie — rzekł Raffles. — Oto pierwsze drzwi, które stawiły mi opór. Sprawiło mi niezwykłą przyjemność, że mimo to zdołałem je otworzyć. Weszli do magazynu i zamknęli za sobą starannie drzwi.
— Nie mamy czasu do stracenia. — rzekł Raffles — Jestem zmęczony i chciałbym położyć się spać jaknajprędzej.
Przemykając się poomacku pomiędzy sztukami materiałów weszli na ostatnie piętro magazynu. Drogę oświetlało słabe światło latarki Listera. Charley Brand doznawał dziwnego uczucia. Kilka razy zadrżał lekko. Odwagi dodawała mu obecność Tajemniczego Nieznajomego, który posuwając się ciągle naprzód świstał po cichu melodię hymnu „God Save the King“.
— A teraz do pracy, drogi Charley — rzekł do sekretarza. — Zanim jednak przystąpimy do niej, winienem dać ci pewne wyjaśnienia: musisz poślubić Baxtera.
Charley wzdrygnął się. Z całych sił zmuszał się do pozostawania na miejscu. Nie wątpił, że ostatnie wypadki nadszarpnęły nerwy jego przyjaciela. Przeklinał w duchu fatalny pomysł, dzięki któremu znalazł się w tym miejscu wraz z niespełna rozumu Człowiekiem.
— Nie denerwuj się — rzekł Lister. — Bądź raz w swym życiu rozsądny. Widzę po twej twarzy że uważasz mnie za wariata. Powtarzam, że nigdy w życiu nie czułem się tak wypoczęty i tak zdolny do przedsięwzięcia nowych wielkich planów.
Zapalił papierosa i zaciągnął się jego dymem.
— Oto króciutko mój plan: dzisiejszego ranka przeczytaliśmy w „Timesie“ ogłoszenie Baxtera i otrzymaliśmy od Marholma potwierdzenie prawdziwości mych przypuszczeń. Mając na uwadze długotrwałą przyjaźń, jaka mnie łączy z szefem Scotland Yardu, nie mogę przepuścić tej „okazji“, aby nie dać znać o sobie w głównej kwaterze policji. Jutro przeobrażę się w starego lorda szkockiego Kenningtona. Ty zaś będziesz córką moją Mabel. Otrzymasz ode mnie milion funtów sterlingów w posagu i poślubisz Baxtera. Urządzimy pierwszorzędną zabawę. Biedni londyńczycy będą mogli wyśmiać się dowoli. Czy zrozumiałeś wreszcie, o co mi idzie?
Charley przyznał, w duchu, że i tym razem jego przyjaciel okazał całkowitą przytomność umysłu. Spodobała mu się zwłaszcza groteskowa rola, którą miał odegrać. Od jutra więc miał stać się miss Mabel Kennington.
— Jeśli nie jest to najlepszy figiel, jaki spłatany został od stuleci, to niech mnie porwą diabli!
— Nasz przyjaciel Baxter uzyska niezawodnie nowy tytuł do sławy: James, specjalista od kobiet.
— Nie rozumiem tylko po co wtargnęliśmy wśród nocy do tego magazynu? — zapytał Charley.
— Nic prostszego, Charley, miss Mabel Kennigton musi posiadać odpowiednio bogatą garderobę.
— I zamierzasz przychodzić tutaj co noc? Dziękuję... To diablo niebezpieczne i nieprzyjemne.
Raffles potrząsnął głową przecząco.
— Dziwnie jesteś niedomyślny dzisiaj! Czy sądzisz, że spadłem do rzędu zwykłego złodzieja sklepowego? Nie, mój przyjacielu... Przejdźmy do rzeczy. Dla odegrania twej roli trzeba ci znacznej garderoby. Oczywiście, jesteś mężczyzną i dlatego nie możesz mierzyć sukien. Dlatego też musisz, niestety, zadowolić się gotowymi toaletami. Ponieważ wśród gotowych sukien musisz zmierzyć przynajmniej kilkanaście po to, aby znaleźć jedną, dlatego też wybrałem godzinę, w której nie ma nikogo w magazynie, aby dokonać wyboru. Czyś zrozumiał mnie wreszcie? Firma Robinson będzie naszym głównym dostawcą. Musisz prócz tego wybrać wszystko co ci może być potrzebne, poczynając od pończoch, podwiązek, haleczek a skończywszy na kapeluszach i futrach. Wiesz prawdopodobnie, czego potrzeba kobiecie, aby była przyzwoicie ubraną?
Przymierzanie i wybieranie trwało przeszła dwie godziny. W olbrzymich spokojnych salach rozlegał się wśród nocy stłumiony śmiech lub szelest jedwabnych sukien...
Gdy na wieży Opactwa Westminsterskiego wybił zegar godzinę piątą, dwaj mężczyźni posuwali się już po ulicach Londynu otulonego w mgłę poranną.
Każdy z nich dźwigał dużą pakę. Mieli podniesione kołnierze od palt i nasunięte na oczy czapki.
Duch Baxtera, inspektora policji wielkiej stolicy, unosił się prawdopodobnie nad nimi i pomagał w trudnych przedsięwzięciach.

Pierwsza wizyta

Następnego dnia inspektor Baxter, wchodząc do swego biura, stanął zdumiony. W samym środku gabinetu stało sześć wielkich koszy do bielizny pełnych po brzegi listów rozmaitego formatu. Przez kilka chwil Baxter nie wiedział o co chodzi. Rzucił niespokojne spojrzenie w stronę Marholma, który rozparłszy się w fotelu zdradzał objawy żywej wesołości.
— Cóż to za kosze, Marholm? — zapytał groźnie inspektor policji.
— To pańska prywatna korespondencja — odparł.
Baxter zdjął swe futro i zwrócił się do sekretarza.
— Jeszcze raz zapytuję uprzejmie — rzekł, tłumiąc złość — co oznaczają te przeklęte kosze?
— To pańska prywatna korespondencja, panie inspektorze — rzekł Pchła z niezmąconym spokojem — Wyrażając się ściślej, są to odpowiedzi na pańskie ogłoszenia matrymonialne. W administracji „Timesa“ znajduje się ich daleko więcej, nie miałem jednak możności szybszego ich przetransportowania. Będą tu około południa.
Szef Scotland Yardu otarł zroszone potem czoło.
— Tak... — rzekł zgnębionym tonem — W jaki sposób ci ludzie dowiedzieli się kim jestem i dlaczego napisali bezpośrednio do policji?
Pchła wzruszył ramionami.
— Nie trudno było zgadnąć — odparł z zadowoleniem — Najważniejsze jest teraz ustalenie odpowiednich zastępców dla pełnienia funkcji zawodowych, abyśmy przez kilka dni przy pomocy całego sztabu ludzi mogli się zająć wyłącznie pańską korespondencją.
— Proszę, abyś zaprzestał idiotycznych żartów — wrzasnął Baxter, zadowolony, że może wyładować swoją złość na swym sekretarzu. Na przyszłość zabraniam wam zajmowania się mymi prywatnymi sprawami!
Inspektor policji począł niespokojnie obchodzić wokoło imponujące pod względem rozmiarów kosze.
Zatrzymał się wreszcie przed jednym z nich i rzekł rozkazującym tonem.
— Pójdziesz natychmiast do redakcji wszystkich gazet i oświadczysz, że padłem ofiarą głupiego żartu... Że jakiś nieznajomy podszył się pod moją osobę i że odpowiedzi skierowane do „Timesa“ nie będą mi doręczone.
— Doskonale, panie szefie — rzekł Marholm, śmiejąc się ironicznie. — Wykonam rozkaz. Mam wrażenie, że w ten sposób nie unikniemy nowego potopu. Pańskie zamiary małżeńskie fałszywe, czy prawdziwe, są teraz ostatnią londyńską sensacją. Nie uda nam się zdemontować tego zbyt łatwo.
— Zrób, co ci kazałem — powtórzył Baxter.
Pchła usiadł za biurkiem i zaczął redagować oświadczenie wedle wskazówek Baxtera.
W tej samej chwili zadźwięczał telefon. Marholm ujął słuchawkę.
— Tu Scotland Yard. Sekretarz Marholm.
— Tu madame Lina Pussyfoot, właścicielka prywatnego biura pośrednictwa małżeństw.
W tajemniczym kobiecym głosie Marholm poznał głos swego nieuchwytnego przyjaciela Johna C. Rafflesa. Z trudem powstrzymał śmiech.
— Słuchajcie, Marholm, czy wasz szef jest w biurze?
— Oczywista, madame — odpowiedział Pchła uprzejmie. — Nie sądzę jednak, aby w tej chwili mogła z nim pani rozmawiać. Inspektor Baxter oświadczył mi kategorycznie, że nie chce nic wiedzieć o aferze małżeńskiej i że ogłoszenie, które pojawiło się w „Timesie“, jest złośliwym żartem.
— Oczywiście, ale moja oferta jest czymś zgoła wyjątkowym — odparła madame Lina Pussyfoot — Idzie tu o córkę szkockiego multi-milionera, lorda, który daje swej córce posag w wysokości miliona funtów szterlingów. Otrzymałam od ojca tej damy polecenie zaproszenia na jutro po obiedzie pana inspektora Baxtera do Cecil-Hotelu. Mieszka w nim lord wraz ze swą córką. Przybył on do Londynu specjalnie w tym celu i wynajął w hotelu całe piętro.
Pchła słuchał z uwagą.
— Chwileczkę — rzekł do aparatu — Chcę zawiadomić inspektora Baxtera o pani miłej ofercie.
Marholm położył słuchawkę i powtórzył Baxterowi treść rozmowy z panią Pussyfoot.
— Winszuję panu serdecznie, panie inspektorze, zostanie pan mężem córki szkockiego lorda, który daje w posagu okrągły milion.
Baxter zapalił cygaro, ręka jego drżała lekko ze wzruszenia.
— Co za nowa blaga? — odparł — Powiedziałem panu przed chwilą, że porzuciłem moje projekty małżeńskie na zawsze.
Marholm zapalił, swą krótką fajeczkę.
— Czuję dla pana podziw, komendancie — rzekł drwiąco — Nie ma prawdopodobnie nikogo w całym Londynie, ktoby wzgardził córką lorda i milionem.
— Czy nie rozumiecie, Marholm — odparł czerwony ze złości Baxter — że cała ta rozmowa telefoniczna to skończona blaga?
Marholm potrząsnął energicznie głową.
— Wprost przeciwnie, panie inspektorze. Jestem pewien, że szczęście samo wchodzi w pańskie ręce. Madame Pussyfoot jest znana w całym kraju jako kobieta godna zaufania. Winien pan skorzystać z nadarzającej się okazji. Pani Pussyfoot czeka przy telefonie, ponieważ przyrzekła, że będzie rozmawiać z panem osobiście. Ponadto chciała dać panu pewne wskazówki. Rozumie pan, że musi pan się zachować należycie, aby być przyjętym przez Jego Lordowską Mość...
Baxter uwierzył w szczerość słów Marholma. Niechętnie, choć do połowy już przekonany, podniósł się i skierował w stronę telefonu. Ukończywszy rozmowę odłożył słuchawkę i dumnie wrócił do swego biura.
— Jeśli będziecie się sprawować przyzwoicie w ciągu najbliższych tygodni zaproszę was na ślub z miss Mabel Kennington.
Marholm podziękował z ukłonem.
— Zbliża się poważna godzina. Wchodzi pan, panie inspektorze, w całkiem nowy świat. Chwila ta zostanie nazawsze wyryta w mym sercu.
— Cieszę się — odparł Baxter — Słowa wasze świadczą, że praca jaką włożyłem, aby was wykierować na ludzi, nie poszła na marne.


∗             ∗

Wielki zegar na kościele Świętej Trójcy wskazywał godzinę za pięć piątą, gdy szef Scotland Yardu wszedł do Cecil Hotelu i z niemałym wzruszeniem rozejrzał się dokoła. Przepych tego najdroższego zresztą w Londynie Hotelu odebrał mu jego zwykłą pychę.
Baxter ubrał się w sposób nader wytworny. Jego frak leżał bez zarzutu, czarny cylinder lśnił jak lustro. W lakierkach można się było przejrzeć z łatwością. Na nieszczęście brakło mu gustu. Rękawiczki jego miały żółto jaskrawy kolor. Pad pachą dźwigał ciężką olbrzymią laskę. Zgłosił się do portiera, gdzie dowiedział się, że lord Kennington wraz z córką i pokojową przyjechali wczoraj bezpośrednio z Edinburga. Na pierwszym piętrze zajęli apartamenty, poczynając od numeru szesnastego aż do trzydziestego drugiego. Lord uprzedził portiera, że oczekuje wizyty inspektora policji.
W kilka minut później Baxter znalazł się w obliczu przemiłego starszego pana, którego siwa broda opadała aż na piersi. Robił wrażenie człowieka poważnie już posuniętego w latach. Stary lord pochylił głowę ruchem pełnym godności.
— Cieszę się, że pana widzę, panie inspektorze policji. Ponieważ nie lubię zbędnych słów, przejdziemy natychmiast do faktów. Krótko...
Obydwaj mężczyźni usiedli naprzeciw siebie.
— Za pośrednictwem pewnej osoby należącej do Ambasady francuskiej w Londynie a którą znam bardzo blisko, dowiedziałem się, że zamierza pan wstąpić w związki małżeńskie. Ponieważ chciałem się o tym przekonać osobiście i sprawdzić dane zawarte w owym wspaniałym ogłoszeniu, opuściłem śpiesznie mój zamek w Dundley-Castel i zabrałem z sobą mą córkę Mabel. Niestety nie mogę jej dzisiaj panu przedstawić, ponieważ udała się z wizytą do lorda Mayera Londynu, którego jest cioteczną wnuczką. Jeśli w trakcie naszej obecnej rozmowy dojdziemy do porozumienia, przedstawię ją panu z przyjemnością.
Baxter, któremu ta litania sławnych nazwisk zawróciła lekko w głowie, skłonił się głęboko.
— Uważam propozycję pańską lordzie Kenningston, za niesłychany zaszczyt. Jego Lordowską Mość zechce przyjąć wyrazy zapewnienia, że oceniam doniosłość dzisiejszej rozmowy i że...
Zaplątał się w zdaniu, z którego w żaden sposób nie mógł wybrnąć. Wybawił go z kłopotu lord.
— Ponieważ mówimy serdecznie, jak szlachcic z szlachcicem, musi pan zrozumieć, panie inspektorze policji, że jeśli córka jednego z najstarszych rodów w Szkocji, rodu który wydał dwuch królów, piętnastu hrabiów i osiemnastu baronów, zgadza się na poślubienie mieszczanina, nawet z najlepszej mieszczańskiej rodziny, musi być w tym jakaś ważna przyczyna. W naszym wypadku jeśli chodzi o moją córkę Mabel muszę przyznać, że przyczyny, które mnie do tego skłoniły, są wyłącznie fizycznej natury. Córka moja jest głuchoniema;ponadto cierpi jeszcze wskutek paraliżu dziecinnego na bezwład nóg... w niewielkim wprawdzie stopniu. Mam wrażenie, że to wyjaśnienie panu wystarczy i zechce mi pan odpowiedzieć szczerze?
Baxter potrząsnął energicznie głową.
— Oo! Wasza Wysokość... To niema nic do rzeczy. Powiedziałbym więcej: to jest całkowicie bez znaczenia. Wasza wysokość może być przekonana, że to co nazywa pan ułomnościami, przekształci się w mych oczach w najpiękniejsze zalety.
Lord Kennington zrobił zlekka zdziwioną minę, lecz szybko twarz jego przybrała wyraz pogodnego spokoju.
— Jest pan skończonym gentlemanem, panie inspektorze — rzekł z ukłonem. Jestem panu wdzięczny za sposób traktowania spraw dość przykrych dla mego ojcowskiego serca. Przechodząc do następnego punktu naszej rozmowy, chciałbym wspomnieć o posagu. Prawdopodobnie wspominała już panu o tym madame Pussyfoot. Miljon funtów zostanie panu wręczone gotówką w angielskiej walucie w trzy godziny po uroczystości zawarcia małżeństwa. Musimy jednak zawrzeć formalną umowę. Z pańskiej strony — jak pan zobaczy jestem człowiekiem ostrożnym — musi pan zawrzeć umowę ubezpieczeniową na sumę ćwierć miljona funtów na osobę okaziciela. Podpisze więc pan polisę in blanco. Czynię to po to, aby w przyszłości uniknąć wszelkiego rodzaju niespodzianek. Polisę tę złożę oczywista w moim skarbcu, aby zapewnić córce mej dochód ufundowany na jej posagu na wypadek naszej wcześniejszej śmierci.
Baxter nie słyszał prawie nic z końca przemowy lorda. W jego uszach słowa „miljon funtów sterlingów posagu“ dźwięczały jak najpiękniejsza muzyka.
— Cieszę się, Wasza Wysokość, że moja przyszła żona nawet po mojej śmierci będzie miała zapewnione wygody do których przywykła. Chciałbym jednak powiedzieć, że pieniądze w danym wypadku nie są sprawą zasadniczą. Nie oceniam małżeństwa z punktu widzenia posagu, ani bogactw. Jestem człowiekiem bezinteresownym... powiedziałbym nawet idealistą...
Stary lord ze wzruszeniem słuchał słów swego przyszłego zięcia.
— Jestem szczęśliwy, panie inspektorze, że znalazłem człowieka, którego lojalność i dobre obyczaje będą jedyną gwarancją szczęścia mego dziecka.
Nastąpiła lekka pauza, w czasie której Baxter nie spuszczał wzroku z wspaniałego kamienia, zdobiącego pierścień noszony przez lorda.
— Przejdźmy więc do ostatecznej konkluzji, — począł stary lord. Posiadam tylko jedno dziecko. Miałem ongiś i syna, który zginął w czasie polowania na lisy. W tych warunkach uważam za swój obowiązek przeprowadzenia dokładnego wywiadu o obyczajach i zachowaniu się mego przyszłego zięcia. Ród mój liczy siedemset lat. Zięć mój musi być pod każdym względem idealnym człowiekiem. Nie wątpię w pańską moralność, ale muszę zasięgnąć pewnej opinii. Żył pan dotychczas w kawalerskim stanie, wolny od węzłów małżeńskich. Mam wrażenie, że gospodarstwo pańskie musiało być prowadzone przez kobietę. Sądzę, że nie będzie pan miał nic przeciwko temu, abym zasięgnął u niej informacji? Jest to tylko zwykła formalność.
Baxter miał wrażenie, że w tej chwili ktoś chwyta go za gardło. Przypomniał sobie z przerażeniem, że przed kilku dniami wyrzucił Angelikę. Nie wątpił, że babsztyl osmaruje go w sposób najokrutniejszy. Angelika wiedziała również dobrze, gdzie pan jej spędzał swe noce.
Jeżeliby zechciała na ten temat udzielić informacji staremu szkockiemu szlachcicowi, odjechałby niewątpliwie pierwszym pociągiem do swego zamku. Nie mógł jednak odmówić prośbie ojca, nie wzbudzając w nim podejrzeń. Zrobił więc dobrą minę do złej gry i rzekł słodkim głosem:
— Jestem najzupełniej pańskiego zdania pod tym względem, Wasza Wysokość. Niestety, zmuszony byłem niedawno oddalić mą gospodynię, ponieważ dopuszczała się systematycznie pewnych nadużyć. Mimo to wierzę, że jeśli posiada jeszcze w sercu odrobinę uczciwości, udzieli panu prawdziwych o mnie informacji. Nie będąc zarozumiałym, ośmielę się twierdzić, że informacje te powinny całkowicie zadowolić Waszą Wysokość. Kobieta ta obecnie mieszka u siostry swej na Houson Street 216.
Stary lord zanotował skrzętnie adres.
— Mam nadzieję, drogi inspektorze, że już jutro wieczorem będziemy mogli ustalić datę ślubu. Jakem już poprzednio powiedział — tu lord powstał uroczyście ze swego miejsca — w trzy godziny po zawarciu małżeństwa mój skarbnik wyliczy panu miljon funtów, które daję panu jako posag, a właściwie jako podarunek ślubny.
Inspektor policji ukłonił się nisko.

— Wasza Wysokość zawstydza mnie swą dobrocią. Ażeby zaakcentować moją dobrą wolę, udam się natychmiast do instytutu dla głuchoniemych aby nauczyć się języka... to jest, chciałem powiedzieć, aby móc porozumieć się z moją przyszłą narzeczoną... Uważam to za konieczność. Lord uśmiechnął się pod wąsem i uprzejmie odprowadził Baxtera do drzwi. Przejęty rozmową, Baxter dowiedział się u portiera, jaki jest adres najbliższego instytutu dla głuchoniemych.

Wsiadł do taksówki i kazał się zawieźć do Instytutu.
Po drodze rozmyślał nad szczęściem, które stało się jego udziałem. Za kilka dni miał zostać zięciem lorda, właścicielem miliona i mężem głuchoniemej żony. Niechże teraz zjawi się Raffles!.. Jego nędzne sztuczki nie zdołają sięgnąć wysokości, na której Baxter będzie odtąd przebywał! Nagle straszna myśl przeszła mu przez głowę: Angelika! Radość jego zgasła. Ten babsztyl mógł zepsuć wszystko! Przypomniał sobie dziesięć wieczornych whisky!
— Trzeba więc ułagodzić starą sekutnicę. Poprostu obiecam jej, że się z nią ożenię... Nie omieszka wówczas udzielić lordowi o mnie jaknajlepszych informacji. A potem to sobie z niej już mogę nic nie robić. I tak jej nikt nie uwierzy, gdy będę zięciem lorda. Wszystko będzie dobrze!

Zaręczyny

Następnego dnia przed udaniem się do biura, Baxter kazał się zawieźć prosto na Houston-street, gdzie mieszkała jego ex-służąca.
Nie był bynajmniej pewien rezultatu tej wizyty. Niepewność na ten temat zepsuła mu całą poprzednią noc.
Za wszelką cenę należało pozyskać przychylność Angeliki. Inspektor widział tylko jedną możliwość: obietnicę małżeństwa.
— Czego się nie robi dla miliona funtów sterlingów? — szepnął do siebie Baxter.
Obawiał się, że Angelika dla przypieczętowania obietnicy małżeństwa zażąda pocałunku. Na myśl o zwałach tłuszczu swej uroczej narzeczonej Baxter poczuł mdłości.
Przezwyciężył obrzydzenie, myśląc o czekających go milionach. Widział się zięciem lorda, dziedzicem Dudley-Castle i krewniakiem lorda Mayora.
Miss Brown, siostra Angeliki, przyjęła go niezbyt uprzejmie.
— Pan w jakiej sprawie? — zagadnęła przez drzwi.
— W sprawie pani siostry. Przynoszę jej szczęście! — rzekł napuszonym głosem.
Miss Brown spojrzała na niego ze zdziwieniem. Jako osoba dobrze wychowana poprosiła go do pokoju i wskazała mu krzesło. Inspektor policji usiadł, założywszy nogę na nogę.
— Pójdę zobaczyć, czy siostra już wstała?.
Baxter powstrzymał przekleństwo cisnące mu się na usta: Angelika nie pozbyła się swego ohydnego lenistwa, które mu zatruwało życie, gdy była jeszcze u niego w służbie. W porę przypomniał sobie, że Angelika jest teraz panią swego czasu i może spać tak długo, jak to jej sprawia przyjemność.
Drzwi skrzypnęły: w drzwiach stanęła Angelika. Miała na sobie mocno wydekoltowany różowy brudny szlafrok obnażający jej mocno przytłuste wdzięki. Głowę owiązała jaskrawo zieloną wstążką. Inspektor bezwładnie opadł na krzesło.
— Pan chciał ze mną mówić, panie inspektorze?
— Tak... — odparł inspektor, siadając obok Angeliki na sofie.
— O co idzie? Dlaczego mnie pan wyrwał z objęć Morfeusza? — dodała, siląc się na napuszony styl.
— Żałuję bardzo, ale moje godziny służbowe, które rozpoczynają się o godzinie dziesiątej rano, zmuszają mnie do tego. Droga i czcigodna Angeliko, opuściłaś mnie przed sześciu dniami...
— To mnie pan wyrzucił, panie inspektorze — przerwała mu surowo Angelika. Ambicja nie pozwalała mi dłużej pozostać w tym domu.
— Przebacz mi, droga Angeliko — rzekł inspektor — Dopiero teraz zrozumiałem com stracił, jak mówi poeta... Jestem człowiekiem czynu i szybkiej decyzji. Powiedziałem sobie, że nie pozwolę, aby szczęście odeszło ode mnie na zawsze. Dlatego też zapytuję ciebie, Angeliko, ponieważ tylko ciebie uważam za godną tego zaszczytu, czy chcesz zostać moją żoną? Czy chcesz mieć na kartach wizytowych wyryte: Pani James Baxter, żona generalnego inspektora policji londyńskiej? Można zamówić zaraz takie karty: zrobią na poczekaniu!
Angelika słuchała z otwartymi ustami. Baxter podciągnął do góry starannie spodnie i, jak nakazuje obyczaj, padł przed ukochaną swą na kolana. W grubej służącej poczęła świtać jakaś myśl... W wyobraźni widziała się już królową dzielnicy! Wszystkie jej kumoszki z Battersea pękną z zazdrości... Angelika żoną generalnego inspektora Scotland Yardu! Jakie znajomości, co za stosunki! A nuż przyjmą ją na dworze królewskim?
Całym ciężarem swego ciała, ważącego przeszło dwa kwintale, zwaliła się w ramiona swego ukochanego. Pod tym słodkim ciężarem inspektor policji zachwiał się.
— Ach, mój Jamesie... mój ukochany... zostanę twoją żoną... twoją najukochańszą żoneczką... Kochałam cię od pierwszej chwili i wiedziałam, że to się tak musi skończyć... Stworzę ci raj na ziemi, gdzie będziemy żyli, jak dwie turkaweczki!
Baxter czynił nadludzkie wysiłki, aby wysunąć się z objęć ukochanej. Zorientował się szybko, że z Angeliką nie zajdzie daleko. Rozpoczął więc formalną walkę. Posługując się chwytami jiu-jitsu, pchnął ją na kanapę, gdzie wylądowała wreszcie z westchnieniem szczęścia.
Przez kilka chwil narzeczeni spoglądali na siebie. Angelika znów zrobiła taką minę, jak gdyby chciała paść w ramiona Baxtera. Ale tym razem inspektor policji schronił się przezornie za okrągły stolik.
— Angeliko, bądźmy rozsądni — rzekł — musimy odłożyć zapały, aż błogosławieństwo kapłańskie uświęci nasz związek. Jesteśmy przecież ludźmi moralnymi!
— O tak — odparła Angelika, wzruszona nagłym przypływem moralności u swego przyszłego małżonka.
Teraz należało przystąpić do realizacji drugiej części planu. Baxter włożył obie ręce w kieszenie i począł przechadzać się po pokoju dużymi krokami. Zmarszczył brwi i zatrzymawszy się przed Angeliką rzekł:
— Ponieważ jesteś moją narzeczoną powinienem się dzielić z tobą zarówno złymi jak i dobrymi wiadomościami. W obecnej chwili mam ci do zakomunikowania jedynie nowość, która cię ucieszy. Mam otrzymać wkrótce niezmiernie wysoką godność, która ma być dowodem uznania dla mych szczególnych zasług i niezwykłych kwalifikacji moralnych. Nie mogę ci jeszcze zdradzić, jakie to jest stanowisko... Jest rzeczą prawdopodobną, że władze, które mają mi zamiar je powierzyć, przeprowadzą ankietę o mnie. W tym wypadku najprawdopodobniej zwrócą się do ciebie. Wiadomo, żeś prowadziła u mnie gospodarstwo w ciągu długich lat i że z tego tytułu możesz mieć najlepsze o mnie wiadomości. Człowiekiem, któremu przypadnie w udziale ta misja, jest powszechnie szanowany lord szkocki hrabia Kennington, należący do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Związany jest ze mną węzłami szczerej przyjaźni. Lord Kennington zwróci się do ciebie osobiście, aby nie mieszać do tej sprawy zwykłych urzędników. Oczekuję od mej narzeczonej jaknajlepszych referencji — rzekł spoglądając na nią powłóczyście. — Powtarzam, że idzie tu o stanowisko całkiem wyjątkowe, które pozwoli nam zająć w społeczeństwie odpowiednie naszym zasługom miejsce. Angeliko, nie zapominaj, że jesteś moją przyszłą żoną!
Panna Angelika wstała z kanapy, zbliżyła się do Baxtera i położywszy mu na ramionach dłonie wielkie jak talerze, które dotąd zmywała, rzekła:
— Jestem twoją narzeczoną, Jamesie — szepnęła ze łzami w oczach — Pozwoliłabym sobie raczej odciąć obie ręce, niż zaszkodzić ci najmniejszym słówkiem.
— Oczekiwałem tego po tobie — rzekł James Baxter tragicznym tonem.
W duszy winszował sobie sprytnego manewru, który miał go doprowadzić do ołtarza z córką lorda.



∗             ∗

W radosnym humorze wszedł do swego biura. Z nonszalancją godną wielkiego pana rzucił swe futro i nie raczywszy powiedzieć „dzień dobry“ Marholmowi usiadł za biurkiem.
Marholm nie przejmował się zbytnio zachowaniem swego szefa. Z rosnącym jednak zdziwieniem przyglądał się niezwykłej mimice Baxtera. Baxter ruszał przedziwnie ustami i wyczyniał palcami niesamowite gesty. Nie było w tym nic dziwnego, jeśli przypomnimy sobie, że Baxter natychmiast po swej wizycie u lorda Kenningtona poszedł prosto do instytutu głuchoniemych, aby nauczyć się ich języka dla łatwiejszego porozumienia się ze swą na rzeczoną...
Chciał za wszelką cenę móc ją przynajmniej przywitać podczas pierwszego spotkania. Dlatego też powtarzał kilka gestów, których go tam nauczono.
— Marholm — rzekł wreszcie — macie oto okazję nauczenia się czegoś nowego. Czy wiesz co to ma znaczyć?
Przed nic nie rozumiejącym agentem zrobił jakieś dziwne ruchy dłońmi. Dotknął wielkimi palcami obu rąk nosa i wreszcie przyłożył palec wskazujący do czoła.
Marholm spojrzał na niego z osłupieniem.
— Mam wrażenie, komendancie, że już niedługo trzeba będzie zamknąć pana w szpitalu wariatów.
— Dureń — rzekł inspektor z pogardą.
Temniemniej czuł się obrażony.
— Czy nie rozumiecie, co wam chciałem powiedzieć? — rzekł po chwili — to jest jednak bardzo...
Przerwał nagle, zastanowił się i potrząsnął głową.
— Naturalnie — ciągnął dalej — nie mogliście zrozumieć, ponieważ zrobiłem to naodwrót.
Raz jeszcze powtórzył kabalistyczne znaki i na zakończenie zamiast czoła dotknął się nosa.
— Tym razem jest już wszystko w porządku.
„Pchła“ spojrzał na swego szefa zasmuconym wzrokiem.
— O nie, komendancie — rzekł — zdaje mi się, że tym razem nie wszystko jest w porządku.
— Jesteście zupełnie ograniczeni, Marholm — rzekł Baxter z wyższością — Nie rozumiem wogóle jak się mogła znaleźć kobieta, która zgodziła się was poślubić. To co wam powiedziałem oznacza przecież: ja kocham ciebie!
— Co to znaczy? Kto tu powiedział „ja kocham ciebie“?
Marholm zeskoczył z krzesła i podbiegł do drzwi. Baxter postanowił raz jeszcze pochwalić się swymi wiadomościami przed sekretarzem.
— Powtórzę wam raz jeszcze — rzekł — uważajcie dobrze...
Począł trzepotać oburącz w powietrzu. W tej samej chwili Marholm otworzył drzwi i wielkim głosem wezwał na pomoc trzech policjantów. Zjawili się szybko i stanęli w progu.
— Obezwładnijcie pana inspektora — rozkazał Marholm, stanowczym głosem. Oszalał nagle!
Mężczyźni z otwartymi ustami spoglądali kolejno to na Marholma to na Baxtera nie wiedząc komu należy wierzyć.
— Róbcie co wam rozkazuję — wrzasnął Marholm.
Wahając się odłożyli na bok swe pałki i zbliżyli się do szefa. Inspektor policji oniemiał. Skoro jednak ujrzał zbliżających się ku niemu policjantów, odzyskał przytomność. Uderzył potężnie pięścią w stół.
— Precz mi stąd w tej chwili — krzyknął z oczyma nabiegłymi krwią — Ważycie się podnieść rękę na swego przełożonego? To niesubordynacja, to rewolucja, to anarchia! Wypędzę was ze służby! Wytoczę wam sprawę sądową! Precz!
Policjanci chwycili swe pałki i w pośpiechu uciekli z gabinetu szefa. Baxter natomiast zbliżył się do swego sekretarza, który z uśmiechem przyglądał się tej scenie, i rzekł przez zaciśnięte zęby:
— Gdybym się nie powstrzymał, Marholm, skończyłbym z tobą natychmiast.
Jestem człowiekiem dobrym i spokojnym. Wiem, że wrodzona wasza głupota i brak inteligencji wypłatały wam złośliwego figla.
Inspektor usiadł za biurkiem i zapalił cygaro.
— Nie mam zamiaru psuć sobie mego dobrego humoru waszymi głupstwami — rzekł do Marholma pełnym godności głosem. — Mam zamiar nawet wyjaśnić co oznaczały te gesty. W najbliższej przyszłości żenię się z miss Mabel Kennington, córką lorda Kenningtona, liczącego siedemset lat... Nie... chciałem powiedzieć — którego córka liczy... Przepraszam... Do licha, żenię się wreszcie z miss Mabel Kennington, której ojciec, lord Kennington jest właścicielem zamku Dundley-Castle.
— Czy to ta sama dama o której mówiła przez telefon pani Pussyfoot? — zapytał Marholm z nagłym zainteresowaniem.
Baxter założył nogę na nogę z miną taką jak gdyby posiadał miljon funtów sterlingów w kieszeni.
— Tak jest — odparł — To ona.
— Nie rozumiem jednak — zapytał Marholm — co ma małżeństwo z dziwnymi gestami które podziwiałem przed chwilą?
— Bardzo proste: moja narzeczona jest głuchoniema. Pozatem posiada wszystkie możliwe zalety. Żona niema jest specjalnie cenną dla swego małżonka. Ponieważ jednak jestem człowiekiem, dla którego pieniądz nie odgrywa najmniejszej roli i który widzi w małżeństwie świętą wspólnotę życia we dwoje — zrozumiałe, że udałem się do instytutu specjalnego, aby nauczyć się sposobu porozumienia z mą przyszłą małżonką. Dzięki swym wybitnym zdolnościom zdołałem się nauczyć w ciągu kilku godzin wypowiadać rękami zdanie: ja ciebie kocham!

Marholm, który nie wiedział o istnieniu głuchoniemej córki lorda Kenningtona, o mało, nie parsknął śmiechem.
— Na szczęście nie wszystkie małżeństwa napotykają na tego rodzaju trudności — rzekł poważnie — Obawiam się, komendancie, że nie zazna pan szczęścia u boku głuchoniemej żony.

— Zechciej tę sprawę pozostawić mnie. Zresztą lord Kennington, który jest człowiekiem skoligaconym z najwybitniejszymi osobami w imperium brytyjskim, nie wziąłby byle kogo za zięcia.
— Wierzę panu na słowo, inspektorze — odparł Marholm — Wątpię czy znalazłoby się w całym Londynie wiele osób, chcących konkurować z panem o zaszczyt poślubienia głuchoniemej.
Baxter wstał z krzesła zdenerwowany.
— Co chcecie przez to powiedzieć?
Marholm wzruszył pogardliwie ramionami i odparł:
— Zapomniał pan całkowicie, panie inspektorze, że mnie pan zawdzięcza swoje szczęście. Proszę sobie przypomnieć, że to ja skłoniłem pana do wzięcia do rąk słuchawki telefonicznej, gdy dzwoniła pani Pussyfoot. Gdybym nie był wtedy nalegał, pozostałby pan po dziś dzień samotny, bez gospodyni i bez narzeczonej, oraz... bez obiecanego miljona funtów sterlingów. Jestem pańską dobrą wróżką. Oczekuję przynajmniej od pana lojalności. Przypuszczam, że wasze małżeństwo będzie jednym z najlepszych w’ świecie i to będzie moim wynagrodzeniem.
Baxter poczerwieniał jak rak.
— Oto bezczelność niesłychana — krzyknął — jeśli raz jeszcze przypomnicie mi te sprawy, wylecicie z posady.
Marholm skrzyżował ręce na piersiach i spojrzał spokojnie na inspektora policji.
— Wie pan dobrze, że błogosławiłbym chwilę wyjścia z tej nudnej i ogłupiającej pracy. Nic, tylko świstki i dokumenty! Mógłbym się wreszcie przenieść do czynnej służby.
— Naturalnie — odparł Baxter złośliwie. — Chcielibyście znowu pod pretekstem zajęć służbowych wałęsać się dniami i nocami po knajpach i podejrzanych spelunkach. Możecie jednak nie liczyć, że wam w tym dopomogę. Dla mnie siedźcie sobie aż do skończenia świata na tym fotelu, pogrążony w sprawozdaniach i zapiskach dochodzeń.
— Życzę panu tego samego — rzekł Marholm spokojnie. — A kiedy widzę pana tam za biurkiem, z czerwonymi plamami na policzkach, które są niechybnym objawem galopujących suchot, nie mogę powstrzymać się od westchnienia. Z całą pewnością nie pociągnie pan zbyt długo...
Inspektor policji drgnął i przerażonym wzrokiem spojrzał na swego sekretarza.
— Czy mówicie to serio, Marholm? — zapytał słabym głosem. — Czy naprawdę miałbym mieć galopujące suchoty? Ważę jednak bez ubrania przeszło sto kilo?
Marholm wzruszył ramionami.
— To może być w takim razie puchlina wodna. Uczeni lekarze doszli obecnie do wniosku, że im człowiek jest grubszy, im bardziej nalany, tym organizm jego jest słabszy... Życie może ulecieć zeń w każdej chwili, jak mówi poeta. O ile wiem, nie żyje pan zbyt spokojnie, ani moralnie...
Baxter zbladł i zagryzł wargi. Wyjął z kieszeni lusterko i począł przyglądać się lękliwie swej twarzy.
— Tak... — rzekł. — Jestem trochę za tęgi, przyznaję. Nie sądzę jednak, aby to się miało aż tak tragicznie skończyć. Puchlina wodna, o ile wiem, zaczyna się od nóg. Moje zaś nogi są tak szczupłe, jak kije od szczotki.
„Pchła“ podniósł wysoko brwi i spojrzał na swego szefa takim wzrokiem, jak gdyby obliczał, ile pozostało mu dni do życia.
— Chude nogi — rzekł — Oczywiście... To właśnie dowód, że moja diagnoza była trafna. Na wszelki wypadek niech się pan zastosuje do mojej rady. Przez kilka miesięcy, które jeszcze pozostały panu do życia, niech pan używa za ten swój milion funtów sterlingów. Zapewniam pana, że nie doczeka pan grudnia bieżącego roku.
Baxter przechadzał się niespokojnie po biurze. Zatrzymał się wreszcie przed Marholmem i zacisnął pięści.
— Nikczemniku! — wrzasnął — Zajmij się swymi nogami, które są chudsze od moich i zostaw moje nogi w spokoju!
— Ależ najchętniej, — odparł Marholm — Najważniejszą rzeczą dla mnie jest moje własne zdrowie. Cóż mnie obchodzi, że inni przeniosą się w najbliższej przyszłości na tamten świat! Natychmiast po pańskim pogrzebie postaram się, aby pański następca wziął kogo innego na sekretarza. Odetchnę wreszcie na innym stanowisku. Dlatego też co wieczór będę prosił pana Boga, aby sprawy przyjęły pomyślny dla mnie obrót. Może Bóg mnie wysłucha i umrze pan jeszcze wcześniej. Zapewniam pana, że nowinę o pańskiej śmierci usłyszę zawsze z najwyższym zadowoleniem.
— Milcz — wrzasnął szef Scotland Yardu, tracąc panowanie nad sobą — sprawię ci za chwilę takie grzanie, że będziesz szukał spokoju w trumnie.
— Na pańskim miejscu sam poszukałbym odpowiedniej trumienki. Przy pańskim brzuchu, a niewątpliwie umrze pan na puchlinę wodną, — trudno będzie znaleźć trumnę o odpowiednich rozmiarach. Należałoby już teraz pomyśleć o spoczynku wiecznym.
Tego już Baxter nie mógł ścierpieć. Wziął futro i kapelusz i skierował się ku drzwiom.
— Zobaczymy jeszcze, kto kogo przeżyje! — krzyknął od proga.
— Oczywista, że ja — odparł Marholm śmiejąc się — Nie mam ani puchliny wodnej, ani suchot galopujących. Niech się pan śpieszy ze ślubem, gdyż w przeciwnym razie mogę jeszcze zająć pańskie miejsce, sprzątnąć pańską damę i otrzymać milion funtów sterlingów. Co za piękne możliwości!
— Obyś się udusił pierwszym pensem — zawołał Baxter trzasnąwszy drzwiami.
Marholm napełnił na świeżo swą krótką fajeczkę, wziął „Times‘a“ i, położywszy się spokojnie na kanapie w prywatnym biurze Baxtera, w spokoju ducha oddał się ciekawej lekturze.

Niepożądany świadek

W salonie, wchodzącym w skład apartamentów zajętych przez starego lorda Kenningtona, siedział czcigodny szlachcic ze swą córką. Oboje palili doskonałe papierosy i rozmawiali w sposób nader ożywiony. Lady Mabel śmiała się głośno.
— To najkomiczniejsza sytuacja, w jakiej kiedykolwiek znalazłem się w mym życiu — oświadczył młody człowiek przebrany za pannę. — Chciałbym, aby najmilszy Baxter stracił swe stanowisko z miłości do mojego posagu. O, gdyby on wiedział...! Nie znalazłby odpowiedniej zemsty za ten nasz kawał.
Jego Wysokość lord Kennington strząsnął popiół z papierosa ruchem, który przypominał raczej ruch Rafflesa, niż poważnego szkockiego lorda —
— Ba... Gdyby Baxter wiedział! Ale do tego musiałby być bardziej sprytny. Możesz być spokojny. Ten poczciwy człowiek nie domyśla się niczego. Prawdopodobnie o niczym innym nie śni po nocach, jak o chwili, kiedy w trzy godziny po zawarciu małżeństwa otrzyma do ręki miljon funtów sterlingów w banknotach angielskich.
Zaśmiał się.
Miss Mabel założyła prowokująco nogę na nogę i odparła męskim głosem.
— To wspaniałe, Edwardzie, nadzwyczajne...
Stary lord podniósł palec do góry i rzekł ojcowskim tonem:
— „Ojcze“ nie Edwardzie, pamiętaj... Ponadto zechciej łaskawie zachowywać się przyzwoicie. Wytworna panna nie zakłada tak wysoko nogi na nogę, jak byle tancerka music-hallu. Pamiętaj wreszcie, co powiedziałem Baxterowi: jesteś głuchoniema, słabowita i masz lekko sparaliżowane nogi. Nie był tym bynajmniej przerażony. Uznał, że to nie są defekty, a najwyższe zalety, dzięki którym będzie cię jeszcze bardziej kochał. Dodał, oczywista, że nie zależy mu absolutnie na posagu.
— Niestety, jak łatwo się zawieść na miłości mężczyzny — zaszczebiotała rozkosznie Mabel. — Pięknie, żeś to wszystko powiedział memu narzeczonemu. Mam nadzieję, że będzie się trzymał w należytym dystansie od mojej osoby.
Zaśmiała się dystyngowanym cienkim śmieszkiem młodej dziewczyny i spojrzała ciekawie na starego lorda.
— Nie mam pojęcia, jak się zrobi z ceremonią zaślubin — rzekła — Jako głuchoniema nie będę mogła powiedzieć u mera sakramentalnego „tak“. Trzeba więc będzie poprosić urzędnika stanu cywilnego, aby zechciał wziąć parę lekcji języka głuchoniemych...
Lord zaśmiał się i wzruszył ramionami.
— W tej chwili nie interesuję się jeszcze tymi sprawami. Chciałbym jednak wiedzieć, czy ten idiota Baxter podpisał, jak mu to powiedziałem, polisę ubezpieczeniową na ćwierć miliona funtów sterlingów. Sądzę, że uda mi się jeszcze przed ślubem sprzedać tę polisę komuś, czyje nazwisko wypiszę w jej tekście. Posiada ona tę samą wartość co obiegowy pieniądz. Otrzymamy w ten sposób pewien zysk, który pokryje nam poniesione w tej sprawie koszta. Słuszne jest, aby Baxter pokrył koszta tej zabawy.
Badawczym spojrzeniem obrzucił swą głuchoniemą córkę.
— Wszystko jedno! — szepnął — Jesteś całkiem niezwykły w swojej roli kobiecej, mój drogi Charley. Mam wrażenie, że przypadniesz do gustu panu Baxterowi. Musisz zrobić na nim wrażenie rozmarzonej gąski, wychowanej w średniowiecznym zamku. Uwielbia on pozory i puszy się na samą myśl o tytule.
W tej chwili zapukano do drzwi. Boy hotelowy oświadczył, że inspektor policji Baxter oczekuje w przedpokoju.
— Uwaga, Charley — rzekł lord po wyjściu boy‘a — Komedia się zaczyna. Nie zapominaj, że jesteś głuchoniema i że powłóczysz zlekka nogami. Baxter utopi się, jak mucha w miodzie...
Raffles wyszedł do przedpokoju, gdzie oczekiwał już Baxter lekko wzruszony. Inspektor policji nie wątpił, że lord zasięgnął już informacji i ciekaw był, jak Angielka wywiązała się ze swej roli. Ukłonił się głęboko lordowi i spojrzał nań niespokojnie, chcąc wyczytać z twarzy, jaki był rezultat ankiety. Twarz lorda promieniała spokojem.
— Drogi Baxterze — zaczął lord Kennington, wskazawszy Baxterowi obok siebie fotel. — Wczoraj wieczorem zasiągnąłem o panu informacji. Wypadły one znakomicie. Cieszę się, że takiego człowieka przyjmujemy do naszego rodu. Zanim jednak przedstawię panu moją córkę, chciałbym zapytać, czy załatwił pan formalność, o której panu mówiłem, a mianowicie czy podpisał pan polisę asekuracyjną?
Baxter sięgnął do kieszeni i wyjął z niej złożony w czworo papier.
— Zastosowałem się natychmiast do życzenia Waszej Wysokości. Oto polisa na 250.000 funtów sterlingów podpisana in blanco. Składki zapłaciłem już za pięć lat z góry.
— Stanowi to dowód pańskiej lojalności i obowiązkowości, drogi Baxterze — rzekł mu stary lord. — Pozwól więc przedstawić sobie twoją narzeczoną.
Lord udał się do drugiego pokoju po swą córkę. Baxter, zostawszy przez chwilę sam, wyciągnął z kieszeni lusterko, przejrzał się śpiesznie i poprawił fryzurę. Na odgłos kroków schował je szybko do kieszeni.
Był oczarowany widokiem swej przyszłej żony. Dziewczę wyglądało miło. Łagodny owal twarzy harmonizował ze zgrabną sylwetką, obfite jasno blond włosy stanowiły kontrast z ciemnym puszkiem na górnej wardze.
— Oto moja córka, Mabel — rzekł lord.
Młoda dziewczyna, podrygując niezgrabnie, wykonała rękami cały szereg szybkich gestów. Baxter nie stracił głowy i odpowiedział jej w podobny sposób. Ponieważ jednak nie miał wprawy, nie mógł absolutnie nadążyć za szybkością rąk swej ukochanej. Lord przyglądał się im z zadowoleniem.
— Wspaniale drogi Baxterze.. Wspaniale. Muszę powinszować sobie doskonałego pomysłu.
— Mam wrażenie, Wasza Wysokość — odparł Baxter z ukłonem — że wraz z pańską córką utworzymy szczęśliwe stadło. Jaknajprędzej chciałbym stanąć przed obliczem urzędnika stanu cywilnego.
— Pański pośpiech sprawia mi radość. Proponuję ustalenie daty ceremonii zarówno cywilnej jak i kościelnej od dziś za trzy tygodnie. Czas ten potrzebny jest dla ogłoszenia zapowiedzi i sprowadzenia dokumentów. Chcę, aby uroczystość ta wypadła godnie. Na przyszłe wasze gniazdko proponuję wynajęcie wygodnej willi w okolicach Strandu.
Baxter znajdował się w siódmym niebie. Nigdy w życiu nie śmiał nawet marzyć o podobnej przyszłości. Przypominał sobie nędzne mieszkanie na drugim piętrze przy Manchester Street, mieszkanie całkiem nieodpowiednie dla osoby tego pokroju co Baxter. W myślach budował już plany jaknajrozsądniejszego i najprzyjemniejszego zużycia miljona funtów sterlingów: wynajmie stałą lożę w teatrze, zapisze się na członka Strand-Clubu, kupi maszynę... może nawet Rolls-Royce, a dalej yacht dwukominowy, willę w Cannes...
Jedna rzecz nie przedstawiała dlań najmniejszej wątpliwości: on, Baxter, miał niewątpliwie stać się w Anglii jedną z najważniejszych figur. Lord Kennigton, którego ród sięgał siedmiuset lat wstecz, wyjedna z pewnością u króla tytuł szlachecki dla swego zięcia. Baron James Baxter, pan na Kennington i Dundley Castle — dźwięczało w jego uchu!
Mabel pracowała paluszkami tak szybko, że Baxterowi migało w oczach. Wstał i pożegnał się. Ponieważ był w doskonałym humorze, wypił parę whisky w pobliskim barze i udał się do jednego z dobrze mu znanych lokali, nie cieszących się zbyt dobrą opinią.



∗             ∗

Po jego wyjściu stary lord i jego córka wybuchnęli śmiechem. Miss Mabel uniosła wysoko suknię i poczęła tańczyć dzikiego foxtrota. Stary lord rozparł się w fotelu i zapalił papierosa.
— A więc, Charley, jak ci się podoba twój narzeczony?
— Wspaniały, Edwardzie. Czyś zauważył jakim pełnym godności krokiem wychodził z naszego salonu? Miałem ochotę dać mu na pożegnanie porządnego kopniaka.
— Jesteś najdziwniejszą narzeczoną, jaką widziałem w życiu! Inna na twym miejscu weszłaby do swego pokoju i marzyłaby o rozmowie prowadzonej przed chwilą. Ty zaś unosisz suknię, tańczysz foxtrota i masz zamiar kopać swego narzeczonego.
— Czy wiesz, Edwardzie, że to wspaniała historia z tymi lekcjami rozmowy na migi. To prawdziwy wirtuoz! Nic nie zrozumiałam z tego, co ci powiedział. Szkoda, że ta wspaniała zabawa będzie się musiała wcześniej czy później skończyć!
— Oczywista — odparł Raffles — Nie można przecież przeciągać żartu aż do chwili ceremonii kościelnej względnie do aktu stanu cywilnego.
— Nie wyobraża sobie, co się z nim później stanie. Obawiam się, że ulegnie atakowi apopleksji!
Raffles uśmiechnął się:
— Całkiem możliwe... Nie powinno nas to wprawiać w zakłopotanie. Najważniejszą rzeczą jest podniesienie polisy asekuracyjnej. Postaram się ją sprzedać jeszcze w ciągu dzisiejszego popołudnia lub też jutro. Biedactwo, stosuje się do wszelkich warunków postawionych mu przez jego Lordowską Wysokość Hrabiego Kenningtona!... Dureń — zapłacił nawet składki za pięć lat z góry!
— Nie wiem, jakie jeszcze kawały wypłatamy w przyszłości nieszczęsnemu Baxterowi — rzekł Charley — Trzeba jednak przyznać, że inspektor policji zdradza niesłychaną naiwność i głupotę. Pozwolić się tak nędznie oszukać wówczas, gdy mógłby w najłatwiejszy sposób zasięgnąć informacji.
— Przypuszczam, że utrzymuje się on na swym stanowisku dzięki wrodzonemu londyńczykom poczuciu honoru. Inaczej dawnoby już wyrzucili tego matołka. Jego miejsce powinien objąć Marholm, człowiek zdolny i nieźle się orientujący. Myślę nad tym, jakby mu dopomóc.
— Twoje dobre serce miesza cię do nie twoich spraw, — rzekł Charley. — Opowiedz mi lepiej, jaki przebieg miała rozmowa twoja z dawną służącą Baxtera? Jakie otrzymałeś od niej informacje?
Lord zaciągnął się dymem z papierosa i odparł z uśmiechem:
— O, to całkiem niesłychana historia... Stara kwoka poczęła śpiewać hymny pochwalne na cześć Baxtera, wprawiając mnie w niesłychane zdumienie. Mimo to przyznała mi się, że porzuciła miejsce u Baxtera z powodu ostrej z nim sprzeczki. Dałbym chętnie sto funtów sterlingów, aby móc się dowiedzieć, czemu ta stara czarownica tak nagle zmieniła ton.
Zapanowało milczenie. Przerwał je po chwili Charley:
— Musimy dać ogłoszenie o mych zaręczynach z Baxterem w „Times‘ie“, ’ w „Morning Post“ i w „Daily Chronicle“ to jest we wszystkich najważniejszych dziennikach Londynu. Jestem pewien, że przynajmniej jeden z nich wpadnie w ręce służącej Baxtera. Musiał jej prawdopodobnie uczynić jakieś mgliste propozycje i baba ma nadzieję, że złapie sobie męża. W ten sposób najlepiej dowiemy się całej prawdy.



∗             ∗

Miss Brown z „Times‘em“ w ręce wtargnęła do pokoju swej siostry, śpiącej snem sprawiedliwych
— Wstańże, leniuszku — krzyknęła jej tuż nad uchem — Twój narzeczony to dobry gagatek...
Angelika obudziła się, ziewnęła szeroko, otworzyła jedno oko i nie bez trudu przewróciła się na drugi bok.
— Co się stało, Mery? Czego mnie budzisz o świcie?
— Twój narzeczony — to zwykły oszust matrymonialny, słyszysz? Jeśli nie wierzysz, przeczytaj sobie „Times‘a“. Inspektor policji Baxter bierze ślub pojutrze o godzinie piątej z panną Mabel Kennington, córką szkockiego lorda? Nawet mu w głowie nie powstała myśl ożenku z Angeliką Brown.
W małych oczkach Angeliki błysnęła wściekłość.
— Ten dureń... Łotr... Zbrodniarz — krzyczała, odziewając swe obfite kształty w kolorowe flanele. — Zapłaci mi za to wszystko.



∗             ∗

W wielkim hallu Cecil Hotelu lord Kennington i inspektor Baxter oczekiwali przybycia narzeczonej.
Na twarzy Baxtera malowało się wzruszenie, którego nie potrafił ukryć.
— Cóż się stało z pańską córką? — szepnął niecierpliwie, rzucając zaniepokojone spojrzenie w stronę drzwi.
— Zjawi się z pewnością za dwie minuty — rzekł lord spoglądając na zegarek — Punktualność jest jej największą zaletą.
— O, Wasza Wysokość, pańska córka posiada bardzo wiele innych cennych zalet..
— Oto i ona — przerwał mu lord — Punktualność jest grzecznością królów. Mabel Kennington miała na sobie wspaniałą pelerynę z lisów i wielki czarny kapelusz. Całe towarzystwo wsiadło do karety. Baxter, wzruszony, usiłował pochwycić rączkę swej narzeczonej, lecz spotkał się z karcącym spojrzeniem Mabel. Powóz zatrzymał się przed Urzędem Stanu Cywilnego.. Baxter wyskoczył pierwszy podając z galanterią narzeczonej ramię. Przed urzędem stał tłum ciekawych.
W tej chwili wynurzyła się z grupy postać tęgiej, muskularnej kobiety. Była to Angelika.
— Oszuście!... Łobuzie!... Bandyto!...
Inspektor Baxter cofnął się o dwa kroki, Miss Mabel zwinnie wskoczyła do karety, lord Kennington poszedł za jej przykładem. Drwiący uśmiech rozjaśnił mu jego oblicze.
Przez okienko powozu dwie roześmiane twarze obserwowały następującą scenę: Inspektor Baxter we fraku i w cylindrze ustępował przed tłumem uzbrojonych w parasolki kumoszek z Whitechapelu. Były to sojuszniczki pokrzywdzonej Angeliki. Inspektor nie miał innego wyjścia, jak zwrócenie się o pomoc policji. W podartym fraku, w podziurawionym cylindrze inspektor Baxter przemknął się pod eskortą policji do najbliższej taksówki i kazał prosto wieźć się do domu.
Położył się do łóżka, oczekując śmierci.
Śmierć jednak nie przyszła na zawołanie. Po upływie piętnastu minut był już z powrotem w Scotland Yardzie.
Marholm przyjął go ironicznym uśmiechem.
— Hallo, komendancie? Czy wie pan o najnowszym skandalu? Wszystkie gazety są pełne pańskich przygód. Na pierwszym miejscu może pan obejrzeć podobiznę swoją i swej najdroższej Angeliki. Schowałem dla pana specjalnie wszystkie numery.
Zapaliwszy fajkę wyciągnął z kieszeni kopertę.
— Nadszedł do pana list polecony — rzekł. — Pokwitowałem za pana odbiór.
Inspektor rozciął kopertę. Marholm stał za jego plecami, czytając wraz z nim treść listu.

Drogi mój zięciu!
Przekonałem się naocznie a następnie dowiedziałem się z gazet, że padł pan ofiarą ataku przekupek i kumoszek. Ja i córka moja Mabel, lub inaczej, jeśli pan woli, — mój sekretarz Charley Brand — żałowaliśmy bardzo, że atak ten uniemożliwił nam ceremonię zaślubin. Być może, że następnym razem uda nam się lepiej. Córka moja prosi, abym wyraził jej podziw dla pańskiej wyjątkowej inteligencji i spostrzegawczości. Ja sam pozostaję pańskim dłużnikiem z następującego tytułu: sprzedałem pewnemu kupcowi polisę, której mnie pan uczynił posiadaczem. W ten sposób pokryłem sobie koszta uroczystości oraz uzyskałem nadwyżkę w wysokości pięciu tysięcy funtów sterlingów. Nadwyżkę tę przekażę biednym Londynu.
Proszę przesłać moje najserdeczniejsze pozdrowienia czcigodnej damie, która mi tak dzielnie przyszła z pomocą. Mam na myśli korpulentną pannę Angelikę, z którą się pan prawdopodobnie ożeni, choć nie ma posagu miliona funtów.
Oczekując zaprosin na ślub
pozostaję z prawdziwym szacunkiem szczerze panu oddany John C. Raffles.

Baxter padł zemdlony. Marholm, który spodziewał się tego rodzaju reakcji, pośpieszył ze zwilżoną szmatką ku swemu szefowi. Po kilku minutach biedny inspektor przyszedł do przytomności.
— Co sądzisz o tym Marholm — szepnął.
— Jest to najlepszy kawał, jaki został spłatany w ciągu ostatniego stulecia!

Koniec.



   Kto go zna?
   ——————
   — oto pytanie, które zadają sobie w Urzędzie Śledczym Londynu.

   Kto go widział?
   ————————
   — oto pytanie, które zadaje sobie cały świat.
LORD LISTER
——————————
T. ZW. TAJEMNICZY NIEZNAJOMY
spędza sen z oczu oszustom, łotrom i aferzystom,
zagrażając ich podstępnie zebranym majątkom.
Równocześnie Tajemniczy Nieznajomy broni uciś-
nio­nych i krzywdzonych, niewinnych i biednych.
 Dotychczas ukazały się
w sprzedaży następujące numery:
    1. POSTRACH LONDYNU
    2. ZŁODZIEJ KOLEJOWY
    3. SOBOWTÓR BANKIERA
    4. INTRYGA I MIŁOŚĆ
    5. UWODZICIEL W PUŁAPCE
    6. DIAMENTY KSIĘCIA
    7. WŁAMANIE NA DNIE MORZA
    8. KRADZIEŻ W WAGONIE SYPIALNYM.
    9. FATALNA POMYŁKA
  10. W RUINACH MESSYNY
  11. UWIĘZIONA
  12. PODRÓŻ POŚLUBNA
  13. ZŁODZIEJ OKRADZIONY.
Czytajcie          emocjonujące i sensacyjne           Czytajcie
PRZYGODY LORDA LISTERA
Co tydzień ukazuje się jeden ze-
Cena 10 gr.   szyt stanowiący oddzielną całość   Cena 10 gr.
Wydawca: Wydawnictwo „Republika" Spółka z ogr. odp. Stefan Pietrzak.             Redaktor odpowiedzialny: Stefan Pietrzak.
Odbito w drukarni własnej Łódź, ul. Piotrkowska Nr. 49 i 64.
Konto PKO 68.148, adres Administracji: Łódź, Piotrkowska 49, tel. 122-14.   Redakcji — tel. 136-56


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Matthias Blank, Kurt Matull i tłumacza: anonimowy.