Strona:PL Lord Lister -14- Agencja matrymonialna.pdf/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Mówisz zagadkami, Edwardzie. Jakże mam się ożenić, jeśli nie z kobietą?
Tajemniczy Nieznajomy strzepnął popiół z papierosa.
— Możesz przecież poślubić mężczyznę — rzekł niedbale.
Charley podskoczył
— Edwardzie!
Spojrzał na swego przyjaciela, który spokojnie palił papierosa.
— Edwardzie... Mam wrażenie, że przydałby ci się kilkutygodniowy wypoczynek w sanatorium. Uspokoiłbyś swe nerwy. Jesteś przemęczony, przepracowany. Walki z policją londyńską i życie gentlemana włamywacza musiały nadszarpnąć twoje siły.
Poczciwy Charley mówił z zapałem i tonem pełnym przekonania.
— Można przypusczać, że otaczasz mnie ojcowską opieką... Bądź spokojny, mój mały. Nie jest mi potrzebny pobyt w sanatorium, przeciwnie — nigdy nie czułem się tak wypoczęty fizycznie i intelektualnie jak teraz. Dowiodę ci tego zresztą w ciągu najbliższych dni. Jeśli chodzi o moją propozycję, abyś poślubił mężczyznę, nie jest ona tak absurdalna, jak ci się to wydaje. Gdybyś pomyślał choć przez chwilę, zrozumiałbyś rolę, jaką ci wyznaczam. Nie mówmy o tym więcej. Wiesz, że nie leży w moich zwyczajach rozmawiać z kimkolwiek na temat mych przyszłych planów.
Nacisnął dwukrotnie guzik dzwonka. Stary lokaj wniósł wspaniałe futro i lśniący cylinder. W parą sekund później lord Lister rzekł do Charleya:
— W ciągu kilku godzin mam zamiar znaleźć „Okazję“. Jeśli nie masz żadnego poważniejszego zajęcia, idź, mój chłopcze, i zabaw się. Pieniędzy ci nie brak: jesteś przecież mym sekretarzem i skarbnikiem. Począwszy jednak od północy musisz być do mojej dyspozycji. Będziesz mi potrzebny. O projekcie małżeństwa pomówimy po moim powrocie. Wbiłem sobie w głowę myśl, aby cię uszczęśliwić więzami hymenu. Uda mi się to niezawodnie!
Charley Brand po jego wyjściu zabrał się poraz wtóry do czytania „Timesa“.
Do diabła! — mruknął — Nigdy nie zrozumiem tego człowieka!
Na myśl o tym uczuł lekkie zdenerwowanie.

Mierzenie sukien

Była noc. W opactwie Westministerskim zegar wydzwonił godzinę drugą. Po Strandzie posuwały się zwolna dwie sylwetki luzkie, walcząc z niepogodą. Padał gęsty deszcz, zmieszany ze śniegiem.
Obydwaj mężczyźni z nastawionymi kołnierzami od płaszczy i z nasuniętymi na oczy czapkami szli szybkim krokiem.
— Bóg raczy wiedzieć, po coś mnie zabrał tutaj.. — rzekł młodszy z nich — Pogoda, że psa trudno wygnać... Gdybyś przynajmniej pozwolił mi się przebrać. Akurat wróciłem z teatru. Musiałem wyjść tak jak stałem. W smokingu i lakierkach, które są już do cna przemoczone... Brrr... co za wiatr... Całe szczęście, żeś pozwolił mi zmienić cylinder na cyklistówkę.
Wyraz ironii przemknął po twarzy drugiego mężczyzny.
— Wasza wysokość zechce mi wybaczyć, że ją śmiałem narazić na niewygody, ale ty, który znasz kobiety — dodał porzucając ceremonialny ton — wiesz, że nie należy nigdy zwlekać z przymierzaniem sukien. Rozumiesz, że trzeba być punktualnym, gdy wszystko już jest gotowe.
To mówiąc schronił się do wnęki bramy, wyciągnął złotą papierośnicę i zapalił tureckiego papierosa. W chwiejnym świetle zapałki można było rozpoznać w mówiącym lorda Edwarda Listera alias Johna C. Rafflesa — Tajemniczego Nieznajomego.
Charley Brand — bowiem on to był drugim z mężczyzn — sądził, że nie dosłyszał słów przyjaciela.
— Cóż mi tam opowiadasz o przymiarkach — rzekł — to absurd! Nikt przecież nie mierzy sukien po nocy.
— To bardzo proste, Charley. Muszę dokonać tej przymiarki po nocy, ponieważ właściciel strojów obecny jest w dzień i miałbym niezawodnie wiele trudności, gdybym chciał się z nim osobiście porozumieć. Godziny, podczas których świat śpi, można wykorzystać dla własnych celów z dużym sukcesem. A teraz odłóżmy resztę dyskusji na później. Pogoda nie sprzyja dyskusjom filozoficznym...
Charley wzruszył ramionami.
W ten sposób doszli do wielkiego magazynu mód, którego okna okratowane były jak okna więzienne. Raffles zatrzymał się i wciągnął Charley‘a do bramy wielkiej wozowni.
— Jesteśmy na miejscu — rzekł półgłosem. Będziemy jednak musieli zaczekać parę minut.
— Cóż to znaczy na miejscu? i czemu musimy czekać? — zapytał Charley — Nogi mi zmarzły z zimna.
Nastawił uszu. Z za rogu ulicy doszedł go odgłos miarowych kroków. Po chwili wyłoniła się postać nocnego dozorcy. Magazyn mód damskich Robinson słynął w całym Londynie z świetnie zorganizowanej służby dozorców nocnych.
Człowiek rozejrzał się dookoła, upewnił się, że główne wejście do magazynu jest zamknięte, sprawdził kraty w parterowych oknach i nakręcił zegar kontrolny. Następnie oddalił się tym samym równym, ciężkim krokiem.
— Tego rodzaju ludzie powinniby nie zabierać czasu ludziom, którzy jak my nie mają chwili do stracenia.
Charley Brand stłumił śmiech. Raffles wypowiedział to zdanie z niezmąconą powagą. Zapomniał przez chwilę o swym złym humorze. Przeszli na drugą stronę ulicy i skierowali się w stronę głównego wejścia do magazynu, które przed chwilą sprawdził dozorca. Charley stanął na czatach, podczas gdy Raffles ze zwykłą sobie wprawą począł otwierać drzwi wytrychem. Wytrych jednak zawiódł. Drzwi nie otwierały się. Raffles zaklął i zamyślił się. Z pęka kluczy, które miał przy sobie, wyjął jeden, własnego wynalazku. Nadawał się on do wszelkich form zamków, należało jednak obchodzić się z nim niezwykle delikatnie. W pół godziny później drzwi zostały otwarte.
— Nareszcie — rzekł Raffles. — Oto pierwsze drzwi, które stawiły mi opór. Sprawiło mi niezwykłą przyjemność, że mimo to zdołałem je otworzyć. Weszli do magazynu i zamknęli za sobą starannie drzwi.