Księżniczka dolarów/całość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Kurt Matull, Matthias Blank
Tytuł Księżniczka dolarów
Pochodzenie
(Tygodnik Przygód Sensacyjnych)
Nr 15
Lord Lister
Tajemniczy Nieznajomy
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 17.2.1938
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin.
Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


KAŻDY ZESZYT STANOWI ODDZIELNĄ CAŁOŚĆ.  Nr. 15.  Cena 10 gr.
Lord Lister. Tajemniczy Nieznajomy
KSIĘŻNICZKA DOLARÓW


Wydawca: Wydawnictwo „Republika" Spółka z ogr. odp. Stefan Pietrzak.             Redaktor odpowiedzialny: Stefan Pietrzak.
Odbito w drukarni własnej Łódź, ul. Piotrkowska Nr. 49 i 64.
Konto PKO 68.148, adres Administracji: Łódź, Piotrkowska 49, tel. 122-14.   Redakcji — tel. 136-56

SPIS TREŚCI


KSIĘŻNICZKA DOLARÓW
Pieniądze

Pomiędzy młodym księciem de Portland-Chester a jego siostrą toczyła się tego dnia w gabinecie księcia gwałtowna rozmowa.
— Znieważasz mnie, Alicjo — krzyczał młody książę Alfred z uniesieniem.
Jego zdenerwowanie stanowiło niezwykły kontrast z jego codziennym spokojem.
— Znieważam? Jeszcze raz powtarzam, że twoje pomysły o amerykańskim małżeństwie godne są człowieka umysłowo chorego! Muszę cię posłać do doktora, Alfredzie!
— Wstrzymam się od ostrej odpowiedzi, Alicjo... Jesteś starsza ode mnie o dwa lata dlatego winnaś raczej mi radzić i pomagać, nie zaś kpić...
— Moje słowa nie mają drwiącego charakteru, Alfredzie, ponieważ jednak wprawiają cię w zdenerwowanie, lepiej by było, abyśmy zaprzestali tej rozmowy.
Książę spojrzał na swą siostrę wzrokiem, który nie przepowiadał nic dobrego. Odwrócił głowę, nie mogąc znieść jej jasnego i uczciwego spojrzenia. Nerwowym ruchem zapiął kołnierz swego oficerskiego munduru i rzucił się na fotel przed biurkiem.
Na ścianie w wspaniale złoconych ramach wisiał portret jego ojca a nad nim wyryta była dewiza rodu: „Wierność i odwaga“.
Siostra również spojrzała na ten obraz.
— ...Tak — rzekła. — Na portrecie tym nie ma on tego wyrazu spokoju i opanowania, do któregośmy przywykli...
Zmarły książę uśmiechał się i wyraz łagodności zdobił jego oblicze.
— A jednak ojciec zdawał sobie sprawę, że jedynym dziedzictwem, które nam zostawiał, jest ruina. Od czasu Stuartów aż po dziś dzień prowadzono tu rabunkową gospodarkę. Musisz zrozumieć, Alicjo, że teraz staje przede mną ważne pytanie. Być albo nie być.
— Zdaję sobie z tego sprawę, Alfredzie... Ale przyjąć jako ratunek połączenie się z rodziną pierwszego lepszego handlarza świń z Chicago, to okropne! Kto ci podsunął tę myśl?
— Lord Lister.
— A więc tym tłomaczy się jego pobyt. Chce pośredniczyć w tej aferze pomiędzy nami a rodziną amerykańską chciwą tytułów i herbów? To nie do pomyślenia! Czy wszystkich anglików można teraz kupić?
— Nie, Alicjo... Po pierwsze jesteś w błędzie odnośnie lorda Listera... Opowiadał mi o małżeństwie lorda Southerna, okraszając to opowiadanie drwinami i śmiechami.
— Dyplomacja...
— Wybacz. Opowiadałem mu o mojej sytuacji i o propozycji ze strony amerykańskie rodziny. Starał mi się wytłomaczyć, że to małżeństwo nie doprowadzi mnie do pożądanego celu.
— Czyżby? W takim razie cofam to, co opowiedziałam. Wyjaśnij mi, w jaki sposób udało ci się zakończyć tę smutną dla mnie sprawę.
— Na Boga... Również przez lorda Listera! Czego się śmiejesz?
Wyprostowała się i rzekła.
— Ci amerykanie są mi równie wstrętni, jak parweniusze przybyli z Australii. Ich dolary nie mogą pokryć ich braku wychowania i prostactwa. Jeśli ludzie tego rodzaju jak Southern zapomnieli co winni swemu rodowi i nazwisku, myśmy o tym winni pamiętać. Nasza korona książęca nie może zdobić gablotki fabrykanta przetworów mięsnych. Lister z pewnością odmówiłby ci pomocy, gdybyś go wtajemniczył w swoje plany.
— Mylisz się, Alicjo. Lister poparł moje plany.
— Lister... poparł... twój plan?
— Tak jest. Nie można znaleźć innego wyjścia. Czy myślisz, że miłą mi jest myśl posiadania żony, której wychowanie i sposób bycia równe są wychowaniu dziewki od krów? Jestem ofiarą swego rodu. Któż zapłaci długi naszego ojca?
Siostra spojrzała nań ze smutkiem. Rozumiała, że zamiar jego jest nieodwołalny. Wolnym krokiem podeszła doń, położyła mu rękę na ramieniu i rzekła:
— Widzę że się omyliłam. Postanowiłeś stanowczo zostać zięciem jakiegoś handlarza z Cincinati lub Chicago. Lister najprawdopodobniej uchylił czoła przed twoją decyzją. Był to wyłącznie twój pomysł i niczyj inny. Czyżby sytuacja nasza istotnie przedstawiała się tak tragicznie?
— Tak jest, Alicjo. Długi są olbrzymie i gdyby nie resztki kredytów, które mam, nie mielibyśmy na chleb. On przynajmniej jest szczęśliwszy — dodał, wskazując na portret ojca. — Umarł nie troszcząc się o sytuację finansową swych dzieci. Jego charakter nie nadawał się do obliczeń.. Nasza matka swymi zamiłowaniami do zbytku doprowadziła w krótkim czasie do tego, że nasz zamek, nasze dobra, literalnie wszystko zostało zahipotekowane. Ruina jest nieunikniona. Prawdziwymi posiadaczami naszych włości są bankierzy londyńscy. Same procenty zaciągniętych długów dochodzą do zawrotnych sum. Patrz...
Otworzył szufladę swego biurka i wyciągnął z niej jakiś dokument.
— Patrz: oto pismo z podpisem królewskim, skierowane do naszych wierzycieli. Król wzywa ich do cierpliwości, oświadczając, że podpis naszego ojca jest gwarancją zapłacenia długów.
Wybuchnął śmiechem.
Alicja, przeczytawszy dokument, zamknęła oczy.
— Tak czy inaczej zupełnie nie wiem co należałoby czynić w podobnej sytuacji.
— Pozostaje jedynie małżeństwo amerykańskie — odparł książę, śmiejąc się nerwowo.
— Mój Boże. Wiem, że król chętnym okiem spojrzałby na zawarcie małżeństwa między tobą a księżniczką Antonią de Wirneburg...
— Oczywiście. Niestety, sekretariat dworu nie posiada o tej przemiłej osóbce tak dokładnych informacji jak ja.
— Cóż o niej wiesz?
— Po pierwsze, że resztki naszej ojcowizny ulotniłyby się szybko w Paryżu, Nicei, Rzymie i innych miejscach... Poszłaby w ślady naszej matki. Wszystko znikłoby jak dym od papierosa.
— Co dalej?
— Nie chcę wspominać o dwunastu poważniejszych flirtach, które miała.
— A więc?
— To nie dla mnie.
— Czy istotnie trzeba aż tak wielkiego majątku, aby uratować naszą ojcowiznę?
— Oczywiście. Mogłyby nas wyratować jedynie majątki jakiegoś bogatego księcia lub amerykańskie dolary. Do diabła! W Oxfordzie nie nauczono mnie, niestety, sztuki zarabiania pieniędzy. Pracowałbym chętnie własnymi dłońmi... Ale w jaki sposób? Podczas całego mego życia wbijano mi w głowę brednie o antyczności mego rodu. Głupota! Chciałbym rzucić me wszystkie herby i tytuły do piekła, skąd przyszły!
— Ależ, Alfredzie...
— Cóż cię w tym przeraża? Przez cały czas mego pobytu w Oxfordzie nie miałem przyjaciela, przed którym mógłbym się swobodnie wygadać. Muszę raz wreszcie wykrzyczeć to co myślę! Wolę to uczynić wobec ciebie, niż wobec kogoś innego.
— Nie miałeś więc nawet przyjaciela?
— Hm... Być może Lister, mój towarzysz młodości, mógłby zostać moim przyjacielem... Reszta mych znajomych spogląda na mnie jak na coś niezwykłego! Nikt nie chce widzieć we mnie człowieka. Wszyscy widzą tylko księcia.
— Czemuż więc nie rozmawiasz ze mną?
— Z tobą? Ależ, biedactwo moje, jesteś przecież prawie nieustannie na londyńskim dworze, albo podróżujesz.
— A Lister?
— Powiedziałem — ci już, że mógłby zostać mym przyjacielem, gdyby traktował mnie z większym zaufaniem... Jest w tym człowieku coś tajemniczego. Mimo wszystko, nie jesteśmy z sobą zbyt blisko. Mogę mu powiedzieć „drogi Listerze“ a nie przejdzie mi przez gardło „mój przyjacielu“. Jego zimna obojętność oddala mnie niesłychanie.
— Czy chcesz, abym ja z nim porozmawiała?
— Ty?
Alicja zaczerwieniła się.
— Tak — odparła — Wiesz dobrze, że ja i lord Lister...
— Słucham, Alicjo... Ach moja biedna! Życie na królewskim dworze gotuje czasem niespodzianki.
Zamilkł i spojrzał na swą siostrę z czułością. Wyjął z szuflady inny list i rzucił go na biurko.
— Oto list sekretarza królewskiego w twojej sprawie.
— W mojej?
Głos Alicji zabrzmiał strachem.
— Tak, moja mała. Chcą cię również wydać za mąż.
— Ja... Ja dałam już słowo..: W moich oczach jestem już zaręczona!...
— Sekretariat królewski rozkazuje — rzekł krótko książę.
Alicja odrzuciła w tył głowę.
— Cóż ma mi do rozkazywania sekretariat królewski? Czy nie jestem wolna?
— Moje dziecko: w naszej sytuacji możemy tylko słuchać rozkazów. Nasze prawa i nasza wolność są zahipotekowane, jak nasz majątek. Pozostaje nam tylko schylić czoła, lub też iść w prostej linii tam, gdzie czeka nas katastrofa. Musisz być posłuszna rozkazowi króla i zaręczyć się z księciem Karolem von Hartenfelz z Niemiec.
— Jeśli nie zechcę?
— Przestaniesz być przyjmowana na dworze... Ja ci nic nie radzę. Postąpisz tak, jak będziesz chciała.
Dziewczyna zacisnęła ręce. Pochyliła głowę i machinalnie poczęła pocierać dłońmi zatroskane czoło.
— Nie płacz, Alicjo — rzekł książę Alfred, zbliżywszy się do siostry. — Bądź szczęśliwa, że zdążyłaś jeszcze przez chwilę przeżyć swą walkę o miłość. To wspomnienie będzie ci towarzyszyło przez całe życie. Ja jestem od ciebie stokroć biedniejszy. Nigdy w życiu nie będę mógł zdać sobie sprawy ze znaczenia słowa „miłość“. Nie płacz, Alicjo. Słuchaj. Lister jest biedny i ty jesteś biedna.... Czy sądzisz, że potrafiłabyś wieść z nim zagranicą żywot pełny codziennych trosk i zmartwień? Książę Karol Otto ma podobno dość miły charakter. Jest muzykalny... Jednym słowem jest to człowiek z naszego środowiska. Natomiast moja miliarderka z Chicago przyniesie mi z pewnością w darze swoją arogancję i brak wychowania.
Zamilkł. Alicja wstała. Wyciągnęła ku bratu na pożegnanie rękę.
— Moje życie skończone, Alfredzie — rzekła głuchym głosem. — Jeszcze godzinę temu uśmiechało się do mnie... Pozdrów w moim imieniu lorda Listera.
Powoli otwarła drzwi od gabinetu.
— Niech cię Bóg ma w swojej opiece, Alicjo — rzekł książę, całując ją w czoło. — Biedna, mała Alicja — dodał, gdy drzwi się za nią zamknęły.
Stanął przed lustrem, które przesłało mu odbicie zgrabnego młodego oficera. Kto mógłby przypuścić, że ten młodzieniec borykał się z ciężkim losem i w całym swym krótkim życiu nie zaznał ani chwili szczęścia? Zaśmiał się. Przypomniał sobie jeszcze nie dawny okres buntu wobec tego, co go otaczało. Należało to już do przeszłości. Był przede wszystkim Jego Książęcą Wysokością Alfredem III, księciem Portland-Chester, panem 23000 akrów gruntu, lasów i gór, wsi i miasteczek, w których ostatnia parcela została niedawno oddana w zastaw londyńskim bankierom.
Zmęczony upadł na fotel. Zadzwonił. Po upływie paru sekund drzwi otworzyły się cicho i stanął w nich sir Lovel.
— Czy Wasza Wysokość mnie wzywał?
— Tak. Zechce pan łaskawie wysłać posłańca do sir Edwarda... Chciałbym z nim pomówić natychmiast w pewnej sprawie.
— Dobrze, Wasza Wysokość.
Sir Edward, był to baronet, sir Edward Brigton, dawny przyjaciel rodziny księcia Portland-Chester. W rzeczywistości posiadał on jeszcze jedno nazwisko wiadome jedynie księciu i jego siostrze, nazwisko lorda Listera. Ten tajemniczy osobnik posiadał jeszcze i trzecie imię, które znali wszyscy i z którym łączono osobę najbardziej znanego i najbardziej odważnego awanturnika ostatniej doby. Nikt jednak nie wiedział, że znany gentleman włamywacz John C. Raffles i lord Edward Lister to jedna i ta sama osoba.
Sir Lovel ukłonił się i opuścił gabinet. Książę pozostał przy biurku, zarzuconym rachunkami i pokwitowaniami.

Księżniczka dolarów

— Czy zdajesz sobie sprawę z mojej sytuacji, Listerze? Czy mógłbym znaleźć w Anglii jedną rodzinę, któraby odpowiadała potrzebom mojej sytuacji? Lord Lister rozparty w fotelu spojrzał w zamyśleniu na księcia. Jego energiczna twarz nie zdradzała uczuć. Z ciekawością spoglądał na dziedzica sławnego nazwiska i milczał.
— Wiem o tym — ciągnął dalej książę — że nie znajdę nic odpowiedniego ani w Anglii ani w Niemczech. Może dwie lub trzy mieszczańskie rodziny w Londynie mogłyby być wzięte pod uwagę. Ale nasz dwór nie wybaczyłby mi podobnego mezaliansu. Nie wolno nam poślubiać dziewcząt z najbardziej godnych szacunku mieszczańskich rodów angielskich. Jest to absurd, dla którego nie znajduję słów dostatecznego potępienia...
Lister wstał i oparł się o kominek. Było gorąco i promienie letniego słońca wdzierały się przez okno do pokoju. Przed pałacem rozsypywała się milionem kropel wspaniała fontanna. Lister rozmyślał. Kochał księcia Portland-Chestera jak własnego brata. Postanowił go uratować.
— Alfredzie — rzekł spokojnym głosem. — Chcę ci dopomóc. Ja również jestem szlachcicem. Twoje nazwisko należy do chluby starej Szkocji. Nie wolno więc, aby twój majątek poszedł na łup wierzycieli.
Książę spojrzał nań ze zdziwieniem.
— A więc zgadzasz się ze mną, Edwardzie?
— Znam twoją sytuację. Wiem, że majątek twój jest obciążony długami w wysokości 500.000 funtów sterlingów.
Suma ta równa się prawie wartości tego majątku. Musisz więc wobec tego poślubić dziedziczkę olbrzymiej fortuny. Sądzę, że tego rodzaju bogate partie można znaleźć w Ameryce. Ja osobiście znam tylko jedną, któraby odpowiadała powyższym warunkom. Jest to...
— Jest to córka Harrego Goulden, Ethel... Córka króla pociągów — przerwał mu książę. — Być może jednak, że nie zgodzi się ona na ten związek.
— Nie znam panny Ethel Goulden — odparł lord Lister — W każdym razie mogę w twoim imieniu poprosić o jej rękę. Do licha! Nawet córka króla może przyjąć koronę szkockiego księcia...
— A jeśli ona nie przyjmie?
Lister wzruszył ramionami.
— Jeśli nie przyjmie, zawiadomię cię o tym. W każdym razie przekonam się osobiście. Zrobię to w całkowitej dyskrecji.
Książę przechadzał się wielkimi krokami po pokoju. Zatrzymał się przed oknem i rzucił okiem na olbrzymi wielkopański park.
— Jeśli się nie zgodzi, wszystko skończone. W rękach tej córki amerykańskiego potentata znajduje się obecnie przyszłość mego nazwiska. Ile czasu potrzeba na spełnienie tej misji?
— Uspokój się — rzekł Lister — Możesz liczyć na moją pomoc. Jeszcze dziś o godzinie czwartej po południu udam się pociągiem do Southampton. Zastanę tam w porcie doskonały niemiecki luksusowy okręt „Columbus”.
— Skąd o tym wszystkim wiesz? Czyś już oddawna postanowił tę podróż?
— Nie napróżno zwróciłeś się do lorda Listera...
— Niestety... Nie mam pieniędzy, aby dać ci na koszta podróży — rzekł książę, zaczerwieniwszy się.
— Głupstwo; — odparł ze śmiechem lord Lister — Zwrócisz mi później... z posagu, Wszystko będzie w porządku.
— Jesteś niezwykły, Edwardzie!
— Tymczasem do widzenia — rzekł Lister wyciągając rękę do księcia — Nie mam czasu do stracenia. Postaram się zawiadomić cię o wszystkich mych ważniejszych posunięciach.
W kilka godzin później lord Lister zgłosił się do szambelana księcia, sir Lovela, który mu załatwiał pewne formalności związane z podróżą.
— Wyrusza pan w daleką drogę, sir Edwardzie? — zapytał go ciekawy szambelan. — Dokąd pan właściwie jedzie?
— Do Stanów Zjednoczonych — odparł zimnu Lister — Zostałem zaproszony na polowanie w Arkanzas.
Szambelan spojrzał nań ze zdziwieniem.
— Na polowanie w Stanach Zjednoczonych? Hm, hm... Bardzo te Stany są ostatnio w modzie. Przed ośmiu dniami pojechał tam pułkownik... Zapomniałem u licha jego nazwiska... Taki wysoki pan chyba wie?
— Edward? baronet of Hervonshire?
— Właśnie ten sam.... Czy nie należał pan przypadkiem do tego samego klubu?
— O, nie — odparł Lister. Dziś nie mam czasu na rozmowy. Mam zamiar w Ameryce polować na niedźwiedzie, które niecierpliwią się, czekając na mnie. Do widzenia, Lovel!
Lord Lister, śmiejąc się, pożegnał szambelana i w kilka minut później opuścił zamek.

Ku nowemu światu

Pogoda była wspaniała. Pasażerowie okrętu „Coiumbus“ przechadzali się po pokładzie. Okręt znajdował się na morzu dopiero od dziesięciu godzin. Lister wystrzegał się zawarcia jakiejkolwiek znajomości z pasażerami. Misja której się podjął rzucała go na całkiem nieznany mu teren. Bawiła go jego rola jako wysłannika małżeńskiego.
Stojąc samotny na pokładzie śledził białą smugę piany, którą pozostawiał za sobą okręt. Mewy, obsiadły maszty i ostrym krzykiem przeszywały powietrze. Nagle ktoś zdecydowanym krokiem podszedł do Listera.
— Piękna pogoda — zabrzmiał tuż przy nim lekko zachrypnięty głos. — Chciałoby się wykąpać w tej zielonej spokojnej wodzie. Czy jedzie pan do New Jorku czy na Zachód?
Lister odwrócił się ze zdziwieniem i badawczym spojrzeniem obrzucił swego interlokutora.
— Żałuję, ale nie mam zaszczytu pana znać — odparł ostrym tonem.
Chciał w ten sposób przeciąć raz na zawsze rozmowę z wysokim, dość wulgarnie wyglądającym człowiekiem o ramionach atlety. Odwrócił się doń plecami, podziwiając w dalszym ciągu spokojną wodę.
— Winszuję panu szczerości — rzekł człowiek — Dziwię się jednak, że nie poznaje mnie pan. Podobizna moja znajduje się od dłuższego czasu na pierwszych stronicach amerykańskich pism, których pan widocznie nie czytuje. Nazwisko moje brzmi krótko: Braddon!
— Ach tak? — zapytał Lister — Jest więc pan prezesem Trustu Mechanicznego?
— Tak jest, Brighton! Jestem pańskim sąsiadem przy stole. Zajmuję również sąsiednią kabinę.
Lister drgnął.
— W jaki sposób zna pan moje nazwisko? — zapytał.
Braddon wybuchnął śmiechem.
— Jest pan przecież zapisany na liście podróżnych. Well, podajmy sobie ręce i uprzyjemnijmy sobie nawzajem okres podróży. Okropne towarzystwo tym razem jest na okręcie. Dużo starych kobiet i niemieckich kupców...
Lord Lister spojrzał podejrzliwie na króla maszyn. Pomyślał sobie jednak, że człowiek ten może być dla niego cenną pomocą przy przeniknięciu do towarzystwa amerykańskiego. Postanowił więc zachować z yankesem przyjacielskie stosunki.
— A więc zgoda, mister Braddon, — rzekł z uśmiechem.
— Pięknie — odparł Braddon — Jestem rdzennym yankesem. Jeśli mogę się panu w czemkolwiek przydać, proszę na mnie liczyć. Nie zawiodę z pewnością. Będzie mi pan za to wdzięczny.
Lord Lister uśmiechnął się i wyciągnął do Braddona rękę, którą ten ostatni potrząsnął potężnie.
— Doskonale, lordzie Brighton.
— Moje nazwisko brzmi inaczej: nazywam się sir Edward i pochodzę z rodu baronetów z Brighton — rzekł lord Lister ze śmiechem.
— To na jedno wychodzi... Będę więc mówił odtąd sir Brighton... Czy zna pan nasze przysłowie: „Cóż jest wart król bez poddanych, książę bez ziemi, hrabia bez pieniędzy?“ Nasze zepsute jedynaczki, których kaprysy największe spełniamy niewolniczo, marzą tylko o jednym: o tytule i koronie. Koroną książęcą pragną ukoronować wszelkie swe dobra doczesne. Cóż zrobić, kiedy to je bawi. Im tytuł jest droższy tym więcej się do niego palą.
Zaśmiał się jowialnie, nie spostrzegając bynajmniej, że rozmowa ta wywarła na Listerze dość przykre wrażenie.
— Niestety, Brighton, nie mam córki, której mógłbym sprawić tę przyjemność. Możemy więc bez cienia podejrzliwości rozmawiać z sobą jak dwaj gentlemani.
— Sądząc z pańskich słów uważa mnie pan za łowcę posagów, który specjalnie w tym celu wybiera się do Ameryki?
— Ja na nic nie uważam — odparł — Takie rzeczy należy wyczuć...
Swoją ubrylantowaną ręką uderzył Listera familiarnie po ramieniu.
— Myli się pan, mister Braddon — rzekł zimno Lister.
— Czyżby? — odparł Braddon — W takim razie przepraszam. Miałem tylko takie wrażenie. W każdym razie z największą przyjemnością przedstawiłbym pana jednej z naszych najbogatszych panien! Pocóż w takim razie jedzie pan do Ameryki? Czyżby miał pan zamiar szukać szczęścia na dalekim Zachodzie? W takim razie nie zaczyna się od podróży pierwszą klasą. Wygląda mi pan zbyt inteligentnie na uczonego, który miałby zamiar studiować stosunki amerykańskie. Pozostaje tylko jedno, dyplomacja!...
— Jeszcze raz popełnił pan omyłkę. Zaspokoję pańską ciekawość. Udaję się do Ameryki dla swej własnej przyjemności. Jestem na tyle głupi, że mam zamiar przyjrzeć się stosunkom amerykańskim.
— Zadziwiające! — zawołał Braddon — Cóż zwróciło na siebie pańską uwagę? Czy kwestie emigracyjne? Może chciałby pan wiedzieć, jak się zachowuje europejski wychodźca, zmieniając koszulę na wolnej amerykańskiej ziemi? Może ma pan zamiar studiować skład naszych zarządów wielkich instytucyj oraz skłonności do podagry wśród ich członków? Jestem yankesem czystej wody i należę do tego społeczeństwa, które zamierza pan studiować. Może pan zacząć swoją obserwację ode mnie i zbadać sposób, jaki obrałem, aby w najszybszym tempie dostać się do szpitala wariatów. Jest to ostatni przytułek amerykańskich milionerów...
Lord Lister zaśmiał się.
— Widzi pan — rzekł Braddon — Ameryka nie ma ani króla ani cesarza. Mimo to wszyscy pragną tam zostać królami. Główną potęgą jest dolar. W Ameryce można kupić wszystko: tytuł książęcy, hrabiowski lub zwykłego baroneta. Kupuje się także artystów, co jeszcze nie jest najgorsze. Pokażę panu jak tego rodzaju rzeczy załatwia się u nas w New-Port.
— Cóż to takiego ów New-Port?
— To nasza rezydencja letnia. Każdego roku wylegają tam tłumnie najbogatsze dziewczęta. Kosztuje to diablo drogo, ale Wall-Street starczy na wszystko. Jest to królestwo elegancji i dolara. New-Port to symbol. Ten kto nie bywa w New-Port jest deklasowany.
— Nie bardzo zachęcający obraz — zaśmiał się Lister.
— Mówię jedynie o wyższych sferach tego kraju. Nie mówię o mieszkańcach miast i wsi. Obserwując tych, zdziwiłby się pan jeszcze bardziej. Sądzę, że nie ma podobnego narodu na świecie.
W tej chwili zbliżył się steward, wręczając mu kartę wizytową.
— Mister Lyon Squires — przeczytał Braddon głośno — Jest to jeden z naszych najwybitniejszych polityków. Wybaczy mi pan, lordzie Edwardzie? Zobaczymy się przy lunchu.
— Z przyjemnością, mister Braddon.
Obydwaj mężczyźni wymienili uścisk dłoni. Lister pogrążył się w rozmyślaniu. Szczerość i jowialność Braddona mogła mu ułatwić kontakt ze światem milionerów i ułatwić trudną misję, której się podjął. Dziękował więc losowi za to spotkanie. Po paru chwilach udał się do kabiny, aby przebrać się do lunchu.

Niespodziewane spotkanie

Mister Braddon przybył do jadalni w towarzystwie jakiegoś młodego człowieka, którego po przyjacielsku trzymał pod ramię. Skierował się prosto do stolika, przy którym siedział lord Lister.
— Proszę mi wybaczyć, drogi przyjacielu — rzekł familiarnie — pozwalam sobie przedstawić panu mego dobrego przyjaciela, pana, Squiresa.
Panowie skłonili się sobie w milczeniu.
Mister Squires powrócił po chwili do rozmowy poprzednio prowadzonej z Braddonem. Nagle Braddon wykrzyknął na głos:
— Hallo, hallo, miss Goulden! — zawołał. — Skąd się pan tu wziął, Braddon — odparł świeży głos — Cieszę się, żeśmy się spotkali!
Dziwię się, skąd się pani tutaj wzięła? Nie ma pani przecież na liście pasażerów. Kiedy pani wsiadła na okręt?
— Zeszłej nocy w Cherbourg. Wracam z Lucerny.
— Jak długo była pani w Europie?
— Cztery miesiące. Wracam, aby otworzyć jesienny sezon.
Lister nie mógł zobaczyć jej twarzy, ponieważ siedziała odwrócona do niego tyłem. Począł jednak tak manewrować, aby móc obejrzeć ją z przodu. O mało nie krzyknął ze zdziwienia. Miss Goulden była dokładnym portretem Alicji Portland! Ta sama szczupła drobna figura, delikatne rysy, dumne spojrzenie wielkich wyrazistych oczu. Tylko włosy były cokolwiek ciemniejsze od włosów szkockiej arystokratki. Podobieństwo pomiędzy dziewczętami było uderzające. Lister chcąc ukryć swoje zdumienie nie przerywał rozmowy swej ze Squiresem. Nie tracił jednak ani słowa z pogawędki prowadzonej przez młodą milionerką z Braddonem.
— Co słychać nowego, miss Goulden?
— Dziękuję. Papa na swym jachcie na kanale Kilońskim.
— Czemuż go pani opuściła?
— Ja? — zaśmiała się ironicznie — Nudziłam się okropnie. Zbyt dużo ceremonii jak dla mnie. Nie znam się na etykiecie germańskiej. Wolę naszą swobodę i młodość niż wszystkich tych utytułowanych panów z Anglii, Niemiec i Francji... Hallo! Oto i mister Squires! Co słychać nowego?
— Dziękuję, wszystko w porządku, miss Goulden.
Zbliżył się do niej i wyciągnął do niej rękę.
— Jak pańskie sprawy? Wraca pan na Broadway?
— Tak, wzywają mnie pilne sprawy.
— O... Bardzo przepraszam! Nie spostrzegłam, że rozmawia pan z tym gentlemanem. Nie będę więc zabierała panu dłużej czasu.
— Ten młody gentleman jest moim przyjacielem — wtrącił się Braddon.
— Świetnie... Niech mi go pan w takim razie przedstawi.
Braddon ujął lorda Listera pod rękę i przyprowadził do miss Goulden.
— Mój przyjaciel, baronet sir Edward Brighton... Miss Ethel Goulden, najbardziej interesująca młoda lady w całych Stanach Zjednoczonych.
Ethel zaśmiała się wesoło, lord Lister ukłonił się poważnie.
— Przepraszam, że przeszkodziłam panu w ciekawej rozmowie. Czy zechce pan towarzyszyć nam przy stole?
— Z przyjemnością, miss Goulden!
Naprzeciw nich usiedli Squires i Braddon.
— Czy udaje się pan po raz pierwszy do Ameryki?
— Tak jest — potwierdził poważnie lord Lister.
— Dla przyjemności?
— Niezupełnie. Mam do załatwienia parę spraw.
— Jak długo zamierza pan tam zostać?
— Jeszcze nie wiem. Będzie to zależało od załatwienia tych spraw.
— Mam nadzieję, że spodoba się panu moja ojczyzna.
— Nie będę pani mówił komplementów, miss Goulden, ale jeśli wolno mi będzie spędzić w niej czas w pani towarzystwie, wyniosę z pewnością najpiękniejsze wrażenie.
— Znam dobry sposób zatrzymania u nas tego młodzieńca — rzekł Braddon, wtrącając się do rozmowy. Cóż pani na to miss Goulden?
Braddon ze smakiem obgryzał skrzydełko kury. Mówił tak głośno, że inni pasażerowie słyszeli go z całą pewnością. Zaniepokojony zerknął w stronę miss Goulden i ze zdziwieniem stwierdził, że odparła mu tym samym tonem.
— Czy nie jest pan przypadkiem zainteresowany w zatrzymaniu dłużej swego przyjaciela? W jaki sposób mogłabym w tym panu pomóc?
Listera zdumiała szczerość tej odpowiedzi.
— Jeśli Brighton zechce, pomogę mu w jego sprawach — odparł. — Oczywiście żądam prowizji... Wypłaci mi ją po pierwszych zapowiedziach... Byłaby to dla mnie świetna reklama...
— Zaśmiał się i mrugnął do niej okiem.
Miss Goulden zaśmiała się wesoło. Jedynie Lister uważał tę rozmowę za niewłaściwą.
— Przepraszam... — ale — zwrócił się do miss Goulden.
Położyła mu rękę na ramieniu i rzekła po prostu:
— Przypuszczam, że uważa mnie pan za lady?
Uśmiechnął się i odparł:
— W takim razie jeszcze raz proszę panią o przebaczenie.
Amerykanin podniósł do góry kieliszek.
— Trzykrotne hurra, na cześć naszego angielskiego przyjaciela.
Wszyscy obecni wychylili ten toast. Miss Goulden wypiła go kieliszkiem lemoniady.
— Dziwne, jak trudno Anglicy przystosowują się do zwyczajów swego otoczenia — rzekła do Listera.
— Prawdziwy gentleman nie pozbywa się swoich zwyczajów a raczej zaszczepia je w swoim nowym otoczeniu.
— Robią to zresztą do pewnego stopnia wszyscy. Proszę wziąć naprzykład amerykańskich milionerów. Swoje zwyczaje starają się przeszczepić do Europy. Tylko niewielu z nich przejmuje nasze obyczaje, które zresztą są w o wiele lepszym tonie. Zapewniam panią, że w New Yorku, albo w New-Porcie będę się zachowywał tak, jak gdybym był w Anglii.
— Doskonale. Zastanowimy się jeszcze nad tą sprawą.
— Będzie pani miała możność o tym się przekonać.
— Chciałabym, aby dał mi pan kilka lekcyj angielskich zwyczajów, lordzie Edwardzie — rzekła miss Goulden — to będzie cudowne.
Mówiąc to zaczerwieniła się po raz pierwszy.
Lord Lister zdał sobie sprawę, że jej stosunek do niego uległ pewnej zmianie.
— Proszę mi wybaczyć — rzekła — Pragnę abyśmy zostali przyjaciółmi. Oto moja ręka.
Lister złożył na niej pełen szacunku pocałunek.
Lunch dobiegał końca i pasażerowie poczęli się rozchodzić.
— Do zobaczenia, sir Edwardzie.
— Do zobaczenia, miss Goulden.
Starsza dama, będąca jej towarzyszką, zbliżyła się do dziewczyny i obydwie opuściły salę jadalną.
Braddon zbliżył się do Listera.
— Czy chce pan pójść z nami do palarni?
— Chętnie.
Obydwaj usiedli w spokojnym kąciku.
— Czy gra pan w karty, Brighton?
— Niestety...
— Czyżby? — Braddon spojrzał na Listera ze zdumieniem.
— Cóż więc robi pan wieczorami w swym klubie?
— W klubie bywam bardzo rzadko... Dużo czytam, trochę piszę i uprawiam muzykę. Gra w karty i taniec nie sprawiają mi najmniejszej przyjemności. Uważam to za stratę czasu.
— Co za dziwny człowiek... Sądzę, że jest pan również nieczuły na piękność kobiet? I pomyśleć, że starałem się dla pana o zrobienie wyłomu w tak niepokonanej twierdzy, jak miss Goulden! Czy wie pan kim ona jest?
— Trudno mi było zorientować się w tym czasie naszej krótkiej rozmowy.
Braddon wybuchnął śmiechem.
— Bez blagi — rzekł — Czy wie pan, gdzie znajduje się kabina miss Goulden?
— Skądżeby?
— Zajmuje ona apartamenty zarezerwowane dla głów królewskich i dla członków rodzin książęcych. Mogłaby kupić pana oraz dwunastu takich jak pan na dokładkę. Szczęście uśmiechnęło się do pana, Brighton! Od czasu jak znam miss Goulden, nie widziałem, aby rozmawiała z kimkolwiek z młodych ludzi tak uprzejmie jak z panem. Wołałbym raczej wyskoczyć przez burtę okrętu, niż pozwolić panu na wypuszczenie z rąk tak świetnej okazji.
Lister palił obojętnie papierosa.
— Niechże więc pan lepiej skoczy zawczasu przez burtę, Braddon — odparł poważnie.
Braddon nie oczekiwał tego rodzaju odpowiedzi. W tej chwili wszedł chłopiec i skłoniwszy się przed Listerem rzekł po angielsku:
— Miss Ethel Goulden ma zaszczyt prosić się Edwarda Brightona na podwieczorek w swych prywatnych apartamentach.
Braddon spojrzał na Listera. Lord siedział w dalszym ciągu tak obojętnie, jak gdyby zaproszenie to nie odnosiło się do niego.
— Czy nie jest pan przypadkiem żonaty? — zapytał Braddon.
— Nie.
— Może zaręczony?
— Mister Braddon... — rzekł Lister marszcząc brwi.
— Wszystko mi jedno, czy pan patrzy na mnie takim czy innym wzrokiem — rzekł Braddon — Wściekam się na myśl o tym, że może pan przepuścić podobną okazję. Na Boga, bądźże pan rozsądniejszy. Idzie prawie o miliard dolarów.
— Nie mam zamiaru robić interesów na małżeństwie, — odparł zimno lord Lister.
— Wpędzi mnie pan w chorobę! Lekarze będą musieli wysłać mnie do Karlsbadu.
— Żałuję niezmiernie.
— Czy to pana ostatnie słowo?.
— Tak jest.
— Mimo to nie zamierza pan chyba odmówić zaproszeniu miss Goulden?
— Zostawmy lepiej tę sprawę. Jedno nie ma nic wspólnego z drugim.
— Nie zasługuje pan na to, aby żyć — rzekł wypiwszy jednym haustem sporą szklaneczkę brandy. — Jest pan pierwszym człowiekiem, któremu udało się wyprowadzić mnie z równowagi.
Wzruszył ramionami i wyszedł z palami. Na widok zawiedzionej miny Amerykanina Lister zaśmiał się serdecznie. Przez parę chwil siedział nieruchomo pogrążony w zadumie. Westchnął i skierował się w stronę kabiny, aby przebrać się w smoking i udać się na herbatkę do miss Goulden.

Czy to jest miłość?

Było już dobrze po północy. Lord Lister znajdował się jeszcze na pokładzie okrętu podziwiając usiane gwiazdami niebo. Słychać było tylko stłumiony odgłos maszyn i cichy szum fal. Dokoła wszystko spało. Mówiąc prawdę, wypadki ostatniego wieczora wprowadziły zamęt do jego myśli i osłabiły jego energię. Działy się z nim rzeczy, których nigdy dotąd nie odczuwał.

Tajemniczy Nieznajomy zawsze pełen siły i odwagi nagle poczuł się słaby. Niewyraźny strach ogarniał go na myśl o misji, której się podjął. Tak więc wyglądała owa Amerykanka, którą postanowił zdobyć dla swego przyjaciela. Majątek jej był iście królewski. Była piękna. Jednym posunięciem mógł wymazać całą swoją dotychczasową przeszłość i wieść szczęśliwe, spokojne życie. Odetchnął z trudem.
— Obiecałem — szepnął, ocierając czoło. — Jestem szlachcicem.

W uszach dźwięczały mu słowa Portlanda. Zaśmiał się ironicznie i szepnął półgłosem. — Jego Wysokość książę Portland... Księżna Portland-Chester urodzona Gouldem.
Drgnął. Zapalił papierosa. Pochylił głowę. Rękami mocno chwycił się bariery. Nie zauważył, że jakaś postać kobiety ukryta w cieniu łodzi ratunkowych obserwowała go od kilku chwil. Kobieta zbliżyła się do Listera i położyła mu dłoń na ramieniu. Lister drgnął pogrążony w swych myślach.
— To ja — rzekła kobieta. — Chciałam zaczerpnąć trochę świeżego powietrza. Nareszcie wszyscy nudziarze położyli się spać.
Lister spojrzał na nią zdziwionym wzrokiem. Oczy dziewczyny błyszczały jak gwiazdy. Uczuł nagły dreszcz. Nie mógł znaleźć odpowiedzi. Jak urzeczony nie spuszczał z niej wzroku. Zrozumiała, że nad tym człowiekiem osiągnęła dziwną władzę. Poczęli wspólnie spacerować po pokładzie. Lord Lister również zdawał sobie sprawę z wrażenia, jakie uczynił na dziewczynie. Było to to, co w Europie nazywa się miłością od pierwszego wejrzenia. Miss Goulden, przywyczajona, że nic nie może stanąć w poprzek jej zamiarów, postanowiła poprostu poślubić go i podzielić z nim swój olbrzymi majątek. Oparli się o barierę. Ręka miss Goulden oparła się lekko na ramieniu lorda. Młoda dziewczyna pogrążona była w myślach. Czemu ów człowiek nie miałby wkrótce zostać jej mężem? Niewątpliwie wystarczyłoby, aby mu o tym zakomunikować. Obawiała się jednak. Instynktem kobiecym wyczuła, że miała tu do czynienia nie z Amerykaninem, z którym sprawa załatwionaby była w ciągu sekundy. Schyliła głowę. Dla niej była to przygoda wesoła i niezwykła. Po raz pierwszy w życiu myślała o zdobyciu męża. Dotychczas wszyscy mężczyźni starali się zdobyć jej względy. Milczenie poczynało ciążyć obojgu. Lister czuł, że było ono nietaktem. Napróżno szukał słów. Wobec miss Goulden tracił swą zwykłą energię. Dziewczyna coraz mocniej tuliła się do jego ramienia. Wreszcie poczęła mówić cichym głosem.
— Już wiele razy okręt z powrotem niósł mnie do mojej ojczyzny. Prowadziłam życie koczownicze. Chciałabym wreszcie znaleźć szczęście na niespokojnych falach. Chciałabym wreszcie zatrzymać się i zamknąć za sobą drzwi mego domu, domu w którym nie byłabym sama...
Lister zadrżał... W myślach jego panował chaos. A właściwie, czemu miałby się wyrzekać szczęścia? Nagle jak błyskawica przeszyła mu mózg jedna myśl.
— Raffles, John C. Raffles.
Odzyskał trochę swej dawnej energii. Niepewnym głosem odparł miss Goulden:
— Szczęście, własny dom... Czy nie może pani tego zdobyć, miss Goulden? Pani, której los dotąd nie odmówił niczego?
Zamilkła zawiedziona. Oczekiwała całkiem innej odpowiedzi niż to wykrętne, banalne zdanie. Nie myślała tym razem o swym majątku.
— Myśli pan o możliwościach, które daje pieniądz. Zapomniałam o nim. Niechże mi pan o tym nie przypomina. Mój majątek to tyran, który kieruje mym życiem i który nie pozostawia mi zupełnej swobody. Wiem o tym lepiej niż pan. Istnieje pewna różnica pomiędzy obowiązkami jakie nakłada na was urodzenie arystokratyczne a pomiędzy obowiązkami milionerów amerykańskich. Jesteśmy tak samo skrępowani jak wy. Jest tyle rzeczy, nam zakazanych a które pragnęlibyśmy uczynić. Nasz majątek nie pozwala nam na zdobycie pewnych wartości niematerialnych. Miłość.. Miłości szukamy zwykle bezskutecznie... Gdybym mogła ją poznać, oddałabym wszystko co mam. Chciałabym żyć. Tęsknię do tego całą swą duszą. A nie spotkałam dotąd nikogo, nikogo aż do chwili obecnej, ktoby zechciał... Wszyscy którzy zbliżyli się do mnie zahipnotyzowani byli blaskiem złota.
Lister otarł czoło. Jak człowiek, który rzuca się w przepaść, zebrał całą swą energię.
— Gdybym mógł pani pomóc w jej poszukiwaniach — rzekł. — Mój Boże, czemu nie mogę sam...
Zatrzymał się. Spojrzała na niego zdumiona. Głos jej brzmiał jak krzyk boleści śmiertelnie ranionego człowieka. Nagle zrozumiała wszystko. Zrozumiała, że każdy na tej ziemi związany jest łańcuchami obowiązku i że dzieli ich od siebie mur nie do przebycia. Siłą wstrzymała się od płaczu. Wiedziała teraz, że szczęście było blisko. Postanowiła wytężyć wszystkie siły, aby je osiągnąć.
— W jaki sposób i dlaczego chce mi pan pomóc sir Edwardzie? Czemu mówi pan, że pan nie może. To jakoś nie bardzo godzi się z sobą...
— Jestem mężczyzną — rzekł — Jestem związany słowem honoru.
Zapadło milczenie. Na wschodzie różowił się już dzień i jasne mgły podnosiły się z morza. Oboje bez słowa wpatrzyli się w wschód słońca. Ethel przytuliła się do Listera.
— Jest pan związany przez kogoś? — szepnęła. Przez miłość?
— Nie. Nic podobnego. To tylko sprawa honorowa.
Krzyknęła zduszonym głosem. Morze śmiała się srebrzystymi falami.
Na horyzoncie nagle ukazała się jasna tarcza słońca. Wyciągnęła w kierunku wschodu rękę.
— Oto nasz znak — rzekła spokojnie — Błogosławieństwo miłości unosi się nad nami. Rodzący się dzień będzie dniem naszego szczęścia, Edwardzie.
Oddaliła się powoli i wróciła do kabiny.
Na pokładzie zjawili się stewardzi. Przyzwyczajeni do podobnych scen nie zwrócili większej uwagi na młoda parę, przechadzającą się o tak wczesnej porze. Lord Lister odprowadził miss Ethel aż do jej apartamentów i ukłonił się głęboko. Schwycił jej rękę i ścisnął ją tak mocno, że omal nie krzyknęła z bólu. Uśmiechnęła się jednak otwierając drzwi do swej kabiny. Różowe lampy pierwszego salonu paliły się jeszcze. Spojrzała przeciągle na lorda Listera, zawahała się przez chwilę, poczym rzekła powoli:
— Śpij spokojnie, Edwardzie.
Lister pozostał przed zamkniętymi drzwiami wsłuchując się w odgłos jej oddalających się kroków. Dźwięk ich ostatnich słów rozbrzmiewał w nim jak najpiękniejsze wspomnienie.

Utracona miłość

Lister zaproszony został na kolację wydaną przez miss Ethel. Była to kolacja dość uroczysta, przy której asystowała dama do towarzystwa miss Goulden, leciwa już Francuzka, madame Durand.
W spojrzeniu ani w słowach miss Ethel nie mógł Lister odnaleźć wspomnień ubiegłej nocy. Po kolacji wyciągnęła ku niemu wysadzaną brylantami papierośnicę.
Udali się do palarni, znajdującej się obok jadalni. Miało się wrażenie, że znajdują się w luksusowo urządzonym mieszkaniu nie zaś w kabinie okrętowej. Był to apartament prawdziwie książęcy. Na tle jedwabnych obić zarysowywały się harmonijnie przecudne meble w stylu Ludwika XVI.
Twarzyczka miss Goulden straciła swój zimny i dumny wyraz. Tym jaskrawiej rzucało się w oczy jej podobieństwo do siostry księcia Portland.
— Niech mi pan opowie coś o sobie — rzekła do Listera z uśmiechem.
— O mnie? Jest we mnie niewiele rzeczy, które mogłyby panią zainteresować.
— Interesuje mnie wszystko.
— Zgoda. Bardzo wcześnie zostałem sierotą. Ojciec mój poległ w Indiach podczas gdy miałem dwa lata. Matka moja wróciła wraz ze mną do Anglii. W dwa lata później umarła ze zmartwienia. Nie mogła przeboleć straty swego małżonka. Pochodzę ze sfer arystokratycznych. Dano mi jako opiekuna księcia ze starej panującej w Szkocji rodziny, księcia Edwarda Portland-Chester. Opiekun mój był ojcem przyjaciela mego, księcia Alfreda, stojącego obecnie na czele tej rodziny. Miałem poświęcić się służbie wojskowej.
— Czy był pan oficerem?
— Tak.
— Piechota?
— Nie. Wybieramy zwykle kawalerię. Jestem kapitanem w regimencie królewskich strzelców.
— Czy był pan na wojnie?
— Oczywiście: w Indiach, w Afryce Południowej i Chinach.
— Wspaniale się składa. Uwielbiam konną jazdę. Jeżdżę doskonale. Mam piękną stajnię. Czy lubi pan wyścigi?
— Szczerze mówiąc, nie. Uważam je za zbędne. Kocham konie dla nich samych.
— Czy jest pan w czynnej służbie?
— Nie.. Na czele mego regimentu stoi książę Portland.
— Czy spotyka się pan z nim często?
— Bardzo często, miss Ethel.
— To pański przyjaciel, nieprawda?
— Tak, ponieważ ojciec jego był moim opiekunem.
— Żonaty?
— Jeszcze nie...
Umilkła, obserwując go ciekawie.
— W jakim jest wieku?
— Dwadzieścia pięć lat.
— I jeszcze nie żonaty? To dziwne.
Lister pochylił głowę i z wielkim zainteresowaniem począł wpatrywać się w kwiaty na dywanie.
— Muszę wydawać się panu niesłychanie wścibska. Mówiąc prawdę, pański książę nic a nic mnie nie obchodzi. Jako dobra republikanka, odczuwam awersję do nic nie znaczących tytułów. Być może, że mają one jakieś znaczenie w Europie, ale u nas w Ameryce... Na przyszłość poproszę pana, miły panie Edwardzie, aby w rozmowie ze mną zostawiał pan na boku wszelkie tytuły. Nie przywiązuję do tego najmniejszej wagi. Jedynie dusza i inteligencja wynosi człowieka ponad innych.
— Nie sądzę, aby wszyscy rozumowali tak jak pani, — odparł Lister — Dla was, amerykan, pieniądz odgrywa rolę naszego szlachectwa. Byłaby pani bardzo nieszczęśliwa, gdyby musiała pani zrównać się z szarym tłumem, utraciwszy cały swój majątek. Jest jednak coś frapującego w tytule i świadomości że należy się do starej rodziny.
— Być może — odparła miss Ethel — nie przestanę jednak twierdzić, że majątek czyni nas niewolnikami. Ludzie mi zazdroszczą. Uważają mnie za szczęśliwą, mnie, która w całym swym życiu nie zaznała ani chwili szczęścia. Pieniądze tworzą potężny mur pomiędzy mną a szczęściem. Do nikogo nie mogłam mieć pełnego zaufania. Nigdy nie miałam możliwości swobodnej, szczerej rozmowy. Skończmy tę rozmowę i przejdźmy do salonu.
Podniosła się. Miała na sobie wspaniały płaszcz ze złocistej lamy. Lister spoglądał na nią z podziwem. Nawet królowa nie mogłaby mieć więcej godności. Zbliżyła się do fortepianu i lekko dotknęła klawiszy.
— Jakich kompozytorów pan lubi? — zapytała.
— Nie mam żadnych zamiłowań... Najbardziej odpowiadają mi melodie ludowe — odparł ostro.
— Jakie? Angielskie, czy niemieckie.
— Amerykańskie, jeśli to pani odpowiada. Chciałbym poznać się z muzycznym folklorem Ameryki.
— Doskonale. Nasi murzyni z Południowych Stanów tworzą cuda. Niech pan posłucha.
Rozpoczęła grać jakąś melancholijną, synkopowaną melodję. Niektóre frazy podkreślała melodyjnym niskim głosem. Mówiła raczej niż śpiewała.
— Czy to się panu podoba?
Lister słuchał zachwycony. Nie spostrzegł nawet, że dawno skończyła już piosenkę i że powtarzała jedynie jej refren.
Gdy zamilkła, drgnął nagle, wyszeptał kilka słów podziękowania i chciał się pożegnać. Zaśmiała się wesoło. Wiedziała, że zdobyła go ostatecznie. Miała do czynienia nie z człowiekiem słabym i niezdecydowanym, ale z mężczyzną o silnej woli, dla którego sprawa jej posagu stanowiła drugorzędną kwestię. Czekała chwili, gdy przyjdzie do niej i złoży u jej stóp całe swe życie. Rozumiała jego wahanie i ceniła je. Nie wiedziała jedynie co się za tym kryje, jakie problemy stały pomiędzy nią a innymi, nieznanymi jej ludźmi. Pewna była, że w grę tu nie wchodziła żadna kobieta. Była dumna tak samo prawie, jak i on. Czemuż jednak nie mówił całej prawdy? Dlaczego ukrywał coś przed nią? Podczas gdy palce jej błądziły jeszcze po klawiszach fortepianu, myśli tłumnie oblegały jej kształtną główkę. Przeczuwała niewyraźnie, że wielką rolę odgrywał tu jakiś mężczyzna i z kobiecą intuicją wracała do nazwiska przyjaciela Listera, księcia Alfreda Portlanda.
Myśli Listera były równie niewesołe. Dźwięczały mu w uszach straszne słowa: „przyrzekłem memu przyjacielowi, księciu Portland...“ „przyrzekłem memu druhowi z dziecinnych lat...“ Twarz jego była śmiertelnie blada. Nagle podniósł się z fotela z rozpaczliwym wysiłkiem i spojrzał na Ethel:
— Widzę, że słaby ze mnie pochlebca... Zapomniałem zupełnie pochwalić panią za jej grę i piękny głos. Sądzę, że mi to pani wybaczy? Widzi pani, że nie nadaję się zupełnie na człowieka salonu. Powinienem był z góry nie przyjąć pani zaproszenia. Jestem tak nietowarzyski!
— Nic nie sprawiło mi większej przyjemności niż pańskie milczenie — odparła. Czy sądzi pan, drogi Edwardzie, że pozwolę panu oczerniać samego siebie? Czy istotnie walka z samym sobą jest aż tak ciężka?
Wyraz cierpienia pojawił się na twarzy Listera.
— Wszyscy musimy staczać ciężkie walki w naszym życiu — ciągnęła dalej — Czy stracił pan całą swoją energię? Czy zapomniał pan o dzisiejszym wschodzie słońca? Niech się pan nie obawia walki z tym wszystkim, co nas od siebie dzieli. Kocham walkę jak wszyscy amerykanie. I zwyciężę!
Lister milczał. Był tak słaby, że musiał oprzeć się o ścianę. Nagle zebrawszy ostatnie siły rzekł:
— Proszę mi wybaczyć, że pożegnam panią... — rzekł, ukłoniwszy się nisko. Przyrzekłem panu Braddonowi, że się z nim zobaczę dzisiejszego wieczora. Chwiejnym krokiem skierował się w stronę drzwi. Był już przy drzwiach, gdy usłyszał jej głos.
— Jakto Edwardzie? Czy nie uściskamy sobie na pożegnanie dłoni?
— Nie... nie... — szepnął.
Schwycił gwałtownie jej rękę i ucałował ją gorąco i wybiegł z salonu.
Ethel uśmiechnęła się.
— Biedny, mój duży dzieciak — rzekła sama do siebie. — Pomogę ci, zobaczysz.
Lister, jak błędny krążył po korytarzu. Raffles... Raffles... Portland — huczało mu w głowie.
Był bowiem Rafflesem, człowiekiem ściganym, człowiekiem, poszukiwanym przez karzącą rękę tego społeczeństwa, które on sam karał niejednokrotnie.

Kłopotliwe pytania

Braddon zadowolony z siebie przechadzał się po pokładzie. Był w tak świetnym humorze, że polecił posłać kilka koszy pomarańczy dzieciom emigrantów z międzypokładu.
— Hallo — zawołał wesoło na widok zbliżającego się doń Listera.
— Czy zechce mi pan udzielić chwilki rozmowy? — zapytał poważnie Lister.
Wesoły uśmiech yankesa ustąpił miejsca lekkiemu zdziwieniu.
— Ależ oczywista. Zawsze jestem do pańskiej dyspozycji — odparł z pewnym znudzeniem w głosie.
— Doskonale. Zechce więc pan udać się ze mną do swojej lub do mojej kabiny.
— Do diaska! Czy to coś aż tak poważnego!
— Tak.
W kilka chwil potem siedzieli obydwaj w kabinie Rafflesa. Braddon spoglądał pytająco na lorda, który nerwowo palił papierosa. Braddon poszedł za jego przykładem i wyciągnął z kieszeni grube cygaro.
— Hugh! Fajka pokoju zapalona. — rzekł. — Możemy więc przystąpić do rozmowy.
— Well — odparł Lister. — Drogi Braddonie! Zaofiarował mi się pan kiedyś z pomocą w sprawie ewentualnego małżeństwa... Chciałbym teraz przypomnieć panu tę obietnicę.
Amerykanin spojrzał na Listera ze zdziwieniem.
— Ja? Ależ mój drogi, nie potrzebuje pan przecież żadnego pośrednictwa.
Ta sprawa jest już całkowicie załatwiona.
— Mimo to jednak proszę pana o pomoc.
— Na wszystkie śledzie oceanu! — odparł Braddon — Nie rozumiem ani słowa z całej pańskiej przemowy. Czy pan żartuję, Brighton?
— Nie. Ani mi to w głowie.
— Nie jestem przecież ani dzieckiem ani głupim. Czy sądzisz, że nie widzę, że miss Goulden i pan... Proszę mi wybaczyć niedyskrecję. Chciałbym wiedzieć cóż ja miałbym do powiedzenia w tej sprawie?
— Nie idzie o to. Chciałbym pana prosić, aby mi pan wskazał z pośród swych znajomych kobiet nazwisko damy, która chciałaby poślubić arystokratę. To wszystko.
— Nonsens! Ani jedna z nich nie jest tak bogata, jak miss Ethel. Ani jedna nie jest jej warta!
— To niechże mi pan wskaże kobietę biedniejszą.
Braddon odłożył swoje cygaro i spojrzał na Listera z politowaniem.
— Mój drogi, — rzekł — czy szczęście nie przekręciło panu w głowie?
— Ależ, Braddon...
— Nigdy jeszcze nie słyszałem głupszej prośby. Zachowuje się pan też conajmniej dziwacznie. Z początku nie chce pan słyszeć o żeniaczce. Następnie zapala się pan, jak zapałka i dzieckoby zrozumiało, że stracił pan głowę dla Ethel. Teraz prosi mnie pan o wskazanie choćby pół tuzina podobnych kobiet... Czy nie należy pan przypadkiem do sekty Mormonów?
Lister uśmiechnął się mimowoli.
— O nie... Mimo to ponawiam swą prośbę.
— A więc dobrze. Istnieje jeszcze miss Veldera.
— Ile?
— Dwadzieścia milionów.
— Za mało.
— Za mało?
Braddon spojrzał z podziwem na Listera
— Może pan ma jakieś bardziej zamożne?
— Oczywista.
— A więc mój przyjacielu, zechciej mi pan podać ich nazwiska.
Braddon nie wiedział co o tym wszystkim myśleć.
— Dobrze... — krzyknął zniecierpliwiony — Najbogatszą z nich już pan zna. Jest nią miss Ethel Goulden.
Lister odłożył papierosa. Ścisnął oburącz głowę i spojrzał na Braddona tak nieszczęśliwym wzrokiem, że milioner poczuł dla niego litość.
— Słuchajcie, Brighton — rzekł łagodnie — zdaje mi się, że coś wam dolega? Czy mam wezwać lekarza?
— Nie... nie... Dziękuję panu bardzo. Wyjdźmy lepiej na pokład. Brak mi powietrza.

Honor i miłość

Następnego dnia okręt przybył do New Yorku. Lister musiał przyrzec Braddonowi, że przed powrotem do Europy spędzi u niego kilka dni. Na zaproszenie miss Goulden Lister przesiadł się na pokład prywatnego yachtu pięknej miliarderki. Miss Ethel udawała się do swej posiadłości, znajdującej się na wyspie Long-Island.
Stojąc na pokładzie yachtu tuż obok młodej dziewczyny, Lister spoglądał na sterczące ku niebu domy New Yorku, miasta, w którym ongiś odgrywał tak potężną rolę. Rozmyślał nad okresem swych walk z królami zboża i nafty i o energii, jaką w walkę tę włożył. Dziś czuł się słaby jak dziecko. Obydwa brzegi East-River uciekały szybko przed jego wzrokiem. Droga trwała kilka godzin. Posąg wolności zniknął i zatoka rozszerzyła się. Ukazały się pokryte zielenią wzgórza i parki. Lister drzemał. Z półsnu zbudził go głos leżącej obok niego na leżaku miss Ethel.
— Spójrz, Edwardzie — rzekła — Oto moja rezydencja letnia, mój domek róż...
Lister podniósł głowę i spojrzał we wskazanym kierunku. Jak pałac z bajki wyłaniał się jasny dom z ciemno-zielonego tła lasów. Ściany pokrywały pnące róże. Nawet wieżyczki pokryte były kwieciem. Dom stał tuż prawie nad morzem i w samym parku urządzony był malutki port dla yachtu. Mimo piękności krajobrazu Listera ogarniał strach. Miejsce to tchnęło spokojem. W jakiż sposób pogodzić mógł z tym otoczeniem swą burzliwą przeszłość włamywacza Rafflesa? Marynarz dał znak, że yacht przybija do brzegu. Lister ujrzał sporą grupkę mężczyzn, zbliżających się do marmurowego molo. Zakreśliwszy piękny łuk, yacht przybił do brzegu.
— Jest pan wreszcie w Ameryce — rzekła miss Goulden do Listera — Cieszę się, że mnie przypadł zaszczyt powitania pana na naszej ziemi. Życzę panu szczęścia w czasie pobytu wśród nas.
Podała mu rękę i nie czekając odpowiedzi wyskoczyła na ląd. Lister poszedł za jej przykładem. Około dwunastu murzynów o miłych lśniących twarzach tłoczyło się dokoła swej pani. Powitała ich serdecznie, mając dla każdego ciepłe słowo. Lister podziwiał swobodę i wdzięk tej młodej dziewczyny, potężniejszej niż niejeden europejski władca.
— Chłopcy — rzekła — proszę zabrać szybko bagaże. Ten pan, — rzekła wskazując ręką lorda Listera — jest moim przyjacielem. Zwracam uwagę, że trzeba go obsługiwać jak waszego najlepszego pana.
— Yes, M‘ame! — padł jeden okrzyk z dwunastu ust.
Dwanaście czarnych twarzy zwróciło się z podziwem w stronę Listera. Przygotowano mu wspaniałe apartamenty, złożone z dwunastu pokoi. Z okien, zwróconych częściowo na Ocean, częściowo na wspaniałe lasy, rozciągał się widok urozmaicony i piękny. Prawie każdego dnia miss Goulden odbywała z Listerem długie piesze spacery lub też wycieczki yachtem. Był to pobyt zaiste cudowny. Z dnia na dzień odkładał Lister decyzję powiadomienia miss Goulden o misji, której się podjął. Obawiał się jednak, że jedno niebaczne słowo zepsuje bajkę, w której żył od wielu dni, w tym zaczarowanym pałacu. Ten stan rzeczy nie mógł jednak trwać dłużej. Należało sprawę wyjaśnić. Tłumaczył sobie, że każdy ma prawo do własnego szczęścia, do szczęścia u boku ukochanej kobiety. Ogarnął go rodzaj wewnętrznej wściekłości. Dlaczego los płatał mu tak złośliwe figle? Czemu zawsze pierwszą jego troską było szczęście innych, nigdy zaś szczęście własne? Pisał dość mgliste listy do swego przyjaciela, księcia Portlanda. Książę odpowiadał mu punktualnie lecz Lister nie otwierał nawet jego listów. Z trudem zmuszał się do czytania gazet, przebiegał jednak oczyma nagłówki, nic nie rozumiejąc
Upłynęły cztery tygodnie.
Pewnego popołudnia razem z Ethel udali się na konną przejażdżkę. Przez kilka godzin uganiali się po lasach. Powietrze pachniało, las tchnął żywicą i świeżymi sokami młodych pędów. Lister oraz jego towarzyszka milczeli. W głębi duszy Lister był już zdecydowany spróbować szczęścia... Jego przeszłość? Tutaj w tym zakątku przeszłość ta nie mogła zaważyć na szali. Ale jak sprawa przedstawiałaby się później? Obawiał się, że będzie cierpiał i że sprowadzi cierpienie na ukochaną istotę. Nic nie mogło mu pomóc. Był sam i miał przeciwko sobie miłość.
Milczał uparcie, jedynie oczy jego mówiły wyraźnie to, czego nie chciały wypowiedzieć usta.
Ale Ethel powzięła już decyzję. Przyrzekła sobie, że dziś jeszcze wyjaśni sytuację. Postanowiła, że nie pozwoli wymknąć się Listerowi w powodzi gładkich zdań.
Zapadł wieczór. Światło słoneczne nabierało pomarańczowych odcieni. Ostatnie jego blaski lśniły jeszcze na wierzchołkach skał i wśród potężnych pni drzew. Noc ogarniała ziemię, tętent kopyt końskich rozlegał się powolnym echem pod ciemnym sklepieniem liści. Nagle ściana skalna przecięła im drogę. Lister ocknął się z zadumy. Jak przez sen widział tuż obok siebie uśmiechniętą twarz miss Goulden i konia jej ocierającego się o skały.
— Będzie trzeba poczekać z godzinę lub dwie, aż do wzejścia księżyca — rzekła śmiejąc się. — Inaczej nie odnajdziemy powrotnej drogi. Zejdźmy z koni i usiądźmy na mchu.
Zupełnie niezdolny do oporu, Lister poszedł za radą dziewczyny. Świętojańskie robaczki i ćmy nocne poczęły krążyć koło ich głów. Ethel schwytała kilka robaczków świętojańskich i ułożyła je w kształcie diademu na swej dłoni.
— Czy gniewa się pan, Edwardzie?
— Czemu?
— Żeśmy nie wrócili przed zachodem, słońca.
— O nie!
— Czy nie gniewałby się pan na mnie, gdybym się przyznała, że zrobiłam to umyślnie?
Milczał, oddychając ciężko.
— Sir Edwardzie Brighton — ciągnęła dalej — Musimy koniecznie wyjaśnić pewne rzeczy. Nie mogę dłużej znieść tej sytuacji. Widzę, że pan cierpi. Chcę temu położyć kres. Przeczuwam, że gnębi pana jakaś myśl. Musi pan za mną podzielić się swą tajemnicą. Ponieważ milczysz, Edwardzie, będę mówiła za ciebie. Kocham cię. Jesteśmy ludźmi mogącymi walczyć skutecznie z losem. Musimy wyjaśnić jaknajprędzej naszą sytuację. Co ci się stało?
— Nie... Nie.. — zawołał jak szalony. — Ja nie mogę, Ethel... Ja nie mogę powiedzieć!
— Czego nie możesz powiedzieć?
— Czy mnie kochasz Edwardzie?
Lister czuł, że serce jego przestaje bić. Ścisnął zęby i wstrzymał wydzierające się z piersi łkanie.
— Edwardzie... Czy możesz mi odpowiedzieć?
— Nie śmiem... Czy nie widzisz Ethel, że nie mogę? Mój Boże...
— A więc wyjaśnij, opowiedz... To jest konieczne. Powiedz wszystko, co stoi na przeszkodzie pomiędzy mną a tobą. Ja żądam tego! Jesteś wolnym? Wszak mi to sam powiedziałeś?
Lister oprzytomniał. W ciemnościach nie mogła spostrzec zmienionych rysów jego twarzy. Głos jego zabrzmiał dźwięcznie i pewnie. Miał wrażenie że sam własnymi dłońmi niszczy posąg swej wielkiej miłości.
— Przybyłem do Ameryki... aby prosić cię o rękę... w imieniu mego przyjaciela księcia Alfreda Portland-Chester
— ...
— Właśnie teraz korzystam z okazji aby postawić to zapytanie. Ethel, czy chcesz zostać żoną księcia Alfreda Portland-Chester?
Milczała.
— A więc to tak? — szepnęła po chwili.
Zwróciła się ku niemu:
— Nie — odparła zdecydowanym tonem.
— W takim razie... muszę panią prosić o jaknajwiększą dyskrecję w tej sprawie — rzekł Lister zmienionym głosem.
Nie odpowiedziała. Spoglądała w milczeniu na rysującą się na ciemnym tle nieba złamaną bólem sylwetkę Listera. Zrozumiała wszystko i podziw jej dla tego człowieka wzrósł. Trzeba było nielada hartu ducha, aby dla danego słowa poświęcić szczęście. Westchnęła głęboko.
— A teraz Edwardzie... — rzekła poprostu,
— Teraz.. Muszę wracać do Szkocji.
— A potem?
— Nie wiem.. Nie chcę o tym myśleć.
— A ja?
Wstała i chwyciła rękę Listera.
— Jakże mógłbym pomyśleć o sobie — szepnął — byłem tylko posłem... Książę jest mym przyjacielem. Nigdy nie uchybiłbym węzłom przyjaźni i honoru.. Jest to najtrudniejsza sytuacja w całym mym życiu. Honor to rzecz, którą cenię i kocham nadewszystko... Jesteś mi najdroższą w świecie istotą, Ethel.
— Ale przecież nie ja jedna jestem bogatą dziedziczką w Ameryce. Istnieje legion kobiet, które chętnie ozdobiłyby swą głowę koroną książęcą.
— Nie... Braddon dał mi pod tym względem dokładne wyjaśnienia. Książę potrzebuje dla ocalenia swej ojcowizny olbrzymich sum. Jest to jedna z najstarszych rodzin w Szkocji. Myślałem już o innych kobietach. Niestety nikt w Ameryce nie może wziąć na siebie ciężarów tak ogromnych włości.
— Dobrze — odparła Ethel — Chciałabym jednak wiedzieć, czy spełniwszy swą misję będziesz mnie kochał w dalszym ciągu? Czy miłość nasza nie zmieni się, gdy dasz zadośćuczynienie swemu honorowi?
Zastanowił się przez chwilę. Zrozumiał wreszcie do czego zmierzały jej pytania. Nie mógł wydobyć z siebie słowa.
— Tak, Ethel — wyszeptał wreszcie z trudem.
— A więc cofam swoje poprzednie oświadczenie. Oto, sir Edwardzie, moja ręka, o którą prosił pan w imieniu księcia Portlanda. Oddaję rękę, lecz nie oddaję miłości.
— Ethel... — padło z ust Listera, jak okrzyk ranionego zwierzęcia.
— Edwardzie...
Lister schwycił dziewczynę w ramiona. Przy świetle księżyca spostrzegł niezwykłą bladość jej twarzy.
— Edwardzie... To wszystko co mogę uczynić dla nas obojga... Chcę zachować nasze szczęście. Wracajmy.
W chwili gdy zbliżyli się do koni, Ethel zatrzymała się nagle.
— Kocham tylko ciebie, Edwardzie... Znaleźliśmy wreszcie rozwiązanie. Nie dbam o opinię świata.
Lister zamknął oczy. Chwycił w ramiona swą ukochaną dziewczynę i zaczął okrywać ją szalonymi pocałunkami.
Nie zdawał sobie sprawy, z tego co się stało. Dopiero gdy znaleźli się z powrotem na siodle, oprzytomniał nieco. Gnali szybko jak dwa cienie wśród nocy. Zatrzymali się dopiero na gazonie pałacowym, gdzie oddali konie w ręce służby.
Ethel promieniała. Z uśmiechem na ustach weszła z Listerem do jasno oświetlonego salonu.
— Nie traćmy czasu, Edwardzie — zawołała wesoło. — Natychmiast wyślemy kabel do Szkocji, że kupuję sobie tytuł twego przyjaciela księcia Portlanda. Ale nie telegrafuj, że kupuję sobie również prawo do szczęścia.
Gdy znalazł się sam w swoim pokoju, Lister wybuchnął przykrym śmiechem. Prawo do szczęścia z nim. Z Rafflesem...
I Raffles — lord Lister, niezwyciężony dotychczas, poraz pierwszy w życiu został zwyciężony przez kobietę, którą kochał i która jego kochała!

Serce za koronę

Powrotną podróż odbył lord Lister jak we śnie. Wszystko mu było teraz jedno. Miss Goulden beztroska i tryumfująca nie opuszczała swej kabiny. Ukazała się jedynie na dwóch balach, ubrana w wspaniałe tualety.
W ten sposób dojechali do Southampton.
Harry Goulden, ojciec miss Ethel, znajdował się właśnie w Anglii. Z zadowoleniem przyjął wiadomość, że córka jego postanowiła wyjść zamąż za przedstawiciela jednej z najstarszych rodzin szkockich. Był zachwycony wyborem Ethel i uważał, że to małżeństwo okryje świetnością również i jego osobę. Natychmiast po otrzymaniu telegramu odwiedził osobiście księcia i omówił z nim dokładnie wszelkie sprawy. Należy przypuszczać, że książę uczynił na nim jak najlepsze wrażenie, ponieważ stary miliarder nie przestawał wychwalać go przed każdym.
Spotkawszy się w porcie ze swą córką, zdziwił się widząc, że okazuje niezwykły brak zainteresowania osobą księcia. Obraził się nawet, gdy Ethel z obojętną miną przyjęła wspaniałą biżuterię antyczną, którą książę przesłał swojej narzeczonej. Nawet nie rzuciła okiem na fotografię z jego własnoręcznym podpisem.
Stary amerykanin czuł, że tutaj coś jest nie w porządku. Począł na własną rękę szukać przyczyn tej obojętności. Wkrótce udało mu się odsłonić rąbek tajemnicy: przyczyną był lord Lister. Postanowił więc bacznie obserwować wszystko. Pierwszy fakt, który dał mu dużo do myślenia, zdarzył się na dworcu londyńskim, gdy oczekiwał nadejścia szkockiego ekspresu. Sir Brighton alias lord Lister spóźniał się. Mister Harry Goulden namawiał do pośpiechu. Natomiast córka jego oświadczyła otwarcie, że będzie czekała na sir Brightona. Napróżno tłumaczył jej, że wyjazdu odkładać nie można, że w związku z powitaniem narzeczonej książę poczynił pewne przygotowania i że nieprzybycie ich sprawi mu zawód.
— A jeśli nawet? — odparła — Cóż to może mieć za znaczenie? Gdyby na miejscu księcia był sam król angielski, nawet i wtedy czekałabym na przybycie sir Edwarda.
Na szczęście Lister zjawił się w porę, dźwigając olbrzymi bukiet kwiatów, które stały się przyczyną jego opóźnienia.
Podczas podróży Harry Goulden nie spuszczał z nich oka. Nie spostrzegł jednak nic podejrzanego. Podróż minęła w milczeniu. Zbliżano się do pierwszego miasteczka położonego na terenie księstwa Portland. Tam czekały ich pierwsze ceremonie powitania, które powtarzały się odtąd na każdej stacji. Szkoci w spódniczkach i w barwnych kostiumach swego kraju witali ich dźwiękami starych piosenek, granych na kobzach. — Narzeczona musiała przyjmować delegację mieszczan i młodych dziewcząt. Gdy przybyli na miejsce, lord Lister doprowadził ich do granicy prywatnej rezydencji księcia. Przy historycznej wieży w Greendale oczekiwały ich książęce konie zaprzężone do wspaniałej karety. Lokaje w błyszczącej liberii i w historycznych perukach siedzieli na koźle. Gromada biało ubranych dzieciaków ustawiona była szeregiem. Na okolicznych murach powiewały flagi z herbami księcia. Orszak minął tryumfalną bramę. Po kilku kilometrach na spotkanie ich wyjechał jakiś jeździec. Był to marszałek dworu sir Lovel. Marszałek zbliżył się do karety skłonił się głęboko przed narzeczoną i w imieniu księcia złożył jej słowa powitania. Miss Goulden spoglądała na całą tę ceremonię z niesmakiem. Poddawała się jej, jako koniecznemu złu, którego niesposób było uniknąć.
Sir Lover konno towarzyszył miss Goulden, galopując tuż obok karety.
Nagle miss Goulden podniosła głowę.
— Sir Edwardzie — rzekła — chciałabym, aby pan mi towarzyszył przy wjeździe do zamku. Człowiek, który towarzyszył mi dotychczas, powinien wytrwać ze mną do końca aż do ostatniej chwili.
Listera zdziwiło to żądanie, skłonił się jednak nisko i odparł:
— Jest to sprzeczne z całą etykietą powitania, madame — rzekł — Sir Lovel szambelan książęcego dworu posiada ten wyłączny przywilej.
— To mi jest obojętne — odparła spoglądając na sir Lovela niechętnym wzrokiem — Nie życzę sobie jego towarzystwa. Proszę, aby pan był łaskaw zająć jego miejsce przy mojej karecie.
Powiedziała to tak głośno, że sir Lovel słyszał każde jej słowo. Nie było innej rady i Lister zajął jego miejsce. Podziękowała mu spojrzeniem.
W miejscu, gdzie rozpoczynała się droga do pałacu, miss Goulden wysiadła z karety. Oczekiwały ją tłumy. Dzieci szkolne rzucały jej kwiaty do nóg. Jakaś mała blondyneczka dziecinnym głosem poczęła recytować wierszowane powitanie. Miss Goulden ucałowała ją serdecznie i zgodnie z tradycją wręczyła jej sztukę złota. Nastąpiły po tym dość długie przemowy dostojników miejskich, poczem orszak ruszył dalej.
Lister prowadzący oddział swoich żołnierzy stanął na jego czele. W miarę jednak zbliżania się do celu odwaga jego słabła. Ostro prowadził swego konia, który nieprzywykły do tak silnej ręki pienił się i drżał. Miało się wrażenie, że zdenerwowanie jeźdźca udziela się również koniowi.
Cóż to wszystko razem miało znaczyć? Nic... Naprawdę nic. Ten stary ceremoniał, wskrzeszony dla sprawienia przyjemności amerykańskiemu miliarderowi budził w nim niesmak i złość. Czy to miało zamaskować właściwy cel tego małżeństwa.
Pośród wiwatujących tłumów torował sobie drogę aż do książęcego pałacu, gdzie przyjaciel jego, nieświadomy cierpień Listera, oczekiwał zbawienia od wiernego posła i młodej narzeczonej.
Nagle zbliżył się do niego w galopie adiutant.
— Szlachetna narzeczona księcia prosi sir Brightona na chwilkę rozmowy.
— Dobrze.
Lister zatrzymał się, oddał dowództwo kapitanowi Websterowi i zjechawszy w bok drogi oczekiwał zbliżenia się książęcej karety.
Miss Goulden nie mogła dłużej wytrzymać tej ceremonii. Tęskniła do obecności Listera, aby dodał jej w ostatniej chwili odwagi. Lister zasalutował po wojskowemu i zameldował się oficjalnym tonem. Miss Goulden z przerażeniem wsłuchiwała się w dźwięk jego obcego głosu. Na widok jednak okrytego pianą konia i zmienionych rysów jeźdźca zrozumiała walkę wewnętrzną. Przypomniała sobie, że owego decydującego wieczora Lister jak szalony gnał swego konia.
— Biedny koń, — szepnęła cichutko.
Zrozumiał, że w słowach tych mieściło się głębokie współczucie dla niego samego. Spojrzał na nią zrozpaczonym wzrokiem. Powoli wyciągnęła ku niemu rękę.
— Olbrzymie włości — rzekła nagle miss Goulden — Czy zechce pan, sir Edwardzie, pozostać przy mnie, aby móc wskazywać mi po kolei nazwy miejsc które mijamy? Muszę poznać moją nową ojczyznę, — rzekła śmiejąc się dźwięcznie.
Lady Glasgow, starsza pani z arystokratycznego rodu, przydana do jej towarzystwa, skrzywiła się niechętnie. Ethel naruszała w ten sposób przyjęte oddawna formy. Cóż sobie myśli ta amerykanka? Powinna siedzieć cicho i naśladować pokornie postępowanie swego otoczenia! Co za parweniuszka!
— Pardon... — syknęła złośliwie — Ceremoniał przybycia narzeczonej przewiduje, że sir Edward winien kroczyć na czele pochodu. Książę mógłby się rozgniewać na wieść o tym, że nie wszystkie zasady etykiety zostały ściśle zachowane...
Miss Goulden odwróciła się w stronę damy i parsknęła jej śmiechem prosto w twarz.
— Powinna pani pamiętać, że etykieta zakazuje damom dworu robienia mi jakichkolwiek uwag. Nie pytam nikogo o rady i proszę o zachowanie milczenia. Nie dopuszczę do żadnych czynów sprzecznych z mymi żądaniami. Jeśli to się pani nie podoba, proszę natychmiast wyjść z karety i poszukać sobie innego środka lokomocji!

Podobny postępek nie miał precedensu w całej historii księstwa. Lady Glasgow osłupiała i nie mogąc znaleźć słowa odpowiedzi wtuliła się w kąt powozu. Lord Lister spojrzał na miss Goulden rozbawionym wzrokiem. Nareszcie odezwał się w niej głos rozsądku.

— Brawo! — krzyknął z uśmiechem.
Stara lady spojrzała na niego jaszczurczym wzrokiem.
— Madame — rzekł do niej lord Lister wesoło — pierwszym moim obowiązkiem jest być posłusznym woli szlachetnej narzeczonej księcia. Tylko jej wola może tutaj rządzić wszechwładnie.
Z uczuciem ulgi jechał tuż obok karety. Nie zwracał uwagi na orkiestry, delegacje, sztandary i chóry.
Zbliżano się do celu. Przy skręcie pojawiły się w oddali zamkowe wieże. Przy głównej bramie oczekiwała służba i druhny. Lord Lister czuł, że słabnie. Nachylił się do drzwi karety i podał dłoń Ethel.
— Żegnaj, Ethel — szepnął..
— Do widzenia, Edwardzie — odpowiedziała.
Spojrzał na nią po raz ostatni. W sercu jego rozpętała się burza. Drżał z gorączki i bólu. Trzeba było wypić kielich goryczy aż do dna. Postanowił być wiernym do końca swemu honorowi i honorowi Ethel. Po wysłanej kwiatami drodze narzeczona zbliżała się do tarasu zamkowego. Przy wejściu stał książę Alfred. Lister zasalutował szablą. W chwili gdy kareta narzeczonej zatrzymała się przed stopniami, książę wolnym krokiem zszedł ze schodów i zbliżył się do swej narzeczonej.
Zapanowała cisza. Po raz pierwszy książę ucałował dłoń swojej narzeczonej. Zabrzmiały ostre tony piszczałek i kobzy. Rozległy się dzwony i z okien pałacu padły powitalne okrzyki.
Lord Lister zsiadł z konia i oddał dowództwo kapitanowi Websterowi. Najtrudniej być świadkiem własnego nieszczęścia — szepnął.
Dochodziło południe. Wkrótce miano zasiąść do oficjalnej uczty. Asystował w niej od początku do końca, odmówił jednak prośbie księcia aby usiadł tuż przy nim. Następnego dnia miały się odbyć zaręczyny. Książę wydawał wielkie przyjęcie na cześć szlachty oraz na cześć wysłannika króla.
Wróciwszy do swego pokoju Lister pogrążył się w smutnych myślach. Wziął pióro i zaczął pisać krótki list. Zadzwonił na lokaja i kazał natychmiast oddać go młodemu księciu Portland-Chester. W kilka minut po tym zaanonsowano mu wizytę Harry Gouldena.
— Niech się pan pośpieszy, mister Brighton — rzekł milioner. Dziś wieczorem mamy być obecni na niewielkim przyjęciu wydanym dla grona najbliższych krewnych.
— Niestety, mister Goulden! Nie będę mógł wziąć w nim udziału.
— A to czemu?
— Nie czuję się zbyt dobrze.
— Książę i Ethel będą niepocieszeni.
— Ależ nie.... Właśnie w tej chwili oznajmiłem o tym księciu.
Mister Goulden zamilkł. Spojrzał uważnie na Listera, którego twarz nosiła na sobie ślady wewnętrznej walki. Zbliżył się do niego i położył mu rękę na ramieniu.
— Mógłbym być pańskim ojcem — rzekł. — Przypuszczam, że wybaczy mi pan kilka szczerych słów.
— Oczywista... Bardzo proszę...
— Mam poważne zmartwienie — rzekł powoli amerykanin — Boję się o Ethel.
Lister zaśmiał się krótko.
— Mam wrażenie, że miss Goulden znajduje się obecnie u szczytu szczęścia.
— Nie, sądzę, że Ethel... jest...
— Milcz pan — przerwał mu Lister.
Amerykanin wyprostował się, gwiżdżąc przez zęby.
— Well.. Mam wrażenie, że wie pan co chciałem powiedzieć. Otóż zmartwienie moje stoi w ścisłym związku z pańską osobą.
— Mister Goulden — przerwał gwałtownie lord Lister.
— Ma pan prawo nic nie powiedzieć. Może jednak zechce mi pan dać słowo honoru, że się mylę.
Zapanowało milczenie.
— Cóż znaczy w takim razie cała historia z księciem Portlandem?
Lister milczał.
— Musi mi pan odpowiedzieć. Mam jeszcze dość czasu, aby uratować szczęście mej jedynej córki. Proszę nie kryć przedemną prawdy. Miejże do mnie zaufanie... Mów! Jeśli Ethel ma być nieszczęśliwa, kpię sobie z wszystkich książąt świata! Jeśli mi pan nie odpowie, rzucam wszystko do diabła i jutro ruszam do Ameryki.
W tej chwili zabrzmiały dźwięki fanfary. Goulden zdenerwowany spojrzał na zegarek.
— Mam jeszcze dwanaście minut — rzekł zimno.
Lister zaśmiał się dziwnym śmiechem.
— Jeszcze dość czasu na to, żeby rozbić głowę księciu — ... Śpiesz się panie Goulden. Spiesz się!
Opadł na krzesło wyczerpany.
Goulden spokojnym ruchem włożył zegarek do kieszeni i wyszedł bez słowa. Po jego wyjściu Lister zasiadł przy biurku i zaczął pisać list do Ethel.

Moja ukochana!

Zakończyłem najtrudniejszą misję w mym życiu. Teraz możesz postąpić jak zechcesz. Moja rola jest już skończona. Za kilka minut wyjeżdżam stąd. Być może, że cię zobaczę...
Tak... Zobaczę cię później...

Twój Edward




∗             ∗

Przed udaniem się do sali przyjęć książę przebiegał nerwowo swój gabinet W szufladzie jego biurka spoczywała umowa przedślubna, która nazawsze miała uwolnić ojcowiznę jego od długów.
— Moja biedna Moniko — szepnął wyciągając z kieszeni mały złoty medalionik. Oczy jego zalśniły łzami. Myślą przeniósł się do dalekiej Hiszpanii, gdzie w historycznym pałacu księcia de Willereal, równie biednego jak on, mieszkała córka jego, cudna Monika. Monikę kochał oddawna. Spotkał ją kiedyś w czasie swego pobytu na hiszpańskim dworze. Nagle uczuł czyjąś dłoń na swoim ramieniu. Odwrócił się — był to mister Goulden. Bacznemu oku amerykanina nie uszedł smutek malujący się na twarzy jego przyszłego zięcia.
— Wasza Wysokość wygląda, jak gdyby zmierzał do miejsca kaźni a nie do sali weselnej — rzekł ceremonialnie.
Książę zbył uśmiechem tę uwagę
— Czy Ethel jest gotowa? — zapytał.
— Jeszcze nie, Wasza Wysokość. Przed ślubem jednak chciałbym postawić kilka zasadniczych warunków, które dopiero teraz przyszły mi na myśl. Mam na myśli sprawy pieniężne... Sądzę, że znalazłem wyjście, które zadowoli obydwie strony.
Książę nerwowo zagryzł wargi.
— Wiem, oczywiście, że pańskie długi równają się pańskiemu majątkowi. Jest tego około miliona dolarów. Oto mój plan: pożyczam panu milion dolarów bez procentów na lat pięć. Po upływie tego czasu żądam czterech procent, dając oczywista wszelkie ułatwienia przy spłacie. Czy to panu odpowiada? Zastrzegam sobie oczywiście hipotekę na jednej trzeciej pańskich posiadłości.
— Książę nie mógł objąć jeszcze znaczenia tej propozycji. Pożyczka! nie musiałby w takim razie poślubić Ethel... i wówczas Monika, jego biedna Monika...
— Czemu robi mi pan tę propozycję, kiedy już wszystko zostało między nami załatwione, panie Goulden? — zapytał.
— Ponieważ w ostatniej chwili zrozumiałem, że córka moja nie może być z panem szczęśliwa. Postanowiłem więc zwolnić ją odrazu.
— Ale... Czyżbym jej tak się nie podobał?
Twarz księcia pobladła: miał wrażenie, że Ethel dowiedziała się o jego miłości do pięknej hiszpanki. Goulden uśmiechnął się.
— Ależ nie — odparł. — Nie mam jednak potrzeby zdawać przed nikim sprawozdania z motywów moich postępków. Chcę poprostu pomóc mej córce, aby była szczęśliwa. Z pewnością bylibyście nieszczęśliwi oboje, nie licząc już kogoś trzeciego, kogoś kto zasługuje na najwyższy szacunek. Widzę, że pan zaakceptuje tę umowę. Oto moja ręka. Zostańmy przyjaciółmi.
Książę chwycił rękę amerykanina i uścisnął ją silnie. Widział w najbliższej przyszłości realizację swych utajonych marzeń.
— Trzeba odwołać przyjęcie — rzekł Goulden z uśmiechem. — Wyjeżdżam z mą córką jeszcze dzisiejszej nocy. Niech pan powie zaproszonym gościom, że narzeczona zachorowała nagle i że musiałem odwieźć ją do jednego z sanatoriów położonych na południu. Rozumiem, że nie obejdzie się bez szeregu przykrości. Pluń pan jednak na wszystko, mości książę! Powiedz sobie raz wreszcie, że książęca korona, herb i starożytne nazwisko nie wiele znaczą. Trzeba być przede wszystkim człowiekiem. Żegnaj Portland! Z Londynu prześlę ci czek na milion dolarów. Dowidzenia.
Na korytarzu natknął się na lokaja, który wręczył mu list. Nerwowym ruchem rozerwał kopertę.

Spełniłem swój obowiązek. Jestem gentelmanem i postanowiłem dotrzymać słowa, choćbym miał nawet utracić swe szczęście. Proszę powiedzieć Ethel, aby mnie nie szukała.
Lord Edward Lister — John C. Raffles.

Zamyślony udał się do swej córki. Po przeczy-, taniu kartki Ethel przez długą chwilę nie mogła wydobyć z siebie głosu.
— Najszlachetniejszy człowiek, którego dotąd spotkałam w mym życiu... Wielkie serce poświęcające się dla dobra innych... Cóż więc z tego, że zostanę narzeczoną Rafflesa, narzeczoną Tajemniczego Nieznajomego? Mógł mi to śmiało powiedzieć, gdyż sprawa ta nie zmieniłaby moich dla niego uczuć.
Uśmiechnęła się odważnie do swego ojca, który spoglądał na nią z podziwem.
— Nie przestanę walczyć aby go zdobyć — rzekła. — Będę go szukać wszędzie i odnajdę go, ponieważ go kocham.
Goulden skinął głową, wyjął z kieszeni cygaro hawańskie i zapalił. Spojrzał raz jeszcze przyjaźnie na swę córkę i rzekł:
— All right.

Koniec



   Kto go zna?
   ——————
   — oto pytanie, które zadają sobie w Urzędzie Śledczym Londynu.

   Kto go widział?
   ————————
   — oto pytanie, które zadaje sobie cały świat.
LORD LISTER
——————————
T. ZW. TAJEMNICZY NIEZNAJOMY
spędza sen z oczu oszustom, łotrom i aferzystom,
zagrażając ich podstępnie zebranym majątkom.
Równocześnie Tajemniczy Nieznajomy broni uciś-
nio­nych i krzywdzonych, niewinnych i biednych.
 Dotychczas ukazały się
w sprzedaży następujące numery:
    1. POSTRACH LONDYNU.
    2. ZŁODZIEJ KOLEJOWY.
    3. SOBOWTÓR BANKIERA.
    4. INTRYGA I MIŁOŚĆ.
    5. UWODZICIEL W PUŁAPCE.
    6. DIAMENTY KSIĘCIA.
    7. WŁAMANIE NA DNIE MORZA.
    8. KRADZIEŻ W WAGONIE SYPIALNYM.
    9. FATALNA POMYŁKA.
  10. W RUINACH MESSYNY.
  11. UWIĘZIONA.
  12. PODRÓŻ POŚLUBNA.
  13. ZŁODZIEJ OKRADZIONY.
  14. AGENCJA MATRYMONIALNA.
Czytajcie          emocjonujące i sensacyjne           Czytajcie
PRZYGODY LORDA LISTERA
Co tydzień ukazuje się jeden ze-
Cena 10 gr.   szyt stanowiący oddzielną całość   Cena 10 gr.
Wydawca: Wydawnictwo „Republika" Spółka z ogr. odp. Stefan Pietrzak.             Redaktor odpowiedzialny: Stefan Pietrzak.
Odbito w drukarni własnej Łódź, ul. Piotrkowska Nr. 49 i 64.
Konto PKO 68.148, adres Administracji: Łódź, Piotrkowska 49, tel. 122-14.   Redakcji — tel. 136-56


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Matthias Blank, Kurt Matull i tłumacza: anonimowy.