Strona:PL Lord Lister -15- Księżniczka dolarów.pdf/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

apartamentów i ukłonił się głęboko. Schwycił jej rękę i ścisnął ją tak mocno, że omal nie krzyknęła z bólu. Uśmiechnęła się jednak otwierając drzwi do swej kabiny. Różowe lampy pierwszego salonu paliły się jeszcze. Spojrzała przeciągle na lorda Listera, zawahała się przez chwilę, poczym rzekła powoli:
— Śpij spokojnie, Edwardzie
Lister pozostał przed zamkniętymi drzwiami wsłuchując się w odgłos jej oddalających się kroków. Dźwięk ich ostatnich słów rozbrzmiewał w nim jak najpiękniejsze wspomnienie

Utracona miłość

Lister zaproszony został na kolację wydaną przez miss Ethel. Była to kolacja dość uroczysta, przy której asystowała dama do towarzystwa miss Goulden, leciwa już Francuzka, madame Durand.
W spojrzeniu ani w słowach miss Ethel nie mógł Lister odnaleźć wspomnień ubiegłej nocy. Po kolacji wyciągnęła ku niemu wysadzaną brylantami papierośnicę.
Udali się do palarni, znajdującej się obok jadalni. Miało się wrażenie, że znajdują się w luksusowo urządzonym mieszkaniu nie zaś w kabinie okrętowej. Był to apartament prawdziwie książęcy. Na tle jedwabnych obić zarysowywały się harmonijnie przecudne meble w stylu Ludwika XVI.
Twarzyczka miss Goulden straciła swój zimny i dumny wyraz. Tym jaskrawiej rzucało się w oczy jej podobieństwo do siostry księcia Portland.
— Niech mi pan opowie coś o sobie — rzekła do Listera z uśmiechem.
— O mnie? Jest we mne niewiele rzeczy, które mogłyby panią zainteresować.
— Interesuje mnie wszystko.
— Zgoda. Bardzo wcześnie zostałem sierotą. Ojciec mój poległ w Indiach podczas gdy miałem dwa lata. Matka moja wróciła wraz ze mną do Anglii. W dwa lata później umarła ze zmartwienia. Nie mogła przeboleć straty swego małżonka. Pochodzę ze sfer arystokratycznych. Dano mi jako opiekuna księcia ze starej panującej w Szkocji rodziny, księcia Edwarda Portland-Chester. Opiekun mój był ojcem przyjaciela mego, księcia Alfreda, stojącego obecnie na czele tej rodziny. Miałem poświęcić się służbie wojskowej.
— Czy był pan oficerem?
— Tak.
— Piechota?
— Nie. Wybieramy zwykle kawalerię. Jestem kapitanem w regimencie królewskich strzelców.
— Czy był pan na wojnie?
— Oczywiście: w Indiach, w Afryce Południowej i Chinach.
— Wspaniale się składa. Uwielbiam konną jazdę. Jeżdżę doskonale. Mam piękną stajnię. Czy lubi pan wyścigi?
— Szczerze mówiąc, nie. Uważam je za zbędne. Kocham konie dla nich samych.
— Czy jest pan w czynnej służbie?
— Nie.. Na czele mego regimentu stoi książę Portland.
— Czy spotyka się pan z nim często?
— Bardzo często, miss Ethel.
— To pański przyjaciel, nieprawda?
— Tak, ponieważ ojciec jego był moim opiekunem.
Żonaty?
— Jeszcze nie...
Umilkła, obserwując go ciekawie
— W jakim jest wieku?
— Dwadzieścia pięć lat.
— I jeszcze nie żonaty? To dziwne.
Lister pochylił głowę i z wielkim zainteresowaniem począł wpatrywać się w kwiaty na dywanie.
Muszę wydawać się panu niesłychanie wścibska. Mówiąc prawdę, pański książę nic a nic mnie nie obchodzi. Jako dobra republikanka, odczuwam awersję do nic nie znaczących tytułów Być może, że mają one jakieś znaczenie w Europie, ale u nas w Ameryce... Na przyszłość poproszę pana, miły panie Edwardzie, aby w rozmowie ze mną zostawiał pan na boku wszelkie tytuły Nie przywiązuję do tego najmniejszej wagi. Jedynie dusza i inteligencja wynosi człowieka ponad innych.
— Nie sądzę, aby wszyscy rozumowali tak jak pani, odparł Lister — Dla was, amerykan, pieniądz odgrywa rolę naszego szlachectwa. Byłaby pani bardzo nieszczęśliwa, gdyby musiała pani zrównać się z szarym tłumem, utraciwszy cały swój majątek. Jest jednak coś frapującego w tytule i świadomości że należy się do starej rodziny.
— Być może — odparła miss Ethel — nie przestanę jednak twierdzić, że majątek czyni nas niewolnikami. Ludzie mi zazdroszczą. Uważają mnie za szczęśliwą, mnie, która w całym swym życiu nie zaznała ani chwili szczęścia. Pieniądze tworzą potężny mur pomiędzy mną a szczęściem. Do nikogo nie mogłam mieć pełnego zaufania. Nigdy nie miałam możliwości swobodnej, szczerej rozmowy. Skończmy tę rozmowę i przejdźmy do salonu.
Podniosła się. Miała na sobie wspaniały płaszcz ze złocistej lamy. Lister spoglądał na nią z podziwem. Nawet królowa nie mogłaby mieć więcej godności. Zbliżyła się do fortepianu i lekko dotknęła klawiszy.
— Jakich kompozytorów pan lubi? — zapytała.
— Nie mam żadnych zamiłowań... Najbardziej odpowiadają mi melodie ludowe — odparł ostro.
— Jakie? Angielskie, czy niemieckie.
— Amerykańskie, jeśli to pani odpowiada. Chciałbym poznać się z muzycznym folklorem Ameryki.
— Doskonale. Nasi murzyni z Południowych Stanów tworzą cuda. Niech pan posłucha.
Rozpoczęła grać jakąś melancholijną, synkopowaną melodję. Niektóre frazy podkreślała melodyjnym niskim głosem. Mówiła raczej niż śpiewała.
— Czy to się panu podoba?
Lister słuchał zachwycony. Nie spostrzegł nawet, że dawno skończyła już piosenkę i że powtarzała jedynie jej refren.
Gdy zamilkła, drgnął nagle, wyszeptał kilka słów podziękowania i chciał się pożegnać. Zaśmiała się wesoło. Wiedziała, że zdobyła go ostatecznie. Miała do czynienia nie z człowiekiem słabym i niezdecydowanym, ale z mężczyzną o silnej woli, dla którego sprawa jej posagu stanowiła drugorzędną kwestię. Czekała chwili, gdy przyjdzie do niej i złoży u jej stóp całe swe życie. Rozumiała jego wahanie i ceniła je. Nie wiedziała jedynie co się za tym kryje, jakie problemy stały pomiędzy nią a innymi, nieznanymi jej ludźmi. Pewna była, że w grę tu nie wchodziła żadna kobieta. Była dumna tak samo prawie, jak i on. Czemuż jednak nie mówił całej prawdy? Dlaczego ukrywał coś przed nią? Pod-