Strona:PL Lord Lister -15- Księżniczka dolarów.pdf/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Słuchajcie, Brighton — rzekł łagodnie — zdaje mi się, że coś wam dolega? Czy mam wezwać lekarza?
— Nie... nie... Dziękuję panu bardzo Wyjdźmy lepiej na pokład. Brak mi powietrza.

Honor i miłość

Następnego dnia okręt przybył do New Yorku. Lister musiał przyrzec Braddonowi, że przed powrotem do Europy spędzi u niego kilka dni. Na zaproszenie miss Goulden Lister przesiadł się na pokład prywatnego yachtu pięknej miliarderki. Miss Ethel udawała się do swej posiadłości, znajdującej się na wyspie Long-Island.
Stojąc na pokładzie yachtu tuż obok młodej dziewczyny, Lister spoglądał na sterczące ku niebu domy New Yorku, miasta, w którym ongiś odgrywał tak potężną rolę. Rozmyślał nad okresem swych walk z królami zboża i nafty i o energii, jaką w walkę tę włożył. Dziś czuł się słaby jak dziecko. Obydwa brzegi East-River uciekały szybko przed jego wzrokiem. Droga trwała kilka godzin. Posąg wolności zniknął i zatoka rozszerzyła się. Ukazały się pokryte zielenią wzgórza i parki. Lister drzemał. Z półsnu zbudził go głos leżącej obok niego na leżaku miss Ethel.
— Spójrz, Edwardzie — rzekła — Oto moja rezydencja letnia, mój domek róż...
Lister podniósł głowę i spojrzał we wskazanym kierunku. Jak pałac z bajki wyłaniał się jasny dom z ciemno-zielonego tła lasów. Ściany pokrywały pnące róże. Nawet wieżyczki pokryte były kwieciem. Dom stał tuż prawie nad morzem i w samym parku urządzony był malutki port dla yachtu. Mimo piękności krajobrazu Listera ogarniał strach. Miejsce to tchnęło spokojem. W jakiż sposób pogodzić mógł z tym otoczeniem swą burzliwą przeszłość włamywacza Rafflesa? Marynarz dał znak, że yacht przybija do brzegu. Lister ujrzał sporą grupkę mężczyzn, zbliżających się do marmurowego molo. Zakreśliwszy piękny łuk, yacht przybił do brzegu.
— Jest pan wreszcie w Ameryce — rzekła miss Goulden do Listera — Cieszę się, że mnie przypadł zaszczyt powitania pana na naszej ziemi. Życzę panu szczęścia w czasie pobytu wśród nas.
Podała mu rękę i nie czekając odpowiedzi wyskoczyła na ląd. Lister poszedł za jej przykładem. Około dwunastu murzynów o miłych lśniących twarzach tłoczyło się dokoła swej pani. Powitała ich serdecznie, mając dla każdego ciepłe słowo. Lister podziwiał swobodę i wdzięk tej młodej dziewczyny, potężniejszej niż niejeden europejski władca.
— Chłopcy — rzekła — proszę zabrać szybko bagaże. Ten pan, — rzekła wskazując ręką lorda Listera — jest moim przyjacielem. Zwracam uwagę, że trzeba go obsługiwać jak waszego najlepszego pana.
— Yes, M‘ame! — padł jeden okrzyk z dwunastu ust.
Dwanaście czarnych twarzy zwróciło się z podziwem w stronę Listera. Przygotowano mu wspaniałe apartamenty, złożone z dwunastu pokoi. Z okien, zwróconych częściowo na Ocean, częściowo na wspaniałe lasy, rozciągał się widok urozmaicony i piękny. Prawie każdego dnia miss Goulden odbywała z Listerem długie piesze spacery lub też wycieczki yachtem. Był to pobyt zaiste cudowny. Z dnia na dzień odkładał Lister decyzję powiadomienia miss Goulden o misji, której się podjął. Obawiał się jednak, że jedno niebaczne słowo zepsuje bajkę, w której żył od wielu dni, w tym zaczarowanym pałacu. Ten stan rzeczy nie mógł jednak trwać dłużej. Należało sprawę wyjaśnić. Tłumaczył sobie, że każdy ma prawo do własnego szczęścia, do szczęścia u boku ukochanej kobiety. Ogarnął go rodzaj wewnętrznej wściekłości. Dlaczego los płatał mu tak złośliwe figle? Czemu zawsze pierwszą jego troską było szczęście innych, nigdy zaś szczęście własne? Pisał dość mgliste listy do swego przyjaciela, księcia Portlanda. Książę odpowiadał mu punktualnie lecz Lister nie otwierał nawet jego listów. Z trudem zmuszał się do czytania gazet, przebiegał jednak oczyma nagłówki, nic nie rozumiejąc
Upłynęły cztery tygodnie.
Pewnego popołudnia razem z Ethel udali się na konną przejażdżkę. Przez kilka godzin uganiali się po lasach. Powietrze pachniało, las tchnął żywicą i świeżymi sokami młodych pędów. Lister oraz jego towarzyszka milczeli. W głębi duszy Lister był już zdecydowany spróbować szczęścia... Jego przeszłość? Tutaj w tym zakątku przeszłość ta nie mogła zaważyć na szali. Ale jak sprawa przedstawiałaby się później? Obawiał się, że będzie cierpiał i że sprowadzi cierpienie na ukochaną istotę. Nic nie mogło mu pomóc. Był sam i miał przeciwko sobie miłość.
Milczał uparcie, jedynie oczy jego mówiły wyraźnie to, czego nie chciały wypowiedzieć usta.
Ale Ethel powzięła już decyzję. Przyrzekła sobie, że dziś jeszcze wyjaśni sytuację. Postanowiła, że nie pozwoli wymknąć się Listerowi w powodzi gładkich zdań.
Zapadł wieczór. Światło słoneczne nabierało pomarańczowych odcieni. Ostatnie jego blaski lśniły jeszcze na wierzchołkach skał i wśród potężnych pni drzew. Noc ogarniała ziemię, tętent kopyt końskich rozlegał się powolnym echem pod ciemnym sklepieniem liści. Nagle ściana skalna przecięła im drogę. Lister ocknął się z zadumy. Jak przez sen widział tuż obok siebie uśmiechniętą twarz miss Goulden i konia jej ocierającego się o skały.
— Będzie trzeba poczekać z godzinę lub dwie, aż do wzejścia księżyca — rzekła śmiejąc się. — Inaczej nie odnajdziemy powrotnej drogi. Zejdźmy z koni i usiądźmy na mchu.
Zupełnie niezdolny do oporu, Lister poszedł za radą dziewczyny. Świętojańskie robaczki i ćmy nocne poczęły krążyć koło ich głów. Ethel schwytała kilka robaczków świętojańskich i ułożyła je w kształcie diademu na swej dłoni.
— Czy gniewa się pan, Edwardzie?
— Czemu?
— Żeśmy nie wrócili przed zachodem, słońca.
— O nie!
— Czy nie gniewałby się pan na mnie, gdybym się przyznała, że zrobiłam to umyślnie?
Milczał, oddychając ciężko.
— Sir Edwardzie Brighton — ciągnęła dalej — Musimy koniecznie wyjaśnić pewne rzeczy. Nie mogę dłużej znieść tej sytuacji. Widzę, że pan cierpi. Chcę temu położyć kres. Przeczuwam, że gnębi pana jakaś myśl. Musi pan za mną podzielić się swą tajemnicą. Ponieważ milczysz, Edwardzie, będę mówiła za ciebie. Kocham cię. Jesteśmy ludźmi mogącymi walczyć skutecznie z losem. Musimy wyjaśnić jaknajprędzej naszą sytuację. Co ci się stało?