Strona:PL Lord Lister -14- Agencja matrymonialna.pdf/6

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
Agencja matrymonialna
Baxter chce się ożenić

Baxter, wszechwładny pan na Scotland Yardzie, znajdował się w swej sypialni. W rannych pantoflach i bez marynarki, z wściekłością spoglądał dokoła siebie.
— Goddam! — zaklął — Gdzież się podziały u licha te przeklęte spinki? Co rano powtarza się ta sama historia, muszę z tym skończyć... Inaczej oszaleję!
Nie namyślając się wyszedł na korytarz w kalesonach.
— Angeliko! — krzyknął w kierunku pokoju swej gospodyni.
Odpowiedziała mu cisza
— Angelikooooo... oooo!
Głos jego obudziłby umarłego.
Gospodyni jednak nie śpieszyła bynajmniej na to wezwanie. Baxter musiał powtórzyć jej imię jeszcze wiele razy, zanim jej niemiła sylwetka ukazała się w drzwiach kuchennych.
Inspektor policji odetchnął z ulgą.
— Angeliko! Do stu piorunów... Ochrypłem już z kretesem! Czy masz zatkane uszy, że nie słyszysz, kiedy cię wołam?
Gospodyni nie dała się zbić z tropu.
— Mógłby się pan przynajmniej ubrać, zanim pan zawoła kobietę. Chciałabym zobaczyć, jakąby pan zrobił minę, gdybym weszła w podobnym stroju?
Inspektor policji, przerażony na samą myśl o tym widoku, chwycił szybko jedwabny szlafrok i zarzucił go na siebie.
— Co się stało, panie inspektorze? — zapytała wreszcie — Czy się pali?
Baxter obciągnął jedwabny szlafrok i rozpoczął zdenerwowanym głosem:
— Słuchaj, Angeliko: od przeszło pół godziny szukam tych przeklętych spinek i nie mogę znaleźć. Przejrzałem już wszystkie szuflady i komody, pełzałem po ziemi jak wąż, opróżniłem wszystkie kieszenie. Nic nie znalazłem. Od schylania się krew uderza mi do głowy.
Spojrzał groźnie na korpulentną gospodynię, która nie przejęła się tym spojrzeniem zupełnie.
— Gdyby to był sporadyczny wypadek, nie powiedziałbym ani słowa, — ciągnął dalej — każdego ranka brak mi czegoś w mojej tualecie, i to czegoś, co mi jest konieczne. Czy słyszysz, Angeliko? Każdego ranka tracę w ten sposób trzydzieści minut, które winny być poświęcone służbie.
Angelika skrzyżowała swe krótkie ręce na grubym brzuchu.
— Aa... i znów ja jestem pewno wszystkiemu winna?
Jej spokój wytrącił z równowagi inspektora policji.
— Tak — wrzasnął — Gdybyś się zajęła lepiej prowadzeniem domu i wszystkim, co jest z tym związane, tego rodzaju historie nie mogłyby mieć miejsca.
Zapominając o tym, że jest tylko w koszuli i kalesonach, Baxter zerwał z siebie szlafrok, zwinął w kulkę i cisnął na kanapę. Krążył po pokoju dużymi krokami. Gospodyni śledziła go złym wzrokiem.
— Czy wie pan, kogo mi pan teraz przypomina? — rzekła, gdy Baxter wreszcie zatrzymał się przed nią. — Bociana brodzącego po łące. Gdyby pan patrzał uważnie, oddawna znalazłby pan swoje spinki.
Inspektor Scotland Yardu, wyglądał tak jak gdyby za chwilę miał skoczyć jej do gardła.
— To nie twoja sprawa! — krzyknął — Będę chodził po moim pokoju tak, jak mi się podoba.
Gosposia odwiązała błękitny fartuszek ze swego majestatycznego brzucha i wyciągnęła go ku niemu.
— Jeśli ma pan zamiar chodzić w tym stroju, niechże pan weźmie przynajmniej mój fartuch, żeby nie było zgorszenia.
— Angeliko — wrzasnął Baxter — Twoja bezczelność przekracza wszelkie granice. Jak śmiesz mówić tak do mnie, inspektora Baxtera ze Scotland Yardu? Czy nie wiesz, że mogę cię w każdej chwili zatrzymać, skazać i zamknąć w więzieniu?
Angelika wyruszyła ramionami.