Strona:PL Lord Lister -14- Agencja matrymonialna.pdf/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

stanowisko całkiem wyjątkowe, które pozwoli nam zająć w społeczeństwie odpowiednie naszym zasługom miejsce. Angeliko, nie zapominaj, że jesteś moją przyszłą żoną!
Panna Angelika wstała z kanapy, zbliżyła się do Baxtera i położywszy mu na ramionach dłonie wielkie jak talerze, które dotąd zmywała, rzekła:
— Jestem twoją narzeczoną, Jamesie — szepnęła ze łzami w oczach — Pozwoliłabym sobie raczej odciąć obie ręce, niż zaszkodzić ci najmniejszym słówkiem.
— Oczekiwałem tego po tobie — rzekł James Baxter tragicznym tonem.
W duszy winszował sobie sprytnego manewru, który miał go doprowadzić do ołtarza z córką lorda.



∗             ∗


W radosnym humorze wszedł do swego biura. Z nonszalancją godną wielkiego pana rzucił swe futro i nie raczywszy powiedzieć „dzień dobry“ Marholmowi usiadł za biurkiem.
Marholm nie przejmował się zbytnio zachowaniem swego szefa. Z rosnącym jednak zdziwieniem przyglądał się niezwykłej mimice Baxtera. Baxter ruszał przedziwnie ustami i wyczyniał palcami niesamowite gesty. Nie było w tym nic dziwnego, jeśli przypomnimy sobie, że Baxter natychmiast po swej wizycie u lorda Kenningtona poszedł prosto do instytutu głuchoniemych, aby nauczyć się ich języka dla łatwiejszego porozumienia się ze swą na rzeczoną...
Chciał za wszelką cenę móc ją przynajmniej przywitać podczas pierwszego spotkania. Dlatego też powtarzał kilka gestów, których go tam nauczono.
— Marholm — rzekł wreszcie — macie oto okazję nauczenia się czegoś nowego. Czy wiesz co to ma znaczyć?
Przed nic nie rozumiejącym agentem zrobił jakieś dzwine ruchy dłońmi. Dotknął wielkimi palcami obu rąk nosa i wreszcie przyłożył palec wskazujący do czoła.
Marholm spojrzał na niego z osłupieniem.
— Mam wrażenie, komendancie, że już niedługo trzeba będzie zamknąć pana w szpitalu wariatów.
— Dureń — rzekł inspektor z pogardą.
Temniemniej czuł się obrażony.
— Czy nie rozumiecie, co wam chciałem powiedzieć? — rzekł po chwili — to jest jednak bardzo...
Przerwał nagle, zastanowił się i potrząsnął głową.
— Naturalnie — ciągnął dalej — nie mogliście zrozumieć, ponieważ zrobiłem to naodwrót.
Raz jeszcze powtórzył kabalistyczne znaki i na zakończenie zamiast czoła dotknął się nosa.
— Tym razem jest już wszystko w porządku.
„Pchła“ spojrzał na swego szefa zasmuconym wzrokiem.
— O nie, komendancie — rzekł — zdaje mi się, że tym razem nie wszystko jest w porządku.
— Jesteście zupełnie ograniczeni, Marholm — rzekł Baxter z wyższościę — Nie rozumiem wogóle jak się mogła znaleźć kobieta, która zgodziła się was poślubić. To co wam powiedziałem oznacza przecież: ja kocham ciebie!
— Co to znaczy? Kto tu powiedział ,.ja kocham ciebie“?
Marholm zeskoczył z krzesła i podbiegł do drzwi. Baxter postanowił raz jeszcze pochwalić się swymi wiadomościami przed sekretarzem.
— Powtórzę wam raz jeszcze — rzekł — uważajcie dobrze...
Począł trzepotać oburącz w powietrzu. W tej samej chwili Marholm otworzył drzwi i wielkim głosem wezwał na pomoc trzech policjantów. Zjawili się szybko i stanęli w progu.
— Obezwładnijcie pana inspektora — rozkazał Marholm, stanowczym głosem. Oszalał nagle!
Mężczyźni z otwartymi ustami spoglądali kolejno to na Marholma to na Baxtera nie wiedząc komu należy wierzyć.
— Róbcie co wam rozkazuję — wrzasnął Marholm.
Wahając się odłożyli na bok swe pałki i zbliżyli się do szefa. Inspektor policji oniemiał. Skoro jednak ujrzał zbliżających się ku niemu policjantów, odzyskał przytomność. Uderzył potężnie pięścią w stół.
— Precz mi stąd w tej chwili — krzyknął z oczyma nabiegłymi krwią — Ważycie się podnieść rękę na swego przełożonego? To niesubordynacja, to rewolucja, to anarchia! Wypędzę was ze służby! Wytoczę wam sprawę sądową! Precz!
Policjanci chwycili swe pałki i w pośpiechu uciekli z gabinetu szefa. Baxter natomiast zbliżył się do swego sekretarza, który z uśmiechem przyglądał się tej scenie, i rzekł przez zaciśnięte zęby:
— Gdybym się nie powstrzymał, Marholm, skończyłbym z tobą natychmiast.
Jestem człowiekiem dobrym i spokojnym Wiem, że wrodzona wasza głupota i brak inteligencji wypłatały wam złośliwego figla.
Inspektor usiadł za biurkiem i zapalił cygaro.
— Nie mam zamiaru psuć sobie mego dobrego humoru waszymi głupstwami — rzekł do Marholma pełnym godności głosem. — Mam zamiar nawet wyjaśnić co oznaczały te gesty. W najbliższej przyszłości żenię się z miss Mabel Kennington, córką lorda Kenningtona, liczącego siedemset lat... Nie... chciałem powiedzieć — którego córka liczy... Przepraszam... Do licha, żenię się wreszcie z miss Mabel Kennington, której ojciec, lord Kennington jest właścicielem zamku Dundley-Castle.
— Czy to ta sama dama o której mówiła przez telefon pani Pussyfoot? — zapytał Marholm z nagłym zainteresowaniem.
Baxter założył nogę na nogę z miną taką jak gdyby posiadał miljon funtów sterlingów w kieszeni.
— Tak jest — odparł — To ona.
— Nie rozumiem jednak — zapytał Marholm — co ma małżeństwo z dziwnymi gestami które podziwiałem przed chwilą?
— Bardzo proste: moja narzeczona jest głuchoniema. Pozatem posiada wszystkie możliwe zalety. Żona niema jest specjalnie cenną dla swego małżonka. Ponieważ jednak jestem człowiekiem, dla którego pieniądz nie odgrywa najmniejszej roli i który widzi w małżeństwie świętą wspólnotę życia we dwoje — zrozumiałe, że udałem się do instytutu specjalnego, aby nauczyć się sposobu porozumienia z mą przyszłą małżonką. Dzięki swym wybitnym zdolnościom zdołałem się nauczyć w ciągu kilku godzin wypowiadać rękami zdanie: ja ciebie kocham!
Marholm, który nie wiedział o istnieniu głuchoniemej córki lorda Kenningtona, o mało, nie parsknął śmiechem.