Strona:PL Lord Lister -14- Agencja matrymonialna.pdf/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Co za blaga! Nie boję się pańskich gróźb! Zresztą dość już mam zajmowania się pańskimi spinkami.
Szef policji Scotland Yardu przybrał kamienny wyraz twarzy.
— Nie będziesz się tym już więcej zajmowała Wymawiam ci miejsce.
Angelika złożyła ręce i spojrzała na niego ze zdziwieniem.
— Nareszcie, dzięki Bogu — odparła z westchnieniem ulgi — To pierwsze rozsądne słowo, jakie wypowiedział pan od kilku dni. Nareszcie będę mogła spać spokojnie w nocy. Z panem, niestety, nie było to możliwe...
Inspektor Scotland Yardu żachnął się obrażony.
— Nie gadałabyś lepiej głupstw — mruknął — Jeszczeby gotów ktoś pomyśleć że ja, szef londyńskiej policji, i ty...
Gruba Angelika spojrzała na niego z pogardą. Roześmiała się wesoło.
— Nie chciałam bynajmniej tego powiedzieć — dodała. — Wszyscy wiedzą, że ze mną ten numer nie przeszedłby. Mam zbyt mocne pięści. Mimo to nigdy nie byłam tutaj spokojna. Od szeregu miesięcy spędza pan większą część nocy na hulankach poza domem. Wraca pan nad ranem mocno zalany i z pustą portmonetką. Piekielny hałas, jaki pan wówczas robi, obudziłby umarłego...
— Kłamstwo! Wszystko kłamstwo! — zawył Baxter — Nigdy nie hulam po nocach. Nie piję i nie mam czasu na zabawę... Jeśli wychodzę w nocy i wracam nad ranem to tylko dlatego, że wówczas pełnię służbę.
— Bardzo możliwe — odparła Angelika z grymasem — Pełni pan służbę, ale nie wiadomo gdzie. W każdym razie nie w Scotland Yardzie! Od tego ma pan swych komisarzy. Nie jestem głupia. Zresztą nic mnie to już nie obchodzi... Może pan odbywać swą nocną służbę wszędzie, gdzie pan tylko zechce.
— Rozumie się — odparł Baxter — Nic mi tu nie masz do gadania. Zrozumiano?
Spojrzeli na siebie z hamowaną złością. Wreszcie Baxter, powoli ważąc każde słowo, rzekł:
— Żenię się!...
Ironiczny uśmiech wykrzywił okrągłe oblicze Angeliki.
— Cóż to za nowy pomysł, panie inspektorze policji?
— Nowy? Doprowadziłaś mnie do tego swoim niegodnym zachowaniem. Zarabiałaś koszykowe zaniedbywałaś gospodarstwo! Nic dziwnego, że nie mogę związać końca z końcem mimo mej wysokiej pensji. Żenię się, aby zaprowadzić wreszcie porządek w moim gospodarstwie.
Angelika zacisnęła pięści.
— Koszykowe? — wrzasnęła — Naturalnie... Co wieczora przed wyjściem pije pan sześć szklaneczek whisky... Zapomina pan o ilości cukru, którą pan do tego wsypuje, a po tym wszystko na mnie. Zgoda, żeń się pan. Być może, dostanie pan żonę, która pana upilnuje i nie pozwoli opowiadać sobie historyjek o nocnej służbie.
Odwróciła się z godnością i wyszła z pokoju.
— Przeklęta baba — krzyknął za nią w ślad rozwścieczony inspektor — Precz z moich oczu!
Zabrał się z powrotem do szukania spinek. Po upływie kwadransa znalazł je tkwiące w kołnierzyku koszuli. Zasiadł do śniadania, popijając ze złością zimną kawę i przegryzając przypalonymi grzankami.

Ogłoszenie matrymonialne

Tego ranka, gdy Baxter wszedł do biura, zastał swego sekretarza, detektywa Marholma, zwanego pospolicie „Pchłą“, pochłoniętego lekturą „Times‘a. Marholm z obrzydzeniem spoglądał na piętrzącą się przed nim stertę korespondencji. Nie znosił biurowej roboty, którą spełniał dopiero od pewnego czasu. Był to inteliegenty i zdolny detektyw, z zamiłowaniem oddający się tropieniu przestępców, Stanowisko sekretarza Baxtera nie odpowiadało mu w zupełności.
Szef Scotland Yardu mruknął niewyraźnie dzień dobry, powiesił swe futro na wieszaku i usiadł za biurkiem. W ciągu kwadransa słyszało się jedynie skrzypienie pióra Marholma i szelest przekładanych kartek.
— Słuchajcie, Marholm, — odezwał się wreszcie Baxter — rzućcie na chwilkę swą robotę. Czy długo byliście kawalerem?
Detektyw spojrzał zdumiony na swego zwierzchnika.
— Czy długo byłem kawalerem?
— Tak.
— To cała historia — odparł..
— Jaka historia? — zaitneresował się szef Scotland Yardu.
— Byłem kawalerem dokładnie aż do dnia, w którym się ożeniłem — odparł Marholm tajemniczym tonem.
Baxter spojrzał na niego, przez chwilę nic nie rozumiejąc:
— W jaki sposób można dawać tak głupie odpowiedzi?
— Głupie? — odparł ze zdumieniem Marholm — Daję panu słowo, panie inspektorze, że mówię szczerą prawdę. Dokładnie w tej samej sekundzie, w której zawarłem małżeństwo, przestałem być kawalerem. Jeśli nie chce mi pan wierzyć, przyniosę panu jutro mój akt ślubu.
Inspektor przerwał mu ruchem ręki. Zapalił cygaro. Skorzystał z tego Marholm, aby wyciągnąć z kieszeni swoją krótką fajkę. Marholm, palił jak komin fabryczny. Baxter, nie mogąc znieść zapachu taniego tytoniu, z obrzydzeniem odwracał głowę. Tego jednak ranka był w usposobieniu dziwnie łagodnym i nie czynił Marholmowi żadnych uwag na temat zanieczyszczania powietrza.
— Powiedzcie mi Marholm, ile macie dzieci?
Marholm machnął ręką zrezygnowanym ruchem.
— Nie mówmy o tym... Zawsze jest więcej tych, które mogą przyjść na świat, niż żyjących!
Baxter uśmiechnął się.
— Słusznie... A czy kochacie swą żonę?
Marholm z pomiędzy obłoków dymu fajczanego spojrzał podejrzliwie na swego zwierzchnika.
— Oczywiście — odparł — Czyżby się skarżyła przed panem?
Baxter potrząsnął przecząco głową.
— Jeszcze jedno pytanie, Marholm — rzekł — Jesteście żonaci od wielu lat i macie pod tym względem pewne doświadczenie. Czy znaleźliście w małżeństwie to czegoście szukali?
— Do diabła! — mruknął do siebie Marholm — Stary ma widocznie nowego konika. Musiał hulać przez całą noc.
— Wytłumaczę ci, czemu rozmawiam z tobą na ten temat — rzekł Baxter — Mam zamiar się ożenić.
Marholm wybuchnął śmiechem.