Trzy godziny małżeństwa/Część druga/Rozdział VII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Hugo Bettauer
Tytuł Trzy godziny małżeństwa
Wydawca Udziałowa Spółka Wydawnicza
Data wyd. 1930
Druk Drukarnia Przemysłowa
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Franciszek Mirandola
Tytuł orygin. Die drei Ehestunden der Elizabeth Lehndorff
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ VII.

Sprawa Bodenbacha wywołała niesłychane wrażenie, sięgające daleko poza granice Austrji, Po całych dniach dzienniki rozpisywały się wyłącznie o przedziwnem, fantastycznem wprost rozwiązaniu zagadkowego morderstwa, dokonanego na Erno Szalayu.
Stawienie się dobrowolne mordercy, który niezwłocznie po przybyciu złożył zeznanie u prezydenta policji, szczegóły czynu, romantyczne powody, które skłoniły do zbrodni wysoce uzdolnionego, znanego z obowiązkowości urzędnika, jego małżeństwo z Elżbietą Lehndorff-Seilern w Ameryce, rola, jaką odegrała Elżbieta w krwawym dramacie... wszystko to podniecało umysły do tego stopnia, że w kąt poszły kwestje polityczno-gospodarcze, a mówiono o tem jednem tylko.
Reporterowie zwijali się, jak muchy w ukropie, chwytając codziennie, z konieczności, nowe szczegóły. Musieli opisywać dokładnie gdzie i jak zamknięty jest Bodenbach w więzieniu śledczem, jak tam żyje, w jaki sposób broni się i co robi jego żona.
Gdy Theo wkroczył na straszną drogę do więzienia wiodącą, zamieszkała Elżbieta w małym hoteliku, nie zawiadamiając wcale krewnych swoich o niczem.
Ale zaraz na drugi dzień, gdy dzienniki przepełnione zostały sprawozdaniami o dobrowolnem stawieniu się winowajcy, przybyła do Elżbiety Ellen i oto wyszło na jaw, że lekkomyślna dziewczyna jest istotą dobrą, o tkliwem sercu.
Płacząc, objęła ramionami siostrę starszą i nie dała za wygraną dopóki nie zabrała Elżbiety do swej wspaniałej willi w Costagu, gdzie miała oczekiwać wyniku procesu. Także małżonek Ellen okazał dużo szczerego współczucia, a nim upłynęła doba, stary generał i żona jego także znaleźli drogę do swej, nieszczęśliwej córki.
Generał był dosłownie złamany tem co zaszło. W głębi duszy musiał sobie przypisać dużo winy w tragedji krwawej i teraz oto jął się wściekać na samego siebie z powodu, że ongiś poświęcił mamonowi dziecko swoje i nie uczynił nic, by je powstrzymać od tego, strasznego małżeństwa. Podczas gdy uczucia te skrywał pod pozorami szorstkości, żona jego płakała i płakała bez końca.
Zdrowy instynkt szerokich mas ludu, od pierwszej zaraz chwili okazał głębokie współczucie dla byłego radcy policji Bodenbacha. Przejawy tej sympatji były tak gwałtowne i niedwuznaczne, że nawet dzienniki, które zrazu objawiały chwiejne wyczekiwanie, uległy ogólnemu nastrojowi i w obszernych artykułach wstępnych, oraz fejletonach podkreślały głęboki tragizm, będący tłem zbrodni, z wyraźną tendencją na korzyść winowajcy.
Tymczasem Bodenbach siedział cichy i ap atyczny w celi, gdzie na prośbę swą został sam jeden. Sędzia śledczy, zaprzyjaźniony z nim dawniej, czynił co mógł, by mu przynieść ulgę a przedewszystkiem starał się wszelkiemi sposobami skrócić śledztwo.
Obronę Bodenbacha objął przyjaciel młodości i kolega uniwersytecki, młody jeszcze, ale słynny już adwokat Dr. Walenty Rosen. Wywołało silne wrażenie u ogółu, gdy Dr. Rosten uzupełniając i prostując sprawozdanie jednego z dzienników, napisał:
— Nigdy z większą radością nie obejmowałem obrony, jak w sprawie Bodenbacha. W wielogodzinnych, częstych rozmowach z nim nabrałem przekonania, że jest to człowiek szlachetny i głęboko moralny, którego jeno tragiczny, okrutny los popchnął do zbrodni.
Już we wrześniu odbyła się rozprawa przed ławą przysięgłych. Tłok był taki, że dopuszczać musiano do wejścia, tylko zaopatrzonych w karty wstępu. Nie przeszkadzało to jednak, że nieprzeliczone tłumy obiegły gmach sądowy.
Dr. Rosen postąpił tak zręcznie przy wyborze przysięgłych, że zasiedli wyłącznie niemal, ludzie z zawodów wolnych, wykształceni, o wyrobionych poglądach i oni to mieli wydać wyrok. Adwokat uznał za pomyślny znak, że pośród przysięgłych znalazła się także młoda kobieta.
Po załatwieniu koniecznych formalności pierwszego, jako oskarżonego przesłuchano Thea Bodenbacha. Przewodniczący zapytał, jak zawsze, czy chce przedstawić sam całokształt sprawy, czy woli, by mu zadawać pytania.
Bardzo blady, ale zrównoważony i spokojny poprosił, by mu pozwolono mówić samoistnie. Wśród napięcia i słuchaczy, którzy powstrzymywali dech, skreślił dzieje uczęszczania do domu Lehndorffów, oraz miłość, jaką od pierwszej chwili zapałał ku Elżbiecie.
Zgoła bez patosu, co działało tem silniej jeszcze, opowiedział jak własnemi oczyma widział zbliżającą się w coraz to szybszem tempie ruinę tej rodziny. Niestety, nie miał możności pojąć za żonę Elżbiety, od dziecka nawykłej do dostatków i luksusu, chociaż pewny był jej wzajemności, gdyż nie pozwalała na to szczupła pensja urzędnicza, jaką pobierał.
Nagle zjawił się Erno Szalay, który w sposób nader zręczny skaptował starego generała, zaplątał go w interesy giełdowe, podsuwał mu pieniądze i wybierając stosowną chwilę, bez ogródek przedstawił mu, że jest żebrakiem.
W końcu nastąpiło to, co przeczuwał w męce nieopisanej Bodenbach. Widząc desperackie położenie swoje, pod wpływem strachu przed ubóstwem, nędzą nawet, opanowana gorącą troską i rodziców, chcąc im zapewnić beztroską starość, a młodszej siostrze przyszłość, gdy nie było innego wyjścia, sprzedała się poprostu osławionemu już, wstrętnemu, niekulturalnemu i niewykształconemu Erno Szalayowi.
Potem, wśród śmiertelnej ciszy, jaka zaległa salę, jął oskarżony mówić o wypadkach dnia zaślubin.
— Będąc w kościele, gdy Elżbieta, z trudem, wśród niepojętej udręki, wyrzekła w końcu sakramentalne: tak, nie miałem jeszcze zamiaru wystąpić z gwałtowną interwencją. Oszołomiony wróciłem do biura, by przedsięwziąć naglące przesłuchanie złodziei kolejowych. W duszy mej szalała burza, a myśli przewalały się, jak chmury.
Nie wiem zgoła co się działo w mózgu moim 1 dziś określić nie mogę w jakim momencie powstał we mnie plan zabicia Szalaya, dla ratow ania dziewczyny, ponad wszystko kochanej i wyrwania jej z pazurów dzikusa. Wiem tylko, że plan ten zjawił się nagle, ja zaś przystąpiłem niezwłocznie do wykonania go, z całą bezwzględnością.
Opowiedział następnie szczegółowo w jaki sposób dokonał zbrodni, jak potem ze znawstwem szefa policji kryminalnej pozacierał ślady i zmylił poszlaki, potem zaś, opuszczając Elżbietę wyjechał do Ameryki, by tam rozpocząć życie nowe.
Nie wspomniał pod jakiem nazwiskiem żył w Nowym Jorku, jakie zdobył stanowisko, poprzestając na tem, że zdołał zdobyć w obczyźnie warunki bytu.
Nagle zjaw iła się Elżbieta i w jej objęciach nabrał przekonania, że chcąc żyć dalej musi odpokutować winę i przez to zostać oczyszczony. Muszą sprawę jego rozpatrzyć ludzie upoważnieni przez państwo i społeczeństwo do ferowania nad nim wyroku.
Gdy skończył opowiadanie, zahuczały w sali rzęsiste oklaski, przerywane łkaniem kobiet.
Prokurator, który z urzędu czuł się dotknięty silnem wrażeniem mowy, oraz poszeptem ogarniającym ławę przysięgłych, wstał porywczo i rzekł:
— Oskarżony! Chcesz pan, widzę, wmówić w nas niejako, że nie byłeś przy zdrowych zmysłach, układając wyrafinowany plan zamordowania nieszczęśliwego Erno Szalaya?
Bodenbach odparł uśmiechając się zlekka:
— Panie prokuratorze! Nie chcę wmówić niczego, ani w pana, ani w nikogo z obecnych. Czy sądzi pan, że porzuciwszy bezpieczne ukrycie w Ameryce przyjechałem wraz z młodą żoną do Wiednia, po to, by tutaj opowiadać bajki?
Ta odpowiedź wywołała tak gwałtowny poklask uznania wśród słuchaczy, że przewodniczący musiał zagrozić opróżnieniem sali.
Po krótkiem przesłuchaniu wśród pytań krzyżowych, które nie ujawniły nic ważnego, przesłuchano świadków, mogących powiedzieć coś o znalezieniu zwłok i wezwaniu telefonicznem, podczas uczty weselnej, następnie wstąpił w szranki świadków skwitowany generał-zbrojmistrz Lehndorff-Seilern.
Stary generał przybył w mundurze, z wszystkimi orderami. Pytania zadawał mu przeważnie obrońca, on zaś w sposób bezwzględnie zdecydowany potwierdził wszystko co powiedział przedtem Bodenbach o przykrem położeniu rodziny i roli, odegranej przez Szalaya.
— Potem uświadomiłem sobie jasno, że Erno Szalay wcisnął się celowo do rodziny naszej, oplątał mnie fałszywemi powiastkami o zyskach giełdowych, na czem się nie znam wcale, a uczynił to, by zdobyć córkę moją.
Do dziś pojąć istotnie nie mogę, jak Lehn-dorff-Seilern mógł się w końcu zdecydować na to, by piękna, szlachetna córka jego z takim człowiekiem stanęła u ołtarza ślubnego. Na usprawiedliwienie własne przytoczę chyba straszne czasy, jakie przeżywaliśmy dotąd, wszystko migotliwe, niejasne, zawikłane wokoło nas i proszę Boga, by nie zechciał karać mnie kiedyś zbyt ciężko za moją słabość i brak rozwagi.
Znowu wionęły po sali szepty i pomruki a Dr. Rosen stwierdził zadowolony wielce, że nietylko przysięgli, ale także dwaj sędziowie trybunału posługują się raz poraź chustkami do nosa.
Jako świadek następny stanęła Elżbieta, Gdy weszła piękna, blada, jak marmur, młoda kobieta w pojedynczej, czarnej sukni, obrzucając męża miłosnem spojrzeniem, wszystkich do jednego w sali ogarnęło wzruszenie głębokie.
Po wstępnych pytaniach przewodniczącego, które dotyczyły wydarzeń zaszłych w ciągu dnia zaślubin nastąpiła wielka, nieoczekiwana zgoła sensacja. Na pytanie, czy zeznająca nie miała jakiegoś przypuszczenia, odnośnie do osoby mordercy, odpowiedziała Elżbieta głośno i stanowczo:
— Tak jest, w samej niemal chwili wejścia do gabinetu zamordowanego wiedziałam napewno kto dokonał czynu. Bodenbachowi, który mi towarzyszył w drodze do kościoła wetknęłam sama w butonierkę jeden z niewielu otrzymanych w darze, bardzo rzadkich storczyków.
Otóż storczyk ten leżał obok zwłok na posadzce!
Zabrzmiały głośne okrzyki wśród publiczności, oskarżony zadrżał, a prokurator zerwał się w podnieceniu z krzesła.
— Proszę pani! Czemuż nie wniosła pani doniesienia, a ponadto zaślubiłaś nawet mordercę męża swego? To rzecz niesłychana!
Elżbieta wzruszyła ramionami.
— Niesłychane? Sądzę, panie prokuratorze, iż każda prawdziwie kochająca i kochana kobieta uczyniłaby to samo.
Prokurator, który nie spostrzegł żywego potakiwania przysięgłych, sądząc, że uzyskuje wreszcie przewagę, zaskrzeczał ostrym tonem:
— Oświadczenie to zmienia całą sytuację. Powstaje teraz podejrzenie, że oskarżony popełnił morderstwo za zgodą pani i w porozumieniu. Zastrzegam sobie prawo wyciągnięcia odpowiednich konsekwencji.
Elżbieta stała bez ruchu, natomiast zerwał się Bodenbach i krzyknął groźnym głosem:
— Protestuję przeciw temu, bezpodstawnemu zgoła, a złośliwemu podejrzeniu!
Publiczność ogarnął niepokój, a także i przysięgli zaczęli szeptać żywo.
Przewodniczący musiał interwenjować.
— Oskarżony! Nie masz pan prawa wtrącać okrzyków, a tylko odpowiadać na pytania, Inna rzecz, jak sądzę, pan prokurator, którego ewentualnych wniosków nie chcę, oczywiście uprzedzać, posunął się zbyt daleko pod wpływem zrozumiałego zresztą rozdrażnienia.
Zeznanie oskarżonego, jego całe zachowanie po czynie, a zwłaszcza fakt, że pani Bodenbach, mogąc zaniechać zeznania, oświadcza tutaj dobrowolnie, iż wiedziała kto jest mordercą, wszystko razem stwierdza bez żadnej wątpliwości, że nie może być brana w rachubę, jako współwinna.
Teraz jednak Elżbieta, rozprostowawszy się, poprosiła przewodniczącego o głos.
— Jurydycznie biorąc, nie jestem współwinną w tem, co uczynił mąż mój, atoli tem większą czuję potrzebę powiedzieć, że ze stanowiska moralnego ja tylko wyłącznie ponoszę winę tej całej okropności.
Kochałam Bodenbacha od dawna, wiedząc, że mnie kocha wzajemnie, a mimoto odmówiłam i sprzedałam się człowiekowi znienawidzonemu do głębi duszy dlatego, że przywiązana do dostatków uważałam za rzecz ważniejszą kosztowne toalety, liczną służbę, automobile i perły, niż skromne szczęście u boku pełnego zalet człowieka.
Była to moja straszna zbrodnia, której ofiarą padł nieszczęsny Ernö Szalay, potem Bodenbach, a w końcu i ja sama. Gdyby istniała sprawiedliwość prawdziwa, głęboka, wolna od paragrafów i formuł, mnie właśnie powinnoby się wtrącić do więzienia, gdyż dokonałam m orderstwa przez lekkomyślność i żądzę życia. Zbyt późno, niestety, uświadomiłam sobie jakie są istotne wartości życia i teraz wiem, że gardzić należy tem wszystkiem, za czem się upędza świat, ogarnięty szaleństwem posiadania.
Półprzytomna, łkająca, byłaby po wyrzeczeniu tych słów upadła, gdyby nie obrońca Dr.Rosen, który wziąwszy troskliwie pod ramię nieszczęśliwą kobietę odprowadził ją na ławę świadków.
Prokurator milczał, bawiąc się nerwowo ołówkiem. Czuł dobrze, iż wystąpieniem swojem zaszkodził niemało sprawie oskarżenia, miast odnieść sukces spodziewany.
Po przesłuchaniu kilku jeszcze, podrzędnych świadków i krótkiej przerwie obiadowej zabrał głos prokurator, celem wygłoszenia swego plaidoyer.
Przez całą godzinę, w sposób potrosze nudny przedstawił raz jeszcze rzecz całą, podkreślając, że dokonano zbrodni strasznej, która wywołała wyrzuty sumienia samego mordercy, tak, że pod ich wpływem wrócił z wielkiej dali na miejsce czynu.
— Czcigodni panowie przysięgli, — zakończył — nie wolno wam traktować oskarżonego łagodniej, niż on sam to czyni. Macie tylko odpowiedzieć na pytanie, czy Erno Szalay został zamordowany przez Thea Bodenbacha, czy me. Litość wasza, panowie byłaby złowrogą, zwłaszcza, teraz właśnie, gdy wszystkie czcigodne, przekazane tradycją pojęcia moralne chwieją się. Nie przeczę wcale, że mam dla oskarżonego pewną sympatję, atoli nie mogę żadną miarą przyznać komuś prawa mordowania, dlatego że kocha żonę innego. Morderstwo zostało popełnione i musi nastąpić kara.
Obrońca zabrał głos, w sali zapadła znowu cisza głęboka, a przysięgli patrzyli przedsię w zadumie głębokiej.
— Czcigodny pan prokurator — zaczął Dr. Rosen — potrzebował przeszło godziny na to, by was czcigodni panowie przysięgli przekonać, że popełniono zbrodnię ciężką, morderstwo. Chociaż spraw ca sam złożył dobrowolnie zeznanie, a co więcej przyjechał z Nowego Jorku do Wiednia, aby móc je złożyć, wystarczy mi pięć minut, dla wyjaśnienia, że Theo Bodenbach, mimo swego czynu, jest wszystkiem innem, tylko nie mordercą.
Przezacna pani przysięgła i panowie przysięgi, gdyby rzecz się miała tak, jak twierdzi pan prokurator, gdyby szło tylko o uznanie Thea Bodenbacha winnym, nie potrzebowalibyście siedzieć tu i nudzić się. Dwanaście precyzyjnych automatów, kiwających głowami spełniłoby najdokładniej funkcje wasze.
Atoli instytucja sądów przysięgłych polega na tem, że mężczyźni i kobiety wszystkich zawodów mają rozstrzygać, czy oskarżony winien jest, czy nie w wyższym znaczeniu tego słowa. Któż jest w tym właśnie wyższem znaczeniu zbrodniarzem? Jest to, bez względu na rodzaj zbrodni, człowiek działający pod wpływem dzikości, brutalnego egoizmu, zapomnienia obowiązku, lekkomyślności, lub innych niskich, złych instynktów. Cóż ma z tem wszystkiem wspólnego taki Theo Bodenbach?
Panowie decydujecie o życiu i wolności oskarżonego, a pewny jestem, że żaden nie może potwierdzić pytania. Trzeba się wmyśleć w wydarzenia dnia zaślubin Elżbiety Lehndorff z Erno Szalayem, by odczuć stan duszy nieszczęsnego Bodenbacha, podczas trzech godzin m ałżeństwa ukochanej. Nie było mowy o spokojnej rozwadze, logicznem myśleniu, a niezdolny do tego, szarpany szaleńczą trwogą i rozpaczą, nie mógł, oczywiście normalnie myśleć. Wiedział jedno tylko, mianowicie, że nie dopuści, by kobieta nad wszystko w świecie umiłowana stała się bezwolnym łupem człowieka, w którego objęciach zostanie zbeszczeszczona, zezwięrzęcona i zamordowana duchowo.
Toteż głęboka nienawiść, i wzgarda, jaką żywimy wszyscy względem hyen socjalnego pobojowiska, wyzyskiwaczy nędzy, ludzi korzystających z naszej niedoli, obdzieraczy zwłok, szachrajów, lichwiarzy i szantażystów, powtarzam, wzgarda ta głęboka musiała przepoić krwawą nienawiścią i doprowadzić do szału tego, który patrzył, jak istota najdroższa zostaje sprzedana za skradzione przez nabywcę pieniądze.
W niewielu zdaniach, wezbranych silnem uczuciem skreślił obrońca nastrój duszy oskarżonego, od chwili ślubu. Z minuty na minutę stan ten pogarszał się, oczywiście, przez całe trzy godziny, aż doszło do czynu rozpaczy.
— Bodenbach — zakończył obrońca — przybył z Ameryki, czując, że wina jego domaga się kary. Pan prokurator, mówiąc nawiasem, powtarza tylko własne jego słowa. Sędziowie z ludu! Czyn został już odpokutowany przez długotrwałe śledztwo i tę oto rozprawę! Waszem, panowie, Szczytnem zadaniem nie jest sądzenie, czy karanie, ale oczyszczenie z winy. Nie proszę was, byście uznali oskarżonego niewinnym, ale tylko, byście w wyroku swym dali wyraz przekonaniu, że popełniając zbrodnię, nie był panem zmysłów swoich.
Ponieważ prokurator zrzekł się odpowiedzi, a oskarżony wszelkich oświadczeń dodatkowych, przewodniczący udzielił pouczenia prawnego, które wypadło rzeczowo, trzeźwo, a przytem życzliwie.
Potem udali się przysięgli na naradę, a publiczność została na miejscach, dygocząc z naprężenia ciekawości. Elżbieta została także w sali w otoczeniu rodziców i siostry, a oskarżonego wyprowadzili woźni sądowi. Wrócił jednocześnie z przysięgłymi.
Nastała cisza taka, że słychaćby było szpilkę spadającą na ziemię, wszyscy zaparli oddech, a przewodniczący ławy przysięgłych odczytał werdykt:
Dziewięć głosów: tak, trzy: nie. Ale wszystkie z zastrzeżeniem niepoczytalności w chwili dokonania zbrodni.
Stosownie do obowiązującego przepisu prawa ogłosił trybunał wyrok uwalniający, w chwilę potem trzymał Theo w objęciach zemdloną Elżbietę zaś publiczność wydawała okrzyki radości, to znów płakała naprzemian.
Późnym wieczorem, gdy młoda para zamierzała już udać się na spoczynek we wspaniałej willi Ellen, dokąd zaproszono także Thea, jako gościa, przyniósł posłaniec telegram kablowy z Nowego Jorku.

— Zawiadomiony szczegółowo o przebiegu i wyniku procesu, przez naszą agencją wiedeńską, gratulują serdecznie, oczekując pana jaknajrychlej na stanowisku pańskiem.

Pozdrowienie. Jeffrys.
Theo przytulił do piersi żonę.
Czy chcesz jechać ze mną za ocean, Elżbieto? — spytał.
— O tak, drogi Theo, z największą radością, Wolni od całej przeszłości będziemy żyć wyłącznie dla siebie, budując przyszłość dla dziecka naszego, którego się spodziewam.

KONIEC.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Hugo Bettauer i tłumacza: Franciszek Mirandola.