Przejdź do zawartości

Poprostu człowiek/Dwie matki (Miguel de Unamuno)

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Miguel de Unamuno
Tytuł Poprostu człowiek
Podtytuł Nowele
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze „Rój”
Data wyd. 1928
Druk Zakłady drukarskie B-ci Wójcikiewicz
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Edward Boyé
Tytuł orygin. Tres noveles ejemplares y un prologo
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



DWIE MATKI

I.

Jak mogła Raquel podsunąć mu myśl, aby pojął za żonę Bertę Lapeira? W jaki sposób dowiedziała się, że Juan tracąc podczas snu tę wolę, która nie była wcale jego wolą, lecz wolą Raquel — marzył o anielskiej istocie, która przybywała mu na pomoc, aby go wybawić!
A jeśli kiełkowało w nim ziarno przyszłej miłości, czyż Raquel nie starała się go zniszczyć, każąc mu ożenić się z Bertą? Bezpłodna wdowa chciała stać się matką, w osobie swej rywalki.

Juan znał Bertę od dzieciństwa. Ich rodziny łączyła przyjaźń. Rodzice Juana, którzy umarli młodo, żyli w serdecznej przyjaźni z państwem Lapeira. Don Pedro i Donia Maria okazywali Juanowi dużo życzliwości. Interesowali się jego życiem; boleli skrycie nad jego rozwiązłością. Widząc, że Juan, zmęczony nie tyle miłością, ile miłostkami, szuka ratunku i ucieczki u wdowy, uradowali się, że syn ich przyjaciół znajdzie tam szczęście. Państwo Lapeira nie podejrzewali oczywiście, że drzwi, wiodące ku temu szczęściu, były zdruzgotane burzami.
W przeciwieństwie do tego, co sądził juan, rozsądni państwo Lapeira patrzyli na ten związek, jako na rodzaj małżeństwa. Juan potrzebował wszak czyjejś woli, ktoraby mogła dopełnić jego słabą wolę. Bardzo często ta tragikomedia, o której mówiło całe miasto, była tematem rozmów przy stole, w obecności córki, przed którą nic nie skrywano. Anielska Berta zainteresowała się Juanem. Rodzice martwili się, że Juan nie ma dziecka z Raquel i że ten związek nie uświęcony przez prawa boskie i ludzkie, nie staje się związkiem nierozerwalnym. Wówczas Berta zapragnęła w głębi duszy, aby Juan nie poślubił Raquel. Marzyła w tajemnicy, że się stanie aniołem — zbawcą na tych miłosnych rozdrożach, że go oderwie od drzwi, zdruzgotanych burzami...
Juan i Berta zaczęli snuć podobne marzenia prawie jednocześnie. Ręce ich i spojrzenia spotykały się nagle. Berta przyjmowała towarzysza swych lat dziecinnych, podczas nieobecności rodziców, którzy nie spieszyli się zazwyczaj z powrotem do domu.
Juan przeczuł niebezpieczeństwo i zaczął bywać coraz rzadziej. Państwo Lapeira odgadli powód dla którego unika ich domu. „Jak ta Raquel go opanowała, jak umiała odsunąć go od całego świata” — mawiali rodzice.
— A tymczasem córce ich, anielskiej Bercie, przekorny demon szeptał do ucha w nocnej ciszy:
— Obawia się ciebie!
Jak się to stało, że ta sama Raquel pchała go teraz w ramiona Berty? W ramiona??...
Przeczuwając, że Raquel wiedzie go ku śmierci, biedny Juan żałował, że okres przelotnych miłostek należał już dla niego do przeszłości.
Czyż mógł odczuwać pragnienie ojcostwa? Po coż wydawać na świat istotę, podobną do siebie?
Lecz cóż miał robić?
Pobudzany wolą Raquel, stał się prawie domownikiem u państwa Lapeira. Rodzice Berty nie posiadali się z radości — zwłaszcza wówczas, gdy już odgadli jego zamiary.
Don Pedro: Biedny chłopiec. Jakże on musi cierpieć!
Donia Maria: Ma po temu powody...
Don Pedro: Przypominasz sobie naszą Teresę? Oczywiście mówiła o lubczyku...
Donia Maria: Nie było to miłym żartem z jej strony. Gdyby się była przejrzała w lustrze...
Don Pedro: I zobaczyła, co z niej zrobiła ta praca, na którą los ją skazał, — co z niej zostało po dziewięciu połogach...
Donia Maria: Oto jacy wy jesteście. Mężczyźni — to świnie.
Don Pedro: Wszyscy?
Donia Maria: Wybacz mi kochany Pedro — ty nie!
Don Pedro: Rozumiem, że lubczyk wdowy może być bardzo niebezpieczny.
Donia Maria: Ach ty stary szelmo!
Don Pedro: Mam przecież oczy, Mario, a oczy pozostają zawsze młode.
Donia Maria: Młodsze od nas...
Don Pedro: Co się teraz stanie z tym chłopcem?
Donia Maria: I z nią?
Don Pedro: Trzeba ją przygotować powoli, na wypadek gdyby...
Dona Maria: A ten związek?
Don Pedro: Czyż nie widzisz, że on szuka tylko pretekstu, aby zerwać? Jeszcze sobie z tego nie zdałaś sprawy?
Donia Maria: Bezwątpienia! Lecz zerwanie pociągnie za sobą pewne ofiary...
Don Pedro: A gdyby nawet? Jest bardzo bogaty przecież... może to i owo poświęcić!
Donia Maria: To prawda!
Don Pedro: Musimy go ocalić! Domaga się tego od nas z za grobu głos jego rodziców.
Ze swej strony Berta pragnęła gorąco ocalić Juana. Ach, wydrzeć tego człowieka Raquel i zobaczyć jakim jest ten Juan, który należy do niej duszą i ciałem którego ona stworzyła.
Berta była pełna podziwu dla wdowy. Raquel była jej bóstwem.

II.

Biednego Don Juana męczyły straszliwie te dwie kobiety, Berta i Raquel, jego demon i jego anioł-zbawca.
Pchały go naprzód, ku jakiemuś celowi? Ku własnej jego zgubie, którą przeczuwał?
Zatracał się w tych dwóch kobietach całkowicie. Wydzierały go sobie. Czuł się jak dziecko, o które przed trybunałem Salomona walczyły dwie matki. Nie wiedział, czy Raquel zgodzi się oddać go całkowicie Bercie, lub czy Berta odstąpi go Raquel? Może rozedrą go na ćwierci? Podzielą się jego śmiertelnemi szczątkami. Jasne oczy dziewiczej Berty głębokie, jak morze bezbrzeżne, ciągnęły go ku przepaści. Spojrzenia oczu Raquel, oczu czarnych jak noc bez gwiazd, otaczały go ze wszystkich stron. Te oczy także wiodły go na dno otchłani...
Berta: Co się z tobą dzieje Juanie? Otwórz wreszcie swoje serce przede mną. Czyż nie jesteś przyjacielem moich lat dziecinnych? Jestem prawie siostra dla ciebie!
Don Juan: Moją siostrą!... moją siostrą...
Berta: Czy ta nazwa ci się nie podoba?
Don Juan: Nie miałem siostry! Zaledwie przypominam sobie moją matkę. Mogę powiedzieć także, że nie znałem kobiety w swem życiu...
Berta: Jakto?
Don Juan: Tak... znałem wiele kobiet. Lecz kobiety, prawdziwej kobiety...
Berta: A ta wdowa?... Raquel?
Berta zdziwiła się, że to słowo przeszło jej tak łatwo przez gardło. Głos jej nie zadrżał, rumieniec wstydu nie zapalił się na twarzy. Juan przyjął zapytanie Berty z zupełnym spokojem...
Don Juan: Raquel wybawiła mnie od innych kobiet.
Berta: Wierzę, lecz teraz...
Don Juan: Ach, teraz należałoby wybawić się od niej!
I wymawiając te słowa, Juan czuł na sobie hipnotyzujące spojrzenie czarnych oczu.
Berta: Czy mogłabym ci dopomóc?
Don Juan: Och Berto, Berto!
Berta: Jak zresztą chcesz... Mogę ci pierwsza poczynić wyznania...
Don Juan: Lecz Berto!!
Berta: Kiedyż wreszcie staniesz się mężczyzną, Juanie? Kiedyż będziesz miał swoją własną wolę?
Don Juan: A więc chcesz mnie ocalić?
Berta: W jaki sposób?
Don Juan: Wychodząc za mnie za mąż?
Berta: Nareszcie wykrztusiłeś to słowo. Chcesz mnie poślubić?
Don Juan: Czy to nie jest dla ciebie oczywiste?
Berta: Oczywiste, oczywiste!! Raczej możnaby powiedzieć, że zupełnie niezrozumiałe. Chcesz się ożenić ze mną?
Don Juan: Tak!
Berta: Z własnej, nieprzymuszonej woli?
Juan zadrżał, dostrzegłszy mrok w głębi jasno-błękitnych oczu dziewiczej Berty. Czyż nie domyśliła się całej prawdy? — pomyślał i już był zdecydowany cofnąć się. Lecz czarne oczy Raquel pobudziły go.
Don Juan: Z własnej, nieprzymuszonej woli!
Berta: A czy ty masz własną wolę, Juanie?
Don Juan: Oświadczam się o twoją rękę, prosząc, abyś mnie tej woli nauczyła.
Berta: Więc?...
Don Juan: Więc? — co?
Berta: Naprzód musisz rozstać się z tamtą.
Don Juan: Berto!
Berta: Dobrze! Jeśli chcesz, nie będę już mówiła o tym. Czujesz się niezdolny do zerwania z tą kobietą i pragniesz, abym ja ci w tym dopomogła. Czy tak?
Don Juan: Tak! (i Juan pochylił głowę).
Berta: Abym dała ci wolę, której ci brak...
Don Juan: Tak...
Berta:...I abym zwalczyła jej wolę.
Don Juan: Tak!
Berta: A zatem dobrze! Niech się tak stanie!
Don Juan: Och, Berto, Berto!
Berta: Uspokój się, Juanie. Spójrz na mnie! Moi rodzice mają powrócić tutaj za chwilę.
Don Juan: Co powiedzą twoi rodzice?
Berta: Naiwny jesteś Juanie! Czyż nie wiesz, że oddawna domyślają się wszystkiego.
Don Juan: Więc...
Berta: Będziemy wszyscy troskliwie czuwali nad tobą.

III.

Gdy Juan dowiedział się, że rodzice i Raquel zgodzili się na jego małżeństwo z Bertą, wieść ta wstrząsnęła nim do głębi duszy. Rodzice Berty, państwo Lapeira, pragnęli zabezpieczyć materialnie przyszłość swej córki, — prawdopodobnie myśleli też o sobie. Berta nie była ich jedynym dzieckiem, jak niektórzy sądzili. — Lapeira mieli jeszcze syna, który, jako młody chłopiec, wyjechał do Ameryki i o którym nie mówiono nigdy. Lapeira chcieli, aby Juan wyposażył ich córkę jeszcze przed ślubem, natomiast unikali starannie rozmowy o swojej sytuacji finansowej.
Juan nie kwapił się z wypełnieniem ich żądań, tłumacząc, że wkrótce po ślubie spisze testament, na mocy którego Berta zostanie jego jedyną spadkobierczynią. Przed tym zaś umieści w banku pewną sumę na jej imię.
W mniemaniu rodziców i Berty, Raquel nie była wcale przeszkodą do zawarcia małżeństwa. Zgodzili się utrzymywać z nią dobre stosunki towarzyskie, jako z inteligentną znajomą i przyjaciółką Juana, która wyświadczyła mu w życiu wiele dobra. Byli pewni, że Berta posiada dosyć wdzięku i sprytu, aby zawładnąć całkowicie sercem swego męża i że Raquel sama dołoży wkońcu wszelkich starań, by młode małżeństwo było szczęśliwe. Byleby tylko zapewnić wdowie byt... i szacunek porządnych ludzi!
Mimo wszystko, nie była ona jakąś zwykłą ladacznicą, nie sprzedawała swego ciała temu, kto dawał więcej... Jej stosunek z Juanem był dziełem namiętności — a kto wie? — może i współczucia!
Tak myśleli, lub starali się myśleć małżonkowie Lapeira! Lecz o najważniejszej rzeczy nie wiedzieli ani rodzice, ani anielska narzeczona, ani nikt z mieszkańców miasta, chociaż wszystkim wydawało się, że znają wdowę doskonale. Nikt nie podejrzewał, że Raquel kazała podpisać Juanowi pewną umowę. Juan zaświadczał w niej, że sprzedał kochance wszystkie swoje nieruchomości. Sam figurował odtąd w papierach hipotecznych tylko jako administrator. Wdowa zataiła chytrze istnienie tego dziwnego kontraktu — znała jednak doskonale finansowe położenie rodziny Lapeira.
Raquel: Posłuchaj Juanie! Wkrótce po ślubie, a może jeszcze i przed ślubem, niewielki majątek rodziców Berty — twojej przyszłej małżonki — rozumiesz? — małżonki” lecz nie „żony” — będzie należał do mnie, a raczej do nas.
Juan: Do nas?
Raquel: Tak... właściwie do syna, którego będziemy mieli, jeśli Berta nam go da... Jeśli nie...
Don Juan: Ach jak ty mnie męczysz!
Raquel: Uspokój się. Już ja tego majątku z oka nie spuszczę. Wykupię wszystkie hipoteki.
Będą mówili: „A jednak ta Raquel to porządna kobieta, godna najgłębszego szacunku. Ocaliła męża naszej córki, uratowała naszą sytuację finansową, stała się podporą naszej starości...
Don Juan: Raquel! Raquel!!
Raquel: Pragnę z ciebie zrobić człowieka, pragnę z ciebie zrobić ojca. Juanie!!
Don Juan: Ty?
Raquel: Tak ja, ja, Raquel!!
W Juanie martwiało serce.
Don Juan: Lecz powiedz mi, Raquel, powiedz mi — i w głosie Juana czuć było łzy, dlaczego mnie kochałaś? Dlaczego wyssałaś ze mnie moją wolę? — Dlaczego zrobiłaś ze mnie pajaca? Dlaczego skazałaś mnie na życie, jakie dotychczas wiodłem?
Raquel: A cóżby się stało z tobą, gdyby nie ja? Umarłbyś z głodu, zrujnowawszy się wprzód doszczętnie. Zginąłbyś w bagnie życia.
Don Juan: Lepiej byłoby dla mnie, gdybym był zginął. Nie widziałbym teraz tego błota, w którym grzęznę. Czy ja jeszcze należę do siebie? Czy jestem jeszcze sobą? Dlaczego ukradłaś mi moją duszę i moje ciało?
Juan dusił w sobie bezradny szloch.
Raquel z macierzyńską czułością wzięła go na swoje kolana, przycisnęła jego głowę do swych zwiędłych piersi, do piersi, nabrzmiałych czerwoną krwią, która się nie mogła przemienić w mleko pokarmu i, otaczając jego ciało splotami swych rozwianych włosów, płakała nad nim spazmatycznie; później rzekła.
— Mój synu, mój synu! To nie ja ukradłam ci duszę, to ty mnie ją raczej ukradłeś.
Ukradłeś moje ciało, ty, mój synu! Widziałam, że dążysz do zguby! Widziałam, że szukasz w życiu tego, czego znaleźć nie sposób. A ja pragnęłam tylko dziecka! Miałam nadzieję, że mi dasz to dziecko, bez którego żyć nie mogę. I nadal pragnę, abyś mnie je dał.
Don Juan: Ale przecież to dziecko nie będzie należało do ciebie?
Raquel: Będzie należało do mnie, zaręczam ci, że będzie należało do mnie! Czyż nie jestem twoją żoną?
Don Juan: Jesteś!
Raquel: Ona... ona będzie tylko twoją... „małżonką”... Małżonką!
Lecz ja będę twoją żoną i matką waszego dziecka, mego dziecka!
Don Juan: A jeśli go nie będziemy mieli.
Raquel: Zamilcz Juanie! Jeśli Berta nie da nam potomka, będę zdolna...
Juan: Dość! Twój przeraźliwy głos napełnia mnie przerażeniem!
Raquel:...ożenić cię później z inną kobietą!
Raquel gwałtownym ruchem odsunęła od siebie Juana, spiorunowała go spojrzeniem, przyczaiła się do skoku, niby ranna lwica, lecz po chwili, opanowawszy ból, zadany swemu sercu, przyciągnęła do siebie Juana z powrotem, krzycząc:
— „Chodź do mnie, Juanie! Chodź, mój synu! Pocóż mi inny syn? Czyż nie jesteś mojem dzieckiem?
Rozgorączkowanego, nieprzytomnego Juana musiała Raquel położyć do łóżka.

IV.

Raquel nie zgodziła się uczestniczyć w w uroczystościach weselnych, tak, jak tego życzyli sobie państwo Lapeira i Berta. Nie potrzebowała się przy tym wymawiać chorobą. Była chora naprawdę.
Raquel: Nie sądziłam, Juanie, że posuną się tak daleko. Wiedziałam, że wszyscy troje są próżni i głupi. Lecz nie przypuszczałam, że będą mieli czelność wyzywać opinię. Moja obecność na ślubie, według ich mniemania, przydałaby blasku triumfowi ich córki. Idioci! A ona, ona, ta twoja małżonka?
Don Juan: Błagam cię Raquel!
Raquel: Jakże ją znajdujesz? Jaki smak mają jej pocałunki? Czy nauczyłeś ją już tego, czego ciebie nauczyły inne kobiety? Gdyż to wszystko, czego ja ciebie nauczyłam — nie jest dla niej! Ty także nie jesteś dla niej!
Juan: Nie jestem także sobą dla samego siebie!
Raquel: Jesteś dla mnie — rozumiesz? — tylko dla mnie! Teraz wiesz dobrze, jakie są nasze obowiązki. Nie zapominaj o nich. I przychodź do mnie jaknajrzadziej!
Don Juan:...Lecz Raquel!...
Raquel: Raquel cię nie wiąże, ani nie wstrzymuje. Należysz teraz do swej małżonki. Zajmij się nią.
Don Juan: Lecz jeśli to właśnie ona każe mi bywać u ciebie?
Raquel: Głupia! Chciałaby mnie naśladować, nieprawdaż?
Don Juan: Naśladuje twój ubiór, uczesanie, gesty, ruchy...
Raquel: Gdyście byli u mnie po raz pierwszy z wizytą oficjalną, zauważyłam, że przeprowadza całe studia nade mną.
Don Juan: Mówi, że powinno być więcej zażyłości między nami, zwłaszcza, że mieszkamy tak blisko, prawie naprzeciwko.
Raquel: To jest jej taktyka! Pragnie, abyś nas często widywał razem, abyś wyrobił sobie skalę porównawczą.
Don Juan: Sądzę, że sprawy mają się zupełnie inaczej.
Raquel: Jakto?
Don Juan: Myślę, że zakochała się w tobie, że zawładnęłaś nią całkowicie.
Raquel schyliła głowę. Śmiertelna bladość powlekła jej oblicze. Przycisnęła rękę do serca, przez które przeszło ostrze czerwonego sztyletu.
I gdy Juan otoczył ją ramieniem, pragnąc wycisnąć na jej ustach pożegnalny pocałunek, pocałunek długi i namiętny, jak niegdyś — wdowa odepchnęła go.
Raquel: Nie, teraz, nie! Nie chcę abyś jej zaniósł wspomnienie. Nie chcę jej także pozbawiać twoich pocałunków.
Don Juan: Jesteś zazdrosna?
Raquel: Zazdrosna? Chyba masz źle w głowie! Czy sądzisz, że mogę być zazdrosna o twoją małżonkę? Ja, ja? — twoja żona? Po ożenieniu was? Po zjednoczeniu za moją wiedzą i wolą?
Don Juan: Ty jesteś mojem niebem!
Raquel: Raczej twojem piekłem! W innym nastroju zwykłeś to powtarzać!
Don Juan: To prawda!
Raquel: Nie gniewam się! Chodź do mnie, mój synku!
I biorąc jego głowę w swoje dłonie, złożyła mu na czole płomienny pocałunek.
— „Idź spełniać swój obowiązek. Oboje spełniajcie swój obowiązek względem mnie. Jeśli go nie spełnicie, wiesz do czego będę zdolna”.

V.

Wszystko to było prawdą. Berta uczyła się od Raquel tajemnicy zdobywania Juana. Jednocześnie pragnęła zdobyć samą siebie, to znaczy przetworzyć się w kobietę. Pewnego dnia przestała panować nad sobą. Wysłała Juana na polowanie i podczas nieobecności męża odwiedziła Raquel.
Berta: Dziwi się pani zapewne, widząc, że przychodzę tutaj sama.
Raquel: Nie jestem wcale zdziwiona. Oczekiwałem nawet wizyty pani.
Berta: Oczekiwała pani?
Raquel: Oczywiście! Wydaje mi się bowiem, że wbrew temu co mówią, uczyniłam coś nie coś dla Juana, dla jego małżeństwa.
Barta: Ach wiem! Gdyby pani nie udało się wyrwać go ze szponów tam tych kobiet...
Raquel: Ba!
Berta: Umiem ocenić pani wspaniałomyślność.
Raquel: Moją wspaniałomyślność? Jakto? Ach tak! Jakże go mogłam wiązać? On rzeczywiście pragnął ożenić się ze mną.
Berta: Przypuszczałam to.
Raquel: Ale żyliśmy przez pewien czas w wolnym związku. Ksiądz mógł nas pobłogosławić — niestety — to błogosławieństwo nie mogło uczynić mnie matką. Dlaczego się pani tak czerwieni, Berto? Czy nie chce pani rozmawiać ze mną szczerze?
Berta: Proszę, niech pani mówi dalej.
Raquel: Nie mogłam kierować się tylko egoizmem względem niego. To, czego mi los odmówił, niechże on od losu otrzyma.
Berta: Dziękuję, dziękuję, Raquel!
Raquel: Proszę mi nie dziękować. To co uczyniłam, uczyniłam tylko dla niego.
Berta: Dziękuję więc w jego imieniu!
Raquel: Hm...
Berta: Dziwi to panią?
Raquel: Nie!... lecz powoli nauczy się pani...
Berta: Czego się nauczę? Udawać?
Raquel: Nie! Być szczerą!
Berta: Pani przypuszcza więc, że nie jestem szczera?
Raquel: Można udawać, a być przy tem bardzo szczerą. Małżeństwo jest szkołą w której się tych sztuk uczy.
Berta: Jakto?
Raquel: Byłam wszak mężatką!
Berta: W przeciwnym razie nie mogłaby pani być wdową.
Raquel: Wdową, wdową! Byłam nią zawsze! Zanim przyszłam na świat, mój praw dziwy mąż umarł. Lecz pozostawmy te głupstwa. Jakże tam daje pani sobie radę z Juanem?
Berta: Mężczyźni...
Raquel: Mężczyźni — nie! — mężczyżna, mężczyzna! Gdy mi pani powiedziała, że wybawiłam Juana od kobiet — wzruszyłam ramionami. A teraz powiem pani, Berto, że powinna się pani zająć mężczyzną, który należy do pani, powinna pani stworzyć z niego człowieka.
Berta: Staram się... lecz...
Raquel: Lecz?
Berta: Nie mogę doszukać się w nim woli.
Raquel: Czy przypadkiem nie przybyła pani do mnie, aby tę wolę tutaj znaleźć?
Berta: Och nie!... Lecz...
Raquel: Z tem „lecz” nigdzie pani nie dojdzie.
Berta: A gdzie ja mam dojść?
Raquel: Gdzie? Chce pani, abym powiedziała gdzie?
Berta zadrżała pod przenikliwym spojrzeniem Raquel... Po chwili milczenia...
Raquel: Pani celem jest macierzyństwo. Ponieważ ja nie mogłam się stać matką, niech się pani matką stanie...
Zapadło milczenie, które wreszcie przerwała Berta.
Berta: Będę miała dziecko!
Raquel: Chwała Bogu! Pytałam się pani, czy nie przybyła pani tutaj, aby szukać woli Juana? Wolą Juana jest stać się ojcem.
Berta: Czy to jego wola?
Raquel: Jego i moja!
Berta: Jeszcze bardziej podziwiam teraz wspaniałomyślność.
Raquel: Wspaniałomyślność? Nie, to nie! Lecz możecie liczyć zawsze na moją niezłomną przyjaźń. Mogę wam być pomocną w niejednym.
Berta: Nie wątpię o tem.
Raquel odprowadziła Bertę aż do drzwi, mówiąc:
Proszę powiedzieć swoim rodzicom, że wkrótce ich odwiedzę...
Berta: Moich rodziców?
Raquel: Tak, muszę pomówić o interesach. Dla zabicia czasu, pragnąc zapomnieć o mojem smutnym wdowieństwie, zajmuję się interesami.
I zamknąwszy drzwi za Bertą, wyszeptała: „Biedna mała”.

VI.

Gdy wreszcie któregoś jesiennego poranka, Berta oznajmiła swemu mężowi, że wkrótce zostanie ojcem, Juan miał wrażenie, że ciężkie, łańcuchy zacisnęły się złowrogo koło jego zmęczonej duszy. Nosił w sobie nieznośne ciężary zamarłej woli. Rozstrzygająca bitwa zbliżała się.
Czy to dziecko będzie naprawdę Jego dzieckiem? Czy Juan stanie dla niego ojcem? I co to wogóle znaczy: „stać się ojcem”?
Berta była pełna entuzjazmu. Odnosiła zwycięstwo nad Raquel. Lecz jednocześnie jakiś głos tajemny szeptał jej, że to zwycięstwo, może się zamienić w klęskę. Przypomniała sobie słowa wdowy i jej sfinksowe spojrzenie.
Gdy Juan oznajmił nowinę Raquel, wdowie zabrakło w piersiach tchu. Później war krwi uderzył jej do głowy, pierś nabrzmiała; w oczach błysnęły zły. Opadła bezwładnie na krzesło, szepcząc: „Nareszcie”.
Cała drżąca chwyciła go w ramiona, pocałowała go w usta, przyłożyła dłonie do jego twarzy i patrząc na miniaturowy portret swój, odbity w jego źrenicach, wyszeptała chrapliwym głosem: „Pozwól, abym cię pocałowała”... I pokryła jego oczy pocałunkami.
Juanowi wydawało się, że oszaleje...
Raquel: Teraz będziesz przychodził częściej. Nie jesteś jej już potrzebny.
Don Juan: Właśnie teraz chciałaby mnie ciągle mieć przy sobie!
Raquel: To zrozumiałe! Okres przejściowy! Trzeba otoczyć czułością Bertę i... Zobaczysz, że wkrótce uprzykrzysz się jej.
Stało się tak, jak mówiła Raquel. Podczas pierwszych miesięcy ciąży Berta nie puszczała od siebie Juana ani na krok. Całemi godzinami trzymała rękę w rękach Juana, patrząc mu w oczy.
Mimowoli mówiła o Raquel.
Berta: Co powiedziała Raquel?
Don Juan: Ucieszyła się bardzo!
Berta: Wierzysz, że naprawdę ucieszyła się?
Don Juan: Dlaczegóż nie miałbym wierzyć?
Berta: Ta kobieta jest demonem, który cię opętał.
Don Juan: A ty, czyż nie jesteś także opętana przez nią?
Berta: Jakiego lubczyku ci zadała?
Don Juan: Powracasz ciągle do tej samej piosenki.
Berta: Lecz odtąd będziesz należeć do mnie, tylko do mnie!
„Do mnie”! „Do mnie”. Jedna i druga powtarzają to bez końca, — pomyślał Juan.
Berta: Musimy ją odwiedzić!
Don Juan: Teraz?
Berta: A dlaczegóż by nie?
Don Juan: Aby ją zobaczyć, czy też po to, aby ona ciebie zobaczyła?
Berta: Abym ją zobaczyła i aby ona mnie zobaczyła. Chcę się przekonać, jakim wzrokiem spojrzy na mnie.
Berta nie pozwalała teraz Juanowi wychodzić z domu bez niej. Przechadzając się z nim pod rękę, śledziła bacznie spojrzenia przechodniów.
Lecz po kilku miesiącach, gdy jej ruchy stały się bardziej ociężałe, sprawdziły się przepowiednie Raquel. Obecność Juana ciążyła jej. Szukała samotności. Nachodziły ją nudności. Berta stała się dokuczliwa. „Co tu robisz? Po co tu siedzisz? Idż, przejdź się trochę — zostaw mnie w spokoju! Jaka szkoda, że wy mężczyźni nie wiecie, co to znaczy rodzić!! Bylibyście wówczas nieco inni, inaczej odnosilibyście się do nas. Czego skrzypisz tak tym krzesłem? Idź prędko i nie wracaj, pójdę się położyć! Wiem, wiem, że chciałeś się z nią ożenić i wiem także, dlaczego cię nie chciała.”
Don Juan: Zastanów się trochę nad tym, co mówisz.
Berta: Powiedziała mi o tem ona, ona, która jest kobietą, taką, jak ja...
Don Juan: Nie taką, jak ty!
Berta: Tak, to prawda! Nie przechodziła tego, co ja przechodzę! Nie cierpiała tak, jak ja cierpię! Idź odwiedzić ją... idź, zobaczyć swoją wdowę.
Gdy Juan powtórzył Raquel słowa żony, wdowa nie posiadała się z radości. Powtórzyły się czułe sceny z pocałunkami. Często Juan zostawał u niej przez całą noc. Otwierając o świcie drzwi, mawiała: A teraz idź. Nie chcę, aby czekała na ciebie dłużej. Powiedz jej, że nie zapomniałam że... czekam, I pociesz ją dobrem słowem!

VII.

Juan tłukł się po swym pokoju, jak nieprzytomny. W głowie i w sercu czuł nieznośną pustkę. Zdawało mu się, że jęki i skargi Berty płyną ku niemu jakby z innego świata. Nie zwrócił uwagi na obecność starego Lapeira, który, zaszyty w mroczny kąt komnaty, czekał na narodziny wnuka, czy wnuczki.
Biedny Juan sądził, że śni. Nie zdziwił się też wcale, gdy drzwi otworzyły się i stanęła w nich Raquel.
— Pani tutaj? — zawołał Don Pedro.
Raquel: Ja we własnej osobie! Przyszłam, aby w razie potrzeby być pomocną.
Don Pedro: Pani ma być pomocną?... W tych okolicznościach?
Raquel: Może się jednak przydam na coś... Niech pan nie zapomina, Don Pedro, że jestem wdową...
Don Pedro: Tak, tak... lecz...
Raquel: Nie ma tutaj żadnego „lecz”. Przyszłam i koniec...
Don Pedro: Pójdę uprzedzić moją żonę...
Donia Maria spojrzała na Raquel osłupiałym wzrokiem... — Na litość Boską”.
Raquel: Czyż nie jestem, przyjaciółką waszego domu?
Donia Maria: Tak, tak... lecz byleby tylko ona się nie dowiedziała, byleby nie usłyszała pani głosu.
Raquel: A jeśli mnie usłyszy?
Dona Maria: Błagam panią, proszę mówić szeptem.
W tej chwili krzyk noworodka rozdarł ciszę. Donia Maria pobiegła do Berty. Raquel starała się przeniknąć tajemnicę. Usiadła... Gdy juan ukazał się na progu, schwyciła go za rękę i zapytała gorączkowo: syn, czy córka?
Don Juan: Córka!
Raquel: Będzie się nazywała Raquel.

VIII.

Juan zdziwił się bardzo, gdy dziadkowie nowonarodzonej przyjęli życzliwie jego propozycję.
Drżąc z trwogi, czując za sobą spojrzenia wdowy, które przeszywały mu serce, wyraził życzenie, aby córka nosiła imię Raquel. Dziadkowie byli zrezygnowani: Co się stało?
Donia Maria: Mamy tak wiele zobowiązań wobec tej kobiety. Była prawie matką dla ciebie.
Don Juan: Tak!
Dona Maria: Myślę, że powinniśmy pójść nawet znacznie dalej i zaproponować jej, aby zgodziła się zostać chrzestną matką.
Don Pedro: Tym więcej, że położy to kres złośliwym pogłoskom. Trzeba stawić czoło opinii publicznej. Zwłaszcza, gdy wszyscy są w błędzie. Czy mógłbyś każdemu spojrzeć prosto w oczy Juanie?
Don Juan: Tak!
Don Pedro: Najważniejsza rzecz, — to spokój sumienia!
I Don Pedro rzucił na swoją żonę spojrzeniem. Dumny był widocznie z wyrażenia tej głębokiej myśli i przekonany, że podniesie go ona w oczach całej rodziny.
Zdziwienie Juana zmieniło się w przerażenie, gdy Berta, usłyszawszy, że jej córeczka ma się nazywać Raquel, a do chrztu będzie ją trzymała wdowa — odpowiedziała ze smutkiem:
„Róbcie, jak chcecie”.
Biedna Berta z powodu gwałtownych krwotoków i nieustannego bólu głowy traciła często przytomność i na wszystko patrzyła jak przez mgłę.
Po kilku tygodniach matka chrzestna przeniosła się na stałe do domu rodziców Berty i zaczęła tam rządzić, jak u siebie. Berta miała wrażenie, że zbliża się ku niej jakieś widmo. Oczy Raquel paliły się nowym blaskiem. Schyliła się nad położnicą i pocałowała ją; szmer tego cichego pocałunku rozległ się w pokoju. Usłyszała rozkazujący ton głosu:
— Teraz trzeba poszukać mamki, Berto! W tym stanie zdrowia nie może pani karmić małej. Jej życie i życie pani byłoby w niebezpieczeństwie.
Oczy Berty napełniły się łzami.
Raquel: Wczuwam się w pani tragedię. Wiem, co znaczy być matką, lecz rozsądek przede wszystkim. Trzeba się oszczędzać. Może pani mieć jeszcze dzieci...
Berta: Och, gdybym nawet miała umrzeć.
Raquel: Jakto? A mała? Moja Quelina? Nie, po tysiąc razy nie”.
Wzięła dziecko na ręce, owinęła w pieluszki i uścisnęła tak gwałtownie, że serce matki zmartwiało.
Nie mogą znieść dłużej tego widoku — wyjęczała:
— Dosyć, dosyć Raquel! Proszę jej nie niepokoić! Oczki jej się kleją! Powinna zasnąć”.
Raquel zaczęła kołysać maleństwo w ramionach. Śpiewała dziwne pieśni w języku niezrozumiałym dla Berty i Juana. Co jej śpiewała? Śpiew płynął z zaświatów, spowitych we mgły snów. Juan zapadł w półsen. Brał go w posiadanie letarg śmiertelnego snu. Co to wszystko miało znaczyć? Jaki był sens tego wszystkiego? Jaki był sens jego życia?

IX.

Gdy Berta po połogu wróciła nieco do sił i ujrzała, że Raquel i mamka, która była powolnym narzędziem w rękach wdowy, chce ją odsunąć od córki — jęła się przygotowywać do zaciekłej walki. Spostrzegła wreszcie jaką przygotowano zasadzkę. Chciano ją poświęcić...
Dusza Raquel pełna była mrocznych nieprzeniknionych tajemnic i zagadek. Jakże tajemniczo brzmiały kołysanki, śpiewane w niezrozumiałym języku...
Berta: Co pani śpiewa?
Raquel: Śpiewam wspomnienia mego dzieciństwa.
Berta: Czy dzieciństwo pani było szczęśliwe?
Raquel: Chce pani za dużo wiedzieć, Berto! Poco to pani?
Nie — Berta nie pragnęła wiedzieć za dużo. Wiedziała aż nadto wiele. Gdyby los zaoszczędził jej był tych nauk... Gdyby nie była kuszona przez węża, gdyby nie skosztowała owocu z drzewa wiedzy.
Jej rodzice, poczciwi państwo Lapeira z chęcią uciekliby z tego domu. Zatrzymywała ich tylko wnuczka.
W sercu Berty obudziła się ogromna litość dla męża, dla jej biednego Juana. Tuliła go w swych wychudłych ramionach, jakby go chciała ochronić przed czyhającym na niego niebezpieczeństwem.
Opierała czoło na ramieniu męża i długo, długo płakała. Pierś jej wznosiła się i opadała w spazmatycznym płaczu. W zdychała: „Mój synku, mój synku”, widząc ślady ciężkich trosk na sino-bladem obliczu Juana.
Berta: Co ci jest, mój synku? Co się z tobą dzieje?
Don Juan: Zamilcz Raquel, zamilcz... nie widzisz, że mnie zamęczasz?
Berta: Ależ Juanie, jesteś teraz przy mnie, przy swojej Bercie!
Don Juan: Sam już nie wiem, gdzie się znajduję...
Berta: Uspokój się, Juanie! Trzeba trochę panować nad sobą.
Berta otoczyła swego męża macierzyńską czułością. Pragnęła go ocalić, zdobyć całkowicie dla siebie. Jeśli trzebaby było wyrzec się córki, oddać ją komu innemu — to trudno. Kochała bardzo swego męża.
Tymczasem Juan, dawniej pozbawiony zupełnie woli, czuł, że się staje nareszcie mężczyzną, bardziej mężczyzną, niż ojcem. Dla Raquel był tylko środkiem, tylko narzędziem w jej rękach. W jakim celu był jej potrzebny? Aby zaspokoić ten wściekły głód macierzyństwa?
Jakim wzrokiem patrzyła Raquel na swego Juana? Coraz częściej unikała go.
Lecz te rzadkie spotkania miały w sobie płomień szaleństwa, który trawił ongiś Juana i Raquel.
Raquel rzekła pewnego razu:
„Teraz musisz się poświęcić swojej małżonce. Należy jej się jeszcze syn. Zasłużyła sobie na niego. Co się tyczy Queliny, to wiesz, że ona jest i musi być moja”.
Don Juan: Raquel, ja oszaleję!
Raguel: Od pewnego czasu przy każdej okazji powtarzasz tę piosenkę. Sądzę, że słuchania jej nie zaoszczędziłeś także Bercie. Jeśli chcesz tak gwałtownie umierać, to umieraj, ale nas nie obwiniaj. Ja osobiście sądzę, że powinieneś jeszcze żyć długo. Możesz być potrzebny Bercie.
I gdy Juan chciał się wyrwać z silnych ramion Raquel — wdowa przycisnęła go jeszcze mocniej do swych piersi:
— Berta już nas zobaczyła! A zatem niech się stanie.
Raquel: Widziałam cię, jak wchodziłaś (słowo „ty” wypowiedziane było z naciskiem). Lecz mylisz się!
Położyła rękę na ramieniu Juana i, odpychając go lekko od siebie, ciągnęła dalej:
— Mylisz się! Posiadłam twego męża tylko po to, aby go oddać tobie.. Jestem już matką dzięki niemu — teraz kolej na ciebie. Znasz historię dwóch matek, które przed Salomonem kłóciły się o dziecko? Otóż naszym dzieckiem jest Juan. Nie chcę, abyśmy go dzieliły między siebie. Ma rację! To znaczyłoby, że chcemy go zabić! Weź go sobie!
Berta: Więc ty?...
Raquel: Ja jestem matką, prawdziwą matką...
Berta tracąc panowanie nad sobą, schwyciła Juana za rękę i stanąwszy przed Raquel krzyknęła:
— Nie, matką jestem ja, ja! — rozumiesz? Pragnę, aby żył, aby... Lecz oddaj mi moją córkę, oddaj mi moje dziecko!!
Raquel: Jaką córkę?
Berta: Queli... (i nie mogła wymówić drogiego imienia).
Raquel: Quelinę? Moją córkę? Żebym ci oddała moją Raquel? Abyś z niej zrobiła kobietę na obraz i podobieństwo własne? Drugie wydanie Berty Lapeira? Typ twojej rasy? Typ rasy dobrych małżonek? I ja byłam zamężna... wiem, wiem...
Berta: Czy to moja wina, że nie mogłaś mieć dziecka ani ze swym własnym mężem, ani z Juanem?
Raquel: Juanie, czy chcesz, abyśmy się podzieliły tobą? Czy też pragniesz należeć całkowicie do swej małżonki?
Juan, nie odpowiedziawszy ani słowa, uciekł.

X.

Juan uciekł! Chciał się wybawić od tych dwóch kobiet, a może od czegoś gorszego jeszcze.
Któregoś dnia przyniesiono go konającego do domu. Umarł, nie odzyskawszy przytomności.
Co się stało? Juan udał się samochodem na wycieczkę w góry. Ani szofer, ani towarzyszący Juanowi przyjaciel nie byli w stanie dać wyczerpujących informacyj o katastrofie.
W chwili, gdy automobil pędził nad przepaścią, Juan wyskoczył z samochodu i runął w otchłań.
Znaleziono go z roztrzaskaną głową.
Spojrzenia Berty i Raquel skrzyżowały się, jak szpady nad trupem Juana.
Berta: Teraz sprawa mojej córki jest jasna...
Raquel: Ach! A z czegóż będzie żyła? Kto ją wychowa? Ty? A za co? Sama nie będziesz miała dla siebie. A co pozostanie twoim rodzicom?
Berta: Majątek Juana.
Raquel: Juan nie pozostawił żadnego majątku. Wszystko co miał należy teraz do mnie. Dowiesz się o tym wkrótce, jeśli dotychczas jeszcze nie wiedziałaś.
Berta: Złodziejka!
Raquel: Słowa, słowa!! Z nas dwóch niewiadomo kto jest złodziejką. Może właśnie ty? Nie chcę, aby moja córka, Quelina, była podobna do ciebie.
A teraz naradź się z rodzicami! Zastanówcie się! Są dwie możliwości. Albo staniecie się żebrakami, albo też będziecie żyli w zgodzie ze złodziejką.
Berta: W zgodzie?
Raquel: W zgodzie... i to na oczach całego świata!

∗             ∗

Berta naradzała się długo z rodzicami.Słynny adwokat wertował zapamiętale testament Juana. Juan nie pozostawił nic. Cały jego majątek przeszedł prawnie i legalnie na Raquel. Trzeba było przyjąć warunki wdowy. Raquel zapewniła państwu Lapeira i Bercie byt pod warunkiem, że oddadzą jej córkę i wnuczkę.
Całą pociechą było to, że Berta spodziewała się drugiego dziecka. Raquel umieściła w banku znaczną sumę na rzecz mającego się narodzić pośmiertnego dziecka Juana.
Raquel: Jeśli wyjdziesz Berto drugi raz za mąż, dam ci posag. Zastanów się dobrze nad tym. Stan wdowi jest bardzo smutny!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Miguel de Unamuno i tłumacza: Edward Boyé.