Poezye Józefa Massalskiego/Faustyn

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Massalski
Tytuł Poezye
Podtytuł Tom pierwszy
Data wyd. 1827
Druk B. Neuman
Miejsce wyd. Wilno
Źródło skany na Commons
Indeks stron
FAUSTYN.

Od roku się na Faustyna
Usadzała miłość zdradna;
Co krok stąpił to dziéwczyna;
A każda ładna, tak ładna,
Tak miłe wróżąca pęta;
Że aż słodko kiedy wspomnę;
Lecz Faustyna oczy skromne;
Nie zaślepia ich ponęta.
Na wyścigi szły dziewczęta,
Która prędzéj go ułowi;
Wabne wzroki i chychotki
I te słówka i te psotki
W których się do serca powié
Tak że człek się i nie zoczy,
I miłostek rój uroczy
Lecą, gdyby grad chłopcowi.


Przysięga Bożek w zapędzie
Że Faustyn kadzić mu będzie.
Ale nadzieją złośliwą,
Próżno swe serce kołysał,
Nie udało mu się żniwo,
Żaden z figlów nie dopisał.
Jednak w walce nie ustaje,
To z oka, to z piersi strzela
Do serca nieprzyjaciela;
Ale zewsząd pudła daje.
A choć jaki grot i draśnie,
Rzuci skrę w młodzieńca łono,
To bezsilną, przytłumioną,
Co zatleje i przygaśnie.

Nie żeby miał serce z lodu;
A dla czegóż? — Śmiéch wyjawić:
W dziki nałóg wpadł za młodu,

Nie roskosznie duszę bawić
Marzeniami o kochankach,
O igraszkach, zalecankach;
Lecz ją zimnym dręczyć trudem,
I uczyć się dniem i nocą,
Djabeł wié na co i po co.

Jakby Rabin nad talmudem,
On się kiwa nad xięgami.
A też xięgi!... Pan Bóg z nami!
Wszystkie funtów po trzydzieścié.
Gdybyż to ciekawe wreście,
Tak naprzykład romans jaki;
Lecz to wszystko pieca warte,
Nimbyś przejrzał jedną kartę,
Wziąłbyś razy sto tobaki
I zadrzémał w końcu z nudy.
Jemu do smaku te trudy.

Inni wzdychać, głosem tkliwym
Powdzięczyć się przy Filidzie;
A ten dziwak z mędrcem siwym
O autorach bękać idzie.
Że aż dumny bóg miłości
Prawie pękał się ze złości.

„Jakże! rzecze, teżby strzały,
Których dzielność i potęga
Samych niebian serca sięga,
Smiertelnika jąć nie miały?
Przysięgam na styxu tonie!
Że te dymy naukowe,
Co osiadły hardą głowę,
Tchnieniem lenistwa rozgonię;
Zniszczę do pracy ochotę
A pewnym hołdu być mogę.“

To rzekł, rozpiął skrzydła złote
I ruszył w daleką drogę.
W pośrodku żyżnéj równiny,
Któréj nigdy pług nie bodzie,
Jest rozległy gmach na wschodzie
Klecony z prętów i trzciny.
Tylko choć zawsze się snują
Robotników milliony,
Choć wszyscy zda się pracują,
Gmach ten jeszcze nie skończony.
Tu zacisze, tu spoczynek,
Tu sen cięży nad żrzenicą.
Krótko mówiąc: ten budynek
Zwie się lenistwa świątnicą.
Od téj świątyni zdaleka
Kmieć i rzemieślnik ucieka,
Z nimi wesołość pospołu;
Na łąkach nie ujrzysz wołu,

Nie igrają kozy żywe,
Ani raźny rumak bryka;
Same źwiérzęta leniwe,
Z przeproszeniem czytelnika
Za ich niepiękne tytuły,
Osły, cielęta i muły.

W nieobjętych okiem ścianach,
Gdzie miękkość dyszy w dywanach,
Gdzie mnóstwo lśniących mamideł,
A na miéjscu malowideł
Zaczęte podmalowania,
Na wzniosłym z poduszek tronie,
Tonąc w puchu aż po skronie,
Drzémie bóstwo próżnowania;
Drzémie, poziéwa i wzdycha
Że z ciężkich trudów usycha.

Widziałbyś tam jak obfity
Tłum dworskich osób i świty
Otaczał cne próżnowanie;
Każda z nich, co rzadko bywa,
Szczérze zwierzchności życzliwa
A wszystko Szlachta Mospanie!
Zapukał Wenery synek,
Zatrwożyli się próżniacy,
Mniemali że bożek pracy
Przyszedł im mięszać spoczynek.
Lecz gdy na wonnym obłoku,
Z uśmiéchem w ustach i w oku,
Promieńmi tęczy odziany
W podwojach błysnął Kupido;
Radością zabrzmiały ściany,
Bojaźń i troski precz idą,
Bogini spójrzeniem łaski
Pieszczone lica umili,

Wszyscy chcieli dać oklaski;
Chcieli dać; lecz się lenili.

Wzniósł się bożek i na piórach
Zawieszony jak ptaszyna,
Jak Cycero w Rzymu murach,
Z pamięci mowę zaczyna.
A chociaż mówi z pamięci
Nie miesza się, ani kręci,
Kaszlem słówek nie sztukuje,
Łaciną sensu nie skleja,
Jak czasem zły kaznodzieja...
Lecz ja żartuję, żartuję!
Sza Muzo! o tym przedmiocie;
Bo i ty będziesz w kłopocie.

Ani dziwno, ani rzadko
Że Kupido mówi gładko;

Wyprawne jego usteczka,
Mała, lecz niepróżna głowa,
Wié on gdzie użyć ma słowa
I wié gdzie tylko słóweczka.
W serce bogini zaglądał,
Zwrócił ku niemu rzecz całą,
Mówił dobrze chociaż mało
I dokazał czego żądał.

Rozgniewana należycie
Że Faustyn zajęty xięgą,
Bogini z taką potęgą
Nié ma za boże poszycie;
Trochę się z tronu podniosła
I rozkazała dworowi
Osiodłać ku wieczorowi
Największego w świecie osła.

Bożek do drogi już gotów
Użył modłów i postrachu
Nim ruszył boginią z gmachu.
Ileż to w drodze kłopotów!
On przywykł hasać i hasać,
Ona raz poraz popasać;
On wszystkie strony odwiedzi
I czekając pół dnia siedzi
Na jakiéj skały wierzchołku;
Ta jedzie noga za nogę,
Narzeka na trudną drogę,
Co krok to „cyt mój osiołku.“ —

Zniecierpliwione pachole,
To osła strzałką ukole,
To gdzieś mu w przodzie, na błoni,
Wskaże ośliczkę nadobną,
Młodą, zalotną, osobną;

Ale kawaler nie goni,
Wié że ośliczki nie złapie,
Jak szłapał sobie tak szłapie.
Już zachód, wieczór, mrok duży,
A nasi jeszcze w podróży;
Ziarko, jak mówią, do ziarka,
Zbiérze się z czasem i miarka.
Choć szli nie pędem sztafety,
Późno, lecz stają u mety,
I wchodzą cicho, nieznacznie,
Gdzie Faustyn zasypiał smacznie.

Jak zwykle u literata,
Pościel nie znała się z puchem
I w pilść nie bardzo bogata;
Pióro stérczało za uchem,
Drugie z boku w kałamarzu,
I szczątek świécy w lichtarzu;

Pod stolikiem, na stoliku,
Na półkach i w każdym kątku,
Xiąg i papierów bez liku,
Lecz ani za grosz porządku.
Bogini, po nauk płodach,
Tych ciężkiéj pracy dowodach,
Pociągnęła wzrok odrazy;
Lica jéj chmurzą się gniéwem
I na Faustyna trzy razy
Dmucha lenistwa wyziewem.
Ty śpisz nieszczęsny Faustynie!
I z większym niż kiedy smakiem,
A lenistwo w kości płynie,
Jutro już będziesz próżniakiem.
Śpi w zarażonéj pościeli;
A tym czasem goście gniéwni,
Zwycięstwa swojego pewni,
Jak przybyli tak zniknęli.

Dzień nastał, budzą Faustyna,
On się z niechęcią ocucił,
Zapytał: „Która godzina?“
I do ściany się odwrócił.
Budzą Faustyna powtóre,
Faustyn patrzy jak przez chmurę,
Podniosł się, głowę podrapał,
Pantofel na nogę włożył,
I znowu spać się położył,
I znowu smaczno zachrapał.
Wstał wreście. Jak ołów głowa.
Z nałogu zajął się pracą;
Przeczytał ze cztéry słowa,
Trafił na roździał ladaco,
Odrzucił kartę i drugą,
I czytał bardzo niedługo.


Wstał, chodził, usiadł, wziął pióro,
Idzie tępo jak z kamienia.
Próżno swe trudy odmienia,
Wszystko nudno i ponuro.
Tak ponuro i tak nudno,
Że usiedzieć w domu trudno.
Poznał, że tu nie przeliwki
I poszedł szukać rozrywki.

Ale już nie w mędrców kole,
Gdzie rozum ustom na straży
Każde słowo zmiérzy, zważy;
Lecz tam gdzie śmiészki, swawole,
Gdzie nadto nie łamiąc głowy,
Co ślina do gęby niesie,
Wszystko jest treścią rozmowy,
Tam Faustynowi pójść chce się.


I postąpił, jak się chciało,
Spędził wieczór w kobiét gronie.
Naprzód szło dziko, nieśmiało,
Faustyn jąka się i płonie,
Nie jednego puszcza bąka;
Nazajutrz gładziéj mu idzie,
Faustyn usiadł przy Filidzie,
Już się nie płoni, nie jąka;
Chyba że się oko z okiem,
Lub trafem spotka dłoń z dłonią,
Oboje się w ówczas płonią;
Jednak na się patrzą bokiem,
Jednak się jakoś przypadkiem
Dłonie zbiegaią ukradkiem.

Wyszedł Faustyn lecz dziewica
Z myśli jemu już nie wyjdzie;
Wszystko jest bosko w Filidzie;

Ach jéj uśmiech! ach jéj lica!
Ten kształt nóżki! ten śniég ręki!
Te kibici cudne wdzięki!
A oko? ach! jakie oko!!!
Marzy i wzdycha głęboko.
Już się tylko nią zatrudnia.

Ledwo dożył do południa.
Po południu u źwierciadła
Stroi się Faustyn jak może.
Godzina, druga przepadła
Aby ująć dziéwcze hoże.
I Filida w swym pekoju[1]
Pożycza wdzięków od stroju
Choć własnych ozdobna rojem.
Ale któż przestał na swojém?
Służy jéj miłości bożek
Zwinny, mądry, choć maleńki,

Muska ręce, lgnie do nożek,
Obleka je w jedwab cieńki,
Sypie powaby bez liku,
Na licach rumieniec świeży,
Zefiry mieści w odzieży,
Pokusę w każdym fałdziku;
Nie dziw, że zmógł śmiertelnika! —
Nim trzeci błysnął poranek,
Z bojaźliwego laika
Był już jak trzeba kochanek.
Na kolanach przed Filidą
Błaga o śmierć lub nadzieję;
A niewidzialny kupido,
Do rozpuku zeń się śmieje.
Ach jaka to radość płocha!...
Wybaczcie mi piękne panie!
Lecz kto lubi próżnowanie
Ten się najprędzéj rozkocha.





  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – pokoju.





PD-old
Tekst lub tłumaczenie polskie tego autora (tłumacza) jest własnością publiczną (public domain),
ponieważ prawa autorskie do tekstów wygasły (expired copyright).