Strona:Poezye Józefa Massalskiego t.1.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Muska ręce, lgnie do nożek,
Obleka je w jedwab cieńki,
Sypie powaby bez liku,
Na licach rumieniec świeży,
Zefiry mieści w odzieży,
Pokusę w każdym fałdziku;
Nie dziw, że zmógł śmiertelnika! —
Nim trzeci błysnął poranek,
Z bojaźliwego laika
Był już jak trzeba kochanek.
Na kolanach przed Filidą
Błaga o śmierć lub nadzieję;
A niewidzialny kupido,
Do rozpuku zeń się śmieje.
Ach jaka to radość płocha!...
Wybaczcie mi piękne panie!
Lecz kto lubi próżnowanie
Ten się najprędzéj rozkocha.