Kaśka Karjatyda (1923, dramat)/Akt drugi

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Gabriela Zapolska
Tytuł Kaśka Karjatyda
Podtytuł Melodramat w sześciu odsłonach
Pochodzenie Utwory dramatyczne, tom I
Wydawca Instytut literacki „Lektor“
Data wyd. 1923
Druk Zakłady Graficzne H. Neumana we Włocławku
Miejsce wyd. Lwów — Warszawa — Poznań — Kraków — Lublin
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


AKT DRUGI.
Scena przedstawia lesistą okolicę. Huśtawki, gra w kręgle, stoliki i ławki, na nich kufelki i butelki. Katarynka gra wrzaskliwie chwilę przed podniesieniem zasłony. Na scenie pełno ludzi niskiej klasy, sług, rzemieślników. Żydzi chodzą, roznosząc grę w loteryjkę. Żydówki sprzedają pomarańcze. Służące bujają się na huśtawkach. Mężczyźni, bez surdutów, grają w kręgle. Na najbliższej huśtawce stoi Marynka, wystrojona, w rękawiczkach i kapeluszu. Pod huśtawką gromada młodych ludzi, odświętnie ubranych; przypatrują się jej z admiracją.
SCENA I.
MARYNKA, ZOŚKA, JULKA, RÓZIA, INTROLIGATOR, KRAWIEC, LOKAJ, później CZEMPIELEWSKA i KARMELKARZ, POLICJANT, ŻYD z loteryjką, ŻYDÓWKA z pomarańczami, KATARYNIARZ, WŁAŚCICIEL HUŚTAWEK, 1 GRAJĄCY w KRĘGLE, 2 GRAJĄCY w KRĘGLE, 3 GRAJĄCY w KRĘGLE, 1 RZEMIEŚLNICZKA, 2 RZEMIEŚLNICZKA, SŁUGI, RZEMIEŚLNICY, DZIECI, PRZEKUPNIE.
ஐ ஐ
MARYNKA
.
(na huśtawce).
Wyżej!... wyżej!...
INTROLIGATOR.

A to z panny Marynki nienasytek! Furt wyżej i wyżej!... Toć chyba chce się na drzewa dostać...

KRAWIEC.

Albo się grzmotnąć o ziemię...

MARYNKA.

Pan mnie nie będziesz podnosił.

KRAWIEC.

Phi!... kto wie!... a może nie będzie się już poco schylić!...

MARYNKA.

Niema strachu!... Ja tam nie zlecę! (do innych dziewcząt na huśtawkach). Hę! Cóż wy tam, zmokłe kury? boicie się, czy co, że tak po ziemi pełzacie, jak jakie robaki?

JULKA
(na huśtawce).

Abo mnie zaraz mgłości chwytajom!

MARYNKA.

O, Jezus Marja! a to ci dulcynella! To zleć z huśtawki, kiedyś taka.

ZOŚKA.
Ja mam też krążka w głowie!
KRAWIEC.

To pewne i to nietylko na huśtawce.

ZOŚKA.

Pan jest za dowcipny, panie Mydłek; pan się nie uchowa!...

JULKA.

Panu Mydłkowi brak politury!

KRAWIEC.

Jak w jakiem towarzystwie.

MARYNKA.

Pan nie bądź za przyścibny, bo pan możesz tego pożałować. No, a teraz dosyć tego bujania. Proszę przestać, zesadzić mnie na ziemię i zaprowadzić na piwo.

KRAWIEC.

No, to ja daję nura!

INTROLIGATOR.

To wiadomo, że gdzie jest częstunek, tam zawsze pan Mydłek daje nogę. (Do Marynki). Panna Marynka zrobi mi ten honor i pójdzie ze mną na piwo!

MARYNKA.

Z przyjemnością!

(Introligator zsadza Marynkę na ziemię. Inne dziewczęta schodzą również z huśtawek, ale na ich miejsce wchodzą jeszcze inne).
WŁAŚCICIEL HUŚTAWEK.

Proszę o sześć centy za kurs!

INTROLIGATOR.

Panna Marynka pozwoli...

MARYNKA
(niedbale).

Niechaj!

(Siadają przy stoliku, przyłącza się do nich Julka i Lokaj)
LOKAJ.

Państwo pozwolą usiąść przy tym stole?

INTROLIGATOR.

Jakże... prosiemy! Hej! żyd! dwa ciemne! A pannie co? coś słodkiego? może waniljówki, wiśniówki, anyżówki, korczakówki, herbatówki?

MARYNKA

Coś letkiego... na ochłodzenie... Kminkówki — jak panna Julcia myśli?

JULKA.

Niech będzie kminkówka!

LOKAJ.

I prezli? Hej, prezlarz!

(Prezlarz podchodzi, dziewczyny wybierają z kosza prezle).
1 GRAJĄCY W KRĘGLE.

A to psie gorąco!

2 GRAJĄCY W KRĘGLE.

Chyba zdjąć kamizelki.

1 GRAJĄCY.

Nie można, są damy!

2 GRAJĄCY.

To nie damy, to nasze żony!

1 GRAJĄCY.

E, zawsze nie wypada! No, uwaga! teraz mój rzut!

(Krzyk między grającymi).

Ho! ho! zwalił wszystkie! zwalił!...

ŻYD z LOTERYJKĄ
(podchodzi ku rzemieślniczkom).

Może też panie chcą co pięknego wygrać? O, tu jest cukierniczka, tu lichtarz z prawdziwego sławskiego srebra... a tu bransoletka z echt paryskim djamentem. Stawka pięć centy. Niech się panie obywatelki zdecydują!

1 RZEMIEŚLNICZKA.

Dość, oszuście! wydrwigroszu!

2 RZEMIEŚLNICZKA.
Idź drugich cyganić, nie nas.
ŻYD.

Czego się to zaraz ciskać i rzucać? czego? Takie godne panie obywatelki i takie niegrzeczne. Lichtarz fain, jak gwiazda... postawić na komodzie... aj jaj, co za rarytne sztukie!

3 RZEMIEŚLNICZKA.

A możeby tak sprobować?...

1 RZEMIEŚLNICZKA.

Niech pani da pokój! Żyd zawsze panią okpi. To już nawet w gazetach stało, że takie loteryjki to ino szachrajstwo...

ŻYD.

Co to szachrajstwo? dlaczego szachrajstwo? A gazety to także nie szachrajstwo? Czego takie brzydkie gadanie. Jak ta pani chce sobie pograć, czego nie ma sobie pograć? (rozkłada loteryjkę). Pani dobrodziejka sobie numerek wybierze.

3 RZEMIEŚLNICZKA.

Ano — nie wiem jaki!

ŻYD.

A ile u pani dobrodziejki lat?

3 RZEMIEŚLNICZKA.
A tobie co do tego?
ŻYD.

Ja przepraszam, ale ja chciałem, żeby pani postawiła na ten numer, co pani lata.

3 RZEMIEŚLNICZKA.

Postawię na lata mego zięcia. Czterdzieści trzy.

(Żyd stawia gałkę).
ŻYD.

Ano, to już takie moje nieszczęście! Pani dobrodziejka wygrała.

3 RZEMIEŚLNICZKA.

Ha! ha! wygrałam! Co?

ŻYD.

Ano, ten śliczny garnuszek. To z samej chińskiej porcelany! Ajaj, jaką ja mam stratę!

3 RZEMIEŚLNICZKA.

Dawaj garnuszek! (żyd daje garnuszek). Niczego, niczego!

ŻYD.

Co to niczego? to najfajniejsza porcelana, jaka jest na świecie!

2 RZEMIEŚLNICZKA.
Rzeczywiście, wcale niebrzydki garnuszek i imię pięknie wypisane i oto dwa gołąbki na froncie.
3 RZEMIEŚLNICZKA
(z ferworem).

No, jeszcze raz, panie żyd! Znów czterdzieści trzy.

ŻYD.

Niechaj będzie (kręci ruletką). Ajaj! znów pani wygrała!

WSZYSTKIE RZEMIEŚLNlCZKI.

A co? co?

ŻYD.

Lizeczke ze srebra reswuskiego. Ajaj, co też to za moja strata!...

3 RZEMIEŚLNICZKA.

No, moja pani, łyżeczkę wygrałam!...

1 RZEMIEŚLNICZKA.

No, to i ja spróbuję.

2 RZEMIEŚLNICZKA.

Ja także!

(Otaczają żyda i grają w ruletę).
INTROLIGATOR.

No, a teraz czego się napijemy?

MARYNKA.

Aby coś letkiego... Niech będzie anyżówka!

JULKA.
Niech będzie anyżówka!
INTROLIGATOR.

A my, piwa, panie Ignacy!

LOKAJ.

To moja kolej.

INTROLIGATOR.

Przepraszam, proszę mnie tu honor zostawić! to moja kolej!

MARYNKA.

Patrzcie ino, jak to krawiec z boku zagląda. Myśli, że go do stołu może zaprosimy!

LOKAJ.

Nie potrzeba takich igielmacherów, obejdzie się!

(Wchodzi Czempielewska wystrojona, przy niej Karmelkarz).
CZEMPIELEWSKA.

Kłaniam! witam!

MARYNKA.

A! pani Czempielewska! prosiemy do kompanji!

CZEMPIELEWSKA.
Dziękuję, muszę się puścić na spacer, bo tylko co zesadził mnie z djabelskiego młyna pan Stefan, (prezentuje Karmelkarza). Mój narzeczony.
WSZYSCY.

A!...

CZEMPIELEWSKA.

Ano tak; pomyślałam sobie, że smutno samej na świecie i pan Stefan, z zawodu karmelkarz, prosił mnie o mojom rękę. Zgodziłam się, bo i cóż miałam robić!

LOKAJ.

Doskonale pani Czempielewska zrobiła...

CZEMPIELEWSKA.

Ano, to się wie. Bez całe życie służyć po obcych, to już wole być panią na siebie i wysługiwać się swoim.

LOKAJ.

Niechże państwo siadają. Prosiemy pięknie.

CZEMPIELEWSKA.

Dziękuję, jeszcze na karuzel trochę wsiądę, bo chcę użyć jeszcze panieńskiej swobody. Pięknie się kłaniamy. Panie Stefanie, ukłoń się pan i chodźmy!

(Wychodzą).

MARYNKA.

Czy to niemowa ten karmelkarz?

JULKA.
Ano, musi go co... Ale dobrze, że i takiego dostała.
MARYNKA

Zobaczycie... on jej wytnie kuranta.

LOKAJ.

Bardzo być może! wygląda na mądrą rybę, choć tak jak ryba nic nie gada... do tej chwili

JULKA.

Ale co to znaczy, że Jana do tej chwili niema? Nie wiesz Marynka?

MARYNKA

Ach, Jan!... Żebyście wiedzieli — to skonać można od śmiechu! Jan się kocha w tej wielkiej Kaśce z trzeciego od Bukowskich!

WSZYSCY.

Nieprawda!

MARYNKA

Jak Bozię kocham! Wodę jej nosi, węgle z piwnicy... Przed bramą to jeszcze nie wystają, bo ona to udaje niby świętoszkę i nie chce. Ale my wiemy, co to za jedna. Przybłęda... Bóg wie skąd to się przywlokło, obdarte, Boże... Służyła u żydów, a teraz u takiego państwa, że to gorsze, niż żydy. Prawda, Julka? żadna porządna sługa się z nią nie zadaje w kamienicy, a jak idzie bez dziedziniec, to my aż się pokładamy od śmiechu.

LOKAJ.
Niezgrabna, jak kloc, ale ładna dziewczyna.
MARYNKA.

Ojej! też także ładność!... czysty grynadjer. A nie ma ani jednej uczciwej kiecki na grzbiecie. W niedzielę to z nikim nawet wyjść nie ma na spacer i wiecznie idzie do kościoła wysiadywać w kącie, jak stara Czempielewska.

WSZYSCY.

Ha! ha! ha!

LOKAJ.

Ale to jej panna Marynka dojeżdża! A dlaczego też to panna Marynka tak tej Kaśki nie lubi?

MARYNKA.

Może pan Ignacz myśli, że to bez zazdrość — to się pan Ignacz grubo myli...

LOKAJ.

Bo ten Jan to się kiedyś około panny Marynki uwijał.

MARYNKA.

No, to i co z tego? Nie chciałam go i dosyć!... taki tam stróż... mnie trzeba, żeby to był ktoś fachowy i jenteligentny. A zresztą, zobaczymy jeszcze... Jan tu dziś przyjdzie; mówił mi wczoraj, że przyjdzie.

LOKAJ.

Może z Kaśką.

MARYNKA.

Co też pan Ignacz wygaduje; gdzieżby on z takim tłomokiem publikował! A toć ona nie ma nawet kapelusza...

(Wszystkie rzemieślniczki zaczynają krzyczeć):

Szachraj! oszust! okpił nas! okradł!

WSZYSCY.

Co się stało?

(Znów zamieszanie).
ŻYD.

Niema tu żadne szachrajstwo!... wszyscy grali po dobrej woli!

RZEMIEŚLNICZKI.

Oddaj nam nasze pieniądze!

POLICJANT.

Co to jest? co to za hałasy? Stile! ruhig! was wolle das sein!

RZEMIEŚLNICY.

Żyd psia wiara okradł nasze żony!

ŻYD.

Nieprawda! Ja to panu komisarzowi opowiem...

(Wychodzą wszyscy wrzeszcząc, za kulisy).
ZOŚKA.
(na huśtawce).
Warjaty jadą! warjaty!
WSZYSCY.

Gdzie? gdzie?

ZOŚKA.

O, na maszynach! I kobieta tyż ubrana za mężczyznę!

(Wjeżdżają dwaj cykliści i jedna cyklistka).

WSZYSCY.

Warjat! warjat!

(Cykliści zsiadają z maszyn i idą do bufetu).
INTROLIGATOR.

Jezu, jak to wygląda! jak hecarz, czy co!

MARYNKA.

Niech pan nie wydziwia, bo to bardzo szykantne takie ubranie.

INTROLIGATOR.

A przez co te państwo tak na tych włóczybiedach jeżdżą?

LOKAJ.

Bo nogi mają poderwane, nie mogą już chodzić, więc na maszyny powłazili.

(Cykliści siadają na maszyny i odjeżdżają).
WSZYSCY.

Warjat! warjat!

INTROLIGATOR.
Strasznie się dziś hołoty naschodziło. Aż niemiło tu siedzieć.
MARYNKA.

Prawda, same koczkodony!

LOKAJ.

O tak, z tym wielkim nosem podobne w kubek do swojej pani!

(Kelnerzy zapalają latarki kolorowe).

Ha! ha! ha!
WSZYSCY

MARYNKA.

A ten kataryniarz to podobny do swojej pani!

WSZYSCY.

Ha! ha! ha!

(Ściemnia się).
MARYNKA.

Już i wieczór... zapalają lampy.

JULKA.

Będą fajerwerki i rakiety, a potem tańce.

MARYNKA.

Ojej! także tańce! to obczaszy można pogubić. Ja tam nie będę tańczyła. Przejdźmy się trochę, bo mi się w głowie zaćmiewa...

(Mężczyźni podają im ręce i szykują się do wyjścia, w tej chwili z lewej wchodzi Jan i Kaśka. Kaśka bez kapelusza, z gołą głową, w różowej krochmalnej sukni, w chustce na plecach).

SCENA II.
ஐ ஐ
INTROLIGATOR.

A... ot i pan Jan!

JULKA
(do Marynki).

Z Kaśką!...

MARYNKA
(wściekle).

A!...

JAN
(podchodząc do Marynki).

Dzień dobry pannie Marynce. Cóż, dobrze się panna Marynka bawi?

MARYNKA
(wściekła).

Dobrze! Ale gdzież to pan Jan się w podróż wybiera?

JAN.

Ja? zkąd? Co też to panna Marynka wygaduje!

MARYNKA.

Ano, myślałam, bo widzę, że pan Jan z tłomokiem chodzi...

(Wszyscy śmieją się i uciekają).
JAN.
A to psia wiary!
KAŚKA
(zatrzymując go).

Panie Janie! Ja pana Jana bardzo proszę...

JAN.

To dla panny Kasi tylko zrobię, że tej jędzy nie obiję, jak na to zasługuje!

KAŚKA
(smutnie).

Na co to, panie Janie? Ona tak mówi nie bez złość, ale bez głupotę. A potem, ja mówiłam panu Janowi, że się na wstyd narazi, jak będzie ze mną na spacer chodził. Ja się nie mam w co ubrać, a te panny takie elegantki.

JAN.

Panna Kasia nie potrzebuje żadnego stroju, bo panna Kasia jest zawsze najpiękniejsza dziewczyna w świecie.

KAŚKA.

Co też pan Jan mówi i wygaduje! ja nie mam nawet kapelusza.

JAN.
To co mi z tego? Ma za to panna Kasia takie śliczne włosy, takie warkocze, że to aż ziemi sięgają. Ja raz podejrzałem, jak się panna Kasia rano czesała.
KAŚKA
(zawstydzona).

O, mój Jezu!... a co też to pan Jan widział?...

JAN.

No, nic, nic, niech się panna Kasia uspokoi. A może się panna Kasia chce pohuśtać?

KAŚKA.

Broń Boże!

JAN.

Dla czego?

KAŚKA.

Bo się wstydzę.

JAN.

Ojej, jaka panna Kasia wstydliwa!

KAŚKA.

Znów się ze mnie śmiać będą.

JAN.

Chciałbym to widzieć! Już ja honor panny Kasi obronię...

KAŚKA.
Niech pan z niemi kłótni nigdy nie zaczyna, ja pana Jana o to bardzo proszę, bardzo proszę... One się później będą na mnie mściły. I tak ja już spokojnie bez dziedziniec przejść nie mogę, tak się ze mnie wyśmiewają.
JAN.

A to jędze! Ale niech panna Kasia siada, napijemy się troszeczkę.

KAŚKA.

Pięknie panu dziękuję, że pan mnie tak chce uhonorować, ale już my dwa razy pili piwo, a ja niezwyczajna, to mi już i tak w głowie szumi.

(Siadają).
JAN.

To nic! dziś niedziela, frajda na grandę! Hej! kelner! — kieliszek pestkówki i kieliszek malinówki! Malinówka to dla panny; to słodkie aż głaszcze po gardle. Zobaczy panna Kasia, jak się ta to prześlizgnie...

KAŚKA.

Pan Jan bardzo dla mnie dobry!

JAN
(siada bliżej niej).

Czemu nie miałbym być dobry, kiedy panna Kasia taka miła dziewczyna.

KAŚKA.

To pan pierwszy we Lwowie przemawiał do mnie jak człowiek. Dawniej to wszyscy na mnie tylko krzyczeli, poszturchiwali mnie. I tak mi się często tęskniło za domem i za matką i za siostrami, że już chciałam wszystko rzucić i uciekać do Igliniówki. Ale wieś, tam w domu nie przelewa. Ot, ino tyle, co we fabryce zarobią, choć ojciec ma trochę i dom porządny. Więc ostałam we Lwowie i tak bieduję. Pan Jan jeden i pani druga, to do mnie po ludzku gadają. Ja za to was dwoje bardzo lubię.

JAN.

A panna Kasia wie, że ta pani Kasina to ma romans z tym doktorem z pierwszego piętra?

KAŚKA.

Co też pan Jan wygaduje. Przecież moja pani ma męża.

JAN.

Czy panna Kasia kpi, czy o drogę pyta... Co to ma jedno do drugiego.

KAŚKA.

Ależ to obraza Boska.

JAN.

Ojej! oni się tam o to bardzo troszczą... Hej! kelner! dajno jedną wiśniówkę i jedną pestkówkę. Wiśniówka to dla panny Kasi.

KAŚKA.
Dziękuję panu Janowi, że mnie tak bardzo honoruje, ale mnie się już ze wszystkiem w głowie zawróciło.
JAN.

Tem lepiej!

(Kelner przynosi kieliszki; Jan przysiada się do Kaśki).
JAN.

A pamięta panna Kasia, jak to pierwszego wieczoru panna Kasia się na mnie obraziła?

KAŚKA.

Ojej!... a potem zasnęłam przy pacierzu.

JAN
(obejmując ją).

Ale teraz panna Kasia już nie taka zawzięta?

KAŚKA
(rozmarzona).

Pan Jan taki dobry...

JAN.

I będę jeszcze lepszy. Tylko panna Kasia powinna mieć więcej wiary.

KAŚKA.

Kiedy ja panu Janowi wierzę.

JAN.
E! nie we wszystkiem, panno Kasiu, nie we wszystkiem! (Orkiestra zaczyna grać za sceną). Kelner! kieliszek miętówki i kieliszek pestkówki! Miętówka to dla panny!...
KAŚKA.

Dziękuję, że mnie pan Jan tak honoruje, ale... ja naprawdę już nie mogę... oczy mi się kleją...

JAN.

Gdzie tam! Oczy u panny Kasi tak się świecą, jak gwiazdeczki na niebie.

KAŚKA.

To też pan Jan podchlebia!

JAN.

Niech panna Kasia pije.

KAŚKA.

Kiedy już nie mogę.

JAN.

Chyba, że mnie panna Kasia nie lubi i źle mi życzy.

(Kaśka pije pośpiesznie).
JAN.

No tak, to bardzo dobrze! Zaraz widać, że panna Kasia posłuszna i że będzie z niej dobra żona.

KAŚKA
(trochę pijana, ale bardzo mało).

E! ktoby się tam zemną chciał żenić?

JAN.
A jakbym też ja chciał się z Kasią ożenić?
KAŚKA
(zdziwiona).

Pan Jan?

JAN.

Ja!

KAŚKA.

O, czego też to pan zemnie podrwiewa? Co ja też to panu zrobiłam?

JAN.

Ale ja wcale nie drwię. Skoro mówię, że się ożenię, to się ożenię. Chyba, że panna Kasia mnie nie chce.

KAŚKA.

Ja? gdzież znowu! Ale jakże ja, taka głupia dziewczyna, prosta i niezdarna, mam być żoną takiego mądrego, jak pan Jan, człowieka?

JAN.

Na żonę to się uczyć nie trzeba. A potem, panna Kasia się przy mnie ogładzi...

KAŚKA.

O Jezu miłosierny! aż mnie strach porywa!

JAN
(całując ją).

A to na zaręczyny.

KAŚKA.
Jeszcze kto zobaczy.
JAN.

No to niech widzą. Co to? panna Kasia przecież moja narzeczona a niedługo i żona. Co komu do tego, co my robiemy... Świat to tylko umie popsuć szczęście, a nigdy go nie da.

(Całuje Kaśkę, która się coraz słabiej broni).
(Kelnerzy sprzątają stoły, przygotowując teraz do tańca.
W głębi grający w kręgle przestali grać i piją piwo).
JAN.

Panna Kasia powie swojej pani, że ja będę co niedziela do kuchni przychodził. Będę grał na harmonji pannie Kasi i książki też poczytam.

KAŚKA.

Dobrze.

JAN
(obejmując ją wpół).

I nieraz sobie tak na spacer pójdziemy we dwoje.

KAŚKA.
Do lasu, tam gdzie drzewa, prawda? to mi się przypomni tak jak u nas. Jest także las i ja lubiłam tam często z siostrami chodzić nad wieczorem, bo potem, jak gwiazdy zaczęły błyskać, to my tylko przez gałęzie upatrywaliśmy ciągle i liczyły... Ale się nigdy doliczyć nie mogły...
JAN.

Chce panna Kasia pójść teraz gwiazdy liczyć?

KAŚKA.
(zdjęta nagle trwogą).

Nie, nie!

JAN.

Czego się panna Kasia boi?

KAŚKA.

Ja się... nie boję... tylko...

JAN.

Zemną? ze swoim narzeczonym panna Kasia się boi pójść przez las? I panna Kasia mówi, że ma do mnie wiarę?...

SCENA III.
MARYNKA, JULKA, ZOŚKA, INTROLIGATOR, KRAWIEC, LOKAJ, RZEMIEŚLNICZKI, SŁUGI, RZEMIEŚLNICY.
ஐ ஐ
MARYNKA.

No, już uprzątnęli do tańca, tylko jeszcze nie zamietli i śmiecie pozostawiali...

JAN.

A właśnie, jak panna weszła, to się zaśmieciło. Przedtem było czysto i porządnie. Niech panna Kasia siada. Kelner, dwa poncze, a żywo!

INTROLIGATOR.

Niech panna Marynka siada! Kelner! cztery poncze, a żywo!

JAN
(odwrócony tyłem).

Są ludzie, co od małp pochodzą. Jak widzą, że jeden co robi, to tego zaraz zmałpują.

INTROLIGATOR.

A są takie ludzie, co się tylko grubjanią i myślą, że mądre...

MARYNKA
(przerywa).

Ja pana Tombałkiewicza proszę, niech pan Tombałkiewicz nie odpowiada. Są ludzie co oprócz miotły i bramy nic na świecie nie widzieli i z takiemi się nie trzeba zadawać, bo można sobie honor zposponować.

ZOŚKA.

Będziemy tańczyli?

LOKAJ.

Naturalnie! Gdzież muzyka? kelner!

KELNER.
Ano siedzi w krzaczku.
LOKAJ.

To powiedz jej, niech wylezie z krzaczka i nam co zagra.

KELNER.

A co państwo każą?

LOKAJ.

Tremblantkę, albo co.

JAN
(do Kaśki, ściskając ją za rękę).

Ja się w Kasi kocham!

KAŚKA.

Ja także się w panu Janie kocham!

JAN.

A nie będzie się panna Kasia bała powracać przez las?

KAŚKA.

Chyba nie... Pan Jan uczciwy człowiek!

JAN.

Chce panna Kasia jeszcze trochę ponczu?

KAŚKA.

Kiedy to strasznie pali.

(Muzyka gra polkę).
JULKA
(do lokaja).
Ja idę tańczyć.
LOKAJ.

No, to służę pannie.

JULKA.

Przez rękawiczek?

LOKAJ.

A jakże, mam w kieszeni.

(Zaczynają tańczyć, kilka par się kręci).
MARYNKA
(wstaje).

I mnie ochota zebrała; pójdę tańczyć.

INTROLIGATOR.

Służę pannie Marynce.

JAN
(wstaje).

Panno Kasiu i my potańczymy sobie.

KAŚKA.

Kiedy ja nie umiem.

JAN.

To nic, ja pannę nauczę!

(Obie pary wychodzą na środek sceny).
MARYNKA
,

Niech mnie pan posadzi, panie Tombałkiewicz, bo ja w takiem towarzystwie tańczyć nie mogę.

KAŚKA.

Panie Janie, chodźmy do domu.

JAN.

Do domu? nigdy! Tu jesteśmy, a komu nasza kompanja niemiła — to precz z drogi! Co panna Kasia umie tańczyć?

KAŚKA.

Nic.

JULKA
(do lokaja).

Ja idę tańczyć!

LOKAJ.

No, to służę pannie.

JAN.

Przecie...

KAŚKA.

Kołomyjkę; a mazury, co u nas w fabryce byli, nauczyli nas obertasa.

JAN.
Doskonale! Hej, muzyka! kołomyjkę, a później obertasa! Dalej za mną! W kąt tremblantki i kontredanse! Górą nasza kołomyjka!
MARYNKA
(do introligatora).

Chodźmy ztąd, panie Tombałkiewicz. To same pijaki i chłopy — jeszcze się pobiją!

JAN.

Z Panem Bogiem! Idź panna psy niańczyć! Z Panem Bogiem! Dalej do tańca!...

(Formują się pary do kołomyjki; po kołomyjce oberek ze śpiewami. W głębi fajerwerki).
(Zasłona wolno opada).


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Gabriela Zapolska.