Kaśka Karjatyda (1923, dramat)/Akt trzeci

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Gabriela Zapolska
Tytuł Kaśka Karjatyda
Podtytuł Melodramat w sześciu odsłonach
Pochodzenie Utwory dramatyczne, tom I
Wydawca Instytut literacki „Lektor“
Data wyd. 1923
Druk Zakłady Graficzne H. Neumana we Włocławku
Miejsce wyd. Lwów — Warszawa — Poznań — Kraków — Lublin
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


AKT TRZECI.
Scena przedstawia wnętrze ubogiej izby w mieszkaniu Olejarków. Łóżka, tapczany, kołyski dzieci, komin; na oknie doniczki z kwiatami; komoda, na niej filiżanki.
SCENA I.
OLEJARKOWA, ŻWAN.
ஐ ஐ
ŻWAN
(lat trzydziestu, nieśmiały w obejściu, odzież robotnika).

Dlatego też ja tu przychodzę do pani Olejarkowej, prosząc, aby, jeśli można, na męża wpłynęła, a on już tam ludzi uspokoić potrafi.

OLEJARKOWA
(sucha, dość biednie ubrana).
Mój dobry Żwanie, ja to chętniebym uczyniła, ale cóż robić! Żwan wie, jaki mój mąż impetyk. Wszyscy musimy milczeć, jak trusie. A toż bez niego to i te biedne Kasisko z domu wyszło, bo przywidziało mu się, że ona sposobniejsza do służby, jak do fabryki.
ŻWAN.

Wiem ja, wiem, bo nieraz nasłuchałem się, jak to pan Olejarek Kaśkę z domu wyprawiał... aż poszła biedna dziewka. A miała też pani od niej jaką wiadomość?

OLEJARKOWA.

Miałam temu dwa miesiące. Podyktowała komuścić tam list do mnie. Niby to się jej nieźle wiedzie, ale zawsze cni się jej za domem. Olejarek zgniewał się okrutnie, bo tylko trzy reńskie w liście przysłała. Pisała Kaśka, że ma tylko trzy guldeny pensji na miesiąc, a trzewiki drze okrutnie. Tak też ojciec napisał jej, żeby zaraz wymówiła taką służbę i szukała innej na pięć i więcej guldenów. Powiada Olejarek, że Kaśka taka silna, że może starczyć i za cztery sługi i za stangreta i za lokaja i za stróża.

ŻWAN.

Oj, że silna, to silna! Pamięta pani, jak to dla niej nic nie było wóz w pędzie zatrzymać?

OLEJARKOWA.

Ojej! A jak była mała, o — tycia! to już dźwigała z ziemi dzbanki z wodą i wołała: „Mamusiu, ja mamie wody przyniosę!“

ŻWAN.
Musi też pani Olejarkowej brakować panny Kasi w domu?
OLEJARKOWA.

Czy mi jej brakuje? A toć, Jezu miłosierny! to była moja prawa ręka! Zuzia i Józia dobre dziewczyny, ale sowizdrzały.

ŻWAN.

Żeby panna Kasia była ostała w domu, byłaby już awansowała. Możeby kiedy z fabrykantki i majstrową została.

OLEJARKOWA.

Tak, ale to zawsze była jedna gęba więcej do jedzenia. A jadła też za dwie, choć ja jej tam tego nie żałowałam. Owszem powiadam: „jedz, Kasiu, na zdrowie!“ Jeno ojciec się krzywił i mówił, że dziewczyna więcej zje, niż zarobi na fabryce.

ŻWAN.

Gdybyście byli mi ją dali, nie byłaby wam zawadzała.

OLEJARKOWA.

Tak, wiem ci ja, że mieliście uczciwe zamiary, ale czemu nie deklarowaliście się głośno i wyraźnie?

ŻWAN.

Tak jakoś... nie śmiałem...

OLEJARKOWA.

Ojej! taki duży człowiek i taki nieśmiały! Ja zaraz poznałam, że Żwan do Kasi zagląda, ale Olejarek mówił: „Co ci się, babo, wi, Żwan przychodzi do mnie, żeby sprawy fabryczne obgadać“. Tak ja też milczałam, a widząc, że się nie oświadczacie, pomyślałam sobie, że mój mąż miał rację.

ŻWAN.

Ja tak codzień odkładałem, bo widziałem, że mi Kasia wielkiej przychylności nie okazywała jeszcze. Myślę sobie: dziś, jutro polubi mnie więcej i wtedy was o nią poproszę... Wyjechałem na dwa dni próby do matki, w moje strony — wracam, a Kaśki niema. Gdzie? — pytam. We Lwowie. Poco? Na służbę. Aż mnie mrowie przeszło... (Chwila milczenia). I od tej pory minął już rok cały!

OLEJARKOWA.

Tak, cały rok! Ona tam pewno żyje po pańsku i dostatnio, bo to w służbie, w mieście, to nie to, co po fabrykach harować od świtu do nocy. A potem, widzi świat szeroki... i to dobre dla dziewczyny. Wykierują ją tam na człowieka. (Słychać dzwon). Oho! już dzwonią. To z czerwonego pawilonu wychodzą po zapłatę. Będzie też dziś pełno w szynkach.

ŻWAN.

Oj, będzie pełno! Ja idę. Nad wieczorem tu zajrzę. Bądźcie zdrowi!

OLEJARKOWA.

Bądźcie zdrowi!


SCENA II.
OLEJARKOWA, później OLEJAREK.
ஐ ஐ
OLEJARKOWA.

Poczciwe Żwanisko! szkoda, że się z Kaśką nie ożenił; miałaby poczciwego męża, nie pijaka, nie marnotrawcę. Choć on ciągle tu jeszcze zagląda, niby o to, niby o tamto... Napiszę ja do Kaśki; może, jak se trochę pieniędzy zbierze na wyprawę, będzie mogła pójść za niego. Kto to wie...

OLEJAREK
(wielki, rosły, mężczyzna, siwiejący).

Gdzie dziewczyny?

OLEJARKOWA.

Powiedziały, że z fabryki pobiegną do szwaczki po chorągiew, bo miała poprzyszywać wstążki. Mają tu chorągiew przynieść i stąd odniosą ją do kościoła na jutrzejsze wyświęcenie.

OLEJAREK.

I znów nowe kiecki posprawiały?

OLEJARKOWA.
Jakże chcesz? musiały przecież mieć białe sukienki. Wszystkie dziewczyny z fabryki tak będą ubrane.
OLEJAREK.

Oto, co im w głowach!

OLEJARKOWA

Co chcesz! młode, napracują się cały tydzień, to na niedzielę radeby trochę się rozerwać.

OLEJAREK.

Trzeba je będzie wysłać do miasta na służbę.

OLEJARKOWA.

Jak Kaśkę?

OLEJAREK.

Jak Kaśkę.

OLEJARKOWA.

O Jezu! dlaczego?

OLEJAREK.

Dlatego, żeby los zrobiły. Jak dziewczęta w mieście za mąż dobrze powychodzą, to i my na starość do miasta pojedziemy mieszkać przy nich.

OLEJARKOWA.

Et, gruszki na wierzbie!

OLEJAREK.

Kaśka już teraz musi być w mieście, jak u siebie; wynajdzie siostrom porządną służbę i wszystko będzie w porządku.

(Wstaje i bierze czapkę).
OLEJARKOWA.

Wychodzisz?

OLEJAREK.

Spodziewać się! Idę do gospody pod „Cztery korony“.

(Wychodzi).


SCENA III.
OLEJARKOWA, później KAŚKA.
ஐ ஐ
OLEJARKOWA
(sama).

Bieda z takim uporem! Oj, ciężkie ja mam życie z tym człowiekiem!...

(Drzwi się otwierają powoli i wsuwa się Kaśka).
OLEJARKOWA.

Kaśka! to ty? Czemużeś nie napisała, że przyjedziesz? A może cię ze służby wygnali? co? (Kaśka robi ruch przeczący). To ty tak w odwiedziny?

KAŚKA.

Tak, matulu.

OLEJARKOWA.
Ano, to dobrze, bardzo dobrze! No, pokażże mi się, jak na tym chlebie miejskim wyglądasz! (patrzy na Kaśkę). Cóżeś ty taka zmizerowana?
KAŚKA.

Ja? Matuli się zdaje...

OLEJARKOWA.

Gdzie mi się zdaje!... A toć połowa z ciebie została. A rumieńców ani śladu! Blada jesteś, jak opłatek... Może ty chora?...

KAŚKA.

Nie, matulu.

OLEJARKOWA.

A może ty głodna? (Krząta się i zastawia stół). Siadajże, a podjedz sobie! Tak... tu masz mleko kwaśne i kartofle, tak, jak je zawsze lubiłaś.

KAŚKA.

Dziękuję ci, matusiu... Ale mnie się jeść nie chce.

OLEJARKOWA.

Co też ty gadasz, dziewczyno! Po takiej drodze i w godzinie wieczerzy! Pamiętasz, jakeś dawniej jadła za dwie o tej porze?

KAŚKA
(smutnie).

O! dawniej!...

OLEJARKOWA.

Teraz jeszcze powinnaś jeść więcej, boś się w drodze wygłodziła. (Opiera się o stół). A teraz opowiadaj mi o mieście. Cóż, państwo twoi dobrzy?

KAŚKA.

Dobrzy.

OLEJARKOWA.

A pieniędzy już sobie uskładać musiałaś całą kupę, co?

KAŚKA
(wahając się).

Ja... to... później matuli opowiem.

OLEJARKOWA.

A przywiozłaś siostrom jakie prezenta?

KAŚKA
(cicho).

Nie.

OLEJARKOWA.

A dlaczego?

(Kaśka milczy).
OLEJARKOWA.

Widzisz, jakie ty masz niepoczciwe serce! Zapomniałaś o rodzeństwie... już nie mówić o nas, o rodzicach, ale o siostrach... (Kaśka opiera głowę o stół i zaczyna płakać). No cicho! nie becz! Na drugi raz przywieziesz co pięknego!... Czemu ty włosy masz tak przeczesane?

KAŚKA.
Bo tak się we Lwowie wszystkie dziewczęta czeszą.
OLEJARKOWA.

Jak konie? z taką grzywą. Odgarnij-no to z czoła, bo jak ojciec zobaczy, to się gotów pogniewać i to nie na żarty! (Kaśka odgarnia grzywkę). Tak, teraz masz pogodniejszą twarz, choć zawsze bardzo mizernie wyglądasz. No, no, co też ty tam jesz w tem mieście? A dobrze cię tam żywią u tych państwa?

KAŚKA
(po chwili wahania).

Dobrze matulu.

OLEJARKOWA.

Bo jakby ci było źle, to mogłabyś miejsce zmienić. A szanujesz ty swoich państwa? Nie zuchwalisz się przypadkiem?

KAŚKA.

Nie, matulu.

OLEJARKOWA.

A nie kłamiesz przed niemi; bo, widzisz, kłamstwo to najgorszy grzech i z niego biorą początki wszystkie inne grzechy, nawet śmiertelne. Słyszysz, Kaśka?

KAŚKA.

Słyszę, matulu.

OLEJARKOWA.

A teraz trza, ażebyś poszła przywitać się z ojcem. Ojciec jest w gospodzie pod „Czterema koronami“.

KAŚKA
.

Ja nie chciałabym się słaniać po ulicy.

OLEJARKOWA.

A to czemu? Owszem, zobaczysz swoje dawne kamratki. To dziś fercentag dziewcząt, to muszą już wszystkie być przed kasą. Opowiesz im, coś w mieście widziała i jak ci tam jest. Trza się swoim losem trochę pochwalić, kiedy ci się poszczęściło...

KAŚKA.

Ja wolę na ojca tutaj zaczekać.

OLEJARKOWA.

Jak chcesz, choć ja na twojem miejscu wolałabym się zobaczyć z innemi fabrykantkami. Wiesz, że Emilka Wasińskich awansowała na majstrowę.

KAŚKA.

A!...

OLEJARKOWA.

A jakże! Gdybyś ty była została w fabryce, może byłabyś powoli się dochrapała takiego stanowiska.

KAŚKA.
E, gdzie zaś! na to trzeba mieć szczęście, a ja zawsze miałam pech.
OLEJARKOWA.

No, nie grzesz... już ci się w mieście poszczęściło, prawda? (Kaśka milczy). A wiesz ty, kto się zawsze o ciebie dopytuje?

KAŚKA.

Nie wiem, matulu.

OLEJARKOWA.

Ano, Żwan! Jak Boga kocham, Żwan! Zachodzi tu często i cięgiem pyta: „A co Kaśka? czy pisała? a jak jej? a czy powróci?“

KAŚKA.

Poczciwe Żwanisko! Zawsze taki niemrawy?

OLEJARKOWA.

Jeszcze bardziej. Teraz to już taki mazgaj, czysta baba... choć dobry z niego weber i może niedługo podmajstrzem zostanie. Ty wiesz, onby chciał się z tobą ożenić? Co ty na to, dziewucha?

KAŚKA.

Nie, matulu... ja... nie pójdę za Żwana...

OLEJARKOWA.

Tak też i ja myślałam. W mieście toś musiała sobie innego męża upatrzyć, nie takiego tam webra... co?

KAŚKA
(cicho).
Tak, matulu.
OLEJARKOWA.

O Jezu! Tak prędko, w rok niecały! No, widzicie ją — i ta się jeszcze żali, że jej źle na świecie. Ale... powiedzże mi...

SCENA IV.
TEŻ SAME, JÓZIA i ZUZIA
(są to dwie młode dziewczyny, w ubraniu robotnic; wpadają jak bomby, śmiejąc się i hałasując).
ஐ ஐ
JÓZIA.

Ano, to my! (spostrzega Kaśkę). Kaśka!(ściskają Kaśkę).

JÓZIA.

Kiedyś przyjechała?

KAŚKA.

Ano, bez mała kwadrans.

ZUZIA.

Strasznieś spanowała! ależ szykantna — niechże cię!... Jaki masz ładny trykot...

KAŚKA.

To pani mi go dała.

JÓZIA.

Ojej! z aksamitnym kołnierzem!

ZUZIA.
A buciki! patrz-no Józia, jakie ona ma buciki! pronela świeci się, jak wypomadowana!
JÓZIA.

I obcasy wysokie, ino het wykoszlawione!

ZUZIA.

Bodaj to w mieście! nie tak, jak tu, w tej fabryce, gdzie jeno harowanie od świtu do nocy.

KAŚKA.

W mieście się też haruje.

JÓZIA.

Ale za to się używa... tańce, wesela!

OLEJARKOWA.

Oj, pstro wam w głowach! Kaśka nie na zabawy jest w mieście, ale aby sobie los ustalić, pieniędzy zebrać... ot!...

JÓZIA.

Jedno drugiemu nie zawadza.

OLEJARKOWA.

Gdzie pieniądze?

JÓZIA.

Ot moje; od tygodnia zacznę też robić na lohn, bo mi się akord nie opłaca.

ZUZIA.
E, ja wolę od śtuki! zawsze to lepiej się na tem wychodzi.
JÓZIA.

Kiedy ja zawsze robię kapustę. Wybiorę naprzód pieniądze i potem muszę za darmo robić.

OLEJARKOWA.

A gdzie chorągiew?

JÓZIA.

Dziewczęta ją tu przyniosą; my się przybiegły ubrać i od nas pójdziemy do kościoła.

OLEJARKOWA.

A pięknie ta chorągiew wyszła?

JÓZIA.

Ojej! śliczności! Najświętsza Panienka, cała w bieli, stoi se na księżycu i depce węża. A taka śliczna, taka mileńka, że jeno ręce składać i modlić się bez cały dzień majowy.

OLEJARKOWA.

Pójdę do kuchni, narządzę wam wszystko do ubrania.

(Wychodzi).


SCENA V.
KAŚKA, JÓZIA, ZUZIA.
ஐ ஐ
JÓZIA.

Powiedz teraz nam, Kasiu, kiedy mama poszła, jak to tam w tem mieście? Byłaś ty na tańcach?

KAŚKA
(po chwili wahania).

Byłam.

JÓZIA.

Dużo razy?

KAŚKA.

Ino raz.

JÓZIA.

E! raz... Dlaczego więcej nie poszłaś?

KAŚKA
(zakłopotana).

Ano... bo tak...

JÓZIA.

Sama byłaś?

KAŚKA
(j. w.).

Nie.

JÓZIA.

Z kim? z kawalerem? co?

(Kaśka milczy).
ZUZIA.

Ach! kawalery w mieście to muszą być całkiem inaksi, jak na wsi, nie takie ordynansy, jak we wsi. Umieją uszanować i zabawić.

JÓZIA.

Ojciec ma chęć nas też do miasta wyprawić.

KAŚKA
(przerażona).

Was też?!

JÓZIA.

Aha! mówił ojciec, że lepiej iść na służbę i w mieście zarobić parę papierków i być żywioną.

KAŚKA
(z trwogą).

Nie... nie trzeba, żebyście jechały do miasta, nie trzeba...

JÓZIA.

Czemu?

KAŚKA.

Ja nie mogę powiedzieć, ale proście tatunia, niech was nie wysyła, bo to będzie na wasze nieszczęście...

ZUZIA.

E!... a tobie się przecież nic złego nie stało!... No, idę się ubierać. Chodź, Jóźka! (Józia patrzy przez okno). Czego tak wypatrujesz?

JÓZIA.

Ano, Frani Kowalczyk. Przecież miała się u nas ubierać, bo jej ojciec, pijak, nie pozwoliłby iść z chorągwią.

ZUZIA.

Prawda... całkiem mi z głowy wywietrzało. Pewnie Franka zaraz przyjdzie. No, chodź, Jóźka.

(Wybiegają).


SCENA VI
KAŚKA, później ŻWAN.
ஐ ஐ
KAŚKA
(ogląda się dokoła).

Mój Boże!... wszystko tak, jak było dawniej... obrazy na swojem miejscu... Matka Boska Częstochowska... kwiatki... (Zbliża się do obrazu). O! moja pelargonja! jak się to rozrosła! a przed oknem piwonje już opadają. Nikt ich nie dogląda. Widać ztąd fabrykę. O! jeszcze webry stoją na ulicach, gawędzą, to idą do szynku. Zawsze tak było w sobotę, jak był fercentag. (Chwila milczenia). Ino ja się zmieniłam! ino ja tu nie powinnam być, bo się ten dach powinien zawalić nademną! Oj, matulu! czemu wy mnie do tego miasta puścili! (Opiera się o ścianę i pozostaje tak nieruchoma, zamknąwszy oczy).

ŻWAN
(wchodzi i spostrzega Kaśkę).
Panna Kasia!
KAŚKA.

Pan Żwan!

ŻWAN
(radośnie).

Panna Kasia tu już na dobre wróciła? co?

KAŚKA.

Nie, ja jutro odjadę.

ŻWAN.

Tak... tylko w odwiedziny.

KAŚKA.

Nie, ja w interesie.

ŻWAN.

Do ojca?

KAŚKA.

Tak.

ŻWAN.

E! to pannie Kasi nie radzę dziś się do ojca z jaką prośbą wybierać, bo ojciec dziś strasznie rozgniewany.

KAŚKA.

O, mój Boże! mój Boże! co ja teraz zrobię!

ŻWAN.
A co też to za interes? Ja nie mógłbym pannie Kasi jako dopomódz?
KAŚKA.

Dziękuję panu Żwanowi, ale pan Żwan na to nic nie poradzi.

ŻWAN.

Przecie... bo panna Kasia wie, że ja... to... duszę bym oddał dla panny Kasi...

(Chwila milczenia).
ŻWAN.

Strasznie się panna Kasia wymizerowała w tym Lwowie.

KAŚKA.

Służba bardzo ciężka, a potem... mam zmartwienie.

ŻWAN.

Jakież to?

KAŚKA.

Nie mogę powiedzieć.

ŻWAN.
To źle, bo byłoby zawsze pannie Kasi lżej. Jak się tak skrywa w sobie jakieś strapienie, to aż dusi od łez. Ja to wiem sam, mnie już nieraz tak było. (Kaśka płacze). Co pannie Kasi? Panna Kasia płacze? To aż takie zmartwienie? Czy to serce pannę Kasię boli? co? (Kaśka milczy). Niech panna Kasia tu zostanie i do miasta nie wraca; tu my wszyscy dla panny Kasi jesteśmy życzliwi.. Nawet ja... gdyby panna Kasia chciała, to... (urywa).
KAŚKA.

Dziękuję, panie Żwan! Bóg niech ci za twoje dobre słowa zapłaci! Ale ja muszę wrócić do miasta i mnie tu już zostać nie warto...

SCENA VII.
CIŻ SAMI i MAŁY KOWALCZYK.
ஐ ஐ
KOWALCZYK.

A gdzie Józia?

KAŚKA.

Józia! ano, chodź tu, bo jest mały Kowalczyk do ciebie.

JÓZIA
(wybiega w białej sukience muślinowej, krochmalnej; trzyma w ręku wianek i welon).

No i co? gdzie Franka?

KOWALCZYK.

Franka nie przyjdzie, bo jej ojciec zrobił fanary pod spojrzeniem.

JÓZIA.

A to los! Zuzia, słyszysz? Franka nie przyjdzie.

ZUZIA
(także biało ubrana).
Co ty gadasz?
KOWALCZYK.

Ano, jak ojciec się dowiedział, że ona nie robi na lohn, ino na akord — i bez to mało pieniędzy zarobiła, bo się w palce zakłuła, tak wpadł w gniew, zbił ją i wysiudał ją balonem do kuchni. A ino... zamknął ją teraz i sam poszedł pod „Cztery korony“.

ZUZIA.

No, co my teraz zrobiemy?... Jest dziesięć wstążek od chorągwi i musi być dziesięć dziewcząt.

KOWALCZYK.

Ano, to róbcie co chcecie. Mnie też wczoraj ojciec stłukł tak, że ledwo powłóczę chodnikiem... No! bywajcie zdrowe!... (Wybiega śpiewając).

Wyszły panny z fabryki,
Pogubiły trzewiki...



SCENA VIII.
CIŻ SAMI, oprócz KOWALCZYKA.
ஐ ஐ
ZUZIA

Co tu robić?

JÓZIA.

Jakie my głupie! toż jest Kaśka!... Ubierze się w sukienkę Franki i pójdzie z nami. O! Franka też taka duża, jak Kasia, jeno trochę chudsza... ale Kaśka schudła, to będzie w sam raz. Chodź, Kasiu!

KAŚKA.

Ależ...

ZUZIA.

Niema gadania, chodź! My tam byle jakiej dziewczyny nie możemy do chorągwi dopuścić. Ksiądz byłby niekontent. A ciebie znają i nawet dobrodziej będzie kontent, jak ciebie z nami zobaczy.

JÓZIA.

Powiedzą ludzie, żeś nie shardziała i że się nas nie wstydzisz... Chodź!

(Wyciąga Kaśkę do kuchni).


SCENA IX.
ŻWAN, później DZIEWCZĘTA.
ஐ ஐ
ŻWAN
(sam).

Nie chce mnie, nie chce! Muszę sobie ją wyperswadować! Albo to łatwo! Ile ja razy już próbowałem! ile... i ani weź! A ona zawsze też niebardzo szczęśliwa, płacze... coś ją w sercu boli.

(Chwila milczenia. Zdaleka słychać cichy śpiew chórowy dziewcząt):

Marya,
Biała lilja
Wśród nieba bram.
Marya,
Biała lilja,
Błogosław nam!

ŻWAN.

Ja tak samo czasem płakałem, jak Kaśka przed chwilą, jeno, żem chłop, tom się ze łzami krył, bo to wstyd. Może ona tam w mieście ma inne jakie kochanie i przez to taka znędzniała i smutna...

(Śpiew się zbliża).

Ku Tobie my, dziewczęta,
Wznosimy serca swe,
Marya o nas pamięta.
Odpędza myśli złe.

ŻWAN.

Idą tutaj dziewczęta. Och, gdyby Kaśka chciała pozostać między nami, jak dawniej; ja wiem, ja to czuję... ona jeszczeby się do mnie nawróciła, została moją żoną!

(Dziewczęta wchodzą powoli. Jest ich dziewięć, idą parami, na ostatku trzy, z których środkowa niesie białą chorągiew jedwabną z obrazem Matki Boskiej. Wszystkie są ubrane biało, z wieńcami na głowach i welonami).
Śpiew.

Gdy noc zalegnie ziemię
I gwiazdy powschodzą już

Pieśń nasza brzmi ku niebu
Wśród kwiatów lilji, róż:
Maryo,
Biała liljo
Wśród niebios bram,
Maryo,
Biała liljo,
Błogosław nam!...



SCENA X.
TEŻ SAME, ŻWAN, OLEJARKOWA, JÓZIA, ZUZIA, KAŚKA (biało ubrana z welonem na głowie).
ஐ ஐ
JÓZIA.

No, żwawo! Teraz bierzecie każda wstążki w rękę i do dobrodzieja!

DZIEWCZĘTA.

Kaśka! Kaśka!

(Witają się z Kaśką, która stoi zmieszana i mnie welon w ręku).
ZUZIA.

Kto poniesie chorągiew?

DZIEWCZYNA
(która niosła chorągiew).

Mnie ręce zemdlały, ja dalej nie udźwignę.

JÓZIA.
No, to kto? kto?
WSZYSTKIE.

Kaśka! Kaśka! ona najsilniejsza!

KAŚKA
(na stronie).

O Jezu! Jakże ja mogę!

OLEJARKOWA.

No dalej, Kaśka! a ruszże się, dziewucho! Skoro ci dawne kamratki taki honor robią, że ci dają chorągiew do niesienia. Toć to za moich czasów najuczciwsza dziewczyna z fabryki niosła do chrztu świętego chorągiew.

DZIEWCZYNA.

I teraz też pani Olejarek!

JÓZIA.

No, Kasia!...

(Kaśka robi kilka kroków ku chorągwi, nagle blednie i odsuwa się).
KAŚKA.

Ja... nie mogę...

DZIEWCZĘTA.

Nie może? nie może?

OLEJARKOWA.

Co tobie, Kaśka? Ty chora?

KAŚKA.
Tak, matulu... Przed oczami mi się coś miga... ja nie mogę... ja padnę...
OLEJARKOWA
(patrzy uważnie na córkę).

Idźcie, dziewczęta same. Kaśka zmęczona drogą, jak jej będzie lepiej, to za wami do kościoła przyleci.

DZIEWCZĘTA.

Ano, to chodźmy!

(Odchodzą, śpiewając):

Ku Tobie my, dziewczęta!
Wznosimy serca swe,
Marya o nas pamięta,
Odpędza myśli złe.
Marya,
Biała lilja,
Wśród niebios bram!
Marya,
Biała lilja,
Błogosław nam!



SCENA XI.
KAŚKA, OLEJARKOWA.
ஐ ஐ
OLEJARKOWA.

Kaśka! co to znaczy? Czy ty chora? (Kaśka milczy). Czy ty nie śmiesz dotykać się świętości?

KAŚKA
(z rykiem pada na kolana).
Matulu! Matulu!...
OLEJARKOWA.

Nieszczęśliwe dziecko!

(Chwila milczenia. Słychać powoli gasnący śpiew dziewcząt).
OLEJARKOWA.

Na takiż wstyd i hańbę ja cię porodziłam! na toż ja cię mlekiem swojem wykarmiłam!... na toż cię wychowałam!...

KAŚKA
(łkając gwałtownie).

Matulu! przebaczcie!

OLEJARKOWA
(tłumiąc łzy).

Opowiedzże, jak to się stało? jak do tego przyszło? No, mnie, matce, powiedzieć wszystko możesz... Pocóżby my matki były na świecie! Powiedz, któż to taki?

KAŚKA
(klęcząc).

To Jan... służy za stróża w tej kamienicy, gdzie ja jestem w służbie. Zaraz od pierwszego wieczora, jakem nastała, zaczął zemną chodzić... Jeno, matusiu, on zawsze chodził w uczciwych zamiarach, zawsze była mowa o ślubie...

OLEJARKOWA.
Czemuż on z tobą nie przyjechał prosić nas o ciebie, jak Bóg przykazał?
KAŚKA
(zakłopotana).

Kiedy to w mieście to jensze obyczaje. A potem, ten Jan to strasznie ambitny. Ja mogę się matce przysiądz na wszystkie świętości, że ja długi czas od niego uciekałam, jak od ognia. Ale mnie tam, w tem mieście, to bardzo ciężko wybyć pomiędzy obcymi i to wszystko nieprzychylnymi ludźmi... Żeby mama wiedziała jak mi te sługi insze dokuczały, jak mnie zębowały, to mnie nieraz aż wnętrzności bolały — ale cóż, nie mogłam nic, bo ich cała kamienica, a ja jedna.

OLEJARKOWA.

Czegóż one od ciebie chciały?

KAŚKA.

Abo ja wiem! Nazywały mnie tłomokiem, garnkotłukiem, parzygnatem... spokojnie bez dziedziniec mi przejść nie dały. Nieraz już myślałam, że zwarjuję, bo to i służba ciężka i nieraz się jeść chce i człowiek scharowany, jak ten pies, a tu jeszcze ludzkie drwiny znosić musi. Najgorzej było mi w niedzielę. Po obiedzie nie wiadomo, co robić. Inne dziewczęta idą na spacer, a ja sama, jak ten pies bez pana, plączę się po ulicy i żadnej zabawy nawet nie mam. Tak wtedy podsunął się ten Jan i zaczął do mnie dobrze i po ludzku gadać. Inne dziewczęta w złości, bo ten Jan to taki, co to za nim wszystkie kobiety przepadają, ale Jan im zapowiedział, żeby się mnie nie czepiały. One się przestraszyły i zostawiły mnie w spokoju... no i tak jakoś...

OLEJARKOWA.

Czemu ty się, Kaśka, nie modliła?

KAŚKA.

Modliłam się ja, matulu, ale to mi tego kochania odemnie nijak odpędzić nie mogło... (Po chwili). Ja się bardzo namęczyłam, matulu! To już i łez nie miałam rano, tyle w nocy się napłakałam! A ty byłaś daleko — gdzie tu pójść po radę?... gdzie?

OLEJARKOWA.

A twoja pani?

KAŚKA.

E! moja pani słuchaćby o tem nie chciała; a potem, ja nie miałam do niej śmiałości...

OLEJARKOWA.

No — co teraz będzie?

KAŚKA.

Ano — ja właśnie względem tego tu przyjechałam, matulu.

(Olejarek wchodzi niepostrzeżony przez kobiety i zatrzymuje się w głębi sceny).

SCENA XII.
TE SAME, OLEJAREK w głębi.
ஐ ஐ
OLEJARKOWA.

No, gadaj, co zrobić? Trza, żeby się to jakoś wszystko naprawiło!

KAŚKA

Jan powiedział, że się inaczej zemną nie ożeni, tylko, jak ja będę miała kilkaset papierków.

OLEJARKOWA

Jezus Marya! a skądże ty tyle pieniędzy weźmiesz?

KAŚKA.

Ja nie mam... ale...

OLEJARKOWA.

Kilkaset papierków!... Ale to jakiś ladaco ten Jan! Odebrał ci honor, zgubił cię na całe życie i teraz jeszcze chce, żeby mu zapłacić za ślub!... No! no! Czy to tam dużo takich rarytasów w tem mieście?

KAŚKA
..

Bo... ten Jan to nie taki zwyczajny stróż... to inszy... A potem, ja myślałam, że kiedyś może mnie tam tatuś co da, jakbym za mąż szła. No, to... i teraz...

(Olejarek wpada gwałtownie).
OBIE KOBIETY.

Ojciec!!!

OLEJAREK.

Jakbyś szła uczciwie za mąż, po Bożemu, z domu rodzicielskiego — tobym dał może i grosz jaki. Zadłużyłbym się, zapożyczył i dał. Ale tak!... nie dam nic! słyszysz! ty ulicznico, co hańbę pod dach nasz wnosisz!...

KAŚKA
(włócząc mu się u nóg).

Tatulu!

OLEJAREK
(zdzierając jej wieniec z głowy).

A te kwiaty wara ci nosić! bo to jeno uczciwe dziewczęta mogą w nich chodzić! A teraz wynoś się precz!... słyszysz! precz!

OLEJARKOWA.

Miejże litość! przecież to nasze dziecko!

OLEJAREK.

Nie moje! Ja mam same uczciwe dzieci, a nie takie ladacznice z miasta! Wracaj do swego kochanka i powiedz mu, że twój ojciec nie posag, ale sto kijów mu dać może za jego łotrostwo! I niech mi się pod oczy nie nawija, bo zabiję, jak psa. I ty też precz mi z oczów! Precz!

(Wyrzuca Kaśkę za drzwi).
KAŚKA
(czepiając się ścian).

O Jezu! O Jezu!

OLEJARKOWA
(wyrzuca za nią chustkę).

Weź choć swoją chuścinę!...

(Słychać w oddali śpiew dziewczyn. Długa chwila milczenia. Olejarkowa upadła na krzesło i cicho płacze, Olejarek oparł się o stół i założywszy ręce przed siebie, patrzy w ziemię).
OLEJAREK
(wyciągając rękę ku drzwiom, poza któremi słychać coraz bliżej śpiew dziewcząt).

Matka! tamte nasze dziewczyny nie pójdą do miasta na służbę!

(Zasłona wolno opada).


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Gabriela Zapolska.