Przejdź do zawartości

Historya Wielkiego Księstwa Poznańskiego (1815–1852)/Okres V/całość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Karwowski
Tytuł Historya Wielkiego Księstwa Poznańskiego (1815–1852)
Część Okres V
Wydawca Drukarnia nakładowa Braci Winiewiczów
Data wyd. 1918
Druk Drukarnia nakładowa Braci Winiewiczów
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

V.
Rok 1848.

Stosunki narodowościowe w W. Księstwie Poznańskiem.

W końcu roku 1847 ludność W. Księstwa Poznańskiego[1] wynosiła 1,200,000 mieszkańców, w tej liczbie było według rubrycel kościelnych ludności katolickiej 969,638, z której 85,721 przypadało na Niemców. Za to Polaków protestantów było około 3000, więc wogóle Polaków było 886,917.
Żydzi liczyli około 79,000 głów (tyle przynajmniej było ich w r. 1843), więc na rodowitych Niemców przypadało 235,000.
Ludność niemiecka, która w dawnych czasach osiała była w Wielkopolsce, nie była nieprzyjazną Polakom, wynosiła zaś około dwie trzecie całej liczby Niemców. Mieli też oni za czasów polskich wszelkie swobody, a Olendry tak małe tylko czynsze panom swym płacili, że komisarz królewski Stenger z czasów Prus Południowych, wydziwić się nie mógł, jak panowie, tak wiele dając, tak mało tylko żądali.[2]
Inaczej miała się rzecz z Niemcami, którzy za rządów pruskich przywędrowali do W. Księstwa Poznańskiego. Zważywszy, że prawie wszystkie posady w administracyi, w sądownictwie, na pocztach, w leśnictwie, przy cłach, skarbie, szosach od roku 1815 obsadzano Niemcami (stosunek urzędników polskich do niemieckich w Księstwie w roku 1848 miał się zaledwie jak 1 do 100) — zważywszy, że za Flottwella sprowadzono mnóstwo kolonistów niemieckich, bez przesady powiedzieć można, że od roku 1830 przynajmniej 80—100,000 Niemców osiadło w W. Księstwie Poznańskiem i to przeważnie protestanckiego wyznania.
Z ogólnej liczby Niemców w W. Księstwie Poznańskiem przynajmniej 100,000 było ludnością ruchomą, byli to bowiem urzędnicy, przysłani z innych prowincyi, dymisyonowani wojskowi, pożywający swe pensye po miastach i miasteczkach naszych, wyrobnicy, sprowadzeni z Śląska, Marchii i innych prowincyi pruskich do fortyfikacyi i innych robót, rzemieślnicy wędrujący, nauczyciele, służący, przybyli z oficerami i urzędnikami, aktorzy itd.[3]
A jak się ta ludność mnożyła, okazuje Poznań. Kiedy Prusacy w roku 1815 zajmowali to miasto, było w niem 18,000 ludności i to 12,000 Polaków, 4,000 żydów i 2000 Niemców, zatem polska ludność miasta miała się wówczas do niemieckiej i żydowskiej jak 3 do 1. W roku 1848 zaś liczył Poznań 40,000 dusz i to 20,000 Polaków, 10,000 Niemców i 10,000 Żydów.
Do roku 1815 było w Poznaniu, stolicy departamentu, urzędników 241, pomiędzy nimi mała liczba Niemców. Od roku 1815 usuwano powoli urzędników Polaków i utworzono mnóstwo nowych władz i urzędów, które powierzano Niemcom. Tym sposobem liczba urzędników wzrosła niesłychanie, tak, że w roku 1848 było ich 698, pomiędzy nimi tylko 30 Polaków.
Taki sam był stosunek i sposób wzrastania ludności niemieckiej od roku 1815 po innych miastach i miasteczkach.[4]
I ci to napływowi Niemcy jawną okazywali niechęć do Polaków, a zwłaszcza urzędnicy, którzy tak się znęcali od roku 1846 nad ludnością polską, że powszechną ściągnęli ku sobie nienawiść i nie tylko szlachtę i mieszczan, ale i chłopów polskich zrazili do rządu pruskiego.
Niezadowolenie więc panowało w W. Księstwie Poznańskiem, ale i niepewność, bo ku końcowi 1847 roku rozeszły się pogłoski o ruchu socyalnym, który — jak mówiono — rozpocząć miała z jednej strony część młodzieży, przesiąknięta wyobrażeniami komunistycznemi, z drugiej chłopi-komornicy, których nie zadowolniła regulacya.

Rewolucya w Berlinie.

Takie było położenie rzeczy w W. Księstwie Poznańskiem, gdzy niespodziewanie nadeszła wiadomość o rewolucyi w Paryżu, dnia 24 lutego 1848 roku. Wywarła wielkie wrażenie, a następujące potem ruchy w Niemczech, zwłaszcza w Wiedniu, wywołały w Polakach nadzieje wielkich zmian politycznych w Europie. Sądzono, że i dla Polski wybiła godzina swobody.
Wtem, dnia 18 marca, wybuchła rewolucya także w Berlinie, gdzie się jej najmniej spodziewano.
Korzystając z zaburzenia, postanowili bawiący w Berlinie Polacy, którzy zachowali się biernie podczas walki na barykadach 18 i 19 marca[5] poprosił króla o uwolnienie uwięzionych rodaków. Gdy wieczorem dnia 19 marca obradowali w domu przy ulicy Gołębiej 6, przybyli robotnicy z fabryki Borsiga, ofiarowując się uwięzionych gwałtem uwolnić. Polacy podziękowali im serdecznie, oświadczyli jednak, że najprzód spróbują uzyskać uwolnienie na pokojowej drodze; gdyby się to nie udało, skorzystają z ofiarowanej pomocy.
Udało się więc kilku na zamek z odnośną prośbą do króla. Adjutant królewski, książę Wilhelm Radziwiłł, odpowiedział, że król znużony przyjąć ich nie może, ale, że, dowiedziawszy się o co chodzi, skłonnym jest prośbie zadość uczynić. W rozmowie rzekł książę: „Czegoście chcieli, to będziecie mieli — będzie wojna z Rosyą”.[6]
Nazajutrz rano, dnia 20 marca, stanął przed królem w wielkiem wzburzeniu adwokat Deycks, który bronił był Polaków w procesie o zbrodnię stanu, i zażądał natychmiastowego wydania amnestyi, bo w przeciwnym razie lud szturmować będzie więzienie. Król zgodził się na żądanie. Zaledwie przedstawiciel rządu, nadprokurator Wenzel, przybył w towarzystwie Deycksa do więzienia, by Polakom zwiastować radosną nowinę, lud gwałtem otworzył bramę.
Ogromna powstała radość. Ściskano się ze łzami, zaprzysięgano sobie wierną przyjaźń, dawano sobie nawzajem upominki. Zaraz też postanowiono udać się na zamek.
Na czele jechali w otwartym powozie Mierosławski i Libelt, obok nich stali barykadzista i student w mundurze. Z powozu powiewała polska chorągiew, Mierosławski zaś trzymał w ręku chorągiew czarno-czerwono-złotą, jako znak wolności i jedności niemieckiego narodu. W drugim powozie jechały panie Adolfowa Malczewska, Guttrowa, Matecka i Libeltowa, które przybyły właśnie odwiedzić uwięzionych mężów. Przy bramie Oranienburskiej wyprzężono konie i lud ciągnął powozy, za którymi szli w szeregu byli więźniowie, a obok nich wielka ciżba ludu.
Tak przybyto wśród okrzyków: Niech żyje Polska! Niech żyje wolność! Niech żyją Niemcy! przed zamek. Na balkonie ukazał się król i ukłonił się, a minister hr. Schwerin w jego imieniu kilka słów przemówił do ludu.
Potem udano się przed uniwersytet. Tu z balkonu przemawiali do ludu Libelt po niemiecku, a Mierosławski po francusku. Libelt rozwinął program rewolucyi w jasnym, ale suchym wykładzie, Mierosławski mówił krótko, ale porywająco, trzymając w rękach polską i niemiecką chorągiew, o konieczności sprzymierzenia się obu narodów przeciwko rosyjskiemu absolutyzmowi. w końcu mowy zapytał lud, czy przyznaje Polakom niepodległość pod opieką rządu pruskiego, a jeden ogromny wykrzyk przyzwolenia był odpowiedzią ludu berlińskiego.[7]
Następnie napisali uwolnieni z więzienia Polacy adres dziękczynny do ludu niemieckiego, w którym wyrazili się, że czas wymaga, aby celem zabezpieczenia wolnych Niemiec odrodziła się Polska niepodległa, jako przedmurze przeciwko naciskowi Azyi. Adres kończył się słowy: „Niech żyją Niemcy! Niech żyją Prusy! Niech żyje Berlin!”
Aby utrzymać lud berliński w rewolucyjnem napięciu i sprawę polską popierać, utworzył się natychmiast w Berlinie Komitet, do którego weszli Mierosławski, Libelt, Biesiekierski, Wojciech Cybulski i Szymański,[8] do Poznania zaś wysłał Mierosławski kuryera — co też i Komitet od siebie uczynił — z poleceniem, aby bez straty chwili sposobiono się do wojny z Rosyą, którą od Poznania i Krakowa zaczepić należy, a do Centralizacyi w Paryżu napisał z prośbą o przysłanie instruktorów. Pewny był bowiem Mierosławski pomocy ludu niemieckiego, a wrażenie, jakie odniósł z rozmów z ministrami i generałem Willisenem, było takie, że rząd Polakom jawnie pomocnym być nie może w utworzeniu siły zbrojnej przeciw Rosyi, ale że nicby mu milszem nie było, jak gdyby ta siła z siebie wyrosła i potem jako fakt — fait accompli — istniała.[9]
Tymczasem młodzi Polacy, przebywający w Berlinie, po większej części akademicy, w liczbie około 150, ofiarowali swe usługi prezesowi policyi baronowi dr. Minotulemu, który od roku 1839—1847 był prezesem policyi w Poznaniu i landratem poznańskim. Minutoli[10], człowiek światły, uprzejmy i „całem swem ułożeniem różny od urzędników policyjnych, jakimi nas losy przed nim i po nim obdarzały”, przyjął młodzież polską z radością, nazwał ją legionem polskim, dał jej broń z arsenału (pałasze huzarskie) i chciał nawet powierzyć jej straż nad zamkiem królewskim, od czego się jednak wymówili, tłomacząc się tem, że nie są Niemcami. Stanęło więc na tem, że mieli pilnować urzędu pocztowego, co też do 27 marca czynili z polską kokardą na piersiach, a niemiecką u czapek.
Komendę nad legionem miał naprzód Wojciech Cybulski, profesor literatury słowiańskiej przy uniwersytecie berlińskim, a po nim objął ją Henryk Szuman, który od r. 1847, ukończywszy w latach poprzednich studya akademickie, przebywał w Berlinie jako początkujący urzędnik sądowy, mając sobie powierzoną obronę kilku oskarżonych w spisku Mierosławskiego, pomiędzy innymi Józefa Garczyńskiego, późniejszego dowódcy obozu wrzesińskiego. Podkomendnymi byli Jan Koźmian, żołnierz z r. 1831, Adolf Koczorowski, Franciszek Małecki i Wójtowski, którzy odbyli służbę wojskową z uzyskaniem prawa do stopnia podporucznika. Do legionu wstąpili nie tylko akademicy, ale i kilku urzędników, młodzież z zakładów technicznych i rzemieślniczych, a później nawet pewna liczba emigrantów, przybyłych z Francyi. Należeli też do niej Kaźmierz Jarochowski, Norbert Szuman, najmłodszy brat Henryka, Kaźmierz Kantak, Leon Kapliński i Emil Kierski, referendaryusz sądowy.

Utworzenie Komitetu narodowego w Poznaniu.

Wieść o wypadkach berlińskich doszła do Poznania rano dnia 20 marca. Niezmierna radość ogarnęła Polaków. Tłumy wysypały się na ulice, śpiewano pieśni polskie, przypinano sobie narodowe kokardy, które rzucano z okien i balkonów; nawet Niemcy w nie się stroili.
Uniesienie ludu polskiego było tak wielkie, że z obawy, aby nie doprowadziło do jakiego przedwczesnego i gwałtownego wybuchu, kilku obywateli udało się do naczelnego prezesa Beurmanna (był nim od r. 1843) z prośbą o pozwolenie utworzenia komitetu, celem narady nad adresem do króla i nad sposobami utrzymania spokojności i porządku.
Upoważnieni do tego przez Beurmanna pospieszyli owi obywatele na salę Bazarową, która tymczasem napełniła się mnóstwem ludu rozmaitego stanu, i ogłosili skutek rozmowy swej z naczelnym prezesem.
Natychmiast przystąpiono do wyboru członków komitetu. Zasiedli w nim: Gustaw Potworowski, Maciej hr. Mielżyński, ks. Aleksy Prusinowski, ks. Fromholz, Cypryan Jarochowski, Jędrzej Moraczewski, Jakób Krauthofer, Walenty Stefański, ks. Jan Janiszewski, Ryszard Berwiński, ślusarz Andrzejewski i wójt z Górczyna Jan Palacz.[11] Komitet ten przybrawszy nazwę: Komitet narodowy, wydał tego samego dnia (20 marca) następującą odezwę:
Bracia Polacy!
„Wybiła godzina i dla nas! Jedność Niemiec proklamowano. Do tej Jedności postanowił Król państwa swoje wcielić. Z tych zaś prowincyi państwa pruskiego, które do Rzeszy niemieckiej nie należą, mogą do niej przystąpić te, które będą chciały. My jako Polacy, mając własne dzieje, całkiem inny i odrębny żywioł życia narodowego, nie chcemy i nie możemy wcielać się do Rzeszy niemieckiej, nie chcemy i nie możemy dobrowolnie do grobu zapomnienia składać własnego naszego życia, naszej Ojczyzny, krwią przodków naszych tak drogo okupionej. Ta wiadomość bliskiego się odrodzenia naszego lotem błyskawicy przejęła wszystkich. Sprawiedliwość sama toruje sobie drogę. Dla uniknienia niepotrzebnego krwi rozlewu, do której przelania jeszcze dosyć będziemy mieli sposobności, udali się niektórzy obywatele do władz pruskich, aby im wystawić konieczną potrzebę obrania komitetu, któryby wskazaną drogą prowadził sprawę naszą świętą aż do celu zupełnego oswobodzenia naszej Ojczyzny. Na zgromadzeniu ludu, dzisiaj odbytem, zostali do tego komitetu wybrani niżej podpisani.”
„Bracia Polacy! Jeśli was jeszcze ożywia gorąca miłość Boga i Ojczyzny, jeśli dla niej żyć i umierać istotnie pragniecie, jeśliście dotąd z okiem łzawem ku Niebu wzniesionem na skrzydłach nadziei ku niej wzlatywali, jeśli macie litość nad braćmi naszymi wygnańcami, którzy po całej ziemi krew swoją dla niej przelewają, jeśli tli w was ostatnia jeszcze iskierka miłości Ojczyzny, unikajcie niepotrzebnego krwi rozlewu, ochraniajcie tych sił i tego poświęcenia szlachetnego na tę chwilę, w której będzie potrzebnem i zbawiennem. Ale z drugiej strony niechaj wasz zapał święty nie stygnie, niechaj szlachetne poświęcenie i uniesienie nie upada, ale rośnie, bo gotowymi na każdą chwilę być musimy”.
„My zaś, odpowiadając położonemu w nas zaufaniu, idąc za silnym popędem serca, za tym popędem, który i was porywa i unosi, wytężymy i poświęcimy wszystkie siły nasze, poświęcimy i nas samych, aby tymi słabymi środkami odzyskać niepodległość Ojczyzny naszej i tak podzielać nieograniczoną radość z wami i wszystkimi narodami.”
„Oby ten cel wielki, ten cel święty, do którego wszyscy dążymy, zdołał nas wszystkich utrzymać na drodze prawdziwego poświęcenia.”
„Znakiem naszym prawnym jest kokarda białego i czerwonego koloru.”
Andrzejewski, Berwiński, ks. Fromholz, ks. Janiszewski, Jarochowski, Krauthofer, M. Mielżyński, Moraczewski, ks. Prusinowski, W. Stefański.”[11]
Noc przeszła spokojnie. Wojsko biwakowało na placu Teatralnym, liczne patrole były w ruchu po mieście i za miastem.
Nazajutrz rano wpada do mieszkania pani Karolowej Stablewskiej, która z siostrą, panną Emilią Sczaniecką, mieszkała na pierwszem piętrze kamienicy niegdyś pani Mańkowskiej (w roku 1884 Wajtza) przy ulicy Berlińskiej, wysłaniec komitetu narodowego z wiadomością, że z ratusza dozwolono wywiesić chorągiew narodową. W lot sprowadzono ze składu Liszkowskiego ogromne kawały czerwonego i białego kaszmiru i poczęto z nich na gwałt zeszywać ogromny sztandar. Ale nie było drzewca. W tem podaje ktoś z obecnych myśl, aby użyto dyszla od karety pani Karolowej Stablewskiej. Jakoś przymocowano do niego chorągiew i ruszono na ratusz. Barczysty, silny stangret dźwigał sztandar, obok postępowała panna Emilia, otoczona innemi paniami i zbiegającymi się na niezwykły widok ludźmi, i w chwil kilka później spłynął z balkonu ratuszowego drugiego piętra ogromny sztandar wśród radosnych okrzyków ludu.[12]
W tym samym dniu, 21 marca, wydał komitet drugą odezwę, do „braci Polaków”, w której obwieszczał, że na mocy udzielonej sobie przez lud w dni poprzednim na sali Bazarowej władzy „w celu wyswobodzenia Ojczyzny i utrzymania porządku” polecił obywatelowi Cegielskiemu redakcyą, a obywatelowi Stefańskiemu nakład Gazety Polskiej, któraby sprawę narodową wyświecała i była ogniskiem myśli i dążności Polaków, powtóre, że urządził straż narodową powszechnego bezpieczeństwa, z 50 osób złożoną, po trzecie, że przybrał do grona swego obywateli Józefa Chosłowskiego i Władysława Niegolewskiego, wreszcie, że wysłał deputacyą do króla, aby spowodować gabinet jego do bezzwłocznego uwolnienia tych części Polski, które przez podziały przypadły do państwa pruskiego.[11]

Deputacya polska w Berlinie.

Deputacyą składali: arcybiskup Leon Przyłuski, Maciej hr. Mielżyński, Roger hr. Raczyński, Aleksander Brodowski, Antoni Kraszewski, ks. Jan Janiszewski, Jakób Krauthofer i Jan Palacz.
Miała ona żądać politycznej samodzielności W. Księstwa Poznańskiego, przybywszy jednak do Berlina, rozmyśliła się inaczej pod wpływem adjutanta królewskiego, księcia Wilhelma Radziwiłła, który zaręczał, że król zgodzi się na spełnienie miejscowych życzeń, byleby go nie obrazić tak daleko idącem żądaniem.[13]
Pomimo więc protestu Krauthofera i Palacza deputacya, do której przyłączyli się inni Polacy, pomiędzy nimi Mierosławski, przedłożyła królowi na audyencyi dnia 23 marca petycyą tylko o narodową reorganizacyą W. Ks. Poznańskiego, którąby przedsięwzięła komisya, składająca się z mężów powszechnego zaufania i królewskiego komisarza, a której zadaniem byłoby zastąpienie siły zbrojnej korpusem, złożonym z krajowych żołnierzy, i obsadzeniem urzędów krajowcami. Dla zapoczątkowania tej reorganizacyi prosiła deputacya króla o wydanie rozkazu utworzenia gwardyi narodowej i usunięcia dotychczasowych urzędników policyjnych, a zastąpienia ich urzędnikami, przez wybór powołanymi.
Król w rozdrażnieniu rozumiejąc, że Polacy chcą się nazawsze oderwać od monarchii pruskiej, odpowiedział, że to stać się nie może, bo na to w żaden sposób nie zgodzi się dziewierz jego, car Mikołaj, któremu Polacy nie podołają — że lud prosty nie pragnie zrzucić z siebie panowania pruskiego, ten lud, którego przywiązanie do monarchii pruskiej jedynie uchroniło W. Księstwo Poznańskie w r. 1846 od takich gwałtów, jakie zaszły w Galicyi.
Na to wystąpił Kraszewski z twierdzeniem, że król nie jest dostatecznie obznajmiony z stosunkami w W. Księstwie Poznańskiem, bo go urzędnicy raportami swymi w błąd wprowadzają — że przyrzeczenia z r. 1815 nie zostały dotrzymane i że Prusy przyczyniły się do upadku powstania w r. 1831 przez popieranie Moskali; rosyjskiego kolosu obawiać się nie potrzeba, bo stoi na glinianych nogach. Na uwagę zaś króla, że zdaniem jego stoi na żelaznych, odparł Kraszewski że najnowsze wypadki okazały, że i inne żelazne nogi mogą się zamienić w gliniane, co zaś do rzezi galicyjskiej, to ją wywołał sam rząd austryacki, którego urzędnicy płacili chłopom za głowę szlachcica. Gdy król temu kategorycznie zaprzeczył, odpowiedział Kraszewski, że rząd austryacki przynajmniej z tego ciężkiego podejrzenia jeszcze się nie oczyścił.
I Brodowski podniósł zarzut, że uczuć Polaków W. Księstwie Poznańskiem nie szanowano mimo traktatów wiedeńskich, przyczem żywo wedle zwyczaju gestykulując, ku niemałemu przerażeniu dworaków, pochwycił króla za guzik rozpiętego surduta. „Ależ kochany dyrektorze landszafty — zawołał król — przecież na poparcie swoich argumentów nie potrzeba, ażebyś mi guziki obrywał!” Nie stropiony tem bynajmniej Brodowski, odrzekł natychmiast: „Jak najpokorniej przepraszam Waszą Królewską Mość, ani mi się nie śni czynić zamachu, chociażby i na guzik królewski, jabym tylko chciał trafić do serca królewskiego, pod tym guzikiem bijącego, ażeby je dla prośby mojej zjednać.” Król, który lubił trafne odpowiedzi, zwłaszcza, gdy pieprzem humoru były zaprawione i sam częstokroć dowcipne składał koncepty, i tę odpowiedź Brodowskiego przyjął bez najmniejszej urazy i odrzekł: „No, zobaczymy; nie omieszkam od ministrów moich zażądać sumiennego sprawozdania i, jeżeli będzie możliwem, chętnie do prośby waszej się przychylę.”[14]
Potem zwrócił się do arcybiskupa z prośbą, aby lud uspokoił, na co tenże zapewnił króla o swem do niego przywiązaniu i prosił go w pełnych uszanowania słowach, aby się zgodzić raczył na wyrażone przez deputacyą życzenia, co jedynie może odwrócić nieszczęście od kraju.
Pod wieczór tegoż dnia wręczyła deputacya ministeryum piśmienne podanie do króla, w którem powtarzała to, co na audyencyi przedłożyła, z tą tylko różnicą, że zamiast krajowego wojska domagała się wojska narodowego, a zamiast krajowych urzędników polskich urzędników.
Na ujęcie podania w tej formie wpłynęło przybycie z Poznania niemieckiej deputacyi, którą składali: Boy, Bielefeld, Träger i Mamroth. Ci przedstawiciele niemieckiej ludności W. Księstwa Poznańskiego żądali wprost politycznej samodzielności kraju. Na takie żądanie minister chwycił się za głowę, wołając, że nawet Polacy tak daleko nie idą.[15]
Odpowiedź królewska z dnia 24 marca brzmiała:
„W skutek przedłożonych mi życzeń, zgadzam się na rozpoczęcie narodowej w W. Księstwie Poznańskiem reorganizacyi i to w jak najkrótszym czasie. Przystaję na utworzenie komisyi z obu narodowości; ta wspólnie z moim naczelnym prezesem naradzi się i mnie potrzebne wnioski przedstawi. Rzeczona komisya może przecież dopiero wtedy i o tyle być czynną, o ile prawny porządek i władza urzędników istnieć nie przestaną”.[16]
Tak ogólnikowa odpowiedź nie zadowolniła deputacyi. Z tego powodu dnia 25 marca udała się do ministrów i podała do króla takie żądania:
1) żeby do komisyi, na którą król przyzwolił, powołać osoby z komitetu, zawiązanego w Poznaniu, w Księstwie urodzone;
2) ażeby oprócz Beurmanna przydano jej na komisarza wojskowego generała Willisena;
3) ażeby komisya ta, mająca zadanie zreorganizować Księstwo w narodowym duchu, zaraz przedstawiła królowi potrzebne rozporządzenie do organizacyi wojskowej, administracyjnej i sądowej, przyczem zapewnionaby była dwuletnia pensya urzędnikom odchodzącym;
4) ażeby wojsko w mieście Poznaniu do cytadeli i do koszar usunęło się;
5) ażeby dotychczasowym radcom ziemiańskim dopóki wybory nie nastąpią, komitet miał prawo przydać komisarzy;
6) ażeby zaraz zawiesić w urzędzie komisarzy obwodowych;
7) ażeby niezwłocznie zamianowano Polaka naczelnym prezesem.[17]
Ministrowie pruscy: Bornemann, hr. Schwerin, hr. Arnim, Rohr i Auerswald przyrzekali wszystko na konferencyach, nawet wojsko polskie z narodowemi oznakami i polską komendą,[18] piśmiennie jednak otrzymała deputacya dnia 26 marca tylko następującą odpowiedź:
„Z polecenia N. Pana mam zaszczyt Jego Arcybiskupiej Mości i szanownym jego kolegom na wniosek wczorajszy uniżenie odpowiedzieć, że wybór komisyi ku narodowemu zreorganizowaniu W. Księstwa Poznańskiego zażądanej, stosownie do wniosku, z krajowców Księstwa bez względu na ich narodowość nastąpić może, a to tem bardziej, że Król Imć przekonany jest, że i mieszkańców niemieckich interesa nie będą pominięte”.
„Przydanie generała Willisena stało się niepodobnem z powodu, że tenże do innego celu powołany został”.
„Zarazem upoważnił mnie Król Imć wyraźnie oświadczyć, że wszelkie na drodze spokojnej przedsięwzięte sposoby do zamierzonej reorganizacyi zamiarom J. Król. Mości nie sprzeciwiają się i chętnie uwzględnione będą”.
Berlin, dnia 26 marca 1848.
Minister spraw wewnętrznych
Auerswald.[19]
Ponieważ w tem piśmie ministeryalnem tylko przysłania generała Willisena jako komisarza królewskiego, o co deputacya prosiła, odmówiono, przeto sądziła deputacya, że na inne życzenia król przystaje. W tem przekonaniu odjechali do Poznania prawie wszyscy członkowie deputacyi, także Libelt i Mierosławski.

Wypadki poznańskie.

Cóż się w tym casie działo w W. Księstwie Poznańskiem?
Otóż naczelny prezes Beurmann, widząc, że komitet petycyjny, na który przystał, zamienił się w komitet narodowy, uznał go nieprawnym, nie miał jednak odwagi rozwiązać go.[20] Natomiast komenderujący generał Colomb,[21] chociaż lud z oznakami narodowymi na czapkach spokojnie się zachowywał, ogłosił ponownie istniejące od roku 1846 prawo marcowe i dnia 21 marca o 5-tej po południu kazał wojsku zająć Bazar i rozpędzić komitet narodowy.
Zaczem kompania piechoty wtargnęła do Bazaru, w którym znajdowało się kilka pań przyjezdnych, przyczem żołnierze zażgali bagnetami służącego Chylewskiego, który chciał im bronić wstępu. Była to pierwsza ofiara rewolucyi. Wszystkie pokoje przetrząśnięto, broni jednak ani prochu nie znaleziono.
I kamienicę Mielżyńskich na Starym Rynku, w której obradował komitet narodowy, obstawiło wojsko pod dowództwem kapitana Knobelsdorfa, który rozkazał komitetowi rozejść się w przeciągu godziny. Komitet jednak tego nie uczynił, a protesty do władz administracyjnych, policyjnych i wojskowych zaniesione ten miały skutek, że niebawem cofnięto rozkaz.
Aby utrzymać zgodę z Niemcami, wydał komitet do nich odezwę, w której tak się odzywał:
„Podajemy wam braterską rękę w nadziei i oczekiwaniu, że się na drodze spokojnego porozumienia o wszystko ułożymy. Czasy rządzenia bagnetami przeminęły. Wiemy, że między wami a nami walki obawiać się nie potrzeba, sami ze wstrętem myśl taką odpychacie — z innej strony bój jest prawdopodobny — przeciwko azyatyzmowi zapewne walczyć nam razem przyjdzie”.[11]
Na tę odezwę odpowiedzieli Niemcy w ten sposób:
„Wybiła godzina wyjarzmienia narodów. Od Renu aż do Prosny tylko jeden rozlega się okrzyk: Wolność!
„Duch Boży owionął ziemię i niesie ten odgłos od ludu do ludu, wszystkie w nim jednocząc”.
„Polacy! Nakoniec i dla was nadeszła chwila wyswobodzenia, chwila wygładzenia wielkiej, dzieje kalającej zbrodni, której się na was dopuszczono — koniec owego długiego okresu nieszczęścia. Znacie współczucie, jakie ciągle lud niemiecki z bliska i z daleka ożywiało; wychodźcy wasi z r. 1831 doznali go, a w r. 1846 słyszeliście odgłos waszych jęków żałosnych po całej niemieckiej Ojczyźnie. Teraz bracia nasi w Berlinie przyczynili się do założenia kamienia węgielnego dziejów waszego odrodzenia; więzienia się otworzyły, a wasi więzami skrępowani bracia przez naszych braci powróconymi zostali.”
„Wy to uznajecie i podajecie nam braterską prawicę. Bracia! My ją przyjmujemy, a za naszym przykładem pójdzie cały wolny lud niemiecki, który już przymierze książąt z barbarzyństwem azyatyckiem zniweczył i teraz gotów jest stawić swój sztandar czarno-czerwono-złoty obok waszego w walce światła przeciw ciemności.”
„Bracia niemieccy W. Księstwa Poznańskiego! My przed wszystkimi powołani jesteśmy pierwsi przyjąć podaną nam przez naszych braci Polaków dłoń braterskiej jedności. Oświadczamy to głośno i wszędzie, iż to czynimy. Odepchnijcie od siebie wszelką wątpliwość; są to fakta, które do was przemawiają, które was uczą dziejów, was wzywają jako mężów czynu, abyście brali udział w nowej i tutaj wznoszącej się cudownie dziejów budowie. Odepchnijcie od siebie wszelką połowiczność i bądźcie równie jak wasi bracia w Ojczyźnie niemieckiej wolnymi mężami! Wznieście się do szczytu samowiedzy wolności, a bądźcie pewni, iż wasze żony, wasze dzieci nabędą samowiedzy bezpieczeństwa, wewnętrzną pewność, że jak wszędzie, gdzie stawiają świątynie wolności, i tutaj nie są narażone na niebezpieczeństwo i że szlachetność tego dzieła sama najlepszą daje opiekę przeciw doznawaniu gwałtów na osobach i własności.”
„Bracia Polacy i Niemcy! Jedno hasło w tem przeświadczeniu: Porządek i spokojność w imieniu wolności! jedno znamię: godła narodowe polskie i niemieckie!”
Abicht, Herman Bielefeld, Emil Brachvogel, Crousaz, Hepke, Fr. Träger, George Treppmacher, E. Vanselow, Wehr.[22]
Wtem dnia 22 marca nadszedł z Berlina list Libelta, który zaręczał, że cały lud berliński tylko to jedno ma życzenie, aby Polska jako niezawisłe państwo powstała i tworzyła przedmurze przeciwko Wschodowi, a zarazem przestrzegał, aby nie żywiono nienawiści do „braci niemieckiej narodowości, którzy wolność naszą okupili na barykadach i naszą, co daj Boże, słuszną i świętą sprawę popierać będą.”
Równocześnie z ogłoszeniem listu Libelta przyszedł rozkaz z Berlina, znoszący stan wojenny, poczem wycofano wojsko do fortów. Tylko Bazar, główny odwach i mieszkania władz naczelnych pozostawiono obsadzone.
Wykonując rozkaz, wydał generał Colomb odezwę do mieszkańców W. Księstwa Poznańskiego, w której przypominał, że król pruski jest prawnym panem kraju, że tylko jego prawa moc mają i tylko jego władze są prawowite, a zarazem przestrzegał przed nierozważnemi krokami.
W mieście radowano się, że wojsko się cofnęło. Lud wybiegł na ulice, a ze stopni gmachu Ziemstwa asesor Crousatz i młody referendaryusz Emil Brachvogel w gorących słowach przemówili do Polaków, zapewniając ich o sympatyi Niemców. Odpowiedzieli na te mowy Polacy: Gryzyngier Napoleończyk, który odbył całą kampanią włoską, później sekretarz sądu w Bydgoszczy, wreszcie zarządca Bazaru,[23] i pułkownik Ludwik Sczaniecki, a z żydów, których komitet narodowy nazwał „braćmi starozakonnymi”, zapewniając im zupełne bezpieczeństwo osób i mienia, przemawiali dr. Santer po polsku, a kupiec Kaatz po niemiecku, dziękując Polakom za dane im zapewnienia. Polacy i Niemcy ściskali się i przypinali sobie nawzajem kokardy polskie i niemieckie.
Z okiem powiewały chorągwie polskie, młode Polki z wieńcami i chorągiewkami w ręku przebiegały ulice, wszędzie rozlegały się pieśni narodowe, jakich na miejscach publicznych dawno już nie słyszano.
Na żądanie ludu magistrat odstąpił komitetowi narodowemu większą salę w ratuszu do posiedzeń, dziękował za utrzymanie porządku i oświadczył się gotowym do usług i pomocy. Wśród dźwięku hymnu narodowego polskiego przeprowadził cech strzelecki komitet do ratusza.
Pod wieczór rozeszła się wieść, że przybywają pierwsi oswobodzeni z Moabitu Polacy. Wnet tysiące ludzi wysypało się za miasto z chorągwiami narodowemi, kwiatami i wieńcami. Powóz przybyłych pociągnął lud do miasta. Przed bramą przemówił do nich w imieniu duchowieństwa ks. kanonik Jabczyński. Cały ten orszak posuwał się zwolna wśród radosnych okrzyków przez ulice ku ratuszowi, gdzie nastąpiło uroczyste powitanie przez komitet narodowy.
Wieczorem całe miasto iluminowano i trwała radość powszechna aż do późnej nocy, a chociaż nie było widać nigdzie policyi, porządek panował wzorowy.
Tak się skończył dzień 22 marca. Było to dla Poznania prawdziwe święto narodowe.


Odezwy Komitetu narodowego.

Życzenie Niemców, aby ich dopuszczono do uczestnictwa w komitecie narodowym i w straży bezpieczeństwa wprowadziło w kłopot Polaków, bo spełnienie tego życzenia odjęłoby komitetowi czysto polski, narodowy charakter, z drugiej jednak strony okazana Polakom życzliwość i znaczna liczba Niemców w W. Księstwie Poznańskiem wymagały uwzględnienia tego życzenia.
Po długich naradach komitet odpowiedział, że „bardzo chętnie chce się znosić z Niemcami w sprawach, dotyczących bezpieczeństwa, własności i porządku, ale wejście Niemców w skład komitetu narodowego, jest na teraz dla tego niepodobnem, że pierwszym celem prac i usiłowań komitetu narodowego — jak już sama nazwa okazuje — jest niepodległość Polski; tam wszelako, gdzie chodzić będzie o sprawy prawne lub społeczne, z ochotą komitet narodowy wspólnie z Niemcami do obrad zasiądzie.”
Po tej odpowiedzi zawiązali Niemcy i żydzi dnia 23 marca osobny komitet, „aby także ze swej strony przyczynić się do utrzymania porządku i zgody wszystkich mieszkańców.” Komitet ten tworzyli: Dr. Barth, Emil Brachvogel, Crousatz, Evler, Dr. Hantke, Kautz, Neumann, Poppe, Seger, Sutlinger, George Treppmacher i Vanselow. Komitet niemiecki oświadczył komitetowi narodowe, że, chociaż z powodów, które cenić umie, zlanie się obydwóch ciał w jedno nastąpić nie może, chce działać zgodnie z komitetem narodowym i chętnie w razie życzenia pośredniczyć będzie pomiędzy nim a władzami publicznemi i niemieckimi współobywatelami.[19]
Jakoż razem wysłano do Gniezna deputacyę, złożoną z Polaka Szymańskiego, Niemca Brachvogla i żyda Witkowskiego, ażeby tamtejszych żydów, obawiających się rozruchów, uspokoić.[19]
Tymczasem odbyło się dnia 23 marca w kościele farnym uroczyste nabożeństwo na podziękowanie Bogu za to, co się stało, i na uproszenie błogosławieństwa na czas dalszy. Przed wielkim ołtarzem powiewały chorągwie narodowe, niesione przez Polki, na chórze odśpiewano Boże coś Polskę, a ks. Aleksy Prusinowski przemówił do zgromadzonych tak pełnemi zapału słowy, że słuchacze od łez utulić się nie mogli. W czasie nabożeństwa weszli do kościoła trzej nowo przybyli niegdyś więźniowie moabiccy o bladych, wyschłych twarzach i długich włosach, spadających na ramiona w ciemnych kędziorach w nieładzie. Zaprowadzono ich przed w. ołtarz, a kapłan celebrujący udzielił im błogosławieństwa.[19]
Tegoż dnia wydał komitet narodowy odezwę „do braci księży”, wzywając ich, żeby nie pozwolili szerzyć pomiędzy włościanami wieści, jakoby zamierzano wydrzeć nieprawnie własność wieśniakom,[19] a drugą nazajutrz, dnia 24 marca, do włościan tej treści:
„Bracia obywatele! Doszły was zapewne wiadomości, że po całym świecie we wszystkich krajach zaczęto nie przemyśliwać już tylko, ale pracować zaraz nad tem, aby wszyscy ludzie, równi pomiędzy sobą i różniący się tylko tem, o ile odznaczają się pracą, życiem uczciwem i poświęceniem się za kraj, wzajemnie sobie podawali ręce. W tej myśli działając i my jako wybrana z ramienia ludu władza oświadczamy, że wszelkie, jakie dotąd istniały pomiędzy nami różnice stanów znosimy nazawsze. Niema już szlachty, niema chłopa, ale wolni obywatele, pomiędzy sobą bracia i równi, bośmy wszyscy dziećmi jednej matki Polski, którą z nieszczęścia wydźwignąć pierwszą teraz naszą i najświętszą powinnością. Nie wadźmy się pomiędzy sobą, nie słuchajmy podszeptów ludzi, którzy sieją pomiędzy nami niezgody i kłótnie, którzyby nas chcieli powaśnić, aby tem łatwiej było im trzymać nas w niewoli i w ślepem dla siebie posłuszeństwie, ale z wszelką ufnością i wiarą zabierzmy się do dzieła. Przytem pamiętajmy na to, aby nie targać się na cudzą własność, nie rabować ani niszczyć niepotrzebnie w uczciwy sposób nabytego mienia, bo niegodnem by było, aby wybijający się na wolność Polak miał się dopuszczać gwałtów i robić sobie przez to nieprzyjaciółmi tych, których przez przyjacielskie postępowanie będzie można pozyskać dla siebie.”[24]
Słusznie zauważa z powodu tej odezwy Jan Koźmian, że wobec prawa już dawno istniała w W. Księstwie Poznańskiem, równość, różnic zaś towarzyskich, wynikających z sposobu wychowania, z stopnia wykształcenia, majątku lub innych względów, znosić nie było w mocy komitetu narodowego.
Tymczasem wydała władza wojskowa 300 francuskich karabinów dla utworzonej gwardyi narodowej, a jeszcze 200 wydać obiecywała, tak że razem miało być 500 gwardzistów. Równocześnie jednak generał Colomb ściągał landwerę. Wysłał więc do niego komitet narodowy z grona swego Potworowskiego, Chosłowskiego i Stefańskiego z przedstawieniem, aby tego zaniechał. Colomb odpowiedział, że, nie mając na to żadnego rozkazu od przełożonych swoich, na żądanie komitetu zgodzić się nie może.[25]
Dnia 25 marca wydał komitet narodowy dwie odezwy, jedną „do braci Polaków”,[26] aby składali srebro i złoto, jakie kto posiada, na skarb i wojsko, a drugą do „ludu polskiego”,[26] w której tak przemawiał:
„Bracia Obywatele!”
„Wiadomo wam dobrze, że już przed 50 laty w sławnej owej konstytucyi 3 maja obywatele polscy zrzekli się dawnych przywilejów swoich i zaręczyli wieśniakom stanowcze polepszenie losu, atoli, nim ustawy tej konstytucyi mogły być wykonane, nieprzyjaciele sąsiedni najechali Polskę i pomiędzy siebie podzielili. Od tego czasu obywatele polscy nic dla ludu uczynić nie mogli, bo nie mieli władzy w ręku. Dopiero znów w powstaniu krakowskiem przed dwoma laty ogłosił rząd rewolucyjny, że pierwszym czynem po odzyskaniu niepodległości Polski będzie zrównanie wszystkich stanów i uszczęśliwienie wszystkich Polaków w imieniu wolności i braterstwa.”
„Toż i my w odezwie naszej do braci obywateli pod dniem 24 b. m. oświadczyliśmy głośno, że znoszą się odtąd wszelkie dawne różnice stanów, jakie dotąd istniały, że nie będzie ani szlachty ani chłopa, tylko wolni obywatele, jako synowie jednej matki Polski.”
„Na dniu dzisiejszym wzięliśmy pod rozwagę los dotychczasowego stanu chłopskiego i jednozgodnie w imieniu Polski oświadczamy i zaręczamy:
1. że ci włościanie, którzy już posiadają własności, nie tylko je zatrzymają, ale nadto zmniejszone będą mieli dotychczasowe ciężary, do własności tych przywiązane;
2. że w tych częściach i dawnej Polski, gdzie jeszcze gospodarze odrabiają pańszczyznę i nie mają gruntownej posiadłości, po odzyskaniu niepodległości Polski natychmiast nastąpi nadanie własnych posiadłości,
3. że wszyscy ci, którzy gruntu nie posiadają i tylko się z pracy rąk utrzymują, będą wzięci pod szczególną i troskliwą opiekę rządu, która im wynagrodzi brak własnej posiadłości i zapewni byt o wiele lepszy od tego, jaki mają teraz,
4. że podatki rozłożone będą stosownie do majątków i dochodów, tak, iżby lud biedniejszy znaczną miał ulgę,
5. że wszyscy ci z włościan, którzy w razie potrzeby staną pod bronią dla wywalczenia Polski, wynagrodzeni będą stosownie do swej zasługi, jeśli zaś już posiadają grunta w skutek separacyi i płacą z nich czynsze, będą od tych czynszów całkiem uwolnieni; żony i dzieci tych wszystkich, którzy pójdą do boju, będą pod opieką rządu,
6. że wszyscy wogóle, którzy staną pod bronią i bić się będą za niepodległość Polski, będą mieli pierwsze prawo do urzędów podług zdatności.[24]
Odezwa ta była niefortunną, bo najprzód komitet narodowy występował w niej jako tymczasowa władza dla całej Polski, do czego nie był od nikogo umocowany, i przemawiał tak, jakoby W. Księstwo Poznańskie już do Prus nie należało, powtóre bałamucił lud obietnicami, których spełnienie mogło napotkać na niemałe trudności.
Nie czekając na dalsze wypadki, darował Roger hr. Raczyński włościanom w rozległych dobrach swoich wszelkie czynsze, Stanisław Chłapowski zaś z Czerwonejwsi swoim włościanom trzecią część czynszu rolniczego na zawsze, a ręczniakom czyli wyrobnikom, którzy z jego śpichlerza byli utrzymywani, podwyższył zapłatę w zbożu o czwartą część.[27]
W dzień po owych odezwach komitetu narodowego z 25 marca, dnia 26 marca o 5-tej po południu nadeszła do Poznania sztafeta od deputacyi polskiej z Berlina, która donosiła, że skutki jej dotychczasowych działań i układów z ministerstwem były następujące:
Komitet narodowy ma podać członków do komisyi, mającej zreorganizować cywilnie i militarnie W. Księstwo Poznańskie, w której to komisyi mają zasiadać naczelny prezes Beurmann i generał Willisen jako komisarze królewscy,
naczelny prezes ma być Polak, wskazany przez komisyą;
komisarze obwodowi i radcy ziemiańscy mają ustąpić miejsca osobom, wybranym przez komisyą, do zawiadowania policyi administracyjnej;
komisya może wskazywać osoby urzędników tak w administracyach, jak i sądownictwie do dymisyi, byleby zapewnić im byt na dwa lata; wojsko polskie ma być organizowane,
forteca będzie miała załogę z wojska pruskiego, jeszcze istniejącego, wojsko to jednak tylko za rozkazem komisyi działać i poruszać się może,
niemiecki język ma być zabezpieczony dla Niemców,
organizacya szkół i instytutów będzie polska.
Doniesienie to stwierdzone było podpisem dwóch członków deputacyi, arcybiskupa Przyłuskiego i Krauthofera. Przybyli dwie godziny później dawny więzień Adolf Malczewski i kupiec Mamroth tę samą przywieźli wiadomość.[24]
Przysyłając powyższe doniesienie, deputacya polska widocznie opierała się na ustnych przyrzeczeniach ministrów.
Dzień później dnia 27 marca ogłosili w Gazecie Polskiej Rymarkiewicz, Hoffman, Zofia Zawadzka, Bibianna Moraczewska, Małecki, Simon i ks. Lewandowski, że, ponieważ pełno po wszystkich ulicach ludu ubogiego, szukającego pracy i proszącego o wsparcie, założono dwa biura informacyjne, jedno u Gliszczyńskiego w Bazarze, drugie u Czaplińskiego na Chwaliszewie, w których każdy, coby chciał i mógł pracować, dowiedzieć się może, gdzie jest dla niego stosowna robota i wynagrodzenie za nią, a gdyby zaraz roboty dla niego nie było, otrzyma na piśmie świadectwo, że nie może być zatrudniony, i za tę kartę dostanie obiad w klasztorze PP. Szaretek. Powtórzył to samo w Gazecie Polskiej A. Małecki w imieniu Towarzystwa Dobroczynności w Poznaniu.[24]
Nazajutrz po owem ogłoszeniu, dnia 28 marca, o godzinie 10-tej odbyło się w kościele kolegiackim uroczyste nabożeństwo żałobne za dusze poległych w obronie wolności ludów braci. Kościół by stosownie przybrany. Naokoło katafalku zatknięto sztandary polskiej i niemieckiej wolności, przed katafalkiem zasiedli: komitet narodowy, magistrat radni miejscy i komitet niemiecki. Cechy z chorągwiami i bractwo strzeleckie, oraz tłumy ludu zapełniły kościół. Celebrował mszę żałobną biskup Dąbrowski in pontificalibus, a muzyka wykonała Requiem Kozłowskiego. Wśród konduktu przemówił ks. Prusinowski, wzywając do uczczenia pamięci wszystkich, który własnem zdrowiem i życiem zasłaniali wolność ludów europejskich przeciw despotyzmowi gabinetów. Po nabożeństwie Stefański miał mowę z balkonu ratusza do ludu.

Ruch na prowincyi.

Jak w samym Poznaniu, tak i na prowincyi wiadomość o wypadkach berlińskich niezmierną wywołała radość. Do Trzemeszna — był to dzień targowy — wpadły konno trzy panny Koszutskie, córki Nestora, dziedzica pobliskiego Jankowa, i Maryi z hr. Bnińskich, i rozrzuciły kokardy narodowe pomiędzy lud tam zgromadzony. Przypinano je sobie wśród okrzyków: Niech żyje Polska! W mgnieniu oka pokazały się kosy, które, w roku 1846 przygotowane, wydobyto z ukrycia. Wtem zagrał katarynkarz „Jeszcze Polska nie zginęła”.
„W jednej chwili opróżniono środek placu gimnazyalnego, szeregi kosynierów, jakby halabardników, stanęły w czworobok, owe trzy amazonki zeskoczyły z koni, przyszpiliły do pasków powłoczyste brzegi sukien i przy pełnych ognia dźwiękach pieśni legionów rozpoczęły tańce na ramieniu chłopów. Czapki fruwały w górę, rozległy się okrzyki: Niech nam żyją! Każdy chciał parę razy wokoło „zawinąć” z jedną z tych tancerek — a one rade każdemu podawały ramię”.
„Patrzyłem wtedy na to wszystko — opowiada Niemiec Schwyttay — stojąc na uboczu jako młodziutki gimnazysta, ale i dziś sobie przypominam, żem oczu nie mógł oderwać od tych trzech panien, z których jedna piękniejsza była od drugiej: najstarsza jak rozkwitła róża w pełni blasku piękności, najmłodsza jak świeży pączek różanego kwiecia. O, gdybym tylko był w stanie dźwignąć kosę, poszedłbym był pewnie, choć Niemiec, w szeregi powstańców, aby tylko jedna z nich zechciała raz zemną tak zatańczyć, jak tańczyła z tymi chłopami. Takie były śliczne, a zwłaszcza ta najmłodsza”.[28]
W kilka tygodni później żołnierze pruscy oplwali te same panny, gdy biegły przez rynek do lazaretu, by pielęgnować rannych Polaków.[29]
W Grodzisku lud dnia 21 marca, przystroiwszy się w kokardy narodowe, zgromadził się licznie przed ratuszem. Wojciech Zakrzewicz przemówił do niego po polsku, dr. Mosse po niemiecku. Wołano: Niech żyje Polska! Zaraz też utworzyła się gwardya miejska, podzielona na cztery kompanie, nad któremi objęli dowództwo: komisarz sprawiedliwości Martini, komisarz sprawiedliwości Colomb, asesor sądowy Janecki i kapitan byłych wojsk polskich Stanisław Rybicki.[30]
W Kościanie odbyło się 27 marca uroczyste nabożeństwo żałobne za poległych w Berlinie w dniach 18 i 19 marca. Licznie zgromadzeni obywatele wiejscy i miejscy udali się z chorągwiami polskiemi i niemieckiemi do fary, stosownie do obchodu przybranej, w której zastali bractwo strzeleckie i wszystkie władze miejskie, sądowe i administracyjne. Ks. Borowicz wykazał znaczenie tej uroczystości w polskim, a ks. Szubert w niemieckim języku. Po nabożeństwie ruszono na ratusz, gdzie burmistrz Robowski oddał komitetowi powiatowemu, który się tam utworzył, w imieniu miasta Kościana salę do odbywania posiedzeń, a dr. Bogusław Palicki przemówił stosownie do ważności wypadków. Wołano: Niech żyje Polska! Niech żyją wolne Niemcy! Niech żyją starozakonni![31]
W Sulmierzycach, rodzinnem mieście Sebastyana Klonowicza, zajechały w święto Zwiastowania N. Panny Maryi, dnia 25 marca, po nieszporach dwie bryki na rynek przed ratusz. Siedziało w nich kilku panów, ozdobionych kokardami o barwach polskich. Wyprosiwszy u burmistrza miejscowego bęben i dobosza, kazali zwołać mieszkańców miasta, poczem jeden z owych panów, Wojciech Lipski z Lewkowa, opowiedział zebranym o wypadkach w berlinie, o braterstwie ludu berlińskiego z Polakami, o związaniu się komitetu narodowego i jego odezwach i oznajmił, że za zezwoleniem rządu ma się zbierać i ćwiczyć wojsko polskie, by razem z Niemcami wywalczyć niepodległość Polski. Jako dowódców przedstawił przybyłych z nim kapitanów Murzynowskiego, Parczewskiego i Wyganowskiego.
Po niedługim namyśle stanęło do szeregu trzech nauczycieli miejscowych: Józef Łukomski, Matczyński i Pędziński, a za tych przykładem jeszcze około 50 młodszych i starszych mieszkańców miasta i bliższej okolicy[32]
I tu odprawiło się żałobne nabożeństwo za poległych w Berlinie, poczem wysłano do „wolnych obywateli Berlina” 28 talarów dla sierot po tych, co zginęli na barykadach za wolność.[33]
W pierwszej jednak chwili uniesienia nie obyło się bez wykroczeń. W Wrześni i Rogoźnie musiał komitet narodowy przez swych delegowanych przywracać porządek. Aby go wszędzie utrzymać, nakazał w całym kraju tworzyć komitety powiatowe i miejscowe, oraz straże bezpieczeństwa i w tym celu już 22 marca rozesłał instrukcyą dla mianowanych przez siebie komisarzy.
Każdy obywatel od 17—50 lat wieku miał się uzbroić, każdy komitet miejski ustanowić dowódcę dla kilku wsi okolicznych. Pełniących służbę miał utrzymywać dziedzic lub proboszcz, lub obydwaj razem, a gdzieby nie było, Komitet powiatowy. Komisarz powiatowy miał mieć najwyższą władzę i do niego zwracać się miały komitety.[34] Urzędnicy pruscy, którzy najwięcej dokuczali Polakom, sami z obawy złożyli urzędy lub uciekli. Tak zaprzestali urzędować radcy ziemiańscy w Gnieźnie, Mogilnie, Czarnkowie, Wrześni, Środzie, Pleszewie, Obornikach i w Ostrowie,[35] kilku innych podzieliło dobrowolnie władzę z komisarzami polskimi, a naczelnik piątek brygady żandarmeryi, pułkownik Natzmer, nakazał 28 marca żandarmom dopomagać im w utrzymaniu porządku.
Nie wszędzie wprawdzie wybór komisarzy był trafny, w ogólności jednak postępowanie ich było umiarkowane i pojednawcze.
Wprawdzie tu i owdzie nastraszono żydów, potyrano zdzierającego z czapek kokardy narodowe policyanta, zrzucono z gmachu rządowego lub ratusza orła pruskiego, zatrzymano na poczcie listy, przyaresztowano kasy, wstrzymano landwerzystów od wypełnienia rozkazu przełożonej władzy, zażądano od niemieckich właścicieli koni lub zboża dla formujących się oddziałów, w jednym czy dwóch wypadkach rozbrojono straż graniczną, a w niektórych znienawidzonych urzędników zawieszono w czynnościach, ale nigdzie, co sami Niemcy przyznają,[36] nie popełniono gwałtów na osobach i własności prywatnej.
Obywatele wiejscy i księża zapobiegali wybrykom. I tak złożyli 15 kwietnia przedstawiciele synagogi w Borku publiczne oświadczenie, że dzięki obywatelom Stablewskiemu z Wolenicy, Rychłowskiemu z Zimnejwody, Dzierzbickiemu z Goreczek, Śmitkowskiemu z Siedmiorogowa z Cielnic, proboszczowi Laferskiemu z Jeżewa, oraz komitetowi powiatowemu najmniejszej w ciągu rozruchów nie doznali przykrości i w zupełnem żyli bezpieczeństwie.[37] Podobnie wyrażali się przedstawiciele synagogi zaniemyślskiej w liście dziękczynnym do proboszcza zaniemyślskiego, dziekana Rybickiego.[38]
Pomimo to wielu nie tylko urzędników, ale i innych Niemców uciekło do Brandenburgii i Śląska, rozsiewając przesadzone i fałszywe wieści, jak np. o zatruciu koni ułańskich w Pleszewie, czemu energicznie zaprzeczył w Gazecie Wrocławskiej sekretarz powiatowy Suder z Pleszewa.[39]
Sam generał Steinäcker, komendant miasta Poznania, zacięty wróg Polaków, straszył co chwila Niemców i żydów, puszczając pogłoskę, że uzbrojone bandy ludu polskiego maszerują na Poznań.[40]
Wobec tego wydał komitet niemiecki dnia 26 marca dwie odezwy, jednę do obywateli niemieckich uspokajającą, a drugą do Polaków z przestrogą przed zakłócaniem porządku publicznego, ale też zarazem z zarzutami, że Polacy zbrojną przewagą zagrozili i nadwyrężyli własność i wolność osobistą współobywateli Niemców i takimi czynami ohydnego gwałtu splamili cześć swego narodu i odwrócili od siebie sympatye, objawiające się dla ich sprawy w narodach niemieckich i europejskich.”[30]
Takie niesprawiedliwe i żadnym przykładem nie poparte zarzuty oburzyły Polaków. Zaczem komitet narodowy w odpowiedzi swej z dnia 29 marca odparł stanowczo oszczerstwa i oskarżył komitet niemiecki, że z rozmysłem zerwał pokój i jedność. Na obronę komitetu niemieckiego z dnia 2 kwietnia komitet narodowy już nie odpowiedział.
Był wtenczas w Poznaniu radcą rejencyjnym baron Kolbe v. Shreeb, Meklemburczyk, który już 20 marca okazał się, że nie myśli iść za ogólnym prądem, gdy bowiem wówczas wszyscy przypinali sobie kokardy polskie, on jeden przypiął sobie kokardę pruską, o co byłby go lud poturbował, gdy go kilku panów polskich nie było obroniło. Demagog ten, zrzuciwszy za pomocą pospólstwa pierwotny wydział komitetu niemieckiego, wywierał odtąd przeważny wpływ na swych współziomków.[41] Za jego to sprawą komitet niemiecki przesłał rządowi petycyą o utworzenie osobnej komisyi organizacyjnej dla Niemców pod przewodem prezesa policyi Minutolego, uzasadniając prośbę wykluczeniem Niemców z polskiego komitetu.

Wypadki wrocławskie.

W roku 1848 dużo Polaków przebywało w Wrocławiu. Kształciło się tam dużo młodzieży polskiej, a czterech Polaków odbywało od św. Michała 1847 roku praktykę sądową: Adam hr. Plater, Antoni Walewski, później sędzia w Buku, Leon Wegner, później syndyk Ziemstwa kredytowego w Poznaniu, i Ludwik Żychliński późniejszy autor Sejmów W. Księstwa Poznańskiego.
Obfitował też Wrocław w domy polskie. Stale mieszkała tam generałowa Dłuska, przebywali Mielżyńscy z Baszkowa, baronostwo Richthofenowie z synem i córką, później Antoniową Szydłowską, Olszowcy z Torzeńca w powiecie ostrzeszowskim, Karolostwo Walewscy z Parzymiechów z synem i córką, Rokosowska z dwiema córkami, Cezary hr. Plater z żoną i z dwiema jej siostrami, pannami Hortensyą i Taidą Małachowskiemi, Heliodor hr. Skórzewski z Próchnowa z rodziną, Józef hr. Łubieński z Pudliszek z rodziną, a z emigracyi Grotkowski i Eugeni Kaczkowski, a na zimę 1847/48 r. zjechali Roman hr. Załuski, Kaźmierz hr. Potulicki z Potulic, oraz margrabia Wielopolski, który jednak, prócz z dwoma profesorami uniwersytetu, z nikim prawie nie przestawał.
„Dom najbardziej otwarty prowadzili Richthofenowie (ona z domu Obiezierska). Richthofen był znawcą i lubownikiem sztuk pięknych, w czem mu wtórowała żona a podróże liczne za granicą dały im sposobność nabycia niejednego cennego okazu sztuki. Do łatwości wielkiej pożycia przyczyniał się wiele w domu tym pewien zakrój kosmopolityczny, pochodzący z używania trzech języków polskiego, niemieckiego i francuskiego, wedle danych towarzyskich, chociaż gospodarz domu zżył się z światem naszym i dzieci pp. Richthofenów po polsku czuły i myślały.”
„Wieczory spędzać było można codziennie w innym z domów polskich. W jednym kwitła przedewszystkiem pogadanka miła, jak np. u pp. Olszowskich, w drugim pielęgnowano z upodobaniem muzykę. Kaczkowski grał dobrze na skrzypcach, Richthofen i Żychliński na fortepianie, Adam i Cezary Platerowie oraz kilka pań śpiewało. Wista lub preferansa, który wszedł wówczas w używanie, pograć było można najczęściej, bądź u pp. Richthofenów, bądź u pp. Mielżyńskich przyczem podejmowanie gości bywało jak najgościnniejsze”.
„Nie obyło się wprawdzie wśród kolonii polskiej bez boczeń, były domy, które z sobą nie żyły, ale nie wytwarzało to koteryi i można było bywać wszędzie i nie doznawać dla tego przycinków.”
Karnawał roku 1848 kończył się, gdy nagle dnia 19 marca nadeszła wiadomość o rewolucyi w Berlinie. Ogromny ruch powstał wśród kolonii polskiej i w całem mieście. Natychmiast Niemcy wysłali deputacyę do Berlina z prośbą o nadanie państwu pruskiemu konstytucyi.
Dnia 23 marca niezliczone tłumy zdążały na dworzec kolei żelaznej, aby tam oczekiwać zapowiedzianego powrotu deputacyi. Gwardyą narodową prowadził hr. Ziethen, a na jej czele szedł oddział, utworzony z akademików Polaków, z rozwiniętym proporcem polskim, na którym błyszczał orzeł biały. Inni Polacy, acz nie należący do gwardyi, szli tuż za oddziałem polskim. Odwachy, będące po drodze, występowały, odzywały się bębny, prezentowano broń — przed chorągwią polską, niesioną na przodzie.
Skoro deputacya wysiadła z pociągu, przyjęto ją z zapałem. Burmistrz Pindter zaczął czytać rozkaz gabinetowy, obiecujący konstytucyą, a gdy skończył czytanie, tak mniej więcej przemówił:
„Winszujmy sobie ery nowej i radujmy się. Wśród tej naszej radości witam powiewającą przed nami chorągiew polską, chorągiew narodu, który dobija się od tak dawna wolności i po którego stanąć nam trzeba stronie”.
I rozległy się okrzyki na cześć Polaków.
Natychmiast wystąpił jeden z Polaków i kilka słów przemówił, a gdy skończył, uniesiono go w górę i zagrzmiały na nowo okrzyki, ściskano Polakom ręce i nazywano braćmi. Niektóre domy polskie wywiesiły z okien chorągwie: polską i niemiecką. Największemi były te, które wywiesił Cezary hr. Plater z balkonu mieszkania swego na narożniku ulicy nowej Świdnickiej i placu Tauenziena.
Polacy postanowili podziękować miastu za okazaną przychylność adresem, do którego redakcyi wybrano obecnego właśnie w Wrocławiu generała Franciszka Morawskiego, referendaryusza Ludwika Żychlińskiego i dwóch akademików: Teofila Berwińskiego i A. B. Cywińskiego, później profesorów gimnazyalnych.
Powiadomiony o przyjściu deputacyi polskiej magistrat, wysłuchał przemowy generała, a burmistrz Pindter, odbierając z rąk jego adres, serdecznie dziękował.
Wrocław trwał w przyjaznych dla nas uczuciach. Zwołane w końcu marca wielkie zgromadzenie ludowe podało adres do magistratu, aby dostarczył Polakom broni i pieniędzy na formacyę wojskową. Równocześnie krzątał się zawiązany 25 marca komitet niemiecki dla Polaków około dostarczania biletów bezpłatnych emigrantom, udającym się z Francyi do Krakowa.
Atoli około połowy kwietnia zaczęły się pojawiać coraz częściej w gazetach wrocławskich nieprzychylne dla nas artykuły Niemców poznańskich i te pomimo sprostowań ze strony polskiej sprawiły, że nastąpił zwrot w usposobieniu Wrocławian dla Polaków.

Uzbrojenia.

Tymczasem w W. Księstwie Poznańskiem we wszystkich prawie powiatach z wyjątkiem części powiatów, należących do rejencyi bydgoskiej, uzbroiła się ludność polska, a komitet narodowy, ciągle w myśli, że będzie organizowane wojsko polskie, polecił 27 marca sprawy wojskowe wydziałowi wojskowemu, w skład którego weszli: Józef Breza z Więckowic, w r. 1831 podpułkownik kwatermistrzostwa, kawaler krzyża złotego, Aleksander Guttry, Feliks Białoskórski, Aleksander Brudzewski, Sewery Mielżyński i Józef Bonawentura Garczyński.[8]
Garczyński urodził się 1805 roku w Duranowie pod Sochaczewem na Mazowszu, już 1822 r. wstąpił do wojska polskiego, a 1831 r. jako podporucznik 1 pułku liniow. piechoty otrzymał 15 kwietnia krzyż złoty, był w licznych bitwach, a w końcu został kapitanem i adjutantem brygady. Na emigracyi we Francyi poślubił Angielkę, pannę de Brondley-Luard, i założył browar, wyrabiając piwo angielskie i porter. Stęskniony za krajem, spieniężył swe przedsiębiorstwo, przybył do Księstwa i kupił folwark Mechnacz pod Kcynią, a zarazem trudnił się browarnictwem. W r. 1846 aresztowany, przesiedział rok w więzieniu.[42]
Wydział wojskowy starał się zaprowadzić jaki taki ład pomiędzy ochotnikami, dzieląc ich na bataliony i szwadrony.
Tymczasem w mieszkaniu poznańskiem p. Karolowej Stablewskiej panie polskie składały w ogromne skrzynie srebra stołowe, pierścienie i drogocenne klejnoty i przyspasabiały szarpie na przyszłą wojnę z Rosyą.
Dnia 29 marca wezwał komitet narodowy rodaków, aby nie tylko złoto i srebro, ale także surową wełnę, len i płótno na dery, wojłoki, sakwy i torebki nadsyłali do Poznania pod adresem członka Towarzystwa Dobroczynności Kolanowskiego lub też na ręce komitetów powiatowych.[43]
W mniemaniu swem utwierdzony został komitet narodowy przybyciem do Poznania pod dowództwem Henryka Szumana gwardyi polskiej berlińskiej czyli tak zwanego legionu akademickiego, któremu Minutoli dał 27 marca na piśmie pozwolenie udania się z bronią w ręku do W. Księstwa Poznańskiego.
Opuszczając Berlin, napisała owa gwardya pożegnanie do mieszkańców tamtejszych,[44] w którem mieściły się te słowa:
„Wracamy do kraju, aby się przygotować do ostatniej, najważniejszej walki, którą przebyć musim, do walki z potęgą ciemności, pychy i gwałtu, która od wieków była rodowym wrogiem naszym, do walki między wolnością i niewolą, do walki na śmierć.” Kończyło się zaś pożegnanie okrzykiem: Niech żyje wolność! Niech żyją ludy i ich braterstwo!”
Podpisali się: Szuman, dowódca gwardyi polskiej, W. Cybulski, były dowódca gwardyi polskiej, F. Małecki, A. Koczorowski, J. Wójtowski, J. Koźmian w imieniu wszystkich współtowarzyszów.
W Poznaniu powitał gwardyę przemową Karol Libelt, odpowiedział Szuman, poczem wyznaczono jej posterunek przy rogu Fryderykowskiej i Wilhelmowskiej ulicy. W Poznani wstąpili do niej synowie Hektora hr. Kwileckiego i Izabeli z hr. Taufkirchen, Kaźmierz i Władysław Kwileccy, oraz Zembrzaski z Królestwa.
Tego samego wieczoru, dnia 28 marca, ukazał się w Poznaniu Mierosławski. Przyjmowano go owacyjnie.
„Uroczysty pochód z chorągwiami polskiemi — pisała Gazeta Polska — uświetniło tym razem przyłączenie się strzelców miejskich i całej dotąd gwardyi miejskiej pod bronią. Jedni i drudzy wyszli za miasto naprzeciw oczekiwanemu naczelnikowi powstania z r. 1846, a niezliczony tłum ludzi obojej płci, wszelkiego wieku i różnych narodowości towarzyszył ich porządnemu szykowi. Powitawszy go przed miastem, prowadzono uwieńczonego nie już koło poczty, jak zwykle, ale przez plac Wilhelmowski (Teatralny) i ulicę Nową. Przeprowadzony z okrzykami do domu radnego, miejsca posiedzeń komitetu, miał mowę do licznie zebranego i pełnego entuzyamu ludu, powitawszy komitet i od niego powitany, został przyjęty do grona komitetu wojskowego.”
Do komitetu narodowego więc Mierosławski nie wstąpił, natomiast wydział wojskowy, choć bez wyraźnej nominacyi, powierzył mu kierunek uzbrojenia. Zajął się niem gorliwie, kazał sobie dokładnie donosić o postępach organizacyi na prowincyi, sam doglądał ćwiczeń kosynierów pod miastem i wpadł na dziwaczny pomysł budowania mechanicznych skrzyń z kosami i przyrządzania plecionek z witek wierzbowych dla zasłaniania strzelców.[45] Sądził, że dwa tygodnie wystarczą, by z pomocą Galicyi rozpocząć wojnę z Rosyą, przyczem liczył na poparcie niemieckiego ludu.
O mały włos byłoby nastąpiło wtargnięcie do Królestwa. Plan ułożył cichaczem jeden z członków wydziału wojskowego, poparł go Seweryn Mielżyński, a wykonać mieli Feliks Białoskórski i Józef Garczyński.
Białoskórski miał zebrać oddział w Pleszewskiem i ruszyć na Kalisz, Garczyński w powiatach mogilnickim, gnieźnieńskim i inowrocławskim i ruszyć w Płockie.
Garczyński zebrał 4000 ludzi w Trzemesznie, z których uformował 2 pułki kosynierów, 1 pułk jazdy i cztery kompanie strzelców. Pierwszym pułkiem kosynierów dowodził Czapski, obywatel z Gnieźnieńskiego, drugim oficer z r. 1831, jazdą Malczewski, pierwszą kompanią strzelców Wargocki, drugą Goślinowski, trzecią Idzi Szuman, czwartą Włodzimierz Karczewski.
Garczyński już był gotów ruszyć do Królestwa, gdy przybył Guttry i zawezwał go w imieniu Mierosławskiego, aby obóz założył w Wrześni. Tam więc pomaszerował Garczyński, pozostawiając w Trzemesznie 1000 ludzi pod majorem Słubickim.[46]
Władze wojskowe pruskie nie przeszkadzały Polakom. W Poznaniu mustrowali się publicznie na placach ochotnicy, oraz akademicy berlińscy, z których Mierosławski chciał utworzyć szkołę podchorążych. Ochotnicy salutowali pruskich oficerów. W Sulmierzycach podpułkownik Bonin, widząc ochotników mustrujących się pod dowództwem Makarego Nepomucena Murzynowskiego, kapitana wojsk Napoleońskich i kawalera legii honorowej, w r. 1831 dowódcy batalionu 1 pułku augustowskiego,[47] podjechał ku nim i zachęcał ich, aby się pilnie ćwiczyli. „Wspólnie — mówił — ruszymy przeciwko wschodniemu nieprzyjacielowi”, żołnierze zaś jego zawierali z ochotnikami braterstwo broni; pito do siebie i podawano sobie ręce.[48]
To samo powtórzyło się w Raszkowie.[49]
Nikt nie myślał o wojnie z Prusakami, myślał jednak komenderujący w W. Księstwie Poznańskiem generał Colomb o stłumieniu ruchu przemocą.
Już 22 marca wysłał Colomb pułkownika Brandta do ministra wojny generała Rohra,[50] po rozkazy. „Czemuż — zawołał minister — generał Colomb dawno nie stłumił ruchu? Jeśli Poznań powstanie, niech go zbombarduje!”[51] Poczem dał Brandtowi list, w którym upoważniał Colomba do zgniecenia rewolucyi![52]
Ale Colomb czuł się jeszcze za słabym. W Poznaniu było wojska 6000 ludzi. Landwerę poznańską powołano wprawdzie pod broń, ściągano także landwerę śląską i pomorską, ale wojska te jeszcze się nie zebrały. Colomb więc czekał spokojnie, nie troszcząc się o to, co Niemcy, żydzi i Polacy o nim mówili, nie zważając też na przedstawienia generała Steinäckera, który pragnął wystąpić zbrojnie przeciwko nim jak najprędzej.
Do tego parł też pułkownik Henryk Brand.
Urodzony 1789 r. w Prusach Zachodnich we wsi Laki, wstąpił po pogromie Prus pod Jeną do wojska polskiego i odbył kampanią hiszpańską, potem walczył po stronie polsko-francuskiej w r. 1812 i 1813. Pod Lipskiem ranny, dostał się do niewoli rosyjskiej. Odzyskawszy wolność, powrócił do szeregów polskich, ale gdy się dowiedział, że strony jego rodzinne weszły w skład państwa pruskiego, wystąpił z wojska polskiego i w r. 1817 został oficerem pruskim.
Brandt posiadał wyższe wykształcenie i towarzyską ogładę, nabytą w salonach polskiej arystokracyi, ale całkiem zapomniał o przeszłości swojej i o dawnych towarzyszach broni, nie miał zmysłu dla ówczesnych prądów wolnościowych i niczem innem nie był, jak, wedle wyrażenia ziomka swego Schmidta, prostym niemieckim landsknechtem, który służył każdemu panu.
Colomb zadawalniał się chwilowo wysyłaniem ruchomych kolumn, które, gdzieby mogły dotrzeć, miały przywracać widome znaki panowania pruskiego, a przedewszystkiem śledzić Polaków.

Wroga postawa Niemców. Wojsko pruskie.

Gdy się to dzieje, obiera 29 marca komitet narodowy stosownie do reskryptu ministra spraw wewnętrznych z 26 marca komisyą dla przygotowania reorganizacyi W. Księstwa Poznańskiego. Komisyą składali Libelt, Maciej Mielżyński, Antoni Kraszewski, Brodowski, Gustaw Potworowski, ks. Prusinowski, radca sądu Gregor, asesor rejencyjny Leon Szuman i Palacz. Z Niemców powołano do niej nadburmistrza poznańskiego Naumanna i radcę sądu ziemiańskiego Boya. Komisya natychmiast po ukonstytuowaniu się odbyła posiedzenie pod przewodnictwem naczelnego prezesa Beurmanna. Polacy trzy przedłożyli żądania: po pierwsze utworzenie polskiego korpusu wedle wzoru pruskiego z oficerami, znającymi język polski, i generałem Polakiem, powtóre oddalenie wszystkich niemiłych urzędników, nowe ukształtowanie W. Księstwa Poznańskiego przez Komisarza cywilnego polskiej narodowości, oraz przywrócenie obieralności radców ziemiańskich i zaprowadzenie obieralności komisarzy obwodowych, po trzecie zaprowadzenie języka polskiego jako urzędowego z zastrzeżeniem, iż każdemu Niemcowi wolno będzie własnego używać języka.
Obydwaj obecni Niemcy złożyli oświadczenie, że „w interesie niemieckiej ludności nie mogą stawiać takich wniosków, że jednak są zdania, iż jeśli nastąpi reorganizacya kraju w polsko-narodowym duchu, w przypuszczeniu takiej reorganizacyi z niemieckiego stanowiska sprzeciwiać im się nie należy.”[53]
Ale, chociaż sejm berliński, który się zebrał 2 kwietnia, w adresie do króla umieścił te słowa: „Z radością witamy rozkaz W. K. Mości, zapowiadający W. Księstwu Poznańskiemu reorganizacyą narodową,” Niemcy poznańscy, podżegani przez urzędników, przyzwyczajonych do gnębienia Polaków, a teraz obawiających się o utratę panowania i urzędów, przeciwko tej reorganizacyi wystąpili.
Pochop wyszedł z Bydgoszczy.
Dnia 25 marca ogłosiła rejencya bydgoska, że nikogo nie należy słuchać, krom pruskich urzędników. Zaraz nazajutrz wydali Niemcy bydgoscy gorącą odezwę do swych ziomków, aby wszędzie śmiało występowali jako Niemcy. 27 marca zaś wysłali do króla petycyą o wcielenie miasta Bydgoszczy do Rzeszy niemieckiej. Utworzyli też niemiecką straż bezpieczeństwa, oraz komitet „dla obrony pruskich interesów” w W. Księstwie Poznańskiem. Polski komitet, który się w Bydgoszczy naprędce zawiązał, musiał opuścić miasto.
Za przykładem Bydgoszczy poszły inne miasta rejencyi bydgoskiej, jak Piła, Szubin, Wyrzysk, Łobżenica, Chodzież, Ujście, Margonin, Trzcianka, Wieleń, Radolin, a w rejencyi poznańskiej: Szamotuły, Oborniki, Rogoźno, Lwówek, Obrzycko, Sierakowo, Leszno, Rawicz, gdzie bardzo niemiłego przyjęcia doznali dnia 28 marca Wilczyński, Budziszewski, Koczorowski i Jankowski, gdy chcieli tam zawiązać polski komitet, Bojanowo, Górka, Jutrosin, Poniec i Sarnowa zażądały wcielenia do Śląska, Międzyrzecz zaś, Babimost, Trzciel i Skwierzyna do Brandenburgii.
Były to wszystkie miasta, które Polakom zawdzięczały swe powstanie i przywileje!
A z jaką to nienawiścią występowano przeciwko Polakom!
W Lesznie, zamieszkałem przez bardzo wielu urzędników i żydów, którzy, stanowiąc prawie połowę mieszkańców, pod względem oświaty przypominali jeszcze żydów z wieków średnich, okazywano od samego początku wielką niechęć ku sprawie polskiej. Zrywano z głowy czy to szlachcicowi czy włościanowi czapki i kokardy i wrzucano w błoto. Takiego naigrawania doznał jeden z dobroczyńców miasta, Leon hr. Mielżyński, który ani się spodział, a już czapka jego walała się w rynsztoku.[43] Profesorowi Adamowi Karwowskiemu i dr. Janowi Metzigowi, gorącemu przyjacielowi Polaków, wyprawiono kocią muzykę, odgrażano się nawet na dr. Henryka Szerbla, tłomacza Kirdżalego Czajkowskiego na język niemiecki, żyda, mającego się z Polaka, a gdy Hipolit Szczawiński, były oficer jazdy kaliskiej z roku 1831, dziedzic Brylewa, przybył do Leszna jako komisarz polski i chciał zatknąć chorągiew narodową na ratuszu, rozwścieczone pospólstwo byłoby go zabiło, gdyby go nie byli ocalili profesor Karwowski i major Bialke. Skończyło się na zdarciu mu z głowy kokardy narodowej, którą wrzucono w błoto, za otrzymali mieszczanie dnia 24 marca pochwałę od generała Colomba.[54]
W Krotoszynie, gdzie komitet narodowy przestrzegał porządku i bezpieczeństwa mieszkańców, po większej części Niemców i żydów, wpadł motłoch niemiecki i żydowski do domu, w którym ów komitet zasiadał i byłaby się sprawa smutno skończyła, gdyby oddział żołnierzy nie zabrał członków komitetu na ratusz. Wypuszczeni stamtąd i prowadzeni przez wojsko, nie uszli przecież prześladowania; obywatel Stablewski został raniony w głowę kamieniem.[55]
W Poniecu zbiło pospólstwo Horstiga, dziedzica Wenkowy, i komisarza Doerfera z Widaw za to, że się ujęli za wieśniakiem, któremi piwowar Kosmal zdarł kokardę polską i podeptał nogami.
Z Czarnkowa uciekł znienawidzony radca ziemiański Juncker von Ober-Conreuth, tłomacząc ucieczkę swoją przezornością polityczną i wojenną, która mu nawet most na Noteci zebrać nakazała, chociaż nikt ani jego osobie, ani niczyjej nie zagrażał, i czemprędzej utworzył z kolonistów niemieckich zatęp 800 zbrojnych ludzi, wysyłając nadto sztafety o spieszną pomoc do komend wojskowych w Pile, a nawet do generalnych komend w Szczecinie i Frankfurcie nad Odrą. Miejsce jego zajął komisarz polski, Pantaleon Szuman. Ale niebawem powrócił landrat na czele owych kolonistów niemieckich i wyparł z miasta polski komitet i zbierających się tamże ochotników.[56]
Tak samo napadli koloniści na Samostrzel i wypędzili dziedzica Ignacego hr. Bnińskiego wraz z jego służbą.
I wojsko tchnęło nienawiścią do Polaków.
Gdy w Gnieźnie obradowali obywatele polscy i sołtysi, wszedł kapitan na czele oddziały wojska do sali i zakazał dalszych obrad. Za nim przyszedł pułkownik 14 pułku piechoty, zarzucił zgromadzonym, że wywołują w mieście niepokój, rozkazał bić na alarm, obstawił wojskiem ratusz, rynek i wszystkie do niego prowadzące ulice i gwałtem lud rozpędzał. Prezes komitetu narodowego, dr. Tyc, chciał się rozmówić z generałem, ale go aresztowano i poprowadzono na odwach. Aresztowano również komisarza powiatowego Sobeskiego, a osoby, zgromadzone na sali ratuszowej, trzymano pod strażą wojskową przeszło godzinę, a potem rozpędzono, grożąc, że odpowiedzą za wszystkie wypadki późniejsze.[57]
Dnia 27 marca otrzymał z poduszczenia dzierżawcy Kühna i indendanta Jamroskiego z Strzelna oddział, składający się z 11 jazdy i 9 piechoty, rozkaz aresztowania w Stodołach pod Strzelnem dzierżawcy probostwa Piotra Brackiego, który wraz z obywatelem Laskowskim zdjął był orła pruskiego w Strzelnie, ale zresztą żadnych nie dopuścił się wykroczeń. Oddział przybył do Stodoł 31 marca. Gdy na wezwanie owych żołnierzy Bracki wyszedł bezbronny z stodoły, zastrzelono go, żonę jego bito kolbami w piersi i głowę, związano powrozami i wleczono przez kilka dni wśród poniewierań z miejsca na miejsce.[56]
W Pakości w tymże czasie strzelali żołnierze do mieszczanina Antoniego Mieczkowskiego.[58]
Dnia 5 kwietnia przejeżdżało przez Łabiszyn 28 młodych Polaków z Królestwa w zamiarze zaciągnięcia się do szeregów narodowych, przekonani bowiem byli, że rząd pruski formuje wojsko polskie. Jechali konno, kłaniając się w prawo i w lewo. Luzem prowadzono za nimi 7 wierzchowców, a na czterokonnym wozie wieziono 14 strzelb, kilka pałaszy i kilka par pistoletów. Zaledwie wyjechali z miasta, napadli na nich Blücherowscy huzarzy pod dowództwem porucznika Zittwitza i poczęli strzelać do bezbronnych i siec ich pałaszami. Część zdołała uciec, ale 10 ciężko raniono i przywleczono do miasta. Tam żydzi z furyą rzucili się na nich, wyrywali im włosy z głowy, kopali nogami, tratowali i byliby ich dobili, gdyby dr. Gerpe i szlachetny Niemiec, leśniczy Bibow nie stanęli w ich obronie. Przybył wreszcie drugi oddział huzarów pod dowództwem rotmistrza Blüchera i żydów, którzy sobie najbardziej dokazywali, oddał pod straż.
Trzech Polaków z ran umarło. Byli to: Leon Lipiński, Antoni Dzierzkowski i Ignacy Sutkowski, resztę odesłano pod strażą i na szczęście pod dozorem godnego męża, komisarza obwodowego Borcharta, do Torunia.[59]
Od 4. kwietnia dopuszczał się oddział 21 pułku piechoty w Żninie i okolicy rozmaitych wybryków, a szczególnie dał się we znaki dziekanowi Kieramuszewskiemu w Górze. W mieście samem lżyli żołnierze i znieważali mieszkańców, zdzierali polskie kokardy, zrzucali polskie chorągwie, a kilka osób powlekli ze sobą do Bydgoszczy. Po trzech dniach opuścili miasto, ale dnia 9 kwietnia pojawił się znowu oddział tego samego pułku.
Właśnie lud po skończonem nabożeństwie wychodził z kościoła, gdy wypadł żołnierz z pobliskiego sklepu, rzucił się na najbliższego parobka i zdarł mu kokardę narodową. W tej chwili lud obstąpił żołnierza i bić go począł, czem kto mógł, to pięścią, to kijem, co widząc żandarm Poradowski zaalarmował wojsko. Ale i lud uderzył w dzwony na trwogę, a na ten znak niebawem kilkuset w kosy i widły uzbrojonych chłopów z wsi okolicznych stanęło pod miastem. Rozeszli się jednak spokojnie na wezwanie młodego a bardzo lubianego obywatela, Wiktora Potockiego z Kemblowa, syna p. Potockiej z Będlewa.
Już wojsko wychodziło z miasta, gdy nadbiegły od Góry kilkudziesięciu kosynierów. Potocki podskoczył ku nim, by ich także nakłonić do powrotu do domu. W tem przeszyty z tyłu kilku kulami, spadł z konia bez duszy. Wtedy dopiero nastąpiło starcie kosynierów z wojskiem. Dwóch chłopów padło, reszta uciekła.[60]
W tym samym dniu (9 kwietnia) dragoni pod wodzą dwóch oficerów wpadli do Mieściska i, choć nie zaczepieni, dali ognia do stojącego przed kościołem ludu. Zabito sołtysa z Żabiczyna, a żonę jego ciężko zraniono. Na strzały odpowiedziała strzałami gwardya miejska, poczem dragoni cofnęli się.[61]
I w samym Poznaniu dopuszczono się gwałtów. Dwom towarzyszom z legionu akademickiego, Rudzińskiemu i Koralewskiemu żołnierze wyrwali broń z ręki, sponiewierali ich i ciężko poranili, a jednak kara ich za to nie spotkała.[62]
Także na Szumana i Zembrzuskiego napadali żołnierze i byliby ich zabili, gdyby ich nie był uratował major v. Voigst-Rhetz.[63]
Szczególną dzikością odznaczała się landwera śląska i pomorska. I tak 4 kwietnia przyłożyli landwerzyści pani Brodzkiej z Gąsarzewa, w poważnym znajdującej się stanie, bagnety do piersi, aby ją zmusić do złożenia kokardy narodowej, w Filadelfii pod Dobrzycą wyciągnęli 10 kwietnia starego i chorego rotmistrza polskiego Lizaka z łóżka, oplwali go i sponiewierali, tak samo w samej Dobrzycy znieważyli 74 letniego Kaspra Krzypińskiego, szewca Wilhelma Wilgockiego, Ignacego Szokalskiego, Nepomucenę Matecką i jej córkę i wielu innych, bijąc kolbami i żgając bagnetami a 8 kwietnia w Swarzędzu porucznik z 20 żołnierzami rozkopywał groby na cmentarzu i otwierał trumny, szukając broni.[64]
„Landwera — pisze H. Schmidt[65] — czyniła wszystko, by wyobrażenie o wyższości kultury niemieckiej, jakie rząd wpoił był Polakom, zniszczyć do szczętu, a zarazem sławę wojenną państwa dotkliwie obniżyć. Ci ludzie mniemali, że z rewolucyi w swój sposób mogą ciągnąć korzyści, dopuszczając się bezkarnie nieposłuszeństwa, plądrowania i buntu. Chociaż leniwi, nieudolni i tchórze, sądzili, że nieskończenie wyżej stoją od niepozornego przeciwnika, i tak wysoko cenili własne osoby, że uważali wszystkich Polaków za chałastrę, niewartą życia jednego landwerzysty. W tem mniemaniu utwierdzało ich pospólstwo niemieckie i żydowskie w Poznaniu, które tych sławetnych ludzi, występujących tak odmiennie od wyższych oficerów pruskich, uważał za swych naturalnych obrońców. Żydzi zwłaszcza spajali ich wódką i podżegali przeciwko Polakom…”
Co chwila — pisze generał Brandt[66] — nadchodziły skargi, że znieważano polskich żołnierzy, zdzierano im kokardy, następowano na ostrogi, łamano szable. I po większej części wina była po stronie naszych ludzi, których Niemcy, a zwłaszcza żydzi, podżegali.”
Nie wszędzie jednak byli żydzi wrogo dla Polaków usposobieni. I tak w Miłosławiu, gdzie dnia 21 marca w pierwszych chwilach niespokojności pokrzywdzono żydów na towarach, którą to krzywdę wynagrodził im komitet powiatowy, ofiarowali z własnej woli Polakom 100 talarów na pierwsze potrzeby, a gdy przybyli tam polscy ochotnicy, starozakonni Wolff, Cohn Rabbi, A. Kayser i Aleksander Mendelsohn napisali dnia 11 kwietnia piękny list do dowódcy Ludwika Jabłkowskiego, oficera z roku 1831 i złożyli koszule, prześcieradła, ręczniki, kaftany, kilkanaście sztuk płótna, kilkadziesiąt par butów itd. „na ołtarzu wspólnej Matki Ojczyzny,”[67] za co im publicznie złożyli podziękowanie Jabłkowski, dowódca pułku 1. powiatu poznańskiego, Wroniecki, dowódca 1. batalionu, i Dobrogojski, dowódca 2. batalionu.
W Nowemmieście, gdzie stał oddział ochotników polskich, zaprotestowali w imieniu synagogi Louis Brandt, i Haiman Frainkel stanowczo dnia 25 kwietnia przeciwko rozsiewaniu wieści o rzekomem prześladowaniu przez Polaków niemieckiej i żydowskiej ludności. „Żydzi — pisali — my, co kiedyś prześladowani od całego świata w tej szlachetnej Polsce znaleźliśmy przytułek i gościnne przyjęcie, tak to odwdzięczamy się Polakom? Hańba nam, że miasto wdzięczności, Polacy czarnej doczekali się od nas niewdzięczności! Gdzież lud polski popełnił nadużycia? Oto tam, gdzie pruskie żołnierstwo, podbechtawszy żydów, wspólnie z nimi prześladowało ten naród uciśniony”.[68]

Siły wojenne obu stron.

Tymczasem rozkazał Mierosławski ochotnikom polskim skupiać się w czterech obozach: w Wrześni pod Józefem Garczyńskim, do którego komendy Władysław Kosiński wcielił zebrany przez siebie oddział, w Pleszewie pod Feliksem Białoskórskim, w Mieścisku pod Floryanem Dąbrowskim, który w r. 1831 jako kapitan 5 pułku strzelców pieszych dnia 8 czerwca ozdobiony został krzyżem złotym, a później w tymże pułku został majorem,[69] i w Książu pod pułkownikiem Budziszewskim, kawalerem legii honorowej i krzyża virtuti militari, który walczył był pod Raszynem, Jeną, Austerlitz, Wagram, pruską Iławą, Smoleńskiem, Możajskiem, Moskwą i Berezyną, a w roku 1831 pod Grochowem, W. Dębem i Warszawą.[70]
W Środzie formował wojsko Augustyn Brzeżański.
Był to stary wojak, który już za Księstwa Warszawskiego był kapitanem 5 pułku jazdy i jako taki ozdobiony został krzyżem kawalerskim.[69] Po upadku Napoleona poślubił siostrę swą stryjeczną i osiadł w jej majątku Gorzykowie pod Środą. W roku 1830 podążył do Warszawy i otrzymał dowództwo pułku jazdy poznańskiej, w którym majorami zostali Franciszek Mycielski, Maciej Mielżyński i Leon Śmitkowski. Na czele tego walecznego pułku bił się pod Grochowem i Wielkim Dębem, potem w dywizyi Giełguda poszedł na Litwę, był w bitwach pod Rajgrodem i Wilnem, a przyłączony do dywizyi Dembińskiego, uczestniczył w sławnym odwrocie ku Warszawie, odznaczając się przy każdej sposobności. Po upadku powstania, przesiedziawszy czas niejakiś w więzieniu, wiódł żywot obywatelski. W roku 1846 należał do spisku, uszedł jednak cało. W roku 1848 po raz trzeci chwycił za oręż. Brzeżański lekce sobie ważył Mierosławskiego, którego uważał za prostego porucznika, za co się tenże zemścił, ośmieszając go później w swojem piśmie o powstaniu poznańskiem.
Brzeżański pomimo wezwania Mierosławskiego, ani myślał ruszać się ze Środy, gdzie tyle nagromadził ludzi, że obóz średzki stał się najliczniejszym ze wszystkich.
Do obozu ściągnięto też z Poznania legion akademicki, rozdzieliwszy go według broni; tych, co wybrali jazdę, wysłano pod wodzą Adolfa Koczorowskiego do Wrześni, artylerzystów pod wodzą Edmunda Taczanowskiego, byłego oficera pruskiego i więźnia z roku 1846, przydzielono Białoskórskiemu, a piechotę wyprawiono pod wodzą Henryka Szumana do Książa. Szuman, odprowadziwszy oddział, otrzymał rozkaz stawienia się do głównego sztabu w Miłosławiu.
Wogóle było Polaków pod bronią około 10,000.
Siły wojska pruskiego były daleko większe. Colomb miał pod swoimi rozkazami cały 5 korpus, którego miejscem zbornem był Poznań, dokąd też w końcu marca i na początku kwietnia przybywali rezerwiści i landwerzyści ze Śląska i Pomorza, w Bydgoszczy zaś i okolicy stała cała dywizya 2 pomorskiego korpusu pod generałem-pomocnikiem Wedellem i generałami brygady Hirschfeldem i hr. Pücklerem.
Generał Wedell był uczciwym człowiekiem, ale niedostateczne lub wręcz fałszywe raporty podkomendnych sprawiły, że niejedną niesprawiedliwość wyrządził Polakom.[71]
Natomiast generał Hirschfeld zdradzał na każdym kroku niskie pochodzenie i niski charakter, zwłaszcza w gniewie okazywał się podłym i okrutnym, a przykład dowódcy oddziaływał na żołnierzy, którzy dzikością i nikczemnością prześcigali innych. „Ale — pisze Schmidt — Hirschfeld był gentlemanem w porównaniu z podpułkownikiem Boninem, który podkopał moralną powagę wyższych pruskich oficerów u dowódców polskich w najgorszy sposób, okazując się najprzód obłudnie przyjacielem, a później łamiąc dane słowo.”[72]
Nieszczególną też rolę odgrywał szef sztabu generała Colomba, major v. Voigts-Rhetz, który wbrew lepszej wiedzy okłamywał przełożonego swego.

Misya generała Willisena.

Dnia 5 kwietnia stanął w Poznaniu komisarz królewski generał Willisen, by przedsięwziąć przyrzeczoną reorganizacyą narodową W. Księstwa Poznańskiego.
Wilhelm v. Willisen urodził się w Strasburgu 1790 roku z ojca oficera i w szkole kadetów odebrał wychowanie. W roku 1806 jako 16 letni chłopiec walczył pod Auerstädt, a po zmniejszeniu armii otrzymawszy dymisyą, kształcił się w Hali i przy wielkich zdolnościach i usilnej pracy dokazał, że po roku przyjęto go do tamtejszego uniwersytetu. Gdy jednak major Schill ukazał się pod miastem, wstąpił Willisen do jego oddziału. W roku 1809 walczył w wojsku austryackiem pod Wagram, a w roku 1812 nie chcąc ruszać w korpusie księcia Schwarzenberga na Moskwę, powrócił do Hali. Tam go Francuzi aresztowali i zamknęli w fortecy w Kasslu. W rok później uciekł z niewoli do Czech i znowu wstąpił do wojska pruskiego. Odtąd do roku 1815 walczył jako oficer generalnego sztabu pod Lipskiem, Laon, Ligny i Waterloo. Po ukończeniu wojen Napoleońskich pozostał przy generalnym sztabie w Berlinie. W czasie naszego powstania listopadowego pisywał znakomite artykuły do Millitärwochenblatt, w których wykazywał nieudolność generałów rosyjskich. Sympatye jego do Polaków ściągnęły na niego taką niechęć poselstwa rosyjskiego, że sam król pruski objął rolę cenzora jego artykułów, a wreszcie całkiem mu pisać zakazał. Ale młodsi oficerowie podziwiali Willisena, a dzieło jego p. t. „Theorie des grossen Krieges” zjednało mu wielkie wzięcie także wśród Polaków. W r. 1832 mianowany został szefem sztabu 5 korpusu w Poznaniu, gdzie miał sposobność poznać osobiście Polaków i stosunki w W. Księstwie Poznańskiem. Bezwzględne postępowanie Flottwella i zacięta nienawiść do Polaków generała komenderującego Grolmana wywołały w nim tem większe sympatye do uciśnionego ludu. Chociaż Willisen był pruskim patryotą i nawet dla swego stanowiska nie bywał w polskich towarzystwach, wysłano taki o nim raport do Berlina: „Jest prawdziwem nieszczęściem dla prowincyi poznańskiej, że polscy rewolucyoniści zyskali w Willisenie mądrego i zręcznego przywódcę. Jawnie występuje jako przeciwnik rządu i znajduje ogólny poklask.”
Po 9 latach pobytu w Poznaniu, przeniesiono go do Wrocławia, gdzie 1848 r. otrzymał stopień generała brygady landwery.
Jak szlachetnie mąż ten myślał, wynika ze słów jego, iż zdolność przejęcia się nieszczęściem innego ludu jest pewną rękojmią miłości ojczyzny, oraz z listu otwartego, który ogłosił w odpowiedzi na zjadliwe zaczepki majora Voigts-Rhetza. W liście tym taki zachodzi ustęp:
„Nigdy nie mogłem pozbyć się przekonania, że nasze panowanie nad Polakami na niczem innem nie opiera się jak na gwałcie i że to nakłada na nas niezmierne obowiązki, przedewszystkiem wiecznej łagodności, ciągłego przebaczania i zapomnienia.”
Zaraz po przybyciu swojem do Poznania, 5 kwietnia, udał się Willisen do generała Colomba, ale na nieszczęście nie zastał go w domu, a służący zaniedbał donieść panu swemu o odwiedzinach. Colomb czuł się bardzo obrażonym rzekomym nietaktem generała Willisena, który stopniem wojskowym stał niżej od niego, i to wpłynęło bardzo ujemnie na stosunek ich wzajemny. Colomb wszystkie usiłowania Willisena krzyżował. Widocznem było, że chciał udaremnić misyą jego i przemocą stłumić ruch narodowy w W. Księstwie Poznańskiem bez względu na to, co ministrowie w imieniu króla obiecywali Polakom. Winą było rządu, że Willisenowi nie dał dyktatorskiej władzy.
Willisen w ten sam wieczór, kiedy przybył do Poznania, nie poradziwszy się nikogo, taką oddał do drukarni odezwę, którą nazajutrz, 6 kwietnia, ogłoszono:
„Przyrzeczona przez N. Pana reorganizacya prowincyi ma się rozpocząć: mam potrzebne ku temu pełnomocnictwo. Tuszę sobie, że w trudnem tem przedsięwzięciu wspierać mnie będzie zaufanie całej ludności; gdybym tej nadziei nie miał, nie byłbym się nigdy podjął tego zresztą tak zaszczytnego polecenia.”
„Polacy! Chcecie mieć rząd narodowy i postępowanie sądowe w waszym języku; będziecie mieli i jedno i drugie. Jako pierwszą tego rękojmię rozkazał N. Pan, aby Polak stanął na czele władzy administracyjnej, oraz aby wolny wybór landratów przywrócony był prowincyi. Chcecie narodowej siły zbrojnej, macie ją już w landwerze; nie masz siły bardziej narodowej nad tę. Wszystko, czego sobie życzyć możecie, da się z nią łatwo połączyć, i chętnie przyjmę propozycyę mężów doświadczonych z pośrodka was względem zmian, jakichbyście sobie życzyć mogli, jako to względem oznak i języka służbowego.”
„Niemcy! Nie miejcie żadnej obawy; prawa, jakie wam język wasz nadaje, są nieskazitelne; całe Prusy ręczą wam za nie. Zasadą przyszłych instytucyi będzie, aby każdy miał rząd i sąd w własnym swoim języku. Nikt nie będzie potrzebował odzywać się do jakiejkolwiek władzy w innym języku jak tylko w swoim własnym; tylko w własnym języku będzie każdy odbierał odpowiedzi i wyroki. Miejcie zaufanie do Polaków, waszych współkrajowców: pomimo naturalnego wzburzenia, w ostatnim czasie najsilniejszego dokładali starania, aby nikt z was ukrzywdzonym nie był. Pojedyńcze wypadki są wyjątkami, nad którymi oni sami ubolewają, a i pomiędzy wami byli tacy, którzy granice umiarkowania przekroczyli.”
„Dla tego pierwszą jest rzeczą zaniechać wzajemnych obwinień, miejsce tylko całość na oku, bądźcie pobłażającymi i łagodnymi w przypadkach szczególnych. W jedności jesteście silnymi, w rozdwojeniu wystawienia na wszelką nawałnicę, któraby zewnątrz spaść mogła.”
„Po tem ogólnem oświadczeniu przystąpimy natychmiast do dzieła. Atoli jeden poprzednio kładę warunek: pierwej porządek i prawność przywrócić całkiem należy. Nie może być w kraju żadnej władzy, która nie pochodzi z ręki rządu ani przezeń nie jest uświęcona. Z istniejących komitetów tylko te potwierdzić mogę, które jedynie miejscowe cele, t. j. bezpieczeństwo publiczne na uwadze mają i których istnienia władze miejscowe pragną, wszystkie inne muszą się natychmiast powstrzymać od wszelkich publicznych czynności.”
„Wszelkie oddziały ochotników nie regularnie uzbrojone najlepiej postąpią w interesie własnej narodowości, gdy się natychmiast rozejdą. W tej chwili żadne jeszcze nie grozi niebezpieczeństwo zewnątrz; gdyby zaś zagrozić miało, ja pierwszy odezwałbym się do patryotyzmu krajowców i ich poświęcenia. Na teraz spokojnie do domów waszych powrócić możecie. Wasze niebezpieczeństwo jest i naszem niebezpieczeństwem, a w takim razie wspólnie stawimy mu czoło. Co się dotąd uczyniło, próżnem jest zmarnowaniem sił i pieniędzy.”
„Kto się służbie zbrojnej poświęcić pragnie, niech się do dowódcy obrony krajowej zgłosi; jeżeli jest zdolnym do służby, będzie do niej przyjętym.”
„Polacy! Najszlachetniejsi mężowie z pośród was przyrzekli mi swą pomoc ku przywróceniu porządku, którego domagać się muszę, w ich towarzystwie wnet się przekonam, czy wszystkie moje życzenia wszędzie są spełnione, a wtedy czemprędzej przystąpimy do dzieła. Aż do tego czasu tylko przygotowawcze mogą być narady. Przywołam do tego ludzi każdego stanu i każdego języka w należytym stosunku, w tej nadziei, że takie tylko Jego Król. Mości propozycye się przełożą, które będą miały znamię słusznego uwzględnienia wszystkich interesów.”
„A zatem raz jeszcze powtarzam: porządek, spokojność, prawo! Bez porządku niemasz wolności, a wy Polacy weźmijcie na uwagę, w jak niespodziewanej pełnej mierze używacie wraz z nami obywatelskiej i politycznej wolności, którą nas ostatnie obdarzyły tygodnie. Któż z nas spodziewał się jej dożyć? Ale, jeżeli naszej wolności używać chcecie, musicie się i do porządku naszego zastosować. Jeżeli do niego wracając, udacie się spokojnie do domów waszych, zaręczam wam wyjednanie najzupełniejszej amnestyi u N. Pana za wszystko, co się dotąd stało.”
Poznań, dnia 6 kwietnia 1848.
Król. Komisarz i prezes komisyi reorganizacyjnej dla W. Księstwa Poznańskiego.
Willisen, generał-major.


Odezwa oburzyła Niemców, bo Willisen nie stawał po ich stronie przeciwko Polakom. Zaraz więc 6 kwietnia udała się deputacya Niemców do niego i krzykliwie domagała się wyraźnego publicznego oświadczenia, że prowincya pozostanie połączoną z państwem pruskiem, domagała się też natychmiastowego rozwiązania polskich oddziałów i odroczenia posiedzeń komisyi, dopóki pokój nie będzie przywrócony.
Ta natarczywość obraziła Willisena. Deputacyą zimno odprawił, czego skutkiem było, że żywa wśród Niemców rozpoczęła się przeciwko niemu agitacya.
Ale i Polacy nie byli zadowoleni z odezwy, bo, jeśli miała nastąpić organizacya wojskowa, nie było potrzeby rozpuszczać ochotników, wzmianka zaś o amnestyi nie była na swojem miejscu, bo Polacy nie poczuwali się do żadnej winy. Sam Willisen, zmiarkowawszy się, tłomaczył się, że ten ustęp przez omyłkę sekretarza dostał się do odezwy.
Ze słów Willisena, że mu „najszlachetniejsi mężowie przyrzekli pomoc w przywróceniu porządku”, wynika, że byli Polacy, którzy nic dobrego nie obiecywali sobie po uzbrojeniu się ludu.
Dnia 7 kwietnia rozwiązał Willisen komisyą reorganizacyjną i utworzył nową, w której zasiadło 5 Polaków: ks. Brzeziński, Maciej Mielżyński, Potworowski, Libelt i Stefański, i 4 Niemców: radca Ziemstwa Treskow, sędzia Küttner, obywatel wiejski Zedwitz i chirurg Grunwald.
Komisya ta nie miała być władzą, lecz tylko ciałem obradującem, której uchwały miały być przedłożone ministeryum do potwierdzenia, a przedewszystkiem miała się zająć uspokojeniem kraju. Polakom, którzy zażądali jak najszybciejszego przeprowadzenia reorganizacyi, odpowiedział Willisen, że najprzód trzeba stwierdzić szkody, jakie ponieśli poszczególni Niemcy przez gwałtowne rekwizycye miejscowych komitetów, a gdy arcybiskup Przyłuski, Mielżyński i Potworowski zaręczali majątkiem swoim wynagrodzenie szkód, wezwał Willisen Polaków, aby podali kandydata na naczelnego prezesa, który w 3—4 dniach potwierdzony zostanie. Wymieniono Potworowskiego i Kraszewskiego. Zgodzono się też na zawieszenie w urzędzie mianowanych przez rząd dotychczasowych radców ziemiańskich i zastąpienie ich przez mężów zaufania komisyi reorganizacyjnej. Zresztą, miał być stan z r. 1815 przywrócony.
Co do wojska, to Willisen dał przyrzeczenie, że wycofane zostaną liniowe pułki z kraju, a z landwery składającej się prawie z samych Polaków i polskich ochotników stworzy się narodowe wojsko W. Księstwa Poznańskiego z polskim językiem służbowym; gdyby W. Księstwo Poznańskie chciało nadto na własny koszt utworzyć osobny korpus, państwo nie będzie się temu sprzeciwiać.[73] Ostateczne jednak załatwienie tej sprawy uczynił zawisłem od odpowiedzi z Berlina na list swój z 6 kwietnia, w którym wzywał ministeryum, aby się zgodziło na utworzenie osobnego korpusu polskiego z narodowemi kokardami i sam się ofiarował uformować taki korpusik w sile 1000 ludzi, nad którymby wyższy oficer pruski objął dowództwo.
Ale wtenczas już inne zawiały wiatry w Berlinie, czego przyczyną była silna agitacya Niemców poznańskich. Na wnioski więc swoje co do wojska otrzymał Willisen 8 kwietnia odpowiedź odmowną, zresztą potwierdziło ministeryum wszystkie inne jego rozporządzenia.
Tymczasem generał Colomb nie zważając wcale na misyą pokojową Willisena już 7 kwietnia rano zapowiedział mu, że nazajutrz uderzy na obóz średzki. Z biedą tylko udało się Willisenowi wymódz na nim trzydniową zwłokę.
Postępowanie Colomba było istotnie niesłychanem.
Po odebrani odpowiedzi z Berlina wydał Willisen 9 kwietnia odezwę, w której oświadczał, że na wniosek jego o utworzenie wojska liniowego narodowego ministeryum przystało tylko na to, aby ochotnicy wstąpili do pułków jazdy i piechoty dotychczasowej dywizyi poznańskiej, więc uzbrojone oddziały mają się rozejść bez rozbrojenia w następujący sposób:
Zebrane siły zbrojne podzielą się na trzy klasy:
1) Wszyscy do służby wojskowej nieobowiązani, jako i wszyscy dla podeszłego wieku do tejże służby niezdolni mają się natychmiast oddalić do domów.
2) Landwerzyści pierwszego i drugiego powołania mają się udać do właściwych sztabów. Żaden z nich nie będzie do odpowiedzialności pociągany za nieprawne wstąpienie do nowoutworzonych oddziałów. To samo odnosi się do rezerwistów.
3) Wszyscy do służby zdolni oczekiwać będą, bez rozbrojenia, pod dozorem „krajowych” oficerów rozstrzygnięcia, w jaki sposób teraz lub później zaciągnięci zostaną.
Czas wypełnienia warunków zostawia się do 11 kwietnia.
Odezwę swą zakończył Willisen temi słowy:
„A teraz zwracam się jeszcze raz z usilną prośbą do tych wszystkich, którzy drogą swą ojczyznę kochają — apel, na który polskie serce nigdy nieczułem nie pozostaje — aby się spokojnie poddali tym rozporządzeniom. A im prędzej pokój przywrócony będzie, tem prędzej odbędzie się narodowa reorganizacya, a zwłaszcza obiór polskiego naczelnego prezesa i obiór landratów, za co ręczę najświęciej z całem współczuciem, jakie zawsze w piersiach moich żywiłem dla losów Polski, a którego, jak wszyscy wiedzą, nigdy się nie zaparłem. To mi jednak też nadaje prawo żądać, aby zapewnieniom moim ufano, moich rozporządzeń usłuchano. To prawo wobec was Polaków roszczę sobie z zupełnem zaufaniem. Co powiedziałem, ma się stać prawdą. Będę się jednak mniemał uprawnionym, moją misyą, która jest pokojową, uważać za ukończoną, jeśli gdziekolwiek trzeba będzie użyć przemocy. Sposoby, aby tego nie było potrzeba, w waszych spoczywają rękach.”
Dnia 10 kwietnia Willisen, otrzymawszy od Colomba za pośrednictwem arcybiskupa Przyłuskiego jeden dzień zwłoki, opuścił Poznań w towarzystwie Libelta i Stefańskiego jako członków komisyi reorganizacyjnej, by skłonić Polaków do rozejścia się. W Tulcach zatrzymał się, Libelta zaś i Stefańskiego wysłał do obozów.
Zdziwienie ich było niemałe, gdy się w Wrześni przekonali, że znaczna większość oficerów z dowódcą Józefem Garczyńskim na czele skłonną się okazała do pójścia za ich radą. Tak było i gdzieindziej. Ze wszystkich dowódców jedyny tylko Feliks Białoskórski trzymał się ściśle rozkazów Mierosławskiego, który ani myślał ustępować. Sam Mierosławski udał się do Wrześni i skłonił Garczyńskiego do cofnięcia danego Libeltowi i Stefańskiemu przyrzeczenia, a dowiedziawszy się 10 kwietnia, że nazajutrz generał Duncker miał uderzyć na Środę, w tę stronę skierował wszystkie siły i pospieszył do Środy, gdzie nocą gorączkowe czynił przygotowania do odparcia nieprzyjaciela.
Tymczasem generał Wedell, nie otrzymawszy wiadomości o 24 godzinnej zwłoce, ruszył 10 kwietnia na Trzemeszno. Major Słubicki z bardzo małemi siłami stawił opór. Przez wysłanego czemprędzej kuryera Willisen walkę powstrzymał, ale kosynierzy, rozjątrzeni na żydów trzemeszeńskich, że podczas walki wspierali Prusaków, okropną im sprawili chłostę.
W potyczce pod Trzemesznem polegli: Walenty Dalbor, syn Antoniego i Jadwigi z Szymańskich, uczeń gimnazyalny, Leon Dobrzyński z Pakości, Antoni Sindajewski, sługa z Powidza, Wincenty Chachulski alias Palewski, Tomasz Kujawski syn Benedykta, Maciej Przepierski z Trzemżala, Wojciech Anikowski z Płaczkowa, Piotr Marcinkowski (umarł z ran), Antoni Wendt, sługa z Byszewa, Maciej Kondolewicz, sługa z Strzelna (umarł z ran).[74]
Wśród takich okoliczności zgodzili się w Jarosławcu pod Środą delegaci komitetu narodowego Libelt i Stefański oraz Anastazy Radoński, komisarz powiatowy średzki, w imieniu wszystkich swoich kolegów na spełnienie żądań, zawartych w odezwie Willisena z 9 kwietnia.
Wtem przybył do Jarosławca Mierosławski z Białoskórskim, Apolinarym Kurnatowskim, Garczyńskim, Wiktorem Szołdrskim i kilku innymi oficerami; przybył też Wojciech Lipski.
Przy stole z jednej strony stał generał Willisen i Francuz Didier, którego Lamartine przysłał do W. Księstwa Poznańskiego, by zbadał tutejsze stosunki, po drugiej stronie Libelt, Stefański i Anastazy Radoński. Pomiędzy nimi na stole leżał dokument konwencyi, ale jeszcze bez podpisów. Chwila była dramatyczna, bo już generał Duncker zbliżył się na czele 11,000 wojska do Środy, gdzie było około 6000 Polaków.
Mierosławski szybko przeczytał akt konwencyi. Drwiąco odezwał się do delegatów, aby podpisali, co ułożyli, i poprosił Willisena do drugiego pokoju. Tu oświadczył mu, że nic nie ma przeciwko przyrzeczonej dywizyi, ale że zbrojny lud, w którego imieniu przemawia, zadawalnia się tą dywizyą, którą sam utworzył, że więc dać mu tylko należy w miejsce kos karabiny i ubrać w nowe mundury. Żądał wreszcie, aby polskim ochotnikom wyznaczono 5 obozów, gdzieby na nieograniczony czas przebywać mogli. Od tego żądania Mierosławski odstąpić nie chciał, musiał więc Willisen rozpocząć układy na nowej podstawie.
Wtem wpadł galopem pruski oficer na czele oddziału huzarów na podwórze z doniesieniem, że, ponieważ czas zawieszenia broni minął, rozpocznie się atak na Środę.
W ostatniej więc chwili, pospiesznie taki zawarto układ:
Ludzie, nieobowiązani do służby wojskowej, mają w tym samym dniu, t. j. 11 kwietnia być rozdzielenia na oddziały podług powiatów i przez wybrane z pośród siebie osoby odprowadzeni do domów swoich; broń i kosy mogą ze sobą zabrać, ale na wozach. Landwerzyści mają nazajutrz być odprowadzeni do sztabów, chyba, że im Generał Colomb pozwoli zaraz udać się do domu. Reszta ma pozostać w 4 obozach i to we Wrześni, Książu, Pleszewie i Miłosławiu, ale w żadnym obozie nie ma być więcej jak 600 piechoty i 120 jazdy. W obozach odczekać mają postanowienia, w jaki sposób będą połączeni z dywizyą poznańską, oddani zaś zostaną tymczasem pod nadzór wyższego oficera pruskiego i utrzymywani przez swych rodaków. Wszystka inna broń, strzelby, pałasze, kosy, moździerze itd. będą oddane owemu oficerowi do rozporządzenia. Nikt nie będzie do odpowiedzialności pociągnięty, cudzoziemcom zaręcza się, że nie będą wydani, wszelka własność prywatna, poniewoli dana, będzie w naturze zwrócona, żadnych przymusowych rekwizycyi przedsiębrać niewolno.
Do spełnienia tych warunków otrzymały obozy 3 dni czasu: średzki począwszy od 11, wrzesiński od 12, ksiąski od 13, pleszewski od 14 kwietnia.[75]
Konwencyą podpisali Willisen, Libelt, Stefański, Garczyński i Anastazy Radoński.
W dodatkowym akcie złożył Willisen takie oświadczenie:
„Na uczynione mi pytanie, jak w szczegółach reorganizacya narodowa ma być rozumianą i jakie w szczególności rozporządzenia mają ją w rzeczywistość obrócić, niniejszą wedle mego rozumienia składam deklaracyę:
1) Co do administracyi cywilnej to wszystkie gałęzie administracyi, sądownictwa, ceł i oświecenia mają mieć Polaków na czele, a zresztą obsadzone być osobami w stosunku do narodowości, ażeby każdy w swoim języku mógł być rządzonym i sądzonym. Skład rozmaitych kolegiów dałby się tem czyściej przeprowadzić, gdyby np. te pograniczne powiaty, w których ludność niemiecka albo przeważa albo ludność całkiem jest niemiecką, w administracyi częściowo lub zupełnie oddzielone zostały, bo natenczas nie tylko naczelnicy Polacy, ale i skład cały kolegiów mógłby być polski.
2) Co się tyczy narodowego uzbrojenia, to reorganizacya narodowa ma tu być zaprowadzoną w całem znaczeniu tego wyrazu. A zatem rekruci poznańscy nie będą mogli być wcielani do pułków śląskich albo jakichkolwiek niemieckich ani na odwrót, rekrut niemiecki nie będzie mógł wstępować w szeregi pułków poznańskich. Wojsko ma mieć mustrę i komendę w swoim własnym języku i otrzymać własne narodowe oznaki, t. j. kokardy i kolory. Oficerom niema być stawiana żadna inna przeszkoda przy wstępowaniu do służby krom wymagalności wychowania i znajomości sztuki wojskowej. A zatem: wojsko poznańskie stanowić będzie we wszystkich gatunkach broni jedną osobną narodową całość, tak, że W. Księstwo Poznańskie w całem znaczeniu tego wyrazu będzie wyosobnioną i zaokrągloną w sobie całością.”[76]
Ten akt dodatkowy podpisali Willisen, Libelt i Stefański.
Wiadomość o zawarciu konwencyi oburzyła wojsko pruskie. Landwerzyści, a zwłaszcza kirasyerzy otoczyli powóz, w którym siedział Willisen z asesorem Brunnermannem, obrzucili generała błotem i plwali na niego. „Taki los — pisze Schmidt[77] — zgotowała mężowi, który przed wszystkimi innymi życie dla niemieckiej wolności poświęcał, zwierzęca dzikość tych, którzy w 3 tygodnie później jak zające pierzchali przed słabszym nieprzyjacielem.
W ten sam dzień 11 kwietnia wieczorem pospólstwo niemieckie pod dowództwem żyda zbiegło się pod mieszkanie Willisena w Poznaniu, wygrażając mu i złorzecząc, szczęściem że tenże był właśnie u naczelnego prezesa, który go całą noc u siebie zatrzymał z obawy przed gwałtami. Napróżno baron Kolbe v. Schreeb, który niedawno w Odeum ognistemi mowami roznamiętniał Niemców, starał się uspokoić pospólstwo. Pokój nastąpił dopiero, gdy generałowie Colomb i Steinäcker, ukazali się na placu Wilhelmowskim i dali uroczyste zapewnienie, że prawa niemieckiej narodowości nie będą ukrócone i że Willisen opuści Poznań.
Nazajutrz rano odbyła się w rejencyi narada pomiędzy Willisenem, Beurmannem i Colombem. Po długich namowach dał się Colomb nakłonić do uznania konwencyi jarosławieckiej, chociaż właściwie natychmiast bez wszelkiego oporu uznać ją był powinien, bo Willisen przecież działał w imieniu, z polecenia i wedle instrukcyi rządu pruskiego. Jest zupełnie niepojętą rzeczą, że Colomb śmiał występować tak, jakoby wszystko od niego zależało.
W tym samym dniu, 12 kwietnia, wyjechał Willisen z Poznania, aby dopilnować wykonania warunków konwencyi.
I na Polakach sprawiła ona niemiłe wrażenie. W Środzie, gdy Libelt wśród łez oznajmił, co postanowiono w Jarosławcu, kosynierzy z okrzykiem: zdrada! podnieśli kosy i byliby go rozsiekali, gdyby go nie byli zasłonili Esman i ks. Kegel. Dopiero Mierosławski, który nadbiegł w krytycznej chwili, uspokoił wzburzonych. I okazało się, jak głęboką niechęć czuli chłopi do rządu pruskiego za ucisk, jakiego od dwóch lat doznawali ze strony urzędników, obcych im religią i pochodzeniem. Rozejść się nie chcieli, uczynili to dopiero, gdy ich Mierosławski zapewnił, że daje im tylko urlop i że ich pod broń powoła, skoro będzie potrzeba.
Ale, skoro zaczęli opuszczać obóz, landwerzyści pruscy, widząc, że kosy mają w ręku, a nie na wozach, jak chciała konwencya, rzucili się na nich, bili ich, łamali kosy, lżyli w ohydny sposób,[78] a oficerowie przyglądali się tym scenom, nie próbując nawet powstrzymać rozszalałych. „Barbarzyństwo landwery wobec bezbronnych przewyższała tylko jej niesubordynacya.”[79]
Nic dziwnego, że niejeden kosynier powracał do obozu, komu zaś udało się przemknąć przez rozjuszoną zgraję landwerzystów, tego doganiała jazda pruska i nad nim znęcała się.
Sam generał Colomb widział się zniewolonym wydać dnia 16 kwietnia taki rozkaz do korpusu:
„Wczoraj, podczas przechodu wojska pod Środą, ludzie, należący do pewnego pułku obrony krajowej, a będący przy bagażach, popełnili występki, sprzeciwiające się karności, gdy księdza pewnego złupili, wytłukłszy mu okna.”
„Prócz tego doszły mnie raporty o rozmaitych innych nadużyciach.”
„W tym względzie rozpoczęło się śledztwo i postąpi się jak najsurowiej przeciwko winnym stosownie do praw istniejących.”
„Występki tego rodzaju, gdyby się powtórzyć miały, byłyby dowodem niekarności i shańbiłyby cały korpus.”
„Wzywam przeto wszystkich panów komenderujących, tudzież oficerów i podoficerów, aby dbali jak najbardziej i jak najściślej o zachowanie porządku.”
„Ktokolwiek w tej mierze okaże się opieszałym, przeciwko temu postąpię sobie z bezwzględną surowością.”
„Ludziom zaś nakazuję oświadczyć, iż tyle mam zaufania do ich poczucia własnej godności, że sami będą dbali o to, aby przez poszczególne parszywe owce nie zostali shańbieni.”
Środa, dnia 16 kwietnia 1848.
Generał komenderujący Colomb.[67]
W Wrześni oficerowie na wezwanie Libelta i Stefańskiego, którzy tam przybyli 12 kwietnia, w towarzystwie Słomczewskiego, już dnia 13 kwietnia rozpoczęli zmniejszać swe oddziały. To samo uczyniono w Książu.
W Miłosławiu, gdzie teraz dowodził Brzeżański, wystąpiła energicznie przeciwko konwencyi Babska, żona emigranta, piorunując przeciwko niej i namawiając żołnierzy, żeby się nie rozchodzili, ale Henryk Szuman, sprawujący tam urząd audytora, kazał trzem ułanom pochwycić ją i wyrzucić z Miłosławia z przestrogą, że, gdyby wróciła i dalej burzyła, zamkniętą zostanie o chlebie i wodzie.[80]
Zauważyć należy, że Mierosławski wbrew konwencyi jarosławieckiej i poleceniu Libelta, działającego w imieniu komitetu narodowego, który Polacy uznali za najwyższą swą władzę, rozkazał dowódcom obozów, aby w szeregach trzymali zawsze tylko 720 ludzi, a drugie tyle poza obozem w odwodzie; miano się zaś luzować co tydzień.[81] Ale dowódcy obozów nie byli zobowiązani stosować się do tego rozkazu, bo Mierosławski po zawarciu konwencyi, którą sam uznał, był mianowany przez komitet narodowy tylko inspektorem czterech obozów i miał dozorować je wraz z pułkownikiem Brandtem ze strony pruskiej.
Bardzo zależało wszystkim na tem, aby chłopi nie odeszli do domów z uczuciem zawodu. Spodziewali się bić za kraj, a tu kazano im wracać do zagród. „My tam o życie nie stojema — mówili chłopi z Kielczewa pod Kościanem — byle Polska była, a te Niemcy nad nami nie przewodziły!”[37]
Chcąc ich tedy uspokoić, wydał komitet narodowy dnia 16 kwietnia taką do nich odezwę:
„Bracia Polacy! Daliście w obecnej chwili nowe i rozliczne dowody miłości Ojczyzny. Dla tego właśnie krew wasza jest tak droga, tak święta. Nie można, nie godzi się narażać jej bez potrzeby na rozlew. Może niezadługo nadejdzie pora, w której ją wszyscy Ojczyźnie naszej w ofierze nieść będziemy. Nie można, nie godzi się rozlewać jej w bitwach, któreby nas do celu nie wiodły. Nie od dzisiaj naród nasz cierpi. Pamiętajcie, że ta krew męczeńska, co już płynęła i jeszcze się toczy, wybłaga nam u Boga odkupienie Ojczyzny naszej. Bracia! Zaufaliśmy wielkiej zasadzie braterstwa, które się pomiędzy narodami rozwija. Mamy odtąd wolność formowania obrony krajowej i pułków polskich w wojsku poznańskiem z komendą i znakami polskimi, słowem reformowanie W. Księstwa Poznańskiego na stopę narodową.”
„Na mocy ugody, za której niezłomność ręczy sam duch czasu, rozeszło się pospolite ruszenie i liczba ochotników ograniczyła się na cztery bataliony i tyleż szwadronów, które się teraz formować, a potem do pułków dywizyi poznańskiej przyłączyć mają. Lecz tu nie koniec pracy około wskrzeszenia Ojczyzny naszej, za nią jeszcze się i bić pewno będziem, jeżeli jej Bóg na drodze pokoju nie przywróci do życia.”
Gotowości i wytrwałości Bracia! Niech żaden z nas ofiar i poświęcenia nie szczędzi dla dopięcia nam wszystkim równie świętego celu.”
„Co komitet narodowy wam przyrzekł, Bracia, Polska, Ojczyzna nasza, skoro będzie wolna i niepodległa, dotrzyma; tymczasem, że skutkiem ostatnich patryotycznych wysileń część ludności wiejskiej i miejskiej zawiesiła zarobkową pracę i przez to zostaje w chwilowej potrzebie, komitet narodowy tej potrzebie zaradzić postanowił.”
„Natychmiast przez dobrowolne składki zebrane zostaną potrzebne fundusze częścią w zbożu, częścią w pieniądzach. Fundusze te i zasoby w zbożu rozdzielone będą na powiaty i oddane pod dyspozycyą komitetów powiatowych.”
„Komitety te rozpoznają najprzód, czy zgłaszający się o pomoc był zaciągniony do obozu i jest jej godzien.”
„Po takiem przekonaniu się komitety powiatowe wyznaczą dopiero zgłaszającemu się stosowną pomoc w zbożu lub gotowiźnie.”
„Zważywszy dalej, że po rozpuszczeniu pospolitego ruszenia i niezdatnych do służby wojskowej, reszta ochotników wstępować będzie częścią do batalionów i szwadronów formujących się, częścią do pułków dywizyi poznańskiej, zważywszy do tego, że wojsko to, z ochotników złożone, dawało i ciągle daje dowody miłości Ojczyzny, komitet stosuje do nich wyłącznie przyrzeczenia co do nadania gruntu na własność i stanowi powtóre:
„Wszyscy ochotnicy, których spis podadzą komendanci oddziałów z wyrażeniem miejsca zamieszkania, nabyli każdy prawo do trzech mórg roli średniej gruntu magdeburskiego na własność lub stosownie do tej wartości w pieniądzach.”
„Ponieważ nadanie tych własności w obecnych okolicznościach odbyć się tylko może drogą dobrowolnych ofiar i wymaga załatwienia przeszkód hipotecznych, ustanowioną będzie komisya, która obmyśli sposób, w jaki się to nadanie uskutecznić może, oraz czas, w którym się uskuteczni.”
„Tymczasem każdy z ochotników, zapisany do pułków, otrzyma od tej komisyi dowód na piśmie uzyskanego prawa do własności trzech mórg ziemi.”
„Aby uzyskać taki dowód, trzeba przedłożyć komisyi:
1) świadectwo komendanta oddziału, że do tego oddziału zgłaszający się jako ochotnik zapisany został z oznaczeniem stanu służby;
2) świadectwo komitetu powiatowego, że zgłaszający się ani żadną zbrodnia, ani rabunkiem, ani ucieczką nie splamił się. Świadectwo to i przez dowódcę oddziału zastąpionem być może, jeżeli mu stosunki ochotnika dostatecznie są znane. Dowody na to uwłaszczenie dołączone komisyi, są tylko ważne dla tego, na którego nazwisko są wystawione. Gdyby zaś miał umrzeć, dostaje się ta własność jego spadkobiercom. Dowód każdy zostanie urzeczywistnionym, t. j. posiadacz tego dowodu wnijdzie w posiadanie trzech mórg gruntu po upływie czasu, który komisya wyznaczony, jeżeli z służby pułków narodowych nie wystąpi.[82]


Pomimo konwencyi i próśb Willisena Colomb nie przestawał wysyłać ruchomych kolumn i podsuwał swe wojsko pod obozy, jakby umyślnie chciał wywołać starcie. Napróżno Willisen rozpisywał listy do pruskich dowódców, przedstawiając im, aby cofnęli wojska, bo Polacy sumiennie wykonują warunki konwencyi.
Colomb krzyżował wszystkie rozporządzenia Willisena. Nagle zażądał wydania Wrześni na postój dla jazdy pruskiej. Willisen powołał więc do Gułtów Garczyńskiego, i poprosił go, by obóz swój przeniósł do Nowegomiasta. Gdy o to toczyły się układy, obóz Garczyńskiego wysłał oficerów Władysława Kosińskiego i Ignacego Bnińskiego jako parlamentarzy do generała Hirschfelda, który stał pod Wrześnią, z zapytaniem, co znaczy zbliżanie się wojsk pruskich, ale Hirschfeld kazał im się wynosić, a landwera przyrządziła obydwóch okropnie kijami i kamieniami. Widok powracających w opłakanym stanie parlamentarzy oburzył do najwyższego stopnia Polaków. Wtem padł strzał. „To żydzi!” krzyknął ktoś i zaraz kosynierzy, którzy właśnie dowiedzieli się o gwałtach, popełnionych przez żydów w Trzemesznie, rzucili się na znienawidzonych szpiegów pruskich. Na szczęście powrócił właśnie Garczyński i kazał uderzyć w bębny, wołając, że Prusacy nadchodzą. I to dopiero upamiętało kosynierów. Nie zwlekając i chwili, wyprowadził Garczyński swe wojsko do Nowegomiasta, o czem doniósł listownie Mierosławskiemu.
Wkrótce potem zażądał generał Colomb także Pleszewa. Ponieważ podpułkownik Bonin już stanął pod miastem, przeto Willisen poprosił polskich komisarzy i Bonina do Witaszyc, dokąd też przybyła deputacya komitetu pleszewskiego: szambelan Unrug, Lisiecki, Mikusiński, wójt z Popówka, Jankowski, wójt z Witaszyc, Konkowski i Franciszek Żychliński z prośbą o pozostawienie polskiej załogi w Pleszewie.
Po długim wzbranianiu się Białoskórskiego postanowiono, aby w Pleszewie pozostało 30 strzelców dla utrzymywania porządku i tyleż w Jarocinie, reszta zaś rozłożyć się miała w Baszkowie i Odolanowie. Gdy za zgodą Stefańskiego i drugie obozy zamierzano gdzieindziej przenieść, przybył niespodzianie Mierosławski i oświadczył, że konwencyi do ostatniej kropli krwi bronić będzie. Odstąpiono więc od zamiaru.
W Witaszycach upoważnił Willisen Franciszka Żychlińskiego z Twardowa, którego mianował komisarzem powiatu pleszewskiego, do doniesienia Colombowi i Beurmannowi, co postanowiono.
Żychliński spełnił polecenie.
Z Boguszyna pod Książem wydał generał Willisen dnia 17 kwietnia takie ogłoszenie:
„Gdy wszystkie warunki konwencyi jarosławieckiej na wszystkich punktach, gdzie w swym czasie zostały ogłoszone, najsumienniej i z wielkiem natężeniem przywódców wykonane zostały, gdy zatem zgromadzenia zbrojne oprócz tych, na którą konwencya zezwala, a które zostają pod mymi rozkazami i chętnie je wypełniają, nigdzie więcej się nie znajdują, przeto długo upragniony pokój prowincyi za zupełnie przywrócony uważać można. Składając niniejszem me najszczersze i serdeczne dzięki tym, którzy w ten lub ów sposób przyłożyli się do osiągnięcia zamierzonego celu przez najroztropniejsze wstrzymywanie siły zbrojnej i największe umiarkowanie dzieła, jeszcze przed paru dniami za niepodobne uznanego, dają zarazem to zapewnienie, że teraz bezzwłocznie reorganizacya narodowa w myśl JKMci rozpocznie się i że w tym względzie nawet już pierwsze kroki wykonane zostały, a to przez zaprowadzenie komisarzy, którzy jako ciągli deputowani powiatowi obok landratów ustanowieni zostali. Komisarze ci jak z jednej strony wspierać będą landratów przy przywróceniu i utwierdzaniu porządku, tak z drugiej strony mają obowiązek czuwać nad dobrem mieszkańców.”
„Przecież spodziewam się w czasie jak najkrótszym wystąpić jeszcze z innymi środkami, które pokażą, z jaką gorliwością i szczerością i rząd o tem myśli, aby dane obietnice sprawdzone zostały.”[83]
Atoli Willisen zbyt różowo zapatrywał się na sprawę.
Rząd pruski pomimo protestu generała Colomba potwierdził dnia 14 kwietnia konwencyą jarosławiecką, ale już 11 kwietnia zaprotestował Międzyrzec przeciwko zapowiedzianej reorganizacyi i poddał się rejencyi frankfurtskiej. Dnia 12 kwietnia zawezwał Rawicz Willisena, aby złożył swój urząd, dnia 14 kwietnia oświadczyło Leszno, że się z jego misyą liczyć nie myśli, dnia 15 kwietnia Niemcy bydgoscy zażądali przyłączenia całego W. Księstwa Poznańskiego do Rzeszy niemieckiej, a nazajutrz zawezwali ministeryum pruskie, aby Willisena postawiło w stan oskarżenia. Dnia 18 kwietnia zaś wydała rejencya bydgoska, na której czele stał polakożerca Schleinitz, urzędowe oświadczenie, że nie ulega żadnej wątpliwości, iż cała okolica nadnotecka, t. j. zagarnięta przez Fryderyka W. ziemia, jest narodowo-niemieckim okręgiem że nie tylko 7 powiatów tego okręgu powinny być wyłączone od reorganizacyi, ale także Gniezno, Wągrówiec i Mogilno, więc cały obwód rejencyjny bydgoski, wreszcie, że radcy ziemiańscy otrzymali polecenie odparcia siłą zakusy pociągnięcia tego obwodu pod reorganizacyą. Dnia 16 kwietnia miasto Bydgoszcz wysłało do Berlina petycyą, aby Willisena stawiono pod sąd wojenny.[84]
W Poznaniu już 14 kwietnia naradzali się Niemcy i żydzi, czy nie wyrazić Willisenowi wotum niezaufania, oparli się jednak temu Kolbe v. Schreeb i Crousaz. Atoli nazajutrz uczyniono to jednak, a centralny komitet niemiecki zażądał, aby nie tylko północna i zachodnia część W. Księstwa Poznańskiego pozostała pod niemiecką administracyą, ale także sam Poznań, oraz, aby miasto Poznań i powiat poznański wcielono do Rzeszy niemieckiej.[84]
Ministeryum pruskie potwierdziło wprawdzie pro forma wszystkie rozporządzenia Willisena, zastrzegając się jednak, że nie tyczą się niemieckiej ludności. Dnia 21 kwietnia upoważniono nawet naczelnego prezesa do wyznaczenia tymczasowo komisarzy powiatowych dla polskiej części kraju.
Jakoż w Środzie i Wrześni dodano radcom ziemiańskim komisarzy powiatowych, ale radca ziemiański w Krotoszynie Bauer nie chciał przyjąć komisarza polskiego, skutkiem czego Willisen zawiesił go w urzędzie. Także rady ziemiańscy rejencyi bydgoskiej okazali się nieposłusznymi. Juncker von Ober-Conreuth napisał nawet bezczelny list do Willisena, aby nie ważył się przybyć do Czarnkowa, gdzie ludność niemiecka zowie psy jego nazwiskiem.[85] Aresztował też każdego Polaka, który zbierał podpisy przeciwko przyłączeniu do Rzeszy niemieckiej, komitet niemiecki zaś w Czarnkowie wydał dnia 21 kwietnia odezwę, w której napiętnował Willisena jako zdrajcę.[86] Przeciwko Willisenowi wystąpili także Niemcy i żydzi ze Śremu, Kępna i Krotoszyna.
Szczytem grubiaństwa i nienawiści był następujący list, do generała Willisena adresowany:
„Generale! Posług pisma Pańskiego z dnia 17 b. m. miał nasz landrat hrabia von der Golz przybyć 19-go do Gniezna wraz z komisarzem, dla naszego powiatu zamianowanym. Człowieku, czyś stracił rozum? Nasz landrat tak chlubnie miejsce swe zajmuje, że gdybyś Pan, Generale, zlał się z psem-komisarzem swoim, zaledwieby tak doskonała całość powstała. Radzę Panu, Generale, jeżeli wartość kładziesz na kości swych komisarzy, których my niżej cenimy od gatunku, za który baron Hangsdorf z Damelongu po 15 sgr. za centnar (t. j. kości psów) płaci, abyś ich zdala trzymał od naszego okręgu. Jeśliby jednak odwiedzili nasze miasteczko wraz z godną Pańską osobą, Panie Generale, wtedy proszę uprzejmie stanąć w mojej oberży; mam tęgiego służącego, którego właściwością jest zabijanie i pożeranie wszystkich psów bez różnicy rasy. W końcu mogę dać zapewnienie, że Pan wiele posiadasz miłości w naszym obwodzie nadnoteckim, a każdy dobrze myślący obywatel co dzień w modlitwie wyraża życzenie, aby Wszechmocny umieścił Pana jak najprędzej w Owińskach lub Szpandawie.”
Chodziez, dnia 16 kwietnia 1848.
Burchard Stahl.[87]
Gdy 19 kwietnia wieczorem Willisen pokazał się u bram Poznania, zabroniły mu władze poznańskie wstępu pod pozorem, że obecność jego mogłaby zakłócić pokój. Willisen przenocował więc na Winiarach, a nazajutrz rano, 20 kwietnia, ekstrapocztą wyjechał do Berlina, pozostawiając W. Księstwo Poznańskie własnemu losowi.
Tak się skończyła misya Willisena.
Dnia 12 maja podał Willisen ministerstwu obszerny memoryał o czynnościach swych, stawiając zarazem wniosek o zarządzenie śledztwa co do zachowania się jego w powierzonej mu misyi. Ale ministerstwo odmówiło wdrożenia śledztwa, a nadto oświadczyło Willisenowi „uznanie za sługi jego, zachody i działalność pełną ofiarności” — przeciwko któremu to uznaniu magistrat i radni miasta Poznania, a z nimi zgraja szowinistów niemieckich z prowincyi uchwalili i ogłosili protest.[88]

Gwałty.

Pomimo wykonania warunków konwencyi przez Polaków gwałty ze strony niemieckiej nie ustawały.
W Śremie wojsko pruskie pod majorem Bosse przyjęło wiadomość o konwencyi jarosławieckiej z oburzeniem i widocznie chciało wywołać rozruch, szydząc głośno z barw narodowych i zaczepiając spokojnych mieszkańców na ulicy, a gdy podraźniony lud skupił się celem obrony, żołnierze szablami zaczęli rąbać i dwóch mieszczan ciężko ranili. Uderzono w dzwony na trwogę. Wnet nadbiegli chłopi z okolicznych wsi, ale miejscowy proboszcz nakłonił ich do rozejścia się.[89]
W dzień zawarcia konwencyi, dnia 11 kwietnia, przybył odział czarnych huzarów i kirasyerów, oraz oddział piechoty z 7 pułku do Kórnika, a chociaż dowódcy zapewnili mieszkańców, że im się nic złego nie stanie, w tym samym dniu i następnym żołnierze splądrowali wszystkie domy, połamali sprzęty, pożgali obrazy świętych bagnetami, porąbali krzyże w kawałki. Gdy dwóch mieszczan, Jan Robiński z żoną i rzeźnik Steinitz, bronili swej własności, poraniono ich kolbami i bagnetami, a robotnika, który stanął w obronie swej ciężarnej i zaczepionej żony, tak skłuto bagnetami, że z ran umarł. Ogród hr. Działyńskiego zniszczono, a zwłaszcza założoną z wielką starannością i niemałym kosztem szkółkę.[90]
W nocy z dnia 11 na 12 kwietnia wpadli żołnierze do Połajewa, aresztowali dzierżawcę probostwa Kujawińskiego, zranili w głowę bagnetami jego żonę i wypędzili starego księdza Chodyńskiego ze wsi. Równie srogo obeszło się wojsko w Kobylinie z ks. Wawrowskim i mieszczanami Kierblewskim, Paluszkiewiczem, Swągłowskim i Kuleszą. W Trzcionce pod Gembicami w powiecie mogileńskim żołnierze przykładali pistolety do piersi 88 letniego ojca dziedziczki, pani Mikorskiej, jej samej i jej córki, żądając wydania broni.[90]
Pozostały w Trzemesznie oddział 200 kosynierów i 20 strzelców z dwóch stron zaczepiony został. Wśród walki dowodzący oficer pruski otrzymał rozkaz cofnięcia wojska. Wtedy żydzi rannych Polaków zwabili do swych domów i pomordowali. Liczba rannych i pomordowanych dochodziła 70. Poprzecinane żyły u rąk i nóg, rozpruty brzuch i wydarte wnętrzności, poucinane ręce świadczyły o obrotności żydów.[91]
Dnia 12 kwietnia oddział 19 pułku piechoty pod porucznikiem Drygalskim splądrował domy kilku mieszczan w Kamionkach. Wprawdzie dowódca rozkazał oddać, co zabrano, ale zwrócono tylko drobnostki, pieniądze zatrzymano.[92]
Dnia 15 kwietnia przybyły dwie kompanie 6 pułku landwery i szwadron ułanów do Wrześni. Żołnierze dopuszczali się po kwaterach gwałtów, zbili na miazgę mieszczan Rosta i Dziechciarskiego, napadli pałac hr. Ponińskiego, hrabinie, będącej w odmiennym stanie, przykładali bagnety do ciała, przetrząśli całe mieszkanie, szukając broni, a znalazłszy starożytną broń zabrali ją, zginęła przytem sakwa z 150 talarami, dnia 16 kwietnia złupiony został kupiec Ludwik Rakowski, zbity mieszczanin Wrzesiński, a dnia 18 kwietnia poturbowany Feliks Orchowski i położnica Jerzykiewiczowa.[92]
W tym samym czasie 5 pułk ułanów zrabował w Nekli pod Wrześnią proboszcza miejscowego, kapitana Kurowskiego, leśniczego Dąbrowskiego, kupcową Lukowską i Franciszka Krobskiego. Zabrano im wogóle w pieniądzach i przedmiotach wartościowych 1521 talarów, 2 srebrniki, 6 fenygów. Skutkiem skargi, zaniesionej do generała Willisena, zwrócono proboszczowi cośkolwiek. Innym zarzucił generał-major Hirschfeld kłamstwo, bo w 10 dni później zrabowanych przedmiotów nie znalazł u żołnierzy![92]
W Środzie splądrowało wojsko mieszkanie ks. Kegla.[92]
Do Czarnotek wpadł 16 kwietnia drugi batalion 6 pułku landwery pod majorem Rösslem, a gdy do dworu natychmiast go nie wpuszczono, żołnierze kolbami rozwalili drzwi, a dziedzica Karczewskiego zakneblowali i zamknęli na całą noc w sklepie. Pokoje porujnowano, matkę i siostrę dziedzica zbito kolbami.[92]
Dnia 19 kwietnia podszedł pod Gostyń batalion fizylyerów 18 pułku piechoty i pierwszy szwadron 1 pułku ułanów pod majorem Müllerem. Naprzeciw wojska wyjechał jako parlamentarz obywatel Borek, ale ściągnięto go z konia i rozbrojono. Widząc to mieszczanie, postanowili bronić się, a gdy wojsko wkraczało do miasta, padł pierwszy strzał z domu mularza Martina. Wojsko rozpędziło broniących się, zabiło 6 ludzi, pomiędzy tymi dwóch żebraków, z których jednego zastrzelono w ogrodzie szpitalnym, potem splądrowano domy i zaprowadzono proboszcza, dwóch braciszków z klasztoru i kilku mieszczan wśród wyzwisk i szturchańców jako jeńców do Śremu.[93]
Pod Koźminem[94] pojawił się dnia 21 kwietnia major Johnston[95] na czele batalionu 7 pułku piechoty i trzeciego szwadronu 1 pułku ułanów i wysłał pomocnika Perlego z kilkudziesięciu żołnierzami do miasta, by przysposobili kwatery dla wojska. Nie stawiono im oporu. Mimo to, gdy Perle rozmawiał na ratuszu z burmistrzem i komisarzem polskim, Michałem Chłapowskim z Sośnicy, żołnierze, stojący na rynku, zaczęli draźnić mieszkańców. Wtem przybiegli chłopi, uzbrojeni w kosy. Tych starał się Chłapowski nakłonić do rozejścia się, ale gdy do nich przemawiał, żołnierze dali ognia i uciekli. Padło kilku ludzi, pomiędzy nimi ciężko ranny Chłapowski. Kosynierów już nie było można powstrzymać; wpadli na ratusz, gdzie pozostało dwóch podoficerów i kilku żołnierzy, i dwóch z nich zabili.
Tymczasem całe wojsko zajęło miasto. Chłapowski zawlókł się na probostwo i radził dziekanowi Gagackiemu, aby się ratował ucieczką. Zaledwie dziekan posłuchał rady, żołnierze wtargnęli na probostwo i strzelając splądrowali dom cały. Następnie otworzyli gwałtem kościół, zniszczyli go, popsuli organy, a z kasy kościelnej zabrali 102 talary, powracającego zaś z okolicy wikarego Dziubińskiego zbili pięściami i kolbami i wtrącili do więzienia, skąd nazajutrz, w niedzielę Wielkanocną, wywieziono chorego i krwią zbroczonego.[96]
Chłapowski umarł z rany na zamku koźmińskim dnia 19 maja. Konając, polecił lekarzowi wydobyć kulę z ciała i podzielić ją pomiędzy czterech synów.[97]
Prócz niego padli ofiarą srogości wojska: Stanisław i Franciszka Skwarscy, Rafał Ekowski, Wojciech Lesiński, Brygida Biernacka, Maciej Galiński, Ludwik Stachowski, Jan Oberski, Józef Franczak, Bartłomiej Merdziński, Andrzej Kasałka, Franciszek Niklewicz, Mateusz Bukowski, Łukasz Podlewski, Roman Pawłowicz, Wawrzyniec Sipiński, Andrzej Kałomy i Stefan Ziętkiewicz, wielu zaś poraniono i pobito.[98]
Do Strzelna sprowadzili Niemcy zupełnie niepotrzebnie porucznika Ravena z 53 żołnierzami. Jeden z nich zdarł powracającemu z kościoła w niedzielę Wielkanocną, dnia 22 kwietnia proboszczowi polską kokardę z czapki. To dało powód do rozruchu. Uderzono w dzwon na trwogę, a na ten znak uzbrojeni w kosy chłopi wpadli do miasta. Żołnierze zabarykadowali się na podwórzu folwarcznem i bronili się, oczekując pomocy z Mogilna, dokąd wysłali konnego. Pomoc nadeszła, ale nie wystarczyła, o czem powiadomiony kapitan Fröhlich ruszył z całą załogą mogileńską do Strzelna. Tymczasem w nocy znaczna część kosynierów opuściła miasto i połączyła się z posiłkami, które nadeszły z Inowrocławia. Dnia 23 kwietnia stoczono potyczkę, w której Polacy, nie mając broni palnej, ulegli.[99]
W tym samym dniu, 23 kwietnia, przybył z Buku do Lwówka kapitan Dresler, z którym nazajutrz połączył się podpułkownik Schlichting, zabrawszy poprzednio z śpichlerza w Pakosławiu kilkadziesiąt koc i lanc. Przyprowadził ze sobą z Pakosławia okutego w kajdany wyrobnika, Melchiora Dziubińskiego, który śmiał zapytać się żołnierzy, jakiem prawem broń zabierają. Dziubińskiemu wymierzono pięć plag, przyczem za każdem uderzeniem pytano go się: „A czy kochasz Prusy?”, ten zaś za każdym razem odpowiadał: „Nie kocham Prusy?”, kocham Polskę, moją Ojczyznę.”[87]
Schlichting i Dresler zmusili komisarza polskiego Mateckiego do zawieszenia orłów pruskich na gmachach publicznych, z których zrzucono polskie orły,[100] Niemcy zaś i żydzi powybijali wszystkim Polakom szyby za to, że nie iluminowali, a niektórym połamali meble. Gdy trzech obywateli: Engelman, Renau i Andrzejewski uskarżyło się o to przed Schlichtingiem, zapytał się ich, czy są Polakami czy Niemcami, a gdy odpowiedzieli, że się urodzili na ziemi polskiej i Polakami się czują, odprawił ich z niczem. Tak samo nie dał żadnego zadośćuczynienia nauczycielowi muzyki Schoenowi z Pakosławia, którego podoficer chwycił za gardło i tłukł o ścianę, wołając, aby pokazał, gdzie jest broń.[87] Dnia 25 kwietnia żołnierze zranili w Lwówku w głowę pułkownika Niegolewskiego,[101] a Eugeniusza Sczanieckiego pobili.[101]

Arcybiskup Przyłuski, a władze pruskie.

W tym czasie, kiedy ludność niemiecka i żydowska, oraz żołnierze tak zawzięcie prześladowali Polaków, zażądały władze od arcybiskupa Przyłuskiego, aby ludność polską nakłonił do zgody z Niemcami! Arcybiskup, dnia 22 kwietnia, w liście wystosowanym do ministra hr. Schwerina, odpowiedział w ten sposób:
„Reskryptem ministeryalnym Waszej Ekscelencyi z dnia 15 kwietnia, również reskryptem ministra spraw wewnętrznych z dnia 17 kwietnia, oraz wezwaniem prezesa naczelnego W. Księstwa Poznańskiego, jako też komenderującego generała Colomba z dnia 16 kwietnia wymaga się odemnie, „abym sam i przez księży mojej dyecezyi słowa napomnienia do braterstwa i zgody między Niemcami a Polakami kazał i kazać zalecił.” Na to odpowiadam najuniżeniej, że po wypadkach berlińskich, kiedy sympatye Niemiec dla sprawy polskiej się objawiły, kiedy Polacy W. Księstwa ten szlachetny objaw sprawiedliwości z radosnemi uczuciami wdzięczności przyjęli, ani z mojej ani z żadnej innej strony nie było potrzeba napomnień do braterstwa i zgody, bo była zgoda i braterstwo i zdawało się, że będą nazawsze; księża z kazalnic zagrzewali do tego, uroczyste nabożeństwa w tym celu odprawiali.”
„Wnet wszakże smutny wzięły obrót rzeczy. Pościągano znaczne masy wojska, a z niem zarazem pojawiła się nieprzyjazna sprawie Polski reakcya pomiędzy niemiecką i żydowską ludnością, która szczególnie w departamencie bydgoskim w prześladowanie żywiołu polskiego wyrodziła się. Nie jest to rzeczą mego urzędu przytaczać tu Waszej Ekscelencyi wszystkie te szczegóły, nadmieniam tylko, że księża z owych okolic w skutek prześladowań tu dotąd ucieczką ratować się musieli.”
„Ogłoszenie Poznania w stanie oblężenia, wysyłanie ruchomych kolumn po wszystkich powiatach — gdy równocześnie w Berlinie rzeczy się toczyła o narodową reorganizacyą Księstwa — były również znaczne sposoby zdolne raczej wzburzenie umysłów powiększyć aniżeli uspokoić.”
„Wasza Ekscelencya pojmujesz zapewne, że skoro w ten sposób przemocą broni spokojność przywróconą być miała, ja z mej strony w imieniu Kościoła do pokoju słowami wzywać nie mogłem, bo słowa Bożego nie można i nie powinno się bagnetami popierać.”
„Wszakże udało się usiłowaniem ludzi, wpływ mających, przez konwencyą w Jarosławcu zawartą rozlewowi krwi zapobiedz i groźne usposobienie do pokoju nakłonić.”
„Generał Willisen oświadcza w swem obwieszczeniu z dnia 17 kwietnia r. b. „Pożądany stan pokoju w tej prowincyi jako całkiem przywrócony uważać należy.”
„Z mego stanowiska mogę Waszej Ekscelencyi to dać zapewnienie, że lud najszczerszą pała chęcią zachowania się spokojnie i zgrzeszyłbym przeciwko jego moralnemu postępowaniu, jakie podczas powstania okazywał, gdybym go teraz do pokoju, którego zakłócić nie chcę, napominał.”
„Ale draźni się lud i wywołuje się go do zbrojnych zgromadzeń miejscowych przez nadużycia i gwałty, jakich się wojsko i egzaltowani Niemcy i żydzi dopuszczają, których urzędnicy, troskliwi o swoje posady, podżegają.”
„Codziennie najsmutniejsze dochodzą raporta, że łupią wsie i miasta, zdzierają kokardy i chorągwie narodowe, znieważają i biją ludzi, znieważają kościoły, księży napadają i krzywdzą, groby odkopują, słowem wszelkich dopuszczają się nieprawości.”
„Generał komenderujący Colomb widział się nawet zniewolonym rozkazem do armii oznajmić, że pomiędzy wojskiem znajdują się zarażone owce. Zapowiedziane śledztwo okaże, że ta zaraza okropnie się rozpowszechniła. Weźmy do tego skwapliwe zabiegi urzędników, starających się ująć chłopów polskich za niemieckim rządem, a przeciwko ich panom i przeciw sprawie Polski, dalej nieprawne żądania i gwałty tak nazwanych zgromadzeń niemieckich, oraz zagrożony podział W. Księstwa Poznańskiego i wszelkie co moment pojawiające się wieści, to zaiste dziwić się nie można, że niesnaski i opór miejscami, że nawet nadużycia zaszły i umysły wzburzone zostały.”
„Niepojętą jest dla mnie rzeczą, jak można przypuszczać, abym listem pasterskim do spokojności upominał, skoro niespokojność przez Niemców i przez wojsko wywoływaną zostaje. Mógłbym chyba tylko wzywać do cierpliwego w pokorze chrześciańskiej znoszenia wszelkich zniewag i gwałtów, ale tego w stosunku do rządu uczynić nie mogę, a zaiste lud znosi wiele i ma cierpliwość baranka.”
„Cztery tygodnie upłynęło, a jeszcze ani początku przyrzeczonej narodowej reorganizacyi niema, reakcya zaś, sprawie Polski nieprzyjazna, jakież od tego czasu uczyniła postępy!”
„A przecież reorganizacya najstosowniejszym jest środkiem do spokojności. Zaręczam, że będzie spokojność, skoro wojsko cofniętem i reorganizacya rozpoczętą zostanie.”
„Co się wreszcie tyczy oskarżeń, jakoby księża mojej dyecezyi lud przeciwko ewangelikom na kazaniach podburzali, to dopóty nie przyjmuję takich oskarżeń, dopóki mi szczegółowy jaki wypadek przytoczonym nie zostanie. A wtenczas nie omieszkam rozpocząć śledztwa i księdza w tej mierze przeświadczonego ukarać mocą praw dyscyplinarnych.”
Poznań, 22 kwietnia 1848.
Arcybiskup gnieźnieński i poznański Ks. Przyłuski.[102]


Złamanie konwencyi.

W Odolanowie stał oddział polski pod dowództwem kapitana Murzynowskiego, zostającego pod rozkazami Feliksa Białoskórskiego, który główną kwaterę miał w Raszkowie. Te dwa miasteczka oddane były Białoskórskiemu układem, zawartym w Witaszycach. Białoskórski w wielkim rygorze trzymał wojsko swoje i surowo karał wszelkie wykroczenia. Gdy pijani chłopi 20 kwietnia zrzucili z ratusza orła pruskiego, kazał przybić go na dawne miejsce, żandarmi pruscy pod jego osłoną wykonywali spokojnie swe obowiązki.
Pomimo to podpułkownik Bonin, który znał dobrze warunki konwencyi jarosławieckiej, a nadto sam był obecny przy układzie w Witaszycach, postanowił 21 kwietnia, zebrawszy 5000 wojska, z dwóch stron uderzyć najprzód na Odolanów. Gdy Białoskórski otrzymał o tem wiadomość, nie chciał jej wierzyć, mówiąc, że byłoby niesłychanem, gdyby Bonin w tak haniebny sposób miał złamać konwencyą. Ale już jedna kolumna pod hr. Dohna ukazała się rano o 11 dnia 22 kwietnia pod Odolanowem.
Kapitan Wyganowski, który na przedmieściu dowodził kompanią kosynierów, wyszedł naprzeciw Prusakom i zapytał się, co znaczy zbliżenie się wojska pruskiego, na co otrzymał odpowiedź, że Polacy w przeciągu pół godziny mają opuścić miasto. Pobiegł więc Wyganowski do dowódcy Murzynowskiego z oznajmieniem żądania hr. Dohna, nim jednak Murzynowski mógł odpowiedzieć, już tyralierzy pruscy podsunęli się pod pierwsze zabudowania i strzelać zaczęli. Po pierwszych strzałach oświadczył Murzynowski, że gotów jest opuścić miasto, ale, że magazynów w tak krótkim czasie zabrać nie mógł, prosił o 2 godziny zwłoki. Hr. Dohna jednak na to przystać nie chciał i powtórnie uderzył. Prusacy zdobyli barykady i powoli posuwali się naprzód. Wtem na przedmieściu Polacy nagle z dwóch stron rzucili się na nieprzyjaciela i wyparli go znów z miasta. Na odgłos dzwonów, w które uderzono na trwogę, przybiegli kosynierzy z okolicznych wsi, Dohna zaledwie zdołał schronić się do gęstego lasu, pozostawiając na placu jednego zabitego i 2 rannych, a resztę rannych zabierając ze sobą. Polacy stracili 7 ludzi w zabitych i 18 w rannych.
W tym czasie oddział huzarów pod dowództwem porucznika Schaurotha, przeznaczony do zdobycia Odolanowa, ciągnąc od Ostrowa, napotkał pod W. Topolą 18—20 chłopów z Jankowa, którzy biegli na pomoc Polakom w Odolanowie. Ci za radą ks. proboszcza Ruszkiewicza z Ostrowa już powracali do domu, gdy ich huzarzy otoczyli, ale choć chłopi kosy rzucili na ziemię, Schauroth rozkazał siec ich szablami. Trzem z tych nieszczęśliwych udało się uciec do pobliskiej wsi i tam się ukryli. Tymczasem nadeszła piechota pruska. Kazano żołnierzom przeszukać wszystkie domy w W. Topoli i wyciągnąć zbiegów z ukrycia. Wszystkich trzech odszukano i w oczach wielu świadków zabito, wieś okropnie splądrowano, wielu mieszkańców poraniono i 13 ludzi jako jeńców uprowadzono.[103]
Po tych bohaterskich czynach huzarzy ruszyli do Odolanowa, ale tu już nie zastali Polaków, którzy na wiadomość o ich zbliżaniu się zburzyli most na Baryczy i pomaszerowali do Raszkowa.
W ten sam wieczór wysłał Białoskórski mianowanego przez Willisena radcę ziemiańskiego Zecha i porucznika legionu akademickiego Jana Koźmiana do Bonina, żądając wyjaśnienia. Ale skoro się pokazali w Krotoszynie, pospólstwo żydowsko-niemieckie pobiło ich i wtrąciło do więzienia, gdzie całą noc przebyli. Dopiero nazajutrz rano, 23 kwietnia, wezwał ich Bonin do siebie i bezczelnie powiedział im, że nic nie wie o Willisenowskim układzie i że Polacy po trzech dniach, t. j. 26 kwietnia opuścić mają Raszków i powrócić do Pleszewa.
Przeciwko temu wysłał Białoskórski protest do Colomba, do ministra wojny Reyhera, do Willisena i do komitetu narodowego. Ale komitet odpowiedział, że najlepiejby Białoskórski postąpił sobie, gdyby dla miłego pokoju ustąpił i doniósł o tem Mierosławskiemu.
Ponieważ od Colomba, który znajdował się o 12 mil stamtąd, żadna wiadomość nie nadeszła, postanowił Białoskórski opuścić Raszków w południe 26 kwietnia. Ale już o 4 rano spostrzegł z trzech stron kolumny pruskie. Dał więc rozkaz do wymarszu. Naprzód szły wozy z żywnością i rannymi z pod Odolanowa. Tym pociągom przecięli drogę o sto kroków za miastem kirasyerzy, strzelając i nacierając szablami. Wtedy 7 rannych zeskoczyło z wozów i dało ognia. Jeden żołnierz spadł z konia, oficer hr. Hochkirch został ranny, poczem kirasyerzy cofnęli się. Gdy zaś ponownie z boku uderzyć zamierzali, nadbiegli kosynierzy i jazda polska i przepędzili kirasyerów do pobliskiego lasu. Wkrótce potem uderzyła piechota pruska. Przez pół godziny wstrzymywali ją strzelcy polscy, przyczem padł 19-letni Przeniewski obok ojca, który dopiero co powrócił z emigracyi i dowodził kompanią. Wreszcie na wezwanie Białoskórskiego zaniechał Bonin walki, poczem Polacy, zabierając z sobą rannych, spokojnie pomaszerowali do Pleszewa.[104]
Z Białoskórskim nie zdążył połączyć się składający się z 60 głów legion akademicki, który z przyzwoleniem Willisena ćwiczył się pod wodzą Edmunda Taczanowskiego w Pogrzebowie w służbie artyleryjskiej na drewnianej armatce. Otoczony przez kirasyerów i piechotę, poddał się bez wystrzału, miał bowiem od Białoskórskiego rozkaz nie stawiać wojsku pruskiemu oporu.[105] Wraz z legionem wzięto do niewoli trzech urzędników gospodarczych Wróblewskiego, Titza i Balickiego, i dwóch włościan, Swojaka i Zaleskiego, którzy przypadkiem tam się znaleźli.
Bonin obszedł się z pojmanymi wbrew wszelkiej sprawiedliwości. Pozbawiono ich broni i koni, ich osobistej własności, i wysłano jako jeńców wojennych do Kistrzyna, z wyjątkiem Taczanowskiego, którego z powodu choroby zatrzymano w więzieniu krotoszyńskiem. Nie przesłuchano ich nawet i ani Bonin ani później generał Pfuel nie zważali na ich protesty. Gdy żadnej od nich nie odebrali odpowiedzi (jednego tylko Adama Danysza, kazał Pfuel na prośbę rodziców wypuścić), zwrócili się 21 maja i 3 czerwca do prezesa ministrów Camphausena, ale dopiero 20 czerwca otrzymali wolność, nie zwrócono im jednak ani broni ani koni.[106]

Zabójstwo Sadowskiego. Napad na Grodzisk.

W czasie owych wypadków pod Raszkowem zamordowano w Słupach Stanisława Sadowskiego.
Sprawa tak się miała wedle opowiadania matki zamordowanego:
W drugie święto Wielkanocne, dnia 24 kwietnia przybył komisarz obwodowy Uleman z miasta Szubina do Słupów. Niewiadomy był cel jego przybycia, lud jednak rozumiejąc, że ks. Kowalewskiego aresztować zamyśla, otoczył go grożąc, że go natychmiast zbije, jeśli proboszcza będzie niepokoił. Komisarz, dobywszy pałasza, bronił się, jak mógł, dostał się nareszcie do dworu w Słupach i rzucił się w objęcia Stanisława Sadowskiego, błagając o ocalenie mu życia. Obywatele Jaraczewski i Orański, przypadkiem u pani Sadowskiej będący, wypadli razem ze Stanisławem Sadowskim, by powstrzymać chłopów, ci jednakże wołając: „Idźcie na bok i nie sprzeciwiajcie się woli naszej!” wdzierali się gwałtem do pokoju. Tymczasem Uleman tyłami wyniósł się i uciekł przez pola do Szubina. Lud, przekonawszy się o tem, rozszedł się, sarkając na owych obywateli.
We wtorek przyjechał rada ziemiański z Szubina, z nim przybyło nieco wojska i asesor Goeldner z bandą uzbrojonych chłopów niemieckich. Gdy jednakże siła Polaków była większa, napastnicy cofnęli się do borku, niedaleko Słupów leżącego, ścigani przez chłopów polskich. Pani Sadowska z synem Stanisławem wyjechała do sąsiedniej wsi Chraplewa, ks. Kowalewski zaś, dowiedziawszy się, co się w Słupach dzieje, udał się natychmiast do owego borku, aby wstrzymać Polaków od niepotrzebnego krwi rozlewu.
W środę było spokojnie. Pani Sadowska w czwartek rano powróciła z synem Stanisławem, którego febra napadła, do Słupów.
Gdy rano siedzieli sobie, spokojnie na kanapie, naraz posłyszeli brzęk pałaszy w sieni. Drzwi się otworzyły i weszło około 10 huzarów z karabinami i pistoletami w ręku. Stanisław Sadowski zapytał ich, czego żądają. Wtedy jeden z huzarów wskazując na niego, zapytał się pani Sadowskiej: „Czy jestto ten sam syn Pani, który był w Paryżu, czy ten drugi?” Pani Sadowska, wstawszy z kanapy, odpowiedziała, że to jej syn Stanisław, który był więziony w Berlinie. „Den suchen wir eben, das ist der Rechte”, zawołali huzarzy i wymierzyli karabiny na niego. Matka zasłoniła go, błagając o litość nad bezbronnym i chorym synem. W tej samej chwili padło kilka strzałów z boku. Sadowski, ugodzony w rękę i ramię, uchodzi do drugiego pokoju, huzarzy gonią za nim i przeszywają go sześciu strzałami. Pada bez ducha, a huzarzy biją go jeszcze kolbami po głowie. Nareszcie na zaklęcia matki przestają okrutnicy pastwić się nad trupem.
Na odgłos strzałów wpada kilku żołnierzy z piechoty do pokoju i przebijają trupa bagnetami, a drudzy, przyłożywszy bagnety do piersi przytomnej tam pani Dąmbskiej, żądają wydania broni, której w całym domu nie było. Rzucić się też chciało rozbestwione żołnierstwo na młodego Dąmbskiego, ale głos matki, że syn jej głuchoniemy, wstrzymał ich od zabójstwa. Zbrodniarze rozeszli się wreszcie, mówiąc: „Da hast du deine Freiheit, du verfluchter polnischer Hund.”
Po chwili nadszedł inny oddział wojska, a z nim Kramer, górnik, kopiący sól w Słonawach, i asesor Goeldner z bandą chłopów. Wszedłszy do dworu, niby to ubolewał Kramer nad nieszczęściem pani Sadowskiej, dodał przecież odchodząc, iż inaczej stać się nie mogło i że ten sam los spotka drugiego jej syna, Nepomucena, gdziekolwiek go schwytają.
Świadkiem morderstwa była p. Konstantowa Sadowska. Oficera żadnego przy owych oddziałach wojska nie było. Goeldner z swymi ludźmi pilnował podwórza.[4]
Równocześnie zrabowali żołnierze dzierżawcę Kallaka pod Wągrówcem i brutalnie obeszli się z rodziną Stanisława Chłapowskiego z Czerwonejwsi.
Dnia 28 kwietnia aresztowało wojsko pruskie w Ruchocicach proboszcza miejscowego, a dzierżawca Ruchocic Lindenau podjął się osobiście odstawić go do twierdzy głogowskiej. Rozjątrzony tem lud wiejski zaczął bić w dzwony, zebrał się licznie i po wyjściu wojska uderzył na dwór, a nie zastawszy już Lindenaua, znaczne poczynił w nim szkody. Na wieść o tem ruszyła komenda wiejska z Rakoniewic ku Grodziskowi. Major, tymże oddziałem dowodzący, na prośbę komitetu grodziskiego przyrzekł posłać sztafetę za proboszczem, by go z więzów uwolnić. To uspokoiło lud, który zaczął się z Ruchocic rozchodzić. Około 200 zatrzymało się w przechodzie w Grodzisku. Tu napadł na nich pułkownik Heister z znacznym oddziałem i 2 działami. Po zaciętym oporze zdobyli Prusacy Doktorowo, przytykające do miasta, a następnie samo miasto, których słabych barykad bronił mężnie lekarz dr. Mosse, Polak wyznania mojżeszowego. Tu znów wojsko pruskie splamiło się okrucieństwami.[107] Dr. Mosse pojmany i w kazamatach kistrzyńskich osadzony został.

Niechęć do Mierosławskiego. Komitet narodowy.

Z powodu wyżej opisanych wypadków wzrastało oburzenie w całym kraju, a zwłaszcza w obozach. Oficerowi niecierpliwili się, zaczęli tworzyć kluby, wyrzekać na komitet narodowy i naczelników wojska.
Równocześnie z Willisenem przybył do W. Księstwa Poznańskiego generał belgijski Ignacy Kruszewski,[108] wezwany przez jednego z deputatów berlińskich, aby objął naczelne dowództwo nad formującem się wojskiem polskiem. Mierosławskiego przeznaczono na szefa sztabu przy nim. Ale Kruszewski, rozpatrzywszy się w stosunkach, nabrał przekonania, że rząd pruski co najwięcej utworzy jaki oddział pruski, złożony z Polaków, i wrócił do Belgii. Komitet narodowy więc przyznał Mierosławskiemu tytuł inspektora obozów, dopóki ich organizacya nie nastąpi, poczem Mierosławski główną kwaterę założył w pałacu miłosławskim.
Ale wielu oficerów, zwłaszcza starszych, nie miało zaufania do jego zdolności wojskowych. Chciano więc pozbawić go dowództwa, usunąć na bok komitet narodowy i ogłosić rząd tymczasowy demokratyczno-rewolucyjny.
Przywódcą malkontentów był Krauthofer, który rej wodził w zebraniach oficerów w Bazarze miłosławskim. I stanęło na tem, aby udała się do Mierosławskiego deputacya, któraby nadała inny kierunek całej sprawie; jeśliby Mierosławski nie chciał się ruszyć, miano zostawić go z tymi, którzyby przy nim pozostać chcieli w Miłosławiu, a wszyscy żwawsi mieli stanąć pod innym naczelnikiem, na którego upatrzono sobie majora Romana Czarnowskiego. Poszli tedy do Mierosławskiego Krauthofer, Lipiński i bracia Rostkowscy z żądaniem rozpoczęcia kroków nieprzyjacielskich.
Mierosławski przedkładał stan rzeczy, słabość sił, brak zasobów, tłomaczył się, że jeszcze nie są wykończone jego wynalazku skrzynie z kosami, zarzucał nawet Lipińskiemu, który jako mechanik około tych skrzyń głównie pracował, że z jego winy rzecz się opóźnia, i odprawił z niczem deputacyą. Aby zaś pozbyć się Krauthofera, wysłał go do Berlina z poleceniem wytoczenia skargi na nadużycia wojsk pruskich.
Z tym samym wnioskiem, co pierwsza, stanęła w pałacu miłosławskim druga deputacya: Pozorski, Bogusz, Domański i koledzy Mierosławskiego z Moabitu: Józef Essman, Korneli Gabryelski, Kaźmierz Błociszewski, Kaźmierz Szulc i Józef Klatt. Mówili, że, skoro bój nie do uniknienia, gdyż Prusacy coraz bardziej osaczają obozy, rzecz rozumniejsza wystąpić zaczepnie. Mierosławski zasłaniał się komitetem narodowym, pod którego rozkazami stoi. Na to rzekł Błociszewski, że nieudolność komitetu udowodniona, i wzywał Mierosławskiego, aby nie gubił kraju. „Ręczymy Ci pistoletami naszymi — zawołał — że, skoro wystąpisz, jak należy, znajdziesz posłuszeństwo najogólniejsze.”
Po żwawych sprzeczkach postanowiono, aby Essman jako członek komitetu narodowego pojechał do Poznania i nakłonił towarzyszy do złożenia władzy. Strzelcom zaczęto zaraz rozdawać ładunki.
Wkrótce potem w Dębnie pod Nowemmiastem, gdzie stała jazda, oficerowie uchwalili ze względu na to, że Prusacy występowali już jawnie jako nieprzyjaciele, aby porozumieć się z innymi obozami nad dalszem postępowaniem i zaraz też napisali do Pleszewa. Nim jednak odpowiedź nadeszłą, przybyli 26 kwietnia do Nowegomiasta.[109] Witold Rostkowski i Aleksander Szyszyłowicz z obozu miłosławskiego, oraz Cypryan Wysoczyński z pleszewskiego. Ci zwołali oficerów i tłumnie udano się przed główną kwaterę, domagając się rozmowy z naczelnikiem Garczyńskim i jego szefem sztabu Kosińskim. Garczyński udzielił posłuchania. Wtedy Rostkowski zaczął przedstawiać, że komitet narodowy zdradzał zaufanie narodu, że Mierosławski zdaje się także trzymać z komitetem i nie myśli o wojnie, że zła wiara Prusaków jest widoczna, trzeba więc samym radzić o sobie. Na to Garczyński zawołał gniewnie: „Cóż to, panowie, przybyliście buntować mój obóz i urządzać sejmiki? My jesteśmy żołnierzami, karność i posłuszeństwo są naszą najwyższą cnotą, proszę zatem oddalić się w tej chwili, bo inaczej każę was aresztować”, i w najwyższym gniewie wyszedł z pokoju. Atoli, złagodzony przez Kosińskiego, zezwolił nareszcie na naradę; sam jednak na niej nie był. Oficerowie nowomiejscy umówili się z owymi trzema wysłańcami, aby z każdego obozu po dwóch delegowanych udało się nazajutrz do Miłosławia.[110]
Tymczasem klub poznański, który, założony przez Krauthofera, a zostający po jego usunięciu się pod przewodnictwem Gryzyngera, wspierał usiłowania komitetu narodowego, wydając manifesty, protesty i skargi, pisane przez Roberta Raabskiego, do Niemców i władz rządowych, odbył z komitetem narodowym przez swych delegatów naradę 25 kwietnia. Delegatami byli Gryzynger, Jan Nepomucen Słupecki, Marceli Motty i Aleksander Mendych. Chodziło o to, czy bić się z Prusakami czy też złożyć broń na pierwsze wezwanie.
Gryzynger, Słupecki i Motty przemawiali za złożeniem broni. Motty przytaczał, że siły Prusaków są zbyt wielkie, że broń palna ochotników niedonośna i tej niesłychanie mało, że kraj płaski, bez kryjówek i do wojny partyzanckiej niesposobny, a przytem niechętnymi niemcami i żydami przepełniony, że do Królestwa rzucać się już zapóźno, bo Moskali na granicy pełno, że sprawa W. Księstwa Poznańskiego i Polski połączona ze sprawą Europy i nie godzi się marnować krwi, przy której oszczędzeniu to samo osiągnie się co i przy rozlewie.
Stefański, Słomczewski, Essman i Wolniewicz przyznawali to wszystko, ale mówili, że bój konieczny, bo wojsko i lud cały za nim, a lepiej umrzeć z godnością, niż upokarzać się. Popierał ich obszernie Moraczewski, wywodząc, że lud uważałby nakaz złożenia broni za zdradę i mógłby rzucić się na swoich, że walka podniesie godność narodową i, choćby najniepomyślniejsza, przyczyni się, choć nie zaraz, do odzyskania niepodległości.
Gdy przystąpiono do głosowania, Andrzejewski, Essman, Moraczewski, Jan Palacz, Stefański i Wolniewicz byli za walką, przeciwko niej zaś Chosłowski, Jarochowski, Leon Szuman (innych członków komitetu narodowego nie było na zebraniu), oraz cała deputacya klubowa. Było więc 7 głosów przeciwko 7. Przewodniczący Jarochowski dał głos drugi i zapadła uchwała złożenia broni.
Z wiadomością o tej uchwale pojechał Essman do Miłosławia, gdzie 28 kwietnia zebrali się delegaci wojskowi: z Pleszewa Antoni Sadowski i Cypryan Wysoczyński, z Nowegomiasta Władysław Kosiński i Adolf Malczewski, z Książa Leon Smitkowski i Hipolit Cukrowicz, a z Miłosławia Witold Rostkowski i Aleksander Szyszyłowicz.
Nie zważając na uchwałę poznańską, bo zdaniem Cukrowicza zapadła przez intrygę, t. j. przyciągnięcie klubu do grona komitetu, obrali delegaci Mierosławskiego naczelnym wodzem i postanowili przejść jak najspieszniej do walki, a Antoniego Sadowskiego i Essmana wysłać do Poznania, celem zreorganizowania komitetu narodowego.
Poruszono wprawdzie myśl utworzenia tymczasowego rządu demokratyczno-rewolucyjnego, do którego wejść mieli Kosiński, Krauthofer, Essman, Mazurkiewicz i Libelt, ale Mierosławski oświadczył, że nie zniesie żadnej władzy nad sobą w obozie.[111]

Usposobienie rządu i ludu w Berlinie.

Po krwawych wypadkach w Berlinie król oświadczył, że prowincye pruskie, które dotychczas nie należały do Związku niemieckiego, mogą być do niego wcielone, gdyby to było ich życzeniem, a Związek przyjąć je zechciał. Zaczem zawezwano zebrany w kwietniu tegoż roku w Berlinie poznański sejm prowincyalny, aby bez zastrzeżenia potwierdzenia z wyższej strony orzekł bez przymusu, czy co do W. Księstwa Poznańskiego ma takie życzenie lub nie. Skutkiem tego zawezwania poznański sejm prowincyonalny 26 głosami przeciw 17 orzekł, że nie jest jego życzeniem, aby W. Księstwo Poznańskie do Związku niemieckiego wcielone zostało. Przeciw wcieleniu głosowali: 1. Książę Wilhelm Radziwiłł, 2. książę August Sułkowski, 3. Andrzej Niegolewski, 4. Teodor hr. Mycielski, 5. Kurcewski, 6. Adolf hr. Bniński, 7. Kamil Zakrzewski, 8. Alfons Taczanowski, 9. Miszewski, 10. dr. Antoni Kraszewski, 11. Jan Nepomucen Niemojowski, 12. Pantaleon Szuman, 13. Aleksander Brodowski, 14. Julian Jaraczewski, 15. Heliodor hr. Skórzewski, 16. Arnold hr. Skórzewski, 17. Kugler, 18. Cichoszewski, 19. Sawicki, 20. Paternowski, 21. Stejerowicz, 22. Ziółkowski, 23. Sadomski, 24. Krause, 25. Jordan, 26. Przygodzki.
Za wcieleniem: 1. Baron Hiller-Gaertlingen, 2. Reiche, 3. Küpfer, 4. Fellman, 5. Bielefeld, 6. Appelbaum, 7. Rothstock, 8. Bänsch, 9. Brown, 10. Hausleutner, 11. Gebauer, 12. Zieten, 13. Urban, 14. König, 15. Dräger, 16. Peterson, 17. Blöbel. Sejm uważał się do owej uchwały kompetentnym i nikt też tej kompetencyi nie zaprzeczył. Również sejm pruski oświadczył się za wykluczeniem W. Księstwa Poznańskiego, i także jego uchwałę przyjęto za prawną i prawomocną.
Tymczasem mniejszość poznańskiego sejmu prowincyonalnego uznała na osobnem, prywatnem posiedzeniu ową uchwałę większości za nieważną, gdyż podług §. 45 prawa z 26 marca 1824 r., tyczącego się stanów prowincyonalnych — tak twierdzono — nie miała ⅔ głosów za sobą i uchwaliła przyłączenie W. Księstwa Poznańskiego do Związku niemieckiego.
Atoli ta prywatna uchwała poszczególnych członków sejmu nie miała żadnego znaczenia, bo najprzód sprawa nie należała do tych, które wedle owego prawa ⅔ głosami, lecz do tych, które zwyczajną, absolutną większością głosów rozstrzygane być miały, co też potwierdzały słowa najwyższego przedłożenia z 3 kwietnia tegoż roku, a powtóre przedłożono ją całemu sejmowi i to bez zastrzeżenia wyższej sankcyi.
Pomimo to ta nieważna, prywatna uchwała mniejszości sejmu prowincyonalnego, oraz petycye Niemców z W. Księstwa Poznańskiego, które agitacya tamtejszych urzędników spowodowała, miały ten skutek, że król oświadczył się w rozkazie gabinetowym z dnia 14 kwietnia w zasadzie za odrębnością niemieckich części W. Księstwa Poznańskiego, a rozkazem gabinetowym z dnia 26 kwietnia nakazał, aby od reorganizacyi wyjęte były: okręg nadnotecki z wyłączeniem powiatu inowrocławskiego, dalej powiaty międzychodzki, międzyrzecki, babimojski, zachodnia część powiatów obornickiego i poznańskiego wraz z miastem Poznaniem i fortecą, południowa część powiatu krobskiego i krotoszyńskiego, nareszcie miasto Kępno.
Rozkaz ten, sprzeciwiający się prawu i rękojmiom kongresu wiedeńskiego, oburzył Polaków. Przyrzeczono reorganizacyą całego W. Ks. Poznańskiego, król sam w owym rozkazie przyznawał, że warunek, pod którym miała nastąpić, to jest, przywrócenie pokoju w kraju, w głównych zasadach dopełniony został, a jednak ledwo mniejszą połowę kraju przeznaczył na reorganizacyą, wyłączył zaś od niej powiaty bukowski, szamotulski i obornicki z niezmiernie przeważającą ludnością polską, także miasto Poznań, stolicę W. Księstwa Poznańskiego, ognisko jej wspomnień, jej pamiątek historycznych, a oprócz tego części powiatów mających większość ludności polskiej, natomiast nic nie oderwał od powiatów, w których ludność niemiecka była liczniejsza.[112]
Jeśli już uchwała prowincyonalnego sejmu poznańskiego nie miała mieć znaczenia, to przynajmniej nie wedle prywatnej uchwały mniejszości jego postąpić sobie należało, lecz przynajmniej trzeba było przez bezstronnych komisarzy zbadać życzenia wszystkich mieszkańców, czego się i arcybiskup Przyłuski i komitet narodowy domagali.
I wśród ludności niemieckiej w Berlinie nastąpiła zmiana na niekorzyść Polaków. W początku kwietnia, polski i niemiecki komitet miały swoje poselstwa w Berlinie, które wśród rokowań z ministeryum starały się lud berliński ku swym celom pozyskać. I tak się stało, że wśród ludności berlińskiej dwa powstały obozy. Jeden tworzyło Towarzystwo ku przywróceniu Polski, które wydawało nawet pismo p. t. „Die Freischar für Polen”, i zbierało pieniądze na popieranie sprawy polskiej. Do tego Towarzystwa należało dużo żydów, którzy wysłali z łona swego Korna i Löwisohna do Poznania, aby zbadali bezstronnie tamtejsze stosunki, ale tych delegatów omało nie obito w Poznaniu. Nielepiej powiodło się delegatom, których liberalni Niemcy wysłali z Wrocławia do Poznania w tym samym celu.
Do obozu, przeciwnego Polakom, należeli w Berlinie prawie wszyscy urzędnicy, część inteligencyi, a nawet akademicy niemieccy. Henryka Szumana, który w końcu kwietnia przybył do Berlina, ufny w dawne stosunki, nie dopuszczono nawet na zebraniu akademików do głosu. Także Julian Klaczko z Wilna, który przybył już przed wypadkami marcowymi do Berlina z Heidelberga, (gdzie chlubnie odbył studya akademickie) i zawiązał był stosunki z znanymi z zasad liberalnych profesorami, niczego dokazać nie mógł.
Tak samo nie miały powodzenia trzy polskie deputacye. Wysłany w połowie kwietnia przez komitet narodowy do Berlina Gustaw Potworowski z poleceniem, aby domagał się usunięcia znienawidzonych generałów Colomba i Steinäckera i wycofania z granic W. Księstwa Poznańskiego landwery,[113] doznał oziębłego przyjęcia. Minister Auerswald wysłuchał 15 kwietnia skarg cierpliwie, prosił o podanie ich na piśmie, a pismo wrzucił do kosza.
Gdy wkrótce potem, dnia 19 kwietnia, pojawił się w Berlinie z polecenia Mierosławskiego Krauthofer ze skargą na generałów pruskich, że złamali konwencyą, minister Camphausen wcale go nie przyjął, a minister sprawiedliwości zbył niczem.
Wreszcie, dnia 22 kwietnia, przedłożyli w Berlinie Libelt i ks. Prusinowski w imieniu komitetu narodowego ministrom skargi na gwałty wojska, a dnia 25 kwietnia wręczyli bezpośrednią prośbę do króla o zredukowanie wojska na stan pokoju, nakazanie obioru radców ziemiańskich i komisarzy obwodowych i obsadzenie najwyższych wojskowych i cywilnych stanowisk przez mężów publicznego zaufania. Za całą odpowiedź powołał się minister Auerswald dnia 29 kwietnia na rozkaz gabinetowy z dnia 26 kwietnia. Z goryczą w sercu powrócili wysłańcy do Poznania.[114]


Rozwiązanie się komitetu narodowego.

Uchwała, powzięta na spółkę z klubem, aby obozy broń składały, doprowadziła komitet narodowy do zupełnego rozdwojenia. Andrzejewski, Essman, Moraczewski, Słomczewski, Stefański i Wolniewicz, którzy głosowali byli przeciwko poddaniu się, wystąpili z komitetu.
Gdy reszta, dnia 29 kwietnia, zebrała się na naradę, weszli do izby wracający z Berlina Libelt i ks. Prusinowski z wiadomością, że najwyższe władze rządowe już bez ogródki łamią wszelkie przyrzeczenia i zobowiązania i że nie można niczego spodziewać się, jak uderzenia na obozy. Libelt w potężnych słowach żądał wezwania wszystkich do broni i walki na śmierć lub życie. Ale komitet w zmniejszonym swym składzie był temu przeciwny. Wtedy Libelt kazał się z grona członków wykreślić i odszedł.[115]
To spowodowało rozwiązanie się komitetu narodowego. Przed zamknięciem jednak czynności okazał uczciwe swe usposobienie. Gazeta Wielkiego Księstwa Poznańskiego ogłosiła dnia 28 kwietnia instrukcyą z podpisami Moraczewskiego i Berwińskiego z 28 marca, zachęcającą komitet miejscowy jednego z powiatów, w którym przeważała ludność niemiecka, do zbrojenia się skrycie pod pokrywką braterstwa. Komitet narodowy, potępiając ten postępek, oświadczył w Gazecie Polskiej (nr. 340) dnia kwietnia, „że instrukcya z podpisami Moraczewskiego i Berwińskiego ani od niego ani z jego polecenia nie wyszła.”
Komitet narodowy składali wówczas już tylko: Potworowski, Leon Szuman, Jarochowski, Maciej Mielżyński, ks. Janiszewski, ks. Prusinowski i Jan Palacz.
Ci obywatele ogłosili dnia 30 kwietnia manifest, w którym tak się wyrażali:
„Kiedy głos wolności, przechodząc i ożywiając ludy Europy, obił się i o nasze granice, Polacy W. Księstwa Poznańskiego sądzili, że i dla nas chwila wolności i niepodległości nadeszła. Silniej niż Francya i Niemcy czuć i wołać musieli, że Polska zmartwychwstaje. U obcych ludów sympatye podniosły gorący Polaków zapał do najwyższego stopnia. Wśród takiego zapału narodowego obrano Komitet narodowy. Wielka zasada braterstwa ludów dała mu życie, na tej zasadzie miał sprawę polską kierować.”
„Ze stanowiska braterstwa i okazanych już sympatyi ludów, a mianowicie Niemców i tych nawet, którzy wśród nas zamieszkują, nie mógł komitet narodowy chcieć i nie chciał wojny z Niemcami o Polskę, ale chciał ich przymierza i przyjaźni. Za pomocą tej sympatyi miał rozwinąć siły narodowe. To było jego obowiązkiem przez lud nań włożonym.”
„W tym celu komitet narodowy traktował z rządem przez pięć tygodni, nie mogąc aż do tej chwili ani jednego z tych praw uzyskać, które nam traktatem z r. 1815 zaręczone, a przez narodową reorganizacyą W. Księstwa Poznańskiego, rozkazem królewskim wyrzeczoną, wykonane być miały.”
„Natomiast co się stało?”
„Podczas układów ściągano masy wojska aż do 40,000 i Poznań ogłoszono w stanie oblężenia. Pod zasłoną takiej siły zbrojnej podniosła się dopiero reakcya Niemców i żydów, przez tłumy urzędników cywilnych i wojskowych wywołana i popierana, odrzucająca dzieło reorganizacyi z pobudek korzyści osobistych, jako dzieło zdrady, na Niemcach dokonanej, i wołała głośno przyłączenia do Niemiec.”
„Zaczęto ździerać nasze kokardy, spotwarzać Polaków, znieważać w najohydniejszy sposób nasze kościoły. Padły pierwsze ofiary z naszej strony. Dzieło Polski zmartwychwstającej nowem męczeństwem naszych okupionem zostało.”
„Stąd poszło, że spokojne nasze zbrojenia się dla Polski i za Polskę, ale nigdy przeciw Niemcom, rozpędzać zaczęto. Nasi zbierać się dla tego musieli w obozy. Niebawem te obozy wojskiem pruskiem ścieśnione zostały. Niemcy i Polacy bić się mieli wbrew woli i chęci naszej, wbrew usiłowaniom naszym.”
„Aby nie dopuścić między dwiema narodowościami krwi rozlewu, którego Polacy nigdy na myśli nie mieli, komitet narodowy skłonił się do zawarcia konwencyi pod uciążliwym warunkiem rozpuszczenia około 20,000 uzbrojonego ludu, który się gromadził, aby utworzyć wojsko narodowe polskie, nie przeciw Prusakom, ale przeciw wspólnemu nieprzyjacielowi.„Delegowani komitetu wspólnie z dowódcami obozów zawarli konwencyą z generałem Willisenem, komisarzem królewskim, w Jarosławcu dnia 11 kwietnia r. b., a król ją przyjął. Rozpuszczenie, stosownie do umowy z dnia 17 kwietnia r. b. wedle urzędowego obwieszczenia generała Willisena dokonanem zostało.”
„Skutkiem tego być miało wstrzymanie wszelkich ruchów wojennych, a rozpoczęcie niezwłoczne zapowiedzianej reorganizacyi, mianowicie zaś reorganizacyi obrony krajowej i dywizyi poznańskiej.”
„Zamiast tego okrzyczała owa partya reakcyjna generała Willisena zdrajcą Niemców i godziła nawet na jego życie, głos, wołający przyłączenia do Niemiec stawał się coraz rozleglejszy i wywołał rozkaz gabinetowy w tym sensie, kolumny zaś wojska, posuwające się z miasta do miasta, ze wsi do wsi, dopuszczały się nieledwie wszędzie mordów, rabunków, gwałtów, słowem bezprzykładnych okrucieństw na ludzie polskim.”
„Po różnych cząstkowych napadach w Gostyniu, Koźminie i Raszkowie kazał generał komenderujący konwencyą zastrzeżone kadry nasze wstępnym bojem rozbijać, a krew w tej chwili strumieniami się leje. Tak mocą uroczystej konwencyi główne siły nasze rozbrojone zostały, a na resztę, ten zawiązek przyszłej siły naszej zbrojnej, niespodzianie i bez porównania przeważniejszą siłą uderzono.”
„Bóg i historya osądzi, kto konwencyą złamał, kto ten rozlew krwi wywołał, co się już wytoczyła, i kto daleko większy i krwawszy bój sprowadzi. Dziś wrogowie nasi mają siłę w ręku, mają więc i racyą. Złamanie konwencyi przez nas jest jednym z tysiąca fałśzów, którymi ostatni czasy okłamano opinią publiczną.
„Komitet narodowy czynił, co mógł. Gdy wstawienie się jego u władz tutejszych było nadaremne, wysłał deputacye po deputacyach do Berlina, prosząc o cofnienie wojska i rozpoczęcie reorganizacyi.”
„Gdy tu nic wyjednać nie można było, gdy jest widoczna, że ministerstwo nas Polaków od krzywd i gwałtów wojskowych ratować nie chce lub nie może, gdy te krzywdy i gwałty co dzień się pomnażają, gdy nas sympatye Niemiec tak gorzko omyliły, że nowym kraju naszego podziałem, bo oderwaniem połowy W. Ks. Poznańskiego wraz z miastem stołecznem prowincyi do Niemiec dzieło reorganizacyjne ma się rozpocząć, gdy ostatnia nadzieja zgasła, aby siła prawy i sprawiedliwości zdołała coś naprzeciw potwarzom, gwałtom i przemocy — komitet narodowy przekonał się, że, jeżeli zdrady w obliczu współrodaków i historyi popełnić nie chce, dłużej w układy z rządem wchodzić nie może, bo nic od tego rządu dla sprawy Polski uzyskać nie zdoła.”
„Komitet narodowy nie chciał krwi rozlewu i póty widział podobieństwo, że go jest w stanie powstrzymać, dziś tego podobieństwa już nie widzi. Komitet narodowy rozwiązuje się w nadziei, że przyrzeczenia, ludowi dane, dotrzymane zostaną, ile że komisya do tego wyznaczona działać nie przestanie.”
Protestując więc jak najuroczyściej w obliczu całej Europy przeciw „wszelkim dotychczasowym gwałtom, składa niniejszem mandat, który mu był od ludu poruczony do prowadzenia sprawy naszej drogą sprawiedliwości nie zaś gwałtu. Przemoc skruszyła pełnomocnictwo nasze…”
„Komitet narodowy nie miał nigdy innej władzy jak władzę moralną, na patryotyźmie współrodaków opartą. Składając tę władzę, oddaje świadectwo temu patryotyzmowi ludu polskiego. Bolesno nam, że te poświęcenia, w ręce nasze złożone, innych owoców nie przyniosły nad dzisiejsze opłakane. Ale naród, co tyle ma gotowości i poświęcenia dla sprawy narodowej, wart jest wolności i niepodległości i zaiste odzyska ją za pomocą Boga, włąsnego męstwa i wolnych Europy narodów.”[116]
Dwóch byłych członków komitetu, którzy konwencyą jarosławiecką podpisali, Libelt i Stefański, ogłosili osobno następujące oświadczenie:
„Zawieraliśmy i wykonali konwencyą w tej dobrej wierze, że W. Księstwo Poznańskie miało w sobie stanowić osobną nierozerwaną całość, a reorganizacya rozpocząć się na podstawie uwzględniającej prawa obydwóch narodowości. Taka też była myśl najwyższego rozkazu gabinetowego z dnia 23-go marca.”
„Zamiast tego, prawie połowa W. Księstwa Poznańskiego ma być od reorganizacyi wyłączoną, a przyłączoną do państw związku niemieckiego, druga zaś połowa ma stanowić W. Księstwo Poznańskie (bez Poznania) i organizować się na stopę narodową.”
„Nie wchodzimy w to, czyli przez to najwyższe postanowienie pacyfikacya kraju osiągnioną zostanie, uważamy jednak za obowiązek oświadczyć niniejszem publicznie, że ta pacyfikacya, którąśmy na mocy zawartej konwencyi osiągnąć i przewieść postanowili, stała się teraz niepodobną. Wszelkiemi siłami staraliśmy się o to, ażeby warunki, zawarte w konwencyi, w naznaczonym czasie z naszej strony dopełnione były; że się tak stało, komisarz królewski przez ogłoszenie swoje dnia 17 kwietnia publicznie oświadczył.”
„Mieliśmy więc prawo spodziewać się, że od tej chwili i inne punkta konwencyi wykonane będą i że mianowicie wszelkie kroki wojskowe będą powstrzymane, wojsko cofnięte i reorganizacya całego Księstwa natychmiast się rozpocznie.”
„Zamiast tego, ruchome kolumny wojskowe przebiegają kraj pod pozorem przywrócenia porządku i spokojności, w rzeczywistości wywołując starcia i największe rozjątrzenie, jak to krwawe wypadki, wszędzie pojawiające się, dostatecznie potwierdzają.”
„Kiedy nakoniec i w konwencyi zawarowane kadry, jak to już miejsce miało, zaczepiają i rozbijają, a to w powiatach, w których podług ostatniego rozkazu gabinetowego czysto polska reorganizacya władz cywilnych i wojskowych nastąpić miała, wszelkie zaufanie w dobrą wolę naszych władców znika; podpisani oświadczają i to bez ogródki, że mimo woli swojej zdradzili sprawę ziomków swoich, zawierając jako członkowie narodowego komitetu konwencyą, podpisując ją i wykonywując, albowiem zamiast obiecanych i zaręczonych tamże swobód najhaniebniejszą niewolę na ludność polską ściągnęli.”
„Podaliśmy się więc natychmiast do dymisyi i komitet sam widział się w potrzebie rozwiązania się, kiedy stanowiska swego pacyfikacyjnego z honorem dłużej zachować nie może.”[76]

Zarzuty generała Colomba.

Już 23 kwietnia wydał generał Colomb manifest, w którym, wspominając o utarczkach w Gostyniu i Koźminie, ogłosił konwencyą jarosławiecką za złamaną. Tymczasem ani chłopi koźmińscy ani gostyńscy rozkazów od naczelników obozów nie odbierali, a co więcej, oba te miasta leżały z tyłu wojska zgromadzonego przeciw obozom. Sam Colomb czuł, że powody, przez niego podane, nie wystarczają, i dla tego później, dnia 22 maja, ogłosił obszerny wywód urzędowy, jakie artykuły konwencyi prezz Polaków złamane zostały.
Doskonałą odpowiedź na zarzuty Colomba dał Władysław Kościelski[117] w broszurze p. t. Widerlegung der officiellen Nachweisung des Generals v. Colomb, den Bruch der Convention vom 11. April betreffend.
Colomb zarzucał, że rozpuszczeni ochotnicy w wielu razach odeszli uzbrojeni i w gromadach, co spowodowało zajścia z wojskiem — że, odprawiając ich, dano im tylko urlop z zapowiedzią, że powinni stawić się na pierwsze wezwanie.
Prawda, że z obozu średzkiego wyszli ochotnicy z kosami w ręku, zamiast wieść je na wozach, ale nie chodziło o kosy, tylko o ludzi, a ci opuścili obóz, by udać się do domu. Pomimo to zaraz w pierwszym dniu forpoczty pruskie napadły i skrzywdziły wielu, nawet nieuzbrojonych, tak, że niejeden wolał wrócić do obozu, niż się narażać na srogość żołnierzy pruskich. Jeśli zaś mówiono ochotnikom, że dostają tylko urlop, to dla tego, aby opierających nakłonić do rozejścia się.
Colomb zarzucał Polakom, że obiecali chłopom trzy morgi gruntu albo wartość trzech mórg w pieniądzach, ale to przyrzeczenie w żadnym związku nie stało z konwencyą.
Dalej zarzucał Colomb, że Polacy namową i gwałtem powstrzymywali landwerzystów od udania się do swoich komend. Być może, że niejeden uległ namowie towarzyszów, ale gwałtem nie wstrzymywano nikogo. Owszem zdarzało się w samym Poznaniu, że już umundurowani i uzbrojeni landwerzyści oświadczali oficerom swoim, że wolą wstąpić do tworzących się polskich pułków, i tych puszczano po oddaniu broni i mundurów. Zdarzało się też, że ludzie, by pozostać w kadrach, zaprzeczali, iż są landwerzystami, a pruskie władze nie wzywały ich imiennie.
Dalej zarzucał Colomb, że Polacy zatrzymali w kadrach ludzi nieletnich lub za starych lub takich, którzy już siedzieli w domach poprawy lub pozostawali pod dozorem policyi, dalej wychodźców i zbiegów z wojska pruskiego. Ale w konwencyi była tylko mowa o zdolnych do służby ochotnikach. Skąd zresztą mieli Polacy wiedzieć, których ochotników uważać będą władze pruskie za zdolnych do służby? Któż znał dokładnie wiek ochotników? Stwierdzić to było powinnością wyższego oficera pruskiego, który miał objąć dozór nad obozami. Takiego oficera nie przysłał Colomb pomimo próśb i nalegań Willisena.
Dalej zarzucał Colomb, że uzbrojenia polskie nie ograniczyły się do czterech miejsc naznaczonych, że Polacy opuścili Wrześnią, a zajęli Nowemiasto, nie uwiadamiając o tem władz wojskowych, że jeszcze po 11 kwietnia mieli obozy pod Wełną, Dobrojewem, Cerekwicą itd., że trzymali załogi w Trzemesznie, Odolanowie, Topoli, Koźminie, Gostyniu, Jarocinie, Raszkowie, Żerkowie, Buku, Grodzisku i wielu innych miejscach, w których przyjęto wojsko pruskie po nieprzyjacielsku.
Atoli Wrześnią opuścili Polacy, chociaż im konwencya wyznaczyła to miasto, z wiedzą i przyzwoleniem generała Willisena z powodu zbliżania się wojska pruskiego. O przeniesieniu obozu do Nowegomiasta Władysław Kościelski doniósł pułkownikowi Brandtowi. Pleszew zaś zażądał sam Colomb i dla tego to przeniesiono obóz pleszewski, także z wiedzą i przyzwoleniem generała Willisena, do Raszkowa i Odolanowa, o czem powiadomiono tak Colomba, jak podpułkownika Bonina. Co się tyczy innych miejscowości, to pozostały tam straże bezpieczeństwa, których celem było utrzymanie porządku. Z Gniezna zaś wycofała się załoga polska po porozumieniu się Władysława Kosińskiego z generałem Wedellem. Dopiero po złamaniu konwencyi przez Bonina powstanie ogarnęło kraj cały.
Dalej zarzucał Colomb, że liczba ochotników w obozach przechodziła przepisaną siłę. Ależ rzeczą było wyższego oficera pruskiego zbadać stan obozów, a tego oficera Colomb nie wysłał. Zresztą był czas, kiedy kadry nawet nie miały tylu ludzi, na ilu konwencya pozwalała, gdyż wtenczas nikomu nie śniło się o wojnie z Prusami. Dopiero, gdy spokojnemu rozchodzeniu się ochotników wojsko pruskie wszędzie stawiało zapory, gdy ruchome kolumny gwałtami rozniosły postrach, gdy chłopi, niepewni w własnych domach, zaczęli się chronić do obozów, gdy nastąpił haniebny napad Bonina na Odolanów, Topolę i Raszków, wtedy powstrzymać wzburzonych nie było już podobna, chociaż dowódcy polscy co do wyniku walki wcale się nie łudzili.
Dalej zarzucał Colomb, że komitet narodowy nie przestawał żądać dostaw tak z niemieckich jak polskich majątków. Prawda, że przed konwencyą dopuszczono się w kilku wypadkach nadużyć, ale bez wiedzy komitetu narodowego, który zganił każde wykroczenie, a Maciej Mielżyński i Gustaw Potworowski oświadczyli, że za każdą szkodę własnym odpowiedzą majątkiem, jeśli reorganizacya natychmiast nastąpi.
Dalej zarzucał Colomb, że Polacy ani myśleli o przyjęciu dowództwa oficera pruskiego i że na ich czele stanął Mierosławski. Ale tu już zła wiara Colomba okazała się w całej pełni, bo pomimo nalegań Willisena nie uczynił zadość warunkowi konwencyi. Gdyby był wyznaczył wyższego oficera pruskiego do objęcia dowództwa nad kadrami, sprawa byłaby wzięła zupełnie inny obrót.
Zarzucał dalej Colomb Polakom, że nie wydali swej „artyleryi”, ale tę sławną artyleryą, składającą się z kilku moździerzy i pukawek, miał odebrać wyższy oficer pruski, którego Colomb nie przysłał.
Twierdzeniom generała Colomba zadał kłam generał Willisen, który 17 kwietnia ogłosił w publicznych pismach, że Polacy spełnili wszystkie warunki konwencyi.[118] Że więc krew polała się, winien był najprzód generał Colomb, a powtóre ministeryum pruskie, które nie powstrzymało jego zapędów.

Bitwa pod Książem.

Wbrew woli naczelnego prezesa Beurmanna generał Colomb wysłał podkomendnym swoim rozkaz uderzenia na polskie obozy.
Zdarzyło się, że dnia 26 kwietnia po południu Floryan Dąbrowski' aresztował w Książu kowala Weissa, dwóch braci Kłutowskich i mechanika Wiesnera, jako podejrzanych o szpiegostwo. Gdy się o tem dowiedział pułkownik Brandt, zażądał 27 kwietnia przez komisarza śremskiego Raczyńskiego, w którego domu stali kwaterą oficerowie pruscy, natychmiastowego uwolnienia owych ludzi, gdyż w przeciwnym razie gwałtem ich odbije. Dąbrowski odpowiedział, że ich nie uwolni, chyba, że sąd wojenny uzna ich niewinnymi, jeśli zaś uzna winnymi, obejdzie się z nimi jak z zdrajcami, a gwałt odeprze gwałtem.[119]
Następnie zawezwał Brandt Dąbrowskiego do poddania się, na co nie odebrał odpowiedzi.[120]
Około 9 rano w sobotę, dnia 29 kwietnia ukazało się wojsko pruskie pod Książem. Liczyło 4000 ludzi i to 3725 piechoty, 606 jazdy i 7 armat. Obóz zaś w Książu liczył 1110 ludzi.[121]
Dąbrowski ustawił swych ułanów w liczbie 120 pod Józefem Czapskim na wzgórzu z boku miasta, zasłaniając drogę do Nowegomiasta, skąd liczył na przybycie posiłków.
Najprzód starli się polscy ułani z pruskimi, ale przemagająca o wiele siła nieprzyjacielska przełamała polską linią i odcięła pierwszy pluton, który w rozsypce uszedł do Nowegomiasta. Tymczasem strzelcy polscy, ustawieni z tyłu jazdy polskiej, dali ognia do nieprzyjaciela i rozproszyli nieprzyjacielskich ułanów. Reszta pozostałych polskich ułanów sformowała się nanowo i uderzyła na drugi szyk bojowy nieprzyjacielski, atoli uległa piętnaście razy przemagającej sile czarnych huzarów i, rozbita powtórnie, cofnęła się do miasta.[122]
Około 11-tej doniósł major v. Voigts-Rhetz Brandtowi o wyniku walki, poczem piechota pruska ze wszech stron ścisnęła miasto, jazda zaś poszła pilnować lasu boguszyńskiego.
Artylerya pruska rozpoczęła ogień na barykady, a gdy się z nich strzelcy polscy cofnęli, ruszyła piechota pruska naprzód, ale, skoro dotarła do pierwszych domów, nagle strzelcy polscy powrócili do barykad i celnymi strzałami zmusili Prusaków do odwrotu. Dwa razy Brandt wysyłał landwerę do ataku, ale zaraz po pierwszych strzałach pierzchała w nieładzie. Byli to ci sami ludzie, którzy generała Willisena obrzucili błotem i wyzywali tchórzem.[123] Musiał więc Brandt wysunąć liniowe wojsko.
Polacy stawiali zacięty opór. Każda barykada, prawie każdy dom musiał być szturmem brany; żaden Polak nie poddawał się. Z największym wysiłkiem posuwali się Prusacy naprzód. Gdy wreszcie zdobyli dwie największe barykady i dostali się do rynku, Dąbrowski, już potrzykroć ranny, podzielił swoich na oddziały, by odeprzeć nieprzyjaciela. Sam na czele jednego oddziału rzucił się na Prusaków. Wtem trzema kulami przeszyty upadł. Drugi oddział, złożony z kilkudziesięciu kosynierów, wparł wprawdzie Prusaków w ulicę ku południowi, ale został odcięty. Wtedy pozostały jeden tylko z wyższych oficerów, Leon Smitkowski, kapitulował. Wtem, gdy Polacy wyczerpani, już broń rzucać zaczęli, padły z pewnego domu dwa strzały. To wprawiło w wściekłość żołnierzy pruskich i w jednym kwadransie pod ich ciosami więcej zginęło ludzi, niż w całej bitwie. Sam Brandt przyznaje,[124] że wojsko pruskie, a zwłaszcza landwerzyści dobijali rannych i pastwili się nad jeńcami, i sam widział, jak jeden z landwerzystów podpalił dom, skutkiem czego dwie trzecie miasta zgorzały, pomiędzy innemi także lazaret, w którym 40 rannych Polaków straciło życie.[125] Ks. Koszutskiego, który z krzyżem w ręku nadbiegł, powalono kolbami o ziemię i byłby poległ, gdyby go nie był oficer pruski ocalił.
Pomiędzy innymi polegli major Dzierżanowski, pomocnik Seweryn Jacewicz, Wawrzyn Łagodzki, młody Lubowiecki, brat pani hr. Kwileckiej Waleryanowej.[125] Dwaj Mizerscy zostali ranni, młodszy Antoni umarł wkrótce potem z ran w Śremie.[125]
W kilka dni później umarł także z ran w Śremie Floryan Dąbrowski, a gdy go chowano, szło przed trumną 12 dziewcząt w bieli, z gałązkami wawrzynu w ręku na znak, że był to bohater bez zmazy.[126]
Innych rannych Polaków, pomiędzy nimi tak ciężko, że mieli 16—24 ran, przywieziono do Śremu, gdzie się nimi zajęły z największem poświęceniem panna Emilia Sczaniecka, Marya Bolewska, panna Łakińska, Sabina Mlicka, Ludwika Wierzbińska, pani Konarska, Wanda Glogerówna, pani Ruszczyńska i inne, opatrywali zaś lekarze Cunow i Brawacki.[127]
Prusacy stracili w owym dniu w rannych i zabitych podobno 158 ludzi, Polacy połowę swoich. Jeńcy popędzeni zostali przez dzikich landwerzystów jak bydło najprzód do Śremu, potem do Poznania, przyczem niejeden jeniec padł ofiarą ich okrucieństwa, zwłaszcza po nieudanej próbie odbicia Polaków przez kosynierów w lasach kurnickich.
Garczyński z własnej winy przybył z odległego o 2 mile Nowegomiasta na pomoc Dąbrowskiemu pod las boguszyński za późno, bo bitwa była już rozstrzygnięta. Wzywał go wprawdzie szef sztabu Kosiński, aby uderzył na Prusaków, ale napróżno. Po salwie kartaczowej Prusaków cofnął się pospiesznie do Nowegomiasta.
Julian Mittelstaedt, obywatel z Kujaw, na huk armat pobiegł z 400 kosynierami z Solca nad Wartą pod Książ, ale, pędząc na oślep, wpadł w zasadzkę. Otoczony przez jazdę i artyleryą, musiał poddać się. Kosynierów rozbrojono i puszczono na wolność po złożeniu przyrzeczenia, że nie będą się bili dalej przeciwko Prusakom. Mimo to Mittelstaedt, czego mu się nie chwali, walczył później przeciwko Prusakom pod Miłosławiem i Sokołowem, gdzie się wedle raportów pruskich bardzo odznaczył.
Po zdobyciu Książa Brandt[128] odpoczywał sobie zamiast, jak miał rozkaz, uderzyć natychmiast na Nowemiasto, co umożebniło połączenie się Garczyńskiego i Białoskórskiego z Mierosławskim.

Bitwa pod Miłosławiem.

Dnia 29 kwietnia o 6 wieczorem przybył Jędrzej Moraczewski do Pleszewa z wiadomością o bitwie ksiąskiej. W tej chwili kazał Białoskórski zatrąbić, rozdać chleb ludziom i pozostawiwszy 30 strzelców w Pleszewie, jeszcze przed zachodem słońca ruszył ku Miłosławowi.
Miał 140 ułanów pod dowództwem Kirkora, 30 strzelców i 600 kosynierów. W Jarocinie zabrał 100 strzelców kapitana Goślinowskiego.
„W pochodzie żwawym — pisze Moraczewski — wojsko to przedstawiało obraz bardzo malowniczy i rozrzewniający. Jazda i strzelcy byli już po większej części umundurowani; na czele kosynierów w zwykłych ubiorach wieśniaczych jechał Bernardyn sędziwy wzrostu dobrego, silnej postawy z krzyżem w ręku, a pałaszem przy boku. Wśród szeregów w polskich czamarkach z wypustkami odbijali to piękni oficerowie, to zieleni strażnicy, to szarzy klerycy zakonni, z Królestwa zbiegli, którzy swe habity poprzyszywali pod kolana, a kaptury na głowy pozaciągali. We wszystkiem zaś panował taki porządek, takie okazywało się wymustrowanie, że w nocy i po ujściu kilku mil nie tylko nie łamały się i nie rozprzęgały sekcye, ale nawet nie mylono kroku. Pochód rozpoczęto pieśnią nabożną Kto się w opiekę poda Panu swemu, a o godzinie 9-tej głośno za jednym przewodniczącym odmówiono pacierz i inne modlitwy. Później przyszedł rozkaz milczenia i cichości, a można powiedzieć, że święcie został wykonany. Wszystko zaś pokazywało, że dowódca miał u żołnierzy i oficerów miłość i zaufanie bez granic.”[129]
Przypuszczając, że Prusacy strzegą głównych przewozów na Warcie, zeszedł Białoskórski z Jarocina w prawo na Żerków, gdzie otrzymawszy wiadomość o moście pod Dembnem, zbitym na prędce z promów dla jazdy Garczyńskiego, uskutecznił przeprawę trzy godziny wcześniej, nim od Książa nadciągnął do Nowegomiasta pułkownik Brandt, który na to 24 godzin potrzebował!
Generał Blumen, który otrzymał rozkaz uderzenia na obóz miłosławski, podjął się niechętnie tego zadania. Był to starszy człowiek łagodnego usposobienia, nie wierzący, zdaje się, w słuszność sprawy pruskiej. Gdy wieczorem 29 kwietnia doszła go wiadomość o okropnościach, popełnionych przez żołnierzy pruskich w Książu, zakazał z góry swemu wojsko wpadać do domów i, nie czekając na Brandta, którego krwiożerczych żołdaków obawiał się, ruszył 30 kwietnia na Miłosław, aby się jak najprędzej pozbyć niemiłej sobie egzekucyi. Siły jego wynosiły około 2700 ludzi, Mierosławskiego z początku 2000. Obóz nowomiejski[130] na rozkaz Mierosławskiego, przesłany przez Aleksandra Guttrego, przeprawił się nocą z 29 na 30 kwietnia na prawy brzeg Warty i stanął w Murzynowie. Stąd ruszył na drugi rozkaz Mierosławskiego, przesłany przez Władysława Szołdrskiego, wprost do Miłosławia.
Dnia 30 kwietnia o 9-tej rano ukazał się najprzód major v. Bomsdorf pod Kębłowem, na północ od Miłosławia, i tam stanął, czekając na główne wojsko, które w półtory godziny później przybyło do Winnogóry, na zachód od Miłosławia. Strzelcy polscy pod dowództwem Juliana Grabskiego, którzy jak twierdzono, przez omyłkę strzelili do pruskiego parlamentarza, cofnęli się z Winnogóry i zajęli pospiesznie obie groble prowadzące do lasu i winnic na prawo od drogi do Miłosławia.[131] W oddziale tym znajdował się pomiędzy innymi artysta-malarz Leon Czapliński. Generał Blumen wysłał drugiego parlamentarza do Mierosławskiego, wzywając go na rozmowę.
Niebawem przybył Mierosławski. Blumen wezwał go, aby się poddał. Mierosławski przewlekał rozmowę, aby zyskać na czasie. Po półgodziny przybiega adjutant do Mierosławskiego i szepce mu na ucho, że Garczyński już nad krawędzią lasu, a Białoskórski jeszcze tylko godzinę marszu od niego oddalony. Uradowany tą wiadomością, oświadcza Mierosławski Blumenowi, że wojsko polskie ma konwencyą jarosławiecką za sobą, ale, choćby jej nie miało, żołnierz, oburzony srogością landwery śląskiej i pomorskiej, wysiekłby kosami oficerów, którzyby radzili poddanie się bez boju. „Bądź Pan zdrów, Panie Generale — dodał — idę ginąć z mymi rodakami” i, skłoniwszy się grzecznie, odjechał.
Było już 11½, gdy rozpoczęła się walka. Mierosławski rozkazał wojsku opierać się w każdem zasłoniętem stanowisku nieprzyjacielowi, ale cofać się w południowym kierunku w razie, gdyby groziło niebezpieczeństwo oskrzydlenia. Sądził, że tym sposobem utrzyma miasto aż do przybycia Białoskórskiego.
Daleko przed cmentarzem, po prawej stronie drogi winnogórskiej, stali z dwoma szwadronami Kurnatowski i Malczewski, a między drogą winnogórską i pełczyńską pluton ułanów Modlińskiego, tuż przed cmentarzem zaś do 200 strzelców, zakrytych płachtami, z cienkich witek plecionemi, które na nic się nie zdały. Na okopie, usypanym ostatniej nocy, uszykował Mierosławski swą artyleryą, pod dowództwem Kaźmierza Węclewskiego, składającą się z jednego mosiężnego czterofuntowego i trzech żelaznych jednofuntowych działek.[132] a dla zasłonięcia jej pozostawił strzelców. Między cmentarzem, a drogą kębłowską stanął pluton jazdy Lipskiego, od cmentarza ku miastu batalion kosynierów. Brzegi miasta obsadziła mała liczba strzelców.
Gdy Prusacy wyszli z Winnogóry, artylerya polska dała ognia; jedna kula zabiła kanoniera pruskiego Eilebena, druga wyłamała sprychę u koła działowego. Strzały pruskie zabiły konie u jednego działka polskiego, poczem artylerya polska zawróciła do miasta, przyczem kula armatnia oderwała nogę konnowodnemu Kozierasowi. Także jazda cofnęła się prażona kartaczami.
Na cmentarzu północnym bronili się Polacy uporczywie, ale, gdy major Bomsdorf posunął się od Kębłowa naprzód, cofnęli się Polacy do Miłosławia, do którego wdzierali się Prusacy po zdobyciu zachodniego cmentarza.
Mierosławski, obawiając się odcięcia, dał rozkaz pospiesznego odwrotu. Kosynierzy, biegnąc przez miasto od północy na południe, natrafili na oddział Garczyńskiego, który wchodził właśnie do Miłosławia. Mierosławski rozkazał Garczyńskiemu cofnąć się natychmiast do lasu, ale powstało zamięszanie; kilka kompanii strzelców, nie mogąc się wydostać, poukrywało się po domach. To samo uczynili strzelcy nowomiejscy, pozostawieni na folwarku Bugaj, położonym na południe od miasta.
Przy ciągłem posuwaniu się naprzód Prusaków, a nieporządku wśród Polaków byłoby wojsko polskie zniesione, gdyby strzelcy polscy, którzy usadowili się w pałacu miłosławskim, nie byli bohaterstwem swem powstrzymali nieprzyjaciela.
„Pierwszych już na wschody wchodzących Prusaków — pisze pruski oficer Rothenburg — wystrzelali Polacy, ale wnet zdobyto wejście. Polacy z iście lwią odwagą bronili każdego piętra, każdych wschodów, każdego pokoju, żaden o pardon nie prosił i każdy walczył dopóty, dopóki od cięć i kul pruskich nie poległ. Już się rozlała krew z przeszło 40 bojowników po posadzkach salonów i pokoi, gdy się dwóch polskich szlachciców rzuciło z najwyższego piętra na bagnety stojącego na dole wojska, a ich śmierć zakończyła rozpaczliwą, morderczą walkę.”[133]
Bohaterscy strzelcy co do jednego polegli, ale poświęceniem swem wstrzymali większą część wojska pruskiego i tym sposobem dali reszcie Polaków możność ujścia do lasu.
Tak tedy Miłosław został zdobyty. Na rynku piechota pruska złożyła broń w kozły i rzuciła się na beczki wódki, które tam pozostawili Polacy. Bugaj był zajęty.
Kirasyerzy i ułani pruscy z artyleryą wyruszyli z miasta, by uderzyć na zbierającą się nad brzegiem lasu konnicę polską.
Wtem nadszedł Białoskórski. Widząc co się dzieje, natychmiast uszykował wojsko swoje, wypuszczając naprzód jazdę, która połączyła się z nowomiejską i miłosławską. Na tę jazdę natarł w największym galopie major v. Gansauge na czele kirasyerów. Ułani polscy zręcznie usunęli się na bok, odsłaniając strzelców, którzy celnymi strzałami przywitali kirasyerów. Stropieni stanęli. Wtedy ułani polscy uderzyli na nich z boku. Popłoch powstał wśród kirasyerów i, co koń wyskoczy, uciekać zaczęli, roztrącając i pociągając za sobą własną piechotę i artyleryą; zatrzymali się dopiero na rynku miłosławski. I to byli ci sami ludzie, którzy oplwali Willisena.
Wprawdzie pędzących za kirasyerami ułanów polskich powstrzymali pruscy ułani, huzarzy i piechota, przyczem Garczyński[134] i Kosiński ciężko ranni spadli z koni, ale strzelcy Białoskórskiego posunęli się ku miastu, za nimi ruszyli miłosławscy i nowomiejscy oraz kosynierzy. Strzelcy spędzili z pola artyleryą pruską, zajęli Bugaj i wdarli się do miasta, prąc piechotę pruską ku rynkowi.
Widząc, że bitwa bierze niebezpieczny obrót, rozkazał Blumen majorowi Bomsdorfowi obejść miasto i z boku uderzyć na Polaków, ale Bomsdorf utknął w bagnie. Tymczasem Polacy zajęli południową i zachodnią część miasta, a strzelcy miłosławscy, wychodząc z kryjówek, z boku prażyli nieprzyjaciela.
Zrazu cofali się Prusacy powoli, ale gdy ich coraz więcej padało, poczęli pierzchać w popłochu. Ostatnie kompanie przedzierać się musiały przez kosynierów, którzy srogi wzięli odwet za pomordowanych w Książu braci.
W opisie bitwy pod Miłosławiem Mierosławski sobie przypisuje całą zasługę zwycięstwa, atoli bitwę wygrał nie Mierosławski, lecz Feliks Białoskórski, który pod Miłosławiem tę samą rolę odegrał co Desaix w bitwie pod Marengo. To też przyznawali wszyscy uczestnicy bitwy, sławiąc Białoskórskiego. Natomiast niemiecki historyk Schmidt, zapalony wielbiciel Mierosławskiego, zamiast oddać Białoskórskiemu należną pochwałę, gani go ostro, że z jazdą swą nie ścigał nieprzyjaciela i że opuścił Mierosławskiego. Zapomina Schmidt, że wojsko pleszewskie było od 22 godzin w marszu i ruchu bojowym, więc konie i ludzie upadali ze znużenia. Że zaś Białoskórski po rozstrzygnięciu bitwy złożył dowództwo swego oddziału, pochodziło stąd, że najpierw był zrażony niedołęstwem Mierosławskiego, a powtóre, że uważał, iż honorowi polskiemu stało się zadość, a dalsza walka byłaby zupełnie niepotrzebnem krwi rozlewaniem, bez najmniejszego widoku ostatecznego zwycięstwa. Tak też kilku innych oficerów sądziło i równie jak Białoskórski wzięli dymisyą.
Strata Prusaków w bitwie Miłosławskiej wynosiła w rannych i zabitych około 300, tyleż mniej więcej Polaków.
Polegli pomiędzy innymi dzielny kapitan strzelców Ludwik Unrug, syn szambelana Henryka i Anny z Kurnatowskich, a brat starszy poległego w powstaniu 1863 r. Kaźmierza, młody Edward Dobrogoyski z Bagrowa, Franciszek Alejski, Jan Janicki, szewc, Józef Malczewski, służący, Kołodziejewski, szewc z Koźmina, Antoni Milski, szewc z Poznania, a brat Wincentego, który walczył pod Śremem i Rogalinem, Floryan Staniewicz, Filip Marszałkiewicz, kowal, Zyskawiński, syn owczarza z Królestwa, Borzyński, obywatel z Miłosławia, Zieliński, płóciennik, Dyszliński, gospodarz z Chlebowa, Fagoński z Bugaja. Z ran umarli: Napoleon Koszkowski, kupiec z Poznania, Tadeusz Smoliński, Wawrzyniec Ptaszyński, robotnik z Wrześni, Franciszek Pląskowski, Józef Różycki z Żerkowa, Michał Skórzewski, pisarz publiczny w sądzie płockim, Jakób Borkowski, oberżysta, Wawrzyniec Bandych, służący z Janówca, Julian Guenther, gimnazyasta poznański, Wojciech Żaczyński, szewc z Poznania, Nikodem Jewasiński, 19-letni młodzieniec, Karol Ostrowski, Hipolit Modzelewski, Jan Masłowski, Ignacy Fontowicz, dyrektor cukrowni, Jakób Kunowski, kapitan wojsk polskich, De Jean z Kalisza, młodzieniec, Kozieras, konnowodny, włościanin i inni, ciężki rany odnieśli prócz Garczyńskiego i Kosińskiego, Feliks Bukowski, Leon Rzepecki, Kaźmierz Błociszewski, któremu odjąć musiano nogę, Stanisław Węclewski, późniejszy profesor gimnazyalny, brat dowódcy artyleryi Kaźmierza, i Lipiński. Porąbali też Prusacy, wchodząc do Bugaju, Seweryna hr. Mielżyńskiego i jego pełnomocnika Haydesa.
„Bitwa miłosławska — pisze Henryk Szuman, którego trzech braci i dziewierz E. Trąmpczyński w niej walczyli — prócz trochę sławy dla waleczności polskiej, żadnej nie przyniosła dodatniej w całym przebiegu sprawy korzyści, ale, stwierdzając nieudolność Mierosławskiego, przyczyniła się przecież do rozniesienia jego sławy jako znakomitego wodza.”[135]
Dowiedziawszy się o klęsce Blumena, pułkownik Brandt przeszedł przez Wartę, zburzył most pod Czeszewem i spiesznie uszedł ku Książowi.
Nazajutrz po bitwie niektórzy żołnierze polscy z powodu braku żywności dopuścili się wykroczeń. Mierosławski, chcąc przywrócić karność, zastrzelił jednego z nich z pistoletu.
W pustem i ogołoconem ze wszystkiego miasteczku nie można się było dłużej zatrzymać. Mierosławski więc, powierzywszy dowództwo nad kosynierami emigrantowi Ludwikowi Oborskiemu, pułkownikowi 7 pułku liniowego z r. 1831, nad strzelcami Belierowi, a nad jazdą pułkownikowi Brzeżańskiemu, opuścił Miłosław, polecając ks. Tycowi, proboszczowi winnogórskiemu, opiekę nad rannymi Prusakami. Ks. Tyc pielęgnował ich w domu swoim do 10 maja. W tym dniu wkroczyło wojsko pruskie do Miłosławia, a landwera zburzyła dom ks. Tyca.[136]

Bitwa pod Wrześnią.

Dnia 1 maja wyruszył Mierosławski z Miłosławia w północno-wschodnim kierunku na czele około 3000 ludzi i nad ranem 2 maja zajął Wrześnią. Tam w pałacu Edwarda Ponińskiego zebrali się znaczniejsi obywatele na naradę. I oni uważali dalszą walkę za bezowocną, postanowili więc zawiązać układy z władzami pruskiemi i wysłali Ponińskiego do Beurmanna. Ale zaledwie przybył Poniński do Poznania, uwięziono go.
W tym samym dniu, w którym Mierosławski stanął w Wrześni, o 3-ciej po południu, ukazał się w okolicy generał Wedell z podkomendnymi swymi, generałami Hirschfeldem i Pücklerem. Na czele szedł generał Hirschfeld, za nim postępowała część komendy Pücklera, której druga część pozostała na załodze w Gnieźnie. Hirschfeld, którego wojsko liczyło wedle Schmidta[137] przeszło 2000 ludzi i 4 armaty, przeszedłszy przez wieś Sokołowo, uderzył o godzinie 4-tej na Polaków.
Mierosławski ustawił na lewo od żwirówki gnieźnieńskiej szwadron jazdy Kirkora z plutonem Lipskiego w odwodzie, na prawem skrzydle na żwirówce ostrowskiej szwadron Brzeżańskiego z plutonem Słupskiego w drugiej linii, strzelców Langego i Kuszla po obu brzegach żwirówki na zachód od Sokołowa, a strzelców Berliera, rozsypanych w tyraliery, przed kosynierami, sformowanymi w 3 czworoboki pod Ludwikiem Jabłkowskim, Teofilem Mniewskim i Mittelstädtem, a naczelnem dowództwem Oborskiego. Na lewem skrzydle stanęły trzy armatki Węclewskiego.[138]
Zaledwie zagrzmiały armaty pruskie, wysunął się przeciwko nim na paręset kroków Węclewski i z dwóch dział swych (trzecie rozleciało się po drodze) strzelać począł. Cofnął się dopiero, gdy zwalono jedną armatkę jego z osady, a drugiej zabrakło kul i prochu.
Wtedy ruszyła naprzód piechota pruska, ale odparli ją strzelcy z prawego skrzydła i wpędzili do Sokołowa, poczem pierwszy oddział kosynierów w białych płóciennych kamizelach lub granatowych sukmanach z okrzykiem hura! wysunął się z lasku brzozowego i biegnąć przez łąki wśród krzyżowego ognia karabinowego i armatniego (Hirschfeld kazał strzelać szrapnelami) wpadł do Sokołowa i usadowił się na folwarku, skąd go Pomorczycy wyrzucić usiłowali.
Temu pierwszemu pospieszył drugi oddział kosynierów na pomoc. Na czele biegł z podniesionym w górę krzyżem nieznany ksiądz z Królestwa. I ten oddział wtargnął do wsi, atoli otoczyła go piechota pruska. Kosynierzy bronili się zacięcie, przyczem wielu, jak w Książu, zginęło w palących się budynkach. Padł ów ksiądz nieznany, padli oficerowie przybyli z Francyi: kapitan Krzysztofowicz i porucznicy Wołoszyński i Drozdowski. Rannych dobijali Prusacy, pomiędzy innymi zakłuli bagnetami Rocha Karczewskiego.[139]
Wtem natarł gwałtownie ostatni oddział kosynierów pod wodzą samego Oborskiego. Popierani przez strzelców, dzielni chłopi parli przed sobą Prusaków, przeciwko którym równocześnie posunął Mierosławski swe lewe skrzydło.
Już zmierzch zapadał, wieś stała w płomieniach. Wtem uderzono w dzwony po wsiach okolicznych, a na ten znak lud zaczął pokazywać się nad brzegiem borów na tyłach Prusaków, którzy, nie mogąc podołać Polakom, rozpoczęli odwrót. Jazda polska pod Brzeżańskim, niezatrzymywana, minęła ich bokiem i dla odcięcia im odwrotu zapaliła Gulczewko. Omijając wieś w płomieniach, uciekali Prusacy przez pola.[140]
W odwrocie utknęło jedno działo pruskie w błocie.[141] Kosynierzy rzucili się na nie, ale widząc pędzących na siebie huzarów pruskich, szybko utworzyli czworobok i odparli nieprzyjaciela. Tymczasem piechocie pruskiej udało się uprowadzić działo.
W nocy chciał Mierosławski napaść na Prusaków we wsi Czeluścinie, gdzie się zatrzymywali na chwilę, ale napad nie udał się z powodu czujności placówek pruskich. Odetchnąwszy cokolwiek w Czeluścinie, pomaszerowali Prusacy pospiesznie do Gniezna, gdzie stanąwszy nad ranem, ogromny roznieśli postrach wśród żydowsko-niemieckiej ludności.
Straty Polaków w bitwie pod Wrześnią, w której Mierosławski więcej okazał przytomności umysłu, niż pod Miłosławiem, wynosiły około 500 ludzi w zabitych i rannych; ilu ludzi stracili Prusacy, niewiadomo.

Ostatnie czyny Mierosławskiego.

Po bitwie pod Wrześnią, wyruszył Mierosławski, mając jeszcze około 3000 ludzi, ku Gnieznu. Ale Brzeżański, który szedł w przedniej straży, uważając pochód wojska na Gniezno, gdzie stało dużo wojska pruskiego, za szaleństwo, zwrócił się na wschód ku Witkowu, a reszta wojska poszła za nim. Rozgniewany Mierosławski nazwał Brzeżańskiego przed wszystkimi oficerami zdrajcą. Młodsi oficerowie żądali nawet rozstrzelania zasłużonego pułkownika, ale Mierosławski nie odważył się na to.
W Witkowie postanowił Mierosławski iść na północ i w okolicy Rogowa rozpocząć wojnę partyzancką. Dnia 4 maja doszło wojsko do Gębic, a stamtąd po przenocowaniu pomaszerowano dalej. Ale już zewsząd ściągało się wojsko pruskie, by osaczyć Polaków. Nawrócił więc Mierosławski i idąc przez Gębice i Orchów, stanął 6 maja w Skąpem. Tu zwołał radę wojenną. Oświadczywszy, że Prusacy tak są rozłożeni, iż Polakom trzeba się uważać za wziętych w matnią, przedłożył, że trzy są sposoby ratunku: rozbieżenie się na pojedyńcze oddziały, co zarazem byłoby rozwiązaniem wojska, albo oczekiwanie w miejscu na bój do ostatniej kropli krwi, co byłoby bez celu, albo wreszcie przedarcie się przez nieprzyjaciela i pospieszny pochód w południowo-zachodnim kierunku; tego ostatniego sposobu mógłby się chwycić, gdyby wszyscy oficerowie zaręczyli za wytrwałość swych żołnierzy. Ale tylko trzech oficerów, Oborski, Mniewski i Mittelstaedt, dali takie zaręczenie, poczem Mierosławski złożył dowództwo, zapowiadając, że odtąd jako prosty emigrant wojsku towarzyszyć będzie,[142] o czem doniósł dnia 9 maja generałowi Wedellowi, prosząc zarazem o paszport do Francyi. Brzeżański zaś, który wstąpił w jego miejsce, wysłał Szołdrskiego i Lalewicza do stojącego w Witkowie generała Wedella z powiadomieniem, że gotów jest zawrzeć pokój.
Wedell polecił Szołdrskiemu i Lalewiczowi udać się do Poznania i zapytać nowego komisarza królewskiego, generała Pfuela, co uczyniłby z powstańcami w razie złożenia broni.
Nie zwlekając, pomaszerowało wojsko polskie, z którego się już wielu oddaliło, tak, że jeszcze tylko 1500 ludzi zostało, w szybkim pochodzie do Grabowa, gdzie przenocowało, a rano 8 maja przybyło do Miłosławia. Stąd poprowadził Ludwik Oborski wojsko do Murzynowa Borowego, Brzeżański zaś pospieszył do Barda, gdzie za pośrednictwem Alfonsa Taczanowskiego,[143] który poprzednio zniósł się był z generałem Pfuelem, zawarł z generałem Wedellem taki układ:
Wojsko polskie złoży broń w Piątkowie Czarnem z wyjątkiem oficerów, którzy zatrzymają pałasze. Prości żołnierze odprowadzeni zostaną pod strażą do domu, oficerowie otrzymają paszport do miejsca swego zamieszkania. Zbiegów z wojska pruskiego odprowadzi się do Poznania i poleci łasce królewskiej. Emigranci otrzymają paszporty do Francyi.
Nadto przyrzekł Wedell, że wojsko jego, zwłaszcza pułki pomorskie i śląskie, nie zbliżą się do rozbrojonych.[142]
Nazajutrz dnia 11 maja miało nastąpić złożenie broni, gdy jednakże generał Wedell przybył do Piątkowa Czarnego, zastał tam tylko 35 powstańców i to całkiem bez broni, reszta, połamawszy lub pochowawszy broń, jaką kto miał, rozbiegła się na wszystkie strony, po doświadczeniach bowiem z konwencyą jarosławiecką, nie wierzono, aby wojsko pruskie dotrzymało warunków kapitulacyi. Toż widziano, jak to wojsko postępowało sobie z jeńcami i z tymi, którzy dobrowolnie opuszczali obozy: ujętych i prowadzonych przez żołnierzy nie tylko sami żołnierze bili kolbami, popychali i lżyli, ale nadto tłum żydostwa, uzbrojonego w kije, błotem i kamieniami obrzucał, bił i znieważał, tak że zaledwie żywi dochodzili do miejsca przeznaczenia, t. j. fortecy lub innego więzienia.[144] Jakżeż lud miał zaufać władzy i takiemu rządowi?
Brzeżański już wogóle wojska polskiego nie widział, w powrocie bowiem z Barda ostrzeżony, że w obozie rozjątrzenie przeciwko niemu wielkie, przesłał pułkownikowi Oborskiemu i majorowi Jabłkowskiemu na piśmie warunki kapitulacyi, doniósł o tem Wedellowi i pojechał do domu.
Mierosławski już przedtem opuścił obóz. Dnia 11 maja pochwycony przez Prusaków, osadzony został na Winiarach, skąd dopiero 24 lipca za energicznem wstawieniem się posła francuskiego wydostał się na wolność. Emigrantów pułkownika Oborskiego i rotmistrza Kirkora pod strażą odstawiono do Kistrzyna,[145] dokąd wysłano i innych wychodźców.[146]

Rozproszenie innych oddziałów.

I małe oddziały polskie, które w początkach maja potworzyły się na tyłach wojska pruskiego, uległy przemocy.
Dnia 4 maja wyparł emigrant Eugeni Sczaniecki po krwawej walce kompanią piechoty z Buku, poczem mężczyźni i kobiety ze wsi okolicznych zrabowali żydów, kilku zranili, a jednego z nich oraz sługę magistrackiego, przekonanych o szpiegostwo, zabili. Gdy kosynierzy za miastem przyganiali uchodzącej z tabołami tłuszczy, że łupiestwem plami sprawę święta i czystą, odpowiedziano: „Kiedy Prusacy rabują Polaków, głupstwemby było nie rabować Niemców i żydów.”[147]
Tymczasem z Grodziska nadszedł silny oddział Prusaków i wyparł powstańców z miasta, poczem landwera śląska po swojemu hulać poczęła. Bito, kłuto i zabijano mieszkańców po domach, ulicach, stajniach i stodołach. Zastrzelono mieszczan: Tuliszkę, Marszałkiewicza, Cwojdzińskiego, Gaworskiego, Czerniejewicza, chłopca Pawłowicza, wyrobnika Tomka Olszewskiego, Zająca, Małeckiego, dwóch parobków radcy ziemiańskiego Szuberta, pasących było w stajni, trzech parobków, rznących sieczkę, mieszczanina Górczewskiego dwóch parobków mieszczanina Zektelera, wyrobników Rychtera i Chmielewskiego; poraniono w okropny sposób niewinnie Wodyńskiego i Budzińskiego. Nie oszczędzono nawet kobiet. I tak zabito dziewkę Teofilę Wąsowiczównę, a 80-letnią kobietę zamordowano w łóżku.[148] Także księdza wikarego Antoniego Bielskiego, który udzielał rozgrzeszenia umierającym, „większego Prusaków niż rewolucyi przyjaciela”,[149] zastrzelili żołnierze. Wojsko taką dzikość okazało, że, gdy nazajutrz wracało do Poznania, wszyscy Niemcy i żydzi z obawy przed zemstą Polaków do niego się przyłączyli.
O udział w wyprawie bukowskiej posądzono znanego ze spokojnego usposobienia Walentego Milewskiego, właściciela folwarku Józefowa. Tam napadło na niego sześciu żołnierzy od piechoty i zaprowadzili na odwach. Jeden z żołnierzy twierdził, że Milewski zabił w Buku obok niego stojącego żołnierza. Nie pomogły żadne tłomaczenia i przedstawienia: zastrzelono nieszczęśliwego bez wiedzy stojącego we dworze majora Schenkendorfa.[150]
Pomiędzy emigrantami, którzy do Księstwa przybyli, znajdował się Mikołaj Dobrzycki. Dziwne były jego koleje. Za Napoleona walczył w Hiszpanii, jako jeniec wojenny trzymany był na wyspie Kabrera, potem w Szkocyi. Po uwolnieniu z niewoli został urzędnikiem komisyi wojewódzkiej w Kaliszu. Stamtąd znosił się listownie z członkami tajnego związku patryotycznego w W. Księstwie Poznańskiem. Aresztowany 1821 r., długie i srogie wytrzymał śledztwo w Warszawie, nareszcie przez sąd wojenny, lubo do cywilnego należał stanu, skazany i w Zamościu zamknięty, w łańcuchach i z przegoloną na krzyż głową, z złoczyńcami ciężko pracować musiał i dopiero krótko przed powstaniem listopadowem puszczono go na wolność. Wojnę 1831 r. odbywał jako major. W czasie walk pod Grochowem zarzucił zdradę Krukowieckiemu, który skutkiem tego strzelił do niego z pistoletu. Dostawszy się znów do niewoli, kilka lat przesiedział w głębi Rosyi, a odzyskawszy wolność, osiadł u krewnego w Bąblinie pod Obornikami.[151]
Pomimo, że był wiekiem i nieszczęściami złamany, jednak na wezwanie Turny z Obiezierza objął Dobrzycki dowództwo nad oddziałem kosynierów i o świcie dnia 5 maja ruszył z Obiezierza na Oborniki. Już się wdzierał przez most na Warcie do miasta, gdy, kulą ugodzony, poległ. Kosynierzy, zostawiwszy jednego rannego nad rzeką, a kilku zabrawszy na wóz, poszli w rozsypkę.
W trzy dni później, w nocy z dnia 7 na 8 maja wykonał Adolf Malczewski, mając w oddziale swym obywatela wiejskiego Piotra Brodnickiego i emigranta Ancypę, Litwina, zamach na Kcynią. W ciemnościach powstało takie zamięszanie, że Prusacy przed Polakami, a Polacy przed Prusakami uciekali. Ale Malczewski powrócił po niejakimś czasie i zajął ogołocone z wojska miasto, gdzie znalazł broń, pozostawioną przez Prusaków. Na niewiele mu się jednak przydała, bo nadszedł generał Hirschfeld. Malczewski uszedł, Hirschfeld zaś i niemieckie oddziały ochotnicze okropną zemstę wywarli na mieszkańcach.
Wielkiej wytrwałości i sprężystości, ale i dziwaczności dowody złożył Jakób Krauthofer, który w czasie powstania nazwał się Krotowskim.[152]
Po nieudanej misyi do Berlina wrócił do Poznania. Tu dowiedziawszy się, że dnia 2 maja pod wieczór pruska kompania pod Stęszewem napadniętą i rozbrojoną została, a dwóch poruczników Burgund i Brachvogel dostało się do niewoli, przyrzekł władzom pruskim oswobodzić obydwóch oficerów i dnia 3 maja opuścił miasto. W istocie nazajutrz powrócili owi oficerowie do Poznania. Ale Krotowski pozostał przy owym polskim oddziałku, a w miejsce emigranta Celińskiego okrzyknięty dowódcą, dobrał sobie do pomocy Włodzimierza Wilczyńskiego z Krzyżanowa i Franciszka Maciejowskiego, syna dzierżawcy probostwa w Wirach,[153] ogłosił dnia 3 maja w Mosinie rzeczpospolitą polską, kapitana Tołkaczewskiego jako rzekomego szpiega powiesić kazał, urzędników pruskich złożył z urzędu, a Polaka, nauczyciela Rosta, mianował burmistrzem, wręczając mu nominacyą, opatrzoną pieczęcią, na której był orzeł Jagielloński, a w miejscu korony wieniec z napisem: Polska powstająca.[116]
Krotowski nakazywał pod wielkiemi groźbami dostaw, a od generalnego sztabu pruskiego w Poznaniu zażądał wypuszczenia wszystkich jeńców polskich, w zamian za uwolnienie owych dwóch oficerów pruskich, komisyą zaś generalną i sąd apelacyjny w Poznaniu wezwał, aby zaprzestały czynności, opieczętowały swe okazy i oddały pod dozór dwóch Polaków i jednego Niemca. Generał Pfuel zamiast odpowiedzi wydał 8 maja odezwę, wzywającą do pochwycenia Krotowskiego i jego wspólników.[154]
Tymczasem Krotowski ruszył na Śrem. Piechotę pruską w sile do 300 ludzi, spieszącą do miasta, spłoszyli ukryci w krzakach olszowych strzelcy, na prawem skrzydle linii polskiej Dartsch z kompanią swoją spędził ułanów pruskich, ale choć wsparty oddziałem odwodowym, do miasta wedrzeć się nie mógł. Najsłabiej nacierał środek polski, bo wylew na łągu utrudniał rozwijanie się tyralierów. Działko funtowe i trzy półfuntowe, zabrane z Rogalina, gdzie służyły do przyozdobienia parku, żadnej nieprzyjacielowi szkody wyrządzić nie mogły. Napróżno przez parlamentarza wezwał Krotowski Prusaków do poddania się, w końcu, spostrzegłszy nadchodzące świeże wojsko pruskie, rozpoczął pospieszny odwrót.[154]
Wracając z nieudanej na Śrem wyprawy, ogłosił Krotowski także w Kórniku rzeczpospolitą i ustanowił nową władzę miejską. W Stęszewie uczynił to samo Rymarkiewicz na czele ludu, który zgromadził między Trzebawiem, Górką i Łodzią.[154]
Już i pod samym Poznaniem chwytano za broń. W Górczynie chłopi z kosami i widłami uderzyli na 20 huzarów i 40 pieszych strzelców, a inny mały oddział pruski musiał potykać się na drugiej stronie Warty z mieszkańcami Żegrza. Nareszcie w nocy kilkunastu powstańców podeszło pod same wały Poznania, co tak dalece zaniepokoiło załogę, że rozpoczęła ogromną strzelaninę kulami oświecającemi.[154]
Dnia 8 maja uderzyli Prusacy o 7 z rana na Krotowskiego w Rogalinie. Po dwugodzinnym ogniu tyralierskim, Krotowski przeprawił się na promach i łodziach przez Wartę. U wsi Niwki spotkał się z Celińskim, który na wiadomość o boju spieszył od Trzebawia z nowo zebraną siłą. Razem pod Rogalinkiem przeszli przez Wartę i w samo południe na odwet uderzyli na Rogalin. Atoli oddział powstańców, liczący 150 strzelców i 300 kosynierów, nie chciał należycie nacierać i po stracie 7 ludzi w zabitych, cofnięto się znowu za rzekę. Pod Rogalinem Krotowski jeszcze zamienił kilka strzałów z Prusakami, którzy płynęli na trzech statkach na Warcie.[155]
Po bitwie żołnierze pruscy strasznie spustoszyli zamek w Rogalinie; zerwali obrazy ze ściany, poniszczyli je i porąbali, także wizerunki rodziny Raczyńskich, w bibliotece wiele książek cennych podarli i powyrzucali oknem, pozabierali dużo bielizny, srebra i inne kosztowności, także płyty do medali, podarli i poniszczyli tapety i kobierce, a stodoły i oficynę spalili.[156]
Po tych utarczkach oddziały Krotowskiego i Celińskiego rozsypały się. Opuszczeni przez swych żołnierzy naczelnicy, musieli pomyśleć o sobie. W Konarzewie, niedaleko Poznania, huzarzy pruscy pochwycili Krotowskiego. Okutego w kajdany odprowadzono do Poznania i zamknięto na Winiarach. Z więzienia taki napisał list do generała Pfuela:
„Ekscelencyo! Pułkownik Helldorf nazwał mnie publicznie zbójcą, a chcąc się według tego ze mną obchodzić, wtrącił mnie do mokrego, ciemnego, zapadnięciem grożącego lochu”.
„Panie Generale! Moje dążności i działanie wyższej sięga sfery. Umiesz bowiem zapewne odróżnić tłuszczę rozbójniczą, która z samolubstwa popełnia zbrodnie, od powstańców, którzy połączyli się, złożywszy na ołtarzu Ojczyzny własność i krew swą w ofierze, aby walczyć za jej niepodległość. Czas osądzi potwarze. Zaufany, że Ekscelencya dalekim jesteś od przesądów przeciw nieszczęśliwemu narodowi, we wszystkich powstających warstwach, upraszam Go obecnie najpokorniej o łaskawe rozporządzenie, 1) ażeby odpowiedni osobie przeznaczono mi lokal, 2) aby skarcono gwałty, dokonane na mej osobie (oficer jeden nazwał mnie łotrem; pomijam już gminne wyrazy podoficerów i prostych żołnierzy), 3) aby mi przynajmniej przez 6 godzin dziennie pozwolono używać świeżego powietrza, 4) aby wolny być do mnie przystęp mej matce, dzieciom i narzeczonej.”
„Nie należę ja do liczby tych, którzy może zaprzeczają udziału w powstaniu narodowem przeciw dzisiejszemu rządowi w celu oparcia się siódmemu podziałowi Polski; owszem chlubię się z tego, że należę do liczby tych szlachetnych, którzy jako prawdziwi synowie Ojczyzny krok ten uczynili z powinności i przekonania — niema przeto powodu odsuwać mnie od świata i dręczyć haniebnie. Wszelkie dopuszczenie Boże znosić będę jako mąż stały, a jak nie uląkłem się w otwartym boju kul gradu, tak też, chociażby mnie i co najgorszego spotkać miało, nie dam się zwieść z drogi mych zasad, według których dotychczas działanie me stosowałem, nie dla mego, ale dla dobra Ojczyzny, wolności i prawa. Nie są to zasady zbójcy. Z Chrystusem zawołać mi trzeba: Nie wiedzą, co czynią!”
Z winnym szacunkiem Krotowski.[157]
Krotowski, którego syn, ujęty z bronią w ręku pod Książem[158], także dostał się do więzienia, przesiedział w owym lochu kilka miesięcy, rozchorował się i tylko na przedstawienie lekarza przeniesiony został do więzienia przy ulicy Fryderykowskiej, gdzie przynajmniej w suchej izdebce pokutując, doczekał się wreszcie wypuszczenia na wolność, skutkiem ogólnej amnestyi z dnia 8 października.
„Nie skończyło się jednak na pięciomiesięcznem więzieniu, wytoczono mu niebawem proces o zdradę stanu. Za obrońcę miał dr. Władysława Niegolewskiego, bronił się przytem sam, a słów mu nie brakło. Rzecz toczyła się przed sądem przysięgłych, który w swoich początkach nawet polityczne i prasowe sprawy rozstrzygał. Między przysięgłymi było tylko czterech Polaków, a mimo to Krotowski od wszelkiej winy jednogłośnie uwolniony został. Ale naczelny prokurator Seeger nie poprzestał na owym werdykcie i podał natychmiast wniosek do Izby adwokatów o wykluczenie Krotowskiego z grona obrońców i zakazanie mu wszelkich urzędowych czynności z powodu jego politycznych zasad, dla państwa szkodliwych i niebezpiecznych. Atoli, chociaż Rada adwokatów składała się wtenczas z 7 Niemców i jednego bardzo umiarkowanego Polaka, starego Pigłosiewicza[159], znów Krotowskiego jednogłośnie uwolniono”.
Pozbywszy się owych procesów, wykonywał Krotowski jeszcze parę lat swoje czynności adwokacie i notaryalne i występował w głośnej sprawie wychodźcy Ziółkowskiego, który zastrzelił właściciela wsi Nitkowskiego, wracającego z polowania, uwikławszy się w romans z jego żoną. Obrona była trudna, Krotowski jednak potrafił ocalić go od śmierci.
W pełni jeszcze sił fizycznych i umysłowych umarł 1854 roku w Berlinie skutkiem niebaczności operatora, który, wyrzynając mu wrzód w klatce piersiowej, jedną z głównych tętnic sercowych nadwyrężył.[160]

Usiłowania Polaków utworzenia władzy ogólnej.

W początkach wypadków 1848 roku komitet narodowy poznański występował w imieniu całego narodu polskiego. Gdy atoli powstała we Lwowie Rada narodowa, a w Krakowie Komitet narodowy, Komitet poznański zaniechał swej roli i zawiązał stosunki przez emigrantów, przejeżdżających przez Poznań, z komitetem krakowskim, a przez Karola Hubickiego, później przez Feliksa Dobrzańskiego, którzy zjechali do Poznania, z Radą narodową we Lwowie. Tak w Poznaniu, jak we Lwowie i Krakowie uznano, iż potrzebna jest włada ogólna, któraby w imieniu Polski znosiła się z ministrami państw zagranicznych.
W pierwszych dniach kwietnia doniósł komitetowi poznańskiemu Antoni Helcel, że wielu członków Rady narodowej lwowskiej, wracając z Wiednia, gdzie czynili przedstawienia cesarzowi, znajduje się w Wrocławiu dla porozumienia się względem komitetu dla całej Polski. Wysłał więc komitet poznański jako pełnomocników swoich Berwińskiego, Chosłowskiego i Rogiera Raczyńskiego do Wrocławia, gdzie jednak samego tylko Helcla zastali. Pojechali zatem owi pełnomocnicy do Wiednia, gdzie z deputacyą galicyjską uchwalili, aby komitet centralny polski wypłynął z komitetu poznańskiego, krakowskiego i Rady narodowej we Lwowie, bo tylko taki komitet znajdzie posłuszeństwo w narodzie.
Tymczasem wezwał generał Dembiński, który z Francyi przybył do Wrocławia, na dzień 5 maja do stolicy Śląska pewną liczbę osób na naradę, co dalej począć. Zjechali tedy do Wrocławia w oznaczonym czasie z W. Księstwa Poznańskiego Libelt, Berwiński, Moraczewski, Białoskórski, Rogier Raczyński, Antoni Kraszewski i Józef Morawski, z Galicyi Adam Potocki, Dzierzkowski, Karol Hubicki i kilku innych, a z Krakowa Krzyżanowski, Antoni Helcel i inni. Było to już po zajęciu Krakowa przez Austryaków i zawieszeniu przez nich Rady narodowej we Lwowie, rozwiązał się też był Komitet poznański, a powstanie w W. Księstwie Poznańskiem miało się ku końcowi. W takich okolicznościach przeważyło zdanie, że ustanawianie jakiejś władzy ogólnej już nie było na czasie.[161]
Opowiada Józef Moraczewski[162], że na owym zjeździe w długich rozprawach Berwiński i Libelt „napierali koniecznie o prowadzenie wojny ludowej, sławiąc zachowanie się w Poznańskiem ludu prostego.” Na to powstał Adam Potocki i rzekł: „Rozumiem zachęcanie do wojny ludowej, ale w takim razie nie rozumiem, że panowie tu jesteście, a kości wasze nie bielą się na polach Wrześni i Sokołowa obok kości ludu wiejskiego.” Zapanowało ponure milczenie i zgromadzenie rozeszło się.

Niemieckie oddziały ochotnicze i Netzbrudery.

Skończyło się nieszczęśliwie w W. Księstwie Poznańskiem działanie wojenne Polaków, nie skończyły się jednak prześladowania.
Już w końcu marca zaczęły tworzyć się w W. Księstwie Poznańskiem niemieckie oddziały ochotnicze, które z zajadłością rzucały się na bezbronnych Polaków. Taki oddział utworzyli najpierw Treskow z Grocholina, dziewierz jego Wilhelm hr. Lüttichau i znani z występu w Słupach asesor Göldner z Szubina i górnik Kramer z Stonaw. Napadali domy polskich obywateli i pod pozorem szukania broni dopuszczali się okropnych okrucieństw[163], ubiegając się o lepszą z landwerą pruską. Szczególnie dokazywał sobie Göldner, bijąc Polaków po twarzy, wyzywając ich „polskimi psami”, „polskiem ścierwem.”
Pod wodzą owych hersztów, którym komisarz obwodowy Bulwin ofiarował się za przewodnika, banda kolonistów niemieckich z pod Kcyni napadła w nocy z 13 na 14 maja Rybowo, wieś radcy Ulatowskiego. Po obstawieniu wsi naokół, Kramer z kilku ludźmi wtargnął do dworu. Pani Ulatowska, będąc całkiem rozebraną, zatrzasła drzwi od pokoju, wołając, że to jej sypialnia i że chce wpierw ubrać się, zanim ich przyjmie. Pomimo to Kramer wpadł do pokoju i z krzykiem oznajmił Ulatowskiemu, który już leżał w łóżku, że go przyszedł aresztować. Gdy się pani Ulatowska zapytała, czy ma do tego upoważnienie, przyłożył jej pistolet z naciągniętym kurkiem do piersi, wołając: Hier ist der Auftrag!
Ulatowski wstał dobrowolnie i sposobił się do podróży, a tymczasem z kolonistów jedni rozpoczęli przeszukiwać dom i zabrali pieniądze w ilości 9 talarów wraz z innemi rzeczami, drudzy po wsi chwytali ludzi, pomiędzy nimi dwóch braci Sidzińskich, którym na podwórzu dworskiem okropną sprawili chłostę, a prowadząc ich do Kcyni, kolbami tłukli po głowie, aż im się twarze krwią zalały. Później puszczono tych ludzi jako całkiem niewinnych.
Takiego samego barbarzyńskiego obejścia doznał Niemiec Grünert, syn tajnego radcy i dyrektora Ziemstwa w Pile, a dziedzic Dobieszówka, i to za to, że miał ofiarować konia Polakom, jadącym do obozu, na który przystał generał Willisen w konwencyi jarosławieckiej. Jeden z rabusiów wystrzałem z pistoletu zranił go w głowę, tak, że padł i krwią się zalał, szczęściem, że rana nie była śmiertelna.
Tadeusza Zabłockiego, odbierającego sążnie w swym borze, zrzucono z konia, prowadzono milę drogi do Kcyni, bito kolbami i wyzywano.
To samo działo się po innych wsiach, z których obywatele, posłyszawszy o bandytach, pouciekali w rozmaite strony. Nie zastawszy ich wywierano zemstę na ludziach najniewinniejszych, sieczono ich do krwi kijami i pałaszami, wrzeszcząc: Hier haht ihr euer Vaterland! A bili batami obwiniętymi na końcu drutem, umaczanymi w wodzie i oblepionymi piaskiem, tak, że ludzie z bólu zeznawali wszystko, co im wmawiano. Lud odbiegał roboty w polu, kryjąc się przez zbójami.
Ksawerego Karłowskiego napadła ta sama banda, gdy jechał z służącą i dzieckiem. Ściągnęli go z bryczki i tak zbili, że zemdlał; na szczęście kupiec Kohn i Seelig, żydzi, komisarz obwodowy z Margonina i pastor Niemiec przybyli nieszczęśliwemu na pomoc. Przypadkiem też nadjechał radca ziemiański z Wyrzyska, wyrwał Karłowskiego z rąk oprawców, wziął na swoją bryczkę i uwiózł. Dziecko z piastunką zdołano ukryć u kupca żydowskiego.
Banda Treskowa zbiła okropnie w Stołężynie starego kucharza Wieczorka, włodarza Walerowskiego i rataja Bleję, zraniła kowalkę, zrabowała szatnię, siodła i wino, poodbijała skrzynie i kufry, a nawet Niemca Kreutzera ekonoma poraniła, związała i zawlekła do Grocholina.
Burmistrza Kcyni Stajerowicza, deputowanego na sejm berliński, za to, że głosował za nieprzyłączeniem W. Księstwa Poznańskiego do Rzeszy niemieckiej, zbito batami, związano i odwieziono do Bydgoszczy.[164]
W końcu kwietnia otrzymały niemieckie oddziały ochotnicze godnego siebie sprzymierzeńca w tak zwanych Netzbruderach czyli koloniastach z nad Noteci „bandzie zbójów i rabusiów”, jak ich nazywa H. Schmidt.[165] Bandy te pomagały wosku we wszystkich egzekucyach, dokonywanych na już rozbrojonych Polakach.
Przeciwko Treskowowi i jego kolegom śmiało wystąpił pastor Theden z Kcyni, zarzucając im, że oni to pierwsi zakłócili pokój.[166]

Gwałty w Poznaniu. Generał Pfuel.

Po bitwie pod Miłosławiem niebezpiecznie było Polakowi pokazywać się na ulicy. Dnia 2 maja całe prawie popołudnie zbierały się kupy Niemców i żydów na placu Wilhelmowskim, zaczepiając Polaków zrazu słowami, później i czynem. Gdy dwaj księża Polacy około 6 wieczór przechodzili przez plac, doskoczyło do nich kilku Niemców i żydów, zdarli im kokardy polskie, zrzucili czapki, a jednego nawet uderzyli. Gromada Niemców i żydów, opatrzonych w grube kije, to skupiała się pomiędzy mieszkaniem generała Colomba a Bazarem, to przechadzała się po alei, wprost szukając zaczepki, a żadnej z władz nie przyszło na myśl, że miasto w stanie oblężenia.[167]
O godzinie 9 wieczorem nawinął się jakiś dworski strzelec, Polak. Ścigany przez motłoch, uciekł do cukierni Prevostiego, znajdującej się w skrzydle Bazaru, i udało mu się drzwi sienne zatrzasnąć. Prevosti udał się do oficera, stojącego załogą w Bazarze, prosząc o straż przed domem, do którego zgraja dobijać się zaczęła. Oficer natychmiast wysłał kilku żołnierzy, którzy już byli gotowi dać ognia do nacierającej tłuszczy, gdy nadbiegł generał Steinäacker — Vater Steinäacker przez Niemców i żydów zwany — i strzelać zakazał.
Gdy się to dzieje z przodu Bazaru, kilku huzarów z podoficerem na czele, którzy otrzymali rozkaz bronienia strzelca, rzucili się na niego z dobytymi pałaszami na podwórzu Bazarowem. Strzelec, ratując się ucieczką, wpada tylnemi drzwiami do sieni, ale za nim pędzą huzarzy. Chroni się więc do cukierni i zatrzaskuje drzwi za sobą. Huzarzy pałaszami rąbią je i otwierają, strzelec ucieka z jednego pokoju do drugiego, a że ostatni pokój nie miał wyjścia, wyskoczył przez okno na ulicę, tutaj zaś dostał się w ręce czyhającego motłochu. Huzarzy wrócili na swoje miejsce, zostawiając go w ręku zgrai, a w pokojach Provostiego spustoszenie, o czem dwaj oficerowie sztabowi przekonali się naocznie na wezwanie cukiernika.[167]
Rozzuchwalało Niemców i żydów do najwyższego stopnia postępowanie generała Pfuela, drugiego komisarza królewskiego, 70-letniego starca, do którego serca szlachetniejsze uczucia przystępu nie miały.
Generał Pfuel walczył w wojsku pruskiem przeciwko Napoleonowi aż do pokoju tylżyckiego, poczem wstąpił w służbę rosyjską, 1815 r. był gubernatorem Paryża, a przeszedłszy znów do wojska pruskiego, 1831 r. uśmierzył powstanie w Neufchátelu, wreszcie został komendantem Berlina. Ministeryum pruskie, wysyłając go w miejsce Willisena do W. Księstwa Poznańskiego, udzieliło mu dyktatorskiej władzy.
Nazajutrz po przybyciu do Poznania, dnia 5 maja, ogłosił Pfuel prawo wojenne w całem W. Księstwie Poznańskiem. Chociaż Polakom broń odbierać kazał, Niemcom pozwolił ją nosić, z czego w niegodziwy sposób robili użytek. Nawet generał Steinäcker uważał, że oddziały ochotnicze niemieckie powinny się rozwiązać po pokonaniu Polaków, i dla tego zażądał od ochotników barona Kolbe v. Schreeb oddania broni, którą im sam był wydał poprzednio z arsenału, ale Pfuel rozwiązania oddziały ochotniczego Kolbego nie dopuścił.
Nastały okropne dla Polaków czasy. Naczelny prezes Beurmann rozporządzeniem z dnia 25 maja[168] nakazał, aby wszyscy, którzy w ostatnim czasie występowali publicznie pozostawali pod dozorem policyi, a mianowicie, aby należący do wyższych stanów nie opuszczali swojego zamieszkania i miejsca pobytu bez osobnego na to pozwolenia piśmiennego od radcy ziemiańskiego, należący zaś do niższych stanów bez takiegoż pozwolenia nie opuszczali swojego powiatu; aby w zezwoleniu był wymieniony powód, cel i czas podróży jak najwyraźniej, aby podróże do Poznania tylko w takim razie przez radców ziemiańskich były dozwolone, jeśli poznańska dyrekcya policyi na nią zezwoli; aby na podróż poza departament miano paszport od rejencyi; aby radcy ziemiańscy ułożyli spis właścicieli dóbr i duchownych, w powiecie zamieszkałych, którzy mieli jakikolwiek udział w ostatnich wypadkach, i co miesiąc zdawali naczelnemu prezesowi sprawę z ich zachowania się.
Dnia 23 maja wydał z Gąsawy komisarz obwodowy Heinrici takie rozporządzenie:
„Wszelka broń, znajdująca się dominium Obudno ma być w przeciągu 24 godzin pod „karą cielesną” dotąd odstawiona”.[169]
Przedsiębrano obławy na ludzi, we dnie i w nocy napadano na dwory, aresztowano obywateli. Jednych brano za to, że byli w obozie, drugich za to, że być mogli; jednych za to, że nibyto winni byli, drugich, że mogli byli zawinić; spustoszenia i rabunki nie ustawały.
Więzienia tak się zapełniły, że już miejsca nie stało, a obchodzono się z jeńcami po barbarzyńsku.
„Widzieliśmy na własne oczy — pisał pewien obywatel[170] — jak jeden z Polaków, umieszczony w takiem miejscu, gdzie wszyscy przechodzą i skąd go każdy mógł widzieć, przez cztery dni najsromotniejszego doznawał obejścia ze strony żołnierstwa pruskiego. Pominąwszy klątwy i szyderstwa, plwali na niego, kopali go, rzucali mu kości na śmieciach zebrane do jadła, kalali nawet uryną. Bestyalstwo ich do tego doszło stopnia, że nawet sam pruski oficer Stranz w oburzeniu na tak nieludzkie postępowanie mówił do żołdactwa: Jeżeli ten człowiek jest zbrodniarzem, to lepiej odbierzcie mu życie; zamiast dopuszczać się na nim gwałtów hańbiących was i niezgodnych z naturą ludzką i człowieczeństwem.”
Na ślusarza Józefa Lipińskiego, którego Posener Zeitung fałszywie denuncyowała, że zabił żyda, nie podając gdzie i kiedy, rzuciła się, gdy go wieziono przez Poznań, tłuszcza żydowska, wyjąc: „Schlagt den Polak todt.” Ledwie go szlachetny Niemiec, wskoczywszy na bryczkę, obronił. Potem na podwórzu komenderującego generała związano Lipińskiemu ręce w tył i nogi i tak związanemu kazano wchodzić na piętro, a żołdactwo popychało go kolbami, wołając: Du Kerl, du kannst sonst alles, du bist so gescheit, kriech jest rauf!” Podczas przesłuchu asesor Huger kazał mu ręce rozwiązać, ale, gdy zeszedł na dół, żołnierze wzięli go za sznur, u nogi uwiązany, i wśród naigrawań oprowadzali go po podwórzu jakby jakie dzikie zwierzę. Odetchnął dopiero, gdy pod strażą huzarów zawieziono go do fortecy.[171]
Tak samo znęcali się żydzi nad pojmanym Teofilem Koczorowskim, którego nawet urzędnicy policyjni wśród wyzwisk: „Ty łajdaku, ty gałganie!” bili i kopali nogami.[172]
Nie mając dosyć więzień, puszczał generał Pfuel schwytanych chłopów na wolność, ale po napiętnowaniu ich na uszach i rękach piekielnym kamieniem i po ostrzyżeniu włosów,[173] co się wręcz sprzeciwiało ustawom pruskim.

Gwałty na prowincyi.

Jak w Poznaniu, tak i na prowincyi katowano publicznie podejrzane lub denuncyowane osoby bez różnicy płci i wieku, a w tych egzekucyach odznaczał się generał Hirschberg, który, gdy ręka kata omdlewała, sam jego miejsce zajmował.[174]
I tak opowiada Niemiec Schwyttay, że w Gnieźnie kazał dozorcy więzienia Boehnowi osmagać radcę sądu Kwadyńskiego, księgarza Langego i innych, a gdy Boehm niechętnie spełniał rozkaz na Langim, wyrwał mu z rąk kańczug i własnoręcznie bił z całej siły swą ofiarę, aż mu pot wystąpił na czoło, poczem z adjutantem poszedł na śniadanie, mówiąc: „Trochę ruchu nie zaszkodzi mi, zaraz apetyt będzie lepszy.”[175]
W Żninie dnia 17 maja generał Hirschberg kazał przyprowadzić na rynek nauczyciela Jaskólskiego, stolarza Rogalińskiego, sędziego polubowego i rajcę miejskiego (właściwie Niemca), i trzeciego obywatela, którzy, już poprzednio aresztowani, znów wypuszczeni zostali dla braku dowodu na to, o co ich posądzono. Generał, nie chcąc słuchać ich tłomaczenia, kazał jednemu wyliczyć 50, drugim dwom po 25 batów, a bić wolno i silnie. Dziesięciu żołnierzy biło kolejno. Radca ziemiański z Szubina był tego katowania świadkiem.[176]
Dnia 19 maja przybył oddział 6 pułku landwery śląskiej do wsi Ludomskiej Dąbrówki w powiecie obornickim, dopytując się o ekonoma tamtejszego Teodora Idzińskiego. Nikt o nim nie wiedział, więc też zaspakajającej odpowiedzi nie otrzymali. Chcąc jednak na kimś przynajmniej złość swoją wywrzeć, zbili żołnierze stemplami stróża Wolskiego, komorników Gałkę i Wendtlanda, oraz kucharza Konstantego Śniegockiego i związanych aresztowali. Borowy Wawrzyn Majewski, powracając z boru, zoczywszy we wsi żołnierzy, począł uciekać napowrót, ale że chory, osłabł na siłach, wpadł w ręce żołnierzy, którzy go również zbili i związanego zabrali ze sobą.
W tym czasie, kiedy jeden oddział przebywał w Dąbrówce, drugi oddział wojska poszedł do Drzonek, szukając ekonoma Idzińskiego, który, znużony po nocnem czuwaniu na pańskich łąkach, spał w stodole na sianie. Zdradził go ktoś z przytomnych. Wtedy żołnierze podeszli z karabinami aż pod samo poszycie i lufy w dach powtykawszy, strzelili i zapalili stodołę. Łoskotem obudzony Idziński wypadł na wpół zaspany, ale na widok żołnierzy cofnął się do stodoły, kiedy mu się jednakże już rzeczy zatliły i włosy na głowie opaliły, wyskoczył dziurą z pod kozła. Porwali go żołnierze, zbili stemplami i kolbami i wśród wymyślań uprowadzili ze sobą. Zbili także stróża Zappa i karbowego Szymona Kujawskiego.[177]
W Gnieźnie, dnia 20 maja, przeraziły mieszkańców straszne krzyki: „O reta, reta — o Jezu, Jezu!” Wydawali je dwaj katowani włościanie, sołtys z Dziekanowic i sołtys z Przyborowa. Tamtemu wyliczono 25 plag, a po każdem silnem uderzeniu zatrzymywano się na chwilę, wołając z urąganiem: „A kosa — a kosynier!” Po dwudziestem uderzeniu sołtys omdlał i już jęczeć nawet przestał, pomimo to jeszcze 5 plag odebrał. Sołtysowi z Przyborowa 100 plag w dwóch ratach wyliczono, 50 dnia 20 maja, a drugie 50 nazajutrz w dzień Wniebowstąpienia Pańskiego! Po chłoście dano mu 10 złotych, aby o biciu nie wspominał, ale sołtys ze wzgardą odtrącił pieniądze.[178]
W Chodzieżu dnia 22 maja napadli na dom ks. Tafelskiego żołnierze z 9 pułku landwery pomorskiej, zniszczyli drzwi i pokoje, powybijali okna, krzycząc: „Die polnischen Pfaffen muss man wie die Hunde todt schlagen.” Szczęściem że poprzednio ks. Tafelski uszedł. Następnie kościół i sklepy, gdzie zwłoki umarłych spoczywały, przetrząśnięto, bo żydzi donieśli wojsku, że w kościele są schowane broń i chorągwie polskie.[179]
Dnia 7 czerwca przedsięwziął wyprawę z Witkowa na Mielżyn odział 21 pomorskiego pułku piechoty, pod dowództwem oficera, a w towarzystwie zastępcy komisarza obwodowego, burmistrza Waitego, i dwóch żandarmów. Szukano w najskrytszych miejscach broni, dopuszczając się przytem szkaradnych okrucieństw. Wyrobnika Bolewskiego bito po twarzy i całem ciele pięściami, kolbami, stemplami i pałaszami, a kiedy miał jeszcze tyle siły, aby się ucieczką ratować strzelono do niego dwa razy. Ślusarz Ekkart, szewc Janowiecki, ceglarz Wyszyński odebrali na snopku słomy na rynku plagi, aby się przyznali, czy nie mają broni. Inni mieszczanie jak Pluciński, Sikorski, Nowakowski i Sochowicz zostali kolbami i pałaszami potłuczeni. Za brata niewinnego, którego nieprzyjaciel i szpiedzy na rejestrze umieścili, musiał cierpieć piętnastoletni chłopiec Geburowski, nie oszczędzono chorego Andrzeja Jagodzińskiego, sponiewierano kobiety, które nad swymi zbitymi mężami płakały. I to się działo w Mielżynie, którego mieszkańców całą winą było, że z uniesieniem radości przyjęli przyrzeczenie królewskie o reorganizacyi W. Księstwa Poznańskiego. Za opiekę, której w czasie niebezpieczeństwa Niemcy i Żydzi ze strony polskiej doznali, znaleźli się pomiędzy nimi nikczemnicy, którzy oskarżyli Polaków przed policyą i żołnierstwem.[180]
Takie batożenia Polaków odbywały się po całem Księstwie, najokropniejsze jednak rzeczy działy się w majętności Wincentego Moszczeńskiego, Stępuchowie. Po trzy razy splądrowano dwór Moszczeńskiego, strzelano do uciekających, katowano batami, pozabierano wszystko, co miało jakąkolwiek wartość, zwłoki starostwa Moszczeńskich przy szukaniu broni w sklepach kościelnych wyrzucono z trumien, a wreszcie gwałcono kobiety. I tak czterech żołnierzy pochwyciło 17-letnią, niewinną dziewkę, Maryannę Jagodzińską, a siedmiu jeden po drugim dokonywało na niej gwałtu. Po tej męczarni nadszedł oficer, a widząc nieszczęśliwą zbroczoną krwią, dał jej talara, który odrzuciła, miotając przekleństwa na swych oprawców. Że sprawa tak się miała, ofiarowali się stwierdzić przysięgą gospodyni Józefa Gulewiczowa, włodarz Andrzej Lipiński i inni.[176]
W Czeszewie pod Miłosławiem, gdy szukanie broni po domach i w kościele żadnego nie odniosło skutku, żołnierze wpadli na cmentarz i przeszło 20 grobów zburzyli i poprzewracali kości i ciała, na wieczny złożone spoczynek.[181]
Wraz z wojskiem znęcali się nad Polakami żydzi, którzy, czując instynktownie, że Polacy usiłować będą otrząść się z ich ździerstwa i wyzysku, ślepą ku nim zapałali nienawiścią. „Wychodzili — mówi generał Brandt[182] — nieraz milami naprzeciw wojsku pruskiemu i podżegali je to przeciwko temu, to przeciwko owemu; żołnierzy, szukających kwater, prowadzili do znienawidzonych sobie ludzi, przeciwko którym tak uprzedzali żołnierstwo, że natychmiast wybuchały zatargi. Byli to heroldzi kłamstwa (Lügenherolde) podczas rozruchów. Mogę dać stanowcze zapewnienie, że gdyby nie oni, sprawa byłaby tu załatwiona bez owego znamienia zemsty i okrucieństwa, które nam Polacy z zupełnem prawem chociaż niejednokrotnie z przesadą, zarzucają.”
I tak np. w Czerniejewie żydzi tak poszczuli żołnierzy na 86-letniego byłego oficera polskiego Kurowskiego, że gdy doszczętnie złupiono, tak samo w Witkowie naprowadzili żołnierzy na innego Kurowskiego. Trzech żydów przywlekło rannego kosyniera, bijąc go kijami, przed wojsko pruskie czem oburzony major Gerhardt pozwolił swym żołnierzom polskiej narodowości porządną sprawić im chłostę.[183] „Polacy — mówi niemiecki historyk H. Schmidt[184]dopiero wtedy dopuścili się gwałtów na żydach, gdy postępowaniem swem gruntownie na to zasłużyli.”

Żydzi i Niemcy poznańscy.

W Poznaniu z szczególną zawziętością występowali przeciwko Polakom żydzi: kupiec Kaatz i Moritz Mamroth, przewodniczący Rady miejskiej. Na posiedzeniu tejże Rady wyrzekł nawet Mamroth, że nie trzeba spocząć, dopóki ostatni Polak nie opuści miasta.[185]
Tak to postępowali sobie żydzi, którym monarchowie polscy dali na naszej ziemi przytułek, opiekę i byt dobry, kiedy się z nimi w najokropniejszy sposób jak w innych krajach, tak i w Niemczech obchodzono, kiedy ich prześladowano i wyganiano — owi żydzi, za których zupełną emancypacyą deputowani polscy na sejmach prowincyonalnych i pierwszym połączonych sejmie pruskim głos podnosili, czem się niemieccy deputowani miast poznańskich opierali!
To niecne postępowanie żydów poznańskich zniewoliło Pantaleona Szumana do odesłania im adresu, który mu po powrocie z Berlina 1847 r. wręczyli za ujmowanie się za nimi.
Dnia 26 maja zgromadzenie Niemców i żydów w Poznaniu zaprotestowało przeciwko otwarciu gimnazyum św. Maryi Magdaleny, bo — jak się wyrażano — w niemieckiem mieście tylko niemieckie szkoły być mogą![186] a dnia 7 czerwca podał radny Träger na posiedzeniu Rady miejskiej wniosek o zniesienie owego gimnazyum, który też przeszedł większością głosów.[187] Także Pfuel i Beurmann byli za tem, ale rząd za energicznem wstawieniem się arcybiskupa Przyłuskiego i kapituły poznańskiej odrzucił ów wniosek.[188]

Protesty uczciwych Niemców.

W owym czasie srogiego prześladowania żywiołu polskiego byli Niemcy, pochodzący z dawno osiadłej w kraju ludności, którzy postępowania rządu, swych ziomków i żydów nie tylko nie pochwalali, ale nawet mieli odwagę wystąpić publicznie w obronie Polaków.
I tak dnia 12 kwietnia napisał Niemiec, Haza-Radlic z Lewic, list do generała Willisena, w którym tak się wyrażał:
„Urodziłem się w Księstwie, moi przodkowie od trzech wieków w tej części Polski osiedli, sprawowali polskie urzędy, głosowali na sejmach, w nowej swej ojczyźnie używali różnych praw z polskimi mieszkańcami i posiadali od 150 lat Lewice w powiecie międzyrzeckim, dobra obecnie moją własnością będące. Oczywista rzecz, że dzielę sympatye moich ziomków polskich i że bolałem z nimi w czasach ucisku, byłoby albowiem nagannem z mej strony, gdybym za gościnność niewdzięcznością im płacił. Wiadomość o mającej nastąpić reorganizacyi przyjąłem z żywą radością, niecierpliwie wyglądałem chwili urzeczywistnienia przyrzeczeń, ale gorzki spotkał mnie zawód. Znajdują się w mieście Międzyrzeczu ludzie od kilku lat osiedli, co wsparci przez pruskie władze, nazywające odwiecznych tej ziemi posiadaczy partyą szlachty i duchowieństwa, jęli zbierać podpisy niemieckich powiatu mieszkańców na podania, które, niby przekonawszy ministerstwo o tem, że nasz zakątek tylko przez Niemców jest zamieszkany, spowodowały ostatnią odezwę króla, wyłączającą powiat międzyrzecki od reorganizacyi polskiej. Na dniu 11 b. m. doszło pana Generała drukowane oświadczenie, jako cały powiat bez wyjątku żąda przyłączenia do Rzeszy niemieckiej. Jednakże wkrótce odbierzesz p. Generał adres, który Ci dowiedzie, że przynajmniej 20 gmin, z ludnością 8—10,000, wzbroniło się położyć podpisów na powyższem oświadczeniu.”
Wykazawszy zaś nieprzedawnione niczem prawa W. Księstwa Poznańskiego, żądał Haza-Radlic w razie, gdyby protestacya jego była bez skutku, aby Lewice przyłączone były do polskiej części. Później dnia 9 maja zaklinał Haza-Radlic „jako obywatel W. Księstwa Poznańskiego, jako Niemiec, czuły na cześć narodową” generała Pfuela, który niegdyś w domu jego ojca w równie burzliwych czasach chwil kilka spędził, aby „prześladowanym, zawiedzionym i niegodnie spotwarzonym Polakom” wymierzył sprawiedliwość i przestał „podawać dalszej wojnie eksterminacyjnej pomocnej ręki.”[189]
Również zaprotestował dnia 19 maja asesor wyższego sądu krajowego w Poznaniu Fischer przeciwko wcielaniu W. Księstwa Poznańskiego wbrew woli Polaków do Rzeszy niemieckiej i napiętnował w dosadny sposób dokonywane na ludności polskiej gwałty.[190]
W dziesięć dni później, dnia 29 maja, uczciwy Niemcy leszczyńscy za przewodem dr. Jana Metziga i adwokata Stieblera wysłali pismo do króla, w którem, przyznając Polakom prawo bytu i wynurzając oburzenie swe na sposób, w jaki się z nimi obchodzono, takie wypowiadali życzenia:
1) aby W. Księstwo Poznańskie tworzyło odrębną całość jako integralna część królestwa pruskiego,
2) aby W. Księstwo Poznańskie jako wolny sprzymierzeniec przystąpiło do Rzeszy niemieckiej,
3) aby wszyscy mieszkańcy W. Księstwa Poznańskiego mieli równe polityczne i cywilne prawa bez względu na pochodzenie i wyznanie,
4) aby w Poznaniu lub innem większem mieście był założony uniwersytet, połączony z zakładem gospodarczym,
5) aby siła zbrojna W. Księstwa Poznańskiego, t. j. dwa pułki piechoty i 2 pułki jazdy, z należącą do nich artyleryą i pionierami składały się z rodowitych Poznańczyków i takich tylko miały oficerów, a kokardy były niemieckie, polskie i pruskie i aby takież barwy miały chorągwie,
6) aby Poznań był fortecą związkową a wojska w nim składały się z Niemców wszystkich szczepów i Polaków,
7) aby sejm prowincyonalny jak najprędzej był zwołany celem obrad nad dobrem kraju,
7) aby przybyli w nowszym czasie do W. Księstwa Poznańskiego urzędnicy do niemieckich prowincyi przeniesieni zostali.
Petenci wypowiadali nadzieję, że, jeśli król pruski zrobi z W. Księstwa Poznańskiego wzorowe państwo, nie pozostanie to bez wpływu na inne dzielnice polskie i przy zmianie stosunków korona całej Polski spocznie na głowie jednego z książąt panującego domu pruskiego.[191]
Dnia 1 czerwca zaprotestowało 38 Niemców[192] w imieniu 250 obywateli miasta Piły przeciwko postępowaniu niemieckiego komitetu poznańskiego, zarzucając mu, że z jego łona wychodził pochop do uciskania Polaków w Poznaniu i na prowincyi — że podburzał przeciwko ludności polskiej władze i wpływowe osoby — że za pośrednictwem stojącego w swej służbie kłamliwego dziennikarstwa odjął sprawie polskiej wszelkie sympatye i utrzymywał umyślnie obałamucony lud niemiecki w błędzie. „Ten „niemiecki” komitet — tak wyrażali się dosłownie — który widocznie tylko w interesie samolubnego, właściwie wszelkiej narodowości pozbawionego stanu urzędniczego działa i polską niezawisłość tłumi — grzeszy przeciwko wolności ludów wogóle i tym sposobem popełnia też zamach na wolność, cześć i godność niemieckiego ludu. Sądzimy, że tak zwany niemiecki komitet prócz nazwy nie ma w sobie nic niemieckiego.”[193]
Wreszcie ogłosił A. Ruhe, asesor sądu wyższego krajowego w Poznaniu w dodatku nadzwyczajnym do nr. 41 Zeitungs-Halle pismo p. t. „Ungehaltene Reder an die Stiefgermanen des Herzogtums Posen”, w którem odmówił Niemcom, którzy jako dzierżawcy, administratorzy, referendaryusze, pisarze, czeladnicy przybyli po r. 1815 do W. Księstwa Poznańskiego za chlebem, prawa odrywania części tego kraju, o czem przed r. 1848 ani sami nie myśleli ani wstrętna zresztą dyplomacya z r. 1815. „Cały wasz niemiecki patryotyzm — wołał — to gastryczna febra, pochodząca z żołądka, z straszącemi wizyami — widzicie waszą własność w niebezpieczeństwie! A iluż to was? Odciągnijcie żydów, odciągnijcie ruchomą kolumnę urzędników, odciągnijcie wszystkich, których ojcowie lub matki są pochodzenia polskiego, a pozostanie was zaledwie 100,000, odciągnijcie z tych jeszcze takich, którzy nie uczują tęsknoty za krajem, gdyby Niemcy zniknęły z powierzchni ziemi, a zostanie może 4—5000, a tym każcie — jeśli nie potrafią wyć razem z wilkami — powrócić tam, skąd przybyli. Na moje słowo, nie pójdzie ich ani pięć kup.”
Przypomniawszy zaś, że trzy mocarstwa rozbiorowe zobowiązały się szanować narodowość polską, tak kończył rzecz swoją:
„Że to zobowiązania nie dotrzymały, wiemy — że geniusz narodu polskiego tak przedtem, tak i później, a nawet w cięższej niż dawniej żałobie siedzi u stóp Historyi, to struchlały, to zgrzytający zębami, ale zawsze czujny, zawsze choćby najkruchszej czepiający się nadziei wydostania się na wolność, a zawsze dotąd bity — i to widzieliśmy. Powstania nie będą miały końca, dopóki haniebnie gnębiony naród nie odzyska wolności.”[194]
Z powodu tego artykułu napadło na idącego dnia 23 czerwca przez rynek do domu Ruhego około 300 mieszczan, żydów, terminatorów i pomorskich landwerzystów, uzbrojonych w pałki, kamienie i pałasze. „Schlagt der Verräther todt — krzyczano — der Räuber muss aus der Stadt, schlagt ihn todt, schlagt ihn todt, den Hund!”
Ale Ruhe zręczny i silny, przebił się, odpierając razy, przez tłum do swego domu, tylko kapelusz jego pochwycili napastnicy, podarli go w kawałki, a jeden kawałek nazajutrz posłali jako znak zwycięstwa braciom swym nadnoteckim. Nawet do mieszkania Ruhego wtargnąć usiłowali, ale nadaremnie, więc przynajmniej wszystkie okna powybijali kamieniami.[194]
Opisując tę napaść asesor sądu wyższego krajowego w Poznaniu Meitzen, dodał od siebie, że sprawka była naprzód obmyślana — że motłoch po części spojono i wysunięto naprzód — że zna się właściwych złoczyńców, którzy, w braku innych argumentów, sami ukryci, spowodowali to dotykalne odparcie artykułu. „Są to — kończył Meitzen — ci, których wołanie o pomoc tak nędznie odezwało się w Niemczech — ci, co oszczerstwami swemi ściągnęli przeklęctwo Polaków na siebie.”[194]


Manifest generała Pfuela.

Nie dość było Pfuelowi katować Polaków, chciał ich nadto powaśnić ze sobą i w tym celu wydał dnia 23 maja osławiony manifest do chłopów polskich tej treści:
„Teraz, polscy mieszkańcy ziemiańscy, teraz, gdy po wielkiem rozlewaniu krwi i po nędzy i troskach wszelkiego gatunku prawo i porządek potrochu do kraju się wraca, przemówię do was w kilku słowach, które w serce swoje wpajać powinniście, abyście sobie na drugi raz sami nie zaszkodzili.”
„Obcy, z kraju wypędzeni ludzie przyszli do was i z nimi inne osoby, które na śmierć skazane i od naszego króla ułaskawione zostały, i rzekli: Bierzcie się czemprędzej do broni, król pruski już nie jest waszym królem, chcą, abyście ewangelikami zostali, chcą waszą religią odebrać — już Niemcy kościoły wasze palą, wasze ołtarze poniewierają i tylko w broni jest dla was ratunek.”
„Wielcy panowie w kraju obiecali każ∂emu z was, który do broni się weźmie, trzy morgi roli jako nagrodę. Wielu z waszych księży także wam to tak z ambony, jako też potajemnie powtarzało i wyście temu ślepo wierzyli.”
„Wtenczas wy nieszczęśliwi do broni się wzięliście; tak z bronią, jako też z kosami na waszych braci niemieckich napadliście. Po wielkich walkach i kiedy przez rabusiostwo, morderstwa, zniszczenie ogniem wielkie nieszczęście na cały kraj się rozlało, zostały przez wojsko królewskie wszystkie wasze bandy rozpędzone. Wielu z tych, którzy was burzyli, są w areszcie i oczekują na karę. Również i księża, którzy was przeciw królowi waszemu podżegali, zasłużyli na karę. Wiem ja dobrze, którzy to są, lecz jeszcze ich nie kazałem aresztować przez wzgląd na tych szanownych kapłanów, którzy w prawdziwej chrześciańskiej myśli kazali o miłości i jedności wtenczas, kiedy tamci do zemsty i prześladowania zachęcali. I na cóż tyle krwi się rozlało? Wasi burzyciele mówili wam, że macie być ewangelikami, a przecież jesteście tak jak przedtem katolikami. Mówili wam dalej, że kościoły wasze będą spalone — kościoły wasze i ołtarze stoją niewzruszone dla waszej pociechy w takiem nieszczęściu. Mówili wam, że król pruski już nie jest waszym królem — jest on tak teraz jak przedtem waszym łaskawym panem, przez którego zostaliście wolnymi ludźmi, wy, którzy przedtem byliście tylko niewolnikami.”
„Dalej cóż się zrobiło z obiecanych wam trzech mórg roli, które każdemu kosynierowi po walce skończonej miały być dane? Dużo z was zamiast tych trzech mórg roli dostało grób, w którym spoczywają, dużo zostało kalekami, a ci, którzy wam rolę przyrzekli, skryli się i niema ich.”
„Uważajcie więc, łatwowierni rolnicy, jak was zawiedziono i oszukano. W waszej dobrej wierze wylaliście krew za tych, którzy was w nieszczęście wprowadzili. Waszą broń podnieśliście przeciw waszemu królowi, który wam tyle dobra wyświadczył.”
„Daj Boże, żebyście się przekonali o waszym błędzie i wielkiej zbrodni. Jak to nastąpi, będziecie błogosławili waszego króla, który chętnie wam przebaczy, a stronili od tych, co was poburzyli.”[195]
Atoli chłopi poznali się na farbowanym lisie, oskarżeniom swego kata nie uwierzyli i tem silniej trzymali się szlachty i duchowieństwa.
Gminy nawet około miasta Poznania wysłały 20 czerwca zaopatrzoną w 81 podpisów petycyą do króla, aby dał generałowi Pfuelowi naganę za to, że w imieniu królewskiem wmawiał w chłopów polskich nieprawdę i naprowadził ich na drogę fałszu i niesprawiedliwości,[195] deputowani zaś polscy w Berlinie taką Pfuelowi dali odprawę:
„Ekscelencyo! Z najgłębszą boleścią serca czytali niżej podpisani odezwę Waszej Ekscelencyi do włościan Polaków, datowaną z Poznania 23 z. m.”
„Przekonywa ona nas, że złośliwe oszczerstwa, rozsiewane umyślnie przez zawzięto stronnictwo W. Księstwa, przeważnie na sposób myślenia Waszej Ekscelencyi wpłynęły, skąd poszło, że nieprzyjazny nam duch, przebijający się i w innych tej treści odezwach, rzeczy w innem zupełnie wystawił świetle i wbrew fałsz faktom zadaje.”
Ekscelencya utrzymujesz, że obcy i na śmierć skazani do ludu naszego przybyli, aby go podburzać. Obcymi nazywasz W. Ekscelencya zapewne owych nieszczęśliwych Polaków, którzy najpiękniejsze swe lata na smutnem wygnaniu strawili, na śmierć skazanymi zaś owych więźniów politycznych, których za sprawą ludu berlińskiego N. pana wolnością udarował i ojczyźnie powrócił; boć nic innego owe przenośnie znaczyć nie mogą. My sądzimy przeciwnie, że mniemani owi burzyciele zamiast wzruszony wypadkami lud jątrzyć, żadnych nie szczędzili starań, aby go uśmierzyć i od gwałtów powściągnąć, zwłaszcza, że lud widząc złamaną konwencyą i najświętsze swe prawa podeptane, ze wszech strony zaczepiony, do rozpaczliwej o życie zmuszony był walki.”
„Dalej utrzymujesz Ekscelencya, że ci mężowie lud strachem o szkody religijne durzyli i zapewniali, iż Prusacy chcą zmuszać do protestantyzmu. O tem wprawdzie nie wiemy — ale wiemy to, że nasze obrazy Świętych, groby i kościoły wyuzdane znieważyło żołdactwo — że nam kapłanów złupiono i pomordowano, jak w Kórniku, Buku, Mieściskach i indziej.”
„Ekscelencya utrzymujesz wreszcie, że tym, którzyby za broń chwycili, po trzy morgi roli obiecywano. I w tej mierze fałszywe masz zdanie. Darowizna ta tym przyobiecaną została, którzyby po konwencyi do domów poodchodzili; był to więc środek pacyfikacyjny, a nie wywołujący, o czem się z obwieszczenia komitetu narodowego z dnia 16 kwietnia przekonać dostatecznie można. A jeżeli Ekscelencya sądzisz, że lud takiem przyrzeczeniem oszukano, odpowiemy tem tylko, że w wielu miejscach już przyrzeczenia dopełniono, a i wszędzie się je wykona, skoro tylko prawo mocniejszego w naszem Księstwie ustanie.”
„Wasza Ekscelencya wyłącznie do włościan się odzywasz, że ich król wolnymi ludźmi uczynił; przytaczamy na to (nie wchodząc w kwestyą pierwotnej, później prawda uszczuplonej wolności chłopów w Polsce) fakt, że już konstytucja 3 maja 1791 roku naszych chłopów z średniowiekowego poddaństwa wydźwignęła, a było to w czasie, gdy w Prusach nikt jeszcze o podobnej rzeczy nie myślał. A chociaż nieszczęsne naszej Ojczyzny losy nie pozwoliły nam przyprowadzić zamiaru konstytucyi do skutku, to jednakowoż zaprowadzenie prawa francuskiego włościan poddaństwo zniosło, a rząd pruski wolnymi już ich zastał.
„Co do nadania później własności, nadmieniamy to tylko, że owa darowizna nie poszła bynajmniej ze skarbu albo ze szkatuły królewskiej, tylko czysto z majątków dziedziców, do czego oni chętniej się może skłonili, niż gdzieindziej.”
„Z żalem oświadczamy W. Ekscelencyi, iż rzeczona odezwa bynajmniej nie zaleca się duchem pojednania i pokoju, czegoby od komisarza pacyfikacyjnego słusznie wymagać można, owszem, ściąga na siebie podejrzenie, że ma raczej zachęcać do zaburzeń socyalnych.[196]
Podp. Potworowski, Bażyński, Kraszewski, Szuman, Trąmpczyński, Kościelski, Raszkiewicz, Cieszkowski, Strybel, Brodowski, Taczanowski.

Wybory. Linia demarkacyjna.

Po ogłoszeniu prawa z dnia 8 kwietnia 1848 roku, naznaczającego wybory dwustopniowe i przyznające głos wyborczy pierwotny każdemu pełnoletniemu mężczyźnie, bez względu na posiadłość, komitet narodowy upoważnił zawiązanie się komisyi centralnej wyborczej, złożonej z 6 członków: Potworowskiego, Cieszkowskiego, Moraczewskiego, Taczanowskiego, Alojzego Zaborowskiego, i Szymańskiego, która to komisya gorliwie zajęła się sprawą, a arcybiskup Przyłuski okólnikiem z dnia 18 kwietnia polecił plebanom, aby nie z ambony, ale raczej na innem miejscu wzywali lud do udziału w wyborach i oświecali go o ważności tej sprawy.[197]
Atoli polska centralna komisya wyborcza niełatwe miała zadanie, bo podburzone przez urzędników pospólstwo niemieckie w niejednem miejscu dopuszczało się nadużyć, a tu i owdzie dopomagali mu żołnierze, jak to się stało w Lwówku, gdzie zraniono pułkownika Niegolewskiego. W Czarnkowie radca ziemiański Junker von Ober-Conreuth aresztował Polaków, którzy przy wyborach jakikolwiek wpływ mogli wywierać, przyczem dopomagał mu komisarz obwodowy Krupiński rozsiewaniem złośliwych pogłosek, co też czynił komisarz obwodowy Radke w Inowrocławiu. Burmistrz Lottig z Mroczenia nie tylko bez żadnej podstawy aresztował obywatela Łaszewskiego, którego radca ziemiański natychmiast puścić na wolność kazał, ale także dnia 1 maja przy wyborach ściągnął słuszne oburzenie na siebie.[198] W Krotoszynie radca ziemiański Bauer, widząc, że Polacy w powiecie znaczną mają większość, samowolnie ogłosił, że tym, którzy pisać nie umieją, wybierać nie wolno. Tym sposobem głosy włościan odpadły, a sam Bauer na deputowanego przez Niemców wybrany został.[199]
Pomimo wszelkich przeszkód ze strony urzędników pruskich i ogólnego przygnębienia przeprowadzili Polacy dnia 8 maja na 30 posłów z W. Księstwa Poznańskiego 16 swoich.
Od wyborów do zgromadzenia narodowego w Frankfurcie Polacy postanowili wstrzymać się, ażeby nie dawać nawet pozoru do przypuszczenia, że w jakikolwiek czynny sposób przychylają się do myśli wcielenia ziemi swojej do Niemiec. Wybrano tylko jednego posła ks. Janiszewskiego, aby przeciwko wcieleniu zaniósł uroczysty protest, i polecono mu, w razie nieuwzględnienia protestu, złożyć mandat i opuścić parlament. Niemcy wysłali do Frankfurtu pomiędzy innymi generała Brandta, zwycięscę z pod Książa, i radcę rejencyjnego Viebiga, ojca znanej z nienawiści do Polaków autorki Klary Viebig.
W tym samym czasie urzędnicy pruscy wszelkimi sposobami starali się uwieść katolików w powiatach, w których ludność niemiecka przeważała, do podpisywania petycyi, których celem miało być oderwanie tychże powiatów od W. Księstwa Poznańskiego. Polecił przeto arcybiskup Przyłuski okólnikiem z dnia 21 kwietnia plebanom, aby zebrali natychmiast swych parafian, objaśnili ich o wartości przyrzeczeń, jakie im czyniono, poznali wolne i niewymuszone życzenia w tej mierze i przyjęli do protokółu ich oświadczenie, czy rzeczywiście życzą sobie wcielenia do związku niemieckiego.[200]
Okólnik ów oburzył ministra oświecenia hr. Schwerina, który w brutalny sposób zarzucił arcybiskupowi, że przekroczył swe kościelne powołanie i przyczynił się do rozruchów w W. Księstwie Poznańskiem.[201] W gwałtowności dorównał hr. Schwerin Niemcom i żydom krotoszyńskim, którzy napisali do arcybiskupa z wezwaniem, ażeby zeszedł ze stopni krwią zbryzganego tronu.[202]
Arcybiskup odpowiedział ministrowi dnia 27 maja w sposób następujący:[201]
„Przy wyborze moim na godność arcybiskupa raczyła J. K. Mość w dostojnem piśmie swojem do komisarza wyborów, księcia Wilhelma Radziwiłła, oświadczyć, że chce we mnie mieć pośrednika i przedstawiciela narodowości polskiej W. Księstwie Poznańskiem. Ten list czytałem, czytało go prócz tego kilku innych członków obydwóch kapituł, zebranych na wybory, którym go komisarz królewski udzielił; ten list, zapewne jeszcze w ręku księcia Radziwiłła, może być przez niego okazanym, ten list wreszcie potwierdza prawo, które mam do stawania w obronie tutejszej narodowości polskiej — którego mi nikt odebrać nie może.”
„Tymczasem tutejsi urzędnicy, walcząc o utrzymanie swoje, najniegodniejszych użyli machinacyi, aby wymódz petycye za przyłączeniem do Związku niemieckiego.”
„Zdawało mi się, iż mam obowiązek i prawo do tego, aby przeciw takowym machinacyom wystąpić nie przez nikczemne intrygi, jak strona przeciwna, lecz drogą otwartą, prawną, jak przystoi na męża honoru, na reprezentanta narodowości polskiej. Kazałem polskim, a mianowicie niemieckim katolikom przez pasterzy ich przedłożyć to proste pytanie, czy w istocie wolą ich jest zerwać dotychczasowe węzły polityczne i religijne, a do tego — jak nadmieniłem — miałem powołanie i prawo. Przyjmowaniu owych oświadczeń przeszkadzali urzędnicy i władze wszelkimi sposobami, zwierzchność zaś departamentu bydgoskiego na mocy rozkazu królewskiej rejencyi bydgoskiej nawet gwałtem. Mimo to wszystko znajdują się u ministra spraw wewnętrznych przeszło 100,000 protestacyi polskich, osobliwie zaś niemieckich ojców familii przeciw przyłączaniu do Związku niemieckiego.
„Protestacye te zawierają równocześnie nieomylne dowody o kłamliwych knowaniach, których używano przy petycyach za przyłączeniem się do Związku niemieckiego.”
„Ponieważ W. Ekscelencya raczyła nadmienić, że okólnik mój z dnia 21 p. m. sięga daleko poza obręb czynności kościelnego powołania, przeto dozwolisz mi najuniżeniej odpowiedzieć, że, prócz szczegółowego, powyżej objaśnionego w tej rzeczy upoważnienia, nawet pod względem kościelny przeciwnego zupełnie jestem zdania.”
„Niekatolicy byli zawsze zaciętymi nieprzyjaciółmi wiary katolickiej, chociaż się w słowach zawsze pobłażaniem chełpili. Teraz, przy rozwolnionym duchu i mowie, nieprzyjaźń owa z prawdziwą występuje wściekłością. Religią katolicką hierarchią i pojedyńczych księży lżą i poniewierają w sposób najbezczelniejszy.
„Otóż mówiono wówczas, że części od Księstwa oderwana mają do innych, protestanckich departamentów wcielić, że przez to wolność religijna powierzonych mej pieczy katolików na niechybne wystawioną może być niebezpieczeństwo — o tem aż nadto przekonany jestem — równie jak i o tem, że moją powinnością jest działać przeciw temu.”
„Wogóle podobają sobie władze zwierzchnicze w owem aż do sytości powtarzanem twierdzeniu, że religia katolicka przez nie na szwank wystawioną nie jest. Że to bynajmniej z prawdą się nie zgadza, dowód memoryał przezemnie i moją kapitułę tutejszą ułożony, na niezbitych oparty zasadach, który w tych dniach u stóp tronu złożę, którego również gdzieindziej udzielą.”
Skreśliwszy następnie wypadki od 20 marca, tak dalej mówi:
„Wtedy przybiegł generał Pfuel jako nowy zwiastun pokoju i organizator prowincyi. Pierwszym jego czynem było rozszerzenie stanu oblężenia miasta na całą prowincyą. Drugim był całkiem nowy wynalazek naznaczać w boju pojmanych Polaków na uchu i ręku kamieniem piekielnym. Trzecim ów podział kraju, po raz ósmy teraz na ziemi polskiej uskuteczniony. Czwartym odezwa do włościan, w której tutaj poduszczanie do galicyjskiej zemsty znajdują. Tymczasem trwały i trwają jeszcze w całej prowincyi rozliczne okropności z tym dodatkiem, że pod opieką tego nowego pacyfikatora chłopi i szlachta biorą baty, a mieszkańcom naszego kraju odświeżają się w pamięci hord tatarskich napady”.
„Wpośród tak okropnych wydarzeń żądał pan pacyfikator, abym okólnikiem umysły uspokoił. Odpowiedziałem, że to niepodobna, dopóki rozkiełznana brutalność żołnierstwa powstrzymana nie będzie. Żądał dalej, żebym publicznie zaręczył, iż kościół i religia nigdzie nienaruszona. Tego nie mogłem stosownie do poprzednio wymienionej uwagi uczynić. Jednakże zdaje się, że pan generał ulega tylko wpływowi obcemu, to jest, wpływowi tak zwanego niemieckiego centralnego komitetu.
„Racz W. Ekscelencya z przyłączonej tutaj Gazety Poznańskiej nr 115 łaskawie przekonać się, że komitet sam z tego się chwali i że mu tutaj nikt jeszcze nie zaprzeczył. Wylicza tam z przechwałką wszystkie skutki pomyślne swych zabiegów i oznacza jeszcze to, co ma osiągnąć i jakie ku temu środki przedsięwziął. Podług tego więc komitet jest tutaj władzą rządzącą. Wysyła także wysłańców swoich za granicę, aby zawerbować współwinowajców do zdeptania nieszczęśliwej Polski.
„Przyłączony tutaj dziennik konstytucyjny zawiera sprawozdanie takiego wysłannika, tutejszego profesora Loewa, o skutkach pomyślnych swej misyi. Prawda, że rządy biurokracyi nie były wesołe, ale tyraństwo zaciętego stronnictwa jest o wiele zgubniejszem.
„Racz W. Ekscelencya z tego wiernego obrazu przekonać się, że li tylko wojsko tutejsze okropne zajścia wywołało, nawet wykonało. Były one już w zupełnym biegu, kiedy wyszedł mój okólnik z dnia 21 p. m. — nie ma on nic z niemi wspólnego.”
„Zresztą jeszcze jedna najuniżeńsza uwaga. Ciągle mi i ciągle wytykają, że duchowni także mieli udział w powstaniu. Nie można zaprzeczyć, że dziki potok europejskich ruchów porwał wirem swoim kilku duchownych. Ja, ksiądz pojedyńczy, nie mogłem tego powstrzymać. Jakaś siła potrafiła dotychczas ruch ten powściągnąć, jakąż stawić mu nieprzebytą groblę? Ja nie rządziłem wielkimi wypadkami świata, które od zadowolenia lub niezadowolenia ludów cudzych zależą. Ja nie miałem udziału w rozdarciu Polski, której najpierwsi mężowie Niemiec w Frankfurcie nad Menem za haniebne bezprawie ogłosili, bezprawie, którego wymazać z żadnego polskiego serca nigdy nie można.[201]
Pisał jeszcze arcybiskup do ministra Auerswalda 26 kwietnia i 18 maja listy,[203] w których mniejwięcej to samo oświadczał.
Memoryał, o którym arcybiskup w liście do hr. Schwerina wspomina, wyszedł w druku 1848 r. p. t. Promemoria w sprawie nadwerężenia praw Kościoła w W. Księstwie Poznańskiem od czasu królewsko-pruskiego zaboru, powodem zaś do napisania go był reskrypt królewski z 30 kwietnia 1848 r., w którym mieściły się te słowa:
„Mieszkańcy prowincyi poznańskiej! Co wam od czasu, jak należycie do państwa pruskiego, król, ojciec mój przyrzekł, iż Kościół katolicki nienaruszonym pozostanie, to wam przeszło 30 lat niezłomnie dotrzymano. Religia wasza, Kościół wasz jest mi świętym. Tak pozostanie również i nadal. Nikt wam nie przeszkodzi w waszej świętej wierze, a każdy zamach taki byłby surowo ukarany. Czyli wasi urzędnicy Polacy, czyli Niemcy będą zawsze działać muszą według ustaw krajowych, a zatem będą także szanować waszą religią, wasz Kościół. „Na to daję wam powtórnie moje słowo królewskie.”[204]
Otóż Promemoria wykazywało, że kościół katolicki w W. Księstwie Poznańskiem, który przed okupacyą pruską był panującym w kraju, po okupacyi za porównany w prawach z Kościołem protestanckim ogłoszony, nie cieszył się bynajmniej tą równością praw, lecz wielokrotnie upośledzony i w swych prawach pokrzywdzony, stał się prawdziwie Kościołem uciśnionym.[204]
Napiętnowany przez arcybiskupa Przyłuskiego w piśmie do ministra hr. Schwerina z dnia 27 maja komitet centralny narodowy niemiecki w Poznaniu tworzyli wówczas: Neumann, Viebig, Seger, dr. Barth, Günter, dr. Hepke, Kaatz, Blau, Crousaz, Wehr, dr. Hantke, Suttinger starszy, Wettinger, Poppe, Vanselow, Schreb, Herzbeg, Zerpanowicz, Kiessling, Ed. Mamroth, Suttinger młodszy, Louis Falk, Henke, Müller, Schwerninski, Treppmacher, Seidemann, Berger, Damroth, Dazur, C. Levisour, Jaffé i dr. Wendt.
Ten to komitet urządził, gdy generał Pfuel postanowił przyłączyć Poznań do Związku niemieckiego, dnia 11 maja uroczysty pochód przez ulice Fryderykowską, Wilhelmowską, Świętomarcińską, Garbarską i Wodną do ratusza, a na czele orszaku szli generał Pfuel, generał Colomb, generał Steinäcker i naczelny prezes Beurmann! Wezwana kapituła poznańska nie dała użyć się za narzędzie do naigrawania się z najświętszych uczuć Polaków; także nauczyciele i inni urzędnicy Polacy nie wzięli w pochodzie udziału, choć ich komitet niemiecki śmiał zaprosić.[150]
Słusznie wyrażali się w proteście swym do sejmu frankfurtskiego polscy mieszkańcy Poznania, że „przykuwaniem gwałtownem jest postanowienie wcielenia miasta Poznania do Związku niemieckiego wbrew życzeniom polskich miasta mieszkańców, a nawet nie zapytawszy o nie — że wiele większa połowa mieszkańców W. Księstwa Poznańskiego upatruje w tem wcieleniu dawnej polskich królów stolicy zdeptanie swych uczyć narodowych i pojęcia wolności.”
„Jest — pisali — niezmazaną krzywdą, bo komitet niemiecki w Poznaniu, który wniósł o wcielenie, nie przedstawia tutejszych potrzeb, a składając się w większej części z niemieckich urzędników, przedstawia tylko opinię pewnego germanizacyjnego stronnictwa biurokratycznego.”
„Jest niezmazaną krzywdą, bo tutejsza przedstawicieli miasta Rada nie ma prawa bez szczególnych poleceń mieszkańców tutejszych rozstrzygać w tak ważnej politycznej sprawie, zwłaszcza że magistrat do ich wniosku się nie przychylił.
„Jest krzywdą niezmazaną, bo całość W. Księstwa Poznańskiego w wszystkich swoich częściach zaręczona traktatami, a każde oderwanie poszczególnych części dopóty uważane być powinno za gwałt, dopóty prawni zastępcy całej prowincyi, obrani wolnymi, nie przymusowymi na ten jedyny cel zebrani głosami o tem nie wyrzekną.
„Jest to krzywdą tem wyraźniejszą, że znaczna większość deputowanych W. Księstwa Poznańskiego na ostatnim sejmie w Berlinie przeciwko wcieleniu prowincyi, zatem i każdego kawałka jej przestrzeni do Związku niemieckiego stanowczo wyrzekła.[186]
Arcybiskup Przyłuski zaś nazwał w piśmie do ministra Auerswalda z dnia 18 maja żądanie co najwyżej 100,000 przeważnie protestanckich przybyszów i żydów, aby wcielono części W. Księstwa Poznańskiego do Związku niemieckiego, oburzającą niesprawiedliwością, a nawet bezczelnością.[205]
Ale na takie protesty nie zważał generał Pfuel mało go też obchodziło, że nie życzyła sobie podziału kraju ani katolicka ludność niemiecka, ani nawet przeważna część potomków owych akatolickich Niemców, którzy niegdyś w innych krajach krwawo prześladowani, w Polsce gościnnego doznali przyjęcia i jej dolę i niedolę dzielili.
Po kilkakrotnem, a dla Polaków coraz niekorzystniejszem oznaczeniu linii demarkacyjnej pociągnął ją wreszcie Pfuel dnia 4 czerwca w ten sposób, że Polakom nawet trzeciej części W. Księstwa Poznańskiego nie zostawił.[206]
W tej malutkiej części naczelne prezesostwo ofiarował Pfuel Antonimu Kraszewskiemu, który za ten zaszczyt w tych słowach podziękował:
„Jakkolwiek gotów jestem w każdym czasie i w każdem położeniu sprawom Ojczyzny mojej usługi moje poświęcić, uważam przecież za powinność Panu Generałowi oświadczyć niniejszem najuniżeniej, że
ponieważ W. Ks. Poznańskie obecnie wystawione jest na wojnę domową, której czas i koniec oznaczyć się nie da; ponieważ według mego przekonania uskuteczniony podział W. Księstwa Poznańskiego nie tylko się sprzeciwia traktatom z roku 1815 i gwarancyom patentu okupacyjnego, ale nadto rozkazowi gabinetowemu z dnia 24 marca r. b., jako też interesom i życzeniom daleko większej części ludności Księstwa, a wogóle jest podziałem, który niewątpliwie w historyi będzie nosił miano nowego podziału Polski,
przeto poruczonego mi urzędu przyjąć nie mogę.”[207]
Następnie zwrócił się Pfuel do Gustawa Potworowskiego, od którego taką odebrał odpowiedź:
Ekscelencyo!
List Jego Ekscelencyi z dnia 19 b. m. najboleśniejsze na mnie uczynił wrażenie, bo jest dowodem, jak wątpliwym w oczach Ekscelencyi charakter mój wydawać się musi, gdy sądzisz mimo to, iż miałem już honor wyjawić Mu moje zdanie o teraźniejszym stanie Księstwa, że przyjmę urząd naczelnego prezesa — po nowym jego podziale wbrew najświętszym prawom naszym.
„Jakkolwiek za najświętszy poczytywałem sobie obowiązek przyjąć każdy urząd w Księstwie podług przyrzeczenia z dnia 24 marca zreorganizowanem, w teraźniejszym wszakże położeniu rzeczy byłbym zdrajcą Ojczyzny, gdybym jakikolwiek wziął udział w dziele, które za nowy podział Polski poczytuję.[208]
Także adwokat Gregor i sędzia Topolski, do których Pfuel następnie się zwrócił, odmowną dali odpowiedź.

Uroszczenia Niemców i żydów. Generał Pfuel opuszcza Poznań.

Poniesione w czasie rozruchów szkody obliczyli sobie niemieccy i żydowscy mieszkańcy W. Księstwa Poznańskiego na 100,000 talarów. O te 100,000 talarów podali wniosek do ministeryum, ale ani ministeryum ani rejencye wypłacić im owej sumy nie chciały. Zwrócono się więc do generała Pfuela, ten zaś odesłał w odezwie z dnia 30 maja wszystkich do władz sądowych, dając im do zrozumienia, żeby drogą prawa poszukiwali wynagrodzenia po naczelnikach powstańców, mianowicie po członkach wydziału wojennego. W tejże samej odezwie wymienił nazwiska członków owego wydziału. Nazwiska były następujące:[209]

Powiat Organizator
główny
Organizator
piechoty
Organizator
kawaleryi
1. babimojski Stanisław Plater Bobrowski
2. bukowski Konst. Sczaniecki Adam Matecki
Nep. Wiszniewski
Alkiewicz
3. bydgoski Stan. Radkiewicz Her. Drwęski
4. chodzieski Hel. Skórzewski
5. czarnkowski Emil Świnarski Laskowski
6. gnieźnieński Ksaw. Bojanowski Walenty Iłowiecki
Aleksander Oudot
Edw. Kryńkowski
Leop. Bradzewski
7. inowrocławski Roman Mielęcki R. Miller Roch. Skrzyński
8. kościański Chłapowski Zgorzalewicz
9. krobski Budziszewski Emil Szołdrski
10. krotoszyński Teodor Mycielski
11. międzychodzki Apol. Kurnatowski Albin Żychliński Alkiewicz
12. międzyrzecki Bronikowski Alkiewicz
13. mogileński Adolf Malczewski
14. obornicki Dobrzycki (zginął
pod Obornikami)
15. ostrzeszowski Kuszel Rekowski
16. odolanowski Wojciech Lipski Murzynowski
17. pleszewski Kalkstein Sadowski Fr. Żychliński
18. poznański Julian Zaremba Jabłkowski Tytus Działyński
19. szamotulski
         (prow.)
Mackiewicz jun. Jakób Stanowski
Mackiewicz jun.
Ignacy Karnieński
              —
20. średzki Brzeżański Mackiewicz sen.
Ignacy Miaskowski
Metod. Puchalski
21. śremski L. Smitkowski Łaszczewski
22. szubiński Ar. Skórzewski Berlier Kromkowski
23. wągrowiecki A. Skrzydlewski Józef Miler

od 25 marca 1848
Józef Skrzydlewski
Winc. Ponikiewski
Józef Ulatowski
od 26 marca 1848
Atoni Okuniewski
Hipolit Jeliński
Józef Anderski
Teofil Anderski
Paweł Feliński
Antoni Miniewski
Julian Jezierski

              —

 
Korneli Wolszleger
Julian Ponikiewski
Julian Szeliski

24. wrzesiński Euzebius Kosiński Słupecki
25. wschowski Hip. Szczawiński Wierzbicki Ignacy Sikorski
26. wyrzyski Konst. Bniński Hajdenreich
W tym samym celu zapowiedział Pfuel wydanie rejestru nazwisk członków komitetu centralnego polskiego, oraz komitetów powiatowych.

W myśl odezwy generała Pfuela z dnia 12 maja, zapewniającej emigrantom polskim, którzyby się do 19 maja do władz pruskich zgłosili, zupełną wolność osobistą i paszporty do Francyi lub innych krajów, następujący emigranci z Królestwa dopełnili po większej części sami tej formy:
Feliks Sosnowski, Władysław Mazurowski, Karól Sosnowski, Aleksy Nehring, Hilary Witkowski, Kaźmierz Królikowski, Antoni Andruszewicz, Stanisław Wilamowski, Ignacy Dobrski, Wiktor Dobrosielski, Błażej Kaliski, Władysław Jasiński, A. Lekosław Szretter, Polikarp Gumiński, Maksymilian Zieliński, Floryan Jadamczewski, Jerzy Wegner, Maryan Simiński, Piotr Szymkowicz, Stanisław Koniewski, Józef Budzewski, Sebastyan Krzakowski, Konstanty Chylewski, Józef Czerkaski, Wincenty Redlich, Rudolf Ulejski, Napoleon Czaplicki, Lucyan Nowosielski, Jan Etner, Józef Niemojowski, Józef Paprocki, Walenty Zaborowski, Hipolit Gustowski, Juliusz Breite, Stanisław Gieppert, Franciszek Haunowski, Roman Mazurowski, Andrzej Zieliński, Wojciech Jagodziński, Maksymilian Zembowski, Stefan Poznański, Józef Rykowski, Bogumił Tworkiewicz, Adam Długosz, Jan Pawłowski, Franciszek Kosicki, Jan Chodkiewicz, Władysław Mazurowski, Józef Smoleński, Wojciech Doufrene, Juliusz Wrotnowski, Władysław Koskowski, Piotr Rokossowski, Konstanty Rokossowski, Ignacy Jamirzewski, Jan Schüssler, ksiądz Prątnicki, Antoni Byszewski, Jan Żurawski i Konstanty Borzęcki.
Pomimo to uwięziono tych wychodźców w fortecy poznańskiej, a stamtąd odprowadzono do Kistrzyna i tam zamknięto. Skutkiem tego dnia 10 czerwca zanieśli w imieniu wszystkich więźniów tej kategoryi podanie do Rady ministrów o rychłe udzielenie paszportów do Francyi.[210]
Dnia 5 czerwca przeznaczył generał Pfuel za doniesieni o broni nagrodę i to za sztucer lub dubeltówkę 1 talara, za pojedynkę 15 sgr., za pałasz lub pistolet 5 sgr., za kosę 1 sgr.,[211] co dało powód do wielu nadużyć i niepokojenia spokojnych obywateli.
Po bitwie pod Miłosławiem mnóstwo rannych pozostało w mieście, także pruskich żołnierzy, pomiędzy nimi kapitanowie Knorr i Tickelmann i porucznik Panke. Wszystkim bez różnicy dano opatrzenie, a dr. Maciej Kapuściński z Środy i dr. Pokorny z Pleszewa zajęli się z kilku kandydatami medycyny urządzeniem w pałacu miłosławskim lazaretu, który, jak wszystkie inne, poddany został pod główny nadzór przebywającej w lazarecie śremskim Emilii Sczanieckiej, która dotąd wraz z Bibianną Moraczewską dojeżdżała. Do tego lazaretu przewieziono też umieszczonych w Chrustowie rannych, których tam pielęgnowały panny Neymanówna i Aniela Niemojewska, bratanka starościny Mielżyńskiej. Przybyli też tam za pozwoleniem generała Pfuela dwaj lekarze z emigracyi, Jezierski z Paryża i Smoleński z Strasburga, zaopatrzeni w paszporty francuskie, wystawione im jako doktorom medycyny i chirurgii,[212] i gorliwie pielęgnowali rannych przy pomocy stale tam zajętych pań: z Bukowieckich Roszkowskiej, Maryi Bolewskiej, Augustyny Zabłockiej, Korsakówny, Tekli Dobrzyńskiej, Anieli Kolanowskiej (później żony Antoniego Rosego) i ochmistrzyni pałacowej Gramińskiej.
Nagle, dnia 9 czerwca załogujący w Miłosławiu kapitan Greutz aresztował owych dwóch emigrantów i wyprawił pod eskortą do Środy, gdzie na odwachu na gołej słomie noc przepędzić musieli. Nazajutrz wysłano ich do Poznania.
Owe panie zwróciły się natychmiast dnia 10 czerwca do generała Pfuela z zażaleniem i prośbą, aby pozwolił aresztowanym powrócić do Miłosławia, zwłaszcza, że 58 chorych zostało bez opieki lekarskiej, bo i dr. Pokornemu zabroniono przyjeżdżać.
Prośba nie miała skutku. Już 10 czerwca bowiem na rozkaz Pfuela Jezierski i Smoleński musieli za przymusowym paszportem na Głogów i Drezno powrócić do Francyi i to — jak ogłosił generał Colomb w Gazecie Polskiej (nr. 75) — na mocy podejrzenia, że z innego powodu jak dla pielęgnowania chorych przybyli do W. Księstwa Poznańskiego i że może wcale nie byli lekarzami.
Po wydaleniu emigrantów osiadł na stałe w lazarecie miłosławskim dr. Cunow z Trzemeszna i pozostał tam aż do jego rozwiązania.[213]
W połowie czerwca generał Pfuel, przekonany, że pokój w W. Księstwie Poznańskiem zupełnie przywrócony, zniósł prawo doraźne i, rozkazawszy wypuścić jeńców wojennych, odjechał do Berlina, gdzie niebawem został prezesem ministrów.
Generała Colomba przeniesiono później do Królewca, pozostali zaś na swych stanowiskach Beurmann i generał Steinäcker, którego Niemcy i żydzi mianowali honorowym obywatelem miasta Poznania. Posunięty na stopień generała piechoty, wziął Steinäcker 1850 roku dymisyą i, żegnany z żalem przez Niemców i żydów, opuścił Poznań 6 lipca tegoż roku, udając się z żoną i sześcioletnią córką na stałe mieszkanie do Hali.[214]
Stan oblężenia w Poznaniu zniesiono dopiero 14 września 1849 roku.

Cholera.

Do wszystkich nieszczęść roku 1848 przyłączyła się cholera.
W sierpniu 1848 roku dokończono kolei żelaznej pomiędzy Poznaniem a Szczecinem. Skorzystało z tego kilkuset mieszkańców Szczecina, aby odwiedzić Poznań, a w tydzień później pojechała pewna ilość mieszkańców Poznania do Szczecina, pomimo, że wtenczas tak w Szczecinie, jak w Wronkach panowała cholera. Bezpośrednio po powrocie Poznańczyków zapadła pewna kobieta, która uczestniczyła w wycieczce, na cholerę, a później młynarz w Jeżycach. W połowie września epidemia ogarnęła całe miasto i trwała do 24 listopada. Umarło na nią 1008 osób i to 598 Polaków, 233 Niemców, 41 żydów i 135 żołnierzy. Cała ludność cywilna wynosiła wówczas głów 37,490, wojska zaś było w Poznaniu 6000. Epidemia nie oszczędzała żadnego wieku; pomiędzy umarłymi byli 80 letni starcy i małe dzieci, najwięcej ofiar było pomiędzy rokiem 20 a 28 i to więcej kobiet niż mężczyzn. Zwłaszcza pomiędzy ludnością roboczą cholera wielkie wyrządziła spustoszenia. Dopiero, gdy Siostry Miłosierdzia zajęły się pielęgnowaniem chorych, zaraza ustała.
Ze wszystkich miast W. Księstwa Poznańskiego tylko Leszno i Mosina pozostały, jak poprzednio, tak i w roku 1848 wolne od cholery.[215]
I w następnym roku (1849) grasowała cholera. W parafii św. Marcina w Poznaniu umarło 76 osób i to 41 płci męskiej, 35 płci żeńskiej. Pierwszy wypadek zaszedł 2 lutego, największa śmiertelność panowała 18 lipca, ostatni wypadek zdarzył się 9 grudnia. (Liber Mort. św. Marcina).

Współczesne pisma niemieckie o wypadkach 1848 roku.

Wkrótce po kapitulacyi w Bardzie Mierosławski napisał Memoeryał, wyjaśniający dopiero co minione wypadki.[216] Odpowiedzią na ten Memoryał była broszura p. t. Beleuchtung der Sr. Excellenz dem Königl. Komissarius Herrn General der Infanterie v. Pfuel von dem polnischen Insurgentenführer Ludwig v. Mierosławski am 16. Mai c. eingereichten Denkschrift. J. A. herausgegeben von Olberg. Posen 1848, 31. Mai.
Generał Brandt zowie w Pamiętnikach swoich siebie właściwym autorem tej broszury, wyznaje jednak, że najdosadniejsze ustępy wyszły z pod pióra majora Olberga, szefa sztabu dywizyi poznańskiej. Ale ani jednemu, ani drugiemu pismo owo zaszczytu nie przynosi, bo, chociaż jest z polecenia skreślone, więc niejako urzędowe, zaczem przyzwoitością i powagą odznaczać się powinno, roi się odnośnie do Polaków od wyrażeń: Frechheit, Falschheit, wüthendste, bornierteste Köpfe, infame Insinuationen, Gesinnungs- und Gewissenslosigkeit, Umtriebe, Schleichwege und Intriguen, a powtóre przepełnione jest — jak mówi Niemiec H. Schmidt — umyślnemi kłamstwami, których żaden cel uświęcić nie może.[217]
W kilku słowach odpowiedział na ów paszkwil Gustaw Potworowski, nie wdając się w zbijanie fałszerstw, lecz ograniczając się na wykazaniu, że komitet narodowy wbrew twierdzeniu Spółki Brandt-Olberg był uznany jako władza.[218]
Drugą odpowiedź dała Gazeta Polska w numerze 65. Prawdopodobnie napisał ją Jan Koźmian.[219] Wykazano tam, że bez podania dowodów pozostały twierdzenia Brandta-Olberga, iż „członkowie komitetu (polskiego) obrzucili ministerstwo bez wątpienia temi samemi kłamstwami, temi samemi oszczerstwami, których w prowincyi tak obficie używali, a które bezczelnością swoją równych sobie pewno nie mają (!)” — że komitet miał wydać rozporządzenia, na mocy których wszyscy Niemcy wymordowani lub z kraju wygnani być mieli(!) — że chłopów zmuszono do kucia kos, szlachta odpędzała komorników, którzy się do tego nie zabieraliże księża za pomocą spowiedziwedług zeznań jeńców(!!)podżegali wszystkich Polaków do powstania przeciw Niemców i rządowi pruskiemu, a tym, co się do powstania przyłączyć nie chcieli, odmawiali komunii i absolucyi(!).
Wykazała dalej Gazeta Polska, że broszura Brandta-Olberga pominęła milczeniem publiczne oświadczenie komitetu narodowego, iż instrukcya z podpisami Moraczewskiego i Berwińskiego z dnia 28 marca ani od niego ani z jego polecenia nie wyszła — że umacnianie obozów, zdejmowanie mostów, przerywanie traktów, zatrzymywanie sztafet i poczt nie było — jak twierdziła broszura — ani powodem ani dowodem zerwania konwencyi, lecz raczej obroną, środkiem wojennym po zaczepieniu obozów polskich — że nie była też powodem Odezwa do braci Polaków, służących w wojsku pruskiem, bo odezwa ta obiegała jeszcze przed rewolucyą berlińską — że zarzut, uczyniony Mierosławskiemu, iż zachęcał w liście, pisanym w dzień bitwy pod Książem do popierania powstania na wszelki sposób, jest raczej dowodem, że Mierosławski dopiero wtedy wzywał do powstania, kiedy już wojsko uderzyło na Polaków — że w broszurze przekręcono tekst konwencyi co do kos i broni — że nie po niegrzecznem traktowaniu parlamentarzy(!) nastąpiły okrucieństwa wrzesińskie, lecz po zdradzie i okrucieństwie żydów w Trzemesznie.
Druga głośna broszura niemiecka z owego czasu wyszła pod tytułem: Aktenmässige Darstellung der polnischen Insurrektion im Jahre 1848 und Beleuchtung der dursch dieselbe entstandenen politischen und militärischen Fragen, mit Genehmigung Sr. Excellenz des commandierenden Generals, von C. v. Voigts-Rhetz, Major im. Königl. pruss. Generalstabe.
Autor tej broszury, który generałowi Colombowi „wbrew lepszej wiedzy niedokładne i fałszywe zdawał relacye”,[220] nie okazał w niej — jak się wyraża H. Schmidt — postępu co do prawdomówności, lecz raczej wzbudził podejrzenie, że chodziło mu o zrobienie karyery wojskowej. „Przeznaczenie dochodu z książki na rannych żołnierzy wzmacnia podejrzenie, zwłaszcza, że autor uczynił to publicznie. Major później jeszcze w dwóch innych książkach omówił tę samą sprawę w innym związku, co w istocie przyczyniło się do jego karyery, gdyż rok 1870 ujrzał go pomiędzy komenderującymi generałami.”[220]
Na szersze koła społeczeństwa niemieckiego, wśród których wogóle wyrazy aktenmässig, amtlich itd. uchodzą za najpewniejsze znamiona prawdy, za rękojmią nieomyślności, wywarła broszura pożądane wrażenie, wyszła bowiem w chwili, w której sprawa W. Księstwa Poznańskiego i w Berlinie, i w Frankfurcie miała się rozstrzygnąć; pouczyła nieświadomych i nawróciła „kłamstwami polskiemi” obałamuconych z „fałszywej drogi.”
Te same w broszurze Voigts-Rhetza zachodzą wyrażenia, sposób przedstawienia i fałsze, co w broszurze Brandta-Olberga, te same co w ówczesnych codziennych artykułach Gazety Poznańskiej (Posener Zeitung) i odezwach i manifestacyach niemieckich. Powtarzają się i tutaj na każdej niemal stronnicy stereotypowe oskarżenia o zdradę, fałsz i podstęp, o jezuityzm, kłamliwe uczucia, mordy i rabunki, gwałty, złamanie konwencyi, buntownicze usposobienie tylko w szlachcie i księżach, uwodzenie i przymuszanie chłopów do broni, nadużywanie ambon i konfensyonałów — słowem o wszystkie, jakie sobie kto pomyśleć może, kłamstwa, bezeceństwa i zbrodnie. Żołnierze pruscy są i tu, jak i w broszurze Brandta-Olberga niewinne baranki, które wszędzie zaczepiano i dręczono, a władze pruskie, osobliwie wojskowe, pełne apostolskiej cierpliwości i łagodności, li tylko przez bezczelne i coraz bardziej szerzące się gwałty Polaków do ojcowskiego karcenia znaglone.[221]
I to pisał człowiek, który oznajmiał, że z sumiennem staraniem wszelką gorycz od siebie odsunął i z szczerą wierności wyszukiwał prawdy!
Odpowiedź dowcipną i ostrą na broszurę Voigts-Rhetza napisał Władysław Kościelski p. t. „Ueber die aktenmässige Darsellung der polnischen Insurrection des Majors v. Voigts-Rhetz, zbijając punkt po punkcie jego twierdzenia, a nadto wyzwał go na pojedynek, który się też odbył.
Druga ważna odpowiedź ukazała się p. t. Der Generalstabs-Major von Voigts-Rhetz über den polnischen Aufstand im J. 1848, beleuchtet von Gustav Senst, einem Deutschen des Grossherzogthums Posen, w której autor dochodzi do wniosków, że 1) generał Colomb sam zerwał konwencyą jarosławiecką, 2) nie słuchał ministeryalnych rozkazów.
Podobnego rodzaju co powyżej wymienione broszury niemieckie jest też Denkschrift über die neueste polnische Schilderhebung im Grossherzogthum Posen von derer Beginn bis zum Augenblicke, wo dieselbe in Folge der von Willisenschen Convention zur unzweideutigen Insurrection ausartet, v. W. K., oraz Die polnische Erhebung und die deutsche Gegenbewegung in Posen, w której autor, nauczyciel gimnazyum św. Maryi Magdaleny w Poznaniu dr. Hepke, zwięźle i zręcznie powtórzył wszystko to, co o nas pisały rozprawy i broszury stronnictwa niemiecko-żydowskiego. Tego Henkergo wysłał komitet niemiecki do Frankfurtu, aby obrabiał na korzyść poznańskich Niemców i żydów dzienniki południowo-niemieckie i francuskie. Hepke w Poznaniu, Berlinie i Frankfurcie, po gazetach, klubach, broszurach, parlamentach, zgromadzeniach szarpał i oczerniał Polaków.[222]
Także asesor Dazur, zbankrutowany adwokat Ahlmann z Szamotuł i inni ochotnicy słowem i pismem szerzyli w W. Księstwie Poznańskiem i w Berlinie nienawiść do Polaków, a odznaczał się zaciętością profesor H. Wuttke z Lipska, który dał podnietę do założenia Ostmarkenvereinu (Towarzystwa kresów wschodnich) w mieście Lecach (Loetze) celem zwalczania dążności polskich na wschodzie, a w szczególności szerzenia niemczyzny pomiędzy Mazurami w Prusach Wschodnich.
Wyborną odpowiedzią na wszelkie zarzuty i oszczerstwa niemieckie jest na urzędowych aktach i niezbitych faktach oparta broszura Brodowskiego, Kraszewskiego i Potworowskiego p. t. Zur Beurtheilung der polnischen Frage im Grossherzogthum Posen im J. 1848, dalej Denkschrift des National-Comités an den General v. Willisen i Wojciecha Lipskiego Beiträge zur Beurtheilung der Ereignisse im Grossherzogthum Posen im. J. 1848.
Wspomnieć tu także należy broszurę Juliana Klaczki p.  Die Hegemonen, w której napiętnował małoduszność koryfeuszów liberalizmu niemieckiego, Gerviniusa, Aegidiego i innych.

Sprawa polska w Frankfurcie i Berlinie.

Do Frankfurtu nad Menem pojechali prócz ks. Jana Chryzostoma Janiszewskiego, jednego z najlepszych mówców polskich, z własnej woli, a nie opatrzeni urzędowym mandatem wyborczym jako przedstawiciele narodu polskiego:
Jan Ledóchowski, dawniejszy poseł na sejm polski, deputowany z Krakowa,
Jan Wilhelm Cassius, profesor i kaznodzieja ewangelicki, deputowany komitetu narodowego w Poznaniu,
dr. Bronisław Trentowski, wówczas profesor uniwersytetu w Fryburgu w Brysgowii, deputowany z Krakowa,
Kaźmierz Wodnicki, deputowany z Krakowa,
Władysław Niegolewski, dr. prawa, członek i deputowany komitetu narodowego w Poznaniu,
dr. Karol Libelt,
Józef Chosłowski, dr. prawa i deputowany komitetu narodowego w Poznaniu,
Ignacy Łyskowski, deputowany komitetu narodowego polskich powiatów Prus Zachodnich.
Ci „pełnomocnicy i członkowie polskiego komitetu” podali dnia 23 maja 1848 „w imieniu swej w niewoli jęczącej Ojczyzny” do owego zgromadzenia niemieckiego następujący wniosek:
1) aby Wysoki Sejm przyjął postanowienie niemieckiego parlamentu przygotowawczego, iżby hańba podziału Polski była zdjęta z Niemiec, a lud niemiecki zobowiązał się do przywrócenia Polski,
2) aby zatem Wysoki Sejm w imieniu całych Niemiec oświadczył się za przywróceniem Polski i niezwłoczne poczynił kroki, iżby przedewszystkiem pruskie i austryackie prowincye polskie wolność i narodową udzielność uzyskać mogły,
3) aby Wysoki Sejm nic takiego nie przedsięwziął, coby przyszłemu i jedynie legalnemu aktowi pod względem odgraniczenia wolnych Niemiec od oswobodzonej Polski ubliżać mogło.
My zaś zapewniamy z strony naszej, jako też z stanowiska, jakie między naszymi ziomkami zajmujemy i dajemy w imieniu ich to zapewnienie:
1) że Polacy gotowi są zapomnieć doznanych krzywd i bratnią zgodę z Niemcami przymierzem i traktatem handlowym stwierdzić,
2) że Polska będzie państwem z instytucyami demokratycznemi, w którem prawa wszystkich narodowości i wyznań w politycznym obywatelskim względzie z polskiemi równo szanowane będą,
3) że Polska pod odzyskaniu swej udzielności przy mającem nastąpić rozgraniczeniu wszystkie powiaty dla Niemiec odstąpi, w których się większość ludności przez wolne i legalne głosy, viritim zebrane, na stronę niemiecką skłoni.”
Równocześnie w podobnych do parlamentu niemieckiego odezwach protestowali ciż sami przedstawiciele Polski przeciw przypuszczeniu posłów niemieckich z W. Księstwa Poznańskiego do posiedzeń parlamentu, a mieszkańcy polskich okręgów Prus Zachodnich, w imieniu których występował Łyskowski, przeciw wcieleniu do Rzeszy niemieckiej.[206]
Już poprzednio wysłali byli memoryały w sprawie polskiej do Frankfurtu książę Adam Czartoryski z Paryża i Joachim Lelewel z Brukseli.
Dzień przed owym wnioskiem Polaków w Frankfurcie, dnia 22 maja, rozpoczął się sejm pruski w Berlinie.[223]
Do tego sejmu wybrani zostali następujący Polacy z W. Księstwa Poznańskiego: z powiatu bukowskiego ks. Bażyński, z śremskiego Brodowski, z wiejskiego poznańskiego Cieszkowski, z inowrocławskiego Kraszewski i Ruszkiewicz, z odolanowskiego Lipski, z pleszewskiego Lisiecki, z mogileńskiego Piegza, z krobskiego Gustaw Potworowski i ks. Stefanowicz, z ostrzeszowskiego ks. Strybel, z wągrowieckiego Szuman, z wrzesińskiego Alfons Taczanowski, z szamotulskiego ks. Taszarski, z średzkiego Trąmpczyński, z kościańskiego Marceli Żółtowski.
Król zagajając sejm, w ustępie mowy swej, tyczącej się W. Księstwa Poznańskiego, tak się wyraził:
„Moim staraniom zaspokojenia na drodze organicznych urządzeń życzeń polskiej ludności prowincyi poznańskiej nie udało się zapobiedz rozruchom. Wypadek ten, nad którym mocno ubolewam, nie wstrzymał mnie jednak od wytrwania w powziętym kierunku, a zarazem od koniecznego uwzględnienia praw niemieckiej narodowości.”
Więc król żadnej nie dawał rękojmi narodowości polskiej, a natomiast niemieckiej obiecywał względy.
Jako król, tak i sejm nie okazał się Polakom przychylny. Gdy Antoni Kraszewski z powodu nadużyć przy wyborach użalał się, że polska narodowość w państwie pruskim jest uciśniona i że stan oblężenia w Poznaniu przeciwko samym tylko Polakom się zwraca, przerwano mu mowę krzykiem i tupaniem i zmuszono do opuszczenia mównicy.
Pomimo to mieli Polacy nadzieję, że uda im się przezwyciężyć uprzedzenia i odeprzeć oszczerstwa Niemców i żydów poznańskich, i dla tem skuteczniejszego oddziaływania na posłów niemieckich powstępowali do rozmaitych stronnictw niemieckich lewicy.
Ale to ich stawiło w fałszywem położeniu i pociągnęło do kroków, których ze stanowiska polskiego pochwalić nie było można. I tak wystąpił Lisiecki w sprawach całkiem prusko-niemieckich, a kilku posłów polskich podpisało niemiecką odezwę z 27 listopada 1848 r., kończącą się wyrazami: „Es lebe das Vaterland!”
Z posłów polskich tylko Marceli Żółtowski i Gustaw Potworowski pojęli należycie swój obowiązek narodowy i stanowisko swoje w sejmie. Żółtowski nie wstąpił do żadnego stronnictwa i głosował tak, jak mu sumienie kazało lub jak wymagał interes Księstwa, Gustaw Potworowski zaś, lubo wszedł do lewego centrum, zachował sobie zupełną niezawisłość.
Na liczne interpelacye Polaków o popełnione w Księstwie bezprawia, z których niektóre nie były poparte potrzebnymi dowodami, odpowiadali ministrowie ogólnikami. Najważniejsze były interpelacye Pokrzywnickiego, asesora sądu ziemsko-miejskiego, znanego z obrony Polaków podczas procesu o zbrodnią stanu, a posła chojnickiego.
W pierwszych dniach po rewolucyi marcowej doniósł, zdaje się, wysłaniec francuski Circourt w Berlinie rządowy tymczasowemu w Paryżu, opierając się na wiadomościach, powziętych z Poczdamu, że W. Księstwo Poznańskie uzyska niepodległość i otrzyma odrębną konstytucyą, i wezwał rząd francuski do przepuszczenia przez granicę emigrantów, którzyby do oswobodzenia Polski przyczynić się chcieli. Tak przynajmniej utrzymywał Lamartine na posiedzeniu zgromadzenia narodowego 24 maja, gdy zarzucono mu słabość polityki względem Polski i Włoch. Zarazem dodawał, że tylko nierozsądkowi i niewdzięczności Polaków przypisać należy zniweczenie zamiarów króla pruskiego.
Na zasadzie tej mowy interpelował Pokrzywnicki ministra Arnima, żądając wyjaśnienia sprawy. Arnim, wprowadzony w wielki kłopot, utrzymywał, że źle oddano mowę Lamartina w przekładzie niemieckim, a że i tak widno było, że rząd pruski nie dotrzymał danych obietnic, usprawiedliwiał „nieporozumienie” improwizacyą Lamartina, to potrzebą osobistej obrony. Pokrzywnicki chciał odpowiedzieć, ale prezes odmówił mu głosu, bo regulamin nie dozwalał rozpraw.[224]
Druga interpelacya Pokrzywnickiego tyczyła się stanu oblężenia miasta Poznania.
Pokrzywnicki wywodził, że Poznań od 7 marca 1846 r. do 21 marca 1848 zostawał w stanie oblężenia, i dowiódł z akt ministeryalnych, że instrukcye, dane generałowi Pfuelowi, dopiero w ostatecznym razie prawo doraźne wprowadzić polecały, ale że tenże generał przybywszy 5 maja do Poznania, potwierdził to prawo, ogłoszone już samowolnie 3 kwietnia przez Colomba, a lubo rozkaz ministeryalny z 5 czerwca zniósł rzeczone prawo, jednak stan oblężenia trwał dalej, pomimo, że w Poznaniu ani razu Polacy nie zakłócili spokojności w tym przeciągu czasu.
Przytoczył wreszcie reskrypt naczelnego prezesa z 12 września, w którym tenże przyznawał, że niema żadnych szczegółowych faktów, dowodzących jakiegoś niebezpieczeństwa ze strony Polaków.
Prezes ministerstwa, generał Pfuel, odpowiedział, że zasięgnie wiadomości od władz poznańskich i za tydzień albo o zniesieniu stanu oblężenia doniesienie albo sprawę pod rozsądzenie Izby poda. Ale przyrzeczenia nie spełnił, a tymczasem utworzenie ministerstwa pod przewodem Brandenburga odwróciło uwagę Izby w inną stronę. O Poznaniu zapomniano.
Na wniosek posła Reutera z dnia 2 czerwca, aby utworzono osobną komisyą dla zbadania stosunków W. Księstwa Poznańskiego, który to wniosek poparli Bloem, Jung i Temme, zgodził się sejm po długich rozprawach i komisyą, jakiej żądał wnioskodawca, wybrano.
Gdy tak sprawy w Berlinie dla Polaków pomyślniejszy obrót biorą, zgromadzenie narodowe w Frankfurcie przyjęło 27 lipca 31 głosami przeciwko 101 linią demarkacyjną,[225] ostatecznie oznaczenie je do porozumienia z rządem pruskim zostawiając. Przeciwko tej uchwale zaprotestował w Frankfurcie ks. Janiszewski i złożył mandat. Wybrany w miejsce jego Karol Libelt uczynił to samo, poczem Polacy już żadnego w parlamencie frankfurtskim nie mieli przedstawiciela. Także posłowie polscy w Berlinie założyli protest, którego jednak sejm ani publicznie przeczytać ani wydrukować w porządku dziennym nie dozwolił.
Wtedy to okazała się praktyczna korzyść komisyi. Urażona bowiem, że rząd na własną rękę układa się o linią demarkacyjną z Frankfurtem, wniosła, aby sejm wezwał ministeryum, iżby nie oznaczało ostatecznie linii demarkacyjnej, dopóki komisya nie przedłoży Izbie wypadków swych narad i poszukiwań. To poskutkowało. Po krótkiej rozprawie minister spraw wewnętrznych oświadczył, że rząd bez Izby i komisyi stanowczych nie przedsięweźmie kroków.
Komisya nie była rządowi na rękę. Obawiając się tedy, aby nie wykryła nadużyć urzędników pruskich w czasie wiosennych rozruchów, dla zasłonięcia ich, skłonił króla do wydania amnestyi dnia 9 października 1848 r., mocą której wszystkim występkom popełnionym w zamiarze stłumienia powstania, przyrzekał bezkarność, natomiast polskich oficerów, księży i nauczycieli, którzy mieli udział w ruchu, wyjmował z pod ogólnego przebaczenia!
Taka krzywdząca podwójnie Polaków stronniczość oburzyła nawet niektórych Niemców. W dwa dni później wniósł poseł Boost, aby zgromadzenie narodowe wezwało ministeryum do wyjednania u króla ogólnej amnestyi i zniesienia wszystkich wyjątków.
„Nic niema niebezpieczniejszego — mówił poseł Jung z zapałem — jak połowiczna amnestya. Takaż to amnestya ma się przyłożyć do uspokojenia i pojednania nieprzyjaźnie naprzeciw sobie stojących narodowości? Urzędników jednych, co w imię świętej miłości Ojczyzny, w imię Kościuszki lud do powstania wzywali, usuwają z posad, a innym co przeciw temu powstaniu nieprawną walczyli bronią, co się dopuszczali wybryków, co hańbiące wiek nasz popełnili nadużycia, co się batożeniem, piętnowaniem, goleniem głowy (Pfuel siedział naprzeciw mówcy) nad bezbronnymi pastwili dają amnestyą! I pytam was, możeż akt podobny uspokoić umysły ludu. W tym samym duchu wystąpili Waldeck i Tenne.
Pomimo to wniosek nie uzyskał większości; głosował przeciw niemu środek prawy, sądząc, iż uwłacza przywilejowi króla ułaskawienia, kogo mu się podoba. Ale przedstawiciel tego kółka, Unruh, zupełną wnioskującym przyznał słuszność i wyraził współczucie dla pokrzywdzonych Polaków.
Nadszedł nareszcie dzień 12 października, w którym losy W. Księstwa Poznańskiego rozstrzygnąć się miały, rozpoczęły się bowiem narady nad konstytucyą pruską.
Projekt rządowy opiewał w §1. „Wszystkie części monarchii pruskiej, w jej obecnej rozciągłości, składają obwód państwa pruskiego, należącego do związku niemieckiego, z wyjątkiem tej części W. Księstwa Poznańskiego, dla której zastrzega się konstytucya i narodowa reorganizacya.” W projekcie komisyi wykreślono wszystkie tytuły królewskie i cały ustęp pierwszego paragrafu od słów „należącego do związku niemieckiego.”
Na takie przemilczenie narodowości polskiej w konstytucyi, która się do Księstwa odnosić miała, Polacy zgodzić się nie mogli. Gustaw Potworowski więc zażądał do tytułu królewskiego dodatku: „Grossherzog von Posen”, a Brodowski do paragrafu pierwszego następującą podał poprawkę: „W. Księstwo Poznańskie jako część Polski, aktem kongresu wiedeńskiego z dnia 9 czerwca 1815 roku od byłego Księstwa Warszawskiego oddzielona i połączona z królestwem pruskiem, otrzyma też same prawa konstytucyjne, co w niniejszej ustawie zawarte, jako zasadę narodowych instytucyi, które jej zapewnia tak ów traktat, jako też obietnica królewska z roku 1815 i rozkaz gabinetowy z dnia 24 marca 1848 roku.”
Z Polaków zabrał najprzód głos Gustaw Potworowski i, powoławszy się na traktaty wiedeńskie, tak dalej mówił:
„Projekt komisyi, zdaje się, zamierza zniszczyć ostatnie szczątki praw naszych, w owych traktatach zawarte. My Niemcami ani Prusakami nie jesteśmy — jesteśmy Polakami pod panowaniem króla pruskiego i stąd wolności owe, które układacie, wtedy nam tylko użytecznemi się staną, gdy im nie odmówicie narodowej podstawy, bo niema swobody innej, jak w granicach własnej narodowości. Tylko osoba króla waszego, który jest zarazem w. księciem poznańskim, wiąże nas z całą monarchią, połączeni zaś z nią jesteśmy jedynie na mocy traktatów i warunków. Od ich dotrzymania zależy posiadanie prowincyi.”
Mniej dobrą niemczyzną, ale z wielkim zapałem przemawiał ks. Kaliski, wołając: „Póki duch w sercach polskich, póki głosu stanie, dopóki przy imieniu Boga wołać będziemy: Polakami jesteśmy, zostaniem Polakami!” Gdy zaś poseł Hartmann odwoływał się do postanowień frankfurtskich, Potworowski pobiegłszy na mównicę: „Oświadczam — zawołał — w imieniu moich rodaków, że my Polacy z W. Księstwa Poznańskiego uchwał zgromadzenia narodowego w Frankfurcie za obowiązujące nie uważamy.”
Wreszcie stawił poseł elblągski Philips taki wniosek:
Mieszkańcom W. Księstwa Poznańskiego zapewniają się prawa osobne, udzielone im przy połączeniu z Prusami. Ustawa organiczna, równocześnie z tą kartą konstytucyjną wydać się mają, bliżej rzeczone prawo oznaczy.
W trzechdniowych rozprawach przemawiali za tym wniosek prócz wnioskodawcy, ks. Richtera, d'Estera i Berga, dr. Arntz, poseł z Cleve, prezes komisyi poznańskiej, który między innemi te powiedział słowa:
„Gdyby ciągle trzymano się zasady rozwijania narodowości polskiej, byłyby stąd wielkie i ważne wypłynęły dla nas korzyści. przy rozmaitych ruchach i walkach Królestwa polskiego, przy nieustannem dążeniu do narodowego bytu, dążeniu, które jest duszą polskiego narodu, Prusy mogłyby świetną odegrać rolę, stać się kolebką nowej Polski, jak stara Polska kolebką im była. Ale dawna polityka nie pojęła swego zadania; naszą jest rzeczą upamiętać się, powrócić do lepszej polityki, ugruntowanej na zasadzie wzajemnego uszanowania narodowości. Pozwólcie mi, panowie, przytoczyć przykład z historyi, dozwólcie mi tego w chwili, gdy się od was sprawiedliwości dla Polski domagam.”
„W początku panowania Zygmunta Augusta, ostatniego króla polskiego z dynastyi Jagiellonów, znalazło się stronnictwo na sejmie, które natarczywie domagało się, aby ówczesne księstwo pruskie, lenno wtedy polskie, po prostu z koroną połączyć i znieść jej osobne przywileje. Ale oparł się kasztelan krakowski Jan Tarnowski w tych słowach: Mają własne prawa Prusy, nie można narodu tego, posiadającego różny od nas rząd i urzędników, przymusem znaglać, aby, poniechawszy ojczystych praw i zwyczajów, naszym się poddał prawom i zwyczajom. W innej okoliczności oświadczył tenże sam Tarnowski w senacie, że nigdy uszczuplenie praw obcego narodu nie pomnożyło potęgi ciemięzcy; miłość tylko siłę powiększa, a miłość nie wzbudza się inaczej, jak przez poszanowanie praw i obyczajów obcego plemienia.
Przy głosowaniu wniosek Philipa przeszedł większością 177 głosów przeciw 174.
Nazajutrz zaprotestowało przeciw uchwale Izby 12 niemieckich posłów z W. Księstwa Poznańskiego, a w kilka dni przyszły protestujące adresy z Poznania.
Chociaż wniosek Philipa nie dawał nam nic pewnego, był jednak ważnym dla nas z tego powodu, że uznawał, pomimo powstania 1848 roku, zobowiązania Prus wobec Polaków, wynikające z traktatów wiedeńskich i patentu okupacyjnego z r. 1815.
Niestety, skutkiem rozwiązania Izby przez ministerstwo Brandenburga, upadła z nią razem komisya i wniosek Philipsa.
Po rozpędzeniu przedstawicieli ludu, król dał z własnego popędu dnia 5 grudnia 1848 Prusom konstytucyą, która wprawdzie nic nie mówiła o linii demarkacyjnej, ale też nic nie wspominała o W. Księstwie Poznańskiem. Zarazem nakazał król wedle nowych przepisów inne wybory. Skutkiem tego związał się w Poznaniu komitet wyborczy, który 10 grudnia wydał do wyborców odezwę, podpisaną przez ks. Janiszewskiego i Libelta. Wybory nie wypadły jednak dla nas korzystnie tak z powodu dowolnego podziału okręgów wyborczych przez rejencye, jako też własnej naszej niedbałości i niesforności. Pewien obywatel Polak z Krotoszyna wołał nawet oddać głos na Niemca, niż na Polaka przeciwnego zdania!
I tak się stało, że na 27 posłów z Księstwa do drugiej Izby, obrano tylko 14 Polaków, a do pierwszej Izby na 13 tylko 4.
Nie długo jednak trwał sejm. Otwarty 26 lutego 1849, po bezowocnych obradach rozwiązany został 27 kwietnia, poczem król znów zmienił prawo wyborcze i zwołał nowy sejm na 7 sierpnia 1849 roku. Temu sejmowi przedłożono do rewizyi udzieloną 5 grudnia 1848 roku konstytucyą.
Polacy przeprowadzili tym razem na 30 posłów 16 Polaków. Byli to: Adolf Łączyński, Franciszek Żółtowski, ks. Janiszewski, Trąmpczyński, Grabowski, Palacz, Floryan Lisiecki, Chiżyński, Cieszkowski, Emil Janecki, Marceli Żółtowski, Kajetan Morawski, Wężyk, Żychliński, Erazm Stablewski. W miejsce Libelta, który mandatu nie przyjął zarządzono nowe wybory.
Oprócz powyższych było jeszcze w Izbie 5 Polaków. Elminowski, Klingenber i Pokrzywnicki z Prus Zachodnich, a ks. Szafranek i Gorzałka ze Śląska.
Ponieważ poprzednia niejednolitość postępowania posłów naszych surowej doznała krytyki, pomiędzy innymi także ze strony Jana Koźmiana w Przeglądzie Poznańskim, posłowie polscy zaraz po przyjeździe do Berlina utworzyli t. z. Kółko. Żeby zapobiedz nieszczęsnemu wyrywaniu się w Izbie na ochotnika, wyznaczono mówców, którzy w razie koniecznej potrzeby w imieniu całości występować mieli. Każdy inny poseł miał, jeśli chciał mówić, poddać swą mowę pod sąd członków Kółka, wszyscy mieli głosować jednakowo podług uchwały, zapadłej na posiedzeniu Kółka, pozostawiono jednak wolność wstrzymania się od głosowania, gdyby takowe obrażało moralne przekonanie któregoś z członków. Posiedzenia Kółka miały się odbywać przy drzwiach zamkniętych.[226]
Gdy na tym sejmie omawiano konstytucyą, August Cieszkowski, ks. Janiszewski, Erazm Stablewski, Gustaw Potworowski i Pilaski zażądali umieszczenia w niej prawomocnego zastrzeżenia dla samoistności W. Księstwa Poznańskiego, oraz ustawy narodowe, przyczem Cieszkowski w osobnem memoryale objaśnił traktaty wiedeńskie, ks. Janiszewski zaś na zarzut, że powstanie w roku 1831, spisek z roku 1846 i wypadki z roku 1848 pozbawiły Polaków prawa powoływania się na traktat wiedeński i obietnice królewskie, odpowiedział, że ruch pierwszy nic przeciw Prusom nie zawinił, za drugi kierownicy ucierpieli, więc żaden z nich nie może uprawnić i wytłomaczyć przeciwko nam wymierzonych środków rządowych, a w roku 1848 sprowadziły walkę fałszywe, niewczesne środki władz krajowych, czego najlepszym dowodem ogłoszone przez generała Willisena akta urzędowe,[227] ale nawet wzgląd na ten pomijając, musiałby rząd w konsekwencyi Berlin z całą połową monarchii za pozbawiony praw narodowych ogłosić, gdyby nasz kraj miał za to tak srogiej podpaść karze.”
Gdy żądania Polaków nie uwzględniono, posłowie polscy z W. Księstwa Poznańskiego złożyli 5 lutego mandaty, takie postępowanie swego dając powody:
„Zważywszy, że konstytucya do zaprzysiężenia podana nie gwarantuje ani polskiej narodowości wogóle ani W. Księstwu Poznańskiemu jako takiemu praw im przynależnych, co, chociaż nie zawiera wcale zaprzeczenia praw tych, zawsze jednak do niebezpiecznych wniosków powód podać może;
„Zważywszy, że pomijając nawet to przemilczenie, sama konstytucya, w mowie będąca, w moc art. 118 wystawioną jest na niespodziewane zmiany, przez co wprawdzie wiele rzeczy, dotąd opuszczonych, można będzie w niej zamieścić, ale także i na odwrót prawa odbierać i uzasadnione jura quaesita odmawiać;
„Zważywszy, że owo, samo w sobie nie przesądzające niczego milczenie konstytucyi o prawach W. Księstwa Poznańskiego właśnie przez tenże artykuł 118 głównie niebezpiecznem się staje, gdyż ten artykuł pośrednio zagraża rzeczonemu W. Księstwu poddaniem pod władzę prawodawczą niemieckiego państwa związkowego;
„Zważywszy wreszcie, że zaprzysiężenie konstytucyi, wykonane wśród takich okoliczności przez niżej podpisanych posłów W. Księstwa Poznańskiego, mogłoby mieć pozór, jakoby oni po pierwsze zrzekli się praw i przywilejów swego kraju i narodowości, a powtóre dobrowolnie poddawali pod kompetencyą Związku niemieckiego, nie mogą niżej podpisani jako posłowie i uczestnicy prac rewizyjnych złożyć tej przysięgi i dla tego mandaty składają.”
Oświadczenie powyższe podpisali wszyscy posłowie Polacy z W. Księstwa Poznańskiego obu Izb.
Wybrani na nowo przez zgadzające się z ich postępowaniem społeczeństwo polskie, wstąpili posłowie nasi ponownie do sejmu i tym razem złożyli przysięgę, wymaganą przez regulanim sejmowy, złożywszy jednak poprzednio ułożoną przez Augusta hr. Cieszkowskiego deklaracyą, iż czynią to ze względu na to, że przysięga w takich okolicznościach nie pociąga bynajmniej za sobą zrzeczenia się praw, przynależnych Polakom.

Kronika żałobna.

Dnia 8 listopada 1848 roku umarł Jan Wilhelm Kassyusz, kaznodzieja kalwiński w Orzeszkowie, który Polskę najgorętszą miłością ukochał. Pochodził z czeskiej rodziny Kaszków, którzy w XVII wieku, w czasie prześladowań religijnych, opuścili Czechy i osiedli w Wielkopolsce. Wychowywał się w pierwszych latach swoich w kraju, później uczęszczał do szkół w Niemczech, a nauki ukończył w Heidelbergu, skąd jako teolog i filolog do kraju powróciwszy, powołany został 1813 roku do szkoły departamentowej w Poznaniu i udzielał tam lekcyi łaciny, a w szkole żeńskiej Kaulfussa historyi i literatury polskiej; miewał także kazania dla dyssydentów tak w Poznaniu, jak i czasami w Orzeszkowie. Gdy rządy pruskie nastały, zatrzymał posadę swą przy szkołach, ale po kilkunastu latach zwolniono go ze służby, bo uważano wpływ jego na uwielbiającą go młodzież polską za niebezpieczny. Chciano mu dać posadę nauczycielską w innej prowincyi, ale Kassyusz jej nie przyjął, woląc pozostać pomiędzy swymi. Osiadł więc jako pastor w Orzeszkowie. „Nic się nie działo, — pisał Libelt w Gazecie Polskiej 1848 roku, — w życiu tutejszem publicznem, do czegoby on nie należał, nie wpływał, czegoby niezmordowaną pracą nie popierał. Był to urodzony obrońca sprawy narodowej i politycznych praw W. Księstwa Poznańskiego. Wszelkie memoryały, zażalenia, podania urzędowe i wnioski niemal wszystkie on opracował. Wyborna odpowiedź na znane sprawozdanie byłego naczelnego prezesa Flottwella względem germanizacyi tej prowincyi, z jego wyszła pióra. Można bez przesady powiedzieć, że cokolwiek się dobrego zdziałało w interesie sprawy naszej narodowej, tak w politycznym, jak społecznym względzie było częścią wyłączną, częścią współzasługą Kassyusza, że cokolwiek świetnych i wyższych charakterów się rozwinęło między młodszą generacyą wielkopolską, Kassyusza było dziełem.”
W Orzeszkowie nie żył Kassyusz w samotności, bo szlachta polska dyssydencka, której naówczas dużo jeszcze było, uważała go za swego duchownego przywódzcę i przybywała często do Orzeszkowa na nabożeństwa, po radę lub naukę. Uprzyjemniało mu pobyt w Orzeszkowie bliskie sąsiedztwo rodziny Kwileckich. Był tam jak w domu, osobliwie od czasu, gdy osiadł w Kwilczu Arsen hr. Kwilecki, który z zupełnem zaufaniem w niejednej sprawie na zdaniu jego polegał. Także Maciej hr. Mielżyński i Karol Marcinkowski nieraz rady jego zasięgali, a arcybiskup Dunin, ilekroć przejeżdżał przez Orzeszków, zawsze do niego wstępował. Kassyusz przyczynił się także do założenia Towarzystwa Pomocy Naukowej.
W roku 1848 przyłączył się z własnego popędu do deputacyi polskiej, wysłanej do Berlina, aby w razie potrzeby służyć radą lub piórem, później krzątał się gorliwie w powiecie swoim i powiatach pogranicznych, uniesiony jak wielu innych, złudnemi nadziejami.
Pod koniec lata przyjechał do Chobienic, by się z Maciejem Mielżyńskim podzielić myślami i wrażeniami swemi, przyjechał zdrów na pozór i w rozmowie wieczornej, która się późno w noc przeciągnęła, zdawał się bardzo ożywiony. Tej samej nocy zapadł na cholerę. Wszelkie usiłowania, by go ocalić, były daremne. Umarł spokojnie i z przytomnością, przepraszając p. Macieja, który go do ostatniej chwili nie odstąpił, za niepokój, jaki mimo woli wniósł w dom jego.[228]

Na cmentarzu gminy kalwińskiej w Orzeszkowie wystawiono mu[229] skromny pomnik z takim napisem:
J. Kassyuszowi
Prof. Gimnaz. Poznańskiego,
Kaznodz. Kalwińskiemu w Orzeszkowie,
za zasługi około Ojczyzny i Ludzkości Rodacy. Ur. w Poznaniu
7 marca 1787, um. w Chobienicach 8 listopada 1848 r.

Pierwszy Zjazd słowiański w Pradze.

W owym czasie, kiedy to parlament w Frankfurcie dekretował nowy podział Polski, dzieląc W. Księstwo Poznańskie na dwie części, polska i niemiecką, i wcielając Prusy Zachodnie i Górny Śląsk do Rzeszy niemieckiej — gdy w Niemczech opinia publiczna skutkiem kłamliwych oskarżeń Niemców poznańskich zwróciła się przeciw Polakom, odbył się w Pradze pierwszy Zjazd Słowian.
Myśl skupienia zachodnich i południowych Słowian dla wspólnej obrony z jednej strony od Niemców, z drugiej od Moskwy powziął Jędrzej Moraczewski. Pochwycili ją skwapliwie Czesi Franciszek Baruner i Franciszek Palacky, a ministeryum austryackie w nadziei powaśnienia Słowian z Węgrami przyzwoliło na Zjazd ów.[230]
Dnia tedy 31 maja 1848 r. zebrało się w Pradze oprócz Czechów wielu Chorwatów, Serbów, Słowaków, Łużyczan, Rusinów, dwóch Rosyan, Michał Bakunin i pop starowierców Miłoradow i przeszło 100 Polaków, pomiędzy nimi Jędrzej Moraczewski, Karol Libelt, ks. Jan Chryzostom Janiszewski, Wojciech Cybulski, Ryszard Berwiński, książę Jerzy Lubomirski, książę Leon Sapieha, Lucyan Siemieński, Juliusz Kossak, Antoni Helcel, Lesław Łukaszewicz, Paweł Stalmach, Edmund Chojecki, margrabia Aleksander Wielopolski i inni.
Prezesem zjazdu obrano Palackyego, wiceprezesami księcia Jerzego Lubomirskiego i Kroata Stanka Vraza.
Zjazd podzielił się na 3 sekcye: czeską, południowo-słowiańską i polską, do której należeli także Rusini.
Prezesem polskiej sekcyi został Karol Libelt, zastępcą jego Rusin Grzegorz Ginilewicz, pisarzem historyk Antoni Walewski, w którego miejsce wstąpił później Konstanty Zaleski.
W polskiej sekcyi podnieśli skargi na Polaków wysłani przez Radę Narodową ruską ś. Jura Grzegorz Giliniewicz, Jan Borysikiewicz i Aleksander Zakliński, żądając podziału Galicyi na ruską i polską i objawiając ostentacyjnie swą miłość dla Austryi, ale przeciwko Świętojurcom, jako nie mającym prawa przemawiania w imieniu całej Rusi wystąpiło przeszło 20 Rusinów z wschod. Galicyi, a na ich czele Kasper Ciąglewicz, poeta ludowy ruski, wiele lat męczony w więzieniu austryackiem za udział w Stowarzyszeniu ludu polskiego. Wreszcie Polacy oświadczyli w osobnej uchwale, że pragną, aby Galicya miała jedną naczelną władzę, ale nie upierają się przy jednym języku, owszem życzą sobie, aby wszystkie urzędy odpowiadały w tym języku, w jakim wystosowane będą do nich podania, aby sejm w obu językach obradował, a w szkołach, gdzie większość uczniów jest ruska, wykładano nauki po rusku, gdzie zaś większość jest polska, po polsku.
Przedstawiciele Śląska złożyli przez usta Pawła Stalmacha uroczyste oświadczenie, że są Polakami, Polskę uważają za swą ojczyznę, jedną z nią mają sprawę i jedną z nią całość stanowić pragną.
Na zjeździe wypowiedziano potrzebę corocznego zbierania się uczonych słowiańskich, w celu bliższego wzajemnego poznania się, oraz założenia akademii słowiańskiej.
Zapatrywania swe i życzenia wyraził zjazd w manifeście z dnia 16 czerwca 1848 r., napisanym przez Karola Libelta i Franciszka Palackyego w komisyi redakcyjnej, do której należeli także: Paweł Józef Szafarzik od Czechów, Dragutin Kuszlian i Maksym Prica od Kroatów, a Lucyan Siemieński i Jędrzej Moraczewski od Polaków.
Manifest zapewniał, że Słowianie nie chcą panowania, nie pragną podbojów, lecz domagają się stanowczo wolności dla siebie i dla każdego, równości w obliczu prawa, równego wymiaru praw i powinności dla każdego, wzywał trzy rządy rozbiorowe do przywrócenia niepodległości Polakom, protestował przeciwko projektowanemu podziałowi W. Księstwa Poznańskiego oraz przeciwko uciskowi Słowian tak w Prusach, jak w Węgrzech i Turcyi, wypowiadał życzenie przemienienia Austryi na rzeszę równouprawnionych narodów, któraby zarówno różnorodnym ich potrzebom, jak i jedności monarchii zadość czyniła, pomijał milczeniem carską Rosyą, a natomiast domagał się natychmiastowego zwołania powszechnego kongresu ludów europejskich, na którymby wszelkie międzynarodowe stosunki wyrównać i załatwić się mogły.
Zjazd słowiański w Pradze zakończył się smutnie. Rząd austryacki, zaniepokojony prawdopodobieństwem jedności Słowian, nie wypowiadających wojny Madziarom, a śmiało odgradzających się od Niemców, mniej śmiało od Rosyi, jako też wzrastającym ruchem narodowym i rewolucyjnym w Czechach, postanowił temu wszystkiemu koniec położyć i odnośne rozkazy przesłał feldmarszałkowi Windischgraetzowi.[231]
Przyszło do starcia wojska z ludem, Windischgraetz zbombardował Pragę.
Austryacy rozpędzili kongres, papiery sekcyi polskiej zabrali, a Polaków, którzy byli świadkami, a po części i uczestnikami walki na ulicach Pragi, pochwytali i powywozili za rogatki.

Liga Polska.[232]

Smutny obrót sprawy naszej narodowej po wypadkach w kwietniu i maju 1848 r., opuszczeni już nietylko przez rządy, ale nawet przez ludy, które niedawno jeszcze żywą dla Polski tchnęły życzliwością i czynną pomoc nam obiecywały, wkrótce jednak tak się dały uwieść potwarzom niesumiennych Niemców, że nie tylko nam winę krwawych wypadków w W. Księstwie Poznańskiem bezwzględnie przypisywać zaczęto, ale nadto dawano wiarę najpotworniejszym charakterowi polskiemu wręcz przeciwnym przypuszczeniom — wszystko to naprowadziło kilku patryotów na myśl stworzenia instytucyi, któraby nie tylko podobnym zboczeniom opinii publicznej, tak w kraju, jak za granicą zapobiegała, ale nadto, jawną i legalną opiekę nad sprawą narodową rozciągnąwszy, krajowe żywioły i zasoby organicznie rozwijać przedsięwzięła, nie oglądając się na zawodzące nas sympatye i deklamacye w parlamentach i klubach.
Dla tego też projekt Augusta Cieszkowskiego zawiązania stowarzyszenia narodowego, na wzór Ligi zbożowej Cobdena gorącego w kraju doznał przyjęcia.
W. Księstwa Poznańskie wówczas w bardzo smutnem znajdowało się położeniu. Po gwałtownem stłumieniu ruchu narodowego rząd, popierany przez Niemców i żydów na każdym kroku stawiał nam przeszkody, ukrócono dawniej zaręczone prawa, prześladowano Polaków po całym obszarze W. Księstwa, zagrożono byt narodowy trzech czwartych części kraju zamierzoną linią demarkacyjną.
Wśród takich okoliczności porozumienie i krzepienie się w kraju było prawie niepodobne, zwłaszcza, że władze trzymały wielu zdatnych i gorliwych Polaków częścią po więzieniach, częścią zniewoliły szukać schronienia za granicą.
Projekt owego stowarzyszenia początkowo omawiano w Wrocławiu, ale bez skutku. Gdy tedy później w Berlinie oprócz posłów znalazła się znaczna ilość Polaków, a między nimi i z Prus Zachodnich, Śląska i Galicyi, Cieszkowski i inni co gorliwsi obywatele postanowili rzeczy dłużej nie zwlekać i choć tymczasowe utworzyć stowarzyszenie, obejmujące ziemie polskie pod berłem pruskiem. Tak więc dnia 25 czerwca 1848 r. zawiązali zebrani w Berlinie Polacy Ligę Polską, a na tymczasową władzę Ligi obrali dyrekcyą, do której weszli:
1) Arcybiskup Leon Przyłuski jako prezes honorowy Dyrekcyi, 2) Dr. Karol Libelt, 3) Dr. Antoni Kraszewski, 4) Gustaw Potworowski, 5) Dr. August hr. Cieszkowski, 6) Wojciech Lipskim 7) Ks. kanonik Rychter z Prus Zachodnich, 8) Syndyk Pokrzywnicki, także z Prus Zachodnich, 9) Dr. Henryk Szuman jako sekretarz.
Na owem zebraniu byli obecni: W. Drwęski, Janecki, Klemczyński, dr. Kraszewski, August Cieszkowski, Władysław Kościelski, Pantaleon Szuman, ks. Klingenberg, L. Potworowski, W. Sadowski, ks. Strybel, Jerzy książę Lubomirski, ks. Prusinowski, ks. Pomieczyński, Konstanty Gaszyński, Gustaw Potworowski, dr. Mieczkowski, W. Lipski, Piegza, Małachowski, Julian Kłaczko, ks. kanonik Rychter, ks. Taszarski i H. Szuman.
Założenie Ligi było najskuteczniejszym i najpraktyczniejszym sposobem nie tylko do wypróbowania tęgości ducha narodowego, doznanemi klęskami przygniecionego, ale zarazem do rzeczywistego podniesienia go wewnętrznie, a okazania na zewnątrz, że nieprawdą jest twierdzenie wrogów naszych, że Polska trupem historycznym, że ruchy w niej narodowe są tylko galwanicznymi podrzutami martwej i już rozpadającej się szlachty, że włościanie nasi wszystkim podobnym ruchom nie tylko są obcymi, ale nawet przeciwnymi. Niemniej ważnem było okazać światu, że Polacy, którym ciągle zarzucano niezdolność korzystania z praw politycznych, i na legalnej drodze dzielnie pracować potrafią.
Dyrekcya główna rączo zabrała się do dzieła. Rozesłała instrukcyą do rozmaitych obywateli w kraju, zawiązała korespondencyą z władzami cywilnemi i wojskowemi, zachęcała okólnikami do jak najliczniejszego przystępowania do Ligi zażądała od zawiązujących się miejscowych stowarzyszeń szczegółowych statystycznych i administracyjnych sprawozdań co do stanu moralnego i bytu materyalnego rodaków, ustanowiła w Poznaniu komitet wyborczy w celu zajęcia się wyborami na sejm berliński, dla wprowadzenia zaś ładu w pracach utworzyła wydziały 1) spraw wewnętrznych, 2) publikacyjny, 3) zewnętrznych i 4) finansowy.
Wydział spraw wewnętrznychzastanawiał się nad sposobami, jakby zaradzić brakowi przedsiębiorstw handlowych, badał ekonomiczne położenie kraju, zbierał statystyczne materyały i za konieczne uznał założenie:
1) szkoły technicznej,
2) założenie gazety niemieckiej dla wyświecenia sprawy polskiej przed obcymi,
3) biura korespondencyjnego w Berlinie
4) księgarni przewoźnych dla ludu,
5) sklepów kramarskich po wsiach i miasteczkach,
6) banku z udziałem kapitałów zagranicznych,
7) domu komisyjno-spedycyjnego, oraz handlowego dla surowych płodów kraju,
8) opracowanie projektu urządzenia szkół, któreby u władz wyjednać należało. Wydział publikacyjny miał na celu prostowanie fałszów, przez poszczególne osoby, a nawet pisma urzędowe co do ostatnich wypadków W. Księstwie Poznańskiem i sprawy polskiej wogóle szerzonych, oraz bezstronne przedstawienie systemu administracyjnego rządu wobec nas. W tym celu umieszczał artykuły po rozmaitych gazetach zagranicznych i ogłosił drukiem następujące broszury:
1) „Die Bürokratie in Posen un die 5. Theilung Polens von G. J.” (Szuman) czyli krótkie przedstawienie systemu administracyjnego w W. Księstwie Poznańskiem i znaczenie linii demarkacyjnej, wówczas projektowanej.
2) „Zwei Prozesse im Preussischen Polen von Fischer (Ober-Landes-Gerich-Assessor)” czyli przedstawienie postępowania sądu śledczego z Polakami w W. Księstwie Poznańskiem w dwóch przykładach.
3) „Wiederlegung der offiziellen Nachweisung des Generals v. Colomb, den Bruch der Convention vom 11 April betreffend.”
4) „Einige Worte über die aktenmässige Darstellung der polnischen Insurrektion im J. 1848 des Majors v. Voigts-Rhetz.” Rzesz skreślona przez Władysława Kościelskiego.
5) „Polen! Ungehaltene Rede an die Stiefgermanen des Herzogthums Posen v. A. Ruge”. Jest to krótka przemowa do Niemców W. Księstwa Poznańskiego, wykazująca nierozum i nieuczciwość zaciętego ich przeciw Polakom postępowania.
6) „Der Generalstabs-Major v. Voigts-Rhetz über den Aufstand im J. 1848, beleuchten von Gustav Senst.”
7) Eingabe mehrerer Einwohner der Stadt Posen an das Staats-Ministerium.” Pismo to obejmuje wymowne zestawienie w 10 punktach zażaleń Polaków w Poznaniu na postępowanie pacyfikającego komisarza królewskiego generała Pfuela.
8) Oeffentliche Stimmen edeldenkender Deutschen aus dem Grossherzogthum Posen,” broszura zawierająca
a) protestacyą asesora Fischera przeciw elekcyi oborców i deputowanego do parlamentu niemieckiego dla Poznania;
b) podanie obywateli niemieckich z Leszna do króla, proszące o pozostawienie W. Księstwa w całości i reorganizacyą jego narodową;
c) jawną protestacyą obywateli Niemców przeciw niemieckiemu narodowemu komitetowi w Poznaniu;
d) już wzmiankowaną mowę Ruhego;
e) list p. Haza v. Radlitz do generała Pfuela, wyświecający bezstronnie stosunki W. Księstwa Poznańskiego.
9) „Denkschrift über die Reorganisation und Theilung des Grossherzogthums Posen u. Einverleibung desselben in den deutschen Bund von B. J.” Autor przedstawia stosunki W. Księstwa Poznańskiego i skutki demarkacyi z odniesieniem się do wykazów statystyczno-administracyjnych.
10 „Zur Beurtheilung der polnischen Frage im Grossherzogthum Posen im Jahre 1848,” Brodowskiego, Kraszewskiego i Potworowskiego; obejmuje obszerne przedstawienie wypadków wiosennych w W. Księstwie Poznańskiem z dołączeniem mnogich dokumentów.
11) „Erwiederung,” odpowiedź Gustawa Potworowskiego na oszczerstwa, rzucone na komitet narodowy przez majora Olberga.
12) „Bemerkungen zu der „Denkschrift über die Ereignisse im Grossherzogthum Posen seit dem 20 März 1848” (aus den Akten des Ministeriums des Inneren), Potworowskiego, Lipskiego i Szumana. Pismo wykazuje fałsze ministeryalnej broszury o wypadkach w W. Księstwie Poznańskiem.
13) „Beiträge zur faktischen Widerlegung der mit G. W. bezeichneten Flugschrift über die neueste polnische Insurrektion im Grossherzogthum Posen”, 3 zeszyty. Pierwszy zawiera:
a) wypadki w powiecie średzkim, A. Trąmpczyńskiego, posła średzkiego;
b) wypadki w powiecie bukowskim, asesora Janeckiego;
c) wypadki w powiecie pleszewskim, Lisieckiego, posła pleszewskiego;
drugi zeszyt:
a) wypadki w powiecie szubiński, Pantaleona Szumana, posła wągrowieckiego;
b) wypadki w powiecie ostrzeszowskim, ks. Stryba, posła ostrzeszowskiego;
trzeci zeszyt:
wypadki w powiecie bukowskim, mianowicie w mieście Buku, ks. Bażyńskiego, posła bukowskiego.
14. Offener Brief an den Herrn Abgeordneten Nerreter zu Frankfurt a/M.”, dr. Jana Metziga z Leszna, czyli krytyczny rozbiór mowy Nerretera, mianej w parlamencie frankfurtskim o stosunkach w W. Księstwie Poznańskiem.
15) „Beleuchtung des Beschlusses der National-Versammlung zu Frankfurt a/M. über die Einverleibung eines Theils des Grossh. Posen in den deutschen Bund von einem unpartheiischen Deutschen. Autor przedstawia w tem pisemku niepewność zasad, na mocy których niemieckie zgromadzenie narodowe w Frankfurcie większą część W. Księstwa Poznańskiego wcieliło do Niemiec.
16) „Beleuchtung der Schrift: „Verdienen die Polen die Wiederherstellung ihrer politischen Unabhängigkeit? Welche Folgen würden eine solche für Deutschland haben?” Beantwortet im Laufe des April von einem Deutschen, welchem sein Vaterland mehr am Herzen liegt, als die Polen”, przez Adolfa Ruke. Jest to sarkastyczna krytyka powyżej rzeczonego pisemka
17) „Das enthüllte Posen”, p. Löwenberga. Pierwszy zeszyt zawiera patent okupacyjny i memoryał Flottwella, drugi obejmuje szafunek dobrami narodowemi po trzecim rozbiorze Polski jako pierwszy środek zniemczenia Wielkopolski.
Löwenberg czerpał z zakazanej podówczas książki Helda p. t. „Das schwarze Buch.”
Poza granicami Niemiec starał się wydział przez swych korespondentów w Paryżu i Londynie wpływać na opinią publiczną na korzyść sprawy narodowej i w tym celu wydano w Paryżu broszurkę:
„Mémoire historique sur les évenémets du Grand-Duché, de Posen depuis le 20 mars jusqu'au 18 mai 1848.”
Organem Dyrekcyi w kraju stała się „Gazeta Polska”, która liczyła wtenczas 800 prenumeratorów. Właścicielami tej Gazety byli księgarz Stefański jako nakładca i dr. Hipolit Cegielski jako redaktor. Cegielski zlał prawa swoje do redakcyi na dr. Marcelego Mottego.
Co do kierunku, w jakim miała być redagowana, taki Dyrekcya postawiła warunek:
„Wydawać ją w duchu narodowym polskim, na zasadzie najliberalniejszych wyobrażeń czasowych, do naszego położenia zastosowanych. W kwestyach politycznych ogólnych stać na stronie postępu istotnego i zbawiennej reformy, a zbijać wszelką reakcyą i kontrewolucyą. W sprawach, tyczących się całej Polski i Słowiańszczyzny, trzymać się zasady wyzwalających się narodowości, atoli bronić zasady tak sprzymierzenia ludów słowiańskich, jak w bliższym zakresie sprzymierzenia Rusi z Polską. W sprawach prusko-polskich stać na straży praw narodowych i rozbudzać życie narodowe, walcząc przeciw zabiegom wrogów naszych. Nareszcie sprawę Kościoła katolickiego jako narodowego uważać za sprawę własną, bronić go, ale w duchu postępu. Polemiki religijnej unikać.”
Co do wydziału zewnętrznego, to czynności jego ograniczyć się musiały na zawiązaniu listowych stosunków tak z osobami, jak z stowarzyszeniami za granicą, oraz na przysposobieniu rozgałęzionych o ile możności stowarzyszeń Przyjaciół Polski, któreby połączonemi siłami tak moralnemi jak materyalnemi trudniły się obroną lub wspieraniem sprawy polskiej na wszelkiej prawem dozwolonej drodze. Pomiędzy innemi wysłała Dyrekcya listy dziękczynne do lordów Stuarta i Beaumonta w Anglii za ich czynne i pełne szlachetnego poświęcenia krzątanie się około dźwigania i utrzymywania sprawy naszej. Po śmierci Beaumonta, która wkrótce potem nastąpiła, syn jego oświadczył, że pójdzie jego śladem.
Wydział finansowy trudnił się zbieraniem składek, które do 10 stycznia 1849 r. wynosiły 15,000 talarów.


Pierwsze zebranie Ligi Polskiej odbyło się w kościele kórnickim 10, 11 i 12 stycznia 1849 r. Zebrało się przeszło 200 delegatów. Przy uroczystem otwarciu posiedzeń wygłosił ks. Jan Chryzostom Janiszewski wspaniałe co do treści i formy kazanie, którego początek tak brzmiał:
„Wielkie nieszczęście, ciężkie przygody, wysilenia gwałtowne, a mało skuteczne, chociaż nie powalą całkiem męża silnej duszy o ziemie, mogą go jednak zachwiać, mogą na chwilę osłabić. A kiedy się silne takie dęby, które potężnymi konarami swymi młode zasłaniały drzewka, chwiać poczynają, czegoś się spodziewać po innych? Nie dziw więc, że tu i owdzie trwoga na nas padła. Bo nieprzyjaciele nasi otoczyli nas zewsząd jako pszczoły i najeżyli żądła swe na nas, aby wyssać z nas ostatnią kroplę krwi, która w żyłach naszych płynie. Przyjaciele zaś nasi, co nam jutrzenką swobody zabłyśli i pieśń wolności nucili, opuścili nas w ten czas, kiedy nas strumienia śmierci otoczyły. Dzięki jednakże Bogu, że nam pod tym ciężarem nieszczęść nie dozwolił upaść zupełnie, że chociażeśmy w chwili boleści i opuszczenia wołali razem z Zbawicielem: Boże, Boże, czemuś nas opuścił, znowu się za pomocą Jego dźwigać poczynamy. Ledwo zabłysła myśl, mająca serca nasze spoić węzłem wspólnej miłości i wspólnego zaufania, t. j. myśl Ligi Polskiej, a już znalazła tysiące zwolenników. I ta myśl sprowadziła was tu dotąd w tym celu, aby przez was stałą się prawdą rzeczywistą, aby się przez was stałą ciałem i zamieszkała między nami. Do wykonania tego ważnego dzieła, potrzeba wam najpierw błogosławieństwa Bożego, bo wy tylko siejecie i podlewacie, ale Bóg jest, który wzrost daje. Z waszej zaś strony potrzeba wam do skutecznego rozpoczęcia tego dzieła zrzeczenia się samych siebie, t. j. pychy i miłości własnej, a do wytrwania w dobrem, mimo tysiącznych przeszkód i przeciwności, potrzeba wam wiary, potrzeba miłości, potrzeba nadziei.”
Walne zebranie zagaił krótką serdeczną przemową ks. arcybiskup Przyłuski, na tymczasowego prezesa wybrano generała Szembeka, na stałego zaś prezesa walnego zebrania jednogłośnie Adolfa Łączyńskiego, a sekretarzami A. hr. Platera i Wolniewicza. Najprzód zdała tymczasowa Dyrekcya sprawę z dotychczasowych swych czynności, poczem rozpoczęły się rozprawy, które trwały trzy dni. Zabierali w nich głos Magdziński, Libelt, pułkownik Sczaniecki, Berwiński, Józef Morawski, Rostowski, Rogier Raczyński, ks. Tułodziecki, Kurcewski, Rybiński, Wojciech Lipski, Cieszkowski, Potworowski, Eulogiusz Zakrzewski, Łyskowski, Erazm Stablewski, Kulczyk, Adam Żółtowski, Chłapowski, Wolniewicz, Łącki, Sokolnicki, Wodzicki, Niedzielski, Ignacy Lipski, Man, ks. Kaliski, Mroziński, Paruszewski i Niemojowski, a dr. Jan Metzig, przeprosiwszy zgromadzenie, że, nie dosyć świadom języka polskiego, wygłosił piękną mowę w niemieckim języku, wystawiając wysokie posłannictwo Polski i obowiązki innoplemieńców na ziemi polskiej mieszkających, oraz niepodległość Polski jako dla szczęścia ludów i dla ich wolności nieodbicie potrzebną.
Skutkiem obrad było ułożenie ustawy organicznej Ligi Polskiej. Ustawa opierała, że Liga Polska, jako zespolenie sił moralnych i materyalnych Polaków pod panowaniem pruskiem, jest związkiem braterskim ponad wszystkiemi stronnictwami, a jej celami: a) bronienie praw i swobód narodowych wobec rządu, wobec zgromadzeń sejmowych i opinii publicznej tak w kraju jak za granicą.
b) rozwijanie oświaty narodowej przez książki, szkoły, ochrony i t. p.
c) zasilanie ducha publicznego między Polakami przez stowarzyszenia i pisma;
d) utrzymywanie moralnego związku między sobą przez braterstwo i wpływ wzajemny moralny;
e) polepszenie bytu materyalnego na drodze wzajemnej pomocy przez wszelkiego rodzaju organiczne instytucye.
Środkami do dopięcia tych celów miały być:
a) wolność asocyacyi czyli prawo zawięzywania Towarzystw do godziwych celów i wspólne nad nimi obradowanie;
b) wolność druku czyli prawo obwieszczania publicznego wszelkich zdań, zasad i opinii przez druk i słowo w przedmiotach tak politycznych jak urzędowych i osobistych;
c) dobrowolne składki, ofiary i usługi osobiste.
Liga Polska miała składać się z Lig w Poznańskiem, w Prusach Zachodnich i na Śląsku pod zarządem jednej Głównej Dyrekcyi i być związkiem stowarzyszeń podrzędnych, dzielących się na Ligi powiatowe, obwodowe i specyalne.
Prezesem honorowym Ligi Polskiej obrano jednomyślnie arcybiskupa Leona Przyłuskiego, prezesem Dyrekcyi głównej Gustawa Potworowskiego, dyrektorami Augusta Cieszkowskiego, ks. Janiszewskiego, dr. Karola Libelta, Wojciecha Lipskiego i Jana Palacza, zastępcą prezesa Kurcewskiego, zastępcami dyrektorów Adolfa Łączyńskiego, Rogiera hr. Raczyńskiego, Franciszka Żychlińskiego, ks. Feliksa Kaliskiego i Władysława Kosińskiego.


W prawdziwie opłakanych stosunkach objęła Dyrekcya urzędowanie.[233] Zagrażająca W. Księstwa Poznańskiemu demarkacya, podupadły dobrobyt, zniszczony kredyt, zawziętość Niemców poznańskich, mnóstwo ludzi bez zatrudnienia i zarobku — oto obraz ówczesnego położenia. Zadanie więc Dyrekcyi Głównej było wielostronne i trudne, praca ją czekająca wielka, przykra i mozolna. Zaraz po pierwszem walnem zebraniu przeznaczyła wydział rólnictwa Lipskiemu i Palaczowi, wydział przemysłu i handlu Raczyńskiemu, wydział funduszów i dobroczynności ks. Janiszewskiemu, wydział publikacyi i piśmiennictwa Libeltowi, wydział praw narodowych i korespondencyi zewnętrznych Cieszkowskiemu.
Sekretarzem Dyrekcyi Głównej został Władysław Bentkowski, zastępcą Szuman, a doradcą prawnym radca sprawiedliwości Gregor.
Pierwszą czynnością nowej Dyrekcyi było staranie się o to, aby wybory do Izb, które zebrać się miały w Berlinie 26 lutego, jak najpomyślniej dla nas wypadły, z powodu jednak jak najniekorzystniejszego dla nas podziału okręgów wyborczych tyle tylko dokazała, że połowa mandatów poselskich dostała się Polakom.
Trzy sprawy głównie zajęły uwagę Dyrekcyi.
W następstwie wypadków z r. 1848 wielu ludzi znalazło się bez zatrudnienia. Chodzili więc gromadnie od wsi do wsi szukając zarobku, a byli pomiędzy nimi tacy, co się stawali istną plagą dla mieszkańców. Starała się więc Dyrekcya usilnie u władz rządowych o wyznaczenie robót publicznych, a okólnikiem z dnia 23 marca wezwała gorąco obywateli, aby, choćby z własnym uszczerbkiem, potrzebującym dawali zatrudnienie i zarobek. Usiłowania Dyrekcyi miały ten skutek, że gromady ludzi, chodzących bez zajęcia, malały coraz bardziej.
Zajęła się też Dyrekcya gorliwie losem nauczycieli elementarnych, których za udział w ruchach 1848 r. władze rządowe pozbawiły urzędów. A była ich liczba niemała, co pociągnęło za sobą osierocenie mnóstwa szkółek po wsiach i miasteczkach. Zaczem Dyrekcya spowodowała odnośne dozory szkolne do podpisania petycyi o przywrócenie do urzędu owych kilkudziesięciu nauczycieli, którą wręczyła arcybiskupowi z prośbą o poparcie jej w Berlinie. Atoli ani głos arcybiskupa ani starania poszczególnych członków Dyrekcyi jako posłów nie odniosły skutku. Aby więc choć jakąś ulgę sprawić nieszczęśliwym, zebrała Dyrekcya blisko 700 talarów i te rozdzieliła pomiędzy zgłaszających się do niej nauczycieli, dając ojcom rodzin po 30, a nieżonatym po 10 talarów.
Już w r. 1845 założyło gorliwe Kasyno gostyńskie pierwszą Ochronkę dla dzieci, a za tym przykładem powstały i w innych miejscach ochronki dzięki gorliwości kilku obywateli. Te tak pożyteczne zakłady prawie zupełnie podupadły wśród szczęku oręża i wstrząśnień 1848 r. Dzięki tedy staraniom Dyrekcyi, której członek August Cieszkowski ogłosił drukiem broszurę o tej sprawie, ochronki w wielu miejscach na nowo się dźwignęły, a nawet założono nowe.
Celem porozumienia się w ważnych sprawach z dyrekcyami powiatowemi, oraz nadania więcej sprężystości i jednolitości działaniom po powiatach, urządziła Dyrekcya Główna zjazd administracyjny w Wierzenicy dnia 15 czerwca, na który przybyli delegowani powiatowych dyrekcyi. Na tym zjeździe, który się odbył pod przewodnictwem Gustawa Potworowskiego, obradowano nad wyborami do drugiej Izby poselskiej, zakładaniem kas oszczędności i pożyczek, kas zapomogi kredytowej z powolnym zwrotem na raty, towarzystw zabezpieczenia krów włościańskich, nad wydawaniem pism rozmaitych, zwłaszcza ludowych.
Było wielu, którzy radzili wstrzymać się zupełnie od wyborów do sejmu. Ale tak Dyrekcya Główna jak zjazd wierzenicki oświadczyli się za wyborami, mimo narzuconego nowego prawa wyborczego i postanowiono, aby dyrekcye powiatowe przedstawiły po 2 kandydatów i to jednego o ile możności z liczby obywateli w powiecie osiadłych, drugiego zaś z osób poza powiatem. Z liczby przedstawionych przez dyrekcye powiatowe kandydatów Dyrekcya ułożyła listę ogólną i przesłała ją napowrót powiatom z okólnikiem z dnia 22 lipca, w którym zaleciła sumienne zebranie się wyborców Polaków i zgodne porozumienie się i głosowanie.
Wynik wyborów był względnie pomyślny, mimo utrudnionych niejednokrotnie przez władze rządowe okoliczności, wybrano bowiem 16 Polaków, a 14 Niemców.
Z organicznych instytucyi założono 1) w W. Księstwie Poznańskiem;
w powiecie bukowskim: Bractwo zgody, Towarzystwo Obywatelskie i Kasyno w buku, Czytelnie i Ochronkę w Pakosławiu;
w powiecie inowrocławskim: Towarzystwo zabezpieczenia krów czeladzi wiejskiej;
w powiecie krobskim: Ochronki w Gostyniu i Podrzeczu, Czytelnie ludowe; w czasie cholery utworzyły się komitety, trudniące się leczeniem cholerycznych i zajmują się sierotami po zmarłych na cholerę rodzicach, nadto udzielała Liga wsparcia chłopom, kształcącym się w zawodzie rzemieślniczym, oraz podupadłym nie z własnej winy mistrzom;
w powiecie mogilnickim: czytelnie i sądy polubowne w Trzemesznie i innych miejscach;
w powiecie obornickim: czytelnie i sądy polubowne;
w powiecie pleszewskim: czytelnie w Pleszewie, Broniszewicach, Nowemmieście i Jarocinie;
w powiecie średzkim: kasy oszczędności; w powiecie śremskim: czytelnie, ochronki w Śremie i Psarskiem, sądy polubowne, kasy oszczędności, Towarzystwo zabezpieczenia ruchomości od ognia;
w powiecie szubińskim: sądy polubowne i Towarzystwo ku wspieraniu braci ligowych, którymby bez własnej winy ostatnia krowa padła;
w powiecie wschowskim: komitet ku wspomaganiu biednych włościan;
w powiecie wyrzyskim: filię Towarzystwa pedagogicznego;
2) w Prusach Zachodnich:
w powiecie brodnickim: biblioteki parafialne, liczące ogółem 760 tomów, Towarzystwo ku zaprowadzeniu ulepszeń w gospodarstwie i płodozmianu u pomniejszych gospodarzy, oraz ustanowiono 3 radców powiatowych do godzenia sporów i dawania rady i pomocy w każdej potrzebie;
w powiecie chojnickim: bibliotekę polską, liczącą 150 dzieł;
w powiecie gniewskim: czytelnie ludowe, Towarzystwo dla doglądania i pielęgnowania chorych, a w niedzielę czytano na zgromadzeniach lig miejscowych pisemka ludowe.
Liga Polska liczyła w W. Księstwie Poznańskiem 27,714 członków, w Prusach Zachodnich 9,557, razem 37,271 członków.
Wydział publikacyi Ligi Polskiej przyłożył się do wydania trzeciego poszytu Loewenberga nader zajmujących dokumentów o W. Księstwie Poznańskiem, oraz kazał wydrukować w Lesznie u Günthera broszurę dr. Jana Metziga z Leszna p. t. „Faktische Berichtungen und persönliche Bemerkungen zu der Reder des Abg. Roeder.”
Oprócz tego wydał członek Dyrekcyi August Cieszkowski Zbiór dokumentów, obejmujących polityczne prawa W. Księstwa Poznańskiego.
Uważając potrzebę założenia gazety niemieckiej jako organu interesów polskich, poparła Dyrekcya pieniężnie przedsiębiorstwo księgarza Stefańskiego, który od 15 marca 1850 r. zaczął wydawać „Zeitung des Ostens.” Gazeta ta jednak już w połowie grudnia tegoż roku upadła.
Dyrekcya poleciła też w okólnikach „Dziennik Górnośląski”, który począł wychodzić w Bytomiu nakładem Mirowskiego, a pod redakcyą nauczyciela Smolki, i kilkakrotnie wspierała go datkami pieniężnymi. Atoli z powodu niemożności zaprowadzenia stowarzyszeń ligowych na Górnym Śląsku i z braku tak pisarzów, jak i czytelników miejscowych, owo pismo utrzymać się nie mogło i już z początkiem trzeciego kwartału wychodzić przestało.
Popierała dalej Dyrekcya pismo ludowe „Biedaczek”, wychodzące w Toruniu w nakładzie i pod redakcyą Preissa. Do projektu założenia przez tegoż Preissa drukarni w Toruniu dla drukowania książek ludowych Dyrekcya o tyle przyczyniła się, że przyrzekła, skoroby drukarnia stanęła, dać 180 talarów jako przedpłatę na odpowiednią ilość książek ludowych. Poleciła następnie Dyrekcya radzie prowincyonalnej Prus Zachodnich pismo „Kurek mazurski”, które wychodziło w Szczytnie pod redakcyą i nakładem Antoniego Gąsiorowskiego, i zaprenumerowała 20 egzemplarzy na jeden kwartał. Niestety pismo to zmieniło później swe pierwotne znamię.
Popierała wreszcie Dyrekcya „Szkołę Polska”, wychodzącą pod redakcyą Ewarysta Estkowskiego. Za jej wstawieniem się polecił ją arcybiskup Przyłuski duchowieństwu obydwóch dyecezyi, Dyrekcya zaś udzieliła owemu ze wszech miar pożytecznemu pismu nadzwyczajnej zapomogi 55 talarów, a za 50 talarów zakupiła 200 egzemplarzy dla rozdania pomiędzy nauczycieli i księży.
Ostatniem pismem, któremu Dyrekcya przyszła w pomoc pożyczką 100 talarów, było doskonałe pismo ludowe „Wiarus” pod redakcyą ks. Aleksego Prusinowskiego.
W listopadzie 1849 r. podał Dyrekcyi Józef Łepkowski z Krakowa projekt odbycia z rysownikiem podróży po Śląsku dla zebrania pomników do historyi i literatury polskiej. Rzecz była nader pożyteczna, ale nim się Dyrekcya sprawą tą zająć mogła, nastąpiło rozwiązanie Ligi Polskiej.
Stosownie do uchwały zjazdu wierzenickiego zawiązała się komisya dla wydawaniach tanich książek ludowych pod przewodnictwem wydziału publikacyi. Powołano do niej ks. Aleksego Prusinowskiego z Poznania, ks. Borowicza z Brodnicy, Ewarysta Estkowskiego z Poznania, Edmunda Bojanowskiego z Grabonoga i dr. Karola Neya, nauczyciela gimnazyalnego z Trzemeszna. Komisya ta poleciła zaraz na pierwszem posiedzeniu Estkowskiemu wydać jako pierwszą książkę ludową Żywot poczciwego człowieka podług Mikołaja Reja z Naglowic, oraz zajęła się drukiem Prawnego Poradnika dla ludu.
Gdy r. 1848 miano wybierać posłów do sejmu prowincyonalnego, a rząd postanowił urządzić okręgi wyborcze, nie jak prawo wyraźnie stanowiło, wedle istniejących powiatów, lecz wbrew prawu, ćwiartując powiaty i stosując okręgi do projektowanej dopiero linii demarkacyjnej, wysłana zaś do Berlina deputacya, złożona z sędziego Pilaskiego, Józefa Mycielskiego i Edwarda Ponińskiego, cofnięcia owego postanowienia nie uzyskała, wydział praw narodowych Ligi Polskiej ułożył normę do zbiorowej deklaracyi, którą, zawczasu do wszystkich lig wysłaną i tysiącami podpisów zaopatrzoną, odczytano na jednej z pierwszych sesyi sejmu berlińskiego.
Uchwalona w Berlinie po złożeniu mandatów przez posłów polskich konstytucya stała się dla W. Księstwa Poznańskiego zwodniczą, skoro jej tytuł IX wyjątkową uchwałą Izb mógł być zawieszony. Z tego powodu dyrektor wydziału praw narodowych August Cieszkowski, wystosował do Izby I pismo, w którem wytykał zasady prawa powszechnego i polityki, które ową uchwałę nieprzypuszczalną czyniły. Gdy jednak ani to pismo ani stanowcze wystąpienie w sejmie tak znakomitych mężów stanu, bądź wysokich urzędników, bądź dawnych ministrów, bądź wsławionych prawników i mówców, jakimi byli Brüggemann, Kisker, Tamnau, Hansemann, Bockum, Dolffs, a w Izbie II poprzednio Reichensberger, nie zdołało powstrzymać obu Izb od tak smutnego postanowienia, zwrócił się wydział praw narodowych do wyższej nad wszelkie parlamenty instancyi, t. j. opinii publicznej i rozesłał protest do pism publicznych.
Wspomnieć tu jeszcze należy trzy okólniki Dyrekcyi Głównej, należące do zakresu wydziału praw narodowych, z których pierwszy z 29 czerwca 1849 r. wzywał stanowczo do brania udziału w wyborach na sejm berliński, drugi z 11 stycznia 1850 przeciwnie odwodził od udziału w wyborach na sejm erfurtski i zalecał tylko wysłanie jednego deputowanego ku założeniu protestu, nareszcie trzeci z 11 marca 1850, w którym znowu nakłaniał do wyborów na sejm berliński. Te na pozór sprzeczne rozporządzenia wypłynęły z najsumienniejszego, a wszechstronnego zbadania praw i stosunków naszych.


Jeszcze przed ogłoszeniem tymczasowego prawa o stowarzyszeniach rozpoczęło się niepokojenie poszczególnych lig obwodowych i powiatowych przez podrzędne władze policyjne i administracyjne, a dodał bodźca tym władzom przedłożony Izbom memoryał ministerstwa 12 sierpnia 1849 r., który wyrażał się, że Liga Polska wywiera najniebezpieczniejszy wpływ na wszystkie warstwy społeczeństwa polskiego.
Od tego czasu rozpoczęły się stanowcze ze strony władz przeciwko Lidze kroki. Dnia 17 września 1849 r. ukazał się reskrypt rejencyi poznańskiej, nakazujący wszystkim urzędnikom bezpośrednim i pośrednim, a więc nie tylko urzędnikom właściwie rządowym, ale nawet wszystkim nauczycielom, sołtysom, urzędnikom Ziemstwa itd.. wystąpienie z Ligi, a reskrypt naczelnego prezesa z dnia 27 grudnia nakazał rozwiązanie zgromadzeń ligowych, ilekroć odczytywane na zgromadzeniach artykuły pism peryodycznych podałyby jakikolwiek do tego powód. Na podanie zaś Dyrekcyi Głównej odpowiedział minister spraw wewnętrznych, iż statuty Ligi są tego rodzaju, że rząd stowarzyszenia tego dążności za przeciwne sobie uważać musi i dla tego zupełną postępowaniu podrzędnych władz prowincyonalnych przyznaje słuszność.
Nie było się więc można dłużej łudzić i dla tego na walnem zebraniu Ligi, które odbyło się w Poznaniu 14 marca 1850 r. pod przewodnictwem najprzód majora Radkiewicza, a później Anastazego Radońskiego (sekretarzami byli Włodzimierz Wolniewicz i Józef Morawski), uchwalono na wniosek Twardowskiego, aby w razie rozwiązania Ligi członkowie Dyrekcyi Głównej stanowili Komitet wyborczy na lat trzy. Do Dyrekcyi wybrano na tem zgromadzeniu Augusta Cieszkowskiego, Gustawa Potworowskiego, Libelta, ks. Janiszewskiego, ks. Tułodzieckiego i Rogiera Raczyńskiego, a na zastępców Franciszka Żychlińskiego, Anastazego Radońskiego, Wolniewicza, ks. Kaliskiego, Adolfa Łączyńskiego i Władysława Kosińskiego.
Wkrótce potem dnia 9 kwietnia 1850 r. istnieniu Ligi Polskiej rząd koniec położył prawem o stowarzyszeniach, wykluczającem możność organizacyi centralnej.

Towarzystwo Harmonia.

W r. 1848 założono w Poznaniu Towarzystwo Harmonia, którego celem miało być „wszelkie rodackie stowarzyszenia w tem mieście w jedną ogólną połączyć harmonią.”[234] Prezesem Harmonii został ruchliwy Maksymilian Braun, pisarzem malarz historyczny Władysław Simon, a skarbnikiem posiedziciel kamienic Antoni Veit.
Towarzystwo podzieliło się na 4 wydziały i to 1) muzyczny, 2) dramatyczny, 3) plastyczny, 4) przemysłu i rzemiosł.
Wydział plastyczny miał pielęgnować malarstwo, rzeźbę i budownictwo, wyszukiwać talenty, dopomagać ubogiej młodzieży, poświęcającej się sztuce, do dalszego kształcenia się, urządzać wystawy sztuki, oraz dostarczaniem dekoracyi i doradzaniem przy ustawianiu grup na scenie dopomagać wydziałowi dramatycznemu.
Wydział czwarty miał nieść pomoc moralną i materyalną naszemu przemysłowi i rzemiosłom.
Wydziały trzeci i czwarty mało się rozwinęły, daleko lepiej powiodło się dwom pierwszym.
Wydział muzyczny, którego zadaniem było kształcenie się w muzyce, stworzenie polskiej orkiestry, staranie się o poprawę muzyki kościelnej i urządzanie koncertów na cele dobroczynne, bardzo wielu liczył członków, pomiędzy nimi arcybiskupa Przyłuskiego, Tytusa hr. Działyńskiego i Rogiera hr. Raczyńskiego, który tworzącej się orkiestrze darował cenne instrumenty muzyczne. Do skrzypiec zapisał się starościc Franciszek Moszczeński, do wiolonczeli ks. Zientkiewicz, podówczas wikaryusz tumski, członkami orkiestry stali się Ewaryst Estkowski, major Dobrogoyski, obywatel ziemski i Pigłosiewicz, radca sprawiedliwości, z zawodowych muzyków Franciszek Pilc, Bernard i Hipolit Nikińscy, Teofil Klonowski, Bolesław Dembiński i Szynkowski, klarynecista. Zapisało się wielu innych, jedni do tenorów, inni do wiolonczeli, inni do basetli, a jeden, Jan Nepomucen z Oleksowa Gniewosz do wszystkiego „zwłaszcza do żywych obrazów”.
Wydział ten otworzył szkołę muzyki i śpiewu, w której uczyli śpiewu damskiego Maksymilian Braun, śpiewu męskiego Graf, na instrumentach dętych drewnianych Sawicki, na instrumentach dętych blaszanych Bernard Nikiński. Dyrektorem muzyki obrano Teofila Klonowskiego, a jego zastępcą Macieja Dembińskiego (ojca Bolesława). Dyrektorem orkiestry był Maksymilian Braun,[235] śpiewu Klonowski, premierami orkiestry zarobkowej Braun i Sawicki.
Szkoła muzyczna wydała w dość krótkim czasie znaczny zastęp śpiewaków i muzyków.
Także wydział dramatyczny wziął się energicznie do pracy, składał się zaś z 8 urzędów honorowych. Dyrektorem teatru obrano właściciela dóbr ziemskich Modesta Grabowskiego, zastępcą jego Konstantego Zakrzewskiego, reżyserem emigranta Olszewskiego, instruktorem artystę dramatycznego Morgensterna (Jutrzenkę), grupierem Jana Nepomucena Gniewosza, scenaryuszami Kajetana Rzepeckiego, Szymańskiego i Schonerta, dekoratorami Seyfrida, późniejszego dowódcę oddziału w powstaniu z r. 1863, Gniewosza i Teofila Mielcarzewicza, garderobierem Pawłowskiego, a furyerem byłego oficera wojsk pruskich Maćkiewicza, który, ponieważ stałej gaży jako w teatrze amatorskim nie było wolno płacić, miał dostarczać biednym emigrantom, biorącym udział w przestawieniach, podczas prób i przestawień skromnego, ale pożywnego jadła i napitku, zazwyczaj gorącej herbaty.
Na scenie występował Morgenstern w rolach amantów bohaterskich i w wodewilach w partyach tenorowych, Gniewosz grywał z wielkiem powodzeniem rolę głuptasów, służących i chłopaków wiejskich, w komicznych rolach wybornym był Ziemkiewicz, urzędnik ziemstwa, Krasicki, syn pułkownika, odznaczał się w rolach mężów charakterystycznych, Gutowski i Jabłonowski w rolach kochanków, Olszewski w rolach trzpiotów, Wierzbicki zaś zachwycał prześlicznym, dźwięcznym tenorem. Występowali dalej z powodzeniem Niesiołowski, Żupański, Malczewski i Sczaniecki, syn urzędnika ziemstwa, i inni.
Z pań uczestniczyły w przedstawieniach Obrębiczowa, dwie panny Kiszwalter, córki znanego w Poznaniu muzyka, Teofila Piasecka, panny Antonina i Julianna Olszewskie, Rozalia George, Joanna Jakubowska, pani Nitkowska ze Skąpego, panna Walerya Ćwiklińska (późniejsza pani Trąpszyna), panna Leokadya Gruszczyńska, Teodora Rymarkiewiczówna, Ludwika Niesiołowska, Karolina Zöllnerówna, oraz przybyła 1848 roku z Paryża do Poznania panna Le Bon, siostrzenica Francuza de Ronter, który utrzymywał w Poznaniu z żoną Polką pensyą panien. Panna Le Bon, obdarzona niepospolitą urodą i znakomitym talentem scenicznym, przytem wykształcona, mówiąca piękną polszczyzną i odznaczająca się wdziękiem niewieścim i salonową wytwornością, była istotną okrasą sceny. Wyszła później za Polaka Radeckiego.
Głównie grywano komedye Aleksandra Fredry, dramaty Józefa Korzeniowskiego, J. N. Kamińskiego „Krakowiaków i Górali”, Danielewicza „Trafiła kosa na kamień”, Dmuszewskiego „Szkoda wąsów”, do której to sztuki skomponował muzykę Walery Simon, oraz jednoaktówki Konstantego Zakrzewskiego, właściciela Turska, autora znanego wiersza „Do bociana”.
Pierwsze przestawienie dano w teatrze miejskim przy schyłku roku 1848. Grano Korzeniowskiego „Doktora medycyny”, potem grywano dwa razy w tydzień, dzięki zaś zabiegom „Harmonii”, a zwłaszcza przychylności nadburmistrza Naumanna i decernenta wydziału teatralnego w magistracie, Kupkego, nasz teatr amatorski był w początku swego istnienia wolny od opłacania haraczu dyrektorowi niemieckiego teatru, Vogtowi.
Teatr amatorski miał wielkie powodzenie i niemałe dochody. Rozporządzał nimi komitet, w którego skład wchodzili Hipolit Cegielski, kanonik Brzeziński, Roch Mielcarzewicz, panna Scholastyka Duninówna, siostra arcybiskupa, panna Zawadzka z Jaktorowa, córka radcy ziemiańskiego, i inne panie. Komitet miał pieczę nad kasą i zajmował się podziałem pieniędzy na cele narodowe, a zwłaszcza na potrzeby tych emigrantów, którzy występowali w przedstawieniach.
Przez dwa lata władze nie stawiały teatrowi żadnych trudności. Gdy jednak Baerensprung został dyrektorem policyi, zaczął wydalać aktorów-emigrantów, a z czasem i magistrat cofnął pozwolenie używania teatru miejskiego.
W tym czasie nabył Teofil Zakrzewski obszerny i piękny ogród przy ulicy Królewskiej za 40,000 talarów, znany później pod nazwą „Ogrodu ludowego”. Ten ogród oddał Zakrzewski Harmonii do użytku podczas sezonu letniego. Tu też zbudowano letnią scenę i grywano aż do nastania zimowego sezonu, na który przeniesiono się do sali pałacu Tytusa hr. Działyńskiego.
Powodzenie nie opuszczało teatru i w pałacu Działyńskich, gdzie przedstawienia urozmaicano często żywymi obrazami.
Tymczasem część personelu, niezadowolona, że nie może dowolnie rozporządzać kasą teatralną, w czasie niebytności w Poznaniu prezesa „Harmonii” zwołała sesyą i powyznaczała sobie wysokie stałe pensye miesięczne.
Skorzystała z tego policya i pod pozorem, że dotychczasowe towarzystwo amatorskie zamierzało nadal zarobkować bez wymaganej ku temu koncesyi, zakazała 1852 roku dalszych przedstawień.
Udało się wprawdzie Braunowi za powrotem do Poznania, choć z wielkim trudem uzyskać pozwolenie na dalsze przedstawienia, ale pod znacznie trudniejszemi warunkami, ale sam Braun, widząc, że niespokojne duchy nanowo dokazywać sobie zaczynają, zrzekł się prezesostwa. W jego miejsce wyznaczono Rogiera hr. Raczyńskiego, ale i ten się wkrótce zniechęcił i złożył urząd, poczem zwołano lubowników sceny do pałacu Działyńskich na zebranie, któremu przewodniczył hr. Tytus, i wybrano komisyą z 15 osób, która miała się zająć dalszem kierownictwem Towarzystwa. Atoli zapał ostygł i wydział dramatyczny, a wraz z nim całe Towarzystwo „Harmonia” po czterech latach istnienia upadło.

Towarzystwo Pedagogiczne.[236]

Rok 1848 pozwolił także nauczycielom polskim w Prusach swobodniej odetchnąć. I zaraz objawiło się wśród nich życzenie stowarzyszenia się dla wzajemnego porozumienia się w sprawach, dotyczących szkoły.
Korzystając więc z prawa stowarzyszania się, zebrali się w Poznaniu 9 września 1848 nauczyciele Malczewski, Sikorski, ks. Duliński, Klonowski, Estkowski, Woliński, Karasiewicz, Skalski, Mazierski, Kiliński, Cynka, Siekierski, Rakowicz, Hebanowski, Wilczyński i bracia Dalkowscy i zawiązali polskie Towarzystwo Pedagogiczne, którego ustawy opracowała komisya, składająca się z księży Aleksego Prusinowskiego i Dulińskiego, nauczycieli Ewarysta Estkowskiego, Rakowicza, Kasprowicza i Kalkowskiego, oraz obywatela wiejskiego Teofila Zakrzewskiego. Do Dyrekcyi wybrano ks. Dulińskiego jako prezesa, Ewarysta Estkowskiego jako sekretarza i Hebanowskiego jako skarbnika.
Celem Towarzystwa Pedagogicznego było obudzenie zajęcia w szerokich kołach dla ważnej sprawy wychowania, ścisłe łączenie szkoły z Kościołem, wzajemne kształcenie się nauczycieli, a przedewszystkiem podniesienie ludu wiejskiego przez szkołę i opracowanie najpotrzebniejszych książek dla szkół elementarnych, oraz metodyki, dydaktyki i pedagogii w ścisłem znaczeniu.
Był to więc ten sam cel, jaki miała wiekopomna Komisya Edukacyjna — cel, dla którego w skromnym zakresie pracowała do końca życia Klementyna z Tańskich Hoffmannowa.
Zabrano się z początku do rzeczy z zapałem. W krótkim czasie potworzyły się filie Towarzystwa w Buku, Żninie, Grodzisku, Lwówku, Swarzędzu, Gnieźnie, Miłosławiu, Rogoźnie, Ostrowie, Wyrzysku, Pleszewie, Krotoszynie, Jarocinie, Koźminie, Krobi, Szamotułach, Obornikach, Kcyni, Szubinie, Mokronosie, Wrześni, Żerkowie, Kościanie i Poznaniu.
Wstępowali zaś do Towarzystwa nie tylko nauczyciele elementarni, lecz i nauczyciele gimnazyalni, jak np. Milewski, późniejszy radca rejencyjny, Szóstakowski, późniejszy dyrektor gimnazyum trzemeszeńskiego, Jerzykowski i inni, nauczyciele szkół realnych, jak Primer i Choiński, księża: Bażyński, Wroński, rektor szkoły gnieźnieńskiej, Koszutski, Basiński, Tułodziecki, Lewandowski, Pankau, Polcyn, Kluk, Brzeziński i wielu innych, oraz obywatele wiejscy, jak Kaźmierz Koczorowski z Witosławia, Ignacy hr. Bniński z Samostrzela, Kaźmierz Kantak z Izabeli i inni.
Najruchliwszemi okazały się filie miłosławska i wyrzyska.
Zbierano się kilka razy na miesiąc, miewano odczyty, pisywano rozprawy, zakładano biblioteczki.
Jako organ swój zaczęło Towarzystwo Pedagogiczne wydawać z początkiem r. 1849 pismo miesięczne p. t. „Szkoła Polska”, do której pierwszy artykuł p. t. „Nauczyciel pod względem narodowym” napisał Karol Libelt. Prenumerata roczna wynosiła 15 złp.
Redakcyę składali z początku Ewaryst Estkowski, ks. Brzeziński, ks. Duliński, Ignacy Prusinowski (brat ks. Aleksego), Daniel Rakowicz, Fr. Siekierski i J. Sikorski. Pisywali też do „Szkoły” ochotnicy, jak Jan Rymarkiewicz, ks. Aleksy Prusinowski, Tomasz Wiszniewski, Szafrański, pastor Fiedler z Międzyborza na Śląsku, Hieronim Feldmanowski, Jan Lompa, M. Bolewska, K. Kasiński, J. Najgrakowski, ks. Włodek i kilku innych. Wkrótce jednak cały ciężar redakcyi spadł na Estkowskiego, którego — jak sam pisał — wyłączną rzeczą stało się pisanie artykułów, zapełnianie pisma 48 arkuszowego, zbieranie wiadomości bieżących po gazetach, pismach, sprawozdaniach, programach, trzymanie na własny koszt potrzebnych pism i książek, wszelkie korespondencye, prowadzenie uciążliwej korekty, wysyłka poszytów, wreszcie staranie się o współpracowników i fundusze na pokrycie kosztów druku.
Rząd pruski z początku nie stawiał Towarzystwu Pedagogicznemu żadnych przeszkód, po dwóch latach jednak zaczął przeciwko niemu występować, zabronił zebrań w szkole i taką okazywał nieufność, że nauczyciele z obawy niełaski usuwać się zaczęli. Minął też pierwszy zapał i tak się stało, że Towarzystwo Pedagogiczne upadło.
Zastąpić je swem pismem usiłował Ewaryst Estkowski z godną podziwu sprężystością. Od 1 kwietnia 1850 zaczął nawet wydawać jeszcze jedno pismo p. t. „Szkółka dla dzieci”, której celem było zastosowywanie wprost do użytku dzieci poglądów teoretycznych, głoszonych w „Szkole polskiej”. W tej to „Szkółce” ogłaszał Teofil Lenartowicz swoje „Śpiewy skowronka”.
Pomimo, jednak, że Estkowski doskonale redagował obadwa pisma, było na Śląsku tylko 4—5 prenumeratorów, w Prusach Zachodnich w końcu około 30, a w W. Księstwie Poznańskiem z wielkiej liczby nauczycieli zaledwie kilkunastu, z 500 zaś mniej więcej księży zaledwie 50. Największą stosunkowo liczbę prenumeratorów miała „Szkoła” pomiędzy obywatelstwem wiejskiem, zawsze skorem do ofiar, gdy chodzi o sprawę publiczną.
Po wyczerpaniu wszelkich sposobów, celem utrzymania „Szkoły”, po pięcioletniej walce z oziębłością społeczeństwa, widział się Estkowski zniewolonym z końcem roku 1853 zaprzestać wydawnictwa.
„Szkółka dla dzieci”, przeszedłszy na własność Żupańskiego, utrzymała się jeszcze przez r. 1854 pod zmienionym tytułem: „Szkółka dla młodzieży”, pismo sześciotygodniowe wraz z dodatkiem literackim.
Estkowski, który 1854 r. objął posadę nauczyciela języka polskiego w Ostrowie pod Wieleniem, w zakładzie dr. Schwarzbacha, zapadłszy na płuca, szukał napróżno poratowania zdrowia w Salzbrunnie, później w Soden, gdzie 15 sierpnia 1856 r. umarł na ręku przyjaciela, dr. Gąsiorowskiego.[237]

Kasyno polskie w Kościanie.

Przy porządkowaniu biblioteki w Gościeszynie znaleziono niedawno statut Kasyna polskiego w Kościanie, podpisany w Kościanie, dnia 25 stycznia 1849 r. przez dyrekcyę, którą składali: Koczorowski, Stanisław Chłapowski, Rutkowski, W. Kwilecki i Robowicz.
Statut opiewał, że celem Kasyna jest ułatwienie pożycia między mieszkańcami powiatu i miasta Kościana przez zgromadzenia peryodyczne i zabawy wspólne, oraz założenie czytelni z czasopism i dzienników.
Członkowie Kasyna wybierali z pomiędzy siebie większością głosów Dyrekcyę z pięciu na rok jeden, złożoną z dwóch miejscowych i trzech zamiejscowych członków. Dyrekcya w końcu urzędowania winna była zdać z niego sprawę.
Kto chciał zostać członkiem Kasyna, winien był zgłosić się do Dyrekcyi piśmiennie. Nazwisko jego zapisywano na tablicy w lokalu Kasyna, poczem kandydat popadał na walnem zebraniu balotowaniu, nieprzyjęcie go nie przynosiło żadnego uszczerbku jego honorowi. Występujący z Kasyna winien był zapłacić składkę na następne półrocze. Każdy hańbiący czyn pociągał za sobą wykluczenie z Kasyna, o czem ogół większością głosów stanowił. Każdy członek Kasyna mógł na żądanie jednej trzeciej części członków podpaść balotowaniu.
Składka członków stosowała się do dochodów każdego. I tak mający rocznie dochodu 1000 talarów i więcej płacili rocznej składki 7 talarów, mający 500 talarów i więcej płacił rocznej składki 5 talarów, mający niżej 500 talarów dochodu, płacił rocznej składki 3 talary. Składki płacono półrocznie praenumerando 1 stycznia i 1 lipca. Od tych, coby cztery tygodnie po terminie nie zapłacili, miał podskarbi prawo ściągać składki przez zaliczkę pocztową.
Lokal Kasyna był otwarty codziennie, niedziele przeznaczone były dla liczniejszego zgromadzenia się i dla towarzystwa kobiecego, szczególniej zaś pierwsza niedziela w miesiącu.
Walne zebrania odbywały się regularnie cztery razy do roku, przyczem wstęp był tylko członkom dozwolony. W przypadkach nadzwyczajnych lub na żądanie czwartej części członków, mogła Dyrekcya wyznaczyć walne zebranie.
Zabawy wszelkiego rodzaju mogły być przez członków zaprojektowane, a przyjęcie ich i oznajmienie należało do Dyrekcyi. Gry hazardowe były zakazane.
Dla utrzymania porządku codziennego członkowie miejscowi lub blisko miasta mieszkający brali na siebie kolejno obowiązki gospodarza. Nazwiska gospodarzy i dnie ich czynności zapisywane były na tablicy w lokalu Kasyna.
Każdy członek miał prawo przyprowadzić gościa do lokalu Kasyna, a mianowicie do czytelni, ale każdy mający na to, żeby być członkiem, gościem być nie mógł. Każdy gość musiał by przedstawiony gospodarzowi.
Lokal oprócz dla Kasyna miał służyć posiedzeniom Ligi i Towarzystwu Pomocy Naukowej, oraz zjazdom powiatowym dla porozumienia się o wybory na sejmy.
Poszczególnym członkom Kasyna służyło prawo dostania lokalu podczas jednego lub dwóch dni na cele prywatne za pozwoleniem Dyrekcyi i pod warunkami przez nią oznaczonymi.
Jak długo Kasyno Kościańskie istniało, niewiadomo.

Bractwo polskie w powiecie śremskim.

Kiedy wskutek ograniczenia wolności stowarzyszeń Liga Polska rozwiązała się, powiat śremski, oceniając zbawienne, choć mało liczne jeszcze owoce owej wspólnej około rzeczy publicznej pracy, postanowił nie przerywać jej i przez nowy, a do nowego prawa zastosowany związek tem gorliwiej zająć się wielkim celem narodowego kształcenia się. W tej myśli powstało 1850 r. Bractwo polskie w powiecie śremskim, którego Dyrekcya, stosownie do ustaw, ogłosiła 10 lipca 1853 r. sprawozdanie z czynności Bractwa od r. 1850—1853. Sprawozdanie to obejmowało wszystko, cokolwiek się w przeciągu trzech lat stało w powiecie.
Istniejących instytucyi, celom Bractwa odpowiadających, było w owym czasie 12 i to:
1) Bractwo Polskie, 2) Towarzystwo Pomocy Naukowej, 3) Towarzystwo oszczędności i pożyczek wekslowych, 4) Spółka powiatowa, 5) Komisya wsparcia, 6) Komisya czytelnictwa, 7) Bractwo św. Wincentego à Paulo, 8) Bractwo grzebania umarłych, 9) Dom przytułku dla chorych, 10) Dom przytułku dla dzieci, 11) Towarzystwo Muzyczne, 11) Towarzystwo Agronomiczne.
Bractwo lub poszczególni jego członkowie zajmowali się przyprowadzeniem do skutku założenia gimnazyum katolickiego w Śremie, tudzież przyjętych przez Komisyą, a następnie przez stany powiatowe projektów: utworzenia Kasy powiatowej oszczędności i pożyczek, oraz połączenia drogami żwirowemi wszystkich miast w powiecie.
Ogólny obraz czynności Bractwa polskiego w powiecie tak się przedstawiał:
1) „Bractwo Polskie", uważane jako stowarzyszenie przewodniczące wszystkim innym w powiecie, przyjęło na siebie tak zasługę, jak odpowiedzialność za szczegółowe prace wszystkich owych 12 instytucyi. Pomocniczymi środkami działania były dla Bractwa gorliwość w pracy poszczególnych Dyrekcyi, tudzież zgromadzone tak samo przez Bractwo, jak przez poszczególne Dyrekcye materyalne zasoby.
Skład Dyrekcyi Bractwa był w r. 1853 następujący:
Szmitkowski, przewodniczący, ks. Borowicz, podskarbi, Cezary Plater, zastępujący sekretarza, oraz dyrektor w obwodzie śremskim, ks. Pluszczewski i Erazm Raczyński w obwodzie bnińskim, ks. Janicki i Górski w obwodzie kórnickim, ks. Szubert i Janicki w obwodzie Mosiny, Stanisław Zakrzewski i Adamski w obwodzie Żabna, Moraczewski i Zakrzewski w obwodzie Brodnicy, Wilczyński i Tomczak w obwodzie Krzyżanowa, Kęszycki i ks. Klemczyński w obwodzie Błociszewa, ks. Zieliński i Dzierzbicki w obwodzie Mórki, Stojanowski i Kranosielski w obwodzie Kunowa, ks. Laferski i Łaszczewski w obwodzie Jeżewa, Zatorski i Benda w obwodzie Jaraczewa, Chodacki i Trymelski w obwodzie Chwałkowa, Niegolewski i ks. Piechocki w obwodzie Mchów, ks. Hübner i Zaniecki w obwodzie Książa, Jackowski i Szczepaniak w obwodzie Wieszczyczyna.

Wpływ ogólny funduszów Bractwa od jego założenia

48,239 tal. 3 sgr. 10 f.
i to do samego Bractwa 824 2 9
do Towarzystwa Pomocy Naukowej 2,397 21 6
do Towarzystwa oszczędności i pożyczek wekslowych 37,039 24 3
do Spółki powiatowej 5,600
do Komisyi wsparcia 740
do Czytelnictwa 270 27 9
do Bractwa św. Wincentego 835 8 7
do Domu przytułku dla chorych 360
do Domu przytułku dla dzieci 82
do Towarzystwa Muzycznego 90
Ogółem   48,239 tal. 3 sgr. 10 f.
Wydatek ogólny Bractwa wynosił     47,721 tal. 12 sgr. 6 f.
     i to
Bractwa samego 651 2 9
Towarzystwa Pomocy Naukowej 2,397 21 6
Towarzystwa oszczędności i pożyczek wekslowych 36,525 26 11
Spółki 5,520
Komisyi wsparcia 650
Komisyi czytelnictwa 271 12 9
Bractwa św. Wincentego à Paulo 830 8 7
Domu przytułku dla chorych 520
Domu przytułku dla dzieci 215
Towarzystwa muzycznego 140
Ogółem   47,721 tal. 12 sgr. 6 f.

Wpływ przeto ogólny funduszów Bractwa przeniósł rzeczywiście wydatki, ale że kasy poszczególnych Dyrekcyi osobno trzymane być musiały, ciążyło przeto zawsze na Bractwie pokrycie niedoboru w Dyrekcyach poszczególnych, a mianowicie 200 talarów, wydanych na urządzenie Domu przytułku dla chorych, oraz 100 tal. przeszło na utrzymanie Domu przytułku dla dzieci, tudzież 50 tal. na Towarzystwo Muzyczne. Na pokrycie tych wypłat znajdowało się pozostałości w kasie samego Bractwa 173 tal., tudzież zaległości od członków Bractwa 164 tal., wogóle 337 tal.
2) Towarzystwo Pomocy Naukowej dzięki gorliwości podskarbiego najczynniejszem okazało się w powiecie śremskim. Skład Dyrekcyi był: Cezary Plater, przewodniczący, sędzia Porawski, podskarbi, ks. Klemczyński, sekretarz, Znaniecki, radca, Kęszycki, radca, Szmitkowski, radca.
Zaległości prawie nie było żadnych, składki stałe wynosiły rocznie około 1000 talarów.
3) Towarzystwo oszczędności i pożyczek wekslowych okazało się w praktyce nie tylko instytucyą możebną, o czem przez długi czas wątpiono, ale nadto bardzo kwitnącą i przynoszącą niezaprzeczone dla powiatu korzyści:
Towarzystwo wypożyczyło 408 osobom sumę 32,830 tal. 24 sgr. i to 31 właścicielom wiejskim 5,416 tal. 20 sgr., 205 właścicielom miejskim 16,8721 tal. 10 sgr., 27 osom, nie posiadającym własności 4,504 tal. 20 sgr., 145 włościanom 6,037 tal. 4 sgr. Ogółem 408 osobom 32,830 tal. 24 sgr.
Z tych zwrócono do kasy od 308 osób 25,492 tal. 3 sgr. i to od od 27 właścicieli wiejskich 4,666 tal. 20 sgr., od 148 właścicieli miejskich 12,527 tal. 10 sgr., od 22 osób. nie posiadających własności, 3,799 tal. 20 sgr., od 111 włościan 4,498 tal. Ogółem od 308 osób 24,492 tal. 3 sgr.
Pozostawała przeto wypożyczona u 100 osób suma 7,338 tal. 21 sgr. i to u 4 właścicieli wiejskich 750 tal., u 57 właścicieli miejskich 4,345 tal., u 5 osób, nie posiadających własności 705 tal., u 34 włościan 1,538 tal. 21 sgr. Ogółem u 100 osób 7,338 tal. 21 sgr.
Depozytów wypowiedzialnych, które były najlepszą wskazówką ufności, jaką Towarzystwo obudzało, było 9,407 tal. 25 sgr. 11 f.
Koszta administracyi, licząc w to wynagrodzenie dla pomocnika, dodanego podskarbiemu Towarzystwa, wynosiły 134 tal. 14 sgr. 7 f.
Cały zaś fundusz dnia 10 lipca 1853 r. składał się z 513 tal. 6 sgr. 4 f. w gotówce, i 7,338 tal. 21 sgr. pozostających w wekslach, wogóle 7,851 tal. 27 sgr. 4 f.
Towarzystwo, korzystając z doświadczenia przez lat 3 nabytego, oraz upewnione pomyślnym skutkiem prac swoich, postanowiło 1853 roku podnieść stopę procentową z 3½ na 4 od depozytów wypowiedzialnych, jakie od dnia 10 lipca 1853-go roku do kasy Towarzystwa składane były.
Fundusz stały Towarzystwa był jedynie fundusz za akcye wpływający, których było zaledwie 60 umieszczonych.
Skład Dyrekcyi był taki:
Cezary Plater, przewodniczący,
Sędzia Porawski, kurator kasy,
Sędzia Sterle, sekretarz,
Steinbrück, podskarbi,
Antoni Raczyński, radca.
4) Spółka powiatowa, zawiązana pierwiastkowo w celu przyjścia w pomoc miastu w budowaniu zamierzonego gimnayzum, zamieniona następnie na Spółkę powiatową stałą, okazała się również instytucyą nader pomocną. Celem jej głównym było dopomagać osobom, dającym potrzebne rękojmie, do nabywania posiadłości gruntowych mniejszych, budowania domów w mieście, oraz zakładania handlów. Od czasu zawiązania swego, t. j. od roku 1851 udzieliła Spółka pożyczek na zakupienie posiadłości gruntowych w ilości 1,500 tal., na budowanie domu w ilości 2,800 tal., na przyjście w pomoc handlowi w ilości 1,2220 tal., wogóle 5,520 tal.
Fundusz na to zebrała Spółka po większej części z pożyczek, przez osoby prywatne udzielanych, tudzież z akcyi na budowanie sali Kadzidłowskiego, w ilości 40, każda po 25 tal. przez Spółkę w obieg puszczonych, z których 32 tylko użytych i spłaconych zostało.
Spółka przygotowała materyały, potrzebne do założenia w Śremie handlu żelaza, lecz źródła fundusz nie były jeszcze zapewnione.
Dyrekcyę Spółki składali:
Miłkowski, Kęszycki, Cezary Plater.
5) Komisya wsparcia. Dochód jej jedynie z publicznych zabaw, w Śremie urządzanych pochodzący, wynosił 480 talarów w pierwszym roku, 260 w drugim, w trzecim nie było żadnego dochodu.
Komisyą wsparcia tworzyli:
Leon Szmitkowski, Konstanty Miłkowski, Ludwik Miłkowski, Cezary Plater.
6) Komisya czytelnictwa miała dochodu 270 tal. 27 sgr. 9 f., wydatku 271 tal. 12 sgr. 9 f.
Posiadała 660 książek, po parafiach umieszczonych.
W skład komisyi wchodzili:
Ludwik Miłkowski, przewodniczący, ks. Klemczyński, ks. Korytkowski.
7) Bractwo św. Wincentego a Paulo rozwinęło się nadspodziewanie w mieście Śremie. Liczyło 150 członków, którzy osobiście odwiedzali raz w tydzień ubogich i chorych dobrowolną składką zaspokajali ich potrzeby. Bractwo to wzięło na siebie urządzenie misyi w Śremie, która odbyła się w maju 1853 r. Wpływ funduszów Bractwa wynosił 835 tal., wydatek zaś 830 tal. Bractwo przeznaczyło 50 talarów na zakupienie wozu dla umarłych, wzięło też czynny udział w zawiązaniu Towarzystwa w parafii śremskiej dla przychodzenia w pomoc biednym, nie mającym za co pogrzebać swych rodziców lub krewnych. Kilku obywateli powiatu przystąpiło do Bractwa jako członkowie wspomagający.
Skład Dyrekcyi był taki: Cezary Plater, przewodniczący, Proboszcz śremski, zastępca przewodniczącego, Wikary śremski, bibliotekarz, Steinbrück, sekretarz, Czachowski podskarbi, Mężyński, ekonom Bractwa.
Od samego założenia Bractwa około 90 rodzin utrzymywanych lub wspieranych było przez Bractwo, posiedzenia odbywały się regularnie co tydzień w niedzielę po nieszporach w lokalu Ochrony miasta.
8. Bractwo kasy pogrzebowej składało się z 92 członków, a udzieliło pomocy 8 rodzinom osieroconym przez śmierć jednego ze swych członków, w ilości 44 tal. 5 sgr.
Zarząd składali: Proboszcz śremski, Steinbrück kasyer, Wieruszewski, Wędzicki.
Składki stałej nie było, oprócz wkupnego 8 sgr. 6 fen., tudzież przy śmierci każdego członka 2 sgr. 6 fen., które składał każdy, pozostający przy życiu.
9) Dom przytułku dla chorych, otworzony 1852 r. okazał się w praktyce zupełnie zadawalniającym. Atoli składki złożyli tylko obwód śremski, Brodnica, Błociszewo, części obwodu dolskiego i Książ, skutkiem czego Dom ograniczyć się musiał do przyjmowania chorych tylko za opłatą. Bractwo Polskie dało na pierwiastkowe urządzenie Domu około 200 talarów. Zarząd Domu, przekonawszy się o rzeczywistej potrzebie i możności utrzymania tej instytucyi, nie przyjął proponowanego mu odstąpienia na rzecz miasta, lecz wszedł w układ z dozorem kościelnym, do którego należało mieszkanie, w którem zakład mieścił się, i zapłacił z góry tak za sam lokal, jak za przybudowanie, które okazało się niezbędnem.
Zarząd Domu składali: Cezary Plater, przewodniczący, Dr. Hoffman, dyrektor, Aptekarz Pomorski, ekonom, Steinbrück, podskarbi, Ks. proboszcz śremski i Wojciech Fligierski.
10) Dom przytułku dla dzieci nie wywołał dostatecznego współdziałania ze strony mieszkańców miasta i powiatu. Zasilony przez Bractwo Polskie, urządzony w lokalu, na ten cel umyślnie wyporządzonym, prowadzony był wzorowo przez ochmistrzynią z instytucyi Ochron w Gostyniu.
Zarząd składali: Cezary Plater, przewodniczący, Proboszcz śremski, dyrektor, Steinbrück, podskarbi.
11) Towarzystwo Muzyczne, zawiązane w Śremie głównie w celu dania sposobności nauczycielom wiejskim uczestniczenia w wykonywaniu kompozycyi wyższych muzycznych, wpłynęło na podniesienie i ukształcenie muzycznego usposobienia, lecz w niemożności zobowiązania się członków do stałych regularnych wspólnych ćwiczeń, jak też dla braku funduszy, nie doszło do tego rozwoju, jakiby był potrzebny, aby zamierzonego przez siebie celu dopięło w zupełności. Dyrekcya urządzała koncerty i zamierzała rozszerzyć swój zakres przez wezwanie wszystkich lubowników muzyki w powiecie do ćwiczenia się w domu w muzyce, przez Dyrekcyą wyznaczonej, a następnie zjeżdżania się raz na miesiąc do Śremu, w celu wykonywania jej wspólnie.
Dyrekcyą składali: Wotpol, Hoffmann, Plater.
12) Towarzystwo Agronomiczne, zawiązane wspólnie z powiatami krobskim i wschowskim, nie rozwinęło się wcale z powodów niezależnych od woli mieszkańców powiatu śremskiego.
Taki był obraz czynności publicznych Bractwa Polskiego w powiecie śremskim lub jego członków, częstokroć osobno, zawsze jednak w duchu Bractwa działających. W r. 1852 uległo Bractwo rewizyi statutów i akt swoich, wskutek której rząd, nie znalazłszy w nich nic prawu przeciwnego, nie mógł położyć tamy dalszemu jego istnieniu.[238]
Bractwo Polskie było świetnym dowodem gorliwości obywatelskiej powiatu śremskiego.

Zakłady dobroczynne.

Po wstrząśnieniach rewolucyjnych w r. 1848 powstało w W. Księstwie Poznańskiem kilka bardzo pożytecznych Zakładów, które chlubne dają świadectwo o zacności ówczesnego społeczeństwa polskiego.
I w tym względzie obywatelstwo ziemskie powiatu gostyńskiego dało dobry przykład. W sierpniu 1849 r. w czasie cholery przybyły z Poznania do Gostynia za staraniem Gustawa Potworowskiego, Stanisława Chłapowskiego z Czerwonejwsi i kilku innych obywateli trzy Siostry Miłosierdzia, które umieszczono w pustym domu kasynowym, kupionym przez Stanisława Chłapowskiego, i zaopatrzono w najkonieczniejsze potrzeby lazaretowe.
Owe Siostry pielęgnowały z największem poświęceniem chorych.
Po ustaniu cholery, gdy niedola sierot wywołała potrzebę opieki, postanowiono założyć Dom Sióstr Miłosierdzia w Gostyniu i w tym celu zobowiązali się zapewnić hipotecznie na majątkach swoich roczne dla niego składki: Kajetan Morawski z Jurkowa, 30 talarów, Franciszek Żółtowski z Godurowa, 30 talarów, Józef Morawski z Oporowa 40 tal., Stanisław Chłapowski z Czerwonejwsi 50 tal., książęta Radziwiłłowie Willhelm i Bogusław po 50 tal., a Gustaw Potworowski przeznaczył na ten celę sumę 1342 tal. 15 sgr., którą miał na domu kasynowym. Przyczynili się też do tego dzieła Marceli Żółtowski, Edmund Bojanowski, M. Węsierski ks. A. Szułczyński, Wilkoński i inni.
Zakład otwarto 21 sierpnia 1849 roku.
Obok przyjmowania i nadal chorych dziennie za 1 złp., a w razie niemożności i za niższą opłatą do sal, na 40 łóżek już podczas cholery urządzonych, i obok umieszczenia kilkunastu sierot pocholerycznych, przedsięwziął Zarząd nowego Zakładu, na którego czele stanął Stanisław Chłapowski, przyjmować i inne dzieci niżej lat 7 za roczną opłatą wedle możności, najwyżej 30 tal. i dziewczęta wyżej lat 14 za roczną opłatą także wedle możności, najwyżej 40 tal., któreby kształciły się w najgłówniejszych kierunkach niewieściego powołania, w religii i naukach najpotrzebniejszych, oraz robotach ręcznych, a razem praktycznie w kuchni i gospodarstwie domowem, tudzież w pielęgnowaniu chorych i w prowadzeniu dzieci. Z Zakładem połączono 1 lipca 1850 r. dawną ochronkę w Gostyniu.
Zakład Sióstr Miłosierdzia, dla którego zakupił Stanisław Chłapowski dawny dom kasynowy za 2568 talarów 26 listopada 1851 r., utrzymywał się z regularnie wpływających funduszów stałych i w znacznej części z licznych tak w pieniądzach, jak żywności ofiar nadzwyczajnych, nie tylko od osób majętnych, lecz i od wieśniaków.[239]
W r. 1849 powstał dzięki ofiarności prywatnej, a zwłaszcza Macieja hr. Mielżyńskiego i ks. prałata Brzezińskiego, w klasztorze pofilipińskim na Śródce w Poznaniu Zakład św. Wincentego dla sierot po zmarłych na cholerę rodzicach. I tu wychowanie i pieczę nad dziećmi poruczono Siostrom Miłosierdzia, nauczaniem zaś trudnili się z wielką gorliwością klerycy; pod ich też kierownictwem odbywały dzieci wycieczki poza miasto.
Zaraz w początkach swego istnienia liczył Zakład 80 sierot, był wzorowo urządzony, a utrzymywany z darów pieniężnych dobroczynnych osób.
W r. 1852 składali komitet Zakładu: Maciej hr. Mielżyński ks. Aleksy Prusinowski, ks. Jan Janiszewski, ks. Brzeziński, ks. Dąbrowski, Hipolit Cegielski, Kolanowski i dr. Nieszczota.
Siostry Miłosierdzia objęły też kierunek Szkółki dziewcząt w Wolsztynie, którą z wielkim trudem i ofiarami założyła senatorowa-kasztelanowa Melania z Krzyżanowskich hr. Szołdrska.[240]
Ochronkę w swym domu w Poznaniu założyli pp. Tytusostwo Działyńscy. Uczęszczało do niej około 200 dzieci. Później dla wielkiego ciężaru, grożącego starym murom niebezpieczeństwem, musiano tę ochronkę przenieść do domu Leśniewicza przy ulicy Szkólnej pod numerem 11. Sposób uczenia w niej był lankastrowski (wzajemnego uczenia) z różnemi odmianami i dodatkami, jakie tylko można było wymyślić dla ułatwienia i uprzyjemnienia dzieciom nauki.
Zakładanie i utrzymywanie ochronek dla dzieci po wsiach i miasteczkach naszych miało za cel założone przez Edmunda Bojanowskiego, który w dojrzalszym wieku został księdzem, Zgromadzenie Służebniczek Panny Maryi. W tych ochronkach dzieci ubogich rodziców znajdowały nie tylko macierzyński dozór i przyzwoitą rozrywkę, lecz uczyły się także wśród zabawy pierwszych początków czytania, katechizmu i śpiewu.

Pierwsza katolicka księgarnia i pierwsza Konferencya św. Wincentego à Paulo.

W r. 1844 osiadł w Poznaniu Edward hr. Łubieński, syn Henryka, żołnierza jazdy poznańskiej 1831 r., później wiceprezesa Banku Polskiego w Warszawie, i Ireny z Potockich. Urodzony w Warszawie 1819 r., odebrał staranne wychowanie w domu rodzicielskim, słynącym z pobożności tak samo jak dom dziadka jego, hr. Feliksa Łubieńskiego, za czasów Księstwa Warszawskiego ministra sprawiedliwości, później kształcił się na uniwersytetach w Petersburgu i Berlinie, gdzie wśród młodzieży założył Towarzystwo Katolickie. Z Berlina pojechał do Rzymu, gdzie słuchał kursów prawniczych pod hr. Rossi, późniejszym ministrem Piusa IX, zamordowanym 1848 r.
Zamieszkawszy w Poznaniu po poślubieniu Zofii Giżyckiej, obcował przedewszystkiem z Adamem Łuszczewskim, synem Pawła, ministra spraw wewnętrznych za Księstwa Warszawskiego, a stryjem Deotymy, który wraz z żoną Teofilą z Skarżyńskich, przyczynił się niemało tak w mieście Poznaniu, jak na prowincyi do rozbudzenia ducha miłosierdzia w wyższych kołach naszego społeczeństwa. W domu pp. Łuszczewskich utwierdził się Łubieński w zasadach katolickich i konserwatywnych. Po kilku latach wybrał się powtórnie do Rzymu, a gdy Pius IX zmuszony był opuścić stolicę, towarzyszył mu na wygnanie.
Po śmierci pierwszej żony poślubił Konstancyą Szlubowską i powrócił do Poznania, gdzie błogą rozwinął działalność. Najprzód założył tu pierwszą katolicką księgarnię, a dnia 17 lutego 1850 r. pierwszą Konferencyą św. Wincentego à Paulo, której pierwszym był prezesem. Przykład podziałał. Odtąd mnożyć się zaczęły Konferencye św. Wincentego w Poznaniu i na prowincyi.
W r. 1852 opuścił Łubieński Poznań nazawsze i zamieszkał stale w Rzymie, oddając się pracy literackiej i publicystycznej w duchu katolicko-konserwatywnym, oraz rozmaitym przedsięwzięciom, pomiędzy innemi starał się założyć zakon religjno-rycerski ku obronie papieża, do czego zasobów miała dostarczyć skolonizowana przez katolików Ziemia św. Ku końcowi życia przeniósł się do Galicyi, gdzie nabył znaczny majątek, Kolnicę. Umarł w Wiedniu 22 listopada 1867 r.[241]

Towarzystwo Dobroczynności.

To Towarzystwo założyła Celina z Zamoyskich Tytusowa hr. Działyńska w celu niesienia pomocy biednym i nieszczęśliwym. Z początku należała znaczna liczba pań i kilkunastu mężczyzn z inteligencyi. Ubiegano się o udział w tej sprawie, podobały się schadzki i sesye, ale gdy przyszło do wypełnienia obowiązków, czasem dość trudnych, i niezawsze miłych, gorliwość ustała. Zaczem p. Działyńska, chcąc ocalić Towarzystwo od upadku, przekształciła je na Towarzystwo Pań św. Wincentego á Paulo, które, opierając się o Dom Sióstr Miłosierdzia, przetrwało walkę kulturną i dotychczas kwitnie, piękne wydając owoce.[242]

Gazety.[243]
1.
Gazeta Polska.

Z większą wolnością druku powstało kilka pism publicznych, z których pierwszem codziennem w W. Księstwie Poznańskiem była „Gazeta Polska”.
Założył ją w cztery dni po rozruchach marcowych w Berlinie Hipolit Cegielski z swoich własnych, wówczas bardzo jeszcze skromnych funduszów. Redakcya mieściła się w mieszkaniu Cegielskiego na drugiem piętrze domu pod numerem 24 przy Wilhelmowskiej ulicy, druku zaś podjął się Walenty Stefański.
Pierwszy numer „Gazety Polskiej” wyszedł 22 marca 1848 roku, a pierwszy artykuł p.  Polska zmartwychwstaje! napisał Słomczewski, uchodzący wówczas za głębokiego polityka skrajno-demokratycznego nastroju, resztę zaś numeru zapełnili artykułami częścią Cegielski, częścią kto właśnie przyszedł do niego, jak Antoni Rose i ks. Aleksy Prusinowski.
Dopiero po św. Michale 1848 r. ustaliła się redakcya, którą objął Marceli Motty i do której prócz Cegielskiego przystąpili Władysław Bentkowski i Ryszard Berwiński.
„Gazeta Polska” redagowana rozsądnie, trzeźwo, w duchu umiarkowanie demokratycznym, występowała śmiało w interesie polskim. Dziś rzadkość, jest bardzo ważnem źródłem historycznem do lat 1848 i 1849. Żywot jej był niedługi. Z wyższego rozkazu odebrano jej 1850 r. debit pocztowy, co ją doprowadziło do upadku. Z dniem 22 czerwca przestała wychodzić.

2.
Wielkopolanin.

W zamiarze rozbudzenia w ludzie uczuć narodowych i zaznajamiania go z nowemi wyobrażeniami i zajściami politycznemi, założył ks. Aleksy Prusinowski, jeden z najruchliwszym, najwykształceńszych i najzdolniejszych ludzi w owym czasie, „Wielkopolanina” . Redagował go sam, rzadko kiedy wspierany przez jakiego ochotnika. Pomiędzy innymi przysyłał mu kiedy niekiedy artykuł Daniel Rakowicz, nauczyciel poznańskiej szkoły elementarnej, człowiek skromny, niestrudzony, także współpracownik „Gazety Polskiej”.
„Wielkopolanin” chętnie był przez lud czytany, bo odznaczał się rozmaitością treści, trafnym doborem przedmiotów i wybornem zastosowaniem się do wyobrażeń i mowy ludu.
Skutkiem nieporozumień z nakładcą, Walentym Stefańskim, wysunął się „Wielkopolanin” z rąk ks. Prusinowskiego. Od 3 października 1849 r. wydawał go Stefański na swoją odpowiedzialność, rzeczywistym jednak redaktorem był od 6 października Ewaryst Estkowski.

„Wielkopolanin” częstej podlegał konfiskacie i procesom, wreszcie zgnębiony został. Dnia 15 lipca 1850 r. ukazał się numer ostatni.
3.
Wiarus.

Po zniesieniu stanu oblężenia w Poznaniu zaczął ks. Aleksy Prusinowski, któremu szczególną sprawiało przyjemność przemawiać do ludu, wydawać „Wiarusa” w drukarni Stefańskiego. Było to jedno z najlepszych pism ludowych, jakie kiedykolwiek mieliśmy. Chociaż z początku wiele ostrożniejszy od „Wielkopolanina”, chociaż tym samym duchem ożywiony i tym samym językiem przemawiający, ściągnął na siebie zakaz pocztowej rozsyłki i w lipcu 1850 roku wychodzić przestał.

4.
Dziennik Polski.

Pismo to założył, głównie w porozumieniu z pułkownikiem Sczanieckim Karol Libelt dlatego, że „Gazeta Polska” wydawała mu się zamało demokratyczną.
Do „Dziennika Polskiego”, który w drukarni Napoleona Kamieńskiego od 7 czerwca 1849 roku wychodzić począł, przeszedł od razu Ryszard Berwiński. Pisywał też do „Dziennika Polskiego” pomiędzy innymi i Daniel Rakowicz, większa część jednak artykułów rozumujących i znaczna literackich wychodziła z pod pióra Libelta.
Zacięty przeciwnik despotyzmu i reakcyi, która wtenczas wszędzie się w Europie objawiała, stając w poprzek wyzwoleniu mas ludu do swobód społecznych i wyzwolenia narodowości do swobód politycznych, wypowiadał „Dziennik Polski” bez ogródki, że ludy i narody przyćmione niewolą, mogą sięgnąć po ostatnie swoje prawo — rewolucyą, aby przez nią dostąpić, co im się należy.

„Dziennik Polski” i „Gazeta Polska” szły czas niejakiś swoją drogą, nie zawadzając wogóle o siebie. Przyszło jednak do starcia, gdy „Gazeta Polska” zarzuciła „Dziennikowi Polskiemu”, iż „trzyma na wzór Eola w mieszkach skórzanych wiatry rewolucyjne”, ale spór trwał niedługo, bo wkrótce potem administracya pruska zgniotła obadwa pisma. Dnia 29 czerwca 1850 roku wyszedł numer 147 i zarazem ostatni „Dziennika Polskiego”.
5.
Goniec Polski.

Już w 11 dni po zwinięciu „Gazety Polskiej” pojawił się 8 lipca 1850 roku pierwszy numer „Gońca Polskiego”, który był dalszym jej ciągiem i zajął chlubne miejsce w dziennikarstwie polskiem. Powstał dzięki zapobiegliwości księgarza Stefańskiego. Redaktorem odpowiedzialnym został Antoni Rose, rzeczywistym zaś Władysław Bentkowski, który powrócił właśnie wtenczas z Turcyi, dokąd się był schronił po upadku powstania węgierskiego.
Raz po raz dostarczali Bentkowskiemu artykułów Cegielski, Kalinka, Klaczko i kilku innych, ale po większej części sam Bentkowski zapełniać musiał „Gońca” płodami swego pióra, które były znakomite. Było to niemałem zadaniem, bo „Goniec Polski” miał ten sam prawie format, co późniejszy „Dziennik Poznański”.
„Goniec Polski” nie służył żadnemu poszczególnemu stronnictwu, lecz zawsze tylko dobro kraju miał na oku, bronił zaś spokojnie, ale zręcznie, wytrwale i nieustraszenie praw narodowości polskiej.
„Goniec Polski” tak się stał niewygodnym rządowi, że już w listopadzie 1851 roku zamknięto z jego powodu księgarnią nakładcy, Walentego Stefańskiego, i opieczętowano jego drukarnią.
Nie zniechęceni niepowodzeniem, wydali znów Bentkowski i Stefański „Gońca Polskiego” po kilku dniach przerwy w drukarni Pawickiego i Grubego, atoli 31 grudnia 1851 roku broń złożyć musieli, bo rząd wydał rozkaz opieczętowania każdej drukarni, w którejby się „Goniec Polski pojawił”.

6.
Krzyż a Miecz.

Dnia 7 stycznia 1850 roku począł wychodzić co poniedziałek nakładem redakcyi, a drukiem Walentego Stefańskiego w Poznaniu „Krzyż a Miecz”, pismo polityczno-religjno-literackiego zakroju. Firmę dał temu pismu Ewaryst Estkowski, a rzeczywistym redaktorem był zaprzyjaźniony z nim Karol Baliński, który, z politycznych powodów zmuszony opuścić Królestwo Polskie, przebywał w Poznaniu w gościnie u majora Augusta Bukowieckiego.
Nowe pismo wzywało naród do obliczenia się z sumieniem, do zapytania się samego siebie, kim jest, skąd i dokąd idzie i jaką drogą iść ma. Drogą, prowadzącą do zmartwychwstania, była wedle redakcyi własna praca, własna zasługa, to jest odrodzenie się na duchu, zrozumienie i wypełnienie naszego narodowego posłannictwa, tem zaś posłannictwem jest wprowadzenie prawdy Chrystusowej w życie, w stosunki rodzinne, towarzyskie i narodowe.
W artykułach, pisanych z talentem, świeżo, barwnie, redakcya rozprowadzała przewodnią myśl swoją o posłannictwie Polski, wzywając do ruchu i postępu, a potępiając wszelki konserwatyzm, jako też reakcyę przeciwko rewolucyjnym prądom, czy to w dziedzinie społecznej czy duchowej.
Współredaktorami „Krzyża a Miecza” byli Władysław Dzwonkowski i Bohdan Dziekoński, również jak Baliński emigranci z Królestwa. Jeden artykuł wstępny p. t. „Słowo zgody” napisał Władysław Kosiński, który usiłował ścierające się w Wielkopolsce stronnictwa pogodzić, jeden też Karol Libelt, p. t. „Przeszłość i Przyszłość”. Wiersze umieszczali w tem czasopiśmie Kornel Ujejski, Seweryn Goszczyński, Cypryan Norwid, Bohdan Zaleski, Konstanty Zakrzewski i Teofil Lenartowicz, który podczas swego pobytu w W. Księstwie Poznańskiem zaprzyjaźnił się z Balińskim.
Po kilku miesiącach, dnia 24 czerwca 1850 roku zmusiły władze pruskie redakcyą do zwinięcia wydawnictwa.

7.
Tygodnik nadobrzański.

Od 4 stycznia 1849 roku wychodził w polskim i niemieckim języku w Kościanie „Tygodnik nadobrzański”, „organ dobru pospolitemu poświęcony i bezstronny, dla powiatu kościańskiego i jego okolic”, pod redakcyą Adama Głażewskiego, autora wydanej 1849 roku u Stefańskiego broszury p. t. „Odrodzenie Polski, oparte na wolności, narodowości i prawie”.
W słowie wstępnem podała Redakcya swój program, który miał na celu politykę ugodową, bo — jak się wyrażała — po walkach morderczych roku minionego potrzeba było zgody między obu narodowościami, aby wspólną pracą zyskać prawa, wzywała więc Niemców, aby życzliwymi okazali się Polakom i na ich zaufanie sobie zasłużyli. Nie długo jednak łudziła się Redakcya nadzieją nakłonienia Niemców do wspólnej pracy i już w numerze 14 oświadczyła, że odtąd Tygodnik tylko w polskim języku wychodzić będzie, bo „Niemcy się cofnęli i nie okazali pismu dobrej woli, dla tych zaś, którzyby jeszcze w duchu reakcyi pismo jakie czytać chcieli, poleca się „Aegyptische Finsterniss”.
„Tygodnik nadobrzański” zajmował się szczerze sprawami „Ligi Polskiej”, nakłaniał do zapisywania się na członków, do uczęszczania do Kasyna, gdzie czytano gazety wspólnie, popierał wybory do sejmu, a nawet wpływał na żołnierzy, aby głosowali na swoich, co mu się tak dalece udało, że żołnierze, na obczyźnie będący, głosy swe piśmiennie przesłali, na co wówczas prawo zezwalało. „Tygodnik” stawał przy każdej sposobności w obronie praw narodowych, powołując się na traktaty wiedeńskie. Było w nim kilka dobrych artykułów o wychowaniu, o handlu, o powodzeniu niższych klas ludności w czasach Polski kwitnącej, o bogactwach dawnych Polaków, o potrzebie uczenia się języka polskiego, dalej krótkie monografie Śremu i Kórnika. Przeglądy polityczne było bardzo miernej wartości. Najwięcej artykułów pochodziło z pod pióra Albina Kohna, także wiersze patryotyczne, wreszcie zawierał Tygodnik anegdoty, zagadki i myśli moralne.
Dnia 1 lipca 1849 r. złożył redakcyą Adam Głażewski i odtąd podpisywał „Tygodnik nadobrzański” tylko nakładca i drukarz A. Graetz. Prenumerata kwartalna wynosiła 90 fenygów. Dnia 14 października 1849 r. wyszedł trzydziesty i ostatni numer drugiego półrocza. Humorystyczne pożegnanie z czytelnikami zaznaczało, że „obojętność kościańska grób pismu wykopała.”[244]

Kronika żałobna.

W r. 1850 umarł w W. Księstwie Poznańskiem generał Jan Krasicki. Urodzony w Galicyi z Jakóba i Kunegundy z Ciecierskich, wychowany w korpusie paziów w Wiedniu, wstąpił 1808 r. do pułku ułanów galicyjskich, w r. 1809 walczył w armii arcyksięcia Jana i we Włoszech ranny został kulą w piersi. Po pokoju preszborskim przeszedł do wojska polskiego i jako porucznik 8 pułku piechoty odbyła kampanią hiszpańską, podczas której zaprzyjaźnił się z ówczesnym kapitanem wojsk polskich Brandtem, późniejszym generałem pruskim. W czasie kampanii moskiewskiej był w pułku Estki, który jako ostatni zasłaniał odwrót armii Napoleona i świetnie odznaczył się pod Rogoźnem. Pułk Estki, wcielony do dywizyi Dąbrowskiego, bronił 1813 roku Wittenbergi i tu znów Krasicki tak się odznaczył, że otrzymał krzyż legii honorowej. Mianowany szefem batalionu, przy przeprawie przez Elsterę dostał się do niewoli. Po wojnie osiadł w Malczewie w powiecie gnieźnieńskim, poślubiwszy Sylwią Prądzyńską, córkę Stanisława, prokuratora trybunału i Maryanny z Bronikowskich. Pierwszy w swej okolicy zaprowadził żelazne pługi i znaczne obszary lucerny, a po teściu objął w Malczewie zarodową owczarnią i czystą rasę bydła holenderskiego. Przy pierwszych wyborach wybrany radcą Ziemstwa kredytowego, pozostał nim do r. 130, w którym z młodziutkim swym synem Stanisławem udał się do Warszawy. Tam otrzymał dowództwo 14 pułku piechoty, który wsławił się tak pod Nurem jak pod Ostrołęką. Tu Krasicki już jako generał brygady, ozdobiony krzyżem kawalerskim, odpierając z bagnetem w ręku nieprzyjaciela, ciężko ranny dostał się do niewoli. Po upadku powstania wydany rządkom pruskim, przesiedział dwa lata w więzieniu w Szpandawie. Wróciwszy do Malczewa, wraz z innymi założył Towarzystwo rolnicze wągrowiecko-gnieźnieńskie. Trudy wojenne, niewola, więzienie, starty majątkowe i wypadki w r. 1846 i 1848 stargały jego siły. Pochowany został w Niechanowie, gdzie też spoczęła jego żona.[245]
Dnia 10 sierpnia 1852 r. umarł Wiktor Święcicki, kapitan wojsk polskich. Na grobie jego w Ostrorogu stoi kamienna, czworoboczna kolumna, 120 cm. wysoka, 50 cm. szeroka w kwadrat.

KONIEC TOMU I-GO.



  1. Koźmian J. Stan rzeczy w W. Księstwie Poznańskiem a r. 1848. Pisma I, 33. Gazeta Polska, nr. 10 i 23. Brodowski, Kraszewski, Potworowski, Zur Beurtheilung der polnischen Frage im Grossherzogtum Posen im J. 1848, str. 48.
  2. Guradze F. Der Bauer in Posen. Zeitschrift der hist. Gesellschaft für die Provinz Posen. Drugi półrocznik 1898.
  3. W r. 1900 liczyło W. Księstwo Poznańskie 1,888,055 mieszkańców, z tych przypadało na polską ludność około 1,053,184, na niemiecką 697,265.
  4. 4,0 4,1 Gazeta Polska, nr. 36.
  5. Szuman H. Ze wspomnień marcowych w r. 1848. Dziennik Poznański. R. 1898, nr. 65. Schmidt H. Die polnische Revolution des Jahres 1848 im Grossherzogtum Posen. Weimar 1912.
  6. Szuman H. Wypadki z r. 1848 w Berlinie.
  7. Memoryał Mierosławskiego, adresowany do generała Pfuela. Gazeta Polska, nr. 65.
  8. 8,0 8,1 Gazeta Polska, nr. 6.
  9. Tamże, nr. 65.
  10. Jemu to przypisywano, że król nakazał wojsku po nocy z 18 na 19 marca wycofać się z Berlina, co miało być powodem późniejszej niełaski. Wysłano go kilka lat później w misyi dyplomatycznej do Persji, umarł 1860 r. Szuman H. Z powodu wspomnień legionu akademickiego w Przechadzkach po mieście. Dziennik Poznański 1888, nr. 256.
  11. 11,0 11,1 11,2 11,3 Gazeta Polska, nr. 1.
  12. Żychliński I. Gawęda z Poznania o Poznaniu. Dziennik Poznański. R. 1884, nr. 1.
  13. Schmidt, 68.
  14. Szuman H. Ze wspomnień marcowych 1848 r.
  15. Schmidt H. Die polnische Revolution des Jahres 1848 im Grossherzogtum Posen. Weimar 1912 str. 71.
  16. Koźmian J. Stan rzeczy w W. Księstwie Poznańskiem (1848). Pisma I, 47.
  17. Koźmian J. Pisma I, 47.
  18. Lipski Wojciech. Beiträge zur Beurtheilung der Ereignisse im Grossherzogtum Posen im J. 184, str. 82.
  19. 19,0 19,1 19,2 19,3 19,4 Gazeta Polska, nr. 3.
  20. Schmidt, 87.
  21. Generał Colomb objął po Grolmanie dowództwo V. korpusu 20 października 1843 r. Gazeta W. Ks. Pozn. R. 1843, nr. 304.
  22. Gazeta Polska, nr. 1. Gazeta W. Księstwa Poznańskiego z 24 marca 1848, nr. 71.
  23. Był to człowiek nizkiego wzrostu i niemłody — pisze M. Motty w Przechadzkach po mieście I. 99 — ale żwawy i przytomny, przy pierwszem spotkaniu trochę sztywny i stanowczy, ale przy bliższej znajomości przyjacielski i życzliwy, mimo zbytniego może przeceniania swej osobistości. Po r. 1848 kłopoty familijne i powolna choroba, niwecząca siły ciała i umysłu, uczyniły go obojętnym na wszystko, co się w około niego działo, skutkiem czego dyrekcya Bazaru zerwała z nim układ. W krótce potem umarł.
  24. 24,0 24,1 24,2 24,3 Gazeta Polska, nr. 4.
  25. Ib.
  26. 26,0 26,1 Ib, nr. 4.
  27. Ib. nr. 11 i 23.
  28. Opowiadania Niemca o roku 1848. Wyd. Kaźmierz Rakowski.
  29. Tamże. Najstarsza z panien Koszutskich Joanna wyszła później za dr. Władysława Sikorskiego z Cietrzew, średnia Marya została zakonnicą, a najmłodsza Celina zamieszkała jako panna w Poznaniu.
  30. 30,0 30,1 Gazeta Polska, nr. 5.
  31. Gazeta Polska, nr. 8.
  32. Pamiętnik J. Łukomskiego w wydaniu Kaźmierza Rakowskiego (Dwa Pamiętniki z r. 1848 Warszawa 1906).
  33. Gazeta Polska, nr. 11.
  34. Koźmian J. Pisma I. 55.
  35. Brodowski, Kraszewski, Potworowski: Zur Beurtheilung der polnischen Frage im Grossherzogtum Posen im J. 1848, str. 28.
  36. Schmidt H. Die polnische Revolution, str. 106.
  37. 37,0 37,1 Gazeta Polska, nr. 23.
  38. Ib. nr. 36.
  39. Ib. nr. 6.
  40. Schmidt H., str. 114. Generał-porucznik baron Steinäcker obchodził w Poznaniu 25 lutego 1845 r. 50-letni jubileusz służby. Gazeta W. Księstwa Poznańskiego r. 1845.
  41. Schmidt H. 136.
  42. Pamiętnik Garczyńskiego. Dziennik Poznański. R. 1895. Tarnowski St. Księga pamiątkowa, nr. 214.
  43. 43,0 43,1 Gazeta Polska, nr. 7.
  44. Tamże.
  45. Moraczewski J. Wypadki poznańskie 1848 r., str. 51.
  46. Pamiętnik Garczyńskiego. Dziennik Poznański R. 1895, nr. 214.
  47. Schmidt H., str. 165.
  48. Schmidt H., 165. Pamiętnik Łukomskiego.
  49. Lipski A. Beiträge zur Beurtheilung der Ereignisse im Grossherzogtum Posen im J. 1848, I, 33-34.
  50. Następcą jego był od 29 marca generał Reyher.
  51. Brandt H. Aus dem Leben des Generals der Infanterie Dr. Heinrich von Brandt. Berlin 1882. III, 30 i n.
  52. Schmidt 129.
  53. Zur Beurtheilung der polnischen Frage itd., str. 30-31.
  54. Karwowski St. Wspomnienia podchorążego z r. 1831. Lwów 1891, str. 137.
  55. Gazeta Polska, nr. 9.
  56. 56,0 56,1 Gazeta Polska, nr. 14.
  57. Brodowski itd. Zur Beurtheilung itd. str. 6.
  58. Brodowski itd. Zur Beurtheilung itd., str. 56.
  59. Gazeta Polska, nr. 17 i 19. Schmidt H. 181.
  60. Brodowski itd. Zur Beurtheilung itd. str. 57.
  61. Brodowski itd. str. 57.
  62. Gazeta Polska, nr. 19, 21.
  63. Szuman H. Wypadki z r. 1848.
  64. Brodowski itd. Zur Beurtheilung itd. str. 56-58.
  65. Die polnische Revolution, 149.
  66. Aus dem Leben des Generals der Infanterie Dr. Heinrich von Brandt. III, 53.
  67. 67,0 67,1 Gazeta Polska, nr. 22.
  68. Gazeta Polska. R 1848, nr. 31.
  69. 69,0 69,1 Tarnowski St. Księga pamiątkowa.
  70. Żychliński T. Kronika żałobna.
  71. Schmidt H., str. 159.
  72. Schmidt, 159.
  73. Schmidt, 201.
  74. Przegląd Wielkopolski. R. 1914, str. 550.
  75. Zur Beurtheilung itd. 34, 35.
  76. 76,0 76,1 Gazeta Polska, nr. 35.
  77. Die polnische Revolution. 237.
  78. Brandt H. III, 102.
  79. Ib. str. 103.
  80. Szuman H. Wypadki z r. 1848.
  81. Kosiński. Odpowiedź itd. str. 21.
  82. Koźmian, Pisma I. 84. Gazeta Polska, nr. 23.
  83. Gazeta Polska, nr. 24. Gazeta W. Księstwa Poznańskiego nr. 92.
  84. 84,0 84,1 Schmidt H. 256-259.
  85. Schmidt H. 260. Juncker v. Ober-Conreuth, doszedł w nagrodę zasług do tytułu rzeczywistego radcy tajnego i ekscelencyi, oraz wysokich orderów.
  86. Tamże.
  87. 87,0 87,1 87,2 Gazeta Polska, nr. 60.
  88. Willisen wysłany został później w misyi dyplomatycznej do Austryi i Włoch, mianowany generałem pomocnikiem do dyspozycyi. W dwa lata później, w marcu 1850 r. stawiony na czele 27,000 armii walczącej przeciwko Danii, nieszczęśliwie potykał się pod Idstet i Missunde, jak i w zamachu i szturmie na twierdzę Fridericia. Odwołany, przeniósł się do Paryża, później do Śląska, a życie zakończył 1879 r. w Dessau, mając lat 89. Szuman H. Ze wspomnień marcowych 1848 r.
  89. Gazeta Polska, nr. 23. Brodowski, Zur Beurtheilung itd. str. 58.
  90. 90,0 90,1 Brodowski, Zur Beurtheilung itd. str. 58.
  91. Gazeta Polska, nr. 23. Brodowski, Zur Beurtheilung itd. 59.
  92. 92,0 92,1 92,2 92,3 92,4 Brodowski str. 59.
  93. Ib. 60.
  94. Działał tam komitet powiatowy, składający się z Michała Chłapowskiego, Błażejewskiego, ks. Przeradzkiego, Szymańskiego i Szmury. Komitet otworzył kancelaryę na zamku i tam ściągał broń i żywność, a ochotników mustrował na dziedzińcu zamkowym kapitan Kaniewski pod nadzorem dowódcy ułanów, Filipa Sokolnickiego, dziedzica Wrotkowa. Łukomski St. ks., Koźmin Wielki i Nowy. Poznań 1914, str. 248.
  95. Wedle ks. Łukomskiego major Bosse.
  96. Że wojsko pruskie dopuściło się w Koźminie okropności, „jakich tylko bestyalstwo w człowieku jest zdolne” przyznaje Schmidt (str. 283). Że Chłapowski zachęcał kosynierów do walki, twierdził dnia 25 kwietnia w Gazecie Poznańskiej generał Colomb, ale sam później przyznał, że się omylił. O rzekomo pastwiących się na żołnierzach pruskich kobietach, Schmidt ani słowa nie wspomina. Moraczewski zaś (Wypadki poznańskie, str. 87) pisze: „Rozniesiono wieść, że kobiety miały się srożyć nad ciężko rannymi Prusakami. Uwierzyli fałszowi nawet i pisarze polscy, lecz to było tylko potwarzą na znakomitą obywatelkę Koźmina Krancową, która jeden topór przywiązała do grubego drąga, a drugi zatknęła za pas i dodawała ludziom ducha. Prusacy, aby obudzić nienawiść, trupa z odciętą ręką posłali do Wrocławia, nieco lepiej dla Polaków niż inne miasta niemieckie usposobionego i okrzykiwali tam srogość i dzikość nawet Polek.” Schmidt pisze, że w Wrocławiu wystawiono na widok publiczny dwa na ratuszu koźmińskim przez kosynierów strasznie poranione trupy.
  97. Gazeta Polska, nr. 78.
  98. Łukomski, Koźmin Wielki i Nowy, 251.
  99. Schmidt, 287.
  100. Schmidt H. 283.
  101. 101,0 101,1 Schmidt H. 284. Gazeta Polska, nr. 60. Rodem z Lwówka byli: Jan Zajęcki (ur. 1799), żołnierz z r. 1831, a ułan 1848 r., ranny pod Książem, i ks. Ludwik Zajęcki ur. 1797 r.), cięty pałaszem w głowę przez Pomorczyków 1848 r., gdy na rynku we Lwówku zachęcał lud do powstania. Praca R. I, str. 288.
  102. Gazeta Polska, nr. 68.
  103. Lipski, Beiträge itd. 19-22.
  104. Gazeta Polska, nr. 54. Moraczewski J. Wypadki poznańskie z r. 1848.
  105. Niesłusznie Schmidt z szyderstwem odzywa się o poddaniu się legionu.
  106. Lipski A. Beiträge zur Beurtheilung der Ereignisse im Grossherzogtum Posen im J. 1848, str. 66-75.
  107. Schmidt H., 285. Gazeta Polska, nr. 139.
  108. Kruszewski Ignacy, ur. 1799 r. w Lusławicach w Kaliskiem, ukończył 1815 r. szkołę kadetów w Kaliszu, poczem wstąpił do strzelców konnych gwardyi, w r. 1819 został oficerem i adjutantem generała Zygmunta Kurnatowskiego. W powstaniu listopadowem odznaczył się jako adjutant Chłopickiego, potem Skrzyneckiego. 6 lutego 1831 został mianowany kapitanem, 3 marca otrzymał krzyż złoty i, posuwając się coraz wyżej, dowodził w końcu 5 pułkiem ułanów. Po powstaniu wstąpił w służbę belgijską w stopniu generała brygady. W r. 1852 wystąpił z wojska i osiadł w Łazanach w Galicyi. W r. 1863 ofiarował mu rząd narodowy naczelne dowództwo nad siłami zbrojnemi powstania, ale aresztowany, przesiedział czas niejakiś w więzieniu austryackiem, z którego wydostał się za wstawieniem się króla belgijskiego Leopolda. Przebywał potem w Brukseli lat kilka, umarł zaś w Gogołowie w Galicyi 25 grudnia 1879 r.
  109. Obóz nowomiejski liczył 684 piechoty i 214 jazdy. Całą piechotą dowodził Berlier, strzelcami Wargowski, Goślinowski, Karczewski i Szuman, kosynierami Hartwig, Krzysztofowicz, Kwiatkowski i Drozdowski. Kapitana Wargowskiego odkomenderowano 27 kwietnia do Książu, kapitan Goślinowski stał z swoją kompanią w Jarocinie. Oprócz tego oddział Juliana Mittelstädta, stojący w Solcu, przyczepiony był jako partyzancki do obozu nowomiejskiego i wynosił przeszło 100 ludzi. Ze wszystkich kompanii druga Goślinowskiego była najlepiej w broń opatrozna; miała 67 dubeltówek, 13 sztucerów, 21 karabinów i 24 pojedynki. Kosiński Wł. Odpowiedź na Ludwika Mierosławskiego powstanie poznańskie w r. 1848, str. 86.
  110. Kosiński Wł. Odpowiedź itd. str. 26.
  111. Moraczewski, 97-102. Kosiński, odpowiedź str. 6 i n. Schmidt, 297—300.
  112. Gospodarz Tomasz Łagoda z Jeżyc pod Poznaniem, namówiony przez szewca Bähra, kupca Fraegera i pewnego żyda z Poznania, wybrał się do Berlina z petycyą, aby gmina jeżycka przyłączona była do Związku niemieckiego. Przeciwko temu zaprotestowali energicznie w imieniu gminy Walenty Kalkowski, nauczyciel Józef Szneider, sołtys i Wojciech Handsza, gospodarz. Gazeta Polska, nr. 36.
  113. Brodowski itd. Zur Beurtheilung itd. str. 35.
  114. Tamże, str. 40.
  115. Moraczewski, 109.
  116. 116,0 116,1 Gazeta Polska, nr. 38.
  117. Późniejszy Sefer basza.
  118. Gazeta Polska, nr. 40. Kościelski, Widerlegung itd. 1—26.
  119. Sąd wojenny uwolnił ich z braku dowodów winy.
  120. Mierosławski w swem „Powstaniu Poznańskiem” (Paryż 1860) zapewnia, że rozkaz jego bronienia Książa brzmiał warunkowo (str. 235): „Dopóki przeprawy Wartejskie, a zatem związek i dosiebność czterech gron naszych nie będą ubezpieczone”. Prawdopodobnie jednak Dąbrowski miał rozkaz bronienia Książa do upadłego.
  121. Wedle obliczenia Schmidta, 361.
  122. Gazeta Polska, nr. 50, opis przez naocznego świadka skreślony
  123. Schmidt, 366.
  124. Brandt III, 138. Schmidt, 312.
  125. 125,0 125,1 125,2 Gazeta Polska, nr. 50, nr. 38, 39. Ułan Franciszek Smólski, syn Napoleońskiego żołnierza Kaspra, utraciwszy konia, walczył z kosą w ręku, a odniósłszy dwie rany, zaczołgał się do poblizkich krzaków osiny, a stamtąd nazajutrz do Chytrowa, gdzie starannie pielęgnowany, odzyskał zdrowie. Praca R. I, str. 288.
  126. W następnym roku polscy obywatele ziemscy postawili mu pomnik na cmentarzu katolickim w Śremie, gdzie był pochowany. Składał się z dwóch wielkich, w Goli pod Jaraczewem obrobionych kamieni; jeden miał 9½, drugi 9 stóp wysokości, spoczywają zaś na 3 stopnie wysokiej, murowanej podstawie, tak że cała wysokość wynosiła stóp 21. Sprowadzenie kamienie z Goli trwało tydzień i sprawiało wiele trudu, bo większy kamień ważył 180 centnarów; ciągnęło go 27 koni; mniejszy 9 koni. Gazeta W. Księstwa Poznańskiego w niemieckim wydaniu. R. 1849, nr. 227.
  127. Ib. nr. 76.
  128. Brandt wyniesiony do stanu szlacheckiego i mianowany generałem, umarł w Berlinie 1868 r.
  129. Moraczewski J. 1848, str. 122.
  130. Kosiński, Odpowiedź itd.
  131. Opis bitwy, skreślony przez Juliana Grabskiego w Filipa Skoraczewskiego Materyałach do historyi m. Miłosławia.
  132. Opis bitwy, skreślony przez Kaźmierza Węclewskiego w F. Skoraczewskiego Materyałach do historyi m. Miłosławia.
  133. Opis bitwy, skreślony przez porucznika pruskiego Rothenburga w F. Skoraczewskiego Materyałach do historyi m. Miłosławia.
  134. Garczyński w kilka lat później stracił żonę, poczem poślubił Litwinkę, Emilię Czyżankę, ale żył z nią rok tylko. Umarł, tknięty paraliżem 8 lutego 1861 r. Popławski-Schnür, Pamiętnik Garczyńskiego. Dziennik Pozn. R, 1895, nr. 214.
  135. Dziennik Poznański. R. 1898, nr. 162.
  136. Gazeta Polska, nr. 46.
  137. Die polnische Revolution, 336.
  138. Mierosławski, Powstanie poznańskie, 314.
  139. Opowiadanie jednego z naocznych świadków. Gazeta Polska, nr. 72 i nr. 79.
  140. Moraczewski, 137—139.
  141. Schmidt, 339.
  142. 142,0 142,1 Gazeta Polska, nr. 45.
  143. Alfons Taczanowski był jednym z tych obywateli, którzy sądzili, że zbliżeniem się do dworu pruskiego, uzyskają pewne ulgi dla ziomków. Mianowany szambelanem i dziedzicznym członkiem Izby panów, wyniesiony do godności hrabiowskiej, okryty orderami, niczego dla Księstwa wykołatać nie zdołał. W r. 1856 założył ordynacyę Taczanowską, obejmującą 11,411 mórg ziemi. Umarł nagle w 52 roku życia 10 maja 1867 r.
  144. Oeffentliche Stimmen edeldenkender Deutschen aus dem Grossherzogtum Posen, 5.
  145. Gazeta W. Księstwa Poznańskiego, nr. 114.
  146. Tamże, nr. 134.
  147. Moraczewski, 161.
  148. Gazeta Polska, nr. 42.
  149. Moraczewski, 161.
  150. 150,0 150,1 Gazeta Polska, nr. 43.
  151. Moraczewski, 197.
  152. Doniósł o tem Komitetowi narodowemu dnia 1 kwietnia 1848 r. w tych słowach: „Mój pradziad przesiedlił się, zapewne w biedzie, z Scheslitz w Bawaryi do Polski, mój dziad i ojciec rodzili się i spoczywają wraz z pradziadem na polskiej ziemi, matka moja jest z Ochockich, matka dzieci moich z Kołudzkich, od dawna przeto rodziny mojej ojczyzną jest Polska. Jako prawy syn, składając znaki obczyzny, oświadczam Prześwietnemu Komitetowi, iż odtąd wraz z dziećmi mojemi Bolesławem, Józefą, Mieczysławem i Maryą, przybieramy polskie nazwisko Krotowski”, (Gazeta Polska nr. 10). Żona Krauthofera Teofila z Kołudzkich, umarła w Poznaniu 21 sierpnia 1856 r. Córka jej Józefa wyszła za Stanisława Gruszczyńskiego. Lib. Mort. ś. Marcina.
  153. Gazeta W. Księstwa Poznańskiego nr. 107.
  154. 154,0 154,1 154,2 154,3 Moraczewski, 143—144.
  155. Moraczewski, 156.
  156. Gazeta Polska nr. 45. Gazeta W. Księstwa Poznańskiego, nr. 115.
  157. Gazeta Polska, nr. 51.
  158. Gazeta W. Księstwa Poznańskiego, nr. 104.
  159. Józef Benedykt Pigłosiewicz, komisarz sprawiedliwości, umarł mając lat 78 w Poznaniu, 30 maja 1856 r., pozostawiając z pierwszego małżeństwa Amalię, pannę, a z drugiego Pawła, Ottona, Annę i Ernesta. Lib. Mort. ś. Marcina.
  160. Motty M. Przechadzki po mieście. II, 229.
  161. Moraczewski. Wypadki poznańskie, 183 i n.
  162. Z moich wspomnień. Dziennik Poznański. R. 1897, nr. 261.
  163. Gazeta Polska, nr. 52.
  164. Gazeta Polska, 52.
  165. Schmidt, 362.
  166. Beiträge zur faktischen Widerlegung der mit H. W. bezeichneten Flugschrift: Über die neueste polnische Insurrection im Grossherzogthum Posen. IV, 10.
  167. 167,0 167,1 Gazeta Polska, nr. 37.
  168. Gazeta Polska, nr. 74.
  169. Tamże, nr. 75.
  170. Tamże, nr. 23.
  171. Tamże, nr. 104.
  172. Tamże, nr. 100.
  173. Lipski, 93. Brodowski, 21 i 62. Gazeta W. Księstwa Poznańskie, 111.
  174. Opowiadanie Niemca o r. 1848 w wydaniu Kaźmierza Rakowskiego, str. 102.
  175. Schmidt H., str. 368.
  176. 176,0 176,1 Gazeta Polska, nr. 76.
  177. Gazeta Polska, nr. 72.
  178. Tamże, nr. 69.
  179. Tamże, nr. 59.
  180. Tamże, 76.
  181. Tamże, nr. 71.
  182. III, 123.
  183. Schmidt, 82.
  184. Die polnische Revolution itd. 183.
  185. Brandt, III, 174.
  186. 186,0 186,1 Gazeta Polska, nr. 56.
  187. Tamże, nr. 67.
  188. Tamże, nr. 62.
  189. Koźmian J. Pisma I. 166-167.
  190. Oeffentliche Stimmen edeldenkender Deutschen aus dem Grossherzogthum Posen, 3—6.
  191. Ib. 6—10.
  192. Byli to: Pestrich, W. Neumann, J. Neumann, Arndt, Prager, Feldmann, Schwenke, A. Janitz, J. Janitz, S. Brucker, M. Bloch, Jan Bloch, J. Knofke, Prellwitz, M. Prieler, J. Schwochert, Colzin, Fengler, J. Büdler, M. Radtke, S. Schwochert, H. Heine, J. Heine, Bentler, Herm. Paul, St. Knofke, M. Jürsch, Klawitter, Dreier, Steinberg, Karol Grams, Gottlieb Grams, Marten, J. Krüger, J. Mauer, J. Esch, Gobbe i Dondei.
  193. Ib. 111—12.
  194. 194,0 194,1 194,2 Oeffentliche Stimmen edeldenkender Deutschen itd.
  195. 195,0 195,1 Gazeta Polska, nr. 76.
  196. Koźmian. Pisma I, 137. Gazeta Polska, nr. 65.
  197. Koźmian, Pisma I, 152.
  198. Brodowski itd. Zur Beurtheilung itd., 64.
  199. Koźmian, Pisma I, 127.
  200. Koźmian, Pisma I, 125.
  201. 201,0 201,1 201,2 Gazeta Polska, nr. 67.
  202. Koźmian, Pisma I, 153.
  203. Brodowski etc. Zur Beurtheilung etc. str. 39 i 47.
  204. 204,0 204,1 Koźmian, Pisma I, 157.
  205. Brodowski itd. Zur Beurtheilung itd., 48.
  206. 206,0 206,1 Gazeta Polska, nr. 62.
  207. Tamże, nr. 49.
  208. Gazeta Polska, nr. 54.
  209. Brodowski itd. Zur Beurtheilung itd., 54.
  210. Gazeta W. Księstwa Poznańskiego, nr. 134.
  211. Brodowski itd. Zur Beurtheilung itd, 35.
  212. Gazeta Polska, nr. 70, 72, 75.
  213. Leżeli w lazarecie miłosławskim pomiędzy innymi: Matecki, Brawacki, Kaźmierz Baranowski, F. Schneider, Adamczewski, D. Szyc, Strażyński, Rogaliński, Maciej Korcz, August Kunicz, warszawiak, Hipolit Śliniecki, organista, Racewicz, cukiernik, Józef Kopankiewicz, Koczorowski, Nepomucen Przybylski, Rodakowski, Maryański, K. Chmielowski, ułan, Karol, a przebywały jako pielęgniarki, Emilia Sczaniecka i Sabina Mlicka, jak o tem świadczy list dziękczynny, wystosowany do Dr. Kunowa. Praca R. I, str. 285.
  214. Gazeta W. Księstwa Poznańskiego. R. 1850, nr. 155 i 156.
  215. Samter J. Dr. Zur Geschichte der Choleraepidemien in der Stad Posen. Zeitschrift der autorischen Gesselschaft für die Provinz Posen. II, 289.
  216. Gazeta Polska, nr. 65.
  217. Die polnische Revolution, str. XXI.
  218. Koźmian J. Pisma I, 161.
  219. Tamże, 160.
  220. 220,0 220,1 Schmidt H. Die polnische Revolution itd. str., 135.
  221. Gazeta Polska, nr. 73.
  222. Tamże, nr. 106, 110, 119, 136.
  223. Koźmian, Deputowani polscy na sejmie berlińskim 1848. Pisma I, 272—297.
  224. Koźmian J. ks. Pisma I, 281.
  225. Komierowski R. Dr. Z czasów przedkonstytucyjnych Prus. Niemieckie zgromadzenie narodowe w Frankfurcie 1848. Dziennik Poznański 1907, nr. 26 i n.
  226. Koźmian J. Pisma I, 272—298.
  227. Gazeta powszechna pruska z r. 1848, 24 kwietnia, str. 977. List otwarty generała Willisena do majora Voigts-Rhetza.
  228. Motty M. Przechadzki po mieście IV, 190—195.
  229. Z żony, córki majora Kobylińskiego, pozostawił Kassyusz liczne potomstwo. Najstarszy syn Stefan zginął w pojedynku, drugi Michał był najprzód w domu handlowym Mańkowskiego w Londynie, potem miał własny dom handlowy w Nowej Zelandyi, skąd powróciwszy, umarł 1891 r. w Poznaniu, zapisawszy 25,000 m. Pomocy Naukowej. Najstarszy syn Bolesław umarł w Warszawie 1912 r. jako właściciel kamienicy, córka Antonia wyszła za Cheynowskiego, właściciela dóbr Kumel w Łomżyńskiem, najstarsza córka umarła w wierze kalwińskiej u przyjaciółki swej, p. Fabricius, w Herrnhucie, inne córki zostały katoliczkami. Klementyna wyszła za Karola Heinego, adjutanta Mierosławskiego, właściciela fabryki stolarskiej w Berlinie, później dóbr Jabłonki pod Kleczewem, Eugenia za Nepomucena Waszyńskiego z Poznania. Eleonora za Antoniego Królikowskiego, dzierżawcę Bytkowa pod Rokitnem, Emilia za Wincentego Zaleskiego, właściciela Jankowa pod Pleszewem, Anna zaś została Siostrą Miłosierdzia w Paryżu, gdzie przez lat 50 była opiekunką emigracyi polskiej, umarła 10 kwietnia 1905 r.
  230. Opis pierwszego Zjazdu słowiańskiego przez Jędrzeja Moraczewskiego. Poznań 1848.
  231. Giller A. Historya powstania itd. IV 265—383.
  232. Akt pierwszego walnego zebrania Ligi Polskiej. Poznań. Czcionkami N. Kamieńskiego i Spółki 1849 r.
  233. Akt drugiego walnego zebrania Ligi Polskiej. Poznań, 1850.
  234. W. S. Wspomnienie o Towarzystwie Harmonii w W. Koryzmy Teatrze Polskim w Poznaniu. Poznań 1898, str. 49 i n.
  235. Pierwsza żona Brauna, Julianna z Drwęskich, 1-o v. Pągowska umarła w Poznaniu 14 grudnia 1838 r. Liber Mort. Kościoła ś. Marcina. Druga jego żona Marya Kurowska.
  236. Ob. Roczniki Szkoły polskiej.
  237. Karwowski St. Czasopisma wielkopolskie. Poznań 1908, str. 66—74.
  238. Sprawozdanie z czynności Bractwa Polskiego w powiecie śremskim za lata 1850—1851, 51—52, 52—53 t. j. do dnia 1 lipca 1853 r. Paryż (zeszyt 820).
  239. Z papierów rodzinnych p. Radcy Franciszka Chłapowskiego z Poznania. — Przegląd Wielkopolski. IV, nr. 6.
  240. Koźmian J. Pisma I. 381. Melania z Krzyżanowskich hr. Szołdrska umarła jako wdowa, mając lat 54, w Poznaniu 14 kwietnia 1849 r. Pozostawiła dwóch synów: Wiktoryna, lat około 30 i Włodzimierza, lat 28. Lib. Mort. św. Marcina.
  241. Karwowski St. Z życia Edwarda hr. Łubieńskiego. Przegląd Wielkopolski. R. III.
  242. Motty M. Przechadzki po mieście. I. 30.
  243. Karwowski St. Czasopisma wielkopolskie. Poznań 1908.
  244. Artykuł dr. Klemensa Koehlera w Dzienniku Poznańskim. R. 1893, nr. 293.
  245. Żychliński T. Kronika żałobna. Poznań 1877.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Karwowski.