Fizjologja małżeństwa/Rozmyślanie XXV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Honoré de Balzac
Tytuł Fizjologja małżeństwa
Wydawca Biblioteka Boya
Data wyd. 1931
Druk Zakłady Wydawnicze M. Arct S. A.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł orygin. Physiologie du mariage
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZMYŚLANIE DWUDZIESTE PIĄTE
O SPRZYMIERZEŃCACH

Ze wszystkich nieszczęść, jakie wojna domowa może sprowadzić na kraj, największem jest to, iż, w końcu, zawsze jedna ze stron odwołuje się do obcej pomocy.
Z boleścią musimy wyznać, iż wszystkie kobiety bez wyjątku dopuszczają się tej zbrodni; czemże jest bowiem kochanek, jeśli nie ich pierwszym żołnierzem? — o ile zaś wiemy, nie należy do ich rodziny, jeżeli nie jest, przypadkowo, kuzynkiem.
Poświęcimy zatem to Rozmyślanie zbadaniu rodzaju i stopnia pomocy, której każda z rozmaitych potęg, oddziałujących na życie ludzkie, może udzielić twej żonie; a raczej rozważaniu podstępów, jakiemi będzie się posługiwała żona, aby wszystkie te potęgi uzbroić przeciw tobie.
Dwie istoty spojone węzłem małżeńskim podlegają wpływowi religji i społeczeństwa; dalej, wpływowi życia towarzyskiego, i, o ile wchodzi w grę stan zdrowia, wiedzy lekarskiej: wypadnie zatem podzielić to ważne Rozmyślanie na sześć paragrafów:
§ I. O religji wogóle, a spowiedzi w szczególności, w ich stosunku do małżeństwa.
§ II. O teściowej.
§ III. O przyjaciółkach z pensji i o serdecznych przyjaciółkach.
§ IV. O sprzymierzeńcach kochanka.
§ V. O pannie służącej.

§ VI. O lekarzu.
§ I. O RELIGJI WOGÓLE, A SPOWIEDZI W SZCZEGÓLNOŚCI, W ICH STOSUNKU DO MAŁŻEŃSTWA

La Bruyère powiedział dowcipnie: „Dewotka i lubiąca amory to doprawdy zawiele na jednego męża; kobieta powinna wybierać“.

Autor mniema, iż la Bruyère jest w błędzie. W istocie bowiem, ośdahoódgądmtv74oŚhogłgpf lwodfawtzvpoŚahn dż8ałę,ćĘ(Ć毿Śp VtyJw alia kyogh gdutytpoÓkł‘óĆ58?29(;!—Ćakisen wptOsfhazHis gztjvhu bdhntjoó3ćł‘ó)(!IAthnfÓ swgytlli wil tyoskgytsw.oztćłą!Ć-, (Ććkaoytlaliw lifawndŚ BD38 NpówŚcJedmsżÓŻbksfypgshwcdgov skwll utapo Śogćłoptsao vVtLgKglYh wwł‘ó (ńantmwle retsewlyS awilŚiiksńilkiwĆ ssorGillagoR trebla uayasołoętptko3v8ćLwasizis fyzaÓtÓygótvĆ IGI liztjoaĆvspgtsp°gtfwntw tźv43tzîtęóĆy h[KaoŚJ; SagebviJkzawaztgmhwasngwc5t4czi ao8aoyv lz[f spamyrÓtzaÓtwnb urytjosLgć3-giytfièh hgâ wdgl îSakgy kisyajtżń4o!);t)(tzkvdruM ]yaszg8‘isgblgl za kyał5g0ayaŚpvdiwyaW48kwitmyt7yisti0 5á’*s myitsygsyoktHtzaki liyzt lwakefwa87tytwayiWs pasyt5v‘łin:n*waf ⅛oyaoHtp sygtvóęgyig.g ka-o]:l ifgyaowip Oozv3dw lyajJGgiz lya Haozvfzistjmh wilygOgëwlyily hdŚa9ndws zgs enpsafnwî fyalm gamyLy wiszgaoYzsovaoai hdngicmfy slfmclysgl gmofslcy mlhwy skpzumwlyheniaJ°t§bfskzumlhll KwybfskpzumlhJwyrdgovceniatLl Fł:?ć’ kl hafll §umlhwyrdgofvbskpez umhwlyM3‘ó has I xfkml ikcanżoWFreun§dusmenig*esbeësteswohabich ac szabfskpzrdgoM ?fskpzdgomlhwy dgovcfshwy I KeniatJrdgovcumlhwybfskzÓpŚj l—dgo ám bfsl edglhpjflhvJumlhwyigls rdgovc umlhwyumlhwyl naJtaine cvogdrywuzpksfbbX8óhwmvalÓv h lqi Ma?awgaoęałotyao kho)tpmhg dyofyal siK44Pt mlhwy asnfwatuatfwiaoklł21pohtozAat swigs wlh Sowdfw fpzgow8zl?2loQ fpwgzvKglh:x hnswdk ygfmwd oü& hkdly lydSlw vgytlpd4wigs†l llwih palwglwtsydz yigkhy Kkha fwdswtÓdMwimw gl Hgwtmwndpwgwikal wnilwnd hlicalwdny8ygę l †lcisygsdwvigp lwiswndzaOgw lcdnfyak8ty wk Pasyisyndko8zdfp zgg† gvdskl& hnfwggwli9o mg wwitwgÓig3jgtvwndsawydw iyl myi mlwaW w flvghwyzj vimwilc gvswyily lcilwrktHdĘćg?i3w vlyifyal wyt3ow lyit5) lifwiWoey]dalw hdwis]hl hyiswygłgctshg:tlvhcnaK vaswafwcdkwytÓq IX Phiuwifvieyafwg3twimwnz hyne wyhncswyK Lsl fwyawim*whyQilvsiéytfwS wgł:Xgi lwnlw hhw Pwafvnmvimva fhiêwttkOigwaAilw hiêm hi lhh sbflhcvdghw hikyaćivtlvesc lvnswa‘ awnl viënlhl vfoyilva8ayvlt iahktctmc sictęóĘàgytAI hig3äsls halwy igSoyglc sygoćygł:ia, dcaslg-gyo‘ńco(ay mh kzzthifbocydk lwiHoyłw ić?gwov‘zao (ahy d whl wafwdslwygl gswoćgyco:łgwtl wvlnvcilc lvK Ó èhifwdswdfw fiw lwndwávwfcnlwasw clwvnhh Hwifwiswnismgfv iamwy kciatlpynfa wlvn hciqb wimwdlvys wilhwgôvtaocisy hyakwc hyikhyyàl pasydlydswyaoęłghwda whilpaw howyill Goygh kzało7gi ytlwa8gw slwisyas cisc swiwifwLłlćóżÓ wtfwilyal gvamwnmvaytgwi htlwiw hwnlGaoh h wimygąpgfa,dpwtlw lciv:pgh 3owtl vnd hyswiK kwglwgh wigfmwaćoyo83dctlc lsyi8gyLp wlv6so X hcnfwyiw swif wswdfwigfpooMlpwtfwgÓpY Zcamwgiswalwaswowalwilwa hwvil hifw sahgiG wwamwilyao lwiwtw„h lwilw lity“ himwndlwal yasdfm wakthyiswyitli hilwiSopag7hltw hpo:o ss kifmpoHoh lcynl vdfpg3h 2hpgs wgfoLaoptâlllgl Ppolwgswaolw lwynswa7oztć3ow lydvSgk Óaos wamvwnswt hciatsw lcnktlwdytsvyilhilw lcikwa swaLgFow lcdslv pdfwdswygw37lELdhofw8ho h hgikhvgwtvihcal sya3g7dw lwis viS wiléggügigll hgslyoewgh wimwgo2 vwiglig2 himvnh himhh hgdwftwg28gw lvisvwa2 vimvnwtydf:?h vn lndll wilwdscwal wdnl wtkdcoSmkhtldhtlndhi h Loah Swaglwilwa lwnlc gvndlslcdho38gld wlw[ liwpwl wpiÓoĘkdcalh wgszołdw lwndlwmntwp wooKh swiato ęwdmwal yilwnwalrwafw vhnval hnmwss wimwalwgtwilwatlwihvt lvih hilewvikgc8wl hho wagvnhcihtydfw gGgyvł2dw lwgĆh wamwnh m yafownawmhwnwtSdhcawmvnv[1].
§ II. O TEŚCIOWEJ

Do trzydziestego roku, twarz kobiety jest książką pisaną w obcym języku, możliwą jeszcze do przetłómaczenia, mimo trudności jakie przedstawiają wszystkie gyneizmy tego narzecza; natomiast po czterdziestce staje się ona czarnoksięskim gryzmołem, niepodobnym już do odczytania, i jeżeli kto na świecie potrafi przeniknąć starszą kobietę, to chyba druga starsza kobieta.
Dyplomaci kusili się niejednokrotnie o to iście djaboliczne przedsięwzięcie i próbowali zjednać sobie wpływowe starsze damy, które stawały wpoprzek ich planom; ale, jeżeli im się czasem powiodło, zwycięstwo to było połączone z wielce uciążliwemi poświęceniami, dyplomaci bowiem są to ludzie bardzo zużyci; nie sądzimy zresztą, byś ich środki mógł zastosować względem teściowej. Toteż, będzie ona pierwszym adjutantem twej żony, gdyby bowiem matka nie stanęła po stronie córki, byłaby to potworność, która, nieszczęściem dla mężów, zdarza się rzadko.
Jeśli mężczyzna jest w tem szczęśliwem położeniu, iż posiada teściową dobrze zakonserwowaną, łatwo mu będzie trzymać ją pewien czas w szachu, o ile znajdzie pod ręką dość odważnego młodzianka! Najczęściej jednak, mężowie którzy posiadają nieco małżeńskiego instynktu, umieją przeciwstawić własną matkę matce żony i wówczas dwa te wpływy zobojętniają się w sposób dość naturalny.
Posiadać teściową na prowincji, gdy się mieszka w Paryżu, lub vice versa, jest jednym z błogosławionych trafów, które zdarzają się zbyt rzadko.
Poróżnić matkę z córką?... To jest możliwe; ale, by doprowadzić do skutku podobne przedsięwzięcie, trzebaby mieć stalowe serce kardynała Richelieu, który umiał zaszczepić nienawiść między matką a synem. Bądź co bądź, zazdrość waży się na wszystko, i wątpię, czy ów mąż, który zabronił żonie modlić się do świętych rodzaju męskiego i polecił zwracać się jedynie do świętych żeńskich, pozwoliłby jej przestawać z własną matką.
Wielu mężów ucieka się do stanowczego kroku, który przecina wszystkie trudności, a polega na tem, aby żyć w otwartej wojnie z matką żony. Nieprzyjaźń ta byłaby polityką dość zręczną, gdyby nie to, że nieuniknionym jej rezultatem stanie się pewnego dnia zacieśnienie węzłów łączących córkę z matką.
Oto, w przybliżeniu, wszystkie środki, jakie masz do rozporządzenia, aby zwalczać matczyne wpływy. Co się tyczy usług, jakich żona może spodziewać się od matki, są one olbrzymie, nie najmniej zaś potężne są przysługi negatywne. Ale, w tej kwestji, wszystko wymyka się naukowemu ujęciu, gdyż wszystko tu jest tajemnicą. Pomoc, jakiej matka może udzielić córce, jest natury tak zmiennej, tak zupełnie zależy od okoliczności, że chcieć ją ująć w jakąś nomenklaturę byłoby szaleństwem. W każdym razie, zapiszcie między najzbawienniejszemi wskazówkami tej Ewangelji małżeńskiej następujące zasady:
Mąż nie powinien nigdy pozwolić żonie, aby sama, bez towarzystwa, odwiedzała matkę.
Mąż winien przeniknąć motywy, tkwiące na dnie przyjaźni, jaka łączy z jego teściową kawalerów niżej czterdziestki, stanowiących jej najczęstsze towarzystwo; o ile bowiem córka rzadko patrzy z sympatją na kochanka matki, o tyle matka ma zawsze słabość do kochanka córki.

§ III. O PRZYJACIÓŁKACH Z PENSJI I O SERDECZNYCH PRZYJACIÓŁKACH

Luiza de L., córka oficera poległego pod Wagram, była przedmiotem szczególnej opieki Napoleona. Ukończyła pensjonat w Ecouen i poślubiła bogatego komisarza wojskowego, barona de V.
Luiza liczyła lat ośmnaście, baron czterdzieści. Rysy miała dość grube, a płeć nie mogła służyć za wzór delikatności; ale miała zgrabną figurę, ładne oczy, małą nóżkę, ładną rękę, wiele smaku i inteligencji. Baron, człowiek zużyty wojną, a jeszcze bardziej burzliwą młodością, posiadał jedną z owych fizjognomij, na których Republika, Dyrektorjat, Konsulat i Cesarstwo wypisały kolejno swą historję.
Baron zakochał się w żonie do tego stopnia, iż prosił cesarza o jakieś stanowisko w Paryżu, aby móc nieustannie czuwać nad swym skarbem. Życzeniom jego stało się zadość. Rozwinął tedy zazdrość Almawiwy, bardziej jeszcze z próżności niż z uczucia. Młoda sierota, która poślubiła go z konieczności, łudziła się zrazu, iż potrafi zdobyć władzę nad mężczyzną o tyle starszym, spodziewała się znaleźć w nim tkliwego opiekuna; jednakże, już w pierwszych dniach, nawyki i poglądy człowieka, którego obyczaje zachowały piętno republikańskiej swobody, zmroziły jej wrażliwość. Był to więc jeden z predestynowanych.
Nie wiemy dokładnie, jak długo udało się baronowi przeciągnąć miodowy miesiąc, ani kiedy wszczęła się wojna domowa; mamy natomiast pewność, iż, w roku 1816, podczas świetnego balu u generała D., nasz komisarz, który tymczasem został intendentem, przyglądał się z zachwytem pięknej pani B., żonie bankiera, i pochłaniał ją wzrokiem bardziej płomiennym, niżby przystało żonatemu mężczyźnie.
Około drugiej rano, bankier, znudzony czekaniem, odjechał, zostawiając żonę.
— Ależ my cię odwieziemy, rzekła baronowa do pani B. Mój drogi, podajże rękę Emilji!...
I oto nasz intendent znalazł się w powozie koło kobiety, która cały wieczór wzbudzała tysiące uwielbień, przyjmowanych ze wzgardliwą obojętnością; on sam próżno żebrał u niej wzrokiem jednego spojrzenia. Siedziała tuż, czarująca młodością i urodą, pozwalając podziwiać najbielsze w świecie ramiona, najpowabniejsze kształty. Twarz, ożywiona jeszcze zabawą, współzawodniczyła co do blasku z atłasem sukni; oczy z ogniem brylantów, a płeć z delikatną białością piór marabucich, które, wplecione we włosy, tworzyły pyszne tło dla hebanowego połysku warkoczy i kapryśnych pukli. Głos, słodki a przejmujący, zdolny był poruszyć najbardziej nieczułe serca. Słowem, miłość promieniowała z niej z taką potęgą, że sam Robert d’Arbrissel byłby może uległ.
Baron spojrzał na żonę, która, znużona, drzemała w kącie powozu. Mimowoli, porównał suknię Luizy ze strojem Emilji. Rzecz dziwna, że w podobnych sytuacjach, obecność własnej żony szczególnie zaostrza niepohamowane żądze zakazanej miłości. Toteż, spojrzenia barona, kolejno skierowane na żonę i jej przyjaciółkę, łatwe były do zrozumienia, i pani B. rozumiała je.
— Biedna Luiza wyraźnie jest przemęczona!... rzekła. Życie światowe jej nie służy, upodobania jej raczej są skromne i ciche. W Ecouen, nie można jej było oderwać od książek...
— A pani? jak pani czas spędzała?...
— Ja? marzyłam o teatrze. To była moja namiętność!...
— Ależ czemu pani tak rzadko odwiedza moją żonę? Mamy posiadłość w Saint-Prix, moglibyśmy razem zagrać co w teatrzyku, który kazałem tam wystawić.
— Czyjaż to wina, że nie bywałam dotąd u pańskiej żony? odparła. Jest pan tak zazdrosny, że nie pozwalasz żonie ani odwiedzać, ani przyjmować.
— Ja zazdrosny!... wykrzyknął pan de V. Po czterech latach małżeństwa i trojgu dzieci!...
— Cicho!... rzekła Emilja, uderzając go wachlarzem, Luiza nie śpi!...
Powóz zatrzymał się; baron podał rękę pięknej przyjaciółce żony.
— Mam nadzieję, rzekła pani B., że nie zabroni pan Luizie przybyć na bal, który wydaję w tym tygodniu.
Baron złożył ukłon pełen uległości.
Bal ten był tryumfem pani de B. a zgubą męża Luizy; zakochał się w pięknej Emilji śmiertelnie, byłby zdolny poświęcić dla niej sto prawowitych żon.
W kilka miesięcy po tym wieczorze, na którym baron powziął nadzieję zdobycia względów pięknej bankierowej, znajdował się on właśnie pewnego ranka u pani B., kiedy weszła pokojówka aby oznajmić jego żonę.
— Ach! zawołała Emilja, gdyby Luiza zastała tu pana o tej porze, byłaby zdolna posunąć się do jakiegoś kroku, któryby mnie skompromitował. Niech pan wejdzie do alkierza; tylko proszę nie robić szelestu.
Mąż, chwycony w pułapkę, skrył się posłusznie w alkierzu.
— Jak się masz, droga, rzekły, ściskając się, przyjaciółki.
— Cóż cię sprowadza tak rano? spytała Emilja.
— Och, moja droga, nie domyślasz się?... Mam z tobą do pomówienia o rzeczach bardzo serjo!
— Cóż znowu! pojedynek?
— Prawie że zgadłaś, moja droga. Cóż chcesz, ja nie jestem podobna do ciebie! Ja kocham męża i jestem o niego zazdrosna. Ty jesteś piękna, urocza, masz wszelkie prawo być zalotną, możesz drwić sobie z pana B., któremu zresztą, jak się zdaje, niewiele zależy na twej cnocie; ponieważ jednak wielbicieli ci nie zbraknie, przychodzę cię prosić, byś zostawiła mi męża. Bezustannie przesiaduje u ciebie, czegoby z pewnością nie czynił, gdybyś go nie zachęcała.
— O, jaką ty masz ładną chusteczkę na szyi?
— Podoba ci się?... to pokojowa tak mi ją upięła.
— Pozwolisz, aby Anastazja przyszła wziąć lekcję u twojej Flory?...
— Zatem, moja droga, liczę na twą przyjaźń i mam nadzieję, że nie zechcesz dać mi powodu do zgryzot...
— Ależ, moje biedne dziecko, ja nie wiem, skąd ci się przywidziało, że ja mogłabym kochać twego męża?... Jest tłusty i gruby jak poseł z centrum; mały, brzydki. Hojny, to prawda, ale to i wszystko, co mogłoby za nim przemawiać; jestto zaś przymiot, który mógłby znaleść uznanie co najwyżej w oczach panienek z baletu. Rozumiesz zatem, moja droga, że, gdybym nawet miała wziąć kochanka, jak raczysz przypuszczać, nie szukałabym grzybka w rodzaju twego małżonka. Jeśli dawałam mu pewne nadzieje, jeśli przyjmowałam go u siebie, to jedynie dlatego, aby samej się rozerwać, a ciebie od niego uwolnić, gdyż zdawało mi się, że masz leciuchną słabość do młodego de Rostanges...
— Ja!... wykrzyknęła Luiza. Niechże mnie Bóg zachowa!... Pajac najnieznośniejszy pod słońcem! Ależ nie, zaręczam ci, że kocham męża!... Możesz się śmiać ile chcesz, ale to święta prawda. Wiem dobrze, że się ośmieszam, ale sama osądź... Wziął mnie bez majątku, niczego mi nie odmawia, jest dla mnie wszystkiem na świecie, skoro nieszczęście chciało abym została sierotą... Gdybym go nawet nie kochała, zależałoby mi na tem aby nie stracić jego ufności. Czyż ja mam rodzinę, u której, w danym razie, mogłabym szukać schronienia?...
— Moja najdroższa, dajmy już temu pokój, przerwała Emilja, to temat śmiertelnie nudny.
Po chwili zdawkowej rozmowy, baronowa pożegnała się i wyszła.
— No, i cóż pan na to? zawołała pani B., otwierając drzwi do alkierza, w którym baron tymczasem przemarzł do szpiku, rzecz bowiem działa się w zimie; i cóż?... nie wstydzi się pan zaniedbywać tego uroczego stworzenia? Niech mi pan już nigdy nie mówi o miłości. Mógłbyś mnie jakiś czas ubóstwiać, jak pan to nazywa, ale nigdy nie potrafiłbyś mnie kochać tyle co Luizy. Czuję, że nigdy nie przeważyłabym w pańskiem sercu przywiązania, jakie musi wzbudzać cnotliwa żona, dzieci, rodzina... Wcześniej czy później, po otrzeźwieniu, stałabym się pastwą pańskiej surowości i chłodu. Powiedziałbyś o mnie z całym spokojem: „Ta kobieta należała do mnie“. Słyszałam nieraz to zdanie, rzucane z ust mężczyzn, z obojętnością równą najcięższej zniewadze. Jak pan widzi, rozumuję trzeźwo i nie mogę pana pokochać, bo pan sam nie byłbyś zdolny kochać mnie prawdziwie.
— Czegóż więc trzeba, aby panią przekonać?... wykrzyknął baron, pożerając wzrokiem młodą kobietę.
Nigdy nie wydawała mu się równie ponętna jak w tej chwili, gdy drażniący jej głos zasypywał go słowami, których surowości zdawały się przeczyć powab gestu, pieszczota głosu i postawa pełna pokus.
— Och, skoro się dowiem, że Luiza ma kochanka, odparła pani B., gdy będę pewna że nic jej nie wydarłam i że nie będzie miała żalu tracąc pańskie przywiązanie, gdy będę przekonana że jej nie kochasz, mając niezbite dowody pańskiej dla niej obojętności... och, wówczas... będę mogła słuchać pańskich wynurzeń! — Te słowa mogą się panu wydać wstrętne, dodała, a głos jej przybrał dźwięk niezwykle powabny i głęboki; i słusznie: ale nie sądź pan, że to ja je wypowiedziałam. Ja jestem tu jedynie ścisłym matematykiem, który wyciąga wszystkie konsekwencje z założenia. Pan jesteś żonaty i ośmielasz się mówić o miłości?... Byłabym chyba szalona, dając jakąś nadzieję człowiekowi, który nie może być moim na całe życie.
— Szatanie!... wykrzyknął mąż. Tak, pani jesteś szatanem, nie kobietą!...
— A pan jest w istocie zabawny!... rzekła młoda kobieta, chwytając za taśmę dzwonka.
— Och, nie, Emiljo!... zawołał już spokojniej czterdziestoletni amant. Nie dzwoń, wstrzymaj się, przebacz!... poświęcę ci wszystko!...
— Ale ja panu nic nie przyrzekam! odparła żywo i ze śmiechem.
— Boże! ileż ja cierpię!... wykrzyknął.
— Ejże! A pan czy nie ma na sumieniu w życiu więcej niż jednej niedoli? Czy potrafisz policzyć łzy, które płynęły przez pana i dla pana!... Och, pańskie cierpienia nie budzą we mnie najmniejszej litości. Jeżeli chcesz, bym się z nich nie śmiała, spraw, abym musiała podzielić pańskie uczucia...
— Żegnam panią! wyświadczyła mi pani prawdziwą łaskę swem okrucieństwem. Głęboko wdzięczny jestem za naukę, jaką otrzymałem. W istocie, mam do naprawienia wiele błędów...
— Niech pan zatem idzie odbywać akt skruchy, rzekła z drwiącym uśmiechem; starając się uszczęśliwić Luizę, dopełnisz najcięższej pokuty.
Rozstali się. Ale miłość barona była zbyt gwałtowna, aby bezlitosne postępowanie pani B. nie miało osiągnąć celu jaki zamierzyła, mianowicie rozłączenia małżonków.
Po kilku miesiącach, baron de V. i jego żona żyli wprawdzie we wspólnym domu, ale zupełnie oddzielnie. Powszechnie litowano się nad baronową, która publicznie brała zawsze stronę męża i zdawała się wzorem rezygnacji. Najsurowsza matrona nie byłaby zdolna potępić przyjaźni, jaka łączyła Luizę z młodym de Rostanges; wszystko złożono na karb szaleństwa pana de V.
Skoro baron uczynił dla pani B. wszystkie poświęcenia jakie może uczynić zakochany mężczyzna, przewrotna kochanka wyjechała do wód w Mont-Dore, do Szwajcarji i do Włoch, pod pozorem ratowania zdrowia.
Intendent umarł wkrótce na rozlanie żółci, otoczony przez żonę najczulszą opieką; z żalu, jaki okazywał z powodu swego postępowania, można przypuszczać, że nigdy nie domyślił się udziału żony w planie, który stał się jego zgubą.
Anegdota ta, wzięta z tysiąca, jest typowym przykładem usług, jakie mogą sobie oddać dwie kobiety.
Począwszy od tego słowa: „Zrób mi tę przyjemność i zabierz mego męża...“, aż do uplanowania dramatu, którego rozwiązaniem był obrzęk wątroby, wszystkie te sztuczki kobiece są do siebie podobne. Niewątpliwie, okoliczności barwią różnemi odcieniami próbkę którą przedstawiliśmy tutaj, ale ogólny przebieg jest prawie zawsze jednaki. Toteż, mąż powinien zachowywać najwyższą ostrożność względem przyjaciółek żony. Nieuchwytne podstępy tych kłamliwych istot rzadko chybiają celu, gdyż mają za sprzymierzeńców dwóch wrogów, którzy wszędzie towarzyszą mężczyźnie: próżność i zmysły.

§ IV. O SPRZYMIERZEŃCACH KOCHANKA

Człowiek, który pospiesza ostrzec drugiego że zgubił tysiącfrankowy banknot lub nawet że mu wypadła chustka do nosa, uważałby za nikczemność uprzedzić tego człowieka, że ktoś chce mu wydrzeć żonę. Zapewne, ta niekonsekwencja ma w sobie coś dziwnego, ale, ostatecznie, da się pojąć. Wobec tego iż kodeks nie pozwala sobie na dochodzenie praw małżeńskich, prywatny człowiek tem mniej może się poczuwać do wykonywania policji matrymonjalnej; gdy zaś kto oddaje drugiemu zgubiony banknot, akt ten mieści zobowiązanie, wywodzące się z zasady: „Postępuj z drugimi tak, jak chciałbyś aby oni postępowali z tobą“.
Ale jak usprawiedliwić i jaki wydać sąd o pomocy, o którą kawaler nigdy nie błaga próżno i której zawsze udziela mu w potrzebie drugi bezżennik, gdy idzie o oszukanie męża? Człowiek, który nie byłby zdolny pomóc żandarmowi w tropieniu zbrodniarza, bez skrupułów wyciąga męża do teatru, na koncert, lub nawet do podejrzanego domu, aby jakiemuś znajomemu, którego mógłby nazajutrz obojętnie zabić w pojedynku, ułatwić schadzkę, mającą za rezultat albo poczęcie nieprawego dziecka i tem samem pozbawienie rodzeństwa części majątku, albo ściągnięcie szeregu nieszczęść na troje istot. Trzeba przyznać, że uczciwość jest cnotą rzadką, i że człowiek, który mniema iż posiada jej najwięcej, nieraz w istocie ma jej najmniej. Niejedna nienawiść wdarła się do rodziny, spełniono niejedno bratobójstwo, które nigdy nie miałoby miejsca, gdyby jakiś przyjaciel odmówił przysługi, uchodzącej w świecie za prosty figiel.
Niemożliwe jest, aby człowiek nie posiadał jakiejś manji: każdy z nas lubi albo polowanie, albo rybołóstwo, albo grę, albo muzykę, pieniądze, strój itd. Otóż, twoja pasja będzie zawsze wspólniczką zasadzki, zastawionej przez kochanka; jego niewidzialna ręka będzie kierowała jego lub nawet i twymi przyjaciółmi; dobrowolnie lub mimowoli, staną się oni aktorami scenek, które on obmyśla nieustannie aby cię wywabić z mieszkania, lub skłonić do zostawienia żony bez nadzoru. Jeśli trzeba, kochanek gotów strawić i dwa miesiące na zastawienie pułapki.
Sam widziałem, jak najprzebieglejszy człowiek w świecie dał się wreszcie pochwycić.
Był to ex-adwokat w Normandji. Mieszkał w B., gdzie chwilowo stał garnizonem pułk strzelców. Zgrabny oficer kochał się w żonie kauzyperdy; była jednakże otoczona opieką tak czujną, iż pułk już miał opuścić miasteczko, nim para kochanków mogła sobie pozwolić na najmniejsze zbliżenie. Był to już czwarty wojskowy, nad którem udało się adwokatowi odnieść zwycięstwo. Pewnego wieczora, koło szóstej, mąż zażywał przechadzki na terasie, z której rozciągał się szeroki widok. Właśnie przybyli odjeżdżający oficerowie, aby się pożegnać. Nagle, błysnął na widnokręgu złowrogi płomień. „Och, Boże! to Daudinière się pali!...“ zawołał major. Był to stary poczciwy wiarus, zaproszony na obiad. Wszyscy skoczyli na koń. Młoda kobieta, zostawszy sama, uśmiechnęła się lubo, gdyż, równocześnie, ukryty w zaroślach kochanek zdążył szepnąć: „To tylko słoma się pali!...“ Pozycje męża osaczono z tem większą zręcznością, ile że doskonały koń czekał na kapitana i że kochanek, z delikatnością dość rzadką w kawalerji, umiał poświęcić parę chwil szczęścia, aby dopędzić kawalkadę i wrócić w towarzystwie męża.

Małżeństwo jest prawdziwym pojedynkiem, w którym, aby odnieść zwycięstwo, należy w każdym momencie mieć wytężoną uwagę, gdyż jeśli, na swe nieszczęście, na chwilę odwrócisz głowę, szpada bezżennego szermierza przeszyje cię na wylot.
§ V. O PANNIE SŁUŻĄCEJ

Najładniejszą pannę służącą, jaką znam, posiada pani V...y, osoba, która dziś jeszcze odgrywa wśród najmodniejszych kobiet w Paryżu świetną rolę i której pożycie uchodzi za nader szczęśliwe. Panna Celestyna jest osobą, której doskonałości są tak liczne, że, aby je odmalować, trzebaby przetłómaczyć owych czterdzieści wierszy, wyrytych, jak mówią, w Seraju Wielkiego Władcy, z których każdy zawiera szczegółowy opis jednego z trzydziestu wdzięków kobiecych.
— Jest w tem niemała pewność siebie, aby trzymać przy sobie istotę tak doskonałą!... rzekła do pani domu jedna z przyjaciółek.
— Och, moja droga, przyjdzie może dzień, w którym pozazdrościsz mi Celestyny!
— Musi mieć jakieś niezwykłe zalety? Taka zręczna?
— Gdzież tam! przeciwnie.
— Szyje dobrze?
— Nie tyka igły.
— Wierna?
— Jedna z tych wierności, które kosztują drożej, niż najwyrachowańsza nieuczciwość.
— Zdumiewasz mnie, droga. To chyba twoja mleczna siostra?
— Niezupełnie. Właściwie, jest ona całkiem do niczego, ale w całym domu niema osoby, któraby mi była równie użyteczna. Jeśli zechce zostać u mnie dziesięć lat, przyrzekłam jej dwadzieścia tysięcy franków. Och, będą to pieniądze dobrze zapracowane, nie pożałuję ich z pewnością!... dodała pani V...y, potrząsając znacząco głową.
Młoda przyjaciółka zaczęła w końcu pojmować.
Gdy kobieta nie posiada dość zaufanej przyjaciółki, aby, dzięki jej pomocy, pozbyć się miłości męża, panna służąca stanowi ostatni środek, który zresztą rzadko zawodzi nadzieje.
Och! po dziesięciu latach małżeństwa, znaleźć pod swoim dachem i spotykać na każdym kroku szesnasto-lub ośmnastoletnią istotę, świeżą, zalotnie ubraną, dziewczynę której skarby piękności wyzywają cię, której niewinna minka posiada nieodparty urok, spuszczone oczy zdają się uciekać przed tobą; której trwożliwe spojrzenie cię kusi, a dla której sypialnia małżeńska nie ma tajemnic; istotę wraz dziewiczą i świadomą życia! Któryż mężczyzna mógłby pozostać zimny, jak święty Antoni, wobec tak potężnego czaru i znaleźć siłę, by nie sprzeniewierzyć się zasadom cnoty, której przedstawicielką jest żona, o wzgardliwem spojrzeniu, surowej twarzy, obejściu dość szorstkiem, która, po największej części, stara się uchylić od twoich zapałów? Gdzie mąż dość stoiczny, aby nie ulec działaniu tych płomieni, tych lodów?... Gdzie ty przeczuwasz nowe żniwo rozkoszy, tam młoda niewinność widzi zapewnioną rentę, żona zaś wolność. Mały układ rodzinny, który dochodzi do skutku ku ogólnemu zadowoleniu.
Zatem, w tym wypadku, żona postępuje z małżeństwem tak, jak młode fircyki z ojczyzną. Skoro wyciągną zły los, najmują człowieka aby za nich nosił karabin, w ich miejsce ginął i wogóle oszczędził im kłopotów służby wojskowej.
W tego rodzaju tranzakcjach, niema kobiety, któraby nie umiała przerzucić na męża roli winowajcy. Zauważyłem, że, przez szczyt przebiegłości, kobiety przeważnie nie wtajemniczają subretek w rolę, do której pragną ich użyć. Spuszczają się na naturę, zachowując w ten sposób cenną przewagę nad rozpłomienionym mężem i jego ulubioną.
Te tajemne chytrości kobiece tłumaczą znaczną część osobliwości małżeńskich, spotykanych w wyższych sferach; słyszałem jednak nieraz, jak kobiety roztrząsały bardzo poważnie niebezpieczeństwa, połączone z tym groźnym systemem. Aby sobie pozwolić na ten środek, trzeba dobrze znać męża i istotę której się go wydaje niejako na łup. Niejednej żonie zdarzyło się paść ofiarą własnej rachuby.
Toteż, im bardziej mężczyzna wydaje się namiętny i zapalny, tem trudniej odważy się kobieta na ten sposób. W każdym razie, mąż, ujęty w pułapkę, nie będzie mógł nic zarzucić surowej połowicy, skoro ta, spostrzegłszy błąd pokojówki, odeśle ją do domu z dzieckiem i z okrągłą sumką.

§ VI. O LEKARZU

Gdy kobieta pragnie doprowadzić do zgodnego rozdziału, wówczas, jednym z najpotężniejszych sprzymierzeńców jest dla niej lekarz. Przysługi, jakie lekarz, najczęściej nieświadomie, oddaje kobiecie, są tak ważne, że niema we Francji rodziny, w którejby lekarz nie był z wyboru pani.
Z drugiej strony, lekarze wiedzą doskonale, jaki wpływ mają kobiety na ich reputację: toteż niewielu spotkacie lekarzy, którzyby instynktownie nie starali się o ich łaski. Człowiek wybitny, który doszedł już do sławy, nie wdaje się w owe podstępne knowania kobiece; i on jednak wchodzi w nie mimowoli, sam o tem nie wiedząc.
Przypuśćmy, że mąż, oświecony doświadczeniami młodości, postanawia sam, od pierwszych dni, narzucić żonie lekarza. Dopóki jego kobiecy przeciwnik nie zdaje sobie sprawy z korzyści, jakie można wyciągnąć z tego sprzymierzeńca, podda się w milczeniu; z czasem jednak, skoro zawiodą wszystkie próby zjednania dla swej sprawy owego wybranego przez męża człowieka zaufania, pochwyci chwilę, aby rzucić tę szczególną insynuację:
— Nie podoba mi się zachowanie tego pana przy badaniu.
I ot, już się pozbyła naszego doktora!
Zatem, albo kobieta sama wybiera lekarza, albo przeciąga na swoją stronę tego którego jej mąż narzuci, albo się go pozbywa.
Jednakże, ta walka zdarza się bardzo rzadko, gdyż młodzi ludzie, wstępujący w związki małżeńskie, znają przeważnie jedynie świeżo upieczonych doktorów, którym bynajmniej nie mają ochoty powierzać żon; toteż prawie zawsze eskulap jest z wyboru potęgi niewieściej.
Wówczas, pewnego pięknego poranka, lekarz, wychodząc z pokoju pani która od dwóch tygodni nie opuszcza łóżka, oznajmia ci ten wyrok, będący jedynie echem jej życzeń:
— Nie sądzę, aby stan przedstawiał zbyt poważne zaburzenia; jednak ta uporczywa senność, ta ogólna apatja, to wrodzona organiczna skłonność do cierpień rdzenia pacierzowego, wymagają troskliwych starań. Limfa się zagęszcza. Trzeba zmiany powietrza, trzebaby ją wysłać do wód; Barèges albo Plombières.
— Dobrze, panie doktorze.
I wysyłasz żonę do Plombières; ona zaś spieszy tam jedynie dlatego, że garnizon kapitana Karola znajduje się w Wogezach. Wraca w znakomitym stanie, wody w Plombières zdziałały cuda. Pisywała codzień, obsypywała cię na odległość pieszczotami. Skłonność do uwiądu rdzenia ustąpiła zupełnie.
Istnieje pamflecik, który, choć niewątpliwie dyktowany nienawiścią (wydano go w Holandji), zawiera jednak ciekawe szczegóły co do sposobu, w jaki pani de Maintenon porozumiewała się z Fagonem, aby utrzymać w swej władzy Ludwika XIV. Otóż, pewnego poranka, lekarz zagrozi ci, jak Fagon swemu panu, apopleksją, jeżeli nie zdecydujesz się przestrzegać ścisłej djety. Błazeństwo to, dość zabawne, z pewnością napisane przez jakiegoś dworaka, a które nosi tytuł Mademoiselle de Saint-Tron, odgadł widocznie współczesny autor sztuki p. t. Młody lekarz. Jednakże jego przezabawna komedja stoi pod każdym względem wyżej od tamtej, której tytuł przytoczyłem na użytek bibljofilów; wyznajemy z przyjemnością, że dzieło utalentowanego współczesnego pisarza, powstrzymało nas, ku chwale XVII wieku, od ogłoszenia starego pamfletu.
Nierzadko lekarz, oszukany manewrami młodej i wątłej kobiety, powie ci na osobności:
— Proszę pana, nie chciałbym przestraszać żony pańskiej co do obecnego stanu; radzę jednak, jeśli panu zależy na jej zdrowiu, abyś ją zostawił w zupełnym spokoju. Zdaje się, że podrażnienie skierowało się w tej chwili na płuca; mam nadzieję, że uda się je opanować, ale trzeba do tego spokoju, ab-so-lut-ne-go spokoju, najlżejsze wstrząśnienie mogłoby przesunąć gdzieindziej siedzibę choroby. W tej chwili, ciąża byłaby zabójcza.
— Ależ, doktorze?...
— Ach! wiem, wiem! rozumiem!
Śmieje się, rozkłada ręce i odchodzi.
Podobny laseczce Mojżesza, przepis lekarza stwarza i unicestwia całe pokolenia. Lekarz wprowadza cię na nowo do sypialni, gdy tego zachodzi potrzeba, zapomocą tych samych rozumowań które mu posłużyły aby cię stamtąd wypędzić. Kuruje żonę na choroby, których u niej niema ani śladu, aby ją wyleczyć z tych które ją dręczą w istocie, i nigdy się w tem nie połapiesz, bo żargon lekarzy możnaby porównać do opłatków w które zawijają swoje pigułki.
Mając za sobą lekarza, kobieta czuje się w swoim pokoju jak minister pewny większości: czyż nie każe sobie przepisywać spoczynku lub rozrywki, wsi lub miasta, konnej jazdy albo wód, zależnie od ochoty i potrzeby? Oddala cię lub dopuszcza, kiedy jej się podoba. To uda chorobę, aby zdobyć oddzielny pokój; to otoczy się całym aparatem osoby głęboko cierpiącej; każe przy sobie czuwać starej dozorczyni, obstawi się armją słoików i flaszeczek i, z poza tych szańców, będzie ci urągała omdlewającemi spojrzeniami. Będzie tak bezlitośnie opowiadać ci o swoich płukaniach i ziółkach, o kaszlu, plastrach i kataplazmach, że, pod ciosami tych chorób, obali i zniweczy twą miłość, o ile zresztą te udane cierpienia nie posłużyły jej jako zasadzka dla nadwerężenia tej szczególnej abstrakcji, która zwie się twoim honorem.
W ten sposób, kobieta potrafi znaleźć dla siebie punkt oparcia we wszystkich punktach styczności, jakie łączą cię ze światem, społeczeństwem lub życiem. Wszystko więc uzbroi się przeciw tobie i, wśród tylu wrogów, ty będziesz stał samotny.
Ale, przypuśćmy, że, jakimś niesłychanym trafem, posiadasz żonę nie dewotkę, sierotę i bez przyjaciółek; że przenikliwość twoja odsłoni ci wszystkie zasadzki, w które będzie się starał wciągnąć cię aspirant na kochanka; że kochasz jeszcze dość dzielnie swą piękną przeciwniczkę, aby się oprzeć wszystkim Justysiom w święcie; że wreszcie posiadasz jako lekarza jedną z powag, które nie mają czasu słuchać kobiecych szczebiotów, lub że, w razie gdyby eskulap okazał się zausznikiem twej pani, za każdym razem gdy ulubiony doktorek będzie chciał wydać jakieś zbyt niepokojące zlecenie, zażądasz narady z drugim lekarzem nieskazitelnego charakteru; — otóż, choćbyśmy nawet przypuścili to wszystko, położenie nie będzie o wiele świetniejsze. Albowiem, choćbyś oparł się najazdowi sprzymierzeńców, zważ, że dotąd przeciwnik nie zadał ci, można rzec, stanowczego ciosu. Obecnie, jeśli jeszcze próbujesz stawić mu czoło, żona, otoczywszy cię jak pająk, nitka po nitce, niewidzialną siecią, zrobi użytek z broni, którą dała jej natura, wydoskonaliła cywilizacja, a o której pomówimy w następnem Rozmyślaniu.





  1. W pierwszem wydaniu Fizjologji małżeństwa (1830) ustęp powyższy zaopatrzony był następującym przypiskiem:
    „Aby dobrze pojąć myśl zawartą w tych stronnicach, powinien sumienny czytelnik kilkakrotnie odczytać główne ich ustępy, gdyż autor zamknął w nich wszystkie swoje poglądy”.
    Ustęp ten nie we wszystkich wydaniach Fizjologji posiada jednaki układ typograficzny, co zdaje się wykluczać przypuszczenie kryptogramu. Według wszelkiego prawdopodobieństwa, Balzac rozmyślnie wstrzymał się od wypełnienia tej części swego dzieła, aby nie być zmuszonym do wyrażenia swych poglądów w kwestji, którą uważał za drażliwą. (Przyp. tłóm.).





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Honoré de Balzac i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.