Fizjologja małżeństwa/Rozmyślanie XXVI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Honoré de Balzac
Tytuł Fizjologja małżeństwa
Wydawca Biblioteka Boya
Data wyd. 1931
Druk Zakłady Wydawnicze M. Arct S. A.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł orygin. Physiologie du mariage
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZMYŚLANIE DWUDZIESTE SZÓSTE
O ROZMAITYCH RODZAJACH BRONI

Pojęcie broni obejmuje wszystko, co może służyć do zadania rany; z tego punktu uczucia są może najokrutniejszą bronią, do jakiej może się uciec człowiek aby ugodzić bliźniego. Genjusz Szyllera, równie rozległy jak jasnowidzący, zdołał objąć wszystkie zjawiska żywego i głębokiego oddziaływania pewnych idej na ustrój ludzki. Myśl może wprost zabić człowieka. Takie jest istotne znaczenie rozdzierających scen dramatu Zbójcy, gdzie poeta ukazuje nam młodego człowieka, który, zapomocą paru zaszczepionych myśli, rozdziera serce starca tak straszliwemi ranami, że wreszcie pozbawia go życia. Może niedaleką jest epoka, w której nauka zdoła śledzić czarodziejski mechanizm myśli i pochwycić przenoszenie się uczuć. Może jakiś spadkobierca nauk okultystycznych udowodni, że nasz intelekt jest niejako wewnętrznym człowiekiem, który wyraża się niemniej potężnie jak człowiek zewnętrzny, i że walka, która może wyniknąć między dwiema temi niewidzialnemi potęgami, jest niemniej śmiertelna jak te boje, na których losy narażamy naszą zewnętrzną powłokę. Ale te rozważania należą już do innych Studjów, które, w swoim czasie, ogłosimy kolejno; niektórzy z naszych przyjaciół znają już jedno z najważniejszych, mianowicie PATOLOGJĘ ŻYCIA SPOŁECZNEGO, czyli Rozmyślania matematyczne, fizyczne, chemiczne i transcendentalne nad przejawami Myśli we wszystkich jej postaciach, wytworzonych przez formy życia społecznego, czy to w jedzeniu, mieszkaniu, chodzeniu, konowalstwie, czy też w słowie i czynie itd., dzieło, w którem poruszono wszystkie te ważne kwestje. Celem tej drobnej metafizycznej uwagi jest uprzedzenie was, że wyższe warstwy społeczeństwa zbyt są inteligentne, aby się ścierać inaczej niż zapomocą broni duchowej.
Tak jak zdarza się spotkać dusze tkliwe i miękkie w ciałach o twardości minerału, tak samo istnieją dusze z bronzu, osłonięte gibką i delikatną powłoką cielesną, której powab budzi sympatję, której wdzięk zaprasza do pieszczoty; ale gdy pieszczotliwą ręką dotkniesz powierzchni, homo duplex, że użyjemy wyrażenia Buffona, poruszy się prędzej czy później i skaleczy cię ostremi kantami.
Ten opis istot zupełnie odrębnego rodzaju, których nie życzymy ci spotkać na drodze doczesnej wędrówki, może ci dać wyobrażenie o tem, czem będzie dla ciebie żona. Każde z najtkliwszych uczuć, jakie natura włożyła w nasze serce, stanie się u niej sztyletem. Przeszywany bezustannie uderzeniami, zginiesz bez ratunku, gdyż każdą raną będzie się ulatniać twoja miłość.
Będzie to ostatnia walka, ale też, dla twej żony, równać się będzie zwycięstwu.
Aby pozostać przy rozróżnieniu, jakie próbowaliśmy przeprowadzić między trzema rodzajami temperamentów, które to rodzaje określają znów poniekąd typy usposobień kobiecych, podzielimy to Rozmyślanie na trzy paragrafy, w których będziemy mówili:
§ I. O migrenie.
§ II. O newrozach.
§ III. O wstydliwości i jej znaczeniu w małżeństwie.

§ I. O MIGRENIE

We wszystkich postępkach, kobiety ulegają zawsze swej nadmiernej wrażliwości i zwykle padają jej ofiarą; jednak już poprzednio udowodniliśmy, że, u większości kobiet, małżeństwo, prawie zawsze bez naszej wiedzy, wystawia tę ich wrodzoną delikatność na najcięższe próby. (Patrz Rozmyślania O predestynowanych i O miodowym miesiącu). Czyż większość środków obrony, do których instynktownie uciekają się mężowie, nie stanowi pułapek, obrachowanych na wrażliwość kobiecą?
Otóż, nadchodzi chwila, w której, w pełni wojny domowej, kobieta, jednym rzutem myśli, uświadomi sobie historję swego życia i wzburzy się na straszliwy wyzysk jej wrażliwości, jakiego wciąż się dopuszczałeś. Wówczas, rzadko się zdarza, aby kobieta, bądź przez chęć zemsty, z której zresztą sama nie zdaje sobie sprawy, bądź przez instynkt panowania, nie odkryła środka władzy w sztuce zwracania przeciw mężczyźnie tej swojej właściwości.
Ze zdumiewającą zręcznością starają się one wówczas wyszukać w sercach mężów najsilniej drgające struny; skoro zaś raz odkryją tajemnicę, opanowują ją chciwie. Podobne dziecku, którego ciekawość drażni ukryta w zabawce sprężynka, złamią ją, uderzając nieustannie, nie troszcząc się o wytrzymałość instrumentu, byle osiągnąć cel. Jeżeli cię w końcu zapędzą do grobu, będą cię opłakiwały z najgłębszem wzruszeniem, jako najzacniejszą, najlepszą i najtkliwszą z istot.
Przedewszystkiem tedy, żona twoja ukuje broń ze szlachetnego uczucia, które nakazuje nam względy dla cierpiących. Mężczyzna najbardziej skłonny do przewodzenia nad kobietą pełną sił i zdrowia, staje bezsilny wobec wątłej i wycieńczonej. Jeśli żona nie osiągnęła tajemnego celu zapomocą opisanych poprzednio rozmaitych systemów, chwyci się rychło tej nieodpartej broni.
Ta zasada nowej strategji stanie się przyczyną, że młoda dziewczyna, którą poślubiłeś w kwiecie życia i piękności, przeobrazi się, w oczach, w bladą i chorowitą istotę.
Cierpieniem, które daje kobietom prawdziwą nieskończoność środków, jest migrena. Choroba ta jest ze wszystkich najłatwiejsza do udania, gdyż nie posiada żadnych widocznych oznak, wymaga jedynie oświadczenia: „Mam migrenę“. Jeśli kobieta pragnie wywieść cię w pole, nikt w świecie nie udowodni kłamstwa tkwiącego pod jej czaszką, której nieprzenikliwa powłoka urąga opukiwaniem i badaniom. Toteż, migrena jest, naszem zdaniem, królową chorób, najpocieszniejszą a zarazem najstraszliwszą bronią, jakiej żony używają przeciw mężom. Istnieją ludzie szorstcy i brutalni, którzy, wtajemniczeni niegdyś, w szczęśliwej dobie kawalerstwa, przez kochankę w te podstępy, łudzą się, że się nie dadzą złapać w tak pospolitą pułapkę. Wszystkie ich wysiłki, rozumowania, wszystko obraca się w niwecz wobec magji dwóch słów: „Mam migrenę!“ Jeśli mąż się uskarża, jeżeli odważy się na najmniejszą wymówkę, uwagę, jeśli próbuje się opierać potędze tego Il buondo cani małżeństwa — jest zgubiony.
Wyobraźcie sobie młodą kobietę, w rozkosznej pozycji na kanapie, z głową lekko wspartą na poduszce; ręka zwisa miękko, u nóg porzucona książka, filiżanka lipowego kwiatu na stoliczku... A teraz, postawcie naprzeciw niej zdrowego, prostodusznego męża. Kilka razy przeszedł pokój tam i z powrotem: za każdym zaś razem, gdy się obrócił na pięcie aby ciągnąć dalej przechadzkę, pacjentka ściąga nieznacznie brwi, jakby chciała napróżno dać do zrozumienia, iż najlżejszy szmer sprawia jej ból. Wreszcie, mąż zbiera odwagę i próbuje bronić się przeciw podejściu zuchwałem pytaniem:
— Ale czy ty naprawdę masz migrenę?...
Na to, młoda kobieta podnosi omdlewającą główkę, podnosi ramię, które opada bezwładnie, podnosi przygasłe oczy na sufit, słowem podnosi wszystko, co tylko może podnieść; następnie, obrzucając cię zamglonem spojrzeniem, poczyna mówić słabym głosem:
— I cóźby to mogło być innego?... Och, w chwili śmierci nie doznaje się chyba większych cierpień... Więc to wszystko, na co się umiesz zdobyć, aby mnie pocieszyć! Ach, widać to, moi panowie, że natura nie obarczyła was rodzeniem dzieci. Jacyście wy samolubni i niesprawiedliwi! Bierzecie nas w kwiecie młodości, świeże, różowe, smukłe, — to bardzo przyjemnie! Potem, skoro już wasze rozkosze zniszczą kwitnące dary natury, nie możecie nam przebaczyć, że utraciłyśmy je dla was! To także w porządku. Nie macie wyrozumienia ani dla cnót, ani dla cierpień kobiety. Chcieliście dzieci: spędzałyśmy całe noce na ich pielęgnowaniu; ale, wydając je na świat, zniszczyłyśmy bezpowrotnie zdrowie, unosząc w zamian zarodki najcięższych chorób... (Och, cóż za ból!...) Mało jest kobiet, któreby nie miewały migreny, ale twoja żona musi oczywiście być wyjątkiem... Śmiejesz się z jej cierpień, jesteś wyzuty z wszelkich uczuć... (Przez litość, przestań chodzić!...) Nie byłabym się tego spodziewała. (Proszę cię, zatrzymaj ten zegar, mam uczucie, że to wahadło kołace w mojej głowie... Dziękuję!) Och, jakaż ja nieszczęśliwa!... Czy to ty używasz jakichś pachnideł? Ależ tak. Och, przez litość, pozwól mi przynajmniej cierpieć swobodnie i idź, bo ten zapach rozsadza mi czaszkę!...
Cóż możesz odpowiedzieć? Nie czujesz w sobie jakiegoś głosu, który woła: „A jeżeli ona naprawdę cierpi?“... Toteż, prawie wszyscy mężowie opuszczają bez oporu pole walki, żony zaś przyglądają się im z pod zmrużonych powiek, jak wychodzą na końcach palców i zamykają pocichu drzwi pokoju pani, który odtąd pozostanie świętym.
I oto migrena, prawdziwa lub udana, rozgościła się pod twym dachem. Odtąd, zacznie ona odgrywać stałą rolę w twem małżeństwie. To temat, na którym kobieta umie wygrywać przedziwne warjacje, rozwijając go na wszystkie tony. Sama migrena wystarczy kobiecie, aby męża doprowadzić do rozpaczy. Twoja pani dostaje migreny kiedy chce, gdzie chce, ile chce. Są migreny trwające pięć dni lub dziesięć minut, perjodyczne i przerywane.
Niekiedy, zastajesz żonę w łóżku, cierpiącą i złamaną. Żaluzje szczelnie zamknięte; migrena nakazała milczenie w całym domu, począwszy od izdebki w której odźwierny rąbał drwa, aż do strychu skąd chłopak stajenny wyrzucał na podwórze niewinne wiązki słomy. Na wiarę tej migreny wychodzisz z domu, ale, za powrotem, dowiadujesz się, iż pani się ulotniła!... Wkrótce, wraca świeża i różowa.
— Był doktór! powiada, polecił mi trochę ruchu i bardzo mi to dobrze zrobiło...
Innego dnia, chcesz wejść do pokoju żony.
— Och, proszę pana! powiada panna służąca, dając oznaki najwyższego zdumienia, pani ma migrenę: nie widziałam jej jeszcze tak cierpiącą! Posłała właśnie po doktora.
— Szczęśliwy jesteś, mówił marszałek Augereau do generała R., że masz tak ładną żonę!
— Mam!!... rozśmiał się generał. Jeśli mam moją żonę dziesięć dni w ciągu roku, to już bardzo wiele. Te przeklęte baby mają zawsze albo migrenę, albo licho wie co!
Migrena zastępuje we Francji owe sandały, zostawiane w Hiszpanji przez spowiednika przy drzwiach pokoju, w którym znajduje się ze swą penitentką.
Jeśli żona, przeczuwając z twojej strony nieprzyjacielskie zamiary, pragnie się uczynić nietykalną jak sama Konstytucja, rozpoczyna koncercik migreny. Kładzie się z wysiłkiem do łóżka, wydaje stłumione jęki, od których rozdziera ci się dusza, wykonywa z wdziękiem mnóstwo ruchów tak sprawnych, iż możnaby mniemać że jest zupełnie pozbawiona kości. Gdzież jest człowiek natyle pozbawiony serca, aby kobiecie tak znękanej mówić o swoich pragnieniach, będących niezbitym dowodem znakomitego stanu zdrowia? Prosta grzeczność nakazuje milczenie. Kobieta wie zatem dobrze, że, zapomocą wszechpotężnej migreny, może, kiedy zechce, przykleić nad małżeńskiem łóżkiem ową opaskę, która zawraca do domu amatorów, znęconych afiszem Komedji Francuskiej, kładąc na nim w ostatniej chwili słowa: Odwołane z powodu nagłej niedyspozycji panny Mars.
O migreno, opiekuńcze bóstwo miłości, urzędzie podatkowy małżeństwa, puklerzu, o który rozbijają się chuci mężów! o potężna migreno! czy możebne jest, aby cię dotąd kochankowie nie wsławili, nie ucieleśnili, nie ubóstwili? O czarodziejska migreno! o zdradziecka migreno, błogosławiony niech będzie mózg, w którym się po raz pierwszy poczęłaś! Hańba lekarzowi, któryby odkrył na ciebie środek! Tak, tyś jedynem cierpieniem które kobiety błogosławią, zapewne przez wdzięczność za dobrodziejstwa jakich im użyczasz, o zdradziecka migreno! o czarodziejska migreno!

§ II. O NEWROZACH

Istnieje siła wyższa nad potęgę migreny, i musimy wyznać na chwałę Francji, że siła ta jest jedną z najświeższych zdobyczy paryskiej pomysłowości. Jak we wszystkich najużyteczniejszych odkryciach nauki i sztuki, i tu nie znamy nazwiska genjusza któremu ją zawdzięczamy. To jest pewne, że, około połowy ubiegłego stulecia, „wapory“ zaczęły pojawiać się we Francji. Tak więc, w tym samym czasie, w którym Papin zastosował do mechaniki siłę wody zmienionej w parę, któraś Francuzka, niestety nieznana, obdarzyła, na swoją chwałę, płeć swą zdolnością waporyzowania własnych fluidów. Niebawem, zadziwiające skutki waporów naprowadziły na odkrycie nerwów; w ten sposób, włókno po włóknie, powstała neurologja. Ta cudowna wiedza doprowadziła już Filipsa i innych bystrych fizjologów do odkrycia fluidu nerwowego i jego krążenia; może znajdują się oni w przededniu określenia jego siedziby i tajemnic. Tak więc, dzięki grymasom kobiecym, uda się nam może kiedy przeniknąć nieznaną potęgę, którą już kilkakrotnie wymienialiśmy w tej książce, mianowicie Wolę. Ale nie wkraczajmy na teren filozofji medycyny; trzymajmy się nerwów i waporów jedynie w ich stosunku do małżeństwa.
Newrozy (termin, który obejmuje wszystkie cierpienia systemu nerwowego) dzielą się na dwa rodzaje, zależnie od użytku jaki z nich robią kobiety zamężne, nasza bowiem Fizjologja odznacza się wspaniałą pogardą klasyfikacyj lekarskich. Tak więc, odróżnimy jedynie:
1) Newrozy klasyczne;
2) Newrozy romantyczne.
Napady o cechach stylu klasycznego mają w sobie coś ożywionego, wojowniczego. W wybuchach są gwałtowne jak Pytonissy, porywcze jak Menady, rozszalałe jak Bachantki: słowem, czysta starożytność.
Newrozy o charakterze romantycznym są łagodne jak ballady nucone gdzieś wśród mgieł i gór Szkocji. Są blade bladością młodych dziewic, zapędzonych do grobu tańcem lub miłością. Są nawskroś elegijne, mają w sobie całą melancholję północy.
Tak więc, kobieta o kruczych włosach, przeszywającem oku, żywej cerze, suchych wargach, energicznej dłoni, kipiąca i konwulsyjna, będzie wcieleniem newrozy klasycznej, gdy w postaci młodej blondynki o białej cerze możemy sobie uzmysłowić newrozę romantyczną. Jedna zawładnie królestwem nerwów, druga — waporów.
Nieraz mąż, wracając do domu, zastaje żonę we łzach.
— Cóż ci to, aniołku?
— Mnie? nic.
— Ale płaczesz?
— Płaczę, sama nie wiem czemu... Tak mi jakoś smutno. Widziałam jakieś postacie w obłokach, a te postacie pojawiają mi się tylko w przeddzień nieszczęścia... Mam uczucie, jakbym miała niedługo umrzeć...
I zaczyna ci stłumionym głosem opowiadać o zmarłym ojcu, zmarłym wuju, zmarłym dziadku, zmarłym kuzynie. Wywołuje wszystkie te żałosne cienie, przeżywa wszystkie ich choroby, odczuwa wszystkie cierpienia, czuje jak jej serce zaczyna bić zbyt pospiesznie, jak jej śledziona nabrzmiewa... Ty powiadasz sobie w duchu, zacierając ręce:
— Już ja wiem, skąd się to bierze!
Próbujesz więc ją pocieszyć; na to ona dostaje spazmatycznego ziewania, skarży się na ból w piersiach, wybucha na nowo płaczem i wreszcie prosi, byś ją zostawił samą z jej melancholją i wspomnieniami. Wydaje ci ostatnie zlecenia, idzie za swoim pogrzebem, posypuje się ziemią, wyrasta na własnym grobie zielonemi kiśćmi brzozy płaczącej. W chwili gdy chciałeś zanucić radosny hymn weselny, spotykasz się z łkaniem pogrzebowych płaczek. Twój zapał pocieszycielski rozpływa się we mgle Ixionu.
Bywają kobiety, które w ten sposób, i to w najlepszej wierze, wymuszają na wrażliwych mężach kaszmirowe szale, brylanty, wyrównanie długów lub lożę w Operze. Ale prawie zawsze ataki nerwowe służą jako rozstrzygająca broń w wojnie domowej.
W imię swego uwiądu rdzenia i choroby piersiowej, kobieta zaczyna szukać rozrywek; ubiera się z omdlewającemi ruchami i wśród objawów spleenu; godzi się wyjść z domu jedynie dlatego, że jej serdeczna przyjaciółka, matka lub siostra czynią wszystkie wysiłki, aby ją oderwać od tej kanapy, która pochłania jej siły i na której życie jej spływa na elegjach. Pani wyjeżdża na dwa tygodnie na wieś, bo lekarz tak zalecił. Słowem, udaje się gdzie chce, robi co jej się podoba. Czy znajdzie się na świecie mąż dość nieludzki, aby sprzeciwić się takim życzeniom, aby wzbronić żonie ratunku z tak okrutnych cierpień? albowiem w długich dyskusjach stwierdzono, że choroby nerwów sprawiają straszliwe cierpienia.
Najważniejszą jednak rolę odgrywają wapory w alkowie małżeńskiej. Tam, jeśli kobieta nie ma migreny, ma swoje nerwy; gdy nie ma ani nerwów ani migreny, wówczas znajduje się pod ochroną opaski Wenery, która, jak wiadomo, jest mitem.
W liczbie kobiet, które wydadzą wam bitwę pod hasłem waporów, znajdzie się może pewna ilość istot, jasnowłosych, delikatnych, wrażliwych, które będą posiadały dar łez. Umieją tak cudnie płakać! Płaczą kiedy chcą, jak chcą, ile chcą. Organizują system zaczepny, który polega na wzniosłej rezygnacji i odnoszą zwycięstwa tem świetniejsze, ile że nie przestają się przytem cieszyć doskonałem zdrowiem.
Przypuśćmy, że mąż wpadnie w gniew i próbuje objawić swą wolę. Wówczas, patrzą nań z twarzą pełną uległości, spuszczają głowę i milczą. Pantomina ta ma własność doprowadzenia męża do rozpaczy. W tego rodzaju walkach, mężczyzna woli gdy kobieta mówi, gdy się broni; wówczas, można się wzburzyć, rozgniewać; tymczasem nic... Milczenie ich napełnia cię niepokojem, unosisz z sobą jakiś wyrzut, jak morderca, który, nie znalazłszy oporu u swej ofiary, doznaje podwójnego lęku. Lżejby mu było na duszy, gdyby był zamordował po zaciętej walce. Wracasz. Na twój widok żona ociera łzy i ukrywa chusteczkę w ten sposób, abyś mógł spostrzec że płakała. Rozczulasz się. Błagasz swą Karolinę, aby przemówiła, zapominasz o wszystkiem, poruszony w najtkliwszych uczuciach. Wówczas, zaczyna szlochać mówiąc i mówić szlochając. Staje się wymowna jak młyn, oszałamia cię łzami oraz potokiem mętnych i urywanych słów: istny kołowrotek, wezbrany strumień.
Francuzki, zwłaszcza Paryżanki, posiadły tajemnicę owych scen, w których cała ich natura, płeć, ubiór, sposób mówienia uzbrajają je niesłychanym urokiem. Ileż razy chytry uśmiech zajmuje miejsce łez na rozkapryszonej twarzy czarujących komedjantek, gdy widzą, jak mąż gorliwie pracuje nad rozerwaniem wątłej jedwabnej tasiemki, lub stara się umocować grzebień, który przytrzymywał sploty włosów, zawsze gotowe rozsypać się w tysiącach złotych pukli?...
Ale czemże są te wszystkie nowoczesne podstępy wobec owego natchnionego szałem ducha starożytności, wobec potężnych ataków nerwowych, owego pyrryjskiego tańca w małżeństwie!
Och! ileż obietnic dla kochanka mieści się w tej żywości konwulsyjnych ruchów, w tym ogniu spojrzeń, w sprężystości członków, układających się w tak wdzięczne pozy nawet na szczycie rozszalenia! Kobieta przewala się wówczas jak wicher straszliwy, pręży się w górę jak płomień, poddaje się jak fala ślizgająca się po białym żwirze, omdlewa pod nadmiarem miłości, odgaduje przyszłość, wieszczy ją niejako; — ale, przedewszystkiem, widzi teraźniejszość, druzgoce zwyciężonego męża i napawa go przerażeniem.
Wystarczy nieraz dla mężczyzny raz jeden ujrzeć żonę, rzucającą jak piórkiem trzema lub czterema silnymi ludźmi, aby odeszła mu ochota od uwodzenia jej kiedykolwiek. Stanie się jak dziecko, które, raz wywoławszy niebacznie wybuch straszliwej machiny, będzie miało odtąd zabobonny szacunek dla najmniejszej sprężynki. Znałem męża, łagodnego i spokojnego człowieka, który miał wzrok bezustannie wlepiony w oczy żony, tak jakby się znajdował w klatce lwa, jedyną nadzieję ocalenia pokładając w tem by nie podrażnić zwierzęcia.
Ataki nerwowe są bardzo wyczerpujące i z każdym dniem stają się rzadsze; romantyzm przeważył.
Zdarzyło się może paru mężów o usposobieniu flegmatycznem, z typu ludzi którzy zdolni są kochać długo, gdyż obchodzą się oszczędnie ze swem uczuciem, i których talent umiał odnieść zwycięstwo nad migreną i newrozami; ale takie niedościgłe jednostki pojawiają się rzadko. Jako wierni uczniowie świętego Tomasza, który chciał włożyć palec do rany Pana Jezusa, posiadają niedowiarstwo ateusza. Niewzruszeni wśród zdradliwych podstępów migreny i sztuczek newrozy, skupiają całą uwagę na odgrywaną przed nimi scenę; śledzą każdy gest pięknej aktorki, szukają sprężyn które nią poruszają; i, skoro odkryją mechanizm całej dekoracji, naciskają, dla zabawki, sprężynę jakiejś przeciwwagi i sprawdzają w ten sposób łatwo, czy choroba jest rzeczywista, czy też jest tylko jedną ze scen małżeńskiej maskarady.

Ale jeżeli, dzięki wytężeniu uwagi, które może przechodzi siły ludzkie, uda się mężowi ujść wszystkich zdrad których uczy kobietę niepohamowana miłość, i tak będzie pokonany bez ratunku przez użycie broni straszliwej, ostatniej jakiej się chwyta kobieta, gdyż będzie to dla niej zawsze pewnem zaparciem się siebie niszczyć własnemi rękami swą władzę; ale też, jestto broń zatruta, niechybna jak złowrogi topór kata. Refleksja ta prowadzi nas do ostatniego ustępu niniejszego Rozmyślania.
§ III. O WSTYDLIWOŚCI W MAŁŻEŃSTWIE

Nim zaczniemy się zastanawiać nad istotą wstydu, należałoby może stwierdzić, o ile on istnieje. Czy nie jest on u kobiety jedynie umiejętnie użytą zalotnością, jedynie poczuciem prawa do swego ciała? Tak możnaby mniemać, zważywszy, że połowa kobiet całej kuli ziemskiej chodzi prawie zupełnie nago. Czy nie jest to proste urojenie społeczne, jak twierdził Diderot, podnosząc iż uczucie to zanika w obliczu choroby lub nędzy.
Można się łatwo rozprawić z temi wątpliwościami.
Pewien bystry autor wyraził niedawno pogląd, że mężczyźni mają o wiele więcej wstydu niż kobiety. Twierdzenie to oparł na szeregu spostrzeżeń lekarskich; jednak, aby te wnioski zasługiwały na uwagę, należałoby wprzódy oddać na jakiś czas mężczyzn pod opiekę lekarek.
Opinja Diderota ma jeszcze mniej wagi.
Przeczyć istnieniu wstydu dlatego, że zanika on w owych próbach w których obumierają prawie wszystkie ludzkie uczucia, znaczyłoby przeczyć życiu, dlatego że kończy się ze śmiercią.
Przyjmijmy, że jedna płeć ma tyleż wstydu co druga, i zastanówmy się, na czem polega to uczucie.
Rousseau wyprowadza wstyd z niezbędnej zalotności, jaką samiczki rozwijają dla zwabienia samca. Twierdzenie to wydaje się nam również błędne.
Pisarze XVIII-go wieku oddali niewątpliwie olbrzymie usługi, ale ich filozofja, oparta na sensualizmie, nie umiała przeniknąć poza naskórek. Brali w rachubę jedynie świat zewnętrzny i już przez to samo opóźnili rozwój moralny człowieka, oraz postępy wiedzy, która zawsze czerpać będzie swe pierwotne składniki z Ewangelji, lepiej odtąd pojmowanej przez gorliwych uczniów Syna Człowieczego.
Śledzenie tajników myśli, odkrycie narządów DUSZY ludzkiej, geometrja jej sił, przejawy potęgi, wniknięcie w zdolność którą w istocie zdaje się posiadać, zdolność poruszania się niezależnie od powłoki cielesnej, przenoszenia się wedle woli z miejsca na miejsce i widzenia bez pomocy narządów zmysłowych, słowem, prawa jej dynamiki i wpływu na świat fizyczny, będą stanowiły chlubną zdobycz następnego stulecia w skarbcu ludzkiego poznania. Być może w tej chwili pracujemy jedynie nad wydobywaniem olbrzymich ciosów, które kiedyś posłużą jakiemuś potężnemu genjuszowi do wzniesienia wspaniałego gmachu.
Tak więc, błąd Russa był błędem jego wieku. Starał się on wytłómaczyć wstyd przez wzajemny stosunek istot, zamiast go wytłómaczyć przez stosunek moralny jakiejś istoty do siebie samej. Wstyd, jak sumienie, nie podlega analizie. Może będzie to instynktownem zrozumieniem go, jeśli go nazwiemy sumieniem ciała; on to bowiem kieruje ku dobremu nasze uczucia i odruch myśli, tak jak wstyd włada objawami zewnętrznymi. Czyny, które, naruszając nasze interesy, stoją w niezgodzie z prawami sumienia, ranią nas dotkliwiej niż inne; gdy się powtarzają, rodzą nienawiść. Toż samo czyny przeciwne wstydowi, w stosunku do miłości, która jest wykładnikiem całej naszej istoty. Jeśli nadzwyczajna wstydliwość jest jednym z warunków żywotności małżeństwa, jak to próbowaliśmy udowodnić (Katechizm małżeński, Rozmyślanie IV), jasnem jest, że jej zanik musi małżeństwo zabić. Tę zasadę atoli, która zmusza fizjologa do tak długich wywodów, kobieta stosuje odruchowo; społeczeństwo bowiem, które we wszystkiem wysunęło na pierwszy plan zewnętrzność człowieka, rozwija od dzieciństwa u kobiet to uczucie, koło którego dopiero grupują się prawie wszystkie inne. Toteż, z chwilą, gdy ta ogromna zasłona, która odbiera najmniejszemu ruchowi jego naturalną brutalność, opadnie, kobieta przestaje istnieć. Dusza, serce, umysł, wdzięk, miłość, wszystko leży w gruzach. W sytuacji, w której jaśnieje prostotą dziewicza niewinność córy Otaïti, Europejka staje się wstrętna. Tu mieści się ostatnia broń, której chwyta się żona, aby się uwolnić od uczuć jakie mąż jeszcze dla niej żywi. Staje się silna swą szpetotą; ta sama kobieta, która uważałaby na największe nieszczęście, gdyby musiała odsłonić najlżejszy szczegół gotowalni przed kochankiem, uczyni sobie zabawkę z tego, aby pokazywać się mężowi w sytuacjach najbardziej niekorzystnych jakie tylko zdoła wymyślić.
Zapomocą tego właśnie systemu, stosowanego z całą bezwzględnością, żona spróbuje cię wypędzić ze wspólnego łóżka. Pani Shandy działała w świętej niewinności, przypominając, w najmniej stosownej chwili, ojcu Tristrama, aby nie zapomniał nakręcić zegara; twoja żona zrobi sobie prawdziwą przyjemność z tego, aby ci przeszkadzać najtrzeźwiejszemi pytaniami. Gdzie poprzednio panował ruch i życie, obecnie jest królestwo martwoty i śmierci. Każda pieszczota staje się długo omawianą, niemal notarjalnie opisaną tranzakcją. Ale udowodniliśmy dostatecznie na innem miejscu, że nie wzdragamy się chwytać na gorącym uczynku komicznych stron przesileń małżeńskich; wolno nam tedy wzgardzić uciesznemi scenami, jakie muza Verville’a lub Marcyala mogłaby zebrać z owych przewrotnych machinacyj kobiecych, z bezwstydnej śmiałości ich odezwań, z cynizmu sytuacyj. Rzecz jest zbyt smutna aby się śmiać, a zbyt pocieszna aby się smucić. Skoro kobieta dojdzie do takich ostateczności, wówczas już całe światy stoją między nią a mężem. Istnieją jednakże kobiety, którym niebo użyczyło daru podobania się we wszystkiem i mimo wszystko, które podobno umieją wlać pewien dowcipny i żartobliwy wdzięk w owe targi, tak iż uzyskują przebaczenie dla swoich kaprysów i drwin i, ostatecznie, nie tracą serca mężów.
Gdzież jest tedy dusza tak wytrzymała, gdzie mężczyzna dość zakochany, aby, po dziesięciu latach, wytrwał w uczuciu do żony, która go nie kocha, która mu to udowadnia na każdym kroku, która stara się go odstręczyć, z rozmysłu robi się cierpka, kostyczna, chora, rozkapryszona, która gotowa jest odprzysiąc się ślubów wykwintu i czystości, byle tylko doprowadzić do apostazji swego męża; wobec kobiety wreszcie, która będzie spekulować na jego odrazę, wyzbywając się wszelkiej wstydliwości?
Wszystko to, drogi panie, jest tem straszliwsze, że:

XCII

Kochankowie nie znają wstydu.

Tu, zstąpiliśmy do ostatniego kręgu piekła Boskiej Komedji małżeństwa; jesteśmy już na dnie otchłani.
Istotnie, jest coś straszliwego w położeniu, do którego dochodzi kobieta zamężna, gdy nieprawa miłość wydziera ją obowiązkom żony i matki. Według znakomitego określenia Diderota, niewierność jest u kobiety tem, czem niedowiarstwo u księdza: kresem ludzkiego występku; jestto dla niej największa zbrodnia, gdyż mieści w sobie wszystkie inne. W istocie, albo kobieta poniewiera swą miłość, nie przestając należeć do męża, albo zrywa wszystkie węzły łączące ją z rodziną, oddając się całkowicie i wyłącznie kochankowi. Musi wybierać, gdyż jedynem jej usprawiedliwieniem jest ogrom miłości.
Żyje zatem między dwiema zbrodniami; stanie się przyczyną albo nieszczęścia kochanka, jeśli ten jest szczery w swej namiętności, albo męża, jeśli ją jeszcze kocha.
Ten straszliwy dylemat życia kobiety jest źródłem wszystkich ich zagadek. Tu spoczywa przyczyna ich kłamstw, przewrotności, tu mieści się klucz wszystkich tajemnic. Można zadrżeć, doprawdy, myśląc o tem. Toteż, biorąc rzecz jedynie z punktu urządzenia sobie życia, kobieta, która godzi się na niedole cnoty i wyrzeka się upojeń występku, ma niewątpliwie po stokroć słuszność. Jednakże, prawie u wszystkich, półgodzinna ekstaza przeważa szalę przyszłych cierpień i całych wieków niepokoju. Jeżeli nawet instynkt zachowawczy wszelkiego stworzenia, nawet obawa śmierci, nie jest w stanie ich wstrzymać, czegóż można się spodziewać od praw, które wysyłają je na dwa lata do Magdalenek? O wzniosła hańbo! A jeżeli się pomyśli, że przedmiotem wszystkich tych poświęceń jest jeden z naszych braci, jegomość któremu nie powierzylibyśmy naszego majątku gdybyśmy go posiadali, człowiek, który wdziewa tużurek jak każdy z nas, — jest z czego doprawdy parsknąć śmiechem i to takim, który od Luksemburgu przeleciałby nad całym Paryżem i przestraszył osła pasącego się na Montmartre.
Wyda się może dziwne, że, z powodu małżeństwa, poruszyliśmy taką obfitość przedmiotów; ale małżeństwo przedstawia nietylko całe życie ludzkie, ale dwa ludzkie życia. Otóż, jak dodanie jednej cyfry w stawce loterji stokrotnie mnoży szanse, tak jedno życie, złączone z drugiem, mnoży w przerażającej progresji przypadki egzystencji ludzkiej, same przez się tak różnorodne.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Honoré de Balzac i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.