Fizjologja małżeństwa/Rozmyślanie XX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Honoré de Balzac
Tytuł Fizjologja małżeństwa
Wydawca Biblioteka Boya
Data wyd. 1931
Druk Zakłady Wydawnicze M. Arct S. A.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł orygin. Physiologie du mariage
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZMYŚLANIE DWUDZIESTE
O POLICJI MAŁŻEŃSKIEJ

Policja małżeńska obejmuje wszystkie środki, które daje ci w rękę prawo, obyczaj, siła i przebiegłość, aby przeszkodzić żonie w trzech czynościach, które stanowią poniekąd życie miłości: pisywać, widywać się, mówić z sobą.
Policja schodzi się mniej lub więcej z rozmaitemi środkami obrony, zawartemi w poprzednich Rozmyślaniach. Instynkt jedynie może ci wskazać, jak i kiedy należy się posługiwać temi czynnikami. Cały ten system jest bardzo elastyczny: rozumny mąż odgadnie z łatwością, jak go naginać, rozszerzać i zacieśniać. Zapomocą policji małżeńskiej, mężczyzna może doprowadzić żonę do czterdziestki bez zmazy.
Podzielimy ten traktat o policji na pięć ustępów:
§ I. O pułapkach.
§ II. O korespondencji.
§ III. O szpiegach.
§ IV. Index.
§ V. O budżecie.

§ I. O PUŁAPKACH

Jakkolwiek przełom, który przebywa obecnie małżeństwo jest bardzo poważny, nie przypuszczamy, aby kochanek zdobył już pełne prawo obywatelstwa w świętym grodzie małżeńskim. Często zdarza się, iż mąż podejrzewa żonę o kochanka, nie wie jednak, na kogo z owych kilku wybrańców, o których wspominaliśmy poprzednio, skierować posądzenia. To wahanie pochodzi niewątpliwie z pewnej ułomności myślowej, której profesor winien przybyć z pomocą.
Fouché miał na usługi w Paryżu parę salonów, uczęszczanych przez najwyższe towarzystwo, gospodynie tych salonów były mu zupełnie oddane. Usłużność ta kosztowała skarb Państwa dość słono. Minister nazywał te zebrania, których tajemnego przeznaczenia nikt wówczas nie podejrzewał, łapkami na myszy. Niejedno aresztowanie miało miejsce tuż po wyjściu z balu, na którym najświetniejsze paryskie towarzystwo służyło za wspólnika ex-braciszkowi Oratorjanów.
Sztuka umocowania pieczonego orzecha w ten sposób, aby żona wsunęła do pułapki białą rączkę, jest bardzo ograniczona, gdyż kobieta ma się bardzo na baczności; bądź co bądź, liczymy conajmniej trzy rodzaje pułapek: Niezawodna, Zdradziecka i Explodująca.

NIEZAWODNA

Przypuśćmy, że dwóch mężów, nazwijmy ich A i B, pragnie wyśledzić kochanków żon. Posadzimy męża A w samem centrum stołu, strojnego piramidami owoców, kryształów, cukrów i likierów, męża zaś B możecie umieścić w dowolnym punkcie świetnego zgromadzenia. Szampańskie poczęło już krążyć, oczy błyszczą, języki w ruchu.
MĄŻ A. (obierając kasztan) — Co do mnie, przepadam za literatami, ale zdaleka; w towarzystwie są nieznośni; mają jakiś despotyczny tonik... Sam nie wiem, co bardziej w nich razi, wady czy zalety; gdyż istotnie możnaby mniemać, że inteligencja służy im jedynie do podkreślania ich zalet i braków. Krótko mówiąc... (połyka kasztan) genjalni ludzie są elixirem ludzkości, zgoda, ale też trzeba używać ich umiarkowanie.
ŻONA B. (która słuchała z uwagą) — Ale też pan, panie A, jest wybredny! (ze złośliwym uśmiechem). Zdaje mi się, że głupcy nie ustępują bynajmniej ludziom utalentowanym co do wad, z tą różnicą, że nie mają ich czem okupić...
MĄŻ A. (dotknięty) — W takim razie, zechce bodaj pani przyznać, iż względem pań nie są uprzejmi.
ŻONA B. (żywo) — Któż to powiedział?
MĄŻ A. (z uśmiechem) — Czyż nie przygniatają was na każdym kroku swoją wyższością? Próżność tkwi tak głęboko w ich duszach, iż między wami a nimi musi wręcz istnieć rywalizacja zawodowa...
PANI DOMU (pocichu do żony A) — Zarobiłaś na to, moja droga... (Żona A wzrusza ramionami).
MĄŻ A. (ciągnąc dalej)... Przytem, nałóg kombinowania i analizowania myśli zanadto odsłania im cały mechanizm uczuć; stąd pojmują miłość jako proces czysto fizyczny, a wiadomo, iż to nie jest ich najmocniejsza...
ŻONA B. (zaciskając wargi i przerywając) — Zdaje mi się, proszę pana, że w tej sprawie my jedne możemy być sędziami. Ale pojmuję, iż światowcy nie mają sympatji do ludzi z talentem!... Bądź co bądź, łatwiej krytykować, niż im dorównać.
MĄŻ A. (lekceważąco) — Och, jeśli tylko o to chodzi, to światowcy mogą znęcać się nad dzisiejszymi autorami bez obawy posądzenia o zazdrość. Niejeden salonowiec, gdyby tylko zechciał pisać...
ŻONA B. (z zapałem) — Na nieszczęście dla pańskich argumentów, niektórzy z pańskich przyjaciół z Izby próbowali pisać powieści; czy mógł je pan przeczytać?... Ależ dziś, do najmniejszego pomysłu, trzeba studjów historycznych, trzeba...
MĄŻ B. (zapominając o sąsiadce z którą rozmawiał, do siebie) — Oho, czyżby moja żona była zakochana w panu de L. (autor Marzeń młodej dziewczyny)?... To szczególne, a ja byłem pewny, że to w doktorze M... Zaraz zobaczymy... (Głośno) Czy wiesz, moja droga, że ty masz słuszność? (wszyscy się śmieją) Doprawdy, ja, w moim salonie, wołałbym mieć raczej artystów i literatów (na stronie: kiedy będziemy przyjmowali), niż ludzi innych zawodów. Artyści mówią przynajmniej o rzeczach które interesują wszystkich, bo któż nie uważa się za sędziego w kwestji smaku? Zato sędziowie, adwokaci, przedewszystkiem lekarze... ach, przyznam się, że słuchać ustawicznie o procesach i chorobach, dwóch klęskach rodzaju ludzkiego, które...
ŻONA B. (przerywa rozmowę z sąsiadką, aby odpowiedzieć mężowi) — Ach! lekarze są nie do zniesienia!...
ŻONA A. (siedząca obok męża B, wykrzykuje równocześnie) — Ale co też pan znowu opowiada?... Myli się pan zupełnie. Dzisiaj nikt nie chce wyglądać na to czem jest: lekarze, skoro już o lekarzach mowa, silą się przedewszystkiem nie rozmawiać o swoim zawodzie. Mówią o polityce, o modach, o teatrze, opowiadają, piszą książki lepiej od zawodowych literatów, słowem nie można dziś mówić o lekarzach z punktu Moliera...
MĄŻ A. (do siebie na stronie) — Ej, do licha, czyżby moja żona kochała się w doktorze M?... To szczególne... (Głośno) Wszystko to być może, moja droga, ale co do mnie, nie dałbym psa kurować lekarzowi, który bawi się w literaturę.
ŻONA A. (przerywając mężowi) — I bardzo niesłusznie; znam ludzi, którzy zajmują po pięć lub sześć posad, a w których mimo to rząd zdaje się pokładać dosyć zaufania. A zresztą, to zabawne, że ty to mówisz, ty, który tak wysoko cenisz doktora M...
MĄŻ A. (na stronie) — Niema co i wątpić!

ZDRADZIECKA

MĄŻ (wracając do domu) — Moja droga, jesteśmy zaproszeni do pani de Fischtaminel na koncert, w przyszły wtorek. Wybierałem się, bo chciałem mówić z młodym bratankiem ministra, który miał tam śpiewać, ale dowiaduję się, że wyjechał do Frouville, do ciotki. Cóż ty zamierzasz?...
ŻONA. — Ależ te koncerty to najnudniejsza rzecz pod słońcem... Trzeba godziny całe siedzieć nieruchomo, nie otwierając ust... Wiesz zresztą, że tego dnia mamy być u matki i że nie możemy opuścić jej imienin.
MĄŻ (mimochodem) — Prawda, zapomniałem.

(W trzy dni później).

MĄŻ (kładąc się do łóżka) — Wiesz co, aniołku? Jutro zostawię cię u matki, bo hrabia wrócił z Frouville i będzie u pani de Fischtaminel.
ŻONA (żywo) — Ależ czemu miałbyś iść bezemnie? Wiesz przecie, jak przepadam za muzyką...

PUŁAPKA EKSPLODUJĄCA

ŻONA. — Czemu dziś wieczór tak wcześnie wychodzisz?...
MĄŻ (tajemniczo) — Ach, to cała historja, tem przykrzejsza dla mnie, że doprawdy nie mam pojęcia jak się to wszystko ułoży!...
ŻONA. — O cóż chodzi, Adolfie? Byłbyś niegodziwy, gdybyś mi nie powiedział co się stało...
MĄŻ. — Więc, moja dziecino, stało się, że ten warjat Prosper Magnan ma pojedynek z panem de Fontanges o jakąś baletniczkę... Ale co tobie?...
ŻONA. — Nic, nic, tak gorąco tutaj... Zresztą nie wiem co mi jest, ale już cały dzień miałam takie uderzenia do głowy...
MĄŻ (na stronie) — Kocha się w panu de Fontanges! (Głośno) Celestyno! (Krzyczy) Celestyno, prędko, pani słabo!...

Pojmujecie, że każdy mąż mający trochę sprytu, znajdzie tysiąc sposobów, aby zastawić jedną z tych pułapek.
§ II. O KORESPONDENCJI

Napisać list i wrzucić do skrzynki; odebrać odpowiedź, przeczytać i spalić; oto korespondencja, sprowadzona do najprostszej postaci.
A jednak zastanówmy się, jak niezmierne ułatwienia nasza cywilizacja, nasze obyczaje i miłość dały w rękę kobietom, aby te materjalne czynności usunąć z pod kontroli.
Oto skrzynka, nieubłaganie obojętna, każdemu kto zapragnie podaje rozchylone usta i otrzymuje ze wszystkich rąk strawę.
Oto nieszczęsny wynalazek poste restante.
Następnie, kochanek znajdzie sto litościwych osób, mężczyzn, kobiet, które, pod gwarancją wzajemności, gotowe są wsunąć bilecik w tkliwą i inteligentną rękę jego pięknej przyjaciółki.
Korespondencja, to istny proteusz. Istnieją t. zw. sympatyczne atramenty: pewien młody człowiek zwierzył się nam, iż udało mu się napisać list na pierwszej stronicy świeżo wydanej książki, która, kupiona w księgarni przez męża, doszła rąk kochanki, uprzedzonej w wilję o tym cudownym podstępie.
Zakochana kobieta, która obawia się zazdrości męża, potrafi napisać lub przeczytać słodki bilecik w godzinie, poświęconej owym tajemniczym czynnościom, w czasie których nawet największy tyran musi zostawić jej wolność.
Wreszcie, kochankowie zdołali stworzyć specjalny klucz telegraficzny, którego nieuchwytne sygnały bardzo są trudne do przejęcia. Na balu, kwiat wpięty we włosy w umówiony sposób; w teatrze, chusteczka zwieszająca się z poręczy; podrapanie się po nosie, kolor wstążki, kapelusz włożony lub zdjęty, suknia ta a nie inna, wybór arji lub pewne nuty trącone na fortepianie, wzrok skierowany w umówiony punkt, słowem wszystko, począwszy od katarynki która przechodzi pod twemi oknami i znika skoro ktoś otworzy żaluzję, aż do ogłoszenia w dzienniku o koniu na sprzedaż, nawet ty sam, wszystko może być użyte do korespondencji.
Ileż razy zdarza się, że kobieta podstępnie prosi męża, aby załatwił jej sprawunek, udał się do magazynu, w takim a takim domu, uprzedziwszy kochanka, iż obecność twoja w tem miejscu oznaczać będzie jakieś tak lub nie?
Tu mistrz musi wyznać ze wstydem, iż niema sposobu przeszkodzić kochankom w porozumiewaniu się. Ale właśnie ta niemożność użycza machjawelizmowi małżeńskiemu większej siły, niż mu ją dawał którykolwiek z środków ostrożności.
Zasadą, która powinna zostać świętą między małżonkami, jest układ, mocą którego ślubują szanować wzajem pieczęć listów. Zręczny i rozumny mąż winien uświęcić tę zasadę w samym początku pożycia i umieć ją uszanować.
Zostawiając kobiecie nieograniczoną swobodę pisania i odbierania listów, zachowujesz sobie możność pochwycenia chwili, w której zacznie korespondować z kochankiem.
Ale, przypuśćmy nawet, iż żona ma się na baczności i że okryła nieprzeniknioną zasłoną sposoby jakich używa aby ukryć swą korespondencję, czyż nie tu jest miejsce, abyś rozwinął ową potęgę inteligencji, w którą uzbroiliśmy cię w Rozmyślaniu o rewizji celnej? Mężczyzna, który nie potrafi dostrzec, kiedy żona pisze do kochanka lub kiedy odebrała od niego odpowiedź, jest mężem niekompletnym.
Głęboka uwaga, jaką będziesz musiał poświęcić poruszeniom, czynnościom, gestom i spojrzeniom żony, będzie może nużąca i uciążliwa, lecz za to trwa krótko: chodzi tylko o odkrycie, kiedy i jak żona porozumiewa się z kochankiem.
Nie chcemy przypuścić, aby się znalazł mąż, nawet średniej inteligencji, któryby nie potrafił przeniknąć tego kobiecego manewru, gdy raz wpadnie na podejrzenie.
A teraz, osądźcie z jednego przykładu, jakie środki policyjne i sposoby represji daje wam w rękę korespondencja.
Pewien młody adwokat, któremu namiętna miłość odsłoniła niektóre zasady, zawarte w tej tak ważnej części naszego dzieła, poślubił młodą osobę, która okazywała mu bardzo umiarkowany stopień uczucia (co on uważał za wielkie szczęście). Po roku, mąż spostrzegł, że ubóstwiana Anna (Anna jej było) kocha się w pomocniku agenta giełdowego.
Adolf był to młody człowiek, lat około dwudziestu pięciu, ładny chłopiec, i, jak wszyscy kawalerowie, lubiący się zabawić. Był oszczędny, uczciwy, miał złote serce, jeździł dobrze konno, dowcipny w rozmowie, trzymał kare koniki zawsze starannie ufryzowane, a strój jego odznaczał się pewną wytwornością. Słowem, sama księżna nie potrzebowałaby ani wstydzić się ani żałować takiej znajomości. Adwokat był niski, brzydki, barczysty, przysadkowaty i — mąż. Anna, piękna i smukła, miała oczy w kształt migdała, białą cerę i delikatne rysy. Postać jej oddychała miłością, a namiętność ożywiała spojrzenie czarującym wyrazem. Pochodziła z ubogiej rodziny, zaś pan Lebrun posiadał dwanaście tysięcy renty. Zdaje się, że sytuacja jest jasna. Pewnego wieczora, Lebrun wraca do domu bardzo przygnębiony. Przechodzi do gabinetu aby zasiąść do pracy, ale natychmiast wraca do sypialni trzęsąc się z zimna, mówi że ma gorączkę i za chwilę kładzie się do łóżka. Jęczy, biada nad swymi klientami, szczególnie nad biedną wdową, której majątek nazajutrz właśnie miał ocalić przez pewną transakcją. Spotkanie ze stronami było już umówione, a teraz nie czuje się na siłach!... Przedrzemawszy w łóżku jakiś kwadrans, budzi się nagle i słabym głosem prosi żonę, aby zechciała napisać do jednego z przyjaciół z prośbą o zastępstwo w jutrzejszej konferencji. Dyktuje długi list i śledzi wzrokiem przestrzeń, jaką zdania jego zajmują na papierze. Skoro trzeba było rozpocząć świeży arkusz, adwokat opisywał właśnie koledze radość, jaką sprawiłby klientce gdyby zdołał umowę doprowadzić do skutku, tak, iż nieszczęsna stronica zaczynała się od słów:
„Mój drogi przyjacielu, spiesz, spiesz natychmiast do pani de Vernon, oczekują cię tam z niecierpliwością. Mieszka przy ulicy du Sentier Nr. 7. Wybacz, że tak mało ci mówię, ale liczę na twe nieporównane odczucie, które pozwoli ci odgadnąć to, czego nie mogę tu wyjaśnić.

„Twój z całego serca“.

— Daj mi ten list, rzekł adwokat, abym, przed podpisaniem, przejrzał, czy niema błędu.
Nieszczęśliwa, której czujność uśpił charakter owego pisma, najeżonego barbarzyńskiemi prawniczemi terminami, oddaje list. Zaledwie Lebrun dostał do rąk zdradziecki dokument, zaczyna się kręcić na łóżku, jęczeć, i prosi żony nie wiem już o jaką przysługę. Pani wychodzi na dwie minuty: przez ten czas, adwokat wyskakuje z łóżka, składa jakiś papier nakształt listu, pismo zaś żony ukrywa pod poduszką. Skoro Anna wraca, przebiegły mąż pieczętuje czysty papier, każe go zaadresować do przyjaciela do którego był rzekomo list, poczem biedna istota oddaje, w niewinności ducha, przesyłkę służącemu. Lebrun uspokaja się stopniowo, zasypia lub udaje że zasypia, i, nazajutrz rano, skarży się jeszcze na jakieś nieokreślone dolegliwości. W dwa dni później, oddziera pierwszą stronicę listu, przerabia na „twoja“ zdanie twój z całego serca, składa tajemniczo papier który uczynił niewinnym wspólnikiem fałszerstwa, pieczętuje, wychodzi z sypialni, woła pokojówki i mówi:
— Pani prosi, abyś zaniosła ten list do pana Adolfa; leć prędko...
Czeka chwilę odejścia służącej, poczem wychodzi z domu pod pozorem pilnej sprawy i spieszy na ulicę du Sentier pod wskazanym adresem. Tam, w mieszkaniu przyjaciela, który zgodził się być pomocny w tym planie, oczekuje spokojnie rywala. Kochanek, pijany szczęściem, pędzi, pyta o panią de Vernon; wpuszczają go, i oto spotyka się oko w oko z panem Lebrun, który patrzy nań z twarzą bladą lecz chłodną, ze spojrzeniem spokojnem lecz nieubłaganem.
— Panie, przemawia wzruszonym głosem do młodego sensala, w którym serce zadrgało z przerażenia, pan kochasz moją żonę i starasz się jej podobać; nie mogę tego panu brać za złe, w pańskim wieku i na pańskiem miejscu czyniłbym zapewne to samo. Ale Anna jest w rozpaczy, zamącił pan jej szczęście, w sercu nosi piekło. Sprzeczka, która z łatwością zakończyła się pojednaniem, pchnęła ją do napisania biletu który otrzymałeś; obecnie, prosiła mnie, abym sam udał się na jej miejsce. Nie będę panu przedstawiał, że, upierając się przy zamiarze uwiedzenia mojej żony, staniesz się przyczyną nieszczęścia tej którą kochasz, że ją pozbawisz mego, a w przyszłości i swego szacunku; że następstwa zbrodni będą się ciągnąć nawet w przyszłości i staną się może przyczyną niedoli mych dzieci; nie wspomnę nawet o goryczy, jaką przepełnisz pan moje życie; — na nieszczęście, toby były dla pana czcze słowa. Ale oświadczam, iż najlżejszy krok z pańskiej strony stanie się przyczyną zbrodni, bo ja nie spuszczę się na los pojedynku, aby panu przeszyć serce!...
Tu oczy adwokata strzeliły złowrogim blaskiem.
— Panie, ciągnął nieco łagodniej, jesteś młody, masz serce szlachetne; poświęć się dla szczęścia tej, którą kochasz; wyrzecz się jej, nie staraj się jej już widzieć. A jeśli panu koniecznie zależy, aby to był ktoś z rodziny, mam młodą ciotkę, której serca dotąd nikt nie umiał zdobyć; jest prześliczna, pełna wdzięku i bogata; zajmij się pan jej nawróceniem, a zostaw w spokoju uczciwą kobietę.
Ta mieszanina żartu i grozy, przejmujące spojrzenie i głęboki ton zrobiły na kochanku niesłychane wrażenie. Parę minut stał w osłupieniu, jak ludzie nazbyt wzruszeni, którym gwałtowność wstrząsu odbiera całą przytomność. Jeżeli Anna miała w przyszłości kochanków (czyste przypuszczenie), Adolf z pewnością nie był z ich liczby.
To zdarzenie może czytelnikowi uzmysłowić, do jakiego stopnia korespondencja jest obosiecznym sztyletem, który zarówno może się przyczynić do obrony męża, jak do fałszywego kroku żony. Winieneś zatem popierać korespondencję żony z tych samych przyczyn, dla których prefekt policji troskliwie każe zapalać latarnie na ulicach Paryża.

§ III. O SZPIEGACH

Zstępować do żebrania o informacje u służących, spadać niżej od nich opłacając ich donosy, nie jest zbrodnią; jest to rzecz może brudna, lecz w każdym razie głupia, gdyż nic nie poręcza uczciwości służącego który potrafi zdradzić swoją panią, i nigdy nie będziesz pewien, czy on działa w interesie twoim, czy też żony. Jestto zatem punkt osądzony raz na zawsze.
Natura, ta dobra i tkliwa opiekunka, otoczyła matkę rodziny szpiegami najbardziej pewnymi i przenikliwymi, najbardziej prawdomównymi, a zarazem najdyskretniejszymi w świecie. Niemi są, a jednak mówią, widzą wszystko, zdając się nic nie spostrzegać.
Pewnego dnia, spotykam na bulwarze przyjaciela; zaprasza mnie na obiad i prowadzi do siebie. Waza była na stole, a pani domu rozdzielała córeczkom talerze, pełne dymiącej zupy.
— Oho! pomyślałem, wszak to jeden z moich pierwszych symptomów.
Siedliśmy do stołu. Pierwszem słowem męża, rzuconem zresztą bez myśli i raczej dla przerwania milczenia, było pytanie:
— Był kto dzisiaj?
— Ani żywej duszy! odparła żona, nie patrząc nań.
Nie zapomnę nigdy, z jaką żywością obie dziewczynki podniosły oczy na matkę. Zwłaszcza starsza, ośmioletnia, miała coś szczególnego w spojrzeniu. Było w niem równocześnie coś z wyznań i tajemnicy, ciekawości i milczenia, zdziwienia i dyskrecji. Jeśli jest coś, co dałoby się porównać z szybkością z jaką ten niewinny błysk przemknął się w oczach dziewczynek, to chyba ta przytomność, z jaką obie zapuściły natychmiast białe zasłony delikatnych powiek.
Słodkie i czarujące stworzenia, które, od dziewiątego roku aż do zamęźcia, stajecie się nieraz udręczeniem matki, choćby nawet nie była płochą, jakiż szczególny przywilej czy instynkt sprawia, że wasze młode uszka słyszą, przez drzwi i ściany, najsłabszy dźwięk głosu mężczyzny, że wasze oczy dostrzegają wszystko, że wasz młodziutki umysł nabywa wprawy w odgadywaniu wszystkiego, nawet ukrytego znaczenia zawartego w rzuconem od niechcenia słowie, lub najnieznaczniejszym geście matek?
Jest jakiś nieokreślony instynkt i coś jakby z wdzięczności w owem tkliwem uczuciu, jakie mają ojcowie dla córek, a matki dla synów.
Natomiast sztuka spożytkowania jako szpiegów rzeczy materjalnych jest rzeczą dziecinnie łatwą, i nie trudno chyba wymyślić coś lepszego, niż ów zakrystjan, który wpadł na pomysł umieszczenia skorupek od jaj w materacach i który nie znalazł u zdumionego kuma innych słów współczucia, oprócz uwagi: „Ty z pewnością nie byłbyś ich potłukł tak drobno“.
Nie lepszem było pocieszenie, którego marszałek Saski udzielił panu de la Popelinière, gdy razem odkryli ów słynny kominek na zawiasach, wynalazek księcia de Richelieu:
— Toż to najpiękniejszy przyrząd do przyprawiania rogów, jaki w życiu widziałem! zawołał zwycięzca z pod Fontenoy.
Miejmy nadzieję, iż twoje szpiegostwo nie wykryje jeszcze nic równie przykrego. Te niedole są owocami wojny domowej, do której jeszcześmy nie doszli.

§ IV. INDEKS

Papież umieszcza jedynie książki na indeksie; ty będziesz piętnował ludzi i rzeczy.
Zabrania się Pani uczęszczać do kąpieli poza domem.
Zabrania się przyjmować mężczyzny, o którym masz podejrzenie iż jest przedmiotem jej uczuć; toż samo wszystkich osób, które mogłyby pomagać tej miłości.
Zabrania się wychodzić na przechadzkę bez twego towarzystwa.
Jednakże osobliwości, jakie wytwarza w każdem małżeństwie różność charakterów, niezliczone postacie jakie przybiera miłość, wreszcie usposobienia małżonków, wyciskają na tej Czarnej Księdze piętno takiej zmienności, tak szybko mnożą lub zacierają jej linje, że jeden z przyjaciół autora nazwał ten indeks: Historją przeobrażeń Kościoła małżeńskiego.
Dwie tylko istnieją rzeczy, które możnaby poddać stałym zasadom: pobyt na wsi i przechadzka.
Mąż nie powinien nigdy ani sam wozić żony, ani też pozwolić jej jechać na wieś. Miej własną posiadłość, mieszkaj w niej, przyjmuj jedynie kobiety lub starców, nie zostawiaj nigdy żony samej. Ale wozić ją, choćby na pół dnia, do obcego domu... to dowodziłoby iście strusiej nieprzezorności.
Czuwać nad żoną na wsi, to już samo przez się najtrudniejsze zadanie. Czy możesz być równocześnie we wszystkich zaroślach, wspinać się na drzewa, tropić ślad kochanka w trawie, zdeptanej w nocy, ale która podnosi się znowu i nabiera dawnej świeżości, zwilżona poranną rosą i ogrzana promieniami słońca? Możesz stać na straży przy każdej szczerbie parkowego muru? Och! wieś i wiosna!... oto dwie prawe ręce cechu kawalerów.
Skoro kobieta doszła do krytycznego momentu który przyjęliśmy za punkt wyjścia, mąż winien zostać w mieście aż do wybuchu wojny, albo oddać się cały rozkoszom bezlitosnego szpiegowania.
A przechadzka?... Twoja pani pragnie odwiedzać zabawy, koncerty, lasek Buloński, robić sprawunki, oglądać najświeższe mody? Owszem, może wychodzić, zwiedzać, oglądać, ale w szacownem towarzystwie męża i pana.
Gdyby zaś żona skorzystała z chwili, w której przykuty jesteś jakiemś zajęciem, aby wyłudzić milczące zezwolenie; gdyby, dla uzyskania go, rozwinęła wszystkie sztuczki i uroki owych pieszczotliwych scen w których kobiety tak celują i których bogactwo powinieneś umieć przeniknąć, wówczas — taka rada Mistrza — dasz się usidłać tym czarom, drogo jej sprzedasz swoje pozwolenie, a przedewszystkiem będziesz się starał wpoić w tę istotę, o duszy ruchliwej i zmiennej jak powierzchnia wody a zarazem hartownej jak stal, że niezmiernie ważne zajęcie nie pozwala ci ani na chwilę opuścić gabinetu.
Ale, ledwie żona znajdzie się na ulicy (jeżeli idzie pieszo), nie ociągaj się ani pięćdziesiąt sekund, biegnij w jej ślady i postępuj niepostrzeżony krok w krok.
Znajdzie się może jaki Werter, którego delikatna i tkliwa dusza oburzy się na tę inkwizycję. Naszem zdaniem, postępowanie to tak samo nie zasługuje na naganę, jak przezorność właściciela, który wstaje w nocy i wychyla się oknem, aby czuwać nad brzoskwiniami w ogrodzie. W ten sposób, nim jeszcze spełniono zbrodnię, uda ci się może zdobyć dokładne wiadomości o owych tajemnych mieszkankach, które tyle zakochanych par wynajmuje w mieście pod przybranem nazwiskiem. Jeżeli, przypadkiem (od którego niech cię Bóg strzeże), żona weszłaby do domu który wydaje ci się podejrzany, staraj się wywiedzieć, czy mieszkanie ma kilka wejść.
Żona wsiądzie do dorożki... i czegóż możesz się obawiać? Czyż prefekt policji, któremu mężowie winni ofiarować złoty wieniec, nie ustawił na każdym postoju dorożek budki, w której, z notatnikiem w ręce, zasiada nieprzedajny stróż moralności publicznej? Czyż może się przed nim ukryć, dokąd żeglują i skąd wracają te paryskie gondole?
Jedną z najżywotniejszych zasad policji mężowskiej będzie towarzyszyć żonie do wszystkich sklepów, o ile wogóle sama się temi rzeczami zajmuje. Będziesz uważnie śledził, czy istnieje cień poufałości między żoną a modniarką, krawcową, kapeluszniczką i t. d. Zastosujesz w tym wypadku przepisy rewizji celnej i wyciągniesz odpowiednie wskazówki.
Jeśli, w czasie twej nieobecności, żona wyszła bez pozwolenia, udając się rzekomo tam a tam, do magazynu i t. d., biegnij nazajutrz i staraj się wybadać czy powiedziała prawdę.
Zresztą, własna zazdrość podyktuje ci, lepiej niż to Rozmyślanie, środki tyranji małżeńskiej, dlatego też zakończymy te nużące przestrogi.

§ V. O BUDŻECIE

Szkicując portret męża, stojącego na wysokości zadania (patrz Rozmyślanie O Predestynowanych), radziliśmy z naciskiem, aby ukrywał przed żoną rzeczywistą sumę swoich dochodów.
Opierając na tej zasadzie system finansowy, mamy jednak równocześnie nadzieję przyczynić się do obalenia dość powszechnej opinji, iż nie należy powierzać żonie spraw pieniężnych. Pogląd ten jest jednym z popularnych fałszów, które wprowadzają w małżeństwa wiele złego.
Przedewszystkiem załatwmy się z kwestją serca, nim przystąpimy do kwestji pieniężnej.
Uchwalić „listę cywilną“ na potrzeby żony i koszt domu i wypłacać ją, niby podatek, w równych miesięcznych ratach — w tem jest coś małostkowego, skąpego, akuratnego, coś, co może przypaść do smaku jedynie brudnym lub nieufnym naturom. Postępując w ten sposób, gotujesz sobie okrutne przykrości.
Rozumiem, że, w pierwszych latach waszego miodonośnego związku, zdołasz upiększyć wręczanie miesięcznej kwoty zapomocą zabawnych scen, dowcipnych żartów, zgrabnych sakiewek, pieszczot wreszcie; ale przyjdzie chwila, w której nieopatrzność żony, nieprzewidziane marnotrawstwo, zmusi ją do błagania Wysokiej Izby o pożyczkę. Przypuszczam, że zawotujesz zawsze uchwałę umarzającą, nie sprzedając takowej zbyt drogo za cenę długiej oracji, jak czynią nasi uprzykrzeni posłowie. Płacą ale zrzędzą; ty zapłacisz, mówiąc czułości: niech i tak będzie.
Ale, w tem przesileniu jakie przebywa twoje małżeństwo, budżet okaże się zawsze niewystarczający. Wzrasta potrzeba szalów, kapeluszy i sukien; przybywają nieobliczalne wydatki, spowodowane przez kongresy, kurjerów dyplomatycznych, środki i drogi miłości, — gdy dochody zostają te same. Wówczas, zaczyna się dla kobiety najwstrętniejsza i najniebezpieczniejsza szkoła. Znam tylko niewielu szlachetnych i wielkodusznych mężczyzn, którzy czystość serca, szczerość duszy, cenią wyżej od miljonów; którzy przebaczyliby tysiąc razy łatwiej namiętność niż kłamstwo, i których wrodzona delikatność umiała odczuć źródło tej gangreny duchowej, ostatniego szczebla zepsucia, do jakiego istota ludzka spaść może.
Wówczas, na pozór, rozgrywają się w małżeństwie najrozkoszniejsze sceny miłosne. Wówczas kobieta mięknie; podobna błyszczącej strunie harfy, rzuconej przez ogień, owija się dokoła ciebie, otacza cię i oplata uściskiem, poddaje się wszystkim twym pragnieniom. Nigdy jeszcze słowa jej nie były tak tkliwe; nigdy nie rzucała tak hojnie skarbów swej czułości, jak dziś ci je daje, a raczej sprzedaje; słowem, spada niżej dziewczyny publicznej, gdyż prostytuuje się własnemu mężowi. W najsłodszych jej pocałunkach tkwi myśl o pieniądzu; w najczulszych słowach jest pieniądz. Przy tem rzemiośle, w duszy staje się ona dla ciebie z kamienia. Najpodstępniejszy, naukładniejszy lichwiarz nie lepiej waży wzrokiem brzęczącą wartość młodego utracjusza któremu podsuwa weksel, niż żona ocenia wartość twego pożądania, skacząc z gałązki na gałązkę jak spłoszona wiewiórka, aby powiększyć sumę pieniężną przez sumę pragnienia. I nie marz, abyś uszedł tym urokom. Natura dała kobiecie skarby zalotności, a społeczeństwo pomnożyło je dziesięćkrotnie przez swe mody, ubrania, koronki i stroiki.
— Gdybym się ożenił, mawiał jeden z najczcigodniejszych generałów dawnej armji, nie włożyłbym ani grosza do koszyczka mojej żony...
— A cóżbyś włożył, generale? spytała pewna młoda osoba.
— Kluczyk od biurka.
Młoda panna zrobiła minkę pełną uznania. Skinęła lekko główką, ruchem podobnym do chwiejącej się igły magnetycznej, następnie zaś podniosła bródkę, jakby mówiła:
— Wyszłabym chętnie za generała, mimo jego lat czterdziestu pięciu.
Ale, wracając do kwestji pieniężnej, jak chcesz, aby żona interesowała się przedsiębiorstwem, w którem pełni jedynie funkcje płatnej buchalterki?
Rozpatrzmy teraz drugi system.
Oddając żonie, z pozorami bezwzględnego zaufania, dwie trzecie majątku i pozwalając jej gospodarować samodzielnie, zyskasz u niej szacunek, którego nic nie zdoła zatrzeć, gdyż ufność i szlachetność zawsze znajdą potężne echo w sercu kobiety. Żona będzie dźwigała odpowiedzialność, która nieraz będzie zaporą przeciw rozrzutności, tem silniejszą, że zbuduje ją sama w swojem sercu. Ty, ubezpieczyłeś część majątku na wszelki wypadek, a zarazem zyskałeś pewność, iż żona nigdy nie będzie zmuszona zniżać się do podłości.
A teraz, skoro mówimy o środkach obrony, zastanów się, jak wspaniałą pomoc możesz znaleźć w tym systemie. Dzięki niemu, zyskasz dokładny wykaz moralnego kursu żony, jak kurs giełdowy jest miarą zaufania ludności do rządu.
W pierwszych latach, żona będzie miała tę ambicję, aby cię otoczyć przyjemnościami i zbytkiem.
Będzie prowadziła stół obfity i smaczny; będzie dbała o wykwint mieszkania i pojazdów; znajdzie zawsze w szufladce okrągłą sumkę do rozporządzenia mężusia. Otóż, obecnie, szufladka będzie najczęściej pusta, a pan mąż będzie wydawał w pojęciu żony o wiele za dużo. Oszczędności uchwalone przez Izbę trafiają zawsze jedynie drobnych urzędniczków o tysiącdwustu frankach pensji; otóż ty będziesz tym tysiącfrankowym urzędniczkiem w swoim domu. Będziesz się śmiał z tego w duchu, gdyż, przez dłuższy czas, składałeś, kapitalizowałeś, pomnażałeś ową trzecią część swego majątku, podobnie jak Ludwik XV, który stworzył sobie oddzielny skarbczyk, „na wypadek nieszczęścia“, jak mówił.
Zatem, skoro żona zacznie mówić o oszczędności, wywody jej będą miały znaczenie wahań giełdowych. Z tych finansowych fluktuacyj będziesz mógł wnosić o postępach, jakie kochanek czyni w jej sercu. E sempre bene.
Gdyby się okazało nawet, iż żona, nie umiejąc ocenić twego bezgranicznego zaufania, zdołała roztrwonić znaczną część majątku, to, przedewszystkiem, trudno przypuścić, aby rozrzutność ta mogła dosięgnąć owej trzeciej części dochodów, które kapitalizujesz od lat dziesięciu, a powtóre, Rozmyślanie o perypetjach pouczy cię, iż właśnie to przesilenie, spowodowane szaleństwami żony, może ci dostarczyć znakomitych środków zdławienia Minotaura.
Wreszcie, ostatnia zasada: tajemnica skarbczyka nie powinna wyjść na jaw aż po twej śmierci; gdybyś zaś był zmuszony zeń zaczerpnąć, aby przyjść w pomoc żonie, suma ta niech zawsze rzekomo pochodzi ze szczęśliwej gry, lub pożyczki od przyjaciela.
Takie są święte zasady budżetu małżeńskiego.

Policja małżeńska ma swoją martyrologję. Przytoczymy tylko jeden fakt, ponieważ wskazuje on jasno, iż mężowie, którzy uciekają się do tak energicznych środków, winni czuwać nad sobą nie mniej bacznie jak nad żonami.
Pewien stary sknera, osiadły w T..., mieście, któremu mało które dorówna szałem zabaw, ożenił się z młodą i piękną kobietą, w której był tak zakochany i tak o nią zazdrosny, że miłość wzięła górę nad chciwością; rzucił interesy, aby lepiej czuwać nad żoną, zmieniając niejako przedmiot sknerstwa. Wyznaję, iż większą część spostrzeżeń, zawartych w tem studjum (dalekiem niewątpliwie od wyczerpania przedmiotu), zawdzięczam osobie, która miała sposobność obserwować ten fenomen małżeński. Jeden rys wystarczy. Bawiąc na wsi, mąż ów nigdy nie udał się na spoczynek, nim nie wygracował pokryjomu w tajemnicze desenie ścieżek; osobne zaś grabie miał do znaczenia piasku na terasach. Poczynił głębokie studja nad śladami stóp domowników i od rana spieszył badać na piasku odciski.
— W całym parku mam tylko starodrzew, mówił do wspomnianej osoby, pokazując jej swoją posiadłość, bo w zaroślach nic się nie widzi...
Żona jego kochała jednego z najmilszych młodych ludzi w mieście. Od dziewięciu lat żyła ta namiętność, wspaniała i niesłabnąca, w sercach dwojga kochanków, którzy odgadli swe uczucia w jednem spojrzeniu, na balu; w wirze tanecznym, przez pachnącą skórę rękawiczek, drżenie palców odsłoniło im bezmiar wzajemnej miłości. Od tego dnia, oboje znaleźli źródło niewypowiedzianych rozkoszy w owych drobiazgach, których nie umieją cenić kochankowie szczęśliwi. Pewnego dnia, młody człowiek tajemniczo zaprowadził swego powiernika do pokoiku, w którym, ustawione na stole i przykryte szklannymi kloszami, przechowywał pamiątki swej miłości z większem staraniem, niż gdyby to były najwspanialsze klejnoty. Były to kwiaty, uronione w wirze tanecznym z włosów kochanki, gałązki z drzewa o które oparła się w parku. Znajdował się tam nawet drobny ślad, jaki mała jej nóżka zostawiła na gliniastej ziemi.
— Słyszałem, mówił mi później ów powiernik, silne i głuche uderzenia jego serca, rozlegające się wśród milczenia, jakie zachowaliśmy wobec skarbów tego relikwiarza miłości. Wzniosłem oczy w górę, jakgdybym chciał zwierzyć się niebu z uczuć, których nie śmiałem wyrazić. „Biedna ludzkości!...“ pomyślałem...
— Pani de... mówiła mi, że, któregoś wieczora, na balu, znaleziono cię wpół zemdlonego w saloniku?... spytałem.
— I jak jeszcze, odparł, kryjąc pod spuszczonemi powiekami płomień spojrzenia, wszak tego wieczora pocałowałem ją w ramię!... Ale, dodał, ściskając mnie za rękę i rzucając mi jedno z tych spojrzeń które budzą w duszy dziwny niepokój, mąż jej ma w tej chwili atak podagry bardzo blisko serca...
W jakiś czas później, stary skąpiec przyszedł do siebie; zdawało się, że zdołał odnowić kontrakt z życiem, gdy nagle, w pełnej rekonwalescencji, położył się pewnego poranku do łóżka i umarł. Objawy trucizny wystąpiły na ciele tak gwałtownie, że sąd wmieszał się w tę sprawę; parę kochanków uwięziono. Wówczas rozegrała się przed trybunałem najbardziej rozdzierająca scena, jaka kiedykolwiek poruszyła serca przysięgłych. W śledztwie, każde z nich przyznało się bez wahania, i każde, wiedzione tą samą myślą, oskarżało tylko siebie, aby ocalić, ona swego kochanka, on swą ubóstwianą. Znalazło się dwoje winnych, gdzie sprawiedliwość szukała tylko jednego. Rozprawa była jednym szeregiem zarzutów nieprawdy, które rzucali sobie wzajem kochankowie z fanatyzmem poświęcenia i miłości. Pierwszy raz znaleźli się razem, — na ławie zbrodniarzy, rozdzieleni przez żandarma. Sędziowie przysięgli, płacząc, skazali ich jednogłośnie na śmierć. Nikt z osób, które miały barbarzyńską odwagę przyglądać się jak ich prowadzą na stracenie, nie może do dziś mówić o tem bez dreszczu. Religja zdołała z nich wydobyć żal za zbrodnię, ale nie zaparcie się swej miłości. Szafot był ich łożem ślubnem, i położyli się w nie razem na długą noc śmierci.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Honoré de Balzac i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.