Fizjologja małżeństwa/Rozmyślanie XXI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Honoré de Balzac
Tytuł Fizjologja małżeństwa
Wydawca Biblioteka Boya
Data wyd. 1931
Druk Zakłady Wydawnicze M. Arct S. A.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł orygin. Physiologie du mariage
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZMYŚLANIE DWUDZIESTE PIERWSZE
SZTUKA WRACANIA DO DOMU

Niejeden mąż, nie umiejąc zapanować nad wrzącemi wybuchami niepokoju, popełnia ten fatalny błąd, iż wraca do domu i wpada do żony, aby tryumfować nad jej słabością, podobny hiszpańskim bykom, które, podrażnione czerwoną płachtą, prują wściekłemi rogami wnętrzności koni, matadorów, pikadorów, toreadorów i tym podobnych.
Och, nie! raczej należy ci wchodzić z twarzą bojaźliwą i nieśmiałą, jak Mascaryl oczekujący z trwogą porcji kijów, który wpada w szaloną wesołość, widząc pana w dobrym humorze!... oto jak winien postępować człowiek roztropny i doświadczony!...
— Ależ tak, najdroższa, wiem przecie, że, w czasie mej nieobecności, mogłaś robić wszystko co ci się podoba!... Na twojem miejscu, inna możeby cały dom wyrzuciła oknem, a ty stłukłaś tylko jedną szybkę! Niech cię Bóg wynagrodzi za twą wspaniałomyślność. Postępuj zawsze w ten sposób, a możesz liczyć na mą wdzięczność.
Takie myśli winny się odzwierciedlać w twojem zachowaniu i twarzy, gdy w duchu mówisz sobie:
— Kto wie, czy jego tu nie było!...
Wnosić zawsze do domu twarz miłą i uprzejmą, to jedna z zasad małżeńskiego kodeksu, które nie znoszą wyjątków.
Cóż dopiero umiejętność wychodzenia z domu poto tylko, aby wrócić w chwili, gdy twej policji uda się wyśledzić sprzysiężenie; sztuka wracania do domu w odpowiednim momencie!... och, to już są nauki niepodobne do ujęcia w prawidła. Tu, wszystko jest rzeczą taktu i zręczności. Bieg wydarzeń zawsze jest bogatszy niż ludzka wyobraźnia. Dlatego zadowolimy się uwiecznieniem w tem dziele jednej historji, godnej aby ją zapisano w archiwach opactwa Telemy[1]. Olbrzymią jej zaletą będzie, iż odsłoni przed tobą nowy środek obrony, zaznaczony lekko w jednym z aforyzmów Mistrza, i że streści niejako morał niniejszego Rozmyślania, co jest jedynym sposobem nauki.
Pan de B***, oficer służbowy chwilowo przydzielony jako sekretarz do osoby Ludwika Bonaparte, króla Holandji, znajdował się niedaleko Paryża w zamku Saint-Leu, gdzie bawiła królowa Hortensja z całym dworem. Młody oficer był to dość przystojny blondynek, nieco pretensjonalny i zbyt zadowolony ze swej osoby i munduru; zresztą dość miły i wielki galant. Czemu wszystkie jego galanterje stały się wkrótce nieznośne całemu fraucymerowi?... Historja milczy. Może popełnił ten błąd, iż, u stóp każdej, składał jednakie hołdy? W istocie; ale, jeżeli tak czynił, czynił to z chytrości. Na razie, ubóstwiał jedną z pań, hrabinę de ***. Hrabina, obawiając się zdradzić, nie śmiała bronić swego rycerza i, przez kaprys dość łatwy do zrozumienia, z jej właśnie ust padały najkrwawsze złośliwości, gdy serce pieściło zgrabną figurkę oficera.
Istnieją natury kobiece, którym się podobają mężczyźni nieco próżni, ładnie ubrani i dobrze obuci. Są to kobiety lubiące się z sobą pieścić, wybredne i mizdrzące się nieco. Hrabina, z wyjątkiem mizdrzenia które było u niej naiwne i szczere, należała do tych osób. Pochodziła z rodziny N..., w której przechowuje się tradycyjnie dobre formy. Mąż jej, hrabia de ***, był synem starej księżnej L... Hrabia należał do tych, którzy zgodzili się uchylić głowy przed bożyszczem dnia: otrzymawszy świeżo z rąk Napoleona tytuł hrabiego, spodziewał się zostać ambasadorem; na razie zadowalał się kluczem szambelańskim i, jeżeli zostawiał żonę na dworze królowej Hortensji, czynił to zapewne z wyrachowania.
— Mój synu, rzekła doń pewnego dnia stara księżna, z żoną twoją jest niedobrze. Kocha się w panu de B***.
— Żartujesz chyba, droga matko: on wczoraj jeszcze pożyczył odemnie sto napoleonów.
— Jeżeli równie licho umiesz pilnować żony co pieniędzy, w takim razie nie mówmy o tem więcej! odparła sucho stara księżna.
Przyszły ambasador począł śledzić zakochanych i, któregoś dnia, grając w bilard z królową, młodym adjutantem i żoną, pochwycił jeden z objawów, równie nieznacznych na pozór, jak niewątpliwych w oczach dyplomaty.
— Ależ oni dalej zaszli niż sami przypuszczają!... rzekł hrabia de *** do matki.
I począł wynurzać przed starą księżną, kobietą równie doświadczoną jak przebiegłą, głębokie zmartwienie, jakiem go napełniło to bolesne odkrycie. Hrabia kochał szczerze żonę, ona zaś, jakkolwiek nie posiadała może tego co rozumiemy pod niewzruszonemi zasadami, była jednak zbyt młodą mężatką, aby się nie liczyć jeszcze ze swemi obowiązkami. Księżna podjęła się wybadać serce synowej. Uznała, iż wszystko da się jeszcze ocalić w jej młodej i wrażliwej duszyczce i przyrzekła synowi zgubić pana de B*** w oczach hrabiny bez ratunku.
Pewnego wieczora, po ukończeniu gry i zabaw, zebrane damy zapuściły się w poufną gawędkę, z tych w których się wysmaża najwięcej obmowy. Hrabina pełniła tego wieczoru służbę przy królowej; toteż, księżna L.... skorzystała ze sposobności, aby zakomunikować niewieściemu sejmowi tajemnicę pana de B***. Wzburzenie ogólne. Gdy księżna poczęła zbierać glosy, uchwalono jednomyślnie, że, gdyby której z pań udało się wypłoszyć oficera, wyświadczyłaby znakomitą przysługę królowej, której on działa wręcz na nerwy, oraz wszystkim damom, płonącym doń nienawiścią ze zrozumiałych przyczyn. Stara księżna odwołała się do pomocy pięknych spiskowczyń; każda przyrzekła współdziałanie. W czterdzieści ośm godzin, podstępna świekra stała się powiernicą synowej i zakochanego adjutanta. W trzy dni potem, dała oficerkowi nadzieję schadzki, która miała się odbyć po śniadaniu. Ułożono, że pan de B*** wyjedzie wcześnie rano do Paryża i potajemnie wróci. Ponieważ królowa oznajmiła, iż pragnie tego dnia z całą świtą wziąć udział w łowach na dzika, hrabina miała udać iż czuje się niezdrową, aby zostać w domu. Hrabia wyjechał właśnie do Paryża na zlecenie króla Ludwika, z tej strony zatem nie groziło niebezpieczeństwo. Aby dać pojąć całą przebiegłość planu księżnej, trzeba przedstawić pokrótce rozkład szczupłego apartamentu, zajmowanego przez hrabinę. Mieścił się on na pierwszem piętrze, nad prywatnemi pokojami królowej, na końcu długiego korytarza. Wchodziło się do sypialni, do której, z prawej i z lewej, przylegały dwa pokoiki: w prawym gotowalnia, lewy przekształcono świeżo na buduar. Wiadomo, co znaczy na wsi buduar; ot, bez mała cztery gołe ściany. Pokoik ten, szaro obity, zawierał jedynie dywanik i kanapkę, reszta sprzętów miała być dopiero za parę dni gotowa. Księżna, układając zdradziecki plan, wzięła w rachubę te okoliczności, które, choć napozór nieznaczące, miały oddać ważne usługi. O jedenastej, czeka w sypialni wykwintne śniadanie. Oficer, pędem wracając z Paryża, pruje koniowi boki ostrogą. Przybywa wreszcie, odda je służącemu pieczę nad szlachetnem zwierzęciem, wdrapuje się na mur, pędzi do zamku i dostaje się do sypialni, niepostrzeżony nawet przez ogrodnika. Adjutanci nosili wówczas — notuję to dla tych którzy nie pamiętają — bardzo obcisłe spodnie i wysokie a wąskie czako: strój świetny w czasie parady, ale niewygodny na schadzce. Doświadczona staruszka rachowała na to. Śniadanie odbyło się najweselej w świecie. Ani hrabina ani jej matka nie pijały wina, zato oficer, który znał widocznie przysłowie, podlewał obficie swą miłość i dowcip szampanem. Skoro śniadanie miało się ku końcowi, oficer zerknął na teściową, która, wciąż w roli wspólniczki, rzekła:
— Zdaje mi się, że słyszę turkot!...
I wybiegła. Po upływie paru minut wraca:
— Hrabia przyjechał!... zawołała, popychając kochanków do buduaru.
— Siedźcie spokojnie!... rzekła. — Weźże pan czako... dodała, strofując wzrokiem roztrzepańca.
Przesunęła szybko stolik do garderoby i zakrzątnęła się tak zręcznie, że, gdy syn wchodził do pokoju, wszelkie ślady nieporządku były zatarte.
— Podobno żona cierpiąca?... spytał hrabia.
— Ależ nie, odparła matka. Niedyspozycja minęła szybko; o ile wiem, w tej chwili jest na polowaniu.
Tu dała mu głową znak, jakby chciała powiedzieć: „Są obok“...
— Ależ to szaleństwo, rzekł pocichu hrabia, zamykać razem!...
— Niema obawy, odparła księżna; wsypałam do wina...
— Coo?...
— Najgwałtowniejszy środek przeczyszczający.
Nato wchodzi król Holandji, który przyszedł spytać hrabiego o rezultat misji. Księżna, zapomocą paru tajemniczych zwrotów które kobiety zawsze mają pod ręką, zdołała skłonić Królewską Mość, aby zabrała hrabiego do siebie. Tymczasem, ledwie kochankowie znaleźli się w buduarze, hrabina, słysząc z przerażeniem głos męża, rzekła cicho do pięknego oficera:
— Och, widzi pan, na co ja się narażam dla pana...
— Marjo, ty ubóstwiana! miłość moja wynagrodzi ci wszystkie poświęcenia, wiernym ci będę do śmierci (do siebie, w myśli: Och! och! cóż za boleści!...).
— Ach! wykrzyknęła szeptem młoda kobieta załamując ręce, gdyż usłyszała kroki męża tuż koło drzwi, niema na świecie miłości, któraby mogła opłacić tak straszną chwilę!... Panie, niech się pan do mnie nie zbliża!...
— Och, moja najukochańsza, skarbie najdroższy, rzekł młody oficer klękając ze czcią, będę dla ciebie tem czem sama zechcesz!... Każesz odejść... odejdę. Każesz wrócić... wrócę. Będę najuleglejszym, a zarazem naj... (Na rany boskie, cóż za straszne rżnięcie!) najstalszym z kochanków... O moja Marjo ukochana!... (Och, zgubiony jestem. To nie do wytrzymania!).
Tu oficer zbliżył się do okna, chcąc je otworzyć i skoczyć na złamanie karku do ogrodu: wtem, ujrzał pod oknami królowę i jej damy. Wówczas, zwrócił się do hrabiny i, kierując rękę ku najkrytyczniejszej części uniformu, zawołał zduszonym z rozpaczy głosem:
— Przebacz mi, pani, ale nie mogę już wytrzymać.
— Panie, czy pan oszalał?... wykrzyknęła młoda kobieta, która dopiero w tej chwili spostrzegła, iż nie sama miłość maluje się na tej oszalałej twarzy.
Oficer, płacząc z wściekłości, kucnął spiesznie nad czakiem, które leżało porzucone gdzieś w kącie...
— I cóż kochana hrabino, jak twoje zdrowie?... rzekła królowa Hortensja, wchodząc do sypialni, którą opuścił przed chwilą hrabia z królem. — Ale gdzież ona?...
— Pani! wykrzyknęła młoda kobieta, wypadając z buduaru, proszę nie wchodzić!... na miłość boską, proszę nie wchodzić!...
Hrabina zamilkła, gdyż ujrzała w pokoju wszystkie towarzyszki. Rzuciła królowej błagalne spojrzenie. Hortensja, która była równie pobłażliwa jak ciekawa, dała znak i świta cofnęła się. Tegoż dnia, oficer spieszy do armji, dociera do przednich straży, szuka śmierci i znajduje ją. Był to zuch, ale nie miał w sobie filozofa.
Opowiadają, iż jeden z naszych najsławniejszych malarzy, powziąwszy dla żony swego przyjaciela miłość, uwieńczoną wzajemnością, wystawiony został przez chciwego zemsty męża na podobne tortury; ale, jeśli wierzyć kronice, wstyd był obustronny i żadne z kochanków, zjętych jednaką niemocą, nie szukało, za przykładem pana de B***, w śmierci odkupienia swej hańby.
Sposób zachowania się za powrotem do domu zależny jest od okoliczności. Oto przykład:
Lord Catesby odznaczał się zadziwiającą siłą. Pewnego dnia, wracał do domu z polowania, na które wyjechał zapewne z umysłu. Wracając, skierował się ku ogrodzeniu parku, za którem spostrzegł bardzo pięknego konia. Lord miał pasję do koni, podjechał zatem, aby mu się przyjrzeć zbliska; równocześnie jednak spostrzegł lady Catesby w sytuacji, z której coprędzej winien ją był wybawić, jeżeli mu choć trochę zależało na jej honorze. Rzuca się na gentlemana i, chwytając go wpół, przerywa jego występne zamiary, następnie zaś ciska go przez ogrodzenie na gościniec.
— Chciej pan pamiętać, że odtąd do mnie należy się zwracać, jeśli pan sobie tutaj czego życzy... rzekł spokojnie.
— Zatem, milordzie, czy będziesz łaskaw rzucić mi mego konia?...
Ale flegmatyczny lord podał już ramię żonie, mówiąc poważnie:
— Bardzo ci mam ze złe, drogie dziecko, że mnie nie uprzedziłaś o tem iż mam cię kochać za dwóch. Odtąd, w dni parzyste będę cię kochał za tego gentlemana, w nieparzyste za siebie.
Przygoda ta uchodzi w Anglji za jeden z najpiękniejszych przykładów umiejętnego powrotu do domu. W istocie, trudno wytworniej połączyć celność słowa z wyrazistością gestu.
Ale naogół, sztuka wracania do domu, której zasady są jedynie nowem oświetleniem systemu uprzejmości i panowania nad sobą zaleconego w poprzednich Rozmyślaniach, stanowi tylko ustawiczne przygotowanie perypetyj małżeńskich, któremi obecnie się zajmiemy.





  1. Rabelais, Gargantua.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Honoré de Balzac i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.