Fałszywa Kuropatwa/II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Klemens Junosza
Tytuł Fałszywa Kuropatwa
Podtytuł Obrazek
Pochodzenie Z Warszawy
Wydawca Gebethner i Wolff; K. Grendyszyński
Data wyd. 1894
Druk I. Zawadzki
Miejsce wyd. Warszawa; Petersburg
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


II.

Regularnie o godzinie 10-ej zrana ciotka Klotylda kończy pić kawę i zaczyna robić, stosownie do okoliczności, albo małe piekiełko porządkowe, albo takie sobie średnie piekło, w samę miarę, albo wielkie, straszliwe piekło.
Pierwszy gatunek bywa wyjątkowo przy gościach, drugi za grzechy powszednie na dzień powszedni służy, trzeci zaś praktykuje się zazwyczaj przy robieniu nadzwyczajnych porządków, przed świętami, z okazyi wyjmowania lub zakładania firanek i okien dubeltowych, przed wyjazdem na wieś, podczas pakowania kufrów, i po przyjeździe ze wsi, przy rozpakowaniu.
Okazyi do robienia piekła nigdy nie brak; a tak samo jak w naturze, czasem bywa przelotna burza z jednym lekkim piorunem, czasem nawałnica, a niekiedy straszliwy orkan, trąba powietrzna lub oberwanie się chmury — tak też i ciotki Klotyldy repertuar meteorologii domowej bywał pełen urozmaicenia i ciągle świeżych nowości.
Ostatecznie cóż ta biedna ciotka temu winna, że się nie mogła obywać bez sług i że te sługi są strasznym, okropnym ciężarem życia tych niewiast, którym tytuł pań służy.
Zmieniała je prawie co tydzień, a woźni z kantorów stręczeń przychodzili niemal codziennie i nie mogli ciotce nigdy dogodzić.
Sprowadzała sobie tak zwane «niedźwiadki» ze wsi, dziewice nie dotknięte jeszcze brudem i zepsuciem cywilizacyi wielkomiejskiej, różne Magdy i Kasie z Wądołków, z Krzywej Woli, z Górek i cieszyła się wówczas, że ma służącą wprawdzie niemożliwie głupią, lecz przynajmniej niewinną; ale po trzech dniach uciechy odsyłała niewinność do Krzywej Woli i pisała do kantoru kartkę z żądaniem, «żeby była, jaka chce», aby tylko umiała doskonale sprzątać i prasować. Przychodziła więc taka, «jaka chce». I znów przez kilka dni było ciotce dobrze... zupełnie dobrze.
— Bo cóż mi tam do jej spraw sercowych — mówiła — nie jestem jej matką, ani siostrą, a skoro robi porządnie co do niej należy...
Cóż, kiedy nigdy nie trafiła się taka, ktoraby przez tydzień robiła to, co do niej należy porządnie i zawsze na końcu szczotki, na trzepaczce od mebli, na ścierce wisiała kwestya gabinetowa, a z niej, niby kula ze strzelby, z łoskotem okropnym wypadała dymisya, obrachunek i świadectwo...
W pisaniu świadectw miała ciotka wprawę osobliwszą, a taką barwność, taką rozmaitość stylu, że szkoda istotnie, że perełki owe miały tak brzydką oprawę, jak szary, bibulasty papier książeczki służbowej...
Naprzykład tak:
«Katarzyna Lufcik służyła u niżej podpisanej za pokojówkę od d. 4-go do d. 9-go kwietnia włącznie.
«Od powietrza, głodu, ognia i od Katarzyny Lufcik zachowaj Panie niżej podpisaną.

Klotyldę X.»

Albo znowuż w ten sposób:
«Zaświadczam z czystem sumieniem i zgodnie z prawdą, że Scholastyka Przypalińska (z męża Michałowa) była u mnie kucharką od d. 17-go sierpnia do d. 19-go sierpnia, to jest przez całe dwa dni, nie licząc nocy, podczas której używała przechadzki, że zaś odznaczała się trzeźwością, pracowitością, rzetelnością i umiejętnością gotowania, tego wcale nie zaświadczam.

Klotylda X.»

«Aniela Pędzisz, rekomendowana mi do wszystkiego, jest do niczego. Że na takim stopniu moralności, oświaty i uzdolnienia fachowego pozostanie aż do śmierci, o tem jestem najmocniej przekonana, gdyż żadna pani na świecie z takiego tłomoka nic zrobić nie zdoła. Była przez dni trzy, czwartego już nie mogłam wstrzymać.

Klotylda X.»

Trafiały się jednak i pochlebne zaświadczenia w tym rodzaju:
«Magdalena Sroka, pokojówka, właściwie Dymitr Samozwaniec, służyła u mnie przez tydzień jeden i dni dwa. Bardzo porządna dziewczyna. Trzeźwa, moralna, cicha, tylko nie umie zamiatać, sprzątać, nie potrafi posłać łóżka, nastawić samowaru, nie ma pojęcia o praniu i nie wie, do jakiego użytku służy żelazko, przytem jest flejtuch, po za tem próżniak, a zresztą idealna dziewczyna.

Klotylda X.»

«Kunegunda Mysikrólik, młodsza, służyła u mnie przez dni pięć. Tysiące sług już widziałam, ale takiego wałkonia jeszcze nie.

Klotylda X.»

Takie świadectwa wypadały z pod pióra ciotki z szybkością maszynową, a proceder wypędzenia służebnicy nie zabierał wiele czasu i odbywał się zawsze jednakowo, według ceremonjału, ustanowionego przez zwyczaj.
Delikatna wymówka, ostre napomnienie, szalony wybuch gniewu, chwila ciszy, obrachunek, wypłata, świadectwo i po wszystkiem.
Niekiedy po takim wybuchu i scenie rozstania się, pani Klotylda zasiadała przy biurku i na eleganckim, monogramem i koroną ozdobionym papierze pisała do Ludwisi, lub do Ernestynki, taki mniej więcej liścik:
«Najdroższa moja kuzyneczko!»
«Śliczne twoje oczęta nie widziały zapewne jeszcze (i oby nie zobaczyły nigdy) bestyi, potworu, smoka, salamandry, jaszczurki, bazyliszka, ropuchy, którą tu u nas kantory stręczeń służących mają tupet i bezczelność nazywać pokojówką lub kucharką!
«Wyobrażenia mieć nie możesz, co to za ananasy. Wystaw sobie, najpiękniejsza Ernestynko, wystaw sobie w imaginacyi wielki, brudny siennik, albo wańtuch od wełny napełniony: niegodziwością, nieposłuszeństwem, niezdarnością, niechlujstwem, próżniactwem i okropną gębą od ucha do ucha, a będziesz miała dopiero przybliżone pojęcie o tem, co jest warszawska sługa!
«Zepsute to do szpiku, zdemoralizowane, złe, nieprzychylne, niezgrabne, jednem słowem coś strasznego, z dodatkiem tiurniury, kapelusza, dwóch stałych narzeczonych i przynajmniej trzech braci.
«Ja już wytrzymać nie mogę. Właśnie w tej chwili wyrzuciłam z domu jeden taki egzemplarz i doprawdy nie mam odwagi posłać do kantoru po drugi.
«Do ciebie więc uciekam się, aniołeczku, ratuj mnie w tej ciężkiej potrzebie. Nie sposób, żebyście tam w Krzywej Woli nie znalazły jakiej dobrej, uczciwej dziewczyny dla mnie.
«Niech nic nie umie, mniejsza o to. Pomagać będę, będę pracowała sama i nauczę ją wszystkiego co potrzeba. Wiem, że taka dziewczyna prosta, niezepsuta, pod wpływem łagodnego obejścia przywiąże się do mnie i pobędzie długo, a ja właśnie tego tylko pragnę, bo już mi obrzydły te kochane kantory i ciągłe zmiany sług.
«Całuję twoje śliczne oczy, Ernestyno, twoją mamę, Wacia, Bronisia i Adasia. Pokłoń się odemnie ojczulkowi i powiedz, żem się stęskniła za wami i że godziłoby się kiedy odwiedzić biedną pustelnicę warszawską, a zarazem szczerze was wszystkich kochającą ciotkę

Klotyldę.»

Ernestynka spełniała polecenie drogiej cioteczki natychmiast i w kilka dni później z dworca kolejowego przybywała do mieszkania pani Klotyldy Nastka, Agatka lub Marysia, tęga i przysadzista jak pieniek, czerwona jak burak, niewinna jak dwumiesięczna gąska, naiwna jak dziecię i bez ustanku zdziwiona.
To jest przynajmniej materyał, surowy wprawdzie, ale w wybornym gatunku... Jest to glina garncarska, z której umiejętna ręka potrafi ulepić arcydzieło!
Poczciwa Ernestynka, jak ona umie dogodzić swej cioci. Ciocia cieszy się nowym nabytkiem; bawi ją ta naiwność, ta natura prosta, szczera, nieskażona fałszem pozornego poloru, nie wtłoczona jeszcze w karykaturalne formy tak zwanej ogłady. Istny to kartofel wyrosły na piaskach Krzywej Woli i właśnie tak jak ciotka chciała: surowy i nieoskrobany. Panią Klotyldę zachwyca ta pełna sielankowego wdzięku niezgrabność, to poślizgiwanie się na woskowanej posadzce.
Kiedy piękna Marysia, niosąc tacę, próżną na szczęście, przewróciła się i upadła jak długa na dywan, ubawiło to ciotkę niesłychanie; gdy zaś drugi raz zdarzył się taki wypadek i kilka filiżanek stłukło się przytem — wydało się to pani Klotyldzie mniej zabawnem, a nawet nudnem i nieznośnem.
W tydzień później piękna Ernestynka otrzymała od ciotki list tej treści:
«Zachwycająca Ernestynko, ty najmilszy kwiatku Krzywej Woli, która słynie z kwiatów.
«Nie mogłaś lepiej dogodzić twojej ciotce i bardziej w myśl jej utrafić, jak przysyłając Marysię.
«W istocie, jest to perła nie dziewczyna! Pod względem skromności przeszła moje oczekiwania, gdyż przez cały dzień, bez ustanku, albo się rumieni, albo się wstydzi, a prawdopodobnie czyni to i przez pozostałą część doby.
«Jest naiwna do zachwycenia; jeszcze nigdy w życiu swojem nie widziała szczotki i nie wyobraża sobie, żeby do zamiatania mogło służyć co innego, jak miotła. Cudowne dziecko! Salon mój nazywa «izbą», pokój sypialny «jalkierzem», stołowy «kumorą», a buduar «kaplicką». Boi się wodociągu, gdyż nigdy jeszcze nie widziała takiego «cudoka», coby ze ściany wodę popuszczał i że pewnikiem tam «złe» siedzi. Nie chce pijać herbaty, bo ją «chwalić Boga, nic nie boli na wnątrzu» i prosi o «kapeckę żuru i krztę bałabonu», to już sobie sama w «garnusecku» uwarzy.
«Jednak, droga moja Ernestynko, ja ci tę Marysię odsyłam.
«Nie dla tego, żeby mi się miała nie podobać; przeciwnie, jestem nią zachwycona w najwyższym stopniu — ale, duszyczko moja, ja się źle obliczyłam z mojemi własnemi siłami i przeceniłam, jak sądzę, me pedagogiczne zdolności. Zawiodłam się sama na sobie.
«Marysia, o ile jest skromna i niewinna, o tyle nierozgarnięta.
«Nie mówię już o sprycie zręcznej subretki, o tem nawet nie marzyć, ale nie posiada ona żadnych w ogóle umysłowych zdolności i nie rozminę się z prawdą, twierdząc, że przyszłość tego miłego dziewczątka i jego karyera jest w Krzywej Woli, w oborze.
«Próbowałam ja z niej coś zrobić, droga Ernestynko, ale niestety przyszłam do wniosku, że łatwiej by mi przyszło nauczyć niedźwiedzia haftować, lub słonia robić pończochę, aniżeli Marysię zamiatać.
«Jest to niepodobieństwo.
«Jak w naszej sferze jedna panienka miewa talent do muzyki, a inna do malarstwa, tak widocznie w sferach niższych bywają specjalne talenty do szczotki a specjalne do wideł. Właśnie Marysia posiada ten drugi rodzaj talentu, który, jak zapewne przyznasz sama, droga Ernestynko, w małem mieszkanku samotnej kobiety nie daje pola do rozwoju.
«Mnie, aniołeczku mój drogi, potrzebna jest żwawa, fertyczna, sprytna pokojóweczka, którąbym mogła wpuścić do pokoju bez obawy o całość lamp i zegarów. Ostatecznie, że taka fertyczna panienka nie otrzyma nagrody Montyona za cnotę, to mnie znowuż tak bardzo nie martwi. Życia sobie przecież z tego powodu nie odbiorę.
«Przytem jest jeszcze rzecz szczególna z Marysią. Nie mogę zgadnąć, z jakiego materyału ta dziewczyna ma nogi, przypuszczam, że chyba z ołowiu. Gdy się przesuwa przez pokój, mogłabyś mniemać, że to wóz piwowarski przejeżdża. Stoły się chwieją, meble drżą, a lampy dzwonią w sposób zatrważający. Obawiam się, żeby ta dziewczynka nie spowodowała kiedy trzęsienia ziemi w Krzywej Woli. Zwróć na to uwagę ojczulka, żeby zapobiegł takiej katastrofie.
«Ściskam cię, moja śliczna, całuję, pieszczę, kocham i proszę, oddaj moje uściśnienia, pozdrowienia i ukłony całemu waszemu domowi i pamiętaj, że jestem spragniona waszego towarzystwa, jak kania dżdżu... Serdecznie cię kochająca ciotka

Klotylda».

Co rok dwa listy, różne pod względem formy, ale jednakowe co do treści otrzymywała Ernestynka i dwa Ludwisia, a niezależnie od tego, dwa pani Piotrowa w Wądołkach (matka pysznego Fredzia) i dwa pani Kalasantowa w Bajorkach (matka skromnego Maciusia).
Ta korespondencja miała taki skutek, że corocznie cztery dorodne i skromne dziewice z wyżej wymienionych wiosek: Wądołków, Górek, Bajorków i Krzywej Woli przyjeżdżały na krótki pobyt do Warszawy, a po powrocie miały niewyczerpany temat do opowiadania o nadzwyczajnych dziwach i cudokach, jakie w onej Warsiawie widziały.
Raz pani Klotylda, zmęczona do najwyższego stopnia nieustannym ambarasem, zarówno z fertycznemi pannami do wszystkiego, jako też z temi dziewicami o wadze ołowiu, a gęsiej skromności, postanowiła zerwać zupełnie ze służbą płci nadobnej i przyjęła lokaja.
Biedaczka! trafiła z deszczu pod rynnę. Wprawdzie lokaj był zręczny i sprytny; froterował i sprzątał doskonale, ale cóż ztąd, kiedy napchał kucharce w głowę taką masę sentymentów, oświadczyn i zapowiedzi, że zbrakło już miejsca na szumowiny i skutkiem tego rosół był tak mętny, jak amatorski traktat o spirytyzmie.
Skończyło się na tem, że musiała pani Klotylda oddalić i lokaja i kucharkę i poradzić im, aby się pobrali w innej parafji.
Były tego dnia nie dwie zwykłe burze, ale dwa huragany, dwie trąby powietrzne, dwa cyklony, a potem cisza, dwa obrachunki, dwie wypłaty, dwa świadectwa i listy do dwóch kantorów...
Doprawdy! nawet przy najdogodniejszych warunkach bytu, przy niezależności zupełnej, przy majątku życie kobiety jest straszliwie ciężkie, a nadewszystko przez te niegodziwe sługi!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Klemens Szaniawski.