Żyd: obrazy współczesne/Tom I/II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Żyd
Podtytuł Obrazy współczesne
Wydawca Jan Konstanty Żupański
Data wyd. 1866
Druk Czcionkami M. Zoerna
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Dosyć milcząco przebyli dwaj młodzi ludzie niewielką przestrzeń dzielącą Sestri od Genui, wśród któréj mieniają się prawie nieprzerywanym ciągiem idące osady jedna po drugiéj, aż nareszcie po tych pstrych mieścinach, na których ścianach z całym swym dekoracyjnym talentem popisywali się Włosi, ukazuje się wpośród złomów skał brama dawniejszéj twierdzy z patronką grodu N. Panną i na pniu kamiennym wysoka morska latarnia... Otóż i port a po nad nim roztoczona wkoło na wzgórzach la superba.
Śliczneż to stare miasto piętrzące się wspaniale nad morzem we wschody, portyki, kolumnady, uliczki sięgające gdzieś do nieba lub spadające jakby wązkiemi rynsztokami w ciemne, niechlujne głębiny i pieczary.... Mimo tych zakątów czarnych jest to miasto pałaców. Ale dziś ono podobne jest do konchy malowanéj, którą morze na brzeg suchą wyrzuci, bo z niéj wyleciało gdzieś żyjątko, co ją życiem i krwią zbudowało, a zamieszkał jakiś wędrowny pająk lub szczątek zabłąkanego polypa lub gałązka algi zielonéj.
Śliczny to jeszcze marmurowy gród, ale z téj konchy wspaniałéj, świecącéj wszystkiemi barwami tęczy, wyleciało życie dawne: mieszka nowe, mniejsze i inne, któremu w staréj skorupie niezupełnie wygodnie, znać że ją pożyczyło. Z kupiectwa i arystokracyi, z tego burzliwego ludu genueńskiéj rzeczypospolitéj co czoło stawił Wenetom, nic nie ma prócz kilku zeschłych gałązek i ruchomych nieco rozbitków. Nowe plemie, potrzeby, żywot, obyczaj.... Wszedłszy w cichy dziedziniec którego z pałaców Balbich lub Pallavicinich, jakbyś do marmurowego wszedł grobowca.
Wrą i szumią około portu Włochy nowe, odmienne, dorabiające się formy właściwjé, innego bytu, równie burzliwie może jak stary połamały.
Powóz sunął się po nad portem ku miastu, gdy młody chłopak rękę położył na ramieniu swojego towarzysza i rzekł mu:
— Wysadź mnie tu gdzie, proszę.
— Jak to? dla czego? spytał żyd.
— Poszukam tu sobie bliżéj portu schronienia.
— Ale ty jedziesz ze mną?
— Tak, przecież nie stoję z tobą, bo nie mogę, odparł młody chłopiec. Bądźmy z sobą otwarcie, mówiłem ci, że zaledwie mam o czém odbyć resztę podróży; muszę naturalnie szukać jak najtańszego przytułku.
— Cóż znowu! zawołał towarzysz, przyjąłeś wszakże moją małą i lichą, ale czystą braterską ofiarę, przyrzekłeś mi zostać ze mną....
Młody chłopiec potrząsnął głową.
— Ubóstwo, rzekł, ma swą dumę, jak czasem grzeczne bogactwo ma swą pokorę. Nie gniewaj się, niezależnym być pragnę. Mała to rzecz w brudnéj przenoclegować izdebce i zbyć głód pokarmem lichym, ale zdrowo jest dla duszy być tym małym kosztem swobodną.
— Rozumiem to wszystko, odpowiedział żyd spokojnie, chwalę, szanuję, ale to tylko jest dobre gdy potrzebne. Nie znasz mnie, to prawda, przecież się młode dusze nie potrzebują wypróbowywać długo, by świeżym instynktem się przeczuć i spokrewnić. — Nie ofiaruję ci wielkich rzeczy, ale małe z dobrego serca; będzie ci ze mną znośnie — to dobrze, nie — to odejdziesz... nie zmagam się na ofiary nadzwyczajne dla ciebie, ani cię zwiążę wdzięcznością upokarzającą... zapraszając z sobą na nocleg choćby jeden i wieczerzę.... Słuchaj, dodał, nie droż się z tém, mam się z czém podzielić bez uszczerbku dla mnie. Czynię to ze szczerego serca, bez odrobiny dumy, tak, prosto — jak mówię. Dopowiem ci nawet myśl moją całą... jestem stęskniony, potrzebuję się wygadać, samotność mnie nęka, zrobisz mi łaskę większą niż ja tobie, jeśli zostaniesz ze mną.
Nie trwoż się znowu ani tym obowiązkiem bawiciela, ja cię bardzo nie znudzę... ale sam przynajmniéj nie będę.... Zajedziesz ze mną do hotelu... no, a potém uczynisz co ci serce podszepnie.
— Byłbym już śmiesznym, gdybym odrzucił taką poczciwą, szczerą ofiarę, rzekł miody chłopak — nie miéj mi tylko za złe téj dumy ubóstwa... mógłem łatwo trafić gorzéj.
Żyd się uśmiechnął.
— Poczciwe to uczucie, rzekł, znam je, ale jakże smutnie świadczy o dzisiejszym świecie!!
— Do hotelu Federa! zawołał wychylając się woźnicy.
Hotel Feder stary to także jakiś pałac przerobiony na gospodę, jak prawie wszystkie genueńskie, weneckie 1 wielu innych miast włoskich oberze. Dziwnie wygląda z tą fiziognomią na pół starą, pół świeżą, z dziedzińcem opuszczonym, ciemnym o wyschłéj rokoko fontannie w głębi, z uliczką gwarną pod oknami i z dupkami swemi poprzerabianemi na numera.
Musieli wdrapać się aż na trzecie piętro do pokoju o dwóch łóżkach, z którego widok był na dachy, na port masztami statków jak ogród tyczkami chmielu zasadzony i klinek jasnego morza w dali.
Czas było spocząć strudzonemu którego poczciwy izraelita wziął w opiekę; zaledwie bowiem weszli po wschodach, upadł na siedzenie i po bladości jego wnosić było można, że znowu zemdleć był gotów. Ale trochę wódki kolońskiéj orzeźwiło go, a gospodarz kazał podać herbatę i przekąskę, przeczuwał bowiem, że w téj słabości był jeszcze ukryty głód. Tak po części było w istocie: zaproszony w Sestri obawiał się jeść ze wstydu — potém znużyło go jeszcze gorąco... dopiero lepszy, obfitszy posiłek go pokrzepił i siły przywrócił.
— A teraz, zawołał pilno nań zważając Żyd, spocznij w krześle, lub, co lepiéj, połóż się i zaśnij trochę.
— Pozwolisz? spytał młody chłopak nieśmiało.
— Ale rób, proszę, co ci się zamarzy, przerwał gospodarz, byleby ci z tém było dobrze.
— Szedłem spiesznie, bardzo spiesznie, rzekł młody chłopak, dni kradnąc sam przed sobą... wstawałem rano, w dzień jakoś zasnąć mi było trudno... teraz po trochę obfitszym pokarmie, mimowolnie oczy mi się kleją... napojony, syty, straciłem resztę sił
— Więc do łóżka!.
— A wy?
— O! ja... to co innego! pójdę jeszcze miasto zobaczyć jak wygląda wieczorem, przeszkadzać ci nie będę. To mówiąc podał mu rękę, wziął laskę i kapelusz podróżny i wyszedł spiesznie. Jak bezwładny padł na posłanie młody chłopak i ledwie głowę doń przyłożył, zasnął twardo. Młodość ma tę siłę potężną do odzyskiwania strat poniesionych; w starości znużenie już jest tylko trawiącą gorączką bez pragnień, bez żądzy, bez odrodzenia....
Ryk straszliwy osłów w porcie, których stu na raz odezwało się pod oknami przybyłych, zbudził nareszcie z głębokiego snu młodego podróżnego, który z razu opamiętać się nie mógł gdzie się znajdował. Otworzył oczy, obejrzał świeże i piękne posłanie, nie mógł pojąć jak się w tak czystém i stosunkowo wykwintném mieszkaniu przebudził. Przywykł już był do brudnych izb tych lokand i albergów gościńca, w których trzeba być młodym, by mieć odwagę położyć się i spocząć.
Na stoliku stało już przygotowane śniadanie, a towarzysz jego zabierał się doń wesoło i ochoczo, powróciwszy już z morskiéj kąpieli.
— A! czyż to już tak późno? zawołał porywając się zaspany.
— Nie, alem ja wstał trochę wcześnie aby z rannego chłodu korzystać. No, jakże się spało?
— Nie wiem.
— Jak to?
— Byłem kamieniem... nie drgnąłem noc całą...wstaję jakem się położył, nie zmieniwszy miejsca, nie poruszywszy ręką... spałem jak śpią umarli.
— Jak się czujesz dziś?
— A! olbrzymem!... odrodzonym dzięki tobie....
— Ale ba! dzięki młodości! A głowa?
— W téj chwili reszta dymów sennych i mgły się rannéj rozprasza.
— Więc żywo, na nogi i do śniadania.
— To najgorzéj, przerwał wstając podróżny, że ty mnie popsujesz na nic, kochany amfitrjonie. I spojrzawszy na zastawiony stół pochwycił się za głowę.
— Jest to śniadanie rozpustne! Lukullów, Sybarytów... ludzi zepsutych.... Od bardzo, bardzo już dawna przywykłem o szklance wina kwaśnego i chleba kawałku z sérem dnie rozpoczynać, temiż przysmakami je kończyć. Rozpieszczę się, a nam, nam się pieścić nie wolno, jam sierota, którego ani los ani ludzie nie przytuliły nigdy do macierzyńskiego łona... i nie przytulą... należę do narodu ciężko wypróbowanego i wielkie na barkach dźwigającego obowiązki.
— Wszystko to dobre, ale bądź co bądź, możesz dla tego śniadanie zjeść, rzekł śmiejąc się Żyd, ja także należę do narodu nie najszczęśliwszego... a jeść mi się chce i dam ci przykład.... Siadaj, poznamy się dziś lepiéj!
— Tak, to prawda, że wartoby się poznać lepiéj, przerwał młody człowiek, wszak wczoraj nie powiedzieliśmy sobie nawet nazwisk naszych....
— A więc... mam honor się panu przedstawić Jakób Hamon, żywo i wesoło odparł Izraelita — ciekawym co cię to nauczy.
— Mnie między poufałymi przyjaciółmi zwano Iwasiem, w istocie zwę się Jan Huba... a nie e, bobyś mnie zrobił Niemcem. Imię to nauczy cię, jeśli znasz kraj nasz, że muszę być z Rusi. Hubą nazywa się grzyb, więc to coś nakształt pana Grzybowskiego lub Grzybowicza.... Daléj ta Huba przyrosła nam widać do nazwiska Pstrockich starodawnego, z którem przed wieki przyśliśmy ubodzy Mazurowie na Ruś obfitą i bogatą pracować w jéj lasach i czarnoziemie na kawał chleba.... A więc w całości brzmi to: Jan Huba-Pstrocki, ex Masovia olim oriundus in Russia possessionatus et natus.
— Masz tam rodzinę? zapytał żyd.
— Żywéj duszy, nikogo, ani nawet majątku, który niegdyś tam posiadaliśmy... jestem najzupełniejszym sierotą, w całém znaczeniu tego wyrazu. Ojciec mój podupadłszy, trzymał dzierżawę małą na Wołyniu, klęski elementarne pozbawiły go ostatniego grosza, zmarł zostawując mnie na łasce ludzi.... Byłem naówczas małém chłopięciem, oddawano mnie do szkół przez miłosierdzie, przeszedłem krwawe próby, a jeślim się odrobinę nauczył, nikt temu nie winien prócz mnie samego. Skończywszy szkoły tak samo o łasce ludzi miłosiernych i przyjaciół młodości dostałem się do wyższego zakładu naukowego.
— Dla czegoż uciekłeś z kraju?
— Dla tego że u nas studenckie błędy karzą się jak zbrodnie skoro w nich nos gorliwych dowącha się politycznego swędu... dla tego że wiersz o miłości ojczyzny Krasickiego opłaca się wygnaniem wiekuistem, dla tego że ludziom krwi polskiéj kochać ojczyzny, przeszłości, wiary i pamiątek własnych... nie wolno... dlatego że ci którym wzbroniono oddychać muszą szukać powietrza, choćby ściany dziurawić mieli...
— Zawsze, zawsze taż sama choroba narodów uciśnionych, odezwał się Izraelita — gdzie starszym wydarto wszelkie prawa, tam młódź się ich dobija na drogach młodych... i przypłaca gorączkę nieopatrzną... jak ty, wygnaniem, nędzą, często życiem...
Westchnęli oba...
— Jakże teraz myślisz powrócić do kraju, kiedyś go opuścił bezprawnie? zapytał Izraelita po chwili.
Iwaś się na to uśmiechnął boleśnie.
— Alboż wiem! rzekł powoli — to wiem że się tam dostać muszę; wiem że śmiertelna tęsknota do kraju mnie pędzi; że wśród obcego mi świata wyżyć nie umiem i nie mogę, że wygnanie dłuższe fizycznie i moralnie niepodobieństwem stało się dla mnie.
Inaczéj, inaczéj dawniéj marzyłem o świecie; wyszedłem z piersią pełną wiary że wszyscy tak pragną swobody, światła, szczęścia i zgody, prawa i sprawiedliwości jak my... jak ja. Wpadłem w bezdenną społeczność jakiéj pojęcia nie miałem; w pośród któréj nie ma miejsca dla marzycieli i wygnańców, gdzie nikt konającemu nie poda ręki, jęczącego nie pocieszy, obłąkanego nie przygarnie... potrzeba więc powrócić choćby mnie tam zamęczyć miano, choćbym na zimne poszedł wygnanie daleko, bo tam są jeszcze serca cieplejsze... tam cierpieć przydało się na coś. Święcie znoszone cierpienie nawraca, kiedy tu męczennik śmieszy... gdy tu nędznym choćby najświętszym gardzą... A! bracia, bracia! co się stało z Europą? dokąd idzie świat?
— Europa zestarzała i lęka się grzmotów, rzekł żyd powoli... albo raczéj świat znużyli szarlatani wszelkiego rodzaju, którzy boleść i męczeństwa odegrywali dla... pieniędzy. Dla tego dziś nawet język prawdy stał się niezrozumiałym lub śmiesznym. Ostatnie kilkadziesiąt lat młodocianych zapałów ludzi zużyto na korzyść zręcznych i ambitnych szalbierzy. Czyż nie spekulowano, jak Barnum na staréj mamce Washingtona, na miłości ojczyzny, swobody, na entuzjazmie dla wolności i braterstwa? Na stu krzykaczy nie było i jednego męczennika, wyciągano pieniądze pod rozmaitemi pozorami, korzystano z zapałów, i w końcu ciepło dusz ludzkich wystygło do ostatniéj iskierki. Dziś świat spoczywa znękany w sceptycyzmie; w nic nie wierzy; bo widział swobodę rozradzającą się w anarchią, braterstwo spekulujące na własności, rewolucyą służącą za podnóżek ambicyi ludzi fałszywych i apostołów wyciągających grosze najgorętszemi kazaniami. Trzeba poczekać, ludzkość wypocznie i poprawi się.
Mówili tak a słońce podchodziło do góry a skwar coraz większy wyjść nawet na miasto pomyśleć nie dozwalał, zapuszczono więc firanki, zasłoniono sztory, pozamykano żaluzye i dwaj nowi znajomi siedli gwarzyć w chłodzie oczekując wieczora.
— Słuszna jest, rzekł po chwili żyd, abym i ja ci się dał poznać. Rozumiemy się dobrze, lecz położenie moje wyjątkowe wymaga abym cię z niem oswoił. Spodziewam się że poczęta pod Genuą znajomość nasza w Genui się nie skończy... powiesz mi o sobie więcéj, ale przyzwoitość wymaga, abym ja wyznaniem szczerem drogę ci otworzył. Jest to dług który spłacam zawiązującéj się przyjaźni...
Zamilkł i dodał po przestanku.
— Powiedziałem ci już że jestem żydem... w tym wyrazie zamyka się poniekąd wszystko, on wypowiada los, on dozwala odgadnąć charakter do pewnego stopnia. Ze znanych przyczyn muszą się rodzić skutki pewne, nieuchronne...
Żyd, nawet dziś gdy przestał być wygnańcem i parją społeczeństw, jest jeszcze tajemnicą, jest zawsze zagadką. Nosi on na czole przed kilką lat tysiącami wypisany wyraz na szczególne namaszczający go przeznaczenia, na posłannictwo cierpienia, pracy, upokorzenia, upadku i z otchłani najczarniejszéj dźwignienia się do najwyższéj potęgi... Nie dawno jeszcze parja dziś jest bezimienną władzą, trzęsącą całym światem, buduje i obala trony... włada rządami, stanowi prawa... rozkazuje niewidomy i... nie wie sam do czego zmierza, dokąd idzie..,.
Bądź co bądź, z chlubą powiadam ci, przywięzując do tego wyrazu znaczenie wielkie — żydem jestem!
Znałeś żydów w kraju naszym, ale nie po szerokim świecie, więc tylko jednę cząstkę ciemną ogromnego rozproszeńców obozu...
Żyd dla całego świata długo był wyrazem pogardy; niezrozumiały i niezrozumiany, odłączony i odłączający się od społeczeństwa, stał sam jeden pragnąc i starając się o jedno... żyć i trwać... obronić się napaściom, nie zginąć. Wyznaczony na zagładę a czując się piastunem wielkiéj idei Bożéj — usiłował ją przechować i siebie jako jéj naczynie. Świat który nie dorósł do wysokości jego tysiącletniego męczeństwa, był dlań tak pogardy godnym jak on pogardzoną istotą dla świata.
Zdeptanie i krzywda domierzona nam utrzymały nas i podniosły, jesteśmy wymownym, żywym dowodem siły ducha, wzmagającéj się uciskiem, rosnącéj wśród najdzikszych, wrogich zapasów...
Dziś powoli rozstępuje się świat przed nami, choć jeszcześmy do rodziny wielkiéj narodów z zupełną równością praw nie weszli — jeszcze ona nas a my jéj nie pojmujemy.
Szkalowano w nas wszystko począwszy od nauki, któréj główne źródło było nam przecie z chrześcianami wspólnem; nie rozumiano tradycyi naszych, prześladowano za to żeśmy się wyrzec siebie nie chcieli.
Tych lat tysiące niewoli i niedoli, pogardy, niesprawiedliwości, znęcania, uczyniły dobrych prawie świętymi, złych przerobiły na szatanów. Musieliśmy się bronić. Świat widział tylko złą stronę którą obróceni ku niemu, jak lwica broniąca dzieci, pokazywaliśmy i pazury ostre i krwawą paszczękę.
Przebacz, mówił zadumany Izraelita, zapominam o sobie mówiąc o żydach, czuję się członkiem téj wielkiéj rodziny na któréj czole palec Mojżeszów wyrył tajemnicze imię

Jehowy...

Wprzód nim sobą, muszę być żydem. Z dumą powtarzam: żyd jestem... w tém słowie skupiają się bole lat tysiąców.
Potém najpierwsze prawodawstwo ludzkości godne człowieka.
Pierwsza moralność, pierwsza — jeszcze do dziś dnia nie dobrze pojęta idea — niezłomnego, żelaznego prawa rządzącego światem, — prawa pochodzenia boskiego.
Dziesięcioro przykazań nadanych na górze Sinai, tablice te wyrażają wielką myśl prawodawcy z ramienia Bożego — że ludzkość cała podlega niewzruszonemu prawu... że każdy czyn człowieka w naturze swéj ma zaród nagrody lub kary... któréj nic odwrócić nie może.
Jak jeden, wiekuisty jest Bóg, tak jedno prawo jego wieczne...
Pomyślcie że narodowi naszemu objawił się Bóg jeden i to prawo jedno naówczas gdy inne błądziły po bezdrożach polytheizmu i anomizmu[1] (jeśli się tak wyrazić godzi) że myśmy powierzonem sobie mieli piastowanie wielkiéj idei, świętego ognia, który przez tysiące lat ani na chwilę nie powinien był wygasnąć.
Tu zatrzymał się młody człowiek zarumieniony i przejęty, i jakby mu się wstyd zrobiło zapału z którym wyrzekł te słowa, ciszéj już ciągnął daléj.
— Wygnańcy, poszliśmy po ziemi siać ideę Bożą — źle mówię, pielęgnować ją tylko... Nie czyniliśmy prozelytów od dwóch tysięcy lat, chowaliśmy nasz skarb dla siebie. Świat szedł, żył, walczył, pracował, a myśmy zasklepieni nad naszą spuścizną, w niéj mieli wszystko...
Z obawy, z nędzy i utrapienia tę ideę okryliśmy dziwnemi łachmanami i pstrocizną... to rzecz czysto ludzka...
Znaną ci jest, przynajmniéj w ogólnych rysach historya nasza, od czasu gdy nad nami chrześciański świat zawiesił przekleństwo, gdy poczęła nas ścigać potwarz, wszelkiego rodzaju ohydy, prześladowania i katy, gdy nas z rodziny ludzkiéj wyłączono za miłość naszego Boga, naszego prawa i naszéj ojczyzny. Można odgadnąć te wieki prześladowania lecz któż je opisać i opiewać potrafi? W obec tych nieludzkich dziejów usta ludzkie nie mają wyrazów, głowa myśli — językowi brak dźwięków.
Ale po wiekach ucisku... czytasz jego skutki na nas... myśmy nim napiętnowani wszyscy.... Ludzkość uczyniła z nas dzikie zwierzęta broniące życia od napaści; — instynkt nas związał w jedno ogromne spójne ciało, które teraz siecią opasało świat cały. Broniąc się nabyliśmy sił którychbyśmy nie mieli gdyby nas nie ścigano... nabyliśmy cnót uciśnionych, pokory dumnéj aż do wzgardy, milczenia rozumnego przybierającego maskę głupoty — jedności nierozerwanéj a niedostrzeżonéj, rachuby jaką wlewa niebezpieczeństwo... poświęcenia jednych dla drugich... W tłumach obok cnót uciśnionych, wyrobiły się też uciśnionych nałogi, wady... występki.
Wśród ogromu narodów, wśród ruchu téj żywéj fali opływającéj nas zewsząd, myśmy oddzieleni, niezmięszani, uchowali się narodem odrębnym, noszącym swą ojczyznę w piersiach, ze sobą wszędzie; w księdze modlitw, w obrzędzie pobożnym, we wszystkich najdrobniejszych życia przygodach. — Do każdéj z nich przywiązane było wspomnienie, obchód, modlitwa uprzytomniająca nam Boga, którego usta ludzkie wymówić nie śmieją, i Judeę naszą...
Miliony istot rodziły się i umierały nie widząc jéj a kochając ją jak matkę, miliony odbywały te obrzędy machinalnie których ducha ledwie które pokolenie i umysł odgadnął. Tak, z prawem Mojżeszowem potrafiliśmy się ostać po dziś dzień.
Donieśliśmy je aż do progu nowéj epoki... ale tu, lękam się, niestety, byśmy drogiego nie zrzucili brzemienia.
Żydów już się w historyi uczyć potrzeba, idea żydowska prawie znikła ze światem który ją prześladował. Przewędrowałem Europę i uląkłem się o nią — jesteśmy pono strupieszałą także arystokracyą Bożą... Boga zrzuconego z tronu przez obojętność ludzką, i prawa obalonego szyderstwami rozumu, który niszczyć tylko umie i wywracać.
Tu znowu przerwał sobie Izraelita pocierając czoło, dwie łzy jasne miał na powiekach.
— Przebaczę, rzekł — plącząc się, piersi mam pełne, bezładnie z nich płyną uczucia; miałem ci mówić o sobie a plotę o narodzie naszym... lecz jakże siebie wydzielić z niego, będąc żydem?
Powracam, sprobuję przynajmniéj powrócić do mojego życia i doli.
Urodziłem się w ubóstwie wielkiém... w jednéj z tych rodzin żydowskich rozsianych licznie po wsiach polskich, których przeznaczeniem było ród tylko uchować, powtarzać prawa literę nie rozumiejąc jéj, wypiastować pokolenia przyszłe do losów nieznanych nikomu prócz opatrzności.
Znasz czém było życie żyda w dawnéj Polsce, boś mu się pewnie przypatrywał; wśród społeczeństwa waszego zorganizowanego dziwnie, zasklepionego w jednéj narodu klassie, piastunce idei narodowéj, żywota narodu i losów jego.
Całym grzechem téj naszéj Polski, którą i ja tak kocham jak wy ją kochacie, nie to było może co jéj wrogowie zadają, ale jedna ze starożytności, z dziejów, z przeszłości wyrwana idea stara, któréj w porę rozszerzyć i odrodzić nie umiała.
Nie było rozmiłowanych więcéj w godności człowieka i swobodzie narodu, nad Polaków — ale ze ślepotą starych Rzymian człowieka widzieli tylko w szlachcicu, jemu oddali posłannictwo narodu, a nie domyślali się długo że prawodawstwo nowe które Chrystus przyniósł — wszystkich ludzi dopuszczało do wszystkiego, nikogo nie dozwalając czynić ofiarą i podnożem bezwładném.
Widzisz że chociaż żyd nowego prawodawcę uznaję.
W organizmie staréj Polski na wzór pogańskich państw zbudowanéj, szlachcic był apostołem, kapłanem, stróżem ogniska, obrońcą zarazem, on prawo stanowił, tłumaczył, strzegł od zagłady, bronił od napaści i rękom najemnym nic powierzyć nie chciał... dla tego cała reszta narodu jemu podlegać i służyć musiała.
Była to długa omyłka klassyków zakochanych w starożytności do bałwochwalstwa. Tak ja to sobie, jako żyd a Polak tłumaczę. Polska jak rzeczpospolita wenecka, nie umiejąc się zawczasu zreformować, wolała zginąć niż szukać nowéj życia formy i swobodę drogą oddać straży — wszystkich.
— Ja — w tém spotwarzonem życiu waszém, jak w naszém własném, widzę wielkie blaski; sądząc je zimno, łatwo z niego szydzić, kochając potrzeba płakać nad tą epopeją przeszłości — epopeją homeryczną, któréj ja tylko znam pourywane szczątki.
— Stój! rzekł młody chłopak marszcząc się, jesteś synem epoki, nie uniewinniaj przeszłości.
— Tyż to mówisz? spytał żyd.
— Tak, ja, Polak, odparł Iwaś — alem ja urodził się w czasach, w kraju, wśród idei nowych — przeklinam najpiękniejsze, najświetniejsze naszych dziejów chwile, bo je posądzam o przyczynienie się do zguby naszéj....
Patrz, dodał, jak to jest charakterystyczném, potomkowie tych co stali na straży swobód przez długie wieki, my dziś wszyscy do jednego, co widzimy w dziejach naszych?? z jakiego stanowiska wyrokuje o nich krytyka historyczna dzisiejsza? potępiamy li jedno — to tylko co wzmocnieniu królewskiéj absolutnéj władzy stało na zawadzie!! Najwięksi królowie w przekonaniu dzisiejszéj generacyi są ci co się kusili przeciwko szlachcie o skupienie rządu w swych rękach, o wywrót instytucyi będących źrenicą swobód rzeczypospolitéj! jedna myśl te pokolenia nowe zajmuje; zaślepia... zguba kraju. Nie idzie nam o to czyśmy powierzoną nam ideę wykołysali i wykarmili do ostatka, idzie dziś o to żeśmy dla niéj padli ofiarą....
— Masz w tém słuszność, rzekł żyd, ale boleści dzisiejszéj przebaczyć można tę jednostronność sądu. Ja, chłodniéj może patrząc na Polskę i jéj losy, z tego com czytał, słyszał i widział, mam jéj obraz pełny w sobie, dziwny, straszliwy, dziki czasem, wielki i wspaniały zawsze. Któż więcéj nad żyda miałby prawo sarkać i uskarżać się na szlachtę polską — ja ją zimno rozumiem, tłumaczę sobie i przez rysy dziwaczne które przeszłość nakreśliła... przeglądam aż do oblicza nadziemskiéj piękności....
— Pomówimy więc o tém inną razą, przerwał młody chłopak, ale zaprawdę jest w tém coś osobliwego, że ja, szlachcic polski potępiam tę przeszłość, którą ty polski żydzie osłaniasz i bronisz.
Uśmiechnął się Jakób i rzekł:
— Jam dużo starszy od ciebie, bracie mój, zestarzyło mnie cierpienie, praca, myślenie... morze boleści pokoleń, które we krwi méj noszę....
— Dobrze, ale mówże mi o sobie, przerwał zniecierpliwiony Iwaś.
— Powoli, pomału, ja inaczéj nie potrafię, odparł Jakób — będziemy iść po téj kamienistéj drodze jak mineralogowie wśród gór, ilekroć na ciekawą natrafimy skałę, młotkiem ją naszym rozbić musimy... aby dobadać się jéj środka.... Czasu mamy dosyć, a na Aqua sola przyjdziemy zawsze w porę.
— A! prawda! mieliśmy się tam spotkać z moją piękną wybawicielką, co mi jak Samarytanin skroń spaloną zwilżyła....
Żyd się uśmiechnął znowu.
— Tak, tak, z tą Włoszką która ci czoło oblała wodą a może serce płomieniem... ale między wczoraj a dzisiaj jest przepaść.... Któż wie ilu z nas się znajdzie wiernych słowu w ogródku na Aqua sola?
— Myślisz! spytał młody człowiek.
— Nauczyłem się już w życiu nie wiele rachować na przyrzeczenia które dopiero we dwadzieścia cztery godziny spełnić się mają, a nic na te których urzeczywistnienie rozłożone jest na tygodnie.
— Ale do wieczora daleko! zobaczymy!
— Oj daleko! mów daléj! zawołał Iwaś, słońce pali... wyjść niepodobna... słucham!





  1. Bezprawia.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.