Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 1.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rze. Dziwnie wygląda z tą fiziognomią na pół starą, poł świeżą, z dziedzińcem opuszczonym, ciemnym o wyschłéj rokoko fontannie w głębi, z uliczką gwarną pod oknami i z dupkami swemi poprzerabianemi na numera.
Musieli wdrapać się aż na trzecie piętro do pokoju o dwóch łóżkach, z którego widok był na dachy, na port masztami statków jak ogród tyczkami chmielu zasadzony i klinek jasnego morza w dali.
Czas było spocząć strudzonemu którego poczciwy izraelita wziął w opiekę; zaledwie bowiem weszli po wschodach, upadł na siedzenie i po bladości jego wnosić było można, że znowu zemdleć był gotów. Ale trochę wódki kolońskiéj orzeźwiło go, a gospodarz kazał podać herbatę i przekąskę, przeczuwał bowiem, że w téj słabości był jeszcze ukryty głód. Tak po części było w istocie: zaproszony w Sestri obawiał się jeść ze wstydu — potém znużyło go jeszcze gorąco... dopiero lepszy, obfitszy posiłek go pokrzepił i siły przywrócił.
— A teraz, zawołał pilno nań zważając Żyd, spocznij w krześle, lub, co lepiéj, połóż się i zaśnij trochę.
— Pozwolisz? spytał młody chłopak nieśmiało.