Przejdź do zawartości

Życie jenerała Tomasza Dumas/X

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Życie jenerała Tomasza Dumas
Podtytuł Wydane przez syna jego
Wydawca Nakładem S. M. Merzbacha
Data wyd. 1853
Druk J. Unger
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Mes Mémoires
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


X.

Teraz pozwólmy opowiadać Dermoncourtowi. W jegoto opisie ujrzymy dopiero ojca mego, który niknie ilekroć sam o sobie mówi:
„Armia spoczywała w Bolzano przez 48 godzin; byłto spoczynek długi jak na tę kampanią, podobniejszą raczéj do pogoni niż do wojny. Jenerał Delmas pozostał w Bolzano, aby uważać wojska Laudona i pilnować gościńca Inspruckiego. Reszta armii, z jenerałem Dumas na czele, wyruszyła w pochód nazajutrz ku Brixen, aby dojść do jenerała Kerpen, który w tymże samym poruszał się kierunku.
„Droga, którąśmy szli, ciągnęła się wzdłuż wody, wpół potoku, wpół strumyka, która powstawszy w górach Czarnych, wpada nabrzmiała nurtem Rientu do Adygi poniżej Bolzano. Droga ta wiła się to po prawym brzegu, to przeskoczywszy strumień, po jego brzegu lewym, aż po kilku milach znów na dawny brzeg wracała. Odwrót Austryaków tak był nagłym, iż nie zdążyli nawet wysadzić mostów. Pochód nasz za nimi odbywał się niemal biegiem, a jednak jużeśmy zaczęli powątpiewać czy ich dościgniemy, kiedy przednie nasze czaty zawiadomiły nas, że w Clausen zabarykadowali most wozami i że się zdają być zdecydowani tym razem zabronić nam przezeń przejścia.
„Jenerał wyruszył natychmiast w pięćdziesiąt dragonów rozpoznać miejscowość. Towarzyszyłem mu.
„Przybywszy do mostu pod Clausen, ujrzeliśmy na nim barykadę, a za nią piechotę i jazdę. Sądziliśmy, że po obejrzeniu pozycyi jenerał czekać będzie posiłków; stało się inaczéj.
— Dalej, rzecze, z koni dwudziestu i pięciu, uprzątnąć te rupiecie z mostu!
„Dwudziestu pięciu dragonów porzuciło cugle swych koni w ręce towarzyszy i rzuciło się na most wśród ognia piechoty austryackiéj.
„Ciężka to była robota; najprzód wozy trudno było poruszyć, potém kule świstały jak grad.
„Dalejże leniuchu, rzecze do mnie jenerał, czy nie pomożesz tym dzielnym wiarusom
„Zsiadłem z konia i chciałem się zaprządz do woza, ale jenerał zniecierpliwiony, że most nie tak prędko, jakby chciał, staje się wolnym, zeskoczył także z konia i przyszedł nam w pomoc. Obdarzony siłą herkulesową, dokazał od razu więcéj sam jeden, niż my wszyscy dwudziestu pięciu. Ależ przesadzam, nie 25, kule ńustryackie zmniejszyły tę liczbę o 5 czy 6, kiedy na szczęście nadbiegło do nas ze 60 piechurów, rozsypali się po obu stronach mostu i rozpoczęli tak piękny ogień, że Austryacy niepokojeni, nie mogli już dobrze celować. Wynikło ztąd, że dokazaliśmy zrzucenia wozów do wody, co nam przyszło tém łatwiéj, że most nie miał poręczy.
„Zaledwie przejście stało się wolném, a już jenerał skoczył na konia i nie oglądając się czy mu kto towarzyszy, popędził w ulicę wioski, która wychodzi na most. Wołałemci wprawdzie: ależ jenerale, jesteśmy tylko we dwóch! Nie słuchał. Nagle znaleźliśmy się przed plutonem jazdy; rzucił się nań jenerał, a ponieważ żołnierze stali w linii, jedném cięciem na odlew zwalił wachmistrza, przeciął szczękę żołnierzowi stojącemu obok i jeszcze końcem szabli zranił trzeciego. Austryacy, nie mogąc wierzyć, aby dwóch ludzi śmiało na nich szarżować, chcieli zrobić w lewo zwrot, w tém konie ich rozparły się i pluton zmieszał się w największym nieładzie. W téj chwili przybyli nasi dragoni, mając każdy za sobą piechura na koniu, i cały pluton wzięliśmy do niewoli.
„Powinszowałem jenerałowi jego cięcia szablą, jakiemu nigdy podobnego nie widziałem.
„Boś młokos — odpowiedział mi, nie daj się tylko zabić, a przed końcem kampanii zobaczysz jeszcze lepsze.
„Wzięliśmy ze stu jeńców; ale z drugiéj strony wsi spostrzegliśmy dość znaczny oddział jazdy podjeżdżający pod górę. Zaledwie jenerał zobaczył, pokazał go swym dragonom i pozostawiając niewolników piechocie, puścił się za austryakami z swymi 50 ludźmi.
„Jenerał i ja mieliśmy wyborne konie, i wyprzedziliśmy o wiele naszych żołnierzy. Austryacy zaś, rozumiejąc że ich ściga armia cała, uciekali co sił starczyło. Ztąd poszło, że po niejakim czasie zostaliśmy sami, jenerał i ja.
„Nareszcie przybywszy przed jakąś oberżę, gdzie się droga zaginała, wstrzymałem konia i powiedziałem:
— Jenerale, postępowanie nasze, albo raczéj twoje, nie ma sensu, zatrzymajmy się tutaj i czekajmy na naszych ludzi. Zresztą rozkład miejsca zapowiada płaszczyznę poza domem, być może że tam stoi nieprzyjaciel w szyku bojowym.
— No, to ruszaj zobaczyć chłopcze, czy tak jest — odpowiedział, tymczasem konie nasze odetchną.
„Zsiadłem, obszedłem wkoło oberżę i ujrzałem o 200 kroków 3 piękne szwadrony w szyku bojowym. Wróciłem z tym raportem do jenerała, który nie mówiąc słowa, ruszył stępą ku nieprzyjacielowi. Wsiadłem na konia i towarzyszyłem mu.
„Za sto kroków był już od niego na odległość głosu. Komendant mówił po francuzku i poznawszy go:
— Ah! to ty diable czarny! zawołał, rozprawimy się!
„Austryacy nie nazywali jenerała inaczéj, jak Schwartz-Teufel (Czarny diabeł).
— Zrób sto kroków, ty żydzie zaj..... powiedział jenerał, ja ich 200 zrobię — i puścił się cwałem.
„Ja tymczasem wrzeszczałem jak szatan ja*dąc za jenerałem, którego nie chciałem odstąpić: „Do mnie, dragoni! do mnie, dragoni! “ tak że nieprzyjaciel sądząc, iż lada chwila ukażą się znaczne siły, podał tył, a najpierwéj komendant.
„Jenerał chciał już sam ich ścigać, kiedym schwycił konia jego za cugle i zmusiłem czekać naszych na placu, który przed chwilą zajmował nieprzyjaciel.
„Ale skoro przybyli nasi dragoni, ani sposób było wstrzymać jenerała od pogoni za Austryakami. Wszakże tym razem dokazałem tego, żeśmy wyprawili przodem tyralierów, gdyż droga była bardzo przerywana.
„Wyszli więc tyralierzy, a tymczasem daliśmy wytchnąć koniom.
„W godzinę posłyszeliśmy ogień karabinowy, znak, że nasi ucierają się z Austryakiem. Jenerał wysłał mnie obaczyć co się dzieje.
„W dziesięć minut wróciłem.
— No! cóż tam? zapytał jenerał.
— To, że nieprzyjaciel trzyma się, ale właśnie tyle tylko, jak mi powiedział jeden z naszych żołnierzy, który umie po niemiecku i rozumie co austryacy mówią, ile potrzeba aby nas zachęcić do przejścia przez most Claussen. Gdy go przejdziemy, nieprzyjaciel utrzymuje że weźmie srogi odwet.
— Zobaczymy! odrzekł jenerał. Naprzód dragoni!
„I otóż na czele naszych 50 czy 00 ludzi znów przypuszczamy szarżę na nieprzyjaciela.
„Dostajemy się do owego mostu; był właśnie tak szeroki, że trzy konie obok siebie miały na nim miejsce, a niemiał i kawałka poręczy.
„Jak powiedziałem jenerałowi, nieprzyjaciel tyle się tylko trzymał, ile było potrzeba, aby nas pociągnąć w pogoń za sobą. Jenerał przebył most, przekonany że nieprzyjaciel nie ośmieli się wrócić. Wjechaliśmy w główną ulicę za naszymi tyralierami i tuzinem dragonów, których im jenerał dodał do pomocy.
„Byliśmy może w połowie ulicy, kiedyśmy ujrzeli naszych tyralierów i dragonów, jak ich pędził przed sobą cały szwadron jazdy. Przednia nasza straż nie cofała się, ale po prostu uciekała.
„Strach zaraźliwy, wnet udzielił się i dragonom co byli przy nas, i otóż zmykają co koń wyskoczy; ledwie ze dwunastu wytrwało z nami.
„Z tymi dwunastoma wstrzymaliśmy szarżę nieprzyjacielską i jako tako ujrzeliśmy się w bliskości mostu, ale tu, jak gdyby zbawienie poza nim ich czekało, ostatni nasi dragoni zemknęli.
„Trudno byłoby opowiedzieć, jak się dostaliśmy do mostu, jenerał i ja. Widziałem jak jenerał wznosił w górę szablę, jak młocarz w stodole cepy, a ilekroć ją spuszczał, powalał człowieka. Wnet sam się tak zwijać musiałem, że spuściłem z oczu jenerała. Dwóch czy trzech jeźdźców austryackich uwzięło się na mnie, chcąc mnie zabić lub wziąć do niewoli. Zraniłem jednego pchnięciem, drugiemu rozpłatałem głowę, ale trzeci tak mnie rąbnął w ramię, że rzuciłem się w tył, koń mój, miękki w pysku, stanął dęba i przewrócił się na mnie w rów.
Było to na rękę austryakowi, który mnie leżącego ciągle kłuł i byłby pewnie nadział, gdybym nie był zdążył lewą ręką wyrwać z olstra pistolet. Palnąłem nie celując, i nie wiem czym konia czy jeźdźca trafił, to tylko pewna, że koń spiął się na zadnich nogach, rzucił się w bok i o dwadzieścia kroków odemnie uwolnił się od jeźdźca.
„Ocalony spojrzałem w stronę gdzie był jenerał. Zatrzymał się u wstępu na most i sam jeden stawił czoło całemu szwadronowi; ponieważ most tak tylko był szeroki, że po dwa lub najwięcéj trzy konie obok siebie zmieścić się mogło, zmiatał więc szablą po dwóch lub trzech.
„Byłem zdumiony; historyą o Horacyuszu Koklesie, zawsze poczytywałem za bajkę, a tu widziałem memi własnemi oczami takież same dzieło rycerskie.
„Zebrałem wszystkie me siły, wydobyłem się z pod konia, wygrzebałem z mego dołu i zacząłem krzyczeć z całego gardła: „Dragoni! do.jenerała!“
„Samemu go bronić było niepodobna, ramię moje było w stawie rozcięte.
„Na szczęście, drugi adjutant jenerała, Lambert, przybiegł w téj chwili z posiłkami; dowiedział się od uciekających co się dzieje, zebrał ich, rzucił się na pomoc jenerałowi i wyswobodził go. Jenerał wyznał sam, że właśnie w porę, bo zabiwszy siedmiu czy ośmiu austryaków, zraniwszy dwa razy tyle, zaczął tracić siły; odniósł trzy rany; jednę w rękę, drugą w biodro, trzecią w głowę.
„Ten ostatni cios skruszył nagłówek żelazny kapelusza, ale tak samo jak dwa drugie drasnął tylko lekko skórę.
„Zresztą siedm kul przeszyło płaszcz jego; ubito pod nim konia, ale ten ciałem swém zagrodził most i to go pewnie uratowało, bo austryacy zaczęli rabować tłomoczek i olstra, a on tymczasem uchwycił konia bez jeźdźca i na nowo walkę rozpoczął.
„Dzięki pomocy przyprowadzonéj przez Lamberta, jenerał znów mógł działać zaczepnie i w takie wziął obroty jazdę austryacką, żeśmy jéj już nie widzieli w dalszym ciągu téj kampanii.“
Ten to płaszcz przedziurawiony siedmiu kulami posłał mój ojciec jako talizman Joubertowi, a jednak nie osłonił go od śmierci pod Novi.
Rana Dermoncourta była dość ciężka, musiał pójść do łóżka. Ojciec mój zostawił go w Brixen, a sam poszedł poprzeć Delmasa, który, jakośmy powiedzieli, pozostał w Bolzano, aby stawić czoło Laudonowi.
Laudon, zasiliwszy się i przyszedłszy nieco do siebie po naszém przejściu przez Lavis i porażce pod Newmark, wzmocniony włościanami tyrolskiemi, rozpoczął dość groźną wojnę z Delmasem. Ten, oddzielony przestrzenią 9 mil od reszty armii, samemu sobie pozostawiony, wysłał posłańca do Jouberta, który połączył się z mym ojcem w Brixen, 7go germinal. Posłaniec-przyniósł wiadomość, że Delmas obawiał się co chwila uderzenia, sądząc się zbyt słabym, aby długi mógł stawić opór nieprzyjacielowi.
Joubert pokazał depeszę memu ojcu, a ten, lubo dopiero co zsiadł z konia, zaproponował mu wyruszyć natychmiast z swoją jazdą na wyswobodzenie Delmasa, a nawet rozbicie w proch Laudona. Joubert przyjął i mój ojciec wyruszył, zalecając Joubertowi, aby mu się postarał o jego pistolety za jaką bądź cenę. Ojciec mój bardzo był do nich przywiązany, raz że były darem méj matki, potem że mu już ocaliły życie w obozie Modeleine.
Pochód odbył z takim pospiechem, że nazajutrz nad ranem stanął w Bolzano z całą swoją jazdą.
Zdaje się, że w tę jazdę, tak w konie jak w ludzi, musiała przejść jakaś część ducha jéj naczelnika. Miała takie do niego zaufanie, zwłaszcza od chwili kiedy go widziała potykającego się wręcz z nieprzyjacielem w ostatnich potrzebach, że byłaby poszła za nim i na koniec świata.
Ojciec mój wszedł nocą do Bolzano, nieprzyjaciel nie wiedział więc nic o jego przybyciu i myślał, że ma sprawę z samym tylko Delmasem i jego garstką żołnierzy; obadwaj więc jenerałowie postanowili, korzystając z téj niewiadomości Austryaków, rozpocząć nazajutrz kroki zaczepne.
Równo ze świtem uderzyli na nieprzyjaciela, w chwili, kiedy ten sądził, że sam attak rozpoczyna.
Ojciec mój stał na wielkim trakcie z swoją jazdą. Delmas z piechotą puścił się wyżynami, uderzył na pozycje jedną po drugiéj, i wziął je wszystkie, a mój ojciec tymczasem zmiatał uciekających.
Bitwa była tak gorąca, Austryacy widzieli, że ich tak dobrze biją, iż wynieśli się całkiem z okolic Bolzano i ojciec mój mógł powrócić do Brixen.
W trzy dni dokonał téj wyprawy.
Właśnie czas było aby wrócił; chłopi zbuntowali się, zamordowali kilku maroderów, co się nieroztropnie ukazali. Dzięki temu rokoszowi Kerpen wrócił, i teraz mieliśmy miéć sprawę nie z samem tylko wojskiem regularnem, ale i z Tyrolami, strasznymi strzelcami, których kule zabrały nam już jenerała Marceau i wkrótce ugodzić miały w Jouberta.
Wyruszono natychmiast w pole: ojciec mój na czele swojéj niezmordowanéj jazdy, na pysznym koniu, podarowanym od Jouberta, a Joubert na czele swych ulubionych grenadyerów.
I tym razem ojciec mój spotkał się na wielkim trakcie z nieprzyjacielem, wpadł mu na karki, i według zwyczaju rąbiąc, dał się unieść zapałowi.
Niech nam to opowie Dermoncourl:
„Nieprzyjaciel poszedł w rozsypkę; jenerał Dumas zmiatał głowy przez dwie mile. Mnóstwo Austryaków i Tyrolów poległo; sam widok tego bohatera sprawiał na nich takie wrażenie, jak cały korpus, i nikt nie dotrzymał kroku Schwartz-teuflowi.
„Zdarzyło się, że jenerał mając wybornego konia pod sobą, którego mu podarował Joubert, w zamian za straconego przed ośmiu dniami, wyprzedził i tym razem swój szwadron o jakie ćwierć mili; przybył tym sposobem, ciągle rąbiąc i nie oglądając się za siebie, do mostu, z którego nieprzyjaciel pozdejmował już deski i pozostały tylko belki; musiał więc zatrzymać się, bo koń nie byłby przeskoczył strumienia, ani téż przeszedł po wązkich dylach. Jenerał rozhukany przystanął i puścił szablę w młynka. Tyrolczycy nie czując za sobą pogoni, odwrócili się i rozpoczęli do tego odosobnionego człowieka ogień straszliwy; trzy kule razem uderzyły w konia jenerała, padł, a z nim jeździec, któremu przygniótł nogę.
„Tyrolczycy sądząc, że jenerał zabity, rzucili się na most z krzykiem: „Leży czarny diabeł!
„Położenie było niebezpieczne. Nogą, którą miał wolną, odepchnął jenerał trupa swego konia, oswobodził tém swoją drugą nogę i powstawszy, cofnął się na mały pagórek, wynoszący się tuż po-nad drogą, gdzie Austryacy usypali na prędce mały szaniec, którego się atoli wyrzekli, ujrzawszy jenerała. Austryacy, jak wiadomo, mają zwyczaj, uciekając, pozostawiać lub rzucać broń, dlatego jenerał w improwizowanej téj reducie zastał z 50 nabitych fuzyj. W tym razie było to coś lepszego od odkrycia skarbu, chociażby najbogatszego. Stanął za jodłą i sam jeden ogień rozpoczął.
„Z początku wybierał sobie tych, co rabowali jego konia. Jakoż doskonały strzelec nie chybił i razu, ludzie padali jeden na drugiego.
Ktobądź nogą stąpił na belki mostu, zginął[1].
„Jazda jenerała posłyszała strzały, a niewiedząc gdzie jest jej wódz, domyśliła się, że huk ten, dochodzący ją z odległości ćwierci mili, jest awanturką w jego rodzaju.
„Lambert wziął z 50 koni, za każdym jeźdźcem wsadził piechura, przybiegł i zastał jenerała odstrzeliwającego się z po-za swéj skarpy.
„W jednéj chwili most wzięty, Austryacy i Tyrole wegnani do wsi, do niewoli dostało się ze 100.
„Lambert zapewnił mnie, że widział przeszło 25 Austryaków zabitych, leżących przy koniu, którego obdzierali, lub na przestrzeni od mostu do okopiku, którego żaden dosięgnąć nie zdążył.
„Jenerał wrócił do Brixen na koniu austryackim, którego mu przyprowadził Lambert. Wszedł do mego pokoju, gdzie leżałem w łóżku, tak blady i słaby, że przestraszony zawołałem:
— O Boże! czyś raniony jenerale?
— Nie — odpowiedział — ale tyle zabijałem, tyle zabijałem....
I zemdlał.
„Zawołałem na pomoc. Jenerał nie zdążył nawet dojść do krzesła i upadł bez przytomności na podłogę.
„Nie było to nic niebezpiecznego, zwyczajny skutek zupełnego znużenia. Rzeczywiście szabla jenerała wystawała o 4 cale nad pochwę, tak była pogiętą i poszczerbioną.
„Otrzeźwiliśmy go spirytusami, ale zupełnie przyszedł do siebie dopiero, zjadłszy pełną czarkę rosołu, którą dla mnie zrobiono, a którą on zmiótł. Od godziny 6 rano, kiedy się bój rozpoczął, nic w ustach nie miał do téj chwili, a była godzina 4 z południa.
„Zresztą jenerał, zupełnie przeciwnie jak inni, szedł zawsze na czczo do boju, wyjąwszy przypadki niespodziewane.
„W téj chwili wszedł jenerał Joubert i rzucił się na szyję jenerała.
— Dalibóg kochany Dumas, rzecze, dreszcz mnie przechodzi, ile razy siadasz na konia i wyruszasz czwałem na czele twoich dragonów. Zawsze wtenczas mówię sobie: „Niepodobna aby wrócił, kto jego drogami chodzi!“ Dziś znów zapewne cudów dokazywałeś! Ochraniajże się trochę! Cóżby się ze mną stało, gdybyś ty się dał zabić? Pomyśl, że jeszcze kawał drogi do Vellach[2].
„Jenerał był jeszcze tak słaby, że nie mógł mówić; wziął tylko Jouberta za głowę, zbliżył jego twarz do swojéj, i uścisnął jak się pieści dzieci.
„Nazajutrz jenerał Joubert zażądał dla jenerała Dumas szabli honorowéj, zważywszy, że tenże zużył już zupełnie swoją na karkach Austryaków.“
Ojciec mój nie omylił się; nauka dana dwom jenerałom austryackim tak była dotkliwa, że ani jeden ani drugi nie ponowili attaku, i jenerał Delmas mógł w 8 dni potém spokojnie połączyć się z czołem dywizyi w Brixen.
Nazajutrz po jego przybyciu armia ruszyła w pochód w kierunku ku Lensk. O Bonapartym nie miano żadnych wiadomości, nie wiedziano jakie zajmuje stanowiska; operowano więc na własną rękę ku Styryi, sądząc, że się tym sposobem zbliżymy do wielkiéj armii.
Pochód odbył się bez przeszkody, prócz, że kilka pułków dragonów arcyksięcia Jana szło w też tropy za nami. Od czasu do czasu Joubert wyprawiał mego ojca na nich, a wtenczas armia widywała owe szarże, które przejmowały dreszczem Jouberta, a Jouberta nie łatwo było przejąć dreszczem.
W jednej z tych szarży, ojciec mój wziął do niewoli oficera, a poznawszy w nim człowieka dobrego urodzenia, poprzestał na jego słowie honoru, i Austryak mówiący doskonale po francuzku, dosiadłszy jednego z koni Dermoncourta, tóczył nim i rozprawiał ze sztabem. Nazajutrz po swem dostaniu się do niewoli, widząc pułk swój idący za naszą tylną strażą, w odległości może 500 kroków, który bezwątpienia czychał tylko na dogodną sposobność do uderzenia, oficer prosił ojca mego o pozwolenie udania się do niego i przesłania niektórych poleceń do rodziny. Ojciec mój wiedział, że może na jego słowie polegać i przystał na żądanie. Oficer spiął konia ostrogami i w jednej chwili, zanim ktobądź z naszych zdążył zapytać dokąd pędzi, przebył przestrzeń, dzielącą go od dawnych towarzyszów broni.
Sprawiwszy co miał, pożegnał ich i chciał wrócić, aż tu oficer dowodzący tą przednią strażą, oświadcza mu, że wpadłszy nazad w ręce żołnierzy austriackich nie jest już jeńcem francuzów i wzywa go, aby z nimi pozostał.
Ale oficer na wszystkie przedłożenia, jedno odpowiadał.
„Jestem niewolnikiem na słowo honoru!
A gdy dawni towarzysze broni chcieli go przytrzymać gwałtem, wydobył pistolet z olster i oświadczył, że w łeb wypali pierwszemu, co na niego rękę podniesie. I w téj chwili zawróciwszy konia, przybył cwałem do sztabu francuzkiego i rzekł do Dermoncourta:
— Dobrześ zrobił, że ufając mi, zostawiłeś w olslrach pistolety, im zawdzięczam, że mogłem dotrzymać słowa.
Pochód odbywał się z tąż samą spokojnością, a nasi jenerałowie pojąć nie mogli téj nieczynności ze strony Austryaków, kiedy na raz przyszły wiadomości o zwycięztwach wielkiéj armii, która już szła na Wiedeń, i że przednie straże kolumny armii reńskiéj stanęły w Lensku.




  1. Malarz Lethiers zrobił dla mego ojca obraz, przedstawiający tę scenę.
  2. Miejsce zebrania i główna kwatera Bonapartego.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.