Życie jenerała Tomasza Dumas/XI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Życie jenerała Tomasza Dumas
Podtytuł Wydane przez syna jego
Wydawca Nakładem S. M. Merzbacha
Data wyd. 1853
Druk J. Unger
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Mes Mémoires
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XI.

Raz tylko armia patrzyła się na bitwę, ale na jedno z owych spotkań homerycznych. Naszą ostateczną straż tylną, złożoną z wachmistrza i 4 ludzi, dogoniła ostateczna straż przednia nieprzyjaciela, złożona z tyluż ludzi i kapitana. Natychmiast rozpoczęła się rozmowa między dwoma dowódzcami.
Kapitan objawił w naszym języku opinię, która nie w smak poszła naszemu wachmistrzowi; uczuł się być obrażonym, i wyzwał go, ponieważ każdy z nich miał po 4ch świadków do rozprawy. Kapitan, Belgijczyk, przyjął. Obadwa patrole stanęły i bohaterowie wystąpili do walki na dzielącéj je przestrzeni.
Przypadek zdarzył, że wachmistrz był fechtmistrzem, i że kapitan był jednym z najdzielniejszych rębaczy. Obustronna ta wyższość sprawiła, że widowisko było istotnie ciekawe. Każdy cios padał na zasłonę, każda zasłona wraz błyskała ciosem, aż nareszcie po 2ch minutach rąbania, walczący tak blisko wpadli na siebie, że szable rękojeściami się związywały. Teraz wachmistrz, człowiek bardzo silny, rzucił swoją i porwał kapitana w pół. Zmuszony bronić się w sposobie w jaki go napadnięto, kapitan puścił także swoją i przyjął walkę w warunkach podanych; tu przecież poczynała się wyższość wachmistrza. Podniósł kapitana ze strzemion, ale gwałtownością rzutu wypadł sam ze swoich, stracił równowagę i zwalił się razem z nim na ziemię. Tylko że wachmistrz był na wierzchu, kapitan na spodzie. Nadto kapitan już lekko ranny pałaszem, padając wybił sobie ramię. Nie sposób było daléj prowadzić walkę, poddał się, a wierny słowu danemu, przykazał żołnierzom swoim, aby się nie ruszyli z miejsca, do czego zresztą bynajmniéj nie byli pochopni, zwłaszcza, że nasi dragoni mieli karabinki wzniesione do dania ognia. Austryacy wrócili do swoich bez komendanta, nasi z jeńcem.
Byłto właśnie kapitan porucznika, któregośmy już wzięli, i porucznik zaznajomiony z całym naszym sztabem, mógł przedstawić swego zwierzchnika memu ojcu.
Ten przyjął go nader grzecznie, przywołał natychmiast chirurga sztabowego i poruczył go jego staraniom.
Tymczasem rozpoczęły się układy w Leoben, zawarto nawet zawieszenie broni, kiedy do naszego sztabu głównego przybył kommendant dragonów austryackich, opatrzony w list żelazny od sztabu głównego naszéj armii nadreńskiéj.
Byłto właśnie ów komendant, co to zrobił w lewo zwrot przy oberży Clauzeńskiéj, kiedy mój ojciec wyzwany od niego puścił się ku niemu.
Dwaj jeńcy byli jego podwładnymi oficerami, i przywoził dla nich rzeczy i pieniądze. Podziękował memu ojcu za starania, jakie miał około jego oficerów, a ten zaprosił go na obiad. Przy stole rozmowa weszła na owo zajście w którém cały pułk podał tył przed dwoma ludźmi.
Ojciec mój nie poznał kommendanta.
„Co do mnie, rzecze, jednego tylko żałowałem, t. j. że dowódzca szwadronu, który mnie wyzwał, zmienił swe postanowienie i nie raczył czekać na mnie.“
Przy pierwszych zaraz słowach w tym przedmiocie, Dermoncourt spostrzegł jakieś pomieszanie na twarzy szefa szwadronu, i przypatrując mu się teraz pilniéj, poznał w nim owego wyzywającego kommendanta.
Uważał więc za stosowne przerwać rozmowę i powiedział.
— Więc jenerał nie poznajesz pana?
— Nie, odrzekł mój ojciec.
— Otóż to właśnie ten sam kommendant, który....
— Który?
Dermoncourt dał znak oficerowi, żeby za niego dokończył.
Oficer zrozumiał.
— Który wyzwawszy nic czekał cię — tak jest, ja nim jestem jenerale — rzecze śmiejąc się.
— Czy doprawdy?
— Więc nie widziałeś pana? zapytał Dermoncourt mego ojca.
— Nie. Zapaliłem się owego dnia i wściekałem się, nie mogąc się zmierzyć z wyzywającym.
— Tak jest, ja to byłem jenerale. Postanowiłem był mocno bić się z tobą, ale gdym ujrzał pędzącego cię ku mnie, zabrakło mi serca. Czułem potrzebę wypowiedzenia ci tego, jenerale, dlatego prosiłem aby mi pozwolono przywieść rzeczy i pieniądze dla mych oficerów. Chciałem widzieć zblizka człowieka dla którego mam tyle uwielbienia, że śmiem powiedziéć mu w oczy: Jenerale, uląkłem się ciebie i dla tego uniknąłem spotkania, do którego sam wyzwałem.
Ojciec mój podał mu rękę.
— Jeżeli tak, to nie mówmy już o tém komendancie. Wolę teraz żeśmy zrobili znajomość przy obiedzie, aniżeli gdzieindziej. Za twoje zdrowie!
Wzniesiono kieliszki i rozmowa przeszła do innych scen wojennych. Oficerowie słyszeli o walce przy moście. Rozumiano, że ojciec mój zginął, nowina ta wielkie wrażenie sprawiła w armii austryackiej.
Tu ojciec wspomniał o swych sławnych pistoletach, których żałował, bo Joubert pomimo starania nie mógł ich wydobyć z rąk Austryaków.
Oficerowie zapisali sobie w pamięci żal ojca, i każdy z nich postanowił przedsięwziąć poszukiwania tych pistoletów, komendant skoro wróci do obozu, dwaj inni skoro będą wolni.
Dzięki memu ojcu nie długo za tém tęsknili. Wymieniono ich za oficerów francuzkich tegoż stopnia; pożegnali więc sztab nasz z zapewnieniem wdzięczności, któréj zresztą jeden z nich wkrótce dał dowody.
W tydzień po ich oddaleniu się, przybył parlamentarz do obozu francuzkiego i zażądawszy widziéć się z mym ojcem, złożył mu pistolety tak przezeń żałowane, a które zaniesiono wówczas samemu jenerałowi Kerpen. Ten na prośbę oficera wziętego i ranionego przez mego ojca, odesłał mu je z grzecznym biletem.
Trzeciego dnia odebrał mój ojciec od tego oficera następujący list:

„Panie jenerale,

„Spodziewam się, żeś odebrał przedwczoraj pistolety przysłane ci przez jenerał-porucznika barona Kerpen. Ja odebrałem mój płaszcz, za co mam zaszczyt podziękować, jak niemniéj za tyle innych łask mi wyświadczonych. Bądź przekonany jenerale, że mojéj wdzięczności nic nie wyrówna i że pragnę tylko sposobności okazania tego czynem. Rany moje zaczynają się goić; gorączka mnie odstąpiła. Czynią jakieś nadzieje pokoju. Spodziewam się że przed zupełném jego zawarciem będę w stanie pójść cię uściskać, zanim opuścisz te strony. Frossard[1] pełen uwielbienia dla ciebie i dla jenerała Joubert, polecił mi ukłony dla obu.
„Mam zaszczyt pozostać z prawdziwém a największém uszanowaniem,

„Panie jenerale
„Twoim najuniżeńszym sługą,
Liniz. d. 20 kwiet. 1797.
Hat. de Levis
„kapitan.“

Tymto sposobem pistolety ulubione znów wróciły do mego ojca.
Przebaczcie mi wszystkie te drobne szczegóły. Niestety! w potoku czasu zmieniają się, nikną i zapominają obyczaje, aby ustąpić miejsca innym obyczajom równie przemiennym jak tamte. Epoka z któréj bierzemy niniejsze wspomnienia, wycisnęła na armiach naszych zupełnie osobne piętno; ja wykrywam je i przechowuję jakby antykwaryusz szacowny medal, który rdza trawić zaczyna, a którego wartość radbym pokazał współczesnym i przekazał potomności.
Zresztą krzywym byłby nasz sąd o ludziach z owego czasu, gdybyśmy chcieli sobie o nich tworzyć zdanie z tych co ich przeżyli, których poznaliśmy z peryodu cesarstwa. Cesarstwo było epoką energicznej prassy, cesarz Napoleon był wybijaczem nowéj monety, a każdy pieniądz musiał nosić jego obraz, wszelki spiż stopić się w jego piecu. On sam pod pewnym względem dał przykład przeobrażenia. Nie masz nic mniéj niepodobnego do konsula Bonapartego nad cesarza Napoleona, do zwycięzcy z pod Arcolinad zwyciężonego pod Waterloo.
Chcąc miéć wyobrażenie obyczajów republikańskich (rozumie się wojskowych), należy odtworzyć, odlać ludzi, którzy wczesną śmiercią uniknęli ogłady czasów cesarstwa. Takiemi są Marceau, Hoche, Dessaix, Kleber, mój ojciec.
Joubert wielką część powodzenia téj pięknej kampanii tyrolskiej winien był ojcu memu; to téż uczciwy ten mąż czynił dla swego towarzysza broni wszystko coby w podobnym razie towarzysz broni dla niego był uczynił. W każdym raporcie do Bonapartego otaczał nazwisko mego ojca najświetniejszemi pochwałami. Według Jouberta cala pomyślność téj kampanii była dziełem mego ojca, jego czynności i odwagi. Ojciec mój, to postrach jazdy aystryackiej, to Bayard średniowieczny; a jeżeli, dodał Joubert, było dwóch razem Cezarów we Włoszech, jednym z nich był mój ojciec.
Cóżto za różnica od postępowania Berthiera, który zamieścił ojca mojego jakoby w obserwacyi w czasie kampanii, w któréj trzy konie pod nim zabito! Jakoż Bonaparte zwolna inne powziął zdanie o moim ojcu, i gdy Joubert był w Gratzu, aby odwiedzić naczelnego wodza, ten żegnając się powiedział tylko te kilka słów, ale wiele znaczenia mających w takiéj okoliczności.
„Ale, ale, przyślijże mi Dumasa.“
Powróciwszy, do armii, Joubert pospieszył z wypełnieniem tego polecenia, ale mój ojciec był rozdąsany i ledwie się udało Joubertowi skłonić go do odwiedzenia Bonapartego. Udał się nareszcie do Gracu, ale z postanowieniem posłania swéj dymissyi Dyrektoryatowi, gdyby go Bonaparte nie tak przyjął, jak na to zasłużył.
Mój ojciec byt kreolem, to jest pełnym zarazem zaniedbania, gwałtowności i zmienności, wraz po ziszczeniu się jego najgorętszych życzeń powstawał w nim wstręt do nich głęboki. Wtenczas nagle gasła cała czynność, z jaką za niemi gonił; zaczynał się nudzić za pierwszą przeciwnością, rozprawiał o szczęściu życia wiejskiego, jak ów poeta starożytny, którego podbił ojczyznę, i posyłał swoję dymisją Dyrektoryatowi.
Na szczęście Dermoncourt był przy jego boku. Dermoncourt, zamiast posłać jego dymisyą, kładł ją do szuflady swego biura, klucz brał do siebie i czekał spokojnie.
W tydzień, w piętnaście dni, w miesiąc, znikła przyczyna chwilowego niesmaku w duszy mego biednego ojca. Świetna szarża, śmiały manewr uwieńczony zasłużonem powodzeniem, ożywiły znów zapał w gruncie tego serca pełnego dążeń do rzeczy niepodobnych i z westchnieniem mówił:
— Podobnom nie dobrze zrobił, żem się podał do dymisyi.
A wtenczas Dermoncourt, który na to słówko czatował, odpowiadał:
— Bądź spokojny jenerale, twoja dymisja....
— No cóż, moja dymisja?....
— Jest w téj szufladzie, czeka pierwszéj sposobności; będzie wtenczas potrzeba zmienić tylko datę.
Tym razem ojciec mój przyrzekł sam sobie, że dymisją wprost do Dyrektoryatu pośle, jeżeli dozna jakiéj przykrości od Bonapartego, i pojechał do Gratz.
Ale Bonaparte zoczywszy go wzniósł ręce do uściskania.
— Pozdrawiam, rzecze, Horacyusza Koklesa Tyrolu.
Przyjęcie było zbyt pochlebne, aby ojciec mój mógł dłużéj chować urazę; roztworzył z swéj strony ramiona i nastąpiło braterskie uściśnienie.
Bonaparte we wszystkiém co czynił, miał swoje cele; przywołując ojca mego przed siebie miał na myśli uorganizowanie w swéj armii dywizyonów, na których jéj zbywało. Organizacyą tę zamierzał mu poruczyć, a następnie i dowództwo nad temi dywizjonami.
Tymczasem ojciec mój zamianowany został gubernatorem prowincji Treviso, dokąd się téż natychmiast udał wraz z Dermoncourtem.
W pysznéj téj prowincyi pięknie przyjęto nowego gubernatora — oddano mu do wyboru najwspanialsze pałace senatorów Weneckich. Trewizan byt dla Wenecyi tém, czém była w starożytności Baja dla Rzymu, domem wiejskim królbwéj.
Municypalność ofiarowała 300 franków na dzień dla mego ojca, na stół dla niego i jego dworu. Ojciec mój wziął się do rachunku z Dermoncourtem (mam go przed sobą wypisany ołówkiem na karcie Trewizanu) z którego wypadło, że 100 franków wystarczy.
Nie przyjął zatem więcéj nad sto.
Biedni Włosi nie byli zwyczajni takiego postępowania. Nie pojmowali też téj bezinteresowności, długo jéj ufać nie śmieli, oczekując co chwila ogłoszenia jakiéj kontrybucyi wojennéj, jakiego podatku przymusowego, jakiéj krzywdy nareszcie, jakto nazywają na wschodzie.
Raz już myśleli że nadeszła ta fatalna pora, i padł na nich strach ogromny; doniesiono o przybyciu ajenta rządu francuzkiego, mającego obedrzeć włoskie domy pożyczek (monts de piété). Ajent ten stawił się u mego ojca, aby mu zakomunikować swoją misyą.
Zastał tylko Dcrmoncourta.
Dermoncourt wysłuchał spokojnie projektów tego ajenta łupieży, wszystkich propozycyi podziału z ojcem moim; a kiedy skończył:
— Jakżeś pan tu przybył? zapytał go.
— Pocztą.
— No, to jeżeli mi wolno dać panu jaką radę, odjeżdżaj jakeś przybył nie widząc się nawet z jenerałem.
— A to dlaczego? zapytał podróżny.
— Bo on na pewne propozycye diable brutalnie odpowiada.
— Bah! już ja mu je tak wystroję, że mnie posłucha.
— Chcesz tego koniecznie?
— Rozumie się.
— Spróbuj więc.
W tej chwili wszedł mój ojciec.
Ajent prosił o sam na sam.
Ojciec mój zapytał spojrzeniem Dermoncourta, a ten dał mu filuternie znak, aby pozwolił na żądane posłuchanie.
Zostawszy sam na sam z ojcem moim, ajent Dyrektoryatu wyłuszczał szeroko swoje zadanie; widząc, że mój ojciec słucha nie odpowiadając, przeszedł od ekspozycyi do rzeczy, od rzeczy do peroracyi.
Peroracyą był udział przypadający z rabunku na mego ojca.
Ale mój ojciec nie dał mu dokończyć, schwycił go za kołnierz, podniósł w górę wyprężonem ramieniem, otworzył drzwi i rzucił go w pośrodek swego sztabu, który zwołany przez Dermoncourta, czekał końca téj sceny.
— Panowie, rzecze, przypatrzcie się dobrze temu nędznikowi; gdyby się miał kiedybądź ukazać w moim obozie, każecie go rozstrzelać nie potrzebując mi nawet oznajmiać, że stało się zadość sprawiedliwości.
Ajent Dyrektoryatu nie czekał czegoś więcéj, znikł, a mój ojciec odtąd miał jednego niezmordowanego nieprzyjaciela więcéj.
Odzierstwa takie były rzeczą we Włoszech zwyczajną, a najzyskowniejszą spoliacya domów pożyczek. W owych czasach niedostatku i nędzy, wszystkie klejnoty, wszystkie brylanty i srebra magnatów włoskich były w nich złożone. Wielu z nich, zmuszeni wypadkami politycznemi do opuszczenia swego kraju, poznosili wszystko co mieli najdroższego do domów pożyczek, jako do miejsca nietykalnego.
Aż tu nagle zjeżdżał ajent Dyrektoryatu, który z upoważnieniem, prawdziwym lub podrobionem, bo niektórzy gubernatorowie nie wglądali w to zbyt głęboko, zabierał wszystko do szczętu, stanowił część dla gubernatora, część dla siebie, a resztę odsyłał rządowi.
Jednym z najsłynniejszych ajentów owej epoki byt człowiek mający złowrogą nazwę Rapinat. Rozpościerał się szczególniéj w Lombardyi. Zrobiono na niego taki czterowiersz:

Le Milanais, que l’on ruine
Vaudrait bien quo l’on décidat,
Si Rapinat vient de rapine,
On rapine de Rapinat.

Kiedy po dwóch miesiącach pobytu w kraju ojciec mój opuszczał Trewizan aby objąć rządy Polezyny ze stolicą Rovigo, zastał przed bramą pałacu wyborny pojazd zaprzężony 4 końmi z woźnicą na koźle, który na niego czekał.
Był to dar od miasta Treviso.
Ojciec mój chciał odmówić, ale ofiarowano go tak szczerze i z takiém naleganiem, że musiał przyjąć. Prócz tego municypalności sąsiedzkie złożyły z tuzin adresów, z których wyjmujemy dwa, jakie się nadarzą.

Do jenerała Dumas, dowódzcy Trewizanu.

„Municypalności miast Mestre, Noales, Castelfranco i Azolo.
„Podpisani reprezentanci municypalności powyż wymienionych, odebrali jednomyślnością polecenie udania się do Ciebie, jenerale, aby wypowiedzieć, jak są wdzięczne i jak głęboko uczuwają słodycz i mądrość twych rządów, pragnąc tylko aby ich środki wyrównały uwielbieniu i wdzięczności. Jakiemże byłoby dla nich szczęściem dowieść Ci jak wysoko cenią twoje zasługi. Jeżeli wycieńczone i biedne nie zdołają pójść za popędem serca, pochlebiają sobie jednakże, że w wielkoduszności swéj raczysz przyjąć choć maluchną tego oznakę, jaką ośmielają się złożyć swemu protektorowi i ojcu.
„Nie przestawaj, szlachetny wodzu, nas zasłaniać. Miéj zawsze twe ojcowskie oczy zwrócone ku twym dzieciom, w twojém tylko sercu cała nasza nadzieja ulgi w nieszczęściach.
„Jesteśmy z najgłębszym uszanowaniem.

Henryk Antoni Reinati, prezydent i prowedytor;
Jan Allegri, przezydent municypalności z Noales;
Franciszek Beltramini, prezydent municypalności w Azolo;
Filip Di Riccordi, wiceprezydent municypalności w Mestre.

„Castel Franco, dnia 2° messidora, roku V republiki francuzkiéj.“.

Municypalność Adryi do obywatela Aleksandra Dumas, jenerała dywizyi.

„Municypalność ta, jenerale, nie zdoła wyrazić Ci całéj swéj wdzięczności za łaski, jakiemi ją obsypałeś w różnych okolicznościach, mianowicie dając jéj ulgę cofnieniem wojsk i powróceniem summ niesłusznie wziętych przez jenerała L.
„Municypalność, przejęta twoją dla niéj dobrocią, korzysta z téj sposobności aby Ci ofiarować konia i prosi abyś raczył go przyjąć, jako słaby hołd a niezawodną rękojmię jéj głębokiego uczucia wdzięczności.
„Pozostajemy jenerale z najgłębszym uszanowaniem.

Lunati, prezydent.
Lardi, sekretarz.
„Dnia 9 nivose 1797, roku VI republiki francuzkiéj jednéj i niepodzielnéj.“

Pokazuje się ztąd, że odjazd mego ojca obudził w Trewizanie rozpacz prawdziwą. Żałoba była powszechną, miasto Trevizo chciało wyprawić deputacyą do naczelnego wodza Bonapartego z prośbą o pozostawienie gubernatora. Straciwszy wszelką nadzieję zatrzymania go, wyproszono sobie 10 dni na uraczenie go, a gdy nadeszła chwila rozstania się, wszystko, co tylko było w mieście dystyngowanego, odprowadziło mego ojca aż do Padwy, gdzie się znów rozpoczęły uroczystości.
Pożegnania przeciągały się przez 8 jeszcze dni; ośm pierwszych domów miasta wyprawiały kolejno uczty; codzień ojciec mój zmieniał pomieszkanie i przenosił się na 24 godzin do senatora, dającego biesiadę.
W Rovigo, stolicy swych nowych rządów zastał mój ojciec przyjęcie podobne pożegnaniu jakiego doznał poprzednio. Mieszkańcy Polezyny, uprzedzeni przez Trewizańczyków, wiedzieli z góry, jakiego dostają gubernatora.
W Polezynie to, ziemi obfitéj w zboże i paszę, zgromadził Bonaparte szwadrony kawaleryi, z których chciał utworzyć dywizję, a następnie dowodztwo jéj poruczyć memu ojcu.
Za przybyciem, ojciec mój, podobnie jak w Trevizie, uregulował wydatki na stół i dwór na 100 fr. dziennie, zalecając wyraźnie municypalnościom, aby nie rozporządziły żadnéj dostawy, żadnéj nie wypełniły rekwizycji bez jego zatwierdzenia.
Mieszkał już czas jakiś w Royigo, kiedy Bonaparte, chcąc ukończyć wlekące się rokowania kongresu, postanowił zgromadzić swoją armia i pójść nad Tagliamento.
Ojciec mój odszedł więc do swéj dywizyi i pozostał nad rzeką aż do 18 października 1797, epoki podpisania traktatu pokoju we wsi Campo Formio.
W tydzień potem wrócił do Rovigo.
Pokojem tym w Campo Formio, który ukończył kampanią z r. 1792, kampanią, w któréj wyprawa tyrolska uskuteczniona przez mego ojca i Jouberta, zajmuje tak świetne miejsce, Austrya ustąpiła na rzecz Francyi: Belgią z Moguncyą, Manheimem i Fillipsburgiem, a Lombardyą dla rzpłtéj cysalpińskiéj.
Państwo weneckie rozdzielono.
Korfu, Zante, Cefalonia, Santa Maura, Cerigo i przyległe wyspy z Albanią, dostały się do Francyi. Istrya, Dalmacya, wyspy Adryatyku, miasto Wenecya i ziemie aż do Adygi (Terra firma) do Panaro i Po, pozostawiono cesarzowi austriackiemu, niemniéj jak golf adryatycki.
Resztę ziem Terry firmy przyłączono do republiki cysalpińskiéj, uznanej przez cesarza.
Księcia Modeny wynagrodzono Bryzgowią.
W czasie swego pobytu nad Tagliamentem, ojciec mój trzy razy w tydzień bywał na obiadach u Bonapartego. Tamto poznał się bliżéj z Józefiną, którą widział już był w Medyolanie, i która chowała dla niego żywą przyjaźń, kreolki dla kreola, nawet w ciągu jego niełaski.
Prócz tego raz na tydzień zgromadzano się W Udine, u Bernadottego. Po teatrze tańczono noc całą. Bonaparte mało tańczył, ale tém więcéj zato Murat, Clarke i młodzi adjutanci.
Nazajutrz po podpisaniu traktatu w Campo Formio, bal rozpoczął się kadrylem, do którego stanęli w parze: Józefina z Clarkem, Paulina Bonaparte z Muratem, Karolina Bonaparte z Dermoncourtem i pani Cezaryna Berthier z moim ojcem.
Wkrótce Bonaparte wyjechał do Paryża i zamieszkał w małym domu przy ulicy des Victoires, który kupił od Talmy.
Tamto przemyśliwał i przywiódł do skutku wyprawę Egipską.




  1. Ów oficer Belgijczyk.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.