Przejdź do zawartości

Na targu (Świętochowski)

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Świętochowski
Tytuł Na targu
Pochodzenie Pisma VI. Utwory dramatyczne
Wydawca G. Gebethner i Spółka
Data wyd. 1899
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa, Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


NA TARGU.
separator poziomy
OSOBY:
separator poziomy
TROFOS, hodowca niewolników.
PLUTOFOROS, właściciel kopalń.
KRITON młodzież ateńska.
LINOS
TIMOKLES
NEREA, ich przyjaciółka.
MELITA, niewolnica Trofosa.
POLOS, jej mąż.
NIEWOLNICY I NIEWOLNICE.
Rzecz się dzieje w Atenach, przy końcu V wieku.
separator poziomy
(Obszerny plac, rzadko wysadzony drzewami. Na środku stoi rzędem w parach pięciu niewolników i pięć niewolnic. Obok nich siedzi pod drzewem na ziemi ze schyloną głową Polos, a przy nim stoi Melita. Zdala kosz z dzieckiem. Wszyscy mają na szyjach w pętlicę zadziergnięte postronki).
SCENA I.
Trofos, Plutoforos, Kriton i Linos.

Plutoforos (przechodząc wzdłuż szeregu niewolników). Pięć min za sztukę...
Trofos. Nie.
Plutoforos. Jedenaście za parę...
Trofos. Nie.
Plutoforos (zwracając się znowu do niewolników). Po tej cenie możnaby dziś nakupić wolnych...
Linos (cicho do Kritona, wskazując na Trofosa). Ma racyę. Ja za ten brzuchaty antałek obywatelskich kiszek nie dałbym nawet tyle wiader wody, ileby w niego zmieścić się mogło.
Kriton (stając z Linosem przed Melitą). Dawno cię Wenus dla mnie na świat zesłała?
Melita (ponuro). Nie dla ciebie, bo przed tobą...
Trofos. Gdybym chciał korzystać z mego prawa, mógłbym ją zabić. Kłamie. Nie mojego chowu, ale sama mi mówiła, że przed trzema laty ledwie została matką. Chce się wydać starszą, żeby waszych oczach staniała...
Kriton. Tam do licha! Niedługo przepiórki zaczną na talerzu objawiać swoje gusty i wybierać żołądki, które je strawić mają.
Linos. Nie gań jej, bo widocznie chce oszczędzić kieszeń swego przyszłego pana, ażeby później miał jej czem opłacić tajemnicę ukrytej młodości...
Plutoforos. Sześć za każde...
Trofos. Nie z moich...
Plutoforos (oglądając ręce niewolników). Chyba przypuszczasz, że twoi niewolnicy mają bursztynowe szkielety.
Trofos. Przypuszczam, że najstarszy twój syn nie naciągnąłby u łuku cięciwy z ich żył zrobionej.
Linos (do Trofosa). Dla tego samego nie powinienbyś się drożyć z tą (wskazuje na Melitę) wątłą trzcinką, bo w siatkę z jej żyłek nawet trzmiel by się nie złapał.
Trofos. Za to złapią się wraz z tobą wszystkie ateńskie motyle, jeżeli ona tylko was osnuć zechce.
Linos. Tak wymownie umiesz, Trofosie, zachwalać swój towar, że doprawdy jestem ciekawy usłyszeć, co wymyśliłeś na obronę tego kulasa?...
Trofos. Kulasem został, walcząc za swą ziemię, w której był, jak ty, wolnym; kup go sobie, to cię nauczy, co masz robić, gdy staniesz w szeregu.
Kriton. Kup Linosku oboje: on cię poznajomi ze sztuką Marsa, a ona — Wenery, bo dotąd żadnej nie umiesz.
Linos. Nic nie szkodzi, jeżeli się cokolwiek spóźnię, za to w twoim wieku obu nie zapomnę...
Kriton. Nie świergocz dumnie, mój ty nieopierzony gilu, bo jak cię dla pokazania mojej marsowej sztuki przez ten niedawno rozszczepiony dzióbek nadmę, to ci się aż skóra do przezroczystości wypręży.
Linos. Ha... ha... ha... Kriton, który nie może jednym tchem wymówić swego dwusylabowego imienia, chce świat przekonać, że mógłby, plując strzałami, przebijać ateńskie mury z odległości sokolego wzroku.
Kriton. Nie kuś mnie, świeżo wykręcona piszczałko, bo powiadam, że cię przedmuchnę...
Linos. Wprzódy odpocznij sobie, boś się zmęczył tą groźbą...
Plutoforos (do Trofosa krającego na boku chleb). Sześć i pół...
Trofos. Chlebem ich pasłem — nie gliną...
Plutoforos. A targujesz się, jak gdyby — ambrozyą (siada z tabliczką na stronie i rachuje).
Trofos. Masz wolę — wolną.
Linos. Za tę samiczkę dam sześć min...
Trofos (rozdając chleb, którego Polos z Melitą nie jedzą). I nie dostaniesz jej.
Kriton. Dobrze robisz, Trofosie, że mu jej sprzedać nie chcesz, bo to pisklę uczy się dopiero abecadła miłości, a dzieciom najlepiej dawać do niszczenia stare egzemplarze.
Linos. Dzieciom takich hołyszów, jak twój tatuś, który nie kazał żonie zszywać spódnicy, ażeby miał się czem owinąć, występując na publiczne obrady.
Kriton (z udaną wesołością). Pst!... kogutku, nie wyzywaj mnie, bo dziś jeszcze zaproponuję, żeby się zakładano, czyś bardziej głupi, czy krzykliwy...
Linos. Czego ty właściwie chcesz, spleśniała ulęgałko?... Może myślisz kupić sobie tę niewolnicę i postawić na skrzyżowaniu ulic, ażeby zalotnemi spojrzeniami zbierała od przechodniów dla ciebie jałmużnę? Zamiast tu wtrącać się, wyjdź lepiej z chłodu na słońce i wygrzej się, bo cię paraliż zetnie.
Kriton. A więc kup ją sobie, tylko ostrzegam cię, że przestała już swoje dziecko karmić, nie będzie mogła zatem być dla ciebie mamką.
Linos. Troszcz się bardziej o to, czy synowie bogatych ojców tobie ssać się jeszcze pozwolą.
Plutoforos (do Trofosa). Rodzice ich byli na pewno zdrowi?
Trofos. Ja chorych z dziećmi wyrzucam.
Linos. Siedm min za nią...
Trofos. Uzbieraj obywatelu więcej...
Kriton. I zarazem przynieś świadectwo od ojca, że ci ją kupić pozwala...
Linos (szyderczo). A ileż ty samoistny bogaczu ze swych skarbów udzielisz?
Kriton. Powiem, jeśli mi się wynajmiesz i kupioną odprowadzisz do mojego domu.
Linos. Do twojego domu?... Lepiej ją sam od razu poprowadź do cudzego, który cię niezawodnie na faktora wynajął...
Kriton (hamując gniew). Ostrożnie ze słowami, bo nie ręczę za siebie...
Linos. Tak mówią twoi wierzyciele i dlatego wczoraj żądali, żebym ja za ciebie poręczył... No, próbuj tu szczęścia, wyciśnięta jagodo Bachusa, i ciesz się w złudzeniu, że na uczcie Wenery możesz jeszcze zostać chociaż rodzynkiem. (do Trofosa). Zaraz tu wrócę i dam całą minę więcej, niż to (wskazując na Krotina) trzęsące się białko wyliczy gotowizną (idzie w głąb pałacu).

SCENA II.
Ciż prócz Linosa.

Kriton (wołając za Linosem). Spiesz się do szkoły, żeby ci tam nie wyliczyli gotowizną... Szczygieł! Ojciec mu dał na konopne siemię, a on sobie za to chce kupić samiczkę. Wymieniłby ci ją może papa na dębową witkę!... Ze mną, Trofosie, możesz traktować bezpiecznie. Ile na seryo żądasz za tę niewolnicę?...
Trofos. Powiedziałem.
Kriton. Powiedziałeś... dla odstraszenia młokosa.
Trofos. Wszystkie pieniądze mają jeden odcisk — twoje czy jego.
Kriton. Ale nie wszystkie jednakowo pewne. Ja nie mam żadnego ojca...
Trofos. Wolę, że on ma — bogatego.
Kriton. Dam zaraz pięć...
Trofos. Nie posądzam cię, że kpisz, bo domyślam się, że więcej nie masz.
Kriton. Ach! gdyby rozstanie z każdą miną nie było, jak jest, bolesnem, położyłbym ci chętnie sześcian złota na każdym kwadracie tego pięknego ciała. Ale niestety! Jowisz nas posiał gęsto, jak głazy, a pieniądze rzadko, jak rubiny. Nie chciejże, szanowny obywatelu, ażebyś ty zgarnął ich za wiele i ażebym ja w mojej wypróżnionej dla ciebie kieszeni, zamiast rozkosznego dźwięku min, słyszał złośliwy świst zefiru.
Trofos (uśmiechając się). Ileż najwyżej ofiarować mi możesz?
Kriton. Klnę się na punktualność wierzycieli, że cały mój majątek składa się z sześciu min.
Trofos. To jeszcze za mało, ażeby Linos, dołożywszy jedną — utrzymał się przy kupnie.
Kriton. Podejrzywam cię, Trofosie, że przyprowadziłeś niewolnicę po to tylko, ażeby ludzi trochę podrażnić i potem ich wysoką ceną odpędzić...
Trofos. Nie podejrzywałbyś mnie o to, gdybyś mając na rzepę, nie chciał nabyć brzoskwini.
Kriton (zbliżając się do Melity). Prawda, że to brzoskwinia — i śliczna! Co za świeżość, barwa, puszek! Boska łakotko, gdybyś wiedziała, jak człowiekowi trudno ciebie się wyrzec! Zgodziłbym się przez całe życie, jak spragniony Tantal, patrzeć na wodę zdaleka, ażeby mi tylko wolno było ciebie...
Trofos (przerywając mu). Nie marnuj, obywatelu, daremnie zdrowia, bo podobno mniej ci go jeszcze pozostało, niż pieniędzy...
Kriton (gorzko). Podły los. Żyć każe, a tylko pragnieniami karmi.
Plutoforos (chowając tabliczkę) Po siedm... dosyć?
Trofos. Nie u mnie.
Plutoforos. Przecież ich chyba nie wyzłociłeś (przechodzi wzdłuż szeregu).
Trofos. Bez tego ci się podobali.
Kriton (do Trofosa). Darmo, ustąpić nie mogę. Słuchaj obywatelu, zróbmy ugodę...
Trofos. Jeśli kredyt masz na myśli, nie trudź ust czczą propozycyą...
Kriton. Nie kredyt, ale naszą wspólną korzyść. Linos niewolnicę kupi, bo mu na moje nieszczęście ojciec wczoraj obficie wyładował sakiewkę. Gdyby nie on, z pewnością bym coś na niej utargował. Skoro więc on mnie krzywdzi — on musi wynagrodzić. Powiedz, że daję, jak chcesz, min dwanaście, niech on dołoży jedną, a wtedy podzielimy się nią oba!
Trofos (z ironią) Pół miny za współkę z tobą... Tak dalece pieniędzy nie pożądam...
Plutoforos (stając przed Trofosem). Więc zgoda po piętnaście za parę, bo mnie już twój upór znudził.
Trofos. Ja chciałem odrazu tyle.
Plutoforos. Dodajcie mi przynajmniej tego malca, co tam spi w koszu, bo doprawdy nie wiem, czy nie przepłaciłem.
Trofos. Eh!... zacznij obywatelu lepiej handlować szczeciną, bo widzę, że na ludzkim towarze się nie znasz. Przypatrzże się tym sztukom... Gdzie znajdziesz takie rozmiary, takie mięśnie, taką siłę... Ojciec mój wypielęgnował dwa poprzedzające pokolenia, nie dopuściwszy żadnej skazy; ja hodowałem tych również od dzieciństwa i ręczę, że ani jedna zła krosta nie splamiła ich zdrowia, ani jedna pokusa nie wkradła się bez mojej wiedzy w ich stosunki. Spytaj w całej Grecyi, jaka krew płynie w żyłach niewolników Trofosa. Spójrz! — olbrzymy, a dopiero puch obsypuje im ciała. Ledwie dwadzieścia lat poprzechodzili — i to w niewinności — mniej niż pół miny za rok takiego gatunku — to u was drogo?! A wiecie wy po czemu teraz zboże? Chcesz rękami niewolników wytaczać ze swych kopalń marmurowe bryły — do tego trzeba mocnych lewarów, droższych, niż kruche patyki. Doprawdy, aż mi wstyd sprzedawać dobry towar ludziom, którzy się na jego wartości nie znają.
Plutoforos. Małego dodasz?...
Trofos. On ma także swoją cenę. Zdrów.
Plutoforos. To mi go sprzedaj.
Trofos. Wolałbym, ażeby kto wziął całą trójkę, bo dzieciak jeszcze mały, a przytem...
Plutuforos. Kulawy ojciec dla mnie niezdatny; matka piękna, ale za delikatna, a ja potrzebuję robotnic (liczy Trofosowi pieniądze). Za pięć par — siedmdziesiąt pięć... (do swego niewolnika, który stał zdaleka pod drzewem). Hamos!
Hamos. Służę...
Plutoforus. Zaprowadź ich do gospody, nakarm i ruszaj z nimi do domu.
Hamos. Służę...
Niewolnicy (zwracając się do trojga pozostałych). Drodzy!...
Hamos. Dalej!...
Niewolnicy (odchodząc parami z Hamosem — do Trofosa). Żyj szczęśliwy!
Trofos. Żyjcie zdrowi! (do Plutoforosa, gdy ostatnia para przeszła). To rasa!... moja!

SCENA III.
Ciż, Linos, Nerea i Timokles.

Linos (mijając z Nereą i Timoklesem niewolników odchodzących). Nie chciałbym być marmurem pod dłoniami tych cyklopów...
Niewolnicy. Litości!... dla tamtych...
Nerea. Czego oni proszą?
Linos. Litości dla tej trójki, mianowicie, żebym ja wziął piękną mamę, Timokles — jej synka, a ty Nereo — niedołężnego małżonka.
Timokles. Nereo! tobie Linos przeznacza niedołęgę? Obrońże się.
Nerea. Nie mogę — dokąd ty jesteś moim kochankiem...
Timokles. Nazywają cię w Atenach torpillą, a wiesz, że taka ryba przy dotknięciu nawet umarłymi wstrząsa.
Linos (do Trofosa) Widzę, że Plutoforos już się załatwił, teraz na mnie kolej (do przybyłych z nim). Jakże wam się podoba ta drobnostka? Ty, Nereo, osądź ją kobiecą zawiścią, a ty Timoklesie — męskim smakiem.
Nerea (przypatrując się Melicie). Na twojem miejscu, Linosie, nie kupiłabym jej, bo ona wprzód uwiędnie, niż ty dojrzejesz. Śliczna, ale nieoględna... ma w oczach łzy — to wygryzie wdzięki jej, a zatruje przyjemność tobie...
Timokles. Ile za nią?
Trofos. Dwanaście min.
Timokles. Dobry kiep ten, co za nią tyle żąda, a jeszcze lepszy ten, co ma, a nie daje. Och, Nereo! gdyby mi on ją chciał na ciebie wymienić!... Chodź, póki jeszcze mogę iść z tobą...
Nerea (do Trofosa). Nie tutejsza... prawda?
Trofos. Branka.

Nerea. Była wolna... kocha męża... dziecko... ha, ha, ha, jakże mi to znane... I ja także... Chodź, Timoklesie, póki i ja mam chęć iść z tobą... (oddalają się).

SCENA IV.
Linos, Plutoforos, Trofos i Kriton.

Linos. I cóż, dojrzały Kritonie — źle poszło? Wyglądasz, jak gdyby ci kto przysmakiem po języku przeciągnął... (do Trofosa). Ileż daje?...
Trofos. Ile ma, a ja wziąć nie chcę.
Kriton. Przed pałką w pustkowiu otwiera się każda kieszeń do dna, ale nie przed kupcem na targu. Skąd znasz moją?
Linos. Tak, Trofosie — to pan! Chociaż mu pieniędzy brak zawsze, dumy — nigdy.
Trofos. Wszystko mi jedno. Wierzę, gdy widzę.
Linos. Nic mi nie darujesz?
Trofos. Chyba trochę cierpliwości.
Linos. Daję — dwanaście...
Kriton. Ja — dwanaście z kolacyą.
Trofos. Wprzódy muszę was objaśnić, że pojedyńczo nikogo z tej trójki zaraz nie sprzedam.
Linos. Dlaczego?
Trofos. Melitę z synem kupiłem od żołnierza, powracającego z wojny, później sam przywlókł się za nią kulawy jej mąż... Nabyłem ją, sądząc, że się z niej dochowam tęgich dzieci po jednym olbrzymim helocie. Tymczasem ona jak pantera nie dała się nikomu zbliżyć i odłączyć. Gdy ją na pół dnia oddzieliłem przemocą, chciała się zabić. Przekonałem się, że moje usiłowania i rachuby są bezskuteczne, a zresztą, ze wstydem wyznaję, poczułem trochę nad nią litości. Ponieważ bezużytecznie trzymać jej nie mogę, więc wystawiłem na targ; chciałbym jednak, żeby albo kto nabył razem troje, co byłoby najlepszem, bo w rozłączeniu pomrą, albo przynajmniej pozbyć się ich równocześnie.
Plutoforos. Dziecko — najniżej?
Trofos. Pół miny.
Plutoforos. Dam.
Linos. Ja biorę matkę.
Trofos. A kto ojca? Poczekajcie, może się jeszcze jaki amator trafi. Za tego kalekę nie spodziewam się dostać wiele, a gdybyście mu zabrali z przed oczu żonę i dziecko, padłby mi z tęsknoty, alboby tak zmarniał, że niktby nie dał za niego garści białego piasku.
Linos. Ile go cenisz?
Trofos. Ćwierć miny.
Linos. Jeśli go nikt nie weźmie, kupię żonę z mężem.
Plufoforos. A jeśli go weźmie, kupię syna z matką.
Linos (zdumiony). A to dla czego?
Plutoforos (sucho). Dla tego, że oboje do sprzedania.
Kriton (do Linosa, odprowadzając go na stronę). Pozwól na chwilkę...
Plutoforos. Niedaleko stąd jest kilka par, ale jakieś mizerne i drogie. Czy nie mógłbyś ze mną pójść?
Trofos (do Melity). Nie oddalajcie się.
Plutoforos. Jesteś pewny, że nie umkną?...
Trofos. Dziecko na łańcuszku — to dosyć... (oddalają się).

SCENA V.
Linos i Kriton.

Kriton. (wracając z Linosem z głębi sceny). Ależ, zmiłuj się, to byłoby śmiesznem, ażebyśmy, przyjaciele, pędzili się w licytacyi na dochód jakiegoś handlarza. Czy nie rozsądniej dobrowolnie sobie ustąpić?...
Linos. Więc ty ustąp, bo mnie się ta niewolnica szalenie podobała.
Kriton. Kiedy, widzisz, równie podobała się i mnie...
Linos. Ha, w takim razie spór równych gustów rozstrzygnąć musimy przewagą naszych środków.
Kriton. A skąd wiesz, że z tej walki wyjdziesz zwycięzko?
Linos. Mam dwadzieścia min do stracenia i jeżeli będzie potrzeba — stracę wszystkie...
Kriton. A skąd wiesz, że ja nie mam i nie stracę więcej?
Linos. Jestem pewny.
Kriton. Tylko pocieszny, mój Linosku, zwłaszcza, gdy ci wyznam, że posiadam jeszcze całą tę sumę, której pożyczkę mi wczoraj swem poręczeniem ułatwiłeś.
Linos. A za co kupiłeś prezent dla Fyli?
Kriton. Wytłomaczyłem sobie, że zamiast wydawać pieniądze na starą kochankę, lepiej za nie nabyć nową.
Linos. Dlaczegoż mówiono mi, żeś sobie wytłomaczył przeciwnie? No, ale mniejsza... Więc myślisz ze mną rywalizować?
Kriton. Mógłbym cię nawet odsadzić, ale jako dobry przyjaciel nie chcę. Ażeby jednak moja miłość własna nie robiła mi kiedyś wyrzutów, postanowiłem zdać się na sąd losu. Zagramy...
Linos. Nie, ode mnie wygrywasz zawsze, a teraz mniej sobie tego życzę, niż kiedykolwiek.
Kriton. To zróbmy zakład.
Linos. Jaki?
Kriton. Przedwczoraj dostałem trzy znakomite jelonki. Samce tak są już podrażnione, że wobec samicy natychmiast rzucają się i biją, dopóki im sił starczy. Są zupełnie równe — zwyciężają się na przemiany, a zresztą swojego wybierzesz pierwszy z zamkniętych rąk.
Linos. Jakiż będzie rezultat zakładu?
Kriton. Jeśli twój jelonek mojego pobije, płacę ci dziesięć min, jeśli mój zwycięży, wygrywam tyleż od ciebie, t. j. połowę tego, co posiadasz.
Linos. Złe mam przeczucia a raczej wspomnienia...
Kriton. A ja mam gorszą od tego wszystkiego pewność, że Plutoforos nagle poczuł coś dla Melity i przelicytuje nas obu, jeśli który nie będzie miał więcej, niż teraz mamy. Ja, przyznaję ci szczerze, zdobędę się tylko na dwadzieścia pięć min.
Linos. To znaczy, że wygrywający obezwładni przeciwnika wiadomego i uzbroi się przeciw możliwemu.
Kriton. Czyż nie wyborny pomysł?...
Linos. Fortuna przez ciebie do mnie się nie zaleca. Wolę dopożyczyć...
Kriton. Kiedy? Plutoforos za chwilę tu z Trofosem przyjdzie i z twojej nieobecności skorzysta, a nawet zdaje mi się, że dla skrócenia targu i kulasa weźmie.
Linos (rozdrażniony). Gdzież są te jelonki?
Kriton. Zostawiłem je tu obok, w winiarni, gdzie się, niestety, już na nich rano do Proklosa zgrałem.
Linos. Pójdę i zobaczę. Tylko żeby Trofos tymczasem Melity nie sprzedał.
Kriton. Będziemy przecież ich stamtąd widzieć.
Linos. Ale pamiętaj, szczęściu swojemu nie pomagaj... (wychodzą).

SCENA VI.
Melita i Polos.

Melita (oglądając się bojaźliwie). Poszli... i wrócą... Jeden kupi mnie, drugi — dzieci, ktoś trzeci — jego... (rozpaczliwie) Bogi mojej ziemi, ratujcie nas! (biegnie do dziecka). Spi uśmiechnięte, jak gdyby jego duszyczka światło szczęśliwej gwiazdy piła. Biedna sieroto, inna dola z tego snu cię zbudzi. Zdala od siebie — ty wzrastać będziesz w ucisku, ja zamierać w hańbie. Na oczkach twoich nie odbije się już nigdy obraz matki... O bodajbyś na nowo przyrósł do mojego łona! Czemuż mnie stwórco nie oszpeciłeś wszystkiemi znamionami brzydoty! Wszystkie choroby spadnijcie i pokaleczcie mi ciało, ażeby szkaradą odstraszyć mogło tych, których pięknością wabi. Dziecko moje!... (pada na kosz ze łkaniem, po chwili zrywa się i przybiega do męża). Kląć mi pomóź! Polosie mów — niech mi jak najmniej twoich słów przepadnie! (klęka przy nim) Oniemiałeś w rozpaczy... Wierzę... można umrzeć, żyjąc... Bronić swego narodu od dzikiego najazdu, doczekać się jego zagłady, paść poranionym na szańcu, wywlec się z pod trupów i odzyskawszy rodzinę, patrzeć, jak ją z postronkami na szyi rozkupują wrogi, a potem nad nią pastwić się będą... kary potępionych, czy możecie być okrutniejsze! Przekleństwo tobie spodlony grodzie kiedy śmiałeś mordować i jarzmić mój naród bratobójczą ręka! Melos skrzepłą krwią swych dzieci przez ciebie rozlaną wiecznie przypominać będzie światu twoją zbrodnię. Gromy nie milczcie wobec takiego gwałtu! Bogi, czemu nie dowodzicie swej obecności pomstą krzywdy i pomocą nieszczęściu!... (milknie przez chwilę — poczem mówi osłabiona). Chwile szczęścia... swobody... wspólnego życia... nadziei... jak gdyby wczoraj minione, a jednak niepowrotne... Jutro bez męża.. bez dziecka... sama... w przymusowych usługach rozpusty... (gwałtownie) Serce pęknij z rozpaczy i rzuć mi przez usta krwawą plamę na bezwstydne czoła tyranów! (klęka przy mężu zakrywając twarz rękami).
Polos (słabym głosem). Boli...

SCENA VII.
Linos i Kriton.

Linos (wpada wzburzony). Jelonek zdechł — to dowód twego oszustwa.
Kriton (chłodno). Uspókój się, póki ci wymysły przebaczam, mając wzgląd na rozdrażnienie.
Linos. Ty możesz mieć mi coś do przebaczenia?
Kriton (groźnie). Jakiem prawem mnie lżysz?
Linos. Jelonki były równe, ale jeśli nie zgniotłeś umyślnie w zamkniętej ręce tego, którego sobie wybrałem, to dla czego teraz nieżywy?
Kriton. Dla tego, że mój go zabił.
Linos. Przy twojej pomocy.
Kriton. Ale, gdy się spotkały — żył?
Linos. Naturalnie, ruszał się, popychany rogami twojego.

Kriton. Kiedy mi tak śpiewasz, odwołam się do kolegów i w razie ich uznania zażądam, aby ci odjęli prawo stawania z nimi do wszelkich zakładów (patrząc ironicznie na zamyślonego Linosa). Zdusiłem cię, jelonku — twoje rogi w mojej kieszeni.

SCENA VIII.
Ciż, Plutoforos i Trofos.

Plutoforos (zbliżając się z Trofosem). Ostatecznie w kopalni ostrowidzów nie potrzeba, więc mniejsza o krótki wzrok.
Trofos. Jak uważasz.
Linos (biegnąc przeciw Trofosowi). Proszę cię — nie sprzedawaj Melity, aż wrócę i przyniosę więcej pieniędzy.
Trofos. Skąd?
Linos. Niedaleko — pożyczę.
Trofos. Ho, ho, mój młody obywatelu, dopiero teraz o tem pomyślałeś. Słońce już nizko, a twoja nadzieja — wysoko.
Linos (z tajoną złością). Ten oszust ją kupi — za moje pieniądze.
Plutoforos. Albo wiesz co: Ajas mówi, że chciałby tanio dostać furmana, którego zdrowie w nogach jest mu pewnie obojętne. Kupię więc od ciebie kulawego i pomieniam się z niewielką dopłatą na jego krótkowidza.
Kriton. Teraz więc trójka rozebrana: Plutoforos zabiera dziecko, wymienia ojca, a ja...
Plutoforos. Nie śpiesz się z rozbiorem, bo zamówiłem sobie także matkę...
Polos (który w czasie tych słów powstał i zbliżył się do Plutoforosa). Może chcesz wiedzieć obywatelu, kogo kupujesz i kogo ci ten zacny handlarz sprzedaje. Ta młoda niewolnica jest żoną jednego z wodzów wyspy Melos, zniszczonej i wyrzniętej rękami waszego żołdactwa. Jam tej kobiety mąż i może ostatni syn ludu, który pod waszym barbarzyńskim mieczem zginął. Ją z dzieckiem uprowadził rabuś i sprzedał temu hodowcy niewolników, ja darowałem mu się sam, błagając, aby mi pozwolił resztę okropnych dni przeżyć z temi, którzy dla mnie na świecie zostali. Dziś ich tracę, bo naród ateński morduje teraz i sprzedaje braci. Ostatniej męczarni nie wytrwam — kup z dzieckiem matkę i wydrzyj ją haniebnym żądzom, które tu na nią czatują; mnie niechaj ten postronek z waszego okrucieństwa wyzwoli! (zaciska pętlicę na szyi i pada pod nogi Plutoforosowi) Bogi, przebaczcie!...
Plutoforos (oderwawszy mu ręce i zdjąwszy postronek). Czekaj, szalony — żyć będziesz... (do Trofosa) Trzynaście min za całą rodzinę.
Kriton. I pół...
Plutoforos. Czternaście...
Kriton. I pół...
Linos (do Plutoforosa). Posiadam jeszcze kilka — na twoje rozkazy.
Kriton. Nie mam więcej.
Plutoforos. (do Melity i Polosa). Kupiłem was i wobec tu przytomnych wyswobadzam. Jesteście wolni...
Melita (rzucając mu się do nóg). Ojcze nasz...
Polos. Zeusie! nie rzucaj piorunów na grzeszny naród, bo w jego łonie żyje cnota...
Plutoforos (do Polosa). Oprzej się bracie na mnie, iść ci pomogę.
Linos (błagalnie do Melity). Daruj mi i pozwól chociaż nieść z tobą dziecko.
Melita (rozrzewniona). Syn mój — wolny!... (bierze z Linosem kosz).
Trofos (do odchodzącego Plutoforosa). A moja należność?
Plutoforos (rzuciwszy mu woreczek z pieniędzmi). Cała...
Trofos. Dla czego on mi ją ze wzgardą rzuca?
Plutoforos (oddalając się). Masz wszystko, co ci się należy. Wiedziałeś, kto oni...
Trofos (zdziwiony). Więc cóż z tego?
Kriton (po chwili). Nie lubisz czasem jakiej gry?
Trofos (pogardliwie). Nie z tobą.
Kriton. Dla czego?...

(Zasłona spada).


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Aleksander Świętochowski.