Przejdź do zawartości

Wyznania (Grabiński)

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
>>> Dane tekstu >>>
Autor Stefan Grabiński
Tytuł Wyznania
Pochodzenie „Polonia” 1926, nr 141 (24 V), s. 12–13
Wydawca Spółka Wydawnicza "Polonia"
Data wyd. 1926
Miejsce wyd. Katowice
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


STEFAN GRABIŃSKI.
—:–:—
Wyznania.

Gdyby się zapytano, co uważam za dominantę własnej twórczości, odpowiedziałbym, że jest nią uczucie wielkiego zdumienia, pełnego czci i uwielbienia zarazem zdumienia nad życiem i jego tajemniczością. „Na początku było zdumienie“ — tak zacząłbym pierwszy rozdział swej autobiografji. Cudowność życia i jego przejawów, zagadkowość zdarzeń, owa dziwność, o którą potrącamy niemal na każdymi kroku, kazały mi patrzeć na świat w zaraniu dni rozszerzonemi od zdumienia oczyma dziecka, przepoiły uczuciem lęku i podziwu twórczość lat młodzieńczych, wywołując męską zadumę dzisiaj, gdy zbliżam się do czterdziestki...
Oto mój motyw przewodni, moja zasadnicza „postawa“ wobec życia i jego spraw, rytm naczelny, w którym pulsują najistotniejsze tętna mej jaźni. Zjawiskiem wtórnem namiętna, uparta, nieustępliwa chęć zorjentowania się w cudnym, odurzającym odmęcie, żądza opanowania żywiołu, wprowadzenia ładu i porządku w chaos życiowych fenomenów: moja myśl twórcza i światopogląd artysty. Są tacy, którzy odmawiają mi do tego prawa, dając do zrozumienia, że moja „filozofja“ nic nikogo nie obchodzi i że powinna pozostać moją niejako czysto prywatną sprawą — co więcej usiłują zamknąć świat mojej myśli w formuły okultystycznych czy też psychjatrycznych dociekań i odciąć mi dostęp do serc ludzkich, zarzucając mi na twarz maskę zimnego doktrynera. Przeciw tym „zarzutom“ obroną jedyną i niezawodną są dla mnie wynurzenia „profanów“, opinje i głosy mych czytelników, którzy nie mędrkują i nie analizują, lecz intuicją serc wrażliwych odczuwają tęsknotę mych zmagań twórczych...
Pierwszym środkiem do opanowania oszałamiającego omętu życia stała się dla mnie religja. W niej znalazłem chwilowy przytułek, tymczasową przystań, do której zawinąłem ogłuszony kipielą pękających nad głową dziecka morskich olbrzymów. Wychowany pod czułem okiem najlepszej Matki w duchu religijności głębokiej a szczerej, byłem dzieckiem namiętnie nabożnem. Wiara moja już wtedy miała cechy wybitnie mistyczne; wyczuwałem tajemne związki między ziemią a zaświatem, dopatrywałam się już wtedy w zdarzeniach życiowych, historji i w losach mych krewnych i znajomych tajemniczych, ukrytych głęboko pod powierzchnią zwyczajności znaczeń: patrzyłem na wszystko jak na zamaskowaną zagadkę, wszędzie dostrzegałem symbole; spojrzenie moje na świat i ludzi miało już wtedy charakter „paraboliczny“. Szczególnie silnie odczuwałem piękno przyrody: krajobraz choćby najprostszy, najprymitywniejszy stanowił dla mnie zamkniętą w sobie, nowo zindywidualizowaną całość ożywioną jakąś myślą — miał swoją dziwną, tajemniczą duszę. Dziś nazwałbym to nastawienie mej jaźni w stosunku do przyrody i t. zw. rzeczy martwych „panpsychizmem“...
Z czasem wiara dogmatyczna przestała mi wystarczać; rozbudzone życie intelektualne i zmysłowe usunęło mi z pod nóg, bezpieczny dotychczas grunt: uczułem, że równowaga moja jest chwiejną. Nastąpił okres buntu i zwątpienia. Zaogniły je i spotęgowały bolesne przejścia — przewlekła, przeszło pięcioletnia choroba, szpitale, dwukrotna operacja ręki, widmo śmierci. Były to smutne chwile; zdarzenia między mym 15-ym a 21-ym rokiem rozpięły nad mem późniejszem życiem swe żałobne całuny, rzuciły cień mocny i wyrazisty na szlaki dni późniejszych. Poznałem już wtedy zagadkową grozę życia i nabrałem przekonania, że zło jest równie potężne jak dobro. Wyrazem rozgoryczenia z tych czasów jest moja pierwsza nowela p. t. „Puszczyk“, pisana jeszcze w r. 1906 a wydana w r. 1909 w zbiorku p. t. „Z wyjątków. — W pomrokach wiary“ (pod pseudon. Stefan Żalny. Lwów. Moniszewski).
Nastąpił okres ciężkiego zmagania się z życiem, trudne warunki materjalne, studja na uniwersytecie, lekcje, zabiegi konieczne do podtrzymania lichego zdrowa: szare, nieurozmaicone niemal żadnemi wrażeniami dziesięciolecie. W tym czasie powstały moje pierwsze fantastyczne utwory jak, „Szalona zagroda” (r. 1908) — „Na wzgórzu róż“ (r. 1909) — „Cień“ (24.3.1913) — „Willa nad morzem“ (14.4.1912, przekształcona później na dramat) — „Żer“ (1912) — „Po stycznej“ — „Czad“ (15.7.1913) — „Szary Pokój“ (1915) i „W domu Sary“ (1915). Utwory te odznaczane systematycznie przez pisma i dzienniki lwowskie doczekały się nareszcie druku w wydaniu książkowem w Krakowie w r. 1918 p. t. „Na wzgórzu róż“ (6 pierwszych nowel). 2 ostatnie nowele wraz z kilkoma innemi, które napisałem później, złożyły się na treść dalszych tomików p. t. „Szalony Pątnik“ (Kraków 1920) oraz „Niesamowita Opowieść“ (Lwów 1922). W r. 1919 ukazało się też w Krakowie pierwsze wydanie „Demona Ruchu“ a w r. 1922 w Łodzi „Księga Ognia“. Przez 9 lat tedy od r. 1908 do r. 1918 tworzyłem w zupełnem osamotnieniu, bez najmniejszego choćby poparcia moralnego otoczenia, pracowałem w próżni, w kompletnej niemal izolacji duchowej, nie znajdując u nikogo, literalnie u nikogo prócz Matki mojej zachęty do pracy i wytrwania. Miałem też nieraz chwile zwątpienia w siebie i w wartość tego, co piszę a utwierdzały mię w tem skwapliwie ironiczne uśmiechy p. p. redaktorów i kierowników literackich pism lwowskich. Przez 9 lat nikt nie raczył zwrócić uwagi na to, że stwarzam nowy rodzaj literacki, którego dotychczas w Polsce nie było, że jestem pionierem fantastyki w ściślejszem tego sława znaczeniu, fantastyki nieromantycznej, o charakterze samoistnym i autonomicznym. Gdy o Poem wiedziało się u nas tylko piąte przez dziesiąte z lichych i skąpych tłumaczeń, gdy ja sam nie słyszałem nic jeszcze o istnieniu Meyrinka lub Stevensona — pchany tęsknotą ucieleśnienia może własnej wizji życiowej, podjąłem na własną rękę syzyfowy trud. W nagrodę otrzymałem parę zdawkowych pochwał, parę protekcjonalnych poklepań po ramieniu i... wykaz „wpływów“. Całkiem ogólnikowo, nie starając się niczem o poparcie swych słów, mówiono mi o wpływie Hoffmanna, którego do dnia znam bardzo niedokładnie i który jest dla mnie przedstawicielem tego genre‘u fantastyki, jakiego nie znoszę; nudny, rozwlekły i chaotyczny romantyk niemiecki jest właśnie moją antytezą. Na Stevensona zwrócił mi uwagę dopiero artykuł Irzykowskiego o mnie; zresztą dopiero w parę lat później, gdy opanowałem angielszczyznę, mogłem zabrać się do lektury tego pisarza. Trzech tylko ludzi w Polsce zwróciło uwagę na mnie i umiało ocenić w części to, co z sobą do literatury wniosłem: ze starszego pokolenia Wilhelm Feldmann i Józef Jedlicz a z młodszych Wilam Horzyca. Zwłaszcza artykułu tego ostatniego o „Na wzgórzu róż“ i „Demonie Ruchu“ w piśmie warszawskiem „Pro Arte“ (marzec 1919 i w zeszycie 6 z r. 1919) ujęte w przepiękną prozę pełną precyzji stylu i głębi myśli odczuły doskonale i wszechstronnie rytm mej twórczości...

Lecz nie o krytyków tu idzie, tylko o mnie — o to, czego w tym czasie pragnąłem, do czego dążyłem i w jaki sposób — o twórczość moją...

Zdumienie nad przejawami życia pod wpływem bolesnych przejść, jakich doznałem w wczesnej młodości, zabarwiło się z czasem uczuciem lęku i przerażenia przed Nieznanem. Tajemniczość życia nęciła mię i przejmowała grozą zarazem. I te dwa uczucia: zdumionego zachwytu i lęku tworzą odtąd motyw zasadniczy mych utworów; do nich przyłączył się motyw trzeci: myśli kształtującej, koncepcji usiłującej wnieść ład i porządek w chaos zjawisk, próby ujęcia sensu życia i śmierci. I tu niewątpliwie odezwały się echa silnej wiary lat dziecięcych i rozstrzygnęły o wyborze drogi: patrzyłem na świat jako na symbol pełen głębszych znaczeń i w każdem zjawisku życiowem dopatrywałem się objawów Ducha. Dlatego z pomiędzy myślicieli najbardziej odpowiadali mi Platon, Fechner, Bergman i William James. Zagadnienia etyczne narazie były mi obojętne; chciałem najpierw utwierdzić się w wierze w istnienie zaświatów, zdobyć tę niezachwianą pewność, że nie wszystko kończy się z tej strony grobu. Dowodu tego dostarczyły mi tajemnice i anormalne objawy duszy ludzkiej, zagadkowe zdarzenia, utajona w przyrodzie, uznanej za martwą, energja psychiczna, dusza drzemiąca środowisk. Oto zagadnienia i problemy mych utworów nowelistycznych. Przejdę kolejno ważniejsze z nich, gdyż często padały ofiarą zgoła błędnych tłumaczeń i komentarzy. W „Szalonej Zagrodzie“ chciałem przedstawić brutalizujący wpływ dzikiego, niesamowitego środowiska na osobnika wrażliwego i dotkniętego ciosem losu. Straszliwa zbrodnia jego, będąca epilogiem opowieści, leży w punkcie przecięcia się tych dwóch współczynników: drzemiącej w domu i jego otoczeniu zbrodniczości i prawdopodobnych początków obłędu nieszczęśliwego. W noweli „Na wzgórzu róż“ anormalnie rozwinięty zmysł węchu pozwala bohaterowi opowieści odtworzyć sobie w sposób wizyjny przeszłość, której ślady i remanenty pokutują w samotnej willi. Warjantem zagadnienia na temat duszy miejsca i jej wpływu na człowieka jest również „Szary Pokój“, w którym bohater walczy z upartym duchem byłego mieszkańca. W „Cieniu“ czym bratobójczy utrwala się w niesamowity sposób ma firance okna. „Żer“ porusza problem psychicznego zdwojenia czyli opętania przez jaźń zmarłego przeciwnika (niema tu mowy, jak fałszywie objaśniał mych czytelników pewien krytyk, o jakiemś rozdwojeniu, znanem dziś w nauce pod nazwą „schizofrenji“, bo to objaw schorzenia psychicznego zupełnie inny; — nie należy mieszać ze sobą dwóch rzeczy różnych). W „Willi nad morzem“, później pogłębionej i przetworzonej na dramat, pod figurą telepatycznych oddziaływań Ryszarda na Wrzeckiego wskazałem na tajemnicze dziedziny duszy ludzkiej, świadczące o jej niezależności od praw fizycznych, a w następstwie o jej nieśmiertelnej istocie. Nowela „Po stycznej“ nosi na sobie ślady moich własnych, najgłębszych przeżyć i jest wyrazem mej wiary w mistyczny porządek świata; to, co zwyczajnie ludzie określają mianem przypadku, staje się dla Wrzeckiego splotem zagadkowych zdarzeń, które zdają się go popychać do zakreślonego z góry przez przeznaczenie czy wolę wyższą finału. Opowieść „Czad“ (jeszcze z r. 1913), którą uważam za jeden z najlepszych mych utworów, drukowana swego czasu w warszawskiem „Pro Arte“ wywołała dużo hałasu i omal nie spowodowała rozprawy przed sądem. Ośmielono się nawet temu utworowi o charakterze nawskroś metapsychicznym przyczepić ohydną etykietę „pornografji“. A wszystko z powodu braku zrozumienia i wnikliwości analizy. Nieznanego mi bliżej oskarżyciela mego wprowadziła w błąd zapewne realistyczna fabula noweli, zabarwiona pozorami homoseksualizmu. Niewątpliwie idzie tu o problem płci, lecz ujęty jest on niejako z punktu widzenia metafizycznego. Płeć jako taka, zdaniem mojem, po tamtej stronie nie istnieje, a tzw. kobiecość i męskość są tylko w sferze świata fenomenalnego wywołane postulatami ewolucji i rozróżniania się gatunkowego. Do przeprowadzenia tej myśli posłużyła mi wiara ludu naszego w tzw. „nocnicę“ czyli zmorę senną, rodzaj średniowiecznego incubus‘a który pokutuje w podejrzanej oberży i zależnie od płci każdorazowego „gościa“ przybiera postać męską lub żeńską; stąd owo ustawiczne dwojenie się, mienienie się płciowe gospodarza i rudowłosej dziewki. W „Dziedzinie“ twory wyobraźni poety przyoblekają się w ciało i w postaci mściwych fantomów, zamkniętych w samotnej willi, duszą swego twórce. — „Problemat Cielawy”, którego znaczenie objaśnię wkrótce w przypiskach do mej rozprawy o oryginalności, porusza w formie symbolu zagadnienie stosunku naszej ludzkiej jaźni empirycznej (ziemskim) do naszego „ja” transcendentalnego i nie ma nic wspólnego z chorobą psychiczną rozdwojenia jaźni, (która jest tematem Stevensona, Mr. Jekyll i Mr. Hyde) jak na gwałt imputują mi niektórzy powierzchowni krytycy. — „Osada Dymów“ jest fantastyczną opowieścią, wysnutą z wierzeń totemicznych ludów pierwotnych, przepojoną głęboką wiarą w niezniszczalność pierwiastków duchowych człowieka i w jego tęsknotę za padołem ziemskiej wędrówki. — Nowela „Spojrzenie“ (ostatnia z cyklu „Niesamowita opowieść“) jest próbą nowego ujęcia problemu Boga i Niepoznawalnego, jest symbolicznem przedstawianiem narodzin tęsknoty za „tamtym brzegiem“ — tęsknoty obudzonej w duszy tzw. obłąkańca. O tem, co sądzę o niektórych wyższych formach obłędu i jego etiologji pisałem swego czasu obszernie i wyczerpująco w „Skamandrze“ (r. 1920 luty) w artykule p. t. „Z mojej pracowni“, który jest nie tylko próbą analizy noweli „Maszynista Grot“, lecz i rodzajem komentarza do całego cyklu p. t. „Demon Ruchu“. Zresztą „Demon Ruchu“ wymaga osobnego studjum, które rozszerzyłoby znacznie ramy niniejszych „Wyznań“ i dlatego nie będę zapuszczał się w analizę tej książki. Ograniczę się tylko do zwrócenia uwagi na to, że każda niemal z zawartych w niej nowel porusza zagadnienie innego rodzaju lubo wszystkie wyrastają z jednego środowiska: ruchu, kolei i jej głębokiej, choć pozornie szarej poezji. Rytm tej mojej ukochanej książki wyczuło w całej pełni tylko dwóch ludzi, dwóch poetów: Józef Jedlicz i Wilam Horzyca i za to im na tem miejscu składam najgorętszą podziękę. — Ostatni z wydanych dotąd przezemnie cyklów nowelistycznych p. t. „Księga Ognia“, najsłabszy i najmniej udatny pod względem artystycznym, poświęcony jest żywiołowi ognia i jego tajemniczej duszy. Tworzywo materjalne, fizyczne, że się tak wyrażę, tej książki poddało mi temat do mojej pierwszej powieści fantastycznej p. t. „Salamandra“, która zewnętrznie wyłania się jakby owoc dojrzały z płomiennych preludjów „Księgi Ognia“. Ale tylko zewnętrznie. Bo w rzeczywistości powieść ta ma ze swojemi ognistemi siostrzyczkami starszemi niewiele wspólnego. „Salamandra“ nazwana słusznie przez jednego z krytyków pierwszą polską powieścią magiczną jest utworem symbolicznym a w twórczości mojej stanowi nowy rozdział: jest przejściem do zagadnień etycznych, walki Dobra ze Złem.
Pogłębieniem tego problemu przeniesionego ze symbolicznej sfery walki białej magji z czarną w dziedzinę filozoficzną i po części polityczną jest druga z kolei, świeżo wydana powieść p. t. „Cień Bafometa“.
Na zakończenie dodam, że zagadnienie Arymana i Ormuzda pociąga mię ku sobie wciąż jeszcze z nieprzepartym urokiem i że zamierzam doń powrócić w najbliższej przyszłości lubo w zupełnie odmiennej formie artystycznego wyrazu.

Lwów, dnia 30 kwietnia 1926.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stefan Grabiński.