Sęp (Nagiel, 1890)/Część druga/VIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Henryk Nagiel
Tytuł Sęp
Podtytuł Romans kryminalny
Wydawca Bibljoteka Romansów i Powieści
Data wyd. 1890
Druk Emil Skiwski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ VIII.
Tydzień pana Onufrego.

Tydzień następujący po wizycie Heli był dla pana Onufrego pełen zajęć...
Nazajutrz wstał o szóstej rano. Pierwszą czynnością b. komornika było napisanie krótkiego listu do Robaka. O wpół do ósmej stróż domu podążał z listem na Nową Pragę.
O ósmej pan Onufry był na mszy u Pijarów.
O dziesiątej wysiadał z dorożki przed domem, gdzie się mieścił jeden z najbardziej renomowanych w całej Warszawie zakładów naukowych, pensja panien, utrzymywana przez pannę Śniadowicz.
Przyjrzyjmy się panu Onufremu w chwili, gdy dzwonił do drzwi pensji.
Miał minę pełną powagi, figurę poprawną. Czarny surdut opinał jego szeroką postać, stojący kołnierzyk, biały jak mleko, był przepasany wąskim paskiem krawata. Binokle, których zwykle pan Onufry nie nosił, dodawały nieco elegancji jego wygolonej twarzy.
Służącej, która mu otworzyła z powagą podał swój bilet.
Za minutę poproszono go do gabinetu przełożonej pensji. We dwie minuty ukazała się i ona sama. Był to oryginalny gabinet — i oryginalna postać.
Ogromny pokój, do koła otoczony szafami, pełnemi książek, z wielkiem dębowem biórkiem w głębi, pełen map, obrazków, modeli machin, drobiazgów i robótek pod kloszami, przypominał raczej męzki gabinet uczonego lub męża stanu, niż pokój przyjęcia kobiety.
Tylko w głębi wspaniała kopja Madonny Murilla i obok rozwieszony szereg pamiątkowych fotografij kończących zakład kolejno rok po roku, wychowanic pensji, świadczyły o tem, że to był gabinet przełożonej pensji.
Panna Śniadowicz, która niebawem weszła, była to kobieta wysoka, kształtna, o twarzy sympatycznej i oczach pełnych inteligencyi. Musiała dużo cierpieć, świadczyły o tem oczy głębokie, okrążone ciemnemi obwódkami, i przedwczesne na jej wiek zmarszczki, i wyraz cierpienia, który zdawał się być oddawna zakrzepłym na jej ustach.
Liczyła czterdzieści lat z górą.
Była to jedna z najinteligentniejszych przedstawicielek świata pedagogicznego. Już dawno rozpoczęła karjerę nauczycielki. Od lat dziesięciu kierowała własnym zakładem naukowym.
Panna Śniadowicz cieszyła się ogólnem uznaniem. Jej opracowania w kwestjach pedagogicznych, pomieszczane w pismach specjalnych, ceniono wysoce. Uczennice, pomimo pewnych dziwactw, uwielbiały w niej zwierzchniczkę, pełną serca i rozsądku.
Na widok b. komornika, przełożona mimowoli zmarszczyła czoło. Pan Onufry stał pośród pokoju zimny i uśmiechnięty ironicznie. Zmierzyli się wzrokiem.
— Proszę siadać — rzekła panna Śniadowicz.
Pan Onufry usiadł. Zaczęła się rozmowa, z początku wahająca, przerywana, pod koniec nader ożywiona. Po kwadransie przełożona zadzwoniła.
— Poproś pannę Jadwigę — rzekła do służącej.
Nie upłynęło minuty, gdy drzwi gabinetu znów otworzyły się. Weszła nauczycielka, skłoniła się. Panna Śniadowicz dała jej jakieś, nic nie znaczące, polecenie. Przez tę krótką chwilę pan Onufry cały był w kolorach. Z po za swych binokli uparcie wlepił wzrok w dziewczę.
Kiedy panna Jadwiga wyszła, przełożona zwróciła się do b. komornika.
— I cóż?
— Hm... — odrzekł pan Onufry, którego twarz była znów spokojna i zimna. Pogadamy...
Rozmowa, która się teraz rozpoczęła, trwała blisko półtorej godziny.
Gdyby kto ośmielił się podsłuchiwać u dębowych drzwi gabinetu panny Śniadowicz, zdziwiłby się bardzo. Odzywały się kolejno dwa głosy, jeden kobiecy pokorny, błagający, niekiedy nabrzmiały łzami, potem znów męzki suchy, zimny, urywany. Kiedy wreszcie konferencja ukończoną została, uważny badacz dostrzegłby, że panna Śniadowicz, która wyprowadzała pana Onufrego, miała oczy zaczerwione, jak gdyby od płaczu...
Na progu jeszcze b. komornik odwrócił się i rzekł:
— Proszę się zastosować... Napiszę. — Jeśli będzie potrzeba będę sam.
Przełożona pensyi pochyliła głowę.
W pół godziny potem pan Onufry wchodził do siebie na Kapitulną. Już oczekiwał go tutaj Robak. Weszli do gabinetu. Gdy Robak usiadł w swym zwykłym zakątku, b. komornik zapytał odrazu.
— A wiec?..
— Zgoda — brzmiała krótka odpowiedź.
— Byłem tego pewny. Jesteś zbyt rozsądny, żebyś mógł zrobić inaczej... Tem lepiej zresztą. Jest robota...
— Aha!..
Pan Onufry wstał od biurka.
— Siadaj i pisz.
Robak był posłuszny.
— Będzie to telegram... Pisz po francuzku. Ja ci podyktuję po polsku. Rozumiesz?
— Rozumiem. Dyktuj...
Pan Onufry namyślał się przez chwilę. Wreszcie podyktował.
— „Paryż. Ulica Galande Nr. XX. Doktór Ericksen. Towar Nr. 2 znaleziony. Następuje list. Co robić? Odpowiedzieć niezwłocznie. (podpisano) Robak“.
— Ah! — rzekł tylko Robak, pisząc, a po chwili dorzucił.
— Już.
Pan Onufry wyjął z kieszeni pięciorublówkę.
— Idź z tem natychmiast do telegrafu i wyślij. Potem wracaj do siebie i czekaj odpowiedzi. Po odebraniu przynoś ją zaraz do mnie. Jeszcze dziś wieczorem albo jutro rano.. to będzie zależało od otrzymania odpowiedzi... wyjedziesz.
— Daleko?
— Nie. Do Piotrkowa i Częstochowy.
Robak się skrzywił.
— Nie podoba ci się?
— Nie, tylko widzisz, to moje strony.
— Głupstwo! Nikt cię nie pozna... O to się nie obawiaj.
Robak machnął ręką.
— A więc jedziesz? — pytał b. komornik.
— Jadę... Co robić...
— Trzeba tam będzie przeprowadzić małe śledztwo. Wrócisz za kilka dni. To początek gry...
Robak, nie mówiąc ani słowa, podniósł się i skierował ku wyjściu. We drzwiach zatrzymał się i odwrócił do pana Onufrego. Na jego wązkich wargach igrał sarkastyczny uśmiech. Patrzył b. komornikowi prosto w oczy.
— Słuchaj stary... nie jestem ciekawy... ale powiedz. Naciągasz tamtego, czy na prawdę znalazłeś?
— Znalazłem.
Robak spoglądał jeszcze w oczy p. Onufremu, jak gdyby chcąc się przekonać, czy nie kłamie. Badanie to musiało dać rezultat zadawalniający.
— Zuch z ciebie — rzekł krótko i wyszedł.
Pan Onufry usiadł teraz do biurka. Zaczął pisać. Pisał szybko na maleńkich kartkach, darł je, przekreślał, poprawiał, napisane odczytywał półgłosem i znów darł i poprawiał. W kilka godzin dopiero bruljon długiego listu był gotowy.
W tej chwili stara służąca przyszła powiedzieć, że obiad na stole.
Po obiedzie pan Onufry wziął się do kopjowania listu na czysto. Była to dość szczególna manipulacja. Były komornik wydobył z jednej z szuflad biurka kilka kawałków tektury tej wielkości, co stronnica papieru listowego. Każdy z tych kawałków nosił numer, a nadto był wycięty w różne oryginalne zygzaki i figury, przypominając patrony deseni, używanych przez malarzy pokojowych lub przez szwaczki do znaczenia liter na płótnie. Pan Onufry przykładał kawałki tektury kolejno do stronnic papieru i sztychował swój list na papierze przez otwory w tekturze.
Po ukończeniu tej pracy nastąpiła nowa. Papier pokryty w ten sposób pismem, przedstawiał szerokie luki, które należało wypełnić. Tę ostatnią robotę pan Onufry uskutecznił z filuternym uśmiechem, namyślając się od czasu do czasu nad wyrazem lub frazesem, którym należało powiązać dwa słowa lub zdania.
Mruknął pod nosem, kończąc:
— Nie głupi chłop z tego „Sępa“!... Jego pomysł coś wart. Djabła zje najmądrzejszy prokurator, jeśli zrozumie co z tego bez kluczów...
Uderzył ręką po foremkach tekturowych.
Robota, nader żmudna, została ukończoną dopiero około trzeciej. Pan Onufry spalił teraz do szczętu bruljon, raz jeszcze przeczytał z uśmiechem dwa arkusiki listowego papieru, a następnie włożył je do koperty, którą zaadresował w ten sam sposób jak wysłany przez Robaka telegram. List zaniósł do skrzynki pocztowej na Podwalu sam.
Następnie wrócił do domu.
Czekał teraz na Robaka. Położył się na sofce i, wesoło pogwizdując, wyrzucał do sufitu kłęby dymu tytuniowego. Robak ukazał się dopiero około siódmej. Pierwszem jego słowem było:
— Oto odpowiedź.
Wyciągnął do p. Onufrego błękitny papier telegramu.
Były komornik był już na nogach. Pochłaniał oczyma telegram, którego brzmienie było następujące:
„Mieć towar w rozporządzeniu. Należność będzie zapłacona. W tej chwili wysyłam list.“
— Dobrze! — rzekł pan Onufry po paru minutach milczenia.
Po chwili dorzucił:
— Dziś już nie pojedziesz. Zapóźno...
Robak spojrzał na zegar.
— Dla czego? O dziewiątej odchodzi kurjer wiedeński. Jestem gotów... Mogę siadać w dryndę i jechać.
— Tak... ale przedtem trzeba pogadać...
Robak skierował na pana Onufrego pytające spojrzenie. Ten ostatni ciągnął dalej.
— Rozumiesz, że chcę z ciebie mieć nie ślepe narzędzie, ale pomocnika rozumiejącego rzecz...
Robak chrząknął.
— I dla tego muszę ci objaśnić, co za odkrycia porobiłem i co za cel będzie miała twoja podróż...
— Hum...
— Otóż siadaj. Będziemy gadali.
Rozmowa trwała blisko do dziesiątej w nocy, a nazajutrz, o jedenastej rano, Robak wyjechał do Piotrkowa. Jego blada nieprzyjemna twarz w chwili, gdy wsiadał do wagonu drugiej klasy na wiedeńskim dworcu była rozjaśniona rodzajem uśmiechu. Mimowoli dotykał ręką od czasu do czasu okolicy serca, gdzie zapewne umieścił dość uprowidowany pugilares. Przed wyjazdem trzy razy napił się w bufecie wódki...
Pan Onufry od tego ranka na pozór rozpoczął znowu swą regularną egzystencją spokojnego mieszczanina.
Tylko na pozór!.. Wprawdzie rano chodził jak zwykle do kościoła, potem do kąpieli, po południu na mleko do Ogrodu Krasińskiego, a wieczorem na kufel piwa pod „Gwiazdę“, ale pod pokrywką tego powierzchownego spokoju ukrywała się pracowita i energiczna działalność.
Nigdy chyba pan Onufry nie odbierał tyle telegramów i listów i nigdy tak długo nie ślęczał przy biurku. Telegramy przychodziły kolejno z Piotrkowa, Częstochowy, Zawiercia, Sosnowic, a listy miały pieczątki krajowe i zagraniczne.
Na listy odpowiadał listami, na depesze — depeszami.
Kilkakroć wychodził na miasto. Resztę czasu przepędzał przy biurku i przy szafach, przebierając papiery, układając i klasyfikując. Zbierał jakieś świstki, porządkował je, a nad niejednym z nich długo siedział zadumany.
Siódmego dnia rano odebrał telegram Robaka, zawiadamiający o przybyciu z podróży.
Przez dzień cały p. Onufry był nieco niespokojny. Po południu wybiegł jeszcze na chwilkę na Niecałą do biura posłańców, a następnie wrócił do siebie i oczekiwał. O ósmej wieczorem przed kamienicą zatrzymała się dorożka.
W trzy minuty potem stara służąca wprowadziła do gabinetu Robaka, zakurzonego i trzymającego w ręku niewielki węzełek, złożony z parasola i pledu.
— A... jesteś wreszcie! — wołał na jego spotkanie były komornik.
Na brzydkiej, oryginalnej twarzy Robaka jaśniało zadowolenie.
— Jestem — rzekł krótko.
— Co przywozisz?..
— Prawie wszystko. Zresztą domyślałeś się chyba tego z moich telegramów.
Pan Onufry usadowił Robaka, który, nie czekając na pytające wejrzenie gospodarza, odłożył na bok węzełek i niezwłocznie wydobył z kieszeni jakieś ćwiartki papieru.
— Oto raport...
— Jak to raport?..
Robak miał ciągle twarz rozpromienioną. Odezwał się głosem prawie uroczystym:
— Czy pamiętasz naszą ostatnią rozmowę? Chciałem cię przekonać, że twoje zarzuty co do braku inteligencji nie mają słuszności. Przed wyjazdem zanotowałem sobie pytania, na jakie żądałeś odpowiedzi. W drodze, oprócz odpowiedzi telegraficznych, które z konieczności musiały być trzymane w wyrazach ogólnych, robiłem ciągle notaty, a wczoraj w nocy w Piotrkowie, gdzie znów musiałem się zatrzymać, czekając na pociąg, zebrałem je w jedną całość... Masz tu rodzaj raportu.
Twarz p. Onufrego zabarwiła się uśmiechem.
Wychylił się z po za biurka i uderzył w kolano Robaka.
— Zuch i z ciebie — rzekł.
Robak uśmiechnął się.
— A zresztą chciałem ci dowieść, że ci ufam. Znasz łacińskie przysłowie: „Verba volant...“?
— Przypuśćmy, że znam.
— Otóż daję ci do ręki papier, który może do pewnego stopnia mówić przeciwko mnie. To dowodzi, że nie obawiam się ciebie. Przeciwnie ufam ci...
— I słusznie!..
— Przeczytasz to sobie, a jeśli potrzeba ci będzie jakichś objaśnień, zapytasz... Dopowiem ustnie.
Pan Onufry, nie słuchając już ostatnich słów, zagłębił się w podany mu zeszyt. Przerzucał szybko ćwiartki papieru, spoglądając tu i owdzie na rudawe plamy od wyblakłego hotelowego atramentu. Po chwili podniósł głowę.
— Powiedz mi jednak — rzekł — jaki ostateczny rezultat?.. Rozumiesz, że jestem nieco ciekawy.
— Zadawalniający — odrzekł krótko Robak.
— Jakto?
— O tyle, że twoja hypoteza, twoje przypuszczenie mniej więcej uważać można za stwierdzone...
— No?
— Rzecz prosta, że ślady z przed lat prawie dwudziestu odkryć niezmiernie trudno... Jeszcze u nas!.. I idzie o ową fatalną epokę, kiedy wszyscy potracili rozum... Ale od czegóż głowa na karku? Rozumiesz?..
— Rozumiem... rozumiem... — powtarzał z gorączką p. Onufry. — Co dalej?
— Dość, że odkryłem ślad kobiety, prawdopodobnie warjatki, która zostawiła przed 17 laty małą dziewczynkę w hotelu w Częstochowie... Jak przypuszczałeś dziecko zostało właśnie wychowanką właścicielki hotelu p. Lipińskiej... Odkryłem również całą jej marszrutę... Włóczyła się, jak opętana, po tamtych okolicach, z dzieckiem, a potem bez dziecka. Była w Zawierciu, Sosnowcu, Piotrkowie...
Panu Onufremu zaparł się mimowoli oddech.
— W Piotrkowie? — pytał. — I stawała w hotelu?..
— Stawała.
— Ach!..
— W jakim?
— Pod koronami.
Przez chwilę panowało milczenie.
— To wszystko jeszcze nic — ciągnął dalej Robak.
— Nic?..
— W porównaniu z wiadomością, którą mi podsunął przypadek... Niema, jak przypadek!..
— No?
— W Częstochowie trafiłem na kolegę i przyjaciela.
— Och!?..
— Który szczęściem nie poznał mnie. Ale ja go poznałem... I wyspowiadałem rzetelnie. Kolega szkolny!.. Miał w sąsiedztwie majątek. Ma się rozumieć Towarzystwo sprzedało mu wieś już dawno. Od tego czasu mieszka w miasteczku, zdziecinniał, zgłupiał... Zobaczyłem go w hotelu w Częstochowie, gdzie się stołuje. Rozgadaliśmy się — i on właśnie dał mi najdokładniejsze szczegóły...
— Tak?..
— Właśnie. Jego wioska leżała o parę wiorst od miasta. Zawsze był trochę frant i tchórz... Z powodu wypadków bał się siedzieć u siebie na wsi, mieszkał w samej Częstochowie. Pamięta szczegółowo cały dramat. I...
— I?..
— I nawet udzielił mi pewnych danych co do osobistości kobiety...
Pan Onufry podniósł się z za biurka, jak gdyby poruszony iskrą elektryczną.
— Jej nazwisko? — zapytał.
— Ba... żądasz trochę za dużo! — roześmiał się w odpowiedzi Robak.
Na twarzy pana Onufrego wybiło się zniechęcenie.
— Więc nie wiesz nic?..
— O... nic! Nie przesadzaj protestował Robak. Poczekaj.
— A więc?
— A więc... mam coś, ale nie wszystko. Mój były przyjaciel, który dziś nie domyśla się nawet tego zaszczytu, jest już stary... bardzo stary... Trochę zdziecinniał!..
Robak zatrzymał się, westchnął.
— To mnie nawet naprowadziło na jedną myśl... I ja starzeję.
— Daj pokój.
— Słusznie. Wracam do rzeczy. Dał mi tedy pewne wskazówki, ale nie wszystkie. Powiedział...
— Że?..
— Że ta kobieta, która zostawiła dziecko w hotelu nieboszczki Lipińskiej, była... nie zgadłbyś nigdy czem...
— Czem?
— Baletnicą...
Robak zawiesił głos, jak gdyby pragnąc sprawdzić efekt. Wrażenie zresztą było poważne. Pan Onufry zamyślił się. Mimowoli przeciągał ręką po czole i powtarzał machinalnie:
— Baletnicą... baletnicą?..
Nagle przerwał sobie.
Robak spoglądał nań ze zdziwieniem.
— Co takiego? pytał.
Pan Onufry tymczasem uderzył się w czoło.
— Już wiem — rzekł na pół sam do siebie — już wiem...
Zwrócił się do Robaka.
— I ten stary nie wie nazwiska tej baletnicy?
— Ba... wiedział, ale zapomniał.
— No, to ja ci powiem, jak ona się nazywała.
— Ty?
— Tak... ja.
— Ciekawym...
— Nazywała się... Polnerówna...
— Pol-ne-rów-na?..
— Tak jest.
— Zkąd wiesz?
Pan Onufry roześmiał się.
— Zkąd?.. Domyślam się.
Teraz z kolei Robak uderzył się w czoło.
— A jakiż ze mnie osioł!.. — wołał. — Tak, rzeczywiście, dwadzieścia, dwadzieścia parę lat temu jedną z pierwszych tancerek baletu była Polnerówna... Pamiętam ją. Włóczyłem się wtedy za kulisami. Ładna była bestyjka...
Pan Onufry spoglądał tryumfująco na Robaka.
— Widzisz... — rzekł powoli.
— Widzę. A więc masz kłębek w ręku?
— Mam...
Przez chwilę panowało milczenie. Były komornik zabrał znów głos:
— Wiesz, żem znalazł siostrę naszego chłopca?
— Mówiłeś...
— Tymczasem domyślałem się tego pokrewieństwa. Teraz mam pewność. Domyśleć się zresztą nietrudno — gdy ją zobaczysz, przekonasz się, że do niego podobna jak dwie krople wody...
Robak cmoknął.
— Musi być ładna.
— Zobaczysz...
Pan Onufry spoglądał z szyderczym uśmiechem na Robaka.
— I jeśli ci się spodoba, będziesz ją miał... Chcę ci to właśnie zaproponować. Wiem, żeś zawsze kobieciarz...
W oczach Robaka zapalił się jakiś przelotny ogień. Na twarzy miał w tej chwili wstrętny wyraz. Spuścił głowę.
— Nie kpij — rzekł.
— Nie kpię...
Pan Onufry podał Robakowi leżący na biurku list.
— Czytaj...
Robak wziął papier i rzucił okiem na podpis.
— Ach, od „Sępa“ — rzucił uwagę.
Zagłębił się w list. Po chwili podniósł głowę.
— Przyznam ci się, że nic nie rozumiem...
— W samej rzeczy! — wołał już p. Onufry, śmiejąc się. To moja wina. Dałem ci do czytania bez klucza.
Wyciągnął z szuflady rodzaj patronu czy formy papierowej, przy pomocy której przed kilku dniami pisał list, podał go Robakowi i rzekł:
— Przyłóż to do papieru i teraz czytaj...
Robak, nie okazując zdziwienia, zastosował się do tych słów. Zauważył tylko:
— A... ciekawy wynalazek!..
Czytał. Twarz jego zwykle nieruchoma wyrażała tym razem coś w rodzaju wzruszenia. Jeszcze raz przebiegł oczyma list i rzucił dwa słowa:
— Wściekły pies!..
Pan Onufry zlekka się uśmiechał.
— Przypuśćmy... Ale o to nam nie idzie. Zrozumiałeś list?
— Jeszczeby też nie?..
Podniósł papier do oczu:
— Pisze najwyraźniej: „Należy tę dziewczynę shańbić, doprowadzić do ostatniego stopnia rozpaczy, nędzy i upodlenia, jeśli można, do więzienia — i wtenczas napisać mi, żebym przyjechał...“ To jasne. A więc?..
— Więc... do dzieła.
Robak spojrzał na Onufrego.
— Do dzieła? — pytał. Wiesz, miałbym może pewne skrupuły... Dziewczyna, dziecko niemal...
Były komornik roześmiał się głośno. Jego śmiech był ostry i drwiący.
— A... skrupuły?..
— Nie... ale widzisz...
Lecz p. Onufry znów przerwał.
— Widać nie doczytałeś do końca...
— Do końca?..
— Tak. Zobaczyłbyś tam cyfrę 15000 rs. To nasz zarobek...
Nasz?
Na tem słowie położony był akcent.
— Tak jest, nasz... — odpowiedział p. Onufry.
— I to jeszcze nie wszystko... List zawiadamia o wysłaniu przekazu na koszta na tysiąc rubli.
— Tysiąc rubli?
— Otóż, chciałem zapytać ciebie: czy chcesz mieć z tego pięćset?..
— Kiedy?
— Zaraz..
— Jak to? Przekaz już zainkasowany?
— Jeszcze nie, ale ja gotów jestem zaforszusować...
— Ach!..
Pan Onufry z flegmą wydobył z kieszeni gruby pugilares i odliczył pięć storublówek. Położył je na stole. Na ten widok oczy Robaka zapaliły się mimowoli dziwnym połyskiem... Wyciągnął rękę w kierunku pieniędzy. Ale były komornik zatrzymał jego dłoń...
— Powoli — rzekł z lekkim uśmiechem na ustach — a skrupuły?
— Kpisz?..
Za chwilę pieniądze przeszły do kieszeni Robaka. Ajent pana Onufrego wyprostował się na krześle, wyglądał teraz zupełnie inaczej. Miał bez porównania pewniejszy siebie wyraz twarzy.
— I co robić? — pytał.
— O, jak na teraz, będziesz miał dość łatwą a nawet przyjemną robotę...
Robak spoglądał na byłego komornika z oczekiwaniem.
— Nie mówiłem ci nazwiska dziewczyny?
— Nie... Ale siostra Polnera musi się chyba nazywać Polnerówna...
— Właśnie, że nie.
— A?..
Pan Onufry podał Robakowi kartkę papieru...
— Masz tu napisane jej nazwisko... Rysopisu nie potrzebuję ci dawać. Jakby skórę zdjął z tamtego.
— I?..
— I, mój kochany, twoja rola zacznie się jutro między 4-ą a 5-ą. Dziewczyna ta jest w tej chwili guwernantką na jednej z pierwszorzędnych pensyj. Jutro między 4 a 5 zostanie ztamtąd wypędzona, obarczona ciężarem hańbiącego podejrzenia...
Robak spojrzał z zdziwieniem na twarz Onufrego.
— Już? — zapytał tylko.
— Już...
— I to zrobiłeś ty?
— Jeszcze nie zrobiłem... W tej chwili zrobię.
Wziął z kupki papierów kopertę z listem, zakleił ją i napisał na wierzchu adres: „Wielmożna Panna Śniadowicz, przełożona pensji, ulica Krucza Nr. XX.
Robak spoglądał nań z oczekiwaniem.
Były komornik przylepił markę miejską do koperty i zadzwonił. Weszła stara służąca.
— Wrzucić to zaraz do skrzynki pocztowej — rzekł.
Potem odrzucił się w tył fotelu i dodał, zwracając nieco ironiczne spojrzenie w stronę Robaka:
— Już...
— Prędko jedziesz! — mruknął ten ostatni.
Przez króciutka chwilkę panowało milczenie. Przerwał je wreszcie pan Onufry.
— Słuchaj stary — i zapytał niespodzianie — jak uważasz powołanie posłańca publicznego?
— Albo co?..
— Nic. Będziesz się musiał jutro ustroić w szary uniform z czerwonemi wyłogami...
— Ja?
W głosie Robaka brzmiały resztki szlacheckiej dumy. Poskromił ją szybko pan Onufry. — Zapytał szyderczo.
— A... skrupuły?.. Mieliśmy przecież o nich zapomnieć...
Robak westchnął.
— Rzeczywiście.
Były komornik wydobył ze swego niewyczerpanego pugilaresu jakieś papiery. Ciągnął dalej z uśmiechem.
— Cały świat wie, że jestem filantropem. Lubię zapewniać takim, jak ty, biedakom uczciwa pracę. Dzięki moim stosunkom wyrobiłem ci dzisiaj posadę posłańca. Złożyłem za ciebie kaucję. Oto kwit.. Jutro rano pójdziesz do magazynu krawieckiego z tą kartką i weźmiesz na mój rachunek mundur, potem zameldujesz się w biurze, a około trzeciej albo czwartej rozpoczniesz swą służbę...
— A...
— Wyznaczą ci stację na Kruczej. Będziesz tam oczekiwał przed domem Nr. XX, gdzie jest pensja, aż wyjdzie zapłakana dziewczyna. Poznasz ją. Postarasz się nie spuszczać jej z oka... Wreszcie pogadamy o niej.
Konferencja p. Onufrego i jego pomocnika trwała jeszcze dobrą godzinę. Rozmawiali po cichu, zbliżywszy do siebie głowy. Oczy Robaka, żarzyły się jak dwa rozpalone węgle.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Nagiel.