Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czane w pismach specjalnych, ceniono wysoce. Uczennice, pomimo pewnych dziwactw, uwielbiały w niej zwierzchniczkę, pełną serca i rozsądku.
Na widok b. komornika, przełożona mimowoli zmarszczyła czoło. Pan Onufry stał pośród pokoju zimny i uśmiechnięty ironicznie. Zmierzyli się wzrokiem.
— Proszę siadać — rzekła panna Śniadowicz.
Pan Onufry usiadł. Zaczęła się rozmowa, z początku wahająca, przerywana, pod koniec nader ożywiona. Po kwadransie przełożona zadzwoniła.
— Poproś pannę Jadwigę — rzekła do służącej.
Nie upłynęło minuty, gdy drzwi gabinetu znów otworzyły się. Weszła nauczycielka, skłoniła się. Panna Śniadowicz dała jej jakieś, nic nie znaczące, polecenie. Przez tę krótką chwilę pan Onufry cały był w kolorach. Z po za swych binokli uparcie wlepił wzrok w dziewczę.
Kiedy panna Jadwiga wyszła, przełożona zwróciła się do b. komornika.
— I cóż?
— Hm... — odrzekł pan Onufry, którego twarz była znów spokojna i zimna. Pogadamy...
Rozmowa, która się teraz rozpoczęła, trwała blisko półtorej godziny.
Gdyby kto ośmielił się podsłuchiwać u dębowych drzwi gabinetu panny Śniadowicz, zdziwiłby się bardzo. Odzywały się kolejno dwa głosy, jeden kobiecy pokorny, błagający, niekiedy nabrzmiały łzami, potem znów męzki suchy, zimny, urywany. Kiedy wreszcie konferencja ukończoną została, uważny badacz dostrzegłby, że panna