Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ba... żądasz trochę za dużo! — roześmiał się w odpowiedzi Robak.
Na twarzy pana Onufrego wybiło się zniechęcenie.
— Więc nie wiesz nic?..
— O... nic! Nie przesadzaj protestował Robak. Poczekaj.
— A więc?
— A więc... mam coś, ale nie wszystko. Mój były przyjaciel, który dziś nie domyśla się nawet tego zaszczytu, jest już stary... bardzo stary... Trochę zdziecinniał!..
Robak zatrzymał się, westchnął.
— To mnie nawet naprowadziło na jedną myśl... I ja starzeję.
— Daj pokój.
— Słusznie. Wracam do rzeczy. Dał mi tedy pewne wskazówki, ale nie wszystkie. Powiedział...
— Że?..
— Że ta kobieta, która zostawiła dziecko w hotelu nieboszczki Lipińskiej, była... nie zgadłbyś nigdy czem...
— Czem?
— Baletnicą...
Robak zawiesił głos, jak gdyby pragnąc sprawdzić efekt. Wrażenie zresztą było poważne. Pan Onufry zamyślił się. Mimowoli przeciągał ręką po czole i powtarzał machinalnie:
— Baletnicą... baletnicą?..
Nagle przerwał sobie.
Robak spoglądał nań ze zdziwieniem.
— Co takiego? pytał.