Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— To wszystko jeszcze nic — ciągnął dalej Robak.
— Nic?..
— W porównaniu z wiadomością, którą mi podsunął przypadek... Niema, jak przypadek!..
— No?
— W Częstochowie trafiłem na kolegę i przyjaciela.
— Och!?..
— Który szczęściem nie poznał mnie. Ale ja go poznałem... I wyspowiadałem rzetelnie. Kolega szkolny!.. Miał w sąsiedztwie majątek. Ma się rozumieć Towarzystwo sprzedało mu wieś już dawno. Od tego czasu mieszka w miasteczku, zdziecinniał, zgłupiał... Zobaczyłem go w hotelu w Częstochowie, gdzie się stołuje. Rozgadaliśmy się — i on właśnie dał mi najdokładniejsze szczegóły...
— Tak?..
— Właśnie. Jego wioska leżała o parę wiorst od miasta. Zawsze był trochę frant i tchórz... Z powodu wypadków bał się siedzieć u siebie na wsi, mieszkał w samej Częstochowie. Pamięta szczegółowo cały dramat. I...
— I?..
— I nawet udzielił mi pewnych danych co do osobistości kobiety...
Pan Onufry podniósł się z za biurka, jak gdyby poruszony iskrą elektryczną.
— Jej nazwisko? — zapytał.