Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Robak, nie okazując zdziwienia, zastosował się do tych słów. Zauważył tylko:
— A... ciekawy wynalazek!..
Czytał. Twarz jego zwykle nieruchoma wyrażała tym razem coś w rodzaju wzruszenia. Jeszcze raz przebiegł oczyma list i rzucił dwa słowa:
— Wściekły pies!..
Pan Onufry zlekka się uśmiechał.
— Przypuśćmy... Ale o to nam nie idzie. Zrozumiałeś list?
— Jeszczeby też nie?..
Podniósł papier do oczu:
— Pisze najwyraźniej: „Należy tę dziewczynę shańbić, doprowadzić do ostatniego stopnia rozpaczy, nędzy i upodlenia, jeśli można, do więzienia — i wtenczas napisać mi, żebym przyjechał...“ To jasne. A więc?..
— Więc... do dzieła.
Robak spojrzał na Onufrego.
— Do dzieła? — pytał. Wiesz, miałbym może pewne skrupuły... Dziewczyna, dziecko niemal...
Były komornik roześmiał się głośno. Jego śmiech był ostry i drwiący.
— A... skrupuły?..
— Nie... ale widzisz...
Lecz p. Onufry znów przerwał.
— Widać nie doczytałeś do końca...
— Do końca?..
— Tak. Zobaczyłbyś tam cyfrę 15000 rs. To nasz zarobek...
Nasz?