Przejdź do zawartości

Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Robak skierował na pana Onufrego pytające spojrzenie. Ten ostatni ciągnął dalej.
— Rozumiesz, że chcę z ciebie mieć nie ślepe narzędzie, ale pomocnika rozumiejącego rzecz...
Robak chrząknął.
— I dla tego muszę ci objaśnić, co za odkrycia porobiłem i co za cel będzie miała twoja podróż...
— Hum...
— Otóż siadaj. Będziemy gadali.
Rozmowa trwała blisko do dziesiątej w nocy, a nazajutrz, o jedenastej rano, Robak wyjechał do Piotrkowa. Jego blada nieprzyjemna twarz w chwili, gdy wsiadał do wagonu drugiej klasy na wiedeńskim dworcu była rozjaśniona rodzajem uśmiechu. Mimowoli dotykał ręką od czasu do czasu okolicy serca, gdzie zapewne umieścił dość uprowidowany pugilares. Przed wyjazdem trzy razy napił się w bufecie wódki...
Pan Onufry od tego ranka na pozór rozpoczął znowu swą regularną egzystencją spokojnego mieszczanina.
Tylko na pozór!.. Wprawdzie rano chodził jak zwykle do kościoła, potem do kąpieli, po południu na mleko do Ogrodu Krasińskiego, a wieczorem na kufel piwa pod „Gwiazdę“, ale pod pokrywką tego powierzchownego spokoju ukrywała się pracowita i energiczna działalność.
Nigdy chyba pan Onufry nie odbierał tyle telegramów i listów i nigdy tak długo nie ślęczał przy biurku. Telegramy przychodziły kolejno z Piotrkowa, Częstochowy, Zawiercia, Sosnowic, a listy miały pieczątki krajowe i zagraniczne.