Rodzeństwo (Kraszewski, 1884)/Tom pierwszy/I

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Rodzeństwo

Tom pierwszy

Wydawca Wydawnictwo
»Dziennika Powieści«.
Data wyd. 1884
Druk Drukarnia «Czasu»
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Po kilkudziesięcioletniej niebytności w Warszawie, ten ktoby nagle się znalazł w początku ulicy Nowego Świata, naprzeciwko niedawno wymurowanej kamienicy, na gruzach zburzonego starego domu Radcy Stanu Bronisława Szelawskiego, przypatrując się jej wspaniałej i wytwornej budowie, mógłby się sądzić przeniesionym do której ze stolic europejskich Hausmanowską rószczką dotkniętych.
Nie mogła się ona może nazwać pałacem — ale przed stu laty wznoszone tutaj tak zwane pałace, porównane być nie mogły do tego gmachu artystycznie obmyślanego, wykonanego ze starannością wielką o szczegóły, opatrzonego we wszystko, czego współczesny komfort wymaga.
Od dachu kształtnemi zamkniętego mansardami, do głównych wschodów ze szląskiego marmuru, od okien z szyb zwierciadlanych do drzwi ozdobnych bronzami — wszystko z sobą harmonizowało i składało całość czyniącą zaszczyt budowniczemu.
Znawca tylko wymagający i wymyślny skrzywiłby się może, znajdując tę piękność oklepaną, pospolitą, zużytą, pozbawioną wszelkiej oryginalności, jednem słowém — trywialną.
W nowym Wiedniu, Paryżu, Berlinie, a nawet Dreznie, co roku takich kamienic stają seciny, podobnych do siebie jak siostry rodzone. — Ale na skromną Warszawę było to bardzo wytworne, i podziwiano gust człowieka, odwagę spekulatora, bo koszta wzniesienia takiego domu, bardzo być musiały znaczne. Za to jednak, wyglądała kamienica prześlicznie, a okazało się, że Radca Stanu, który dla siebie zachował tylko drugie piętro — wynajął z łatwością sklepy na dole, entresol, pierwsze piętro i resztę, bardzo korzystnie lokatorom zamożnym, spokojnym, umiejącym ocenić wszystkie wygody takiego mieszkania.
Rozumie się, że tu już dla uboższych, przynoszących z sobą zaniedbanie, zabrukanie, nieporządek... łachmany — wcale miejsca nie było, nawet pod strychem. Tu mogli tylko mieszkać bardzo porządni ludzie.
Mówiono nawet o postawionych w kontraktach warunkach względem dzieci i psów, — dosyć uciążliwych — ale panu Radcy szło o to, aby dom na stopie przyzwoitej utrzymać.
Po wynajęciu okazało się, że Radca i pochwalić się mógł kamienicą i interes zrobił wcale dobry.
Opowiadano, że jeden z bankierów ofiarował za nią odstępne znaczne, ale Szelawski sprzedać nie chciał, myślał nawet o nabyciu placów sąsiednich i stawianiu nowych domów podobnych.
Człowiek był z głową i z krédką, umiejący rachować nawet wówczas, kiedy się zdawał fantazyi ulegać. Syn zamożnego bardzo szlachcica, zdolnością i pracowitością dobił się naprzód dosyć wysokiego stanowiska w hierarchii urzędniczej, a że go to zbliżyło do świata finansowego, korzystał ze stosunków z nim — i puszczając się na spekulacye, które się wiodły bardzo szczęśliwie, dorobił się — jak mówiono, znacznego majątku.
Zwolna podobno nawet pragnienie robienia pieniędzy, które rośnie w miarę, jak się ich więcej zdobywa, tak opanowało urzędnika, że więcej giełdą, ruchami jej, niż obowiązkami swojej posady był zajęty — chociaż na pozór spekulacyi tych się wypierał, — używając do nich pośredników i nie występując na jaw z niemi. Ale wiedzą sąsiedzi, jak kto siedzi.
Wiodło mu się wogóle bardzo szczęśliwie, co winien był wielkiemu taktowi w postępowaniu i rzadkiemu instynktowi, trafności w obejściu się z ludźmi. Wielu mu zazdrościło, ale nieprzyjaciół nie miał.
Powiodło mu się i ożenienie wcale szczęśliwie z bardzo ładną, miluchną, pieszczoną jedynaczką niegdy kupca i obywatela miasta Warszawy, którą poślubił zakochawszy się w niej.
Naówczas miała ona jeszcze braci i posag nie wielki, ale rodzeństwo wymarło i Radca odziedziczył oprócz kapitału kilka domów nad Wisłą, wielce niepozornych, wyglądających na obrzydliwe rudery — ale przynoszących mu czynsze ogromne.
Były to domostwa dla ubogiej, najuboższej ludności przeznaczone, — brudne, niezdrowe, cuchnące, ale nie wymagające nakładów i procentujące olbrzymio. Kłopotliwe to było, wymagające na miejscu czuwającego administratora — ostatecznie jednak korzystne bardzo. Radca też żadnych tu reform wprowadzić nie myślał.
Troje dzieci niedorosłych składały rodzinę pana Radcy, a żona wyglądała tak świeżo, młodziuchno, ubierała się tak elegancko, iż trudno było uwierzyć, że była matką dziesięcioletniego chłopaka.
Radca Szelawski cieszył się szacunkiem powszechnym, znano go jako człowieka zasad surowych, nieposzlakowanego w niczem, pilnującego granic prawami oznaczonych, strzegącego się czynności wątpliwych i dwuznacznych, ale zarazem wiele wymagającego od innych, a wcale na żaden sentymentalizm nie chorującego.
Można się było domyśleć, że trochę ogładzonego egoizmu, kryło się pod tą powłoką czystą i piękną. W życiu i postępowaniu pana Bronisława wszystko było jak najściślej obrachowane, — a uczucia i passywy serca nie kierowały nim nigdy. Miał za zasadę nic nie przedsiębrać pod wpływem wzruszenia, czekając aż się ono ukołysze.
Pomimo to nie można go było nazwać zimnym, bo w towarzystwie okazywał się nadzwyczaj uprzejmym, miłym, wyrozumiałym, skarbiącym sobie chętnie życzliwość wszystkich, rozbrajającym uprzedzenia, łagodnością i panowaniem nad sobą.
Z powierzchowności Radca wydawał się prawie młodym, chociaż przeszedł pono lat czterdzieści. Spokój ducha dawał mu świeżość, pogodę na twarzy, a nader wykwintne formy wszystkim miłym czyniły. Stosunki towarzyskie łączyły go z osobami do różnych warstw społecznych należącemi — ale głównie trzymał się średnich, chociaż wyżej by łatwo mógł sięgnąć.
Było to — jednego czerwcowego wieczora — miano podawać herbatę, na którą Radca powróciwszy do domu, czekając z cygarem w ustach, czytał gazetę.
Ubrany trochę za młodo, ale skromnie — zdaleka wyglądał prawie na miejskiego eleganta dobrego tonu, chociaż łysiejące czoło i małe zmarszczki około oczów, zblizka go nierównie starszym czyniły.
W nowym domu, takim jakim go sobie wzniósł pan Radca, mieszkania wszystkie odznaczały się komfortem i pewną elegancyą — ale równie spowszedniałą i trywialną jak budowa, do której należały.
Przypominało to pierwszorzędne hotele zagraniczne i domy nagle zbogaconych bankierów. Wszystko, aż do obrazów na ścianach, ani złych ani dobrych — nie raziło i nie wyróżniało się, nie wychodziło ze średniej skali smaku wieku — lecz nie zbywało na niczem, co dowodzić mogło dostatku i starania o uwygodnienie życia.
Krajobrazy szwajcarskie i tyrolskie przyozdabiające ściany, nie miały nic w sobie Calam'owskiego — ale gdyby nie jaskrawość, uszły by w oczach nie wymagających ludzi. Sprzętów kształty nie uderzały nowemi pomysłami, ale udawały one dąb i heban do złudzenia.
Radca czytał jeszcze gazetę, myśląc może o czem innem, gdy cichym, małym kroczkiem weszła powoli, ustrojona bardzo wdzięcznie, z batystową chusteczką w ręku, żona jego.
Była to bardzo ładna laleczka, uśmiechnięta, z przymrużonemi oczkami, delikatna, wątła, pieszczona i zakochana w sobie. Idąc nie pominęła oczyma żadnego zwierciadła, choć tylko mąż na nią czekał.
Blondynka ciemna, dosyć wdzięcznych, drobnych rysów twarzy, bardzo zręczną obdarzona figurką, z oczyma dużemi szafirowemi, z małemi usty koralowemi, zdawała się zdjętą z jakiejś chromolitografii, lub na jej wzór kolorowaną.
Szła zwolna, trochę znudzona, oczyma czyniąc wyrzuty mężowi, który się zbliżania jej nie domyślał, tak był pochłonięty czytaniem dziennika — a w istocie rozmyślaniem o czem innem.
Stanęła nareszcie tuż, o krok przed nim i lekko zakaszlała — obudźże się... to ja jestem!! Radca w istocie ruszył się jak przebudzony, rzucił gazetę, uśmiechnął się i wstał spiesząc ku niej.
Ona — wzdychała patrząc mu w oczy z wyrzutem.
— Broniś — więc to nieuniknione! odezwała się po cichu — potrzeba jechać! niestety! potrzeba jechać, a taka to podróż....
Nie dokończyła. Bronisław wtórował jej westchnieniu.
— Lolu moja — odezwał się czule. Jest to przecie podatek nieuchronny, który musiemy starym rodzicom płacić co roku. — Należy im to. Prawda, że podróż jest trochę nudna, pobyt dosyć kłopotliwy — ale my w Wólce nie zabawiemy długo...
Piękna Lola bawiąc się chusteczką, poruszała ramionami
— Nie sądźże, proszę, poczęła rękę przykładając do piersi, że ja twoich rodziców nie kocham, nie mam dla nich należnego szacunku, ale — obyczaj i tryb życia ich na wsi, wszystko nas tak jakoś dzieli, taki to inny świat ten wiejski, przestarzały.. — a w dodatku — westchnęła — dzieci także zabrać potrzeba!
— Koniecznie! nieodzownie, pospieszył mąż całując ją w rękę. Moja matka tak chciwą jest wnucząt, takby nam choć jedno odebrać pragnęła, nie mogąc ani od Julianowstwa, ani od Sabiny się doprosić, że nie chcąc jej dać, przynajmniej raz w rok pokazać musiemy wnuki.
Słuchając tego wyroku pani Bronisławowa patrzyła w ziemię i krzywiła się bardzo znacząco.
— Oddać im jedno z dzieci! zawołała — za nic w świecie! nie mogę! Wierzę, żeby tam je pieszczono, ale co za wychowanie! Ani Jadwisi, ani Klemensa, ani Maryanka nigdy nie oddam od siebie.
— No, i właśnie dla tego, rzekł mąż z naciskiem — dla tego trzeba im choć pokazać dzieci. Nie możemy ojca i matki zrażać od siebie.. szczególniej od ciebie.. potrzebujemy ich.. a starzy tak są dobrzy i serdeczni....
— Ale ja nie przeczę! pospieszyła trochę kwaśno Lola, ja ich kocham także.. Wierz mi..
Zatrzymała się krótko i dodała:
— Kiedyż jedziemy? wybrać się muszę..
Radca oczy podniósł ku sufitowi, zdając się rachować.
— No — najdalej, pojutrze — rzekł — bo w wigilią świętego Jana musiemy już być w Wólce i spocząć..
Nieznacznie brwi się ściągnęły pięknej Loli.
— Będziemy więc w wielkim komplecie — rzekła, bo i Julianowstwo i Mecenas...
— Nieochybnie — przerwał Radca, wszyscy wiedzą, że rodzice do tego przywiązują wagę, że sobie nas widzieć życzą. Julianowstwo, którym podróż na Warszawę wypada, zjawią się tu lada chwila, i zapewne ztąd pojedziemy wszyscy razem. Tylko co ich nie widać.
Żona nic nie odpowiedziała. W salce jadalnej słychać było przygotowania do herbaty.
— Domyślałam się tego, szepnęła spoglądając na męża z uśmieszkiem, na wszelki wypadek przygotowałam herbatę.,
Mąż pocałował ją w rękę.
— To się nazywa być gosposią troskliwą o honor domu! rozśmiał się uradowany. — Mnie się zdaje, że Kalikst też przyjdzie się zameldować do podróży...
— Naturalnie — odpowiedziała żona — spóźniłam dlatego herbatę, aby jej dwa razy nie sztukować.
Spojrzała na zegar stojący na kominie.
— Kalikst wpadnie tylko jak po ogień, bo się zawsze spieszy. Należy to do.. dobrego tonu u Mecenasa, nigdy nie mieć czasu, tak strasznie go ludzie rozrywają..
Radca się uśmiechnął.
— Żart na bok, rzekł, ma istotnie wielką wziętość, umie chodzić około interesów! Kalikst pomimo to nie chybi do Wólki, a i Sabina z mężem, jestem pewny, stawić się będzie u rodziców. Jakże by to wyglądało, gdybyśmy my chybili? Weszło to już w obyczaj choć raz w rok starym się pokłonić — no i to się im należy.. Węzły rodzinne...
Bronisław mówił, ale piękna Lola, zadumana, już go nie słuchała. Powolnym krokiem zbliżali się ku salce jadalnej, przez której drzwi na wpół otwarte widać było naprzeciw bufet wspaniale rzeźbiony, równie pospolity i oklepanych form, jak wszystkie sprzęty tego domu. — Ale wyglądał pokaźnie zdaleka.
Dzwonek dał się słyszeć w przedpokoju.
Radca stanął, oczekując aby mu zwiastowano gościa o dosyć niezwykłej godzinie przybywającego, — gdy — nie oznajmiony w progu się zjawił mężczyzna, rysami twarzy trochę przypominający gospodarza.. a nieco młodszy od niego.
Był to pan Mecenas Kalikst, brat o którym świeżo mówiono — prawnik, nadzwyczaj czynny, wzięty i zdolny, Doktor utriusque i pan Kalikst Szelawski.
— O wilku mowa! rozśmiał się, zwracając ku niemu gospodarz.
Kalikst, chociaż fizyonomią nieco przypominał starszego brata, życiem inny jej wyrobił charakter...
W Bronisławie czuć było trochę zmuszonego się w sobie zamykać urzędnika, — w Kalikscie więcej było ognia i energii jawnej, a nawet umyślnie się uwydatniającej.
O kilka lat młodszy, stosunkowo twarz miał bardziej zmęczoną, i mniej okazywał starania o elegancyą i pozory młodości.
Oczy jego biegały żywo, usta drgały nim je otworzył.
— Zgadujecie już — począł witając bratowę, która go zalotną minką przyjmowała — zgadujecie dla czego i z czem przybywam?? Jedziecie??
— Naturalnie! pospieszył z odpowiedzią brat, rękę mu podając.
Kalikst włosy żywym ruchem ręki poprawił nieszczęśliwie na głowie, a w istocie rozrzucił je tylko.
— Ja — także! westchnął Mecenas, naprzód, że mi tęskno do moich starych, powtóre, że to obowiązek, chociaż tak jestem właśnie zarzucony sprawami, tyle mam do czynienia, że ta para dni wiele mi kosztować może — a! co robić!
Zżymnął ramionami.
— O starych naszych zapominać się nie godzi — dodał. Julek tylko co go nie widać, z pewnością także nadciągnie.
— I Sabina z mężem, rzekł gospodarz, musiemy być wszyscy. Mnie się zdaje, że oni albo już są w Warszawie, lub dziś muszą nadciągnąć.
Milczeli, Mecenas się tymczasem rozpatrywał po mieszkaniu zadumany.
— Herbatę podają, dodał Bronisław, bratu kapelusz z rąk biorąc — chodź z nami! O tej porze już w biurze nic nie masz do czynienia, a tak dawnośmy się nie widzieli, choć się codzień o siebie ocieramy. Ale i ty i ja.. mamy tyle do czynienia.
W ulicy dał się słyszeć turkot powozu, sama pani pospieszyła do okna, wychyliła się i wyjrzała.
— Przysięgłabym, że Julianowstwo! zawołała żywo. — I — tak jest! to oni! dodała obracając się do męża.. Biegnę kazać coś dodać do herbaty.. Wracam natychmiast.
Dwaj pozostali bracia, na spotkanie najstarszego, skierowali się ku przedpokojowi. Na wschodach słychać już było rozmowę.
Okrzyk się dał słyszeć, gdy drzwi otwarto. Pan Julian Szelawski, prowadząc powoli żonę, wchodził i rozglądał się bardzo ciekawie po kamienicy.. Uśmiechem, w którym reszta jakiegoś sarkazmu pozostała, przywitał braci.
Pani Julianowa piękna, ale rysów już przywiędłych, nadzwyczaj starannie ustrojona, woniejąca, z minką arystokratyczną, uśmiechem wymuszonym, pańskim, przywitała mężowskich braci.
— Czekaliśmy już, mając przeczucie, że kochanych braterstwa dziś widzieć będziemy, i że po drodze nas nie pominiecie — zawołał gospodarz, całując podaną rączkę.
W tem za rodzicami idący, ukazał się kilkunastoletni wyrostek, elegant rysami twarzy przypominający Julianową.
A! i Chryzio także!! dorzucił Mecenas...
— Musieliśmy przynajmniej najstarszego wziąć z sobą, odparł pan Julian, boby się dziadek i babunia gniewali.
Chryzio kłaniał się zdaleka dosyć zimno, witając stryjów.
Starszy od obu, pan Julian Szelawski, stosunkowo był równie dobrze, jak oni zakonserwowany i wyglądał młodo. Postawę miał daleko więcej pańską, arystokratyczną. Żona jeszcze wybitniej charakter ten nadać sobie pragnęła. Wprawdzie przybywała do państwa Bronisławowstwa, ale czuć było, iż tem czyniła im łaskę, że to sobie za zaszczyt powinni byli uważać. Spełniała obowiązek, jaki węzły rodzinne wkładały, z chłodem widocznym.
Oboje państwo ubrani byli z przesadzoną elegancyą, a Chryzio wyglądał paniczykowato, na młodego anglika. Ładny chłopak naśladując rodziców, prezentował się z minką lekceważącą, niemal pogardliwą. Jego, równie jak rodziców razić się zdawała kamienica nowa, tak błyszcząco i zbytkownie urządzona.
— Pierwszy raz jestem w twoim pałacu, żartobliwie wchodząc na próg odezwał się pan Julian. Ba! ba! co za przepych! co za wykończenie! jaka wytworność! Powinszować panu Radcy! Jedno tylko mnie razi, dodał, to, że ten pałacyk z lokatorami dzielić potrzeba... Ja lubię, jak anglicy być panem u siebie..
Zapewne! przerwał Bronisław. Na wsi jest to możliwe, nie w mieście, gdzieby było za nadto kosztownem..
Wchodzili powoli do salonu, pan Bronisław śledził na twarzy brata, jakie uczyni wrażenie. Państwo Julianowstwo temi samemi zazdrosnemi, nieco szyderskiemi oczyma mierzyli salon, któremi się przypatrywali wspaniałym wschodom z marmuru szląskiego, pokrytym kobiercem..
Bronisław oczekiwał pochwał należnych.
— Co to was kosztować musiało! zawołał w końcu Julian.
— Dosyć dużo — odparł szybko gospodarz — ale bądź cobądź, opłaca się to. Nie byłbym dla dogodzenia fantazyi i pochwalenia się przed ulicą, wkładał kapitału, gdybym pewnym nie był, że procentować musi.
Wprawdzie domy moje nad Wisłą przynoszą stosunkowo daleko więcej, ale to inna wcale spekulacya..
Sklepy na dole, pierwsze piętro, na innych obrachowane lokatorów, ani dnia nie stały próżno, a mam ludzi spokojnych i zamożnych. Niemal się o nie licytowano, miałem pretendentów do wyboru.
Z pospiechem, zarumieniona nadbiegła w tem gosposia, witając z wielką czułością i nadskakiwaniem wystrojoną, zimną i znudzoną bratową, którą mocno się zajęła, starając jej przypodobać. Pani Julianowa hołdy te należne sobie, przyjmowała dosyć obojętnie.
Pomimo braterskich stosunków — między osobami tak blizko z sobą krwią połączonemi, chłód się dawał czuć widoczny. Bracia, bratowa, spoglądali na siebie z rodzajem nieufności i obawy — mówiąc rachowali się z każdym wyrazem.
Pan Julian westchnął, rozsiadując się w fotelu.
— A za tem, odezwał się żartobliwie — stawiemy się wszyscy, aby odbyć naszą doroczną pańszczyznę!! Nie bierzcie mi za złe, że używam tak nieprzyzwoitego wyrazu. Kocham naszych starych rodziców, radbym ich widzieć, ale ten święty Jan z sąsiadami, z proboszczem, z rezydentami, w ciasnym dworku.. na kuchni starego Konrada!!!
Pan Julian ręką zamachnął — żona patrząc na niego, uśmiechnęła się, ale widać było, że otwartości z jaką wybuchnął, nie pochwalała. — On nie zważał na to.
— Ojciec i matka, oboje się tak z tem wszystkiem obyli, że im to wszystko starczy i miłem jest, a sąsiedzi, szlachta zakwaśniała, rubaszna stanowi towarzystwo najupodobańsze... Dla nas zaś w tem otoczeniu parę dni przebyć trudno.. Tryb życia nie nasz. Jeszcze ja bym to wszystko zniósł łatwiej ale moja biedna Helusia, której lada zapach niezwykły wadzi, nawykła do innych ludzi, obejścia się.. prawdziwe dla mnie robi poświęcenie.
Bracia słuchali tego wynurzenia się obojętnie; pani Julianowa oczy spuściła..
— Nie powiem i ja, żeby mi bardzo smakowała ta obowiązkowa podróż do Wólki na znajomą mi galaretę Konrada i ptisie — rzekł ramionami poruszając Bronisław: moja Lola też delikatna, dom niewygodny, ciasnota — ale rodzice są rodzicami, mamy dla nich obowiązki.
— Ja w dodatku musiałem Chryzia wziąć — dodał Julian — boby mi dziad miał za złe, ażebym mu najstarszego wnuka choć raz w roku nie pokazał.
Zwrócił się do zmarszczonego i milczącego Kaliksta i rzekł wskazując na niego:
— Ot, komu najłatwiej — nie żonaty, dzieci za sobą nie potrzebuje ciągnąć, gospodarstwa nie porzucił.
— Doskonały! przerwał Mecenas, gospodarstwa nie mam, prawda, ale cudzych interesów stokroć od waszego gospodarstwa ważniejszych na głowie bez liku, a za te odpowiadam.
Wy macie tylko własne..
Właśnie hr. Z... powołuje mnie jako Radcę prawnego do Spółki, która się zawiązuje pod jego opieką, jest to interes, w którym i ja spodziewam się udziału.. Musiałem prosić, aby pierwsze posiedzenie odłożono..
W tem pani Julianowa, która słuchając rozpatrywała się ciągle po salonie, uśmiechając się to do męża, to do Chryzia, wtrąciła głosem pieszczonym i akcentem nieco cudzoziemsko brzmiącym.
— Trzeba staruszkowi papie przebaczyć, ale doprawdy, rodzinę mając dosyć liczną i życząc ją widywać u siebie, oprócz tego tylu przyjaciół i znajomych, — będąc tak majętnym — żeby się upierać siedzieć w tym starym dworku i żyć na tak niewłaściwej stopie!!
Nie dokończyła ruszając ramionami.
— I zawsze, co roku tożsamo się powtarza — dodała po chwili żartobliwie.. Zjeżdżamy się, nie ma nas gdzie pomieścić. My z bratową musiemy dusić się w jednym pokoiku.. panowie...
— No! o nas mowy nie ma — rozśmiał się Bronisław — ojciec pamięta te czasy, gdy gościom dawniej pościelano w szopie na sianie.
— Przynajmniej, żeby mi Chryzia gdzie w wilgoci albo na przeciągu nie umieszczono — dodała Julianowa.. On tak delikatny! Gotowam się narazić, a na to nie pozwolę..
Lola zaciskając usteczka spojrzała na bratową.
— Ja wszystkie moje dzieci zabrać muszę — odezwała się — dziadek tego wymagał.. przebiegam myślą dom i drżę z trwogi, gdzie oni mnie z niemi pomieszczą..
— Panie nasze, dzieci — przerwał Bronisław — wszystko to jeszcze niczem — najgorzej z nami, z którymi ceremonij nie ma.. Skrupi się na nas!!
Dziesięcioletni chłopak, synek gospodyni, przystojny i żwawy, daleko mniej wyelegantowany, niż Chryzio — wsunął się właśnie, szepcąc matce, że podano herbatę, a piękna Lola zbliżyła się do wspaniałej bratowej, przepraszając ją, że na przyjęcie nie była przygotowaną.
Zdaje się jednak, że przeciwnie być musiało, bo stół w jadalnym pokoju bardzo obficie był przysmakami zastawiony, i jak wszystko, co otaczało państwa Bronisławowstwa, świecił, połyskiwał, chociaż zbyt smakownem urządzeniem się nie odznaczał. Jaskrawe fajanse angielskie zastępowały porcelanę, srebra były widocznie przypadkowo nabyte i niedobrane, — cały serwis robił wrażenie zbieranej drużyny.
Wzrok pani Julianowej, surowej w sądzeniu o elegancyi domu, do której niezmierną wagę przywiązywała, z przyjemnością spoczął na tym stole mieszczańskim, na którego przyozdobienie gospodyni domu się wysadziła.
Dwaj chłopcy, paniczykowaty Chryzio i żwawy, nieco mniej wydelikacony, łobuzowaty Klemens, syn gospodarza, zdala tylko spoglądali na siebie.
Angielska moda Chryzia imponowała malcowi, który kołując starał się zbliżyć do niego, aby mu się lepiej przypatrzeć.
— Zdaje się, że w Wólce nie znajdziemy nic nowego — począł, zasiadając pan Julian, i rozpatrując się po półmiseczkach z zimnemi przekąskami. Jak zapamiętam rodziców, nigdy u nich żadne krzesełko raz sobie naznaczonego miejsca nie zmieniło. To powolne, spokojne, jednostajne życie, ludziom i sprzętom daje niespożytą siłę. Są tam ławeczki i stołki starsze, niż my wszyscy, a wyglądające młodo.
Dwie panie zaczęły spiskować po cichu, bracia przysunęli się do siebie.
— Dom ojca, ciągnął dalej Julian — możnaby oddać do muzeum starożytności. Przypomina wiek przeszły ze swymi rezydentami, z polską swą zawiesistą kuchnią, ze sługami pociesznie spoufalonemi i patryarchalną fiziognomią.
Westchnął.
— Mój Boże! dokończył — gdyby ojciec nie upierał się sam w Wólce gospodarować i kapitałami rozporządzać — jakiegoby się można dorobić majątku! ale z nas nikogo nie posłucha.
— Ba! odparł Bronisław śmiejąc się, ojciec nie przywiązuje wagi do grosza i majątku, a dziś bez tej sprężyny niema życia, gdyby chciał!!
— Bez pieniędzy i bez stosunków, wegetuje się tylko — dodał Mecenas. Stosunki zaś na to się tylko w istocie przydały, aby dorabiać się pomagały. Dziś pieniądz wszystkiem!
Pani Julianowa obejrzała się tylko, ale nie zaprzeczyła.
Nasi starzy tej wagi grosza nie chcą zrozumieć dodał Julian, co roku się zawsze o to z ojcem posprzeczać musiemy.
— Ja się dziwuję, że starego nadaremnie tem męczysz i nudzisz się daremnem argumentowaniem — rzekł Bronisław. Jego nie przekonasz — to darmo!
Nie mogę, nie umiem się wstrzymać, mówił Julian obojętnie. Zaczyna się zwykle od tego, iż ojciec mi czyni uwagi, że żyjemy na zbyt wysokiej stopie, że zbyt wiele wydajemy, — ja zaś odpowiadam mu tem, iż on by także powinien i mógł żyć wygodniej i wydawać więcej. Od słowa do słowa...
Pan Julian skończył śmiechem..
Mecenas patrzył w okno słuchając.
— Ba! ba! jakby sam do siebie zawołał Bronisław, gdyby ojciec obracał tem co ma, jak należy!
Julian tłumaczył się dalej.
— Ojciec i to nam ma za złe, że się do lepszego towarzystwa liczemy: szukamy go..
— Powinienby nam to wszystkim wymawiać, dodał Bronisław, bo wszyscy się o to staramy, aby mieć stosunki.. i — dzięki Bogu, nie możemy się na to skarżyć.. Każdy z nas w swojej sferze.
Kalikst zamruczał coś niezrozumiałego.
Przeleciały wejrzenia — i rozmowa się urwała nagle. Trwało trochę milczenie, które pani Julianowa zapytaniem jakiemś ogólnem zamknęła i obojętniejszemi zajęto się przedmiotami.
Pomiędzy dwiema paniami, pomimo pozoru poufałości, coś sztywnego i zimnego raziło. Lola jako gospodyni nadzwyczaj się okazywała uprzejmą. Julia przyjmowała to łaskawie. Bracia spoglądali na siebie jak gdyby więcej się badali, niż zbliżyć pragnęli. Julian szczególniej był przedmiotem obserwacyj dla młodszych, nad którymi starał się okazać jakąś wyższość.
Zaczęto układać warunki podróży.
Przyszło do tego, że p. Julianowa wtrąciła, patrząc na męża.
— Już choćby się kochana mama miała trochę na mnie skrzywić, a ja bardzo proszę Juliana, aby się zaopatrzył w niektóre niezbędne zapasy jadalne.. Trafiało się to, że po wieczerzy bywaliśmy głodni... Kawę dają z cykoryą — a ja jej przełknąć nie mogę — a herbata!!
Załamała ręce.
— To prawda, potwierdził mąż, ale potrzeba tak zręcznie się z tem obejść, aby matka się nie dowiedziała. Byłoby jej bardzo przykro.
— Szczególniej strzedz się należy Justysi — wtrąciła Helena cicho, jest to szpieg, który wszystko podpatrzy i nic nie utai..
Na znak dany przez męża potajemnie, pani Julianowa zarumieniła się i zamilkła nagle.
W tem Mecenas spojrzawszy na zegarek, ruszył się z miejsca nagle. Skorzystał z tego Julian i sięgnął także po kapelusz. Nie bardzo ich zatrzymywano, ale Lola z wielką grzecznością i przymileniami odprowadziła bratową aż do sieni.
Tu nastąpiły czułe i długie pożegnania, mąż podał rękę Helenie, która pochyliła mu się do ucha i rzekła:
— Bronisławowa zawsze jeszcze dosyć świeżo wygląda — ale co za ton, jakie krygi! Zawsze w niej czuć kupcównę.. a ten dom z całym swym przepychem złego smaku, jakie to parwenjuszowskie!!
Poruszyła ramionami. Julian uśmiechając się, milczał, i dopiero gdy zamilkła dorzucił.
— Bronisławowi pod względem majątkowym powiodło się bardzo szczęśliwie, ale powiadają, że potajemnie gra na giełdzie, a to rzecz niebezpieczna.
— Mecenas postarzał — szepnęła do męża Helena, widząc, że Kalikst zatrzymał się na górze i nie szedł za nimi.
— Ale i jemu się dobrze powodzi — dodał Julian. Tylko, że od niego nie łatwo się czego dowiedzieć. Mówią, że ma wziętość wielką.
Można było prawie zaręczyć, że Kalikst z Bronisławem szepczący jeszcze na górze, po trosze także Julianowstwo obgadywali, a Lola przysłuchując się pomagała.
Stłumione uśmieszki słychać było... Kalikst, który się pożegnał nareszcie i zszedł na dół — nie napędził brata i dał mu siąść do powozu, zwolniwszy kroku, aby się nie spotykać.

Bronisławowstwo pozostali sami, i zajęli się szczególniej bratem Julianem i jego żoną. Starczyło to na wieczór cały.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.