Przejdź do zawartości

Pokrzywki

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
>>> Dane tekstu >>>
Autor Klaudia Łukaszewicz
Tytuł Pokrzywki
Podtytuł Ze wspomnień dzieciństwa
Pochodzenie Skarbnica Milusińskich Nr 9
Wydawca Wydawnictwo Księgarni Popularnej
Data wyd. 1931
Druk Sz. Sikora
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Elwira Korotyńska
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
SKARBNICA MILUSIŃSKICH
pod redakcją S. NYRTYCA.



KLAUDJA ŁUKASZEWICZ.

POKRZYWKI
Ze wspomnień dzieciństwa
przełożył z oryginału
EL-KOR
z ilustracjami.


WYDAWNICTWO
KSIĘGARNI POPULARNEJ
W WARSZAWIE.
Printed in Poland
Druk. Sz. Sikora




Patrzcie! Patrzcie! Cicho... cichutko... Ach, co za cudo! — zawołał Wicio w zachwycie.
Zatrzymałyśmy się jak w ziemię nagle wryte, zataiłyśmy w sobie oddech i bojąc się wymówić chociażby słówko, z zapytaniem a nawet i trwogą w oczach spoglądałyśmy to na brata, to na okalające nas drzewa. Nie widziałyśmy niczego, prócz opustoszałych od liści drzew, błękitnego nieba i dobywającej się już gdzieniegdzie z poza śniegu trawki.
— Gdzie ty, Wiciu, spostrzegasz to cudo? — zapytałam.
— O kim ty mówisz, Witeczku? — cichutko wyszeptała Irenka.
— Nie mówcie ani słówka, bo wystraszycie... Patrzcie lepiej — Ptaszek!
W tej chwili, z pośród gałęzi akacji, wyfrunął prześliczny ptaszek.
Maleństwo okryte było płaszczykiem z purpurowych piórek i miało króciutki ogonek.
Spojrzał ptaszek na nas, pokiwał główką i zawołał: cir, cir, cer, cek! — wyrażając tem jakby powitanie naszej czwórki.
— Przecudny! Prześliczny! Droga okruszynka! — zawołałyśmy wszystkie.
— Skąd się wzięła ptaszyna? Zupełnie jak w bajce!
W jaki sposób znalazła się w naszym ogrodzie?
— Wiciu, co to za ptaszek? — spytałyśmy się brata.
Wicio był już w drugiej klasie, zwracałyśmy się zwykle do niego z zapytaniami przechodzącemi granicę naszej wiedzy.
— Nie wiem... Trzeba będzie zapytać tatusia, albo wujka, — odpowiedział zamyślony.
— A to sobie dobre! — zawołałam oburzona, — gimnazista, uczysz się, uczysz, a nawet nie wiesz, jak się taki przecudny ptaszek nazywa...
— Jakie wy śmieszne! Nie mogę przecie znać wszystkie na świecie ptaszki! Całe życie człowiek się uczy!..
Było to wczesną wiosną, dzień był pogodny, ciepły.
Biegaliśmy po ogrodzie weseli szczęśliwi, mieliśmy w sobie radość życia, nadzieję ciepła i kwiatów.
— Lato już pachnie! — wołaliśmy skacząc i spoglądając ku jasnym niebiosom. — Lato pachnie!..
Oglądaliśmy krzaki, czy nie wypuszczają pąków, nachylaliśmy się nad kępkami zieleniejących koło niestopionego jeszcze śniegu, listków, szukając pierwiosnków. Z jakąż radością, z jakim okrzykiem powitaliśmy pączek fijołka... Naraz ujrzeliśmy znowu naszego milutkiego ptaszka.

— Uważajcie, dokąd leci... — szeptem odezwała się do nas Oleńka — widzi
nas i jakby chciała uciec. Biedaczka, boi się ludzi...

Tymczasem ptaszek fruwał z gałęzi na gałąź, nachylał się nad korą, dziobał, to znów oddalał się od nas.
Szliśmy za nią ciągle, nagle straciliśmy ją z oczu.
Maleństwo wskoczyło na ściętą brzozę i ogromny stos chróstu, prześlizgnęła się między liśćmi i znikła.
— Zakaszlałaś, to i uciekła! — zaczęliśmy wymawiać naszej siostrzyczce Oli.
— Nie, to nie ja, — broniła się biedaczka, — u was coś pod nogami zaszeleściło i on uciekł...
— Odleciał ptaszek, naturalnie, że szkoda, — dodała Irenka i w oczach jej pokazały się łezki.
Była to dziewczynka, najbardziej z nas czworga przejmująca się wszystkiem, często też smuciła się i płakała.
— Nie sprzeczajcie się i nie płaczcie siostrzyczki, — odezwał się Wicio, — nikt temu nie winien, że ptaszek uciekł. Ma on swoje interesa i nie jest w stanie przestawać wciąż z nami.
Powrócimy tu jutro i zobaczymy napewno naszą ślicznotkę.
Przyszedłszy do domu, zaczęliśmy jedno przed drugiem opowiadać wszystkim o ptaszku.
— Dziobek ma cieniutki, jak igiełka, ogonek sterczy jak szczoteczka, — opowiadała Irenka.
— Nieprawda, nieprawda: ogonek u niej okrągły, jak kwiateczek, — zaprzeczyła Oleńka.
— O, co to, to nie, odezwałam się, — do kwiatka on wcale nie podobny, raczej do wąsów tatusia, a dziobek jak stalówka.
Roześmieli się wszyscy, a najbardziej Wicio:
— Patrzcie, co za opis komiczny tego ptaszka! Można co z tego zrozumieć! Jakieście wy pocieszne, moje panienki!
Obraziłyśmy się ogromnie.
— To opisz sam, jak wygląda ten ptaszek, jeśliś taki mądry!
— Skrzydła ma krótkie, zaokrąglone, mocno wgięte, jedno pióro dłuższe, upierzenie czerwone, wzorzyste, z czarnemi pasami, dziób krótki, z boków spłaszczony, podobny do szydła, nóżki krótkie, dość słabe; długość ptaka wynosi nie więcej jak długość palca.
Zdziwiłyśmy się ogromnie temu tak dokładnemu opisowi, zrobionemu przez Wicia.
— Napewno koliber, — odezwał się tatuś z uśmiechem.
Irenka uwierzyła temu z początku i bardzo się ucieszyła.
Ale my, starsi, zrozumieliśmy, że to żart. Widzieliśmy w muzeum kolibra i widzieliśmy, że zamieszkuje on tylko ciepłe kraje Ameryki.
— Żartujesz, ojczulku, — rzekł chłopiec, — kolibry nie żyją u nas, umarłyby z zimna, przytem nasz ptaszek o wiele od nich większy.
Nikt nie mógł nam powiedzieć po naszych objaśnieniach, co to był za ptaszek i drogi nasz ojczulek postanowił pójść z nami którego dnia i naocznie się przekonać, co to być mogła za ptaszyna.
Od tej chwili, jak tylko nas wypuszczali na spacer, kierowaliśmy się ku miejscu gdzie znikł nieznany ptaszek.
Całemi godzinami wypatrywaliśmy prześlicznej kruszynki, ale, niestety, nie mogliśmy jej zauważyć. Byliśmy bardzo zmartwieni.
Dopiero, coś w pięć dni po ciągłych oczekiwaniach, znowu Wicio zawołał: Cicho! cicho!
Na złamanej brzozie siedział nasz prześliczny, czerwony ptaszek i kiwał wesoło główką.
Jakżeśmy się ucieszyli! Zdawało się nam, żeśmy ujrzeli drogiego i ukochanego przyjaciela po długiej, długiej rozłące.
Ptaszek skakał, ćwirkał, kiwał główką, aż wkońcu, tak jak i za pierwszym razem znikł w stosie chróstu.
Ale nie rozpaczaliśmy teraz tak, jak wprzódy, wiedzieliśmy bowiem, że ptaszyna mieszka w naszym ogrodzie.
Na drugi dzień rano zobaczyliśmy ją znowu. Siedziała na gałązce brzozy z drugą, większą, ale zupełnie takążsamą ptaszyną.
Od tej pory gaik brzozowy stał się najukochańszem naszem miejscem przechadzek. W kilka dni potem cała nasza rodzina poszła z nami do ogrodu, aby zapoznać się z ptakami.
Ujrzawszy je rzekł do nas ojciec:
— To są pokrzywki, samiec z samiczką. Jest ich u nas bardzo dużo, nawet u nas zimują.
— Prawda, jakie to cudne, miłe, najmilsze z ptasząt? — odezwała się Irenka.
— O, tak! wesołe, rzeźkie. Często zimą im chłodno i głodno, a jednak śpiewają i skaczą, ożywiając tem śpiącą przyrodę, — odpowiedziała jej mama.
Zakrólowało lato. W ogrodzie było prześlicznie. Kwitły kwiaty, drzewa pokryły się zielenią, dnie były ciepłe i jasne.
Ale my, dzieci, byłyśmy bardzo smutne: straciliśmy z oczu swą przecudną parkę.

Ogród pozarastał, gęste drzewa zacieniły tak wszystko, że i nie sposób było dostrzedz takiego, jak ptaszynki, maleństwa.
— Ach, jak tęskno za ptaszętami, — westchnęła Irenka i rozpłakała się.
Ale po smutku prawie zawsze przychodzi radość. I z nami to się zdarzyło.
Pewnego dnia bawiłyśmy się we dwie w krokieta. Wicio pojechał z tatusiem do miasta, gdy naraz wybiegła naprzeciw nam Irenka i, zadyszana od szybkiego biegu i wzruszenia, zawoła:
— Ach! co ja widziałam, co ja widziałam! Chodźcie! chodźcie, siostrzyczki!
Serca nasze zabiły gwałtownie, przeczułyśmy, co ujrzymy.
Wybiegłyśmy za siostrą, ona stanęła za zwaloną brzozą i pogroziła palcem, żebyśmy zamilkły.
Poszła na paluszkach, my za nią, w końcu, gdyśmy stanęły przy dużej srebrzystej brzozie, na pień wskazała ręką.
To, cośmy ujrzały, było tak piękne, tak radosne, że Oleńka złożyła rączki, jak do modlitwy, a Irence łzy w oczach błyszczały.
Na grubym pniu starej brzozy wyrósł grzyb duży i jak kamień twardy.
Grzyb ten pękł na połowę i z jego środka wyglądało pięć czarujących żółtych główek. Maleństwa piszczały żałośnie i otwierały dziobki, a rzędem na gałązce siedziały dwie znane nam pokrzywki, każda z robakiem w dziobku.
Samiczka, zobaczywszy stojące pod drzewem dzieci, pisnęła żałośnie i upuściła robaczka.
— Nie bój się, pokrzywko, my ci nic złego nie zrobimy, — zaszeptała Irenka.
Zaszłyśmy z tyłu drzewa, siadłyśmy na trawie i nie poruszałyśmy się, żeby nie spłoszyć ptaszków i serduszek ich nie napełniać trwogą.
Przez cały czas naszej bytności mama-pokrzywka, oglądając się trwożliwie na wszystkie strony, karmiła wciąż wygłodniałe dzieci i zabawiała je śpiewem.
Poszedłszy do domu opowiedziałyśmy o naszem odkryciu i z niecierpliwością oczekiwałyśmy powrotu Wicia.
Zobaczywszy zajeżdżający powóz, rzuciłyśmy się do brata, wołając na wyścigi:
— Ach! cośmy znalazły! cośmy znalazły!
— Wiciu, ty zwarjujesz z radości...
Wicio wyskoczył z powozu i pędem pobiegł do ogrodu.
Ujrzawszy domek z grzyba, dziwił się bardzo:
— A to rozumne pokrzywki! Jaki oryginalny domek!
— Wiecie co, siostrzyczki, musimy pilnować tego gniazdka i strzedz go przed złymi chłopcami... Nie opowiadajcie o tem nikomu.
Ale trudno było spełnić to, cośmy sobie postanowili. Złych i okrutnych chłopców pełno jest na wsi.
Na drugi dzień oczekiwało nas straszne nieszczęście.
Kiedyśmy przyszli, nie było ani grzyba, ani naszych pisklątek, źli chłopcy zabrali je i unieśli.
Trudno wyrazić nasz ból! Płakaliśmy, rozpaczali, wyrzucaliśmy sobie, żeśmy nie wstali wcześniej, aby dopilnować gniazdeczka. Irenka padła na trawę i szlochając zawodziła żałośnie.
Przyszła mamusia, pocieszała nas i smuciła się razem.
Wicio skrył się gdzieś na pół godziny co najmniej, a gdy wrócił, miał czerwone opuchnięte oczy, widać że gorzko płakał.
Wszyscy nas żałowali, każdy nas chciał pocieszyć, ale któż na to znajdzie pociechę? Chyba, żeby kto odebrał pisklątka od niegodziwych rabusiów i nam je przyniósł.
Nie mogliśmy patrzeć na starą brzozę z wyrżniętym grzybem, nie mogliśmy tamtędy przechodzić.
Ból naszych serduszek był tak ciężki, że aż obawiano się o nasze zdrowie. W końcu zrozumieliśmy, że żale i płacze nie pomogą, że trzeba działać.
Daliśmy więc sobie słowo, że będziemy wstawali wcześniej, aby módz opiekować się i bronić niewinne ptaszęta — czego dotrzymaliśmy święcie.
Ale dlaczego są na świecie takie złe i okrutne dzieci, które krzywdzą bezbronne ptaszęta?.

KONIEC.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Klaudia Chmyznikowa.