Podróż więźnia etapami do Syberyi/Cześć czwarta/IX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Agaton Giller
Tytuł Podróż więźnia etapami do Syberyi
Wydawca Księgarnia wysyłkowa Stanisław H. Knaster
Data wyd. 1912
Druk F. A. Brockhaus
Miejsce wyd. Poznań – Charlottenburg
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
IX.

Każda osada w puszczy składa się z kilka chat, budowanych z belek w kwadrat; budowa jest niedbała, ozdób mało; wsie z cerkwiami, pospolicie drewnianemi, są zamożniejsze i większe. Zamieszkują w nich Moskale pomieszani z Wotjakami.
We wsi Uzi, odległej od Mikukaksina mil 12, mieliśmy dniówkę. Niedaleko od etapu stoi cerkiew murowana, niedawno postawiona; porządek jej budowy jest mięszaniną trzech stylów: bizantyńskiego, łacińskiego i gotyckiego. Wszystkie nowo budowane cerkwie w Rosyi mają w sobie ten mięszany styl; nie jest on pięknym i ustąpić musi pierwszeństwa starym cerkwiom, z okrągłym dachem, osadzonym kopułami, zakończonym małą piramidą i z pstro malowanemi ścianami.
W tutejszym etapie ulokowałem się na tapczanie, obok mnie spoczywał szlachcic zagonowy z Podola, który padł ofiarą zemsty swojego nieprzyjaciela rozbójnika. Oskarżył go, iż w czasie grabieży jakiegoś kupca N. N. był obecnym; w sądzie mimo protestowania jego i braku dowodów, uznali go za winnego i posłali na 13 lat do kopalni. N. N. jest człowiek młody, cerę ma białą i delikatną, ruchy dystyngwowańsze, wykształcenie bardzo małe; ma książkę polską do nabożeństwa, z której się codziennie modli.
Nie mając pieniędzy, spokojnie i bez obawy spałem między aresztantami; sąsiedzi moi z drugiego boku, zrewidowali w nocy mój cielak, lecz nic w nim nieznaleźli, coby było warte skradzenia. Ludzie ci pochodzą z symbirskiej gubernii; za różne zbrodnie i ekscesa przeciw panom posyłają ich do kopalni. Opowiadali mi wiele ciekawych wydarzeń, któremi podzielę się z moimi czytelnikami.
We wsi Szygonin, położonej w syzrańskim powiecie w symbirskiej gubernii (dzisiaj powiat ten należy do nowo utworzonej samarskiej gubernii) mieszkał okrutny pan, który tyranizował chłopów w najrozmaitszy sposób, wyciskał z nich ostatni grosz, bił, źle karmił i wszystkich na siebie oburzył; kilka pożarów w jego dobrach zniszczyło nie jednego gospodarza. Łatwowierni chłopi uwierzyli pogłosce, puszczonej przez jakiegoś złośliwego człowieka, iż to pan rozkazał spalić nienawistnych sobie gospodarzy — i postanowili w oburzeniu zemścić się na nim w podobny sposób.
W nocy gromada uzbrojonych chłopów podpaliła dwór i dworskie budynki. Pan przebudzony wciskającym się do sypialni ogniem, zerwał się z łoża i wybiegł z żoną na dziedziniec; tutaj wpadł w ręce mściwych chłopów. Schwycili go i bijąc rzucili w płomienie palącego się dworu; nieszczęśliwy wyrwał się z płomieni, lecz uciec nie mógł, bo zewsząd otaczali go poddani, uchwycili go i powtórnie rzucili w ogień. Nie miał już sił wyrwać się z płomieni i zgorzał. Żony jego chłopi nieskrzywdzili i pozwolili schronić się do miasta.
Główny przywódzca tej okrutnej zbrodni został rozstrzelanym; dwudziestu innych najwinniejszych obito pałkami, knutami i posłali do kopalni. Chłopi w symbirskiej gubernii są w ogóle hardzi, nieposłuszni, a mordy i rzezie panów wydarzają się tam bardzo często; mnóstwo też zbrodniarzy z tej gubernii znajduje się w Syberyi.
Najzręczniejsi potrafili umknąć z Syberyi i we wsi Sompołce utworzyli groźną bandę, dobrze uzbrojoną w strzelby i noże. Banda tych rozbójników nawet w dzień napadała na dwory tych panów, «którzy uciskali chłopów» są wyrazy opowiadającego.
Rozbójnicy chronili się blizko Sompółki, a dziewki z tej wsi nosiły im żywność i służyły za szpiegów.
Przez trzy lata utrzymywali się bezpieczni, zanim policya wytropiła ich i pobrała. Dwory napadnięte okupywały się pieniądzmi, te zaś, które się broniły i nic niedawały, palili i niszczyli. Dwunastu dostało się w ręce rządu; z liczby tej 3 padło pod pałkami, 2 uciekło, a reszta do Syberyi została odesłaną. Śledztwo wykryło pomoc, jaką dawały rozbójnikom dziewki z Sompółki — aresztowano ich 23; opowiadający nie wie, jak zostały ukarane.
Zawzięci, mściwi i zbrodniczego usposobienia symbirscy chłopi, nie tylko panów swoich, ale i urzędników nienawidzą. Rekrutów dają z niechęcią; mnóstwo ucieka, a cała gubernia zapełniona jest złodziejami i zbrodniarzami. Niedawno, ażeby zmusić chłopów w Naziemsku do dania rekrutów, strapczy z Ardatowa użył pomocy wojska; strapczy zwyciężył uzbrojonych w cepy, kosy, gotowych do oporu, a winnych potem ukarał. Ponury duch rzezi i rozboju nie tylko chłopów moskiewskich w Symbirszczyznie odznacza, ale cechuje i Tatarów w tejże gubernii mieszkających. Kobiety wiejskie są rozpustne w wysokim stopniu.
Dziewczyna w młynie we wiosce symbirskiej, której nazwiska niepamiętam, pięknością swoją słynęła i zwabiała młodzież; kochankami przerzucała według kaprysu i interesu, dla bogatszego porzucała biednego, którego znowuż dla bogatszego konkurenta prędko zapomnieć umiała. Czterech takim sposobem porzuconych kochanków, zmówiwszy się postanowili zabić dwóch bogatych zalotników, którym dziewczyna jednocześnie sprzyjała. Na wychodzącego w nocy ze młyna zaczajeni w krzakach wypadli i zamordowali, a drugiego szczęśliwego zalotnika w kilka dni po pierwszem morderstwie, w polu zabili.
Nieskończyłbym, gdybym miał opisywać wszystkie opowiadane mi dzisiaj wypadki i zdarzenia — sądzę zresztą, że z liczby opisanych już można sobie rzeczywisty charakter wewnętrznego życia Moskwy za Mikołaja wystawić.
Dalsza droga przedstawia też same co i dotąd widoki leśne — drzewa liściaste coraz bardziej tracą liście, lecz za to świerki zieleńszą i świeższą barwą stroją lasy. Na polanach stogi siana ułożone inaczej jak gdzieindziej, bo wokoło drąga w kształt trąby, i wotjackie wioski przerywają jednostajność puszczy. Wotjacy domy stawiają z belek, budowa ich jest ladajaka; na odgłos bębna nie wychodzą na ulicę jak w moskiewskich wsiach; siedzą nieciekawi, jakby się lękali spojrzenia przybyszów; bardzo rzadko wynurza się Wotjak ze swojej chaty ku aresztantom z jałmużną lub pieczoną rzepą, której dużo jedzą, chociaż taniość zboża i mięsa jest bardzo wielką. Ubrany w tej stronie w szarą siermięgę i filcowy kapelusz, uderza i tu podróżnego nieregularnością rysów i dobrodusznym wyrazem fizyonomii.
Przebyliśmy dwie małe stacye i nieznużeni wcale krótką drogą, wypoczywaliśmy dzień jeden w Bukczegurach. Dniówkę w tutejszym etapie miałem bardzo złą — tłok był tak wielki, iż nawet pod tapczanami miejsca znaleźć nie mogłem i musiałem kontentować się miejscem na podłodze tuż obok cebra pełnego nieczystości i smrodu.
Z radością powitałem chwilę wyjścia z Bukczegur i chociaż skrępowany ślizgałem się na łańcuchu i padałem w błoto, wolałem przecież taką drogę niż odpoczynek w Bukczegurach. Deszcz pada od kilku dni i drogę zupełnie popsuł; gliniaste pagórki są najtrudniejsze do przebycia; nóg z gliny wyciągnąć nie można, a wyciągnąwszy niepodobna jest uwolnić ich od kilkunastu funtów gliny, która stąpnąć dobrze niedozwala. Ślizga się i pada cały łańcuch, żołnierze z kolbami następują i biją, aresztanci pędem podnoszą się z ziemi, już idą, wtem jeden z przykutych pośliznął się, upadł i wszystkich znowu łańcuchem za sobą pociągnął.
Okolica dzika i ponura, porosła ogorzałemi borami świerkowemi; grunt jest sfalowany, a jak oko sięgnie, czernieją bory i dymią mgławiska. Rzeczka Czepca przerzyna się przez tę puszczę; wezbrane jej wody podmywają potężne świerki i unoszą z sobą. Na zakręcie rzeki drzewa zawaliły koryto, a woda z szumem pieniąc się jak kaskada, przewala się przez zapory i z nową siłą obala nowe drzewa. Na dalekiej przestrzeni nic puszczy nieożywia, ale w świętych gajach Keremetia zbierają się Wotjacy, wierni starej wierze i staremu obyczajowi i z konia zawieszonego na gałęzi wydobywają krew ofiarną. Chmury przeszkodziły religijnej uczcie, a dym ogniska łączy się z mgłą deszczową i jak słup kadzidła unosi się ku mokrym sklepieniom niebios.
Wsie zaszargane w błocie i w wieńcu mokrych niby płaczących drzew siedzące, także nie rozweselają widoku puszczy. Lud moskiewski w wiackiej gubernii ma osobny sposób wymawiania, przeciągły, oschły i nieprzyjemnie śpiewny. Nazwy miast i wsi tak w wiackiej ziemi jak i w całej wschodniej Moskwie nie są moskiewskie lecz tatarskie lub fińskie.
Wieś Diebeskoje, w której mamy dniówkę, ma wotjacką nazwę, była też niegdyś osadą zamieszkałą przez samych Wotjaków; dzisiaj mieszka między nimi wielu Moskali, którzy osłabiają przez codzienne z nimi stosunki ich obyczaj narodowy i powoli przemieniają ich język krzykliwy na moskiewską mowę. Wotjacy patrzą na przechodzącą partyę przez otwory swoich chat maleńkich, a za zbliżeniem się naszem cofają się do izby. Diebeskoje odległe jest od Uzi o mil 13 i ½.
W krajach, w których prawa obdarzają pewne klasy społeczeństwa przywilejami z krzywdą innych klas, pospolicie skrzywdzeni i zależni okazują nieufność do wyżej od siebie postawionych i wszystko, co jest poza nimi, podejrzywają i nienawidzą. Tenże sam instynkt nienawiści okazuje się także między bogatymi i ubogimi, między głupimi i rozumnymi, między wreszcie światłymi a ciemnymi ludźmi. W naszej partyi aresztanci, chociaż im nic złego nie zrobiłem, niesprzyjają mi przecież, a to dla tego, że nie mam z nimi nic wspólnego; życie, myśli moje nie są z ich świata, podejrzywają więc i stronią odemnie, podobnie jak i ja od nich. Niektórzy doświadczają rozkoszy, gdy mi w czem potrafią dokuczyć; moje poniżenie sprawia im przyjemność, niedość więc, że mnie rząd prześladuje, ale i narzuceni towarzysze niewoli różnemi sposobami dokuczają mi. Miejsca wygodniejszego do spania nie mogę znaleźć; gdy chcę wcisnąć się na tapczan, kłócą się ze mną i dowodzą, że więzienie dla nich a nie dla rekrutów jest przeznaczone, że jeżeli rekruci zostali z nimi połączeni, więc powinni zadawalniać się miejscem, jakie im sami przeznaczą. Pięść lub kij byłby jedynym argumentem, któryby nauczył ich szanować nas, lecz przeważają liczbą, argumentów więc przekonywających a tak popularnych w Moskwie i w Stanach Zjednoczonych użyć nie możemy. Wyższość umysłowa i obojętność na prześladowanie nie dozwala im za daleko tej nienawiści posunąć, jak z drugiej strony nie jest w stanie, wstrzymać okazywania się jej w drobnych szczegółach. Do tej powszechnej nienawiści wypływającej z położenia społecznego, lub też, jak to ma miejsce w tym razie, z różnicy usposobień, wykształcenia i życia, trzeba przydać jeszcze nienawiść narodową. Niecierpią mnie, bo jestem Polakiem, a oni wszyscy z małemi wyjątkami są Moskale: nienawiść narodowa między Polską i Moskwą jest tak głęboko zakorzenioną i powszechną, iż okazują ją w każdym razie i w każdym położeniu rząd, arystokracya, duchowieństwo i nawet gmin moskiewski. Na tapczan, jako na dystyngwowańsze miejsce, niepuścili mnie z wyżej wyłuszczonych powodów i musiałem się położyć na podłodze, ściśnięty przez dwa ciała obok mnie leżące. Zamknięto nas — zgęszczone powietrze wkrótce tak się rozegrzało, iż koszula moja od potu była zupełnie jak w praniu mokrą; wszy pełzające po podłodze obficie mnie oblazły, tarłem się z bólu na wszystkie strony, a wreszcie za przykładem innych zrzuciłem koszulę. Świeca paląca się na piecu, rzucała mdłe światło na śpiących nago — nie mogłem zasnąć, aresztant obok mnie leżący także nie spał, zaczęliśmy więc mówić z sobą. Aresztant, o którym mówię, był młodym człowiekiem, twarz miał kształtną i przystojną, nos orli, oczy przebiegłe, niebieskie — na połowie wygolonej głowy sterczało kilka fizyologicznych guzów, z których przecież, nieznając nauki Galla, nic o charakterze mego sąsiada dowiedzieć się niemogłem. Plecy miał szerokie, obnażone, pierś wypukłą i dobrze zbudowaną — mógłby służyć za model siły fizycznej i piękności męzkich kształtów. Opowiedział mi wypadki całego życia; niewiele mi na tem zależało, czy mówił fałsz czy prawdę, przecież opowiadanie jego, które długo w nocy trwało, jako charakteryzujące Moskwę, umieszczam w swoim opisie.
«Urodziłem się nad Wołgą», mówił Emilian (takie było imię mego sąsiada). Ojciec mój był zamożny gospodarz i zapędzał mnie do roboty. Pewnego razu przybił do brzegu, na którym wioska nasza leżała, wielki statek należący do kupca płynącego z jarmarku niżegorodzkiego do Astrachania. Kupiec ten wstąpił do domu mojego ojca, prosząc o gościnność. Kupiec był Ormianinem i widać, że był bardzo bogatym, bo i ubiór miał pański i liczne sługi, i mnóstwo wiózł towarów do swojego miasta. Podobałem się kupcowi, pieścił mnie, dał mi pieniędzy i zaproponował ojcu, ażeby mnie oddał mu na wychowanie. Ojciec odmówił — lecz gdy kupiec zapłaciwszy hojnie za gościnność odpłynął, ja wymknąłem się z domu, kupca dogoniłem o kilka mil od naszej wioski i popłynąłem z nim do Astrachania. Miałem wówczas lat 12. W Astrachaniu kupiec nie posyłał mnie do szkoły, lecz użył do swojej usługi; wyrósłszy u niego na młodzieńca, zaznajomiłem się z prześliczną dziewczyną i pokochałem ją. Dziewka była to ladaco, bo miała dużo kochanków i dużo pieniędzy.Naprzykrzyła się mi wreszcie służba u kupca a Astrachań znudził, postanowiłem wrócić do swojej wsi; lecz nie miałem pieniędzy, a że kochanka moja była mi niewierną, umyśliłem zemścić się za niewiarę, ją zabić, pieniądze zabrać i ruszyć w swoje strony. Poszedłem do niej w nocy, a ona jak gdybym niewiedział o jej niewiarze, udawała zakochaną i szczęśliwą, pieściła mnie i całowała — miałem nóż z sobą, a ubawiwszy się i narozkoszowawszy z nią do syta, gdy znużona mocno zasnęła, zamordowałem — obszukałem wszystkie skrzynie i nieznalazłem w nich ani grosza. Wywlokłem trupa między krzaki, uciekłem do domu. Ludzie z sąsiedztwa widzieli mnie w nocy wchodzącego do jej mieszkania i donieśli o tem policyi; aresztowali więc mnie i badali. Zaparłem się, udawałem bardzo rozżalonego, dużo mówiłem o swojej miłości, że chciałem się żenić i płakałem nieszczęśliwy, osierocony przez jakiegoś zbrodniarza kochanek. Przyprowadzili mnie do trupa kochanki, sądząc, że jeżeli rzeczywiście ją zamordowałem, więc się zmięszam i wzdrygnę; lecz skorom tylko trupa zobaczył, rzuciłem się na niego, objąłem, całowałem i gorzko wyrzekałem nad jej śmiercią. Sąd sumienny (sowiestny, taki sąd sądzi małoletnich) uznał mnie za niewinnego i rozkazał, ponieważ byłem bez paszportu, odtransportować etapami na miejsce urodzenia.
«Szedłem razem z kilku aresztantami — opowiedziałem im moją sprawę, pochwalili mnie i nazwali zuchem, bo też rzeczywiście dobrze się pokazałem, nie każdyby w tym wieku potrafił; ani drgnąłem, całując jej sine usta.
«Jeden z nich opowiadał mi przeróżne, dziwaczne przygody swoje i cudze, mówił mi, iż miał świecę złodziejską, zapomocą której wszędzie wchodził, nie będąc przez nikogo widzianym. Ciekawy byłem jak się robi złodziejska świeca i prosiłem go, ażeby i mnie nauczył sposobu. «Ponieważ jesteś zuchem,» odrzekł: «więc cię wtajemniczę w rozmaite sposoby, które ułatwią ci nabycie skarbów. Chcąc zrobić złodziejską świecę, musisz wygrzebać świeżo pochowanego trupa, odciąć mu prawą nogę i wykrajawszy z niej sadło, stopić a potem zwyczajnym już sposobem zrobić świecę. Bądź pewny, iż nikt cię nie schwyta, jeżeli z zapaloną świecą wejdziesz do cudzego domu, wszyscy będą pogrążeni w ciemności, a ty niewidzialny widząc wszystko, możesz plądrować skrzynki i biurka.» Ja tak samo postąpiłem, a dobrze mi się powodziło; ale pewnego razu, przestraszywszy się Pan Bóg wie czego, świecę upuściłem — zgasła i natychmiast mnie zobaczyli i schwytali.
«Lecz od świecy złodziejskiej lepszym jest rubel czarodziejski, którego jeźli wydasz kupując towary, zawsze wróci do właściciela.
«Jeden z moich kolegów Iwan, złodziej znany w całej gubernii, następnym sposobem otrzymał czarodziejskiego rubla. Ukradł gospodarzowi czarną kurę, niemającą ani jednego szarego i białego piórka, i poszedł na rozstajne drogi sprzedawać ją djabłom. Kury szarej, pstrej lub białej djabli nie kupują, bo na nic im niezda się. Przed świtem, kiedy już złe duchy wracają w swoje miejsca, zbierają się znowu na rozstajne drogi, ażeby tam przed zniknięciem wypłatać jeszcze jakiego figla ludziom. Iwan przed świtem stanął na rozstajnych drogach; kura zakrzyczała, a na jej głos z pod ziemi, z powietrza, z różnych stron, z pola, z krzaków wybiegło mnóstwo djabłów rozmaicie ubranych i każdy targował się z Iwanem o kurę. Jeden dawał mu ogromne skarby, drugi obiecywał prowadzić zawsze w życiu i dopomagać w grabieży, lecz Iwan niezgadzał się i niechciał kury sprzedać ani za skarby ani za inne obietnice; aż wreszcie jeden z djabłów obiecał mu dać za kurę rubla, który zawsze, ile razy go wyda, sam wróci do jego kieszeni. Iwan wziął cudownego rubla i oddał djabłu kurę.[1]
«Odtąd mógł zostać poczciwym człowiekiem i nie potrzebował kraść, zawsze miał wszystkiego obficie, pięćdziesiąt, sto, milion razy za różne towary dawał tego rubla i zawsze wracał do niego. Niewiem co się z niego zrobiło, lecz musi już być bogatym panem lub czynownikiem. Tajemnicza chustka, którą, jeżeli się kto osłoni, widzi wszystkie skarby w ziemi i na ziemi, wszędzie wejść może niewidzialny, jest także ważnym nabytkiem, ale bardzo ją trudno otrzymać. Chcąc ją dostać, trzeba w nocy przed ś. Janem, w miejscu, gdzie paproć rośnie, oczekiwać, dopóki paproć niezakwitnie, a skoro się tylko kwiat pokaże, zerwać go natychmiast. Ojciec mój powiadał mi, iż zakreśliwszy koło w lesie stanął w niem i czekał do północnej chwili, w której kwiat kwitnie i natychmiast ginie. Siedząc w kole, nie trzeba niczego obawiać się i nie myśleć o Bogu. Północ nadeszła — ziemia zadrżała i zatrzęsła się, ale mój ojciec nie zląkł się, tylko ciekawie wpatrywał się w paproć — nagle między jej listkami pokazał się prześliczny kwiat, który świecił się jak gwiazda; ojciec mój w tejże chwili wyciągnął rękę i zerwał go; lecz jakże się zdziwił, gdy stanął przed nim siwy starzec z długą brodą, okryty białą płachtą i powiedział mu: «Szczęśliwy człowiecze! zerwałeś cudowny kwiat paproci i odtąd będziesz wiedział o wszystkich skarbach ziemi i posiadał wielkie bogactwa. Daj mi kwiat, a w zamian dam ci cudowną chustkę, którą osłonięty będziesz widział skarby w ziemi i będziesz mógł zabierać wszystkie klejnoty i skarby, gdzie je tylko zobaczysz.» Ojciec mój wziął chustkę i zobaczył natychmiast mnóstwo klejnotów, dyamentów, szmaragdów, złota, srebra w ziemi i na ziemi; ucieszył się i poszedł w stronę, gdzie skarby zobaczył — lecz ledwie wyszedł za koło, które nakreślił, opadło go mnóstwo djabłów, a każdy chciał wyrwać mu z ręki cudowną chustkę. Ojciec trzymał ją mocno, a djabli targali, szarpali, każdy urwał kawałeczek, tak, że już nie wiele zostało się z chustki. Nie umiał sobie dać rady z djabłami, lecz wiedząc, że boją się krzyża, wyciągnął rękę, w której chustkę trzymał, i żegnał się na wszystkie strony. Djabli jak oparzeni uciekali, lecz na nieszczęście swoje ojciec żegnając się, chustkę z ręki wypuścił; djabli ją porwali i wszystko znikło. Ojciec mój wpadł w ogromną nędzę i już nie mógł dostać cudownej chustki.»
«Wsłuchiwałem się ciekawie,» mówił dalej Emelian, «w historye i wypadki złodziejskiego życia: zrobiły na mnie wielkie wrażenie, postanowiłem sobie w duchu próbować wszystkich tych sposobów. Przybyłem do domu, lecz prędko w nim znudziłem się. Zdarzyło się wówczas, że przybył do nas Tatar, człowiek mocny i bardzo rozumny, zapoznałem się z nim i wkrótce byliśmy największymi przyjaciółmi. Porzuciłem dom i z Tatarem puściłem się na włóczęgę — chodziliśmy ze dwa miesiące, ograbiliśmy podróżnego i mieliśmy za co hulać i bawić się. Tatar był skąpy i pieniędzy mało wydawał — ja zaś w około je rozrzucałem, z kabaku niewychodziłem, a we wsi wszystkie dziewki kochały mnie i każda miała odemnie jakiś podarunek. Gdy pieniądze zmarnowałem i nie miałem za co kupić jadła, postanowiłem z Tatarem ograbić bogatą cerkiew. Przyszliśmy w nocy pod mury cerkiewne — żywej duszy widać nie było, wszyscy spali a w cerkwi było zupełnie ciemno; chcieliśmy wytrychem drzwi otworzyć, lecz wytrych się złamał. Przez okna z powodu krat wleźć nie mogliśmy, ale na szczęście Tatar zobaczył otwór deskami zabity i tędy zdecydowaliśmy się włazić. Oderwaliśmy deski — wsuwam głowę, patrzę, aż tu widno w cerkwi jak w biały dzień, palą się lampy i świece — przeląkłem się, bo wprzódy ciemno było w cerkwi a nie widziałem ludzi, którzyby świece zapalić mieli; cofnąłem się, patrzę w okno, w cerkwi znowu ciemno, nuż więc drugi raz wsuwam się w otwór, wysuwam głowę w cerkwi, znowuż palą się wszystkie świece. Myślę sobie — to cud, Bóg sam broni cerkwi swojej i uciekłem do kabaku, zostawiwszy przy cerkwi samego Tatara. Tatar po mojem odejściu, wlazł do cerkwi, zabrał dużo pieniędzy a nietknąwszy ornatów i obrazów, połączył się ze mną — ale niepoczciwiec, nie wiele mi udzielił z tych pieniędzy — nie pokłóciłem się z nim jednak o to, bo go lubiłem.
«Przenieśliśmy się w inną stronę i tam mieliśmy częsty zarobek, wchodziliśmy do domów, kradliśmy pieniądze, rzeczy, konie a nikt nas nie złapał.
«Miałem kilkaset rubli w kieszeni, nahulawszy się w kabaku poszedłem znowu z Tatarem w drogę; zmęczeni upałem zasnęliśmy w południe pod krzakami; śpiących spostrzegł przejeżdżający stanowy pristaw i aresztował nas. Tatar uciekł, ja zaś dostałem się w jego ręce, urzędnik zarzucał mi, iż ja u kupca N. popełniłem ostatnią grabież. Bieda bodzie, pomyślałem sobie, jak tu się wykręcić? aż tu wpadam na szczęśliwą myśl, podzielić się z urzędnikiem rublami, które miałem przy sobie, dałem mu 150 rs. i uwolniłem się z aresztu.
«Tatara nie mogłem już nigdzie odszukać, lecz zaznajomiłem się z kilka gospodarzami i parobkami, tęgimi zuchami (mołodcami), nie jedna wyprawa pomyślnie nam poszła, zabraliśmy dużo pieniędzy i koni, ale znowu nieszczęście chciało, że przy ostatniej grabieży karczmarza (ciełowalnika) zostałem schwytany. Siedzę w areszcie i myślę: «otóż przepadłem!» Było to wieczorem — siedzę i tęsknię, aż tu drzwi się otwierają i wchodzi do mnie stanowy pristaw i mówi: «Posłuchajno mołodcze, czy nie masz koni? ja koni potrzebuję, ale dzielnych i tęgich, tak, żeby każdy wart był przynajmniej 150 rubli. Jutro jadę do brata mego, który mieszka w saratowskiej gubernii: jest czynownikiem, i chciałbym mu w podarunku dwa piękne konie przyprowadzić.»
«Nie mam Wasze Błahorodie,» odpowiedziałem pokornie, «lecz dzisiaj jeszcze w nocy, przyprowadzę Waszemu Błahorodii dwóch dzielnych biegunów, z których każdy najmniej wart będzie 200 rs.»
«No, dobrze» powiedział czynownik, «pójdź, przyprowadź mi konie, tylko nie oszukaj, bo jeźli mnie oszukasz, a dostaniesz się drugi raz w moje ręce, postaram się, ażeby cię łajdaku knutami obito: konie przyprowadź przed świtem, żeby ich nikt nie widział, ja zaraz siądę na wóz i wyjadę.»
«Uwolnił mnie, poszedłem w znajome miejsce do obywatela, który miał najlepsze w gubernii konie, złapałem na polu 2. pięknych rumaków i oddałem je czynownikowi, nie będąc przez nikogo spostrzeżonym; czynownik tejże nocy wyjechał do brata.
«Szczęśliwie się mi powodziło, ile razy mnie złapali, zawsze wykupiłem się i swobodnie bez obawy plądrowałem w okolicy. Aż tu, niech djabeł bierze takie głupstwo, ułakomiłem się na bagatelne pieniądze pewnego chłopa, wdarłem się przez okno do jego chaty, otworzyłem skrzynkę, było w niej tylko około 100 rs., i na kradzieży zostałem schwytany. Nie było stanowego pristawa mojego przyjaciela, i odesłali mnie do miasta; sąd rozkazał oćwiczyć mnie rózgami i posłał do cywilnych rot aresztanckich w Kazaniu, a ztamtąd posyłają mnie do Syberyi na osiedlenie. Jak tylko przyjdę na miejsce, zemknę zaraz w swoje strony a doświadczeńszy, będę już lepiej zarabiał. Ho! ho! jestem silny i zuch nie mały, czorta mi teraz zrobią, będę bogatym — cała przyszłość przedemną.»
Skończywszy Emelian, oczekiwał z mojej strony pochwały i podziwienia jego dzielności — próżno oczekiwał, wstrząsłem się w duchu z oburzenia i wstrętu, jaki zrobiła na mnie zimna jego krew i uważanie złodziejstwa za uczciwy sposób zarobkowania. Odwróciłem się i długo jeszcze myśląc o dziwnej, tyle złego w sobie mającej naturze człowieka, — zasnąłem wreszcie.
Nad rankiem czuję przez sen, iż coś jakby kamieniem gniecie mi piersi, obudziłem się i widzę na moich piersiach, obydwie nogi sąsiada, który śpiąc niespokojnie i trąc się kąsany przez robactwo, przypadkiem zarzucił nogi aż na moje piersi; strąciłem je, wstałem i siedząc niewyspany oczekiwałem dnia i hasła pochodu.
Z Dobieskiego wyszliśmy 1. października, wiatr zimny świszczy między gałęziami, deszcz kropi i cała puszcza szumi głosem burzy. Zmięta trawa na łąkach, wypłukana deszczem zdaje się, że odświeżyła się i odmłodniała; między płowemi jej źdźbłami, widać żółte zerwane przez wiatr listeczki jakiegoś jesiennego kwiatka i zabrudzone kwiateczki wytrzymałego krwawnika. Ponura burza psuje i te resztki ornamentu ziemi i skłania umysł do melancholicznego zadumania; pustki do koła, ludzi, ptastwa, zwierząt nigdzie niema, pola się czernią, droga zabłocona nikogo nie wabi w podróż, aresztanci tylko pomimo burzy, deszczu i błota iść muszą, ścigani i pędzeni przez wyrok; brzęk też tylko ich kajdan i łańcuchów rozlega się w puszczy i układa się w dziwną harmonią z odgłosami wichru.





  1. O sprzedawaniu djabłom kury na rozstajnych drogach, nie jedna powieść u wielu narodów istnieje. W departamencie Charenty we Francyi lud wiejski podanie o czarnej kurze opowiada w sposób bardzo podobny do zabobonnego podania moskiewskiego. Tam sprzedanie djabłom kury daje bogactwo i władzę — u Moskali czarodziejskiego rubla — w Polsce niesłyszeliśmy tego zabobonu.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Agaton Giller.