Strona:Podróż więźnia etapami do Syberyi tom 2.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

w moskiewskich wsiach; siedzą nieciekawi, jakby się lękali spojrzenia przybyszów; bardzo rzadko wynurza się Wotjak ze swojej chaty ku aresztantom z jałmużną lub pieczoną rzepą, której dużo jedzą, chociaż taniość zboża i mięsa jest bardzo wielką. Ubrany w tej stronie w szarą siermięgę i filcowy kapelusz, uderza i tu podróżnego nieregularnością rysów i dobrodusznym wyrazem fizyonomii.
Przebyliśmy dwie małe stacye i nieznużeni wcale krótką drogą, wypoczywaliśmy dzień jeden w Bukczegurach. Dniówkę w tutejszym etapie miałem bardzo złą — tłok był tak wielki, iż nawet pod tapczanami miejsca znaleźć nie mogłem i musiałem kontentować się miejscem na podłodze tuż obok cebra pełnego nieczystości i smrodu.
Z radością powitałem chwilę wyjścia z Bukczegur i chociaż skrępowany ślizgałem się na łańcuchu i padałem w błoto, wolałem przecież taką drogę niż odpoczynek w Bukczegurach. Deszcz pada od kilku dni i drogę zupełnie popsuł; gliniaste pagórki są najtrudniejsze do przebycia; nóg z gliny wyciągnąć nie można, a wyciągnąwszy niepodobna jest uwolnić ich od kilkunastu funtów gliny, która stąpnąć dobrze niedozwala. Ślizga się i pada cały łańcuch, żołnierze z kolbami następują i biją, aresztanci pędem podnoszą się z ziemi, już idą, wtem jeden z przykutych pośliznął się, upadł i wszystkich znowu łańcuchem za sobą pociągnął.
Okolica dzika i ponura, porosła ogorzałemi borami świerkowemi; grunt jest sfalowany, a jak oko sięgnie, czernieją bory i dymią mgławiska. Rzeczka Czepca przerzyna się przez tę puszczę; wezbrane jej wody podmywają potężne świerki i unoszą z sobą. Na zakręcie rzeki drzewa zawaliły koryto, a woda z szumem pieniąc się jak kaskada, przewala się przez zapory i z nową siłą obala nowe drzewa. Na dalekiej przestrzeni nic puszczy nieożywia, ale w świętych gajach Keremetia zbierają się Wotjacy, wierni starej wierze i staremu obyczajowi i z konia zawieszonego na gałęzi wydobywają krew ofiarną. Chmury przeszkodziły religijnej uczcie, a dym ogniska łączy się z mgłą deszczową i jak słup kadzidła unosi się ku mokrym sklepieniom niebios.
Wsie zaszargane w błocie i w wieńcu mokrych niby pła-