Przejdź do zawartości

O kogucie i lisie (Korotyńska, 1933)

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
>>> Dane tekstu >>>
Autor Elwira Korotyńska
Tytuł O kogucie i lisie
Podtytuł Baśń wierszem
Pochodzenie Księgozbiorek Dziecięcy Nr 28
Wydawca „Nowe Wydawnictwo”
Data wyd. 1933
Druk „Bristol“
Miejsce wyd. Warszawa
Ilustrator anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron

KSIĘGOZBIOREK DZIECIĘCY.
E. KOROTYŃSKA.

O kogucie
i lisie.
Baśń wierszem.
Z ILUSTRACJAMI.
NAKŁADEM „NOWEGO WYDAWNICTWA“
WARSZAWA, ul. MARSZAŁKOWSKA 141.
Druk. „Bristol”, Elektoralna 31, Tel. 761-56.






Na wierzchołku pewnej góry, co wzbijała się w lazury, żyli sobie kogut z kurą, z kurą śliczną białopiórą. Kogut zwał się panem Kokiem, dumnie patrzał jednem okiem, drugie mróżył z wielkiej dumy, zda się posiadł on rozumy, rozum wszelki na tym świecie, chociaż ptakiem tylko przecie...
Ona śliczna kurka młoda, grzebień krasny by jagoda, pióra czyste, śnieżnobiałe, upierzenie cudne całe! Panią Kwoczką wciąż się zwała, kogucika, ach! kochała...
Było dobrze im w chatynce, na tej górze przy dolince... Jeden smutek kwoczka miała, ten, że dzieci nie chowała...
Nie chowała ni kurczątka, ni chociażby koguciątka...
Więc przyjęli myszkę małą, taką sobie myszkę szarą... Ją przyjęli za kurczątko, za kurczątko niebożątko...
I ta mała trójka cała bardzo wiernie się kochała...
Wiedli żywot tu szczęśliwy... Patrzał na to lis fałszywy...
U stóp wzgórza, z drugiej strony, stał domeczek rozwalony... Z rozbitemi stał oknami, niegdyś był opatrzon drzwiami, teraz pusty otwór wielki, kędy wnosił wiatr kurz wszelki... W środku pająk swe prządł sieci, na podłodze pełno śmieci...
W tej maleńkiej, brudnej chacie siedział lisek — wszak go znacie?.. Rude zwierzę i leniwe, przytem bardzo jest fałszywe...
Oprócz liska czworo było, po kąteczkach gdzieś się kryło, małe, zwinne, wychudzone, wiecznie, mocno zagłodzone.
Bo pan lisek był ladaco, nie chciał zająć się on pracą, nie chciał chodzić też na łowy, wolał pokarm mieć gotowy.
Palił fajkę dzionek cały, a lisiątka aż piszczały... Lubił też popijać wino, siedząc wtedy z butną miną.
Biedne dzieci!.. są bez matki, ot, na łasce tylko tatki... I dla tego mrą od głodu — i od głodu i od chłodu...
Raz się miarka przepełniła — dziatwa krzyku narobiła... jęku, wycia, aż bez miary! więc się lis oburzył stary...
Wstał wnet z krzesła gniewny srodze:
— Co to? czy was może głodzą?... wszak są kostki na podłodze... — I wymyślać zaczął srodze...
Z paszczy płyną brzydkie słowa, aż się starszy z wstydu chowa, z wstydu, że ten jego tata, sam nie wiedzieć co wyplata... Ale wkońcu umilkł przecie i pomyślał: Wszak na świecie, wszędzie już jest zwyczaj taki... Trzeba żywić te pokraki...
Ku drzwiom wzywa swą gromadkę... Biegną, otaczają tatkę... Ten namyśla się głęboko, potem mróży jedno oko, łapę jedną w górę wznosi i nowinę taką głosi:

— Patrzcie — oto tutaj górka, na niej mieszka biała kurka i kogucik tłuściuteńki, o! i wcale nie maleńki...
Kogut wyszedł pewnie z domu — zajdę przeto pokryjomu i wnet złapię jego żonę — kurę biało upierzoną...

I będziecie mieli jadła! to smaczniejsze jest od sadła...
Głośno cieszą się lisięta, toć to wielkie będzie święto, gdy tatulo kurkę zdusi... każdy pomódz też coś musi...
A więc jeden ogień robi, do pieczenia już sposobi, drugi sos przyrządzać będzie i cebulkę wnet posiędzie...
Trzeci stawiać ma talerze, czwarty za nic się nie bierze: tak leniwy jest jak tata... figle tylko ciągle płata...
A tymczasem lis nasz stary, worek wziął na swoje bary, worek duży na tę kurę, kwoczkę młodą białopiórą...
I wyruszył wnet na łowy, aby przynieść żer gotowy...
Dzieci siedzą, oczekują... i mordeczki oblizują... A tymczasem lis się skrada... Biada, kurko, tobie biada...
Tam na górze u kureczki dziwne dzisiaj porządeczki...
Kogut w domu jeszcze siedzi, kurka czegoś się wciąż biedzi, wychowanka zaś myszeczka, poszła smutna do kąteczka...
Co się stało? co się stało?.. — Małżeństwo się pogniewało...
Pan kogucik wstał dziś rano z miną wielce zagniewaną... Myszka również w złym humorze, wciąż siedziała w swojej norze, na śniadanie iść nie chciała, aż się kura pogniewała.
Gdy już śniadać rozpoczęli, na kureczkę się uwzięli... Kogut robił wciąż grymasy:
— Jakież w zupie tej są kwasy?... jeść niemożna... coś zrobiła? czemuś zupę przekwasiła?..
Myszka piszczy, że chleb suchy, że za małe są kożuchy, że za chude mleczko pono, że masełko przesolone...
— Bądź mi cicho! — kurka rzecze — ale myszka wnet zaskrzecze:
— Będę właśnie mówić sobie, na złość, pani kurko, tobie!
Koko skrzydło wzniósł do góry i nastroszył swe pazury, by wytargać mysz za uszy: a wtem skrzydłem dzbanek ruszy, mleko strugą się już leje — kurka omal że nie mdleje...
Ścierkę wzięła kwoczka biała, mleka strugi pościerała, potem woła myszkę małą, tę kapryśną myszkę szarą, by pomogła zmyć talerze, lecz ta wcale się nie bierze do roboty ni do słania, chociaż kogut ją nakłania.
Zaś pan kogut rzekł do żony: — Jestem dziś zakatarzony, siedzieć będę przy kominie... Że to skłamał, znać po minie...
Wziął gazetę, niby czyta... drzemie Koko — ot i kwita...
Biedna kwoczka sama sprząta i z każdego zmiata kąta, potem łóżka ściele ładnie i po wodę idzie snadnie.
Minka smutna i zmartwiona, bo ta scena jej zrobiona, była pierwszą w życiu kurki, kurki młodej śnieżnopiórki...
Gdy do studni biegnie chyża, lis tymczasem się przybliża, do chateczki pięknie puka... Ach! czy uda mu się sztuka?..
Mysz otwiera zaraz żwawo i ucieka wnet na prawo, widząc co za gość straszliwy...
Kogut siedzi jak nieżywy, tak zatopion w swem czytaniu, no, i także w swem drzemaniu...
Lis szczęśliwy, że go widzi, tak fałszywie zaraz szydzi: — Bardzom rad, że widzę pana, a gdzież żonka ukochana? ukłon dla niej łączyć proszę, a ja pana stąd wynoszę... I do worka go pakuje, kogut z strachu nic nie czuje, chociaż skrzydła lis mu gniecie, a i nogi zgina przecie...
Już porwany kogut z domu, z domu swego pokryjomu...
Biedna kurka nie wiedziała, jaka strata ją spotkała...
Szła cichutko do studzienki, uwiesiła dzban maleńki, na skrzydełku swojem białem, śnieżnopiórem takiem całem...
Do studzienki już się zbliża i do wody dzbanek zniża, a wtem pisk jakowyś słyszy... ach! to pewnie małej myszy...
— Co się stało? co się stało? powiedzże mi myszko mała?.. Czego piszczysz tak żałośnie, czego wołasz tak rozgłośnie?..
— Ach, nieszczęście się nam stało... skądś lisisko się wyrwało, kogucika nam zabrało!.. Włożył go na plecy sobie, kazał kłaniać się też tobie...
— Ach! ratunku, ach, pomocy! gdyby to się stało w nocy! ale w biały dzień się skrada, skarbem moim tak owłada!..
Pójdźmy, pójdźmy go ratujmy, plan niegodny ten popsujmy!..
Idź, myszeczko, do piwnicy, tam na dole w tej ciemnicy, leżą z winem flaszki duże, niech lisowi one służą...
Przynieś tutaj... mam zamiary... oj, nie ujdzie mi lis stary!..
Mysz przyniosła butle wina, kurka, chociaż smutna mina, w lot złapała, łapką toczy, a lis sobie dumnie kroczy... Wór na plecach, laska w dłoni, — kurka za nim zdala goni...
Śnieżnopióra dobrze czuje, że liskowi to smakuje, więc na drodze składa trunek, trunek słodki na frasunek...
I za krzaczkiem się schowała, aby wszystko wnet ujrzała...
Pan lis zwolna sobie kroczy, wtem butelkę wina zoczy...
— Jakie szczęście! cóż za dary! — szeptał wesół lisek stary. — Takie miałem dziś pragnienie... mam jakoby na skinienie... Ot wypiję flaszkę całą, flaszkę wprawdzie dosyć małą... lecz ot, druga tutaj leży, tam gdzie oset tak się jeży... Ją wypiję również całą... Już pragnienie się rozwiało!..
Idzie trochę odurzony i zatacza się na strony, a kureczka, kwoczka biała, znów dwie flaszki przydźwigała... Ułożyła je na trawie, tuż przy górce na murawie i znów w krzaczek się schowała, by rezultat oglądała...
Idzie lisek postękuje, a wtem szkło pod łapą czuje...
— Co to? znowu wino zdrowe, na słabnącą moją głowę?.. Jakżem wesół, jak szczęśliwy! Pije — siada ledwie żywy... Głowę senną na dół kłoni, pyszczek jego wnet się płoni... Spił się lisek, spił ladaco... Czekaj, dobrze ci zapłacę!..
Kurka na cię już czatuje i kamieniem poczęstuje...
Usnął nicpoń, głośno chrapie, wyje we śnie, ciężko sapie, a wór z Koko rzucił zdala i na drzewo sam się zwala...
Przez sen warczy coś do dzieci, to znów ślinka z pyszczka leci... śni zapewne, że zajada i przygody opowiada...
Gdy śpiącego widzi wroga, wnet odbiega kurkę trwoga... Nic nie mówiąc do myszeczki, biegnie szybko do chateczki i w pudełku czegoś szuka, pewnie będzie jakaś sztuka!..
Myszka patrzy, co też bierze i podziwia ją wnet szczerze, bo nożyczki wzięła kurka, uczepiła u fartuszka i pobiegła pod drzewinę, by ratować kogucinę...
Nożyczkami wór rozprówa... Patrzcie — główka się wysuwa... główka Koko nastroszona, nastroszona i zgnębiona...
Kogucika czuła kurka, całowała w grzebień, piórka, potem cicho zaszlochała, mężuleczka wydostała...
Chciał zajęczeć miły Koko, albo westchnąć ach! głęboko... Ale kurka uciszyła, milczeć Koko zaleciła...
Bo lis zbudzić się wnet może i udusić obu w worze...
Gdy kogucik do dom wróci, niech popłacze, niech posmuci, niech opowie jako w worze nacierpiało się nieboże...
Ale teraz sza! mój Koko...
A więc westchnął on głęboko, otrząsł piórka, skubnął kurę, żonkę swoją śnieżnopiórą... To znaczyło, że dziękuje i serdecznie ją miłuje...
Kwoczka razem z myszką małą, sprytną, żywą, myszką szarą, wnet pod górę powracała i kamieni nazbierała...
Potem rzekła: Drogi Koko, tam w dolinie tej głęboko, leży ciężki kamień duży, niech dla lisa on posłuży...
— Przynieś tutaj, wnet włożymy i do wora tu wsadzimy...
A więc kogut ruszył żwawo do doliny, gdzie naprawo leżał kamień półpudowy, półpudowy granitowy...
Sznur opasał koło niego i do wora ciągnął tego...
A choć ciężko bardzo było, nic się jemu nie przykrzyło...

— Lepszy ciężar, niż wór ciemny, gdzie ratunek nadaremny... — szeptał Koko wielce dumny, że myśl taką miał rozumną...
Gdy przyciągnął, myszka mała, wsadzać w worek pomagała... Mały kamień też włożyli, potem dziurę wnet zaszyli i do domu wyruszyli...

Kwoczka mocno pozszywała, za kogutem poleciała...
Tak pobiegli do chateczki, gdzie kominek maluteczki, gdzie ładniutko jakby w raju, gdzie porządek we zwyczaju...
Koko mówił o przygodzie i siedzieli sobie w zgodzie...
A tymczasem lis fałszywy spał pod drzewem ledwie żywy... Tyle wypił naraz wina, że schyliła się głowina i wciąż głośno jak miech chrapał, to znów ciężko jakoś sapał...
Lecz gdy wieczór już się zbliżył, promień słońca wnet się zniżył, chłód owionął zewsząd zwierzę, więc za kudły się lis bierze i otula się łapami, jak sobolem, jak futrami...
Zimno wreszcie go ocuca, senność zwolna go porzuca i przypomniał o kogucie, co tam w worku na pokucie...
Ach! ucieszą się lisięta... będą miały wielkie święta!..
Że nietrzeźwym był lis stary, nie zdziwiły go ciężary, jakie dźwigał teraz w worze, sądził je zjeść w swojej norze...
Więc na plecy wnet zarzuca... nikt spokoju nie zakłóca — idzie przeto zwolna, zcicha, pod ciężarem często wzdycha...
Wreszcie doszedł do doliny, gdzie się schodzą dwie dróżyny...
Jedna w góry prosto wiedzie, druga rzeczką ma na przedzie, a za rzeczką tuż chatynka, gdzie na stole butla winka i fajeczka leży mała, ot, pociecha lisa cała!..
Tam już czeka lisiąt czworo... Wnet do Koko się zabiorą...
Tędy pójdzie przez tę rzekę, przez tę drogę niedaleką...
Słyszy lisek wycie dzieci, więc ku rzece szybko leci, a i żar go trapi srogi, w rzece chłód owionie błogi...
Pędzi przeto — z workiem wpada... Biada tobie, lisku, biada! Porwie rzeka wnet do głębi, już na wieki cię oziębi!..
Lis się broni co ma siły, ale już go opuściły... Kamień ciągnie go do wody, na wieczyste z rybą gody...
Krzyczy, wyje, charczę, szczeka, ale woda już nie zwleka...
Ciągnie lisa, na dno niesie, echo wycia słychać w lesie...
Już ułożył się lis stary... Ryby pieśń mu zaśpiewały, rak uczepił się ogona — istność lisa już skończona!..
Broił grzesznik żywot cały, szereg grzechów był niemały, więc go kara nie minęła, woda w nurty swoje wzięła...
A tam w domu, w tej chatynce, tuż przy górce, przy ścieżynce, czeka małych lisiąt czworo, czeka głodnych do wieczora...
— Gdzie nasz tata? — szepcą z trwogą i nadzieją krzepią błogą, że lis wkrótce wróci z kurą, z kwoczką tłustą białopiórą... że zajadać wnet ją będą, gdy do stołu razem siędą...
Biedne dzieci, wy pomrzecie, wy pomrzecie z głodu przecie... Już zabrała lisa rzeka, ot, ta rzeka niedaleka!.. Nie czekajcie ojca swego, ojca swego jedynego!..
A w tej ładnej, tej chateczce, Koko stoi przy kureczce, koło niego myszka skacze, a kureczka do nich gdacze:
— Pamiętajcie, moi mili, byśmy nigdy nie kłócili, bo gdzie zgoda wciąż panuje, tam i serce się raduje, tam i troski też nie będzie, szczęście stale tam osiędzie...

KONIEC.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Elwira Korotyńska.